Nawiia się zmieniała.
Już nie była tym ponurym miejscem wiecznego mroku, deszczu i rozpaczy gdzie szalały upiory, a demony miały pożywkę z dusz. Wampiry i wilkołaki z krwi i ciał.
Nawiia się zmieniała, a to za sprawą śmiertelnika, który trafił tu i zdołał uciec. Skutkiem tego był pierwszy wschód słońca w tej krainie. Mrok zaczął być spychany w Kąty i na Pustkowia, gdzie wciąż jeszcze swoje rządy sprawowały potwory.
Nawet pomornicy istoty poza miejscem i czasem z nieograniczoną potęgą, traciły ze swej mocy.
Dobre dusze zbierały się w gromady, tworząc wsie i miasta.
Kiedyś nie do pomyślenia była karczma na rozstaju dróg, a tym bardziej przed Kątami. Teraz każdy wędrowiec przemierzający te krainy mógł w niej odpocząć i zjeść. O ile dotarł do niej przed zapadnięciem zmroku.
Deszcz siekł z ukosa i zimnymi szpilami przebijał się przez wełniany płaszcz z kapturem, w który odziana była postać podpierająca się sękatym kosturem.
Przez wiatr przebił się dźwięk węszenia, a bursztynowe oczy zabłysły, kiedy osobnik wyczuł słabą nitkę dymu. Skierował się w tamta stronę. Odważne, zamaszyste kroki rozchlapujące błoto i wysokość mogły sugerować, że jest to mężczyzna.
Karczma była ledwo widoczna w szarówce wieczoru. Był to nieduży kwadratowy budynek o słomianej strzesze i niewielkich drzwiach wejściowych. Na jego ścianach krwią i popiołem wymalowana była mnogość symboli żarzących się ciepłym żółtym blaskiem. W miarę zapadających ciemności symbole ochronne będą się wzmacniać, rozświetlając barwę na jaskrawą. I dopóki drzwi będą zamknięte żaden potwór w nocy nie wejdzie.
Przybysz tupał wchodząc po schodach, niejako obwieszczając swe przybycie. Zatrzymał się przed wejściem z wyciągniętą dłonią, na której widniało graffiti drobnych blizn. Chwilę się wahał, a potem pchnął drzwi i schylając się aby zmieścić wysoką sylwetkę przez mały otwór, wszedł do środka.
Klienci karczmy od razu zwrócili uwagę na nowego gościa. Rozmowy ucichły, a w zamian nastąpiła duszna cisza, kiedy mężczyzna zrzucił z głowy kaptur. Paskudne blizny, zdobiące policzki wyglądały na ledwo zagojone. Ale to nie one zwróciły uwagę, ale bursztynowe oczy o podwójnych tęczówkach i hebanowy kostur w rękach mężczyzny, misternie opleciony czarną dratwą z przeplecionymi metalowymi drobiazgami i kruczymi piórami.
Mężczyzna poruszył się powoli i skierował bezszelestne kroki w stronę lady. Ciemna kita, niedbale związanych, gęstych włosów opadała na kołnierz. Pasemka, które wymknęły się spod rzemienia okalały wychudłą twarz o zapadniętych policzkach. Ostry nos, nadawał mu sępi wygląd. Wrażenie to potęgowały szczupłe palce i wysoka sylwetka.
Blada barmanka niemal zemdlała kiedy podszedł. Wyczuwał od niej ostry fetor strachu, tłumiący inny bardziej ziemisty zapach. Słyszał spłoszone myśli, rozproszone niczym stado kuropatw przez jastrzębia. Spojrzał na nią z góry.
- Czego ko… jaśnie pan sobie życzy – poprawiła się szybko, drżącym głosem.
Kostuchy nie za takie rzeczy pożerali dusze. Podobni do upiorów, na które polowali nie przepadali za dobrymi duszami.
Mężczyzna miał wrażenie, że młodziutka dziewczyna zaraz przewróci się z przerażenia albo ucieknie.
- Jedzenia i pokoju – odparł chropawym głosem, ciężkim i nie przywykłym do mowy.
- Mamy tylko kaszę z grochem – wycedziła trzymając się blatu. - I piwo.
- Może być – powiedział. W sumie było mu wszystko jedno, skoro i tak nie rozróżniał smaków.
Barmanka niemal w podskokach skryła się na zapleczu, skąd słychać było przyciszone głosy. Przybysz odwrócił się od baru, opierając łokieć o blat i lustrując pomieszczenie.
Oblicza gości skupione na nim, ciążyły bardziej niż przemoczony płaszcz, który rozpiął. Wyjrzała spod niego skórzana kurta oraz głowice krótkich mieczy.
Siedem osób będących w pomieszczeniu powróciło do rozmów przyciszonymi glosami.
Kostuch wypatrzył pustą ławę w kącie sali niedaleko paleniska, ustawioną tak, że światło z niego nie dochodziło tam. Leniwie ruszył w tamtym kierunku kapiąc wodą, zostawiając błotniste tłuste ślady i postukując kosturem.
Powiesił płaszcz aby wysechł, a sam rozparł się na drewnianej ławie opierając plecy i kostur o ciepłą ścianę i wyciągając długie nogi pod stołem.
Czekał, po prawej ręce mając pistolet, a po lewej ciężką torbę. W chwilę później znana mu barmanka przyniosła jadło. Nie czekając na jakiekolwiek słowa, zostawiła klucz i odeszła odprowadzana wzrokiem kilku mężczyzn. Do pomornika doleciały strzępki ich brudnych myśli. Nie wnikając w nie głębiej, zabrał się za jedzenie. Omijając wzrokiem rozmyte w ciepłym świetle postacie. Wystarczyło, że je słyszał, a już go mdliło. Samo przebywanie w towarzystwie tych istot było dla niego bolesne.
Mrok gęstniał na zewnątrz, a belki karczmy delikatnie drgały jęcząc śpiewnie od nadmiaru mocy zatrzymującej się na nich.
Rozmowy stały się niemrawe, cichsze, wyczekujące, a wystraszone myśli pikowały w dół po spirali strachu sięgając niemal dna. Na wierzch wychodziły mroczne instynkty, w dzień pogrzebane pod dobrym wychowaniem i brudne myśli kogo poświęcić w razie pęknięcia znaku.
Pomornik zmęczony tym wszystkim udał się do pokoju. Zapieczętował od wewnątrz drzwi i okna, a spłoszone myśli z dołu zamilkły. Usiadł na dobrze wypchanym materacu, wpatrując się w jeden punkt. Szczelinę pomiędzy deskami, którą powoli zasklepił siłą woli.
Około środka nocy obudziły go krzyki i łomot dochodzące z dołu. Raz za razem słychać było uderzające o deski ciało. Nakrył głowę cienkim kocem ale potępieńcze wrzaski nie ustawały. Gdzieś pomiędzy nimi wyłowił czułym słuchem płacz barmanki, a pomiędzy słowami fałszywą nutę.
- Pieprzyć – mruknął podejmując decyzję, zwlekając się z pryczy i szybko schodząc kostur trzymając w garści.
Czuł jak zaklęcie chroniące drzwi kruszy się, rwie co nie powinno mieć miejsca.
Barmanka leżała na brzuchu, a wokół niej rosła kałuża krwi ze złamanego nosa. Mimo obrażeń i niewątpliwego bólu szarpała się przeklinając pod klęczącym na jej plecach mężczyzną. Drugi trzymał jej ręce.
- Zabiła Mietka i Daszbora – wysapał jeden z nich, a pomornik automatycznie odnalazł wzrokiem dwie zmasakrowane postacie. - I drzwi chciała otworzyć.
Zamarł na widok zszarzałej twarzy kostucha. Blizny jarzyły się na złoto, rozstępując lekko na obrzeżach mając kolor soczystej czerwieni. Gorąc bijący od postaci, przywodził na myśl wulkan z kotłującą się wewnątrz lawą. Cała twarz wyglądała jak poskładana z puzzli i za chwilę miała się rozlecieć, a same oczy błyszczały złotem.
- Tam został mój brat – zawyła, a pomornik nie wyczuł w jej krzyku kłamstwa.
Z piętra zaczęli schodzić goście. Słyszał ich natrętne myśli, niezbyt przychylne i miłe. Nawet im się nie dziwił, znając krążące o nich historie.
Spojrzał na dwóch mężczyzn, klęczących przy dziewczynie, a ci jak na rozkaz puścili ją, kryjąc się po kątach. Drzwi puściły zanim barmanka zdołała się podnieść. Przekroczył nad nią wyczuwając zapach świeżo skopanej ziemi. Obrócił w dłoniach kostur i zanim mrok rozprzestrzenił się w pomieszczeniu, gasząc wszelkie światło, wbił go w podłogę, szepcząc zaklęcia.
Ciemność na moment zdławiła opór, a potem rozbiła się o pomornika, rozszczepiając na części i próbując dotrzeć do ludzi. Zgarniana świetlistymi złotymi smugami w kąty, była wypychana na zewnątrz śpiewnym metalicznym drganiem kostura do momentu, aż drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Dopiero po dłuższej chwili pomornik podniósł się z klęczek, na które rzuciła go moc. Ciężko dysząc spojrzał na barmankę. Jej ciało drgało od licznych ran, które pojawiły się zaraz po otwarciu drzwi. Nachylił się nad nią dotykając lodowatą już dłonią, głowy.
- Retus, indus tsel. Ader er sander – wyszeptał, a krzyk dziewczyny niósł się po karczmie. Ciało szybko rozpadało się, a wątła smuga jaka snuła się znad niego była wchłaniana przez kostur. Kiedy wszystko zniknęło, zebrał na dłoń resztkę krwi z podłogi i wyszedł na zewnątrz, żegnany przez nienawistne spojrzenia i ciszę.
Zamknął drzwi i dorysował krwią dziewczyny, brakujący kawałek znaku ochronnego, startego przez nią.
Przez chwilę zastanawiał się czy ktokolwiek z nich wszystkich wiedział, że dziewczyna była martwa na długo przed tym zanim tu dotarł.
Wystawił twarz do pierwszych promieni słońca i ruszył w dalszą drogę.
Pomornik
3Wow, to kawał naprawdę ciekawego opowiadania. Bardzo podoba mi się opis chyba-głównego bohatera. Naprawdę mogłam go sobie wyobrazić, a jednak nie zaatakowałaś czytelnika przydługim i nudnym opisem. Sama akcja miodna, jeśli traktować ją jako wstęp do jakiejś dłuższej historii. Gdyby to miała być tylko miniaturka, to brakuje mi myśli przewodniej, która by mi to spajała w całość. Z tym, że właśnie - jeśli to początek, to taka myśl nie jest mi potrzebna.
Gdybym miała coś zmieniać, to chyba usunęłabym ten początek aż do "Deszcz siekł z ukosa", bo moim zdaniem wypada słabiej niż pozostała część opowiadania. Zamiast tego informacje o świecie przedstawionym wplotłabym gdzieś "pomiędzy".
Tak czy inaczej fajnie : )
Gdybym miała coś zmieniać, to chyba usunęłabym ten początek aż do "Deszcz siekł z ukosa", bo moim zdaniem wypada słabiej niż pozostała część opowiadania. Zamiast tego informacje o świecie przedstawionym wplotłabym gdzieś "pomiędzy".
Tak czy inaczej fajnie : )
Pomornik
4wysokość czy wzrost?Iwonka pisze: (pt 26 lip 2024, 22:16) zamaszyste kroki rozchlapujące błoto i wysokość mogły sugerować, że jest to mężczyzna.
graffiti po prostu nie pasuje. Może mozaika?Iwonka pisze: (pt 26 lip 2024, 22:16)
Przybysz tupał wchodząc po schodach, niejako obwieszczając swe przybycie. Zatrzymał się przed wejściem z wyciągniętą dłonią, na której widniało graffiti drobnych blizn.
coś jest nie tak z tym zdaniem.Iwonka pisze: (pt 26 lip 2024, 22:16) - Pieprzyć – mruknął podejmując decyzję, zwlekając się z pryczy i szybko schodząc kostur trzymając w garści.
po prostu pikowały.
Nie wiem jak odczytać ten wątek z barmanką. Z tekstu wynikałoby, że była już martwa, gdy przyjmowała zamówienie od pomornika. A później z jej złamanego nosa leciała krew i odczuwała ból. Dziwne.
Podobał mi się opis mrocznego świata, który wywołuje w czytelniku niepokój. Jeśli właśnie o to chodziło, to cel został osiągnięty.
Pomornik
5Przeczytałem z zainteresowaniem, choć klimaty fantastyki nienaukowej są dla mnie prawie całkiem obce.
Ktoś z publiczności: – To z jakiego powodu, chłopie, wybrałeś właśnie ten tekst jako temat swego debiutanckiego komentarza tutaj?
– Tytuł mnie zachęcił, a dalej jakoś poszło.
Owo „jakoś poszło” to słowa uznania. Oto ja, który nie siedzę w tych klimatach, przeczytałem opowiadanko, gdyż zaciekawił mnie tytuł, wstęp, a dalej – mimo zgrzytów – jakoś poszło. Nim spróbujemy naoliwić zgrzyty, powiem jeszcze, że gdyby opisane wydarzenia były tylko początkiem czegoś dłuższego, to czytałbym dalej. Akurat nie mam ochoty na całą powieść, bo to jednak nie moja „szerokość bibliograficzna”, ale na jeszcze kilka scen tworzących udaną fabułę – czemu nie?
Trochę zdziwiło mnie, iż tytułowa postać nie dostała miana Pomornika (chodzi o wielką literę), skoro nie poznajemy jej imienia. Spodziewałem się czegoś, co odróżni ją od innych pomorników, np. pseudonimu takiego jak Rosły Kostuch, a w ostateczności (i w pięknej prostocie) właśnie słowa Pomornik przez wielkie P, gdyż to jest ten nasz konkretny, nie inny. Ot, tak jak Lem w powieści „Eden” stworzył Koordynatora, Doktora, Fizyka i jeszcze kilku podobnie nazwanych. Tutaj cały czas jest to pomornik. Nie sądzę, że to błąd; zwłaszcza jeśli rozważyłaś obie opcje i świadomie wybrałaś. Zaznaczam tylko, że ja zrobiłbym to inaczej i w niniejszym komentarzu zrobię (bo jeśli kiedyś przyjdzie mi spotkać Pomornika, to może wspomni na ten przejaw szacunku i nie pożre mojej duszy).
Podzielam większość zastrzeżeń wysuniętych przez przedmówców; zostały wypowiedziane, ja nie będę powtarzał. Poniżej wypunktuję, co jeszcze zauważyłem.
Podobało mi się, że informacje wplatasz w opowieść, starasz się nie podawać łopatologicznie. Nie piszesz „był to mężczyzna wysoki, nie rozróżniał smaków”. Piszesz „wzrost mógł sugerować, że był to mężczyzna” oraz (o wyborze dania i trunku) „było mu wszystko jedno, skoro i tak nie rozróżniał smaków”. Jest tego więcej i jest to dobre.
Sam wybór dania i trunku to pomniejszy zgrzyt logiczny. Pomornik nie rozróżniał smaków; wcześniej jednak wyczuł nosem dym, co znaczy, że czuł zapachy. W moim odczuciu naturalnym byłoby, gdyby miał kulinarne preferencje kierowane zapachem. Możliwe są też inne kryteria: temperatura, konsystencja, przyjazność dla zębów czy to, co nowoczesna medycyna identyfikuje jako alergie i nietolerancje, a co w świecie przedstawionym mogłoby np. wyrażać się stwierdzeniem, że Pomornik po mleku dostawał sraczki. Nie zrozum mnie źle: jako Autorka masz prawo stworzyć postać, która nie rozróżnia smaków, choć czuje zapachy, i której jest wszystko jedno, co zje. Taka postać może zaistnieć. Ty decydujesz, a ja – jako czytelnik – podążam własną wyobraźnią za Tobą. Trudność pojawia się, gdy wmawiasz mi (a tak właśnie robisz), że nieumiejętność rozróżniania smaków jest jedynym powodem braku preferencji. Pomornikowi może być wszystko jedno (akurat w tej scenie lub nawet zawsze – jak chcesz), lecz skoro możliwe są inne kryteria, to tłumaczenie obojętności samym nierozróżnianiem smaków jest mało wiarygodne. Moim zdaniem logikę można łatwo poprawić, zastępując słowa „było mu wszystko jedno” przez „niewielkie to miało znaczenie”.
Bez zastrzeżeń chwalę zbudowanie we mnie przeświadczenia, że przyjdzie nie byle jakie zło. W szczególności podobają mi się „brudne myśli, kogo poświęcić w razie pęknięcia znaku” i to, że Pomornik zabezpieczył się dodatkowo w pokoju. Jest podobny do upiora. Jakże gorsze musi być to, czego obawia się on sam! Karczma jawi się jak batyskaf w oceanie napierającego mroku, który to ocean kryje nie wiadomo jakie potwory. Pojawia się rekin i nawet on szuka schronienia, mimo iż przebywanie tam jest bolesne. Dobre.
Ktoś z publiczności: – To z jakiego powodu, chłopie, wybrałeś właśnie ten tekst jako temat swego debiutanckiego komentarza tutaj?
– Tytuł mnie zachęcił, a dalej jakoś poszło.
Owo „jakoś poszło” to słowa uznania. Oto ja, który nie siedzę w tych klimatach, przeczytałem opowiadanko, gdyż zaciekawił mnie tytuł, wstęp, a dalej – mimo zgrzytów – jakoś poszło. Nim spróbujemy naoliwić zgrzyty, powiem jeszcze, że gdyby opisane wydarzenia były tylko początkiem czegoś dłuższego, to czytałbym dalej. Akurat nie mam ochoty na całą powieść, bo to jednak nie moja „szerokość bibliograficzna”, ale na jeszcze kilka scen tworzących udaną fabułę – czemu nie?
Trochę zdziwiło mnie, iż tytułowa postać nie dostała miana Pomornika (chodzi o wielką literę), skoro nie poznajemy jej imienia. Spodziewałem się czegoś, co odróżni ją od innych pomorników, np. pseudonimu takiego jak Rosły Kostuch, a w ostateczności (i w pięknej prostocie) właśnie słowa Pomornik przez wielkie P, gdyż to jest ten nasz konkretny, nie inny. Ot, tak jak Lem w powieści „Eden” stworzył Koordynatora, Doktora, Fizyka i jeszcze kilku podobnie nazwanych. Tutaj cały czas jest to pomornik. Nie sądzę, że to błąd; zwłaszcza jeśli rozważyłaś obie opcje i świadomie wybrałaś. Zaznaczam tylko, że ja zrobiłbym to inaczej i w niniejszym komentarzu zrobię (bo jeśli kiedyś przyjdzie mi spotkać Pomornika, to może wspomni na ten przejaw szacunku i nie pożre mojej duszy).
Podzielam większość zastrzeżeń wysuniętych przez przedmówców; zostały wypowiedziane, ja nie będę powtarzał. Poniżej wypunktuję, co jeszcze zauważyłem.
- „Karczma była […]. Był to nieduży kwadratowy budynek […]. Na jego ścianach krwią i popiołem wymalowana była mnogość symboli żarzących się ciepłym żółtym blaskiem. […] symbole ochronne będą się wzmacniać, […]. I dopóki drzwi będą zamknięte, […] nie wejdzie.” – Jakie mamy orzeczenia? „Była”, „był”, „była”, „będą”, „będą” i w końcu coś odmiennego (alleluja!): „wejdzie”. Żeby przerwać ten festiwal „bycia”, można np. środkowe zdanie przebudować: „Ciepłym, żółtym blaskiem żarzyła się mnogość symboli wymalowana na ścianach popiołem i krwią”. Ta forma jest dobra jeszcze z dwóch powodów: raz, że blask postrzegamy mimowolnie i najwcześniej, więc opis warto od tego zacząć; dwa, że element szokujący (krew) zostawiony jest na sam koniec, co moim zdaniem wzmacnia przekaz.
- „Paskudne blizny, zdobiące policzki”. – Coś paskudnego zdobi. Nie odniosłem wrażenia, że jest to zamierzony i przemyślany oksymoron. By przekonać czytelnika, iż to nie babol, trzeba się bardziej napracować. (Mało subtelny przykład: – Hej, wędrowcze! Skąd te blizny na twym pysku? Paskudne są jak wrzody na krowim zadzie. – Wiedz, że te paskudne blizny są ozdobą mojej twarzy. Zastanów się, jak wyglądała bez nich, i odstąp, nim zarobisz własne.)
- „Barmanka leżała na brzuchu, a wokół niej rosła kałuża krwi ze złamanego nosa”. – Uwierzyłbym, iż wokół głowy. Jeśli rzeczywiście wokół całej leżącej postaci, to byłaby to niespodziewanie wielka kałuża; a jeśli jeszcze uznamy, że środek kałuży powinien być, gdzie nos, to już ogromna. Ale może o to chodziło? Wtedy znów warto jakoś upewnić czytelnika, że to nie babol (np. „zadziwiające, że krwi było tak dużo”).
- Upływ czasu. „Około środka nocy obudziły go [tzn. Pomornika] krzyki”, dalsza scena w moim odczuciu nie trwała dłużej niż dziesięć minut, a zaraz potem bohater „wystawił twarz do pierwszych promieni słońca”. To ile trwała noc? Dwadzieścia minut? Może obudzonemu tylko zdawało się, że był środek nocy? Albo może walka z ciemnością trwała pięć godzin? A może wygrana walka z ciemnością spowodowała wschód słońca. Jeśli tak albo siak, albo owak, to warto dać czytelnikowi jakąś sugestię, iż panujesz nad tym. Gdyby miał być dalszy ciąg, to możesz podpuścić czytelnika. Niech przez chwilę myśli, że to babol (aczkolwiek to ryzykowna taktyka), a dopiero później niech ktoś powie: – Dziwnie krótka to była noc, skoro świeca się nie wypaliła, a już wstało słońce. Ludzie gadają, że tak się dzieje, gdy pomornik wygrywa z mrokiem. Ale mrok wróci. Mrok zawsze wraca.
- Samo słowo „barmanka”. Jak „graffiti” i „puzzle” (zauważone już przez innych), „barmanka” zbyt nowocześnie mi się kojarzy. Czy tylko ja tak mam? Zgrzyta bardziej, gdyż postać jest istotna dla fabuły i siłą rzeczy jej określenie występuje wiele razy. Widziałbym tu słowo „karczmarka” lub wyrażenie „służebna dziewka”, w zależności od tego, czy mowa o właścicielce karczmy (ewentualnie o żonie właściciela), czy o pracownicy. Pomornik zna myśli i od razu wiedziałby, z którą ma do czynienia. A może wystarczy spojrzeć: stara i gruba czy młoda i chuda?
- „Szalały upiory, a demony miały pożywkę z dusz. Wampiry i wilkołaki z krwi i ciał.” – Moja pierwsza interpretacja: wampiry i wilkołaki składające się z krwi i ciał (gdyż tu automatyczne pojawiło się skojarzenie z frazą „z krwi i kości”)… no co robiły? Gdzie orzeczenie? Koniec „zdania”!? Jak to? Problemem jest to, że nowe zdanie nie wskazuje na powiązanie z poprzednim. Dopiero po zastanowieniu widać, iż trzeba z poprzedniego wziąć „miały pożywkę”. W mojej opinii przecinek przed słowem „wampiry” już by wystarczył. U Ciebie jest tam kropka. Być może celem tej kropki było wprowadzenie dramatycznej pauzy przed ostatnim zdaniem akapitu. Jeśli tak, to rozważ coś jeszcze innego, może nawet dwie pauzy: „Szalały upiory, a demony miały pożywkę z dusz; wampiry i wilkołaki – z krwi i ciał”. Średnik jest silniejszy niż przecinek, a jednak (inaczej niż kropka) sugeruje, że dalsza część ma coś wspólnego z wcześniejszą. Dodatkowo myślnik wskazuje, iż należy sobie w myślach powtórzyć czasownik (jak w przykładzie, który zerżnąłem z Wikipedii: „jutro będę w Krakowie, pojutrze – w Kielcach, za tydzień – w Warszawie”).
- „Zabrał się za jedzenie. Omijając wzrokiem rozmyte w ciepłym świetle postacie.” – To samo. W drugim „zdaniu” spodziewam się orzeczenia – i nic. To jest w środku akapitu i nie widzę tam miejsca na dramatyczną pauzę. Zdecydowanie zalecam tu proste „zabrał się za jedzenie, omijając […]”.
- „Usiadł […], wpatrując się w jeden punkt. Szczelinę pomiędzy deskami, którą powoli zasklepił siłą woli.” – I jeszcze raz to samo. Szczelinę, którą zasklepił w zdaniu podrzędnym, zostawił (tzn. Ty zostawiłaś) bez orzeczenia w „zdaniu” nadrzędnym. Tutaj idealnie pasuje dwukropek: „Usiadł, wpatrując się w jeden punkt: szczelinę pomiędzy deskami, którą […]”.
- „Teraz każdy wędrowiec przemierzający te krainy mógł w niej [karczmie] odpocząć i zjeść. O ile dotarł do niej przed zapadnięciem zmroku.” – Podobne do powyższych, ale akurat mi nie zgrzytnęło. Choć możliwa jest interpretacja, w której drugie zdanie wydaje się niekompletne, nie była to moja pierwsza interpretacja. Przecinek przed „o ile” usunąłby dowolność interpretacyjną. I tu wydaje mi się, że chciałaś dać dłuższą pauzę, stąd kropka. Ja w tym przypadku napisałbym z myślnikiem: „mógł w niej odpocząć i zjeść – o ile […]”. Dla większego dramatyzmu (jeśli taki byłby cel) zastosowałbym powtórzenie: „mógł w niej odpocząć i zjeść. Mógł – o ile […]”. Teraz to drugie zdanie można nawet dać w osobnej linijce.
- „Nawet pomornicy istoty poza miejscem i czasem z nieograniczoną potęgą, traciły ze swej mocy.” – Czy chodzi o istoty poza miejscem i poza czasem? czy o istoty czasem (czyli niekiedy) z ograniczoną potęgą? Wpierw sądziłem, że o to pierwsze; ale skoro traciły moc, to ich potęga nie mogła być zawsze nieograniczona – czyli jednak raczej o drugie. Połączenie „pomornicy istoty” wygląda koślawo. Gdzieś tam powinien być przecinek lub nawet dwa; lub coś jeszcze lepszego. Może tak: „Nawet pomornicy – istoty poza miejscem i czasem – tracili ze swej mocy, choć dawniej uważano, że jest ona nieograniczona”. Między myślnikami mamy wtrącenie. Gdyby wtrącenie było mniej ważne, dałbym w miejsce myślników nawias. Zauważ, że nowa konstrukcja wymusza zmianę Twojego „istoty traciły” na „pomornicy tracili”. Logicznie też się zgadza: moc jest tylko rzekomo nieograniczona, zatem jej utrata jest możliwa.
- „Odważne, zamaszyste kroki rozchlapujące błoto i wysokość mogły sugerować, że jest to mężczyzna.” – Jak mam sobie wyobrazić rozchlapywanie błota i wysokości? W mojej ocenie to zdanie byłoby nieco lepsze, jeśli wyjątkowo wstawilibyśmy przecinek przed „i”, przy czym „nieco lepsze” to i tak koślawe. Wystarczy zmienić szyk i wszystko będzie prawie jasne: „Wzrost i odważne, zamaszyste kroki mogły sugerować […]”. Prawie jasne, gdyż nie piszesz, że wskazywały; nie piszesz nawet, że sugerowały. Piszesz, że mogły sugerować, w domyśle: nie musiały; zatem nadal nie jest jasne, czy był to mężczyzna. Czytelnik dostaje nawet nie sugestię, jedynie możliwość sugestii (acz pewnie nie każdy to wychwyci). Zastanawia mnie, czy to zamierzona furtka. Później z niej nie korzystasz, więc przypuszczam, że tak po prostu przypadkiem wyszło. Furtka do czego? Do zakomunikowania, że Pomornik była kobietą (a może Curie-Skłodowska też?!).
- „Mruknął podejmując decyzję, zwlekając się z pryczy i szybko schodząc kostur trzymając w garści.” – Pierwsza interpretacja: „schodząc kostur”. Jak można schodzić kostur? Chyba tak jak buty: tak długo chodzić, aż zrobią się schodzone. Więc tu raczej „schadzając kostur”, co oczywiście nadal jest interpretacją błędną, ale o tym czytelnik orientuje się parę wyrazów dalej. Wystarczy jeden przecinek: „[…] schodząc, kostur trzymając w garści”. Przecinek przed „podejmując” też powinien być, ale akurat brak tego nie stwarza problemów interpretacyjnych. Całe zdanie jest nadal stylistycznie słabe, choć teraz lepsze do jednoznacznej interpretacji: „mruknął, podejmując decyzję, zwlekając się i schodząc, kostur trzymając”. Za dużo imiesłowów. Rozbij to może na dwa zdania i niech drugie z nich brzmi „Szybko schodził, kostur trzymając w garści”. Przy okazji naprawisz błąd logiczny: o ile można mruknąć, podejmując decyzję i (jednocześnie) zwlekając się z pryczy, to mruknąć (raz), robiąc to samo i (później) schodząc – już nie można. Nawet szybkie schodzenie trwa. Schodząc, można mruknąć wiele razy lub mruczeć w sposób ciągły.
- „Blizny jarzyły się na złoto, rozstępując lekko na obrzeżach mając kolor soczystej czerwieni.” – Pierwsza interpretacja: „rozstępując (się?) lekko na obrzeżach” i jednocześnie „mając kolor soczystej czerwieni”. Ten kolor nie bardzo pasuje, skoro jarzenie było na złoto. W takim razie „rozstępując (się) lekko” i „na obrzeżach mając kolor czerwieni”. Postaw przecinek zgodnie z Twoją wizją, wtedy będzie wiadomo od razu.
- „Obrócił w dłoniach kostur i zanim mrok rozprzestrzenił się w pomieszczeniu, gasząc wszelkie światło, wbił go w podłogę, szepcząc zaklęcia.” – Czy „i” ma łączyć wszystko przed spójnikiem i wszystko po nim? Skoro tak, to jedna i druga część powinna mieć sens każda z osobna. Oto druga część: „zanim mrok rozprzestrzenił się w pomieszczeniu, gasząc wszelkie światło, wbił go w podłogę, szepcząc zaklęcia”. W podłogę wbił kogo? co? Mrok? W fantastycznym świecie pewnie to możliwe, więc niewykluczone, że o to Ci chodziło. Podejrzewam jednak, iż prozaicznie chodziło o wbicie kostura: „obrócił kostur i wbił go w podłogę”; a jeśli tak, to środkowy fragment, który pominąłem, jest wtrąceniem i można całość zapisać tak: „obrócił kostur i – zanim mrok rozprzestrzenił się w pomieszczeniu, gasząc wszelkie światło – wbił go w podłogę”. Bardziej naturalny wydaje mi się prosty szyk „zanim mrok rozprzestrzenił się […], obrócił kostur i wbił go w podłogę” lub „obrócił kostur i wbił go w podłogę, zanim mrok rozprzestrzenił się […]”. Da się to zrobić na kilka sposobów, celem jest pozostawienie czytelnikowi możliwości tylko takiej interpretacji, jaką Ty wymyśliłaś.
- „Chwilę się wahał, a potem pchnął drzwi i schylając się aby zmieścić wysoką sylwetkę przez mały otwór, wszedł do środka.” – Ponieważ chodzi o „pchnął drzwi i wszedł, schylając się”, a nie o „pchnął drzwi i schylając się” (która to fraza bardzo mi zgrzyta), to proponuję tak: „pchnął drzwi i – schylając się […] – wszedł do środka”. Wtrącenie.
- „Na wierzch wychodziły mroczne instynkty, w dzień pogrzebane pod dobrym wychowaniem i brudne myśli kogo poświęcić w razie pęknięcia znaku.” – Podobnie jak wyżej: nie „pod dobrym wychowaniem i brudne myśli”, ale „mroczne instynkty i brudne myśli”. Fragment „w dzień pogrzebane pod dobrym wychowaniem” jest tu na zasadzie wtrącenia i powinien być oddzielony z obu stron: „mroczne instynkty, w dzień pogrzebane pod dobrym wychowaniem, i brudne myśli”. Jeśli uważasz wtrącenie za mało ważne, daj je w nawias. Jeśli chcesz dłuższe pauzy, daj tam myślniki. Ja napisałem z przecinkami, aby pokazać i jasno powiedzieć, że w tej sytuacji przecinek przed „i” jest pożądany i poprawny.
- „Podobni do upiorów, na które polowali nie przepadali za dobrymi duszami.” – Tu akurat pospolity brak przecinka. Podobnych braków jest więcej, ale nie mam zamiaru czepiać się wszystkich. Zwracam uwagę na to jedno zdanie, gdyż fraza „na które polowali nie przepadali” powinna zgrzytać każdemu, jeśli jest wypowiedziana jednym ciągiem.
- Nie bój się znaków innych niż kropka i przecinek. Jest średnik, jest myślnik, są nawiasy; mamy dwukropek i wielokropek. Poprawne używanie ich wszystkich wymaga wyczucia, ale nigdy nie zaczniesz używać ich dobrze, jeśli nie zaczniesz w ogóle. Można się obyć o kropce i przecinku (jak o chlebie i wodzie), można tworzyć zdania nieskomplikowane; niekiedy w prostocie drzemie siła. Kto się uprze, ten przestawi szyk lub tak porozbija, że przecinki i kropki wystarczą. Tyle że Ty i tak tworzysz zdania ambitniejsze, gdzie przecinki nie zawsze wystarczają. Nic w tym złego, takie zdania też mogą być piękne, ale tylko jeśli nie zgrzytają; więc skoro przecinki nie wystarczają, by pozbyć się zgrzytów, to trzeba użyć czegoś innego.
- Nawet z takim arsenałem nie każde zdanie, nie każdy szyk uda się uratować. Niekiedy zamiast męczyć siebie (a później czytelnika), warto napisać prościej.
- Bądź adwokatem diabła. Czytaj swój tekst w poszukiwaniu alternatywnych interpretacji znaczeniowych. To trudne, bo jako autorka wiesz, co chciałaś przekazać którym zdaniem. Być może wystarczy na tydzień odłożyć do szuflady.
- Wyobraź sobie Fronczewskiego czytającego na głos Twoje dzieło. Skąd będzie wiedział, gdzie zrobić pauzy, na co położyć akcent, a co tylko wtrącić jakby mimochodem? Prawie wyłącznie z tych przecinków, myślników, nawiasów. Czy dajesz mu dostateczne wskazówki? Jeśli jakaś zasada mówi, że musi być przecinek (albo że nie może), a nie jesteś pewna, to niech Fronczewski w Twojej głowie przeczyta to na dwa sposoby. Który brzmi lepiej? To oczywiście nie zadziała, jeśli sama nie czujesz, co brzmi dobrze. U mnie jakoś działa, gdyż w pierwszej kolejności wiem, jak chciałbym mieć tekst wypowiedziany, dopiero na tej podstawie tworzę tekst napisany.
Podobało mi się, że informacje wplatasz w opowieść, starasz się nie podawać łopatologicznie. Nie piszesz „był to mężczyzna wysoki, nie rozróżniał smaków”. Piszesz „wzrost mógł sugerować, że był to mężczyzna” oraz (o wyborze dania i trunku) „było mu wszystko jedno, skoro i tak nie rozróżniał smaków”. Jest tego więcej i jest to dobre.
Sam wybór dania i trunku to pomniejszy zgrzyt logiczny. Pomornik nie rozróżniał smaków; wcześniej jednak wyczuł nosem dym, co znaczy, że czuł zapachy. W moim odczuciu naturalnym byłoby, gdyby miał kulinarne preferencje kierowane zapachem. Możliwe są też inne kryteria: temperatura, konsystencja, przyjazność dla zębów czy to, co nowoczesna medycyna identyfikuje jako alergie i nietolerancje, a co w świecie przedstawionym mogłoby np. wyrażać się stwierdzeniem, że Pomornik po mleku dostawał sraczki. Nie zrozum mnie źle: jako Autorka masz prawo stworzyć postać, która nie rozróżnia smaków, choć czuje zapachy, i której jest wszystko jedno, co zje. Taka postać może zaistnieć. Ty decydujesz, a ja – jako czytelnik – podążam własną wyobraźnią za Tobą. Trudność pojawia się, gdy wmawiasz mi (a tak właśnie robisz), że nieumiejętność rozróżniania smaków jest jedynym powodem braku preferencji. Pomornikowi może być wszystko jedno (akurat w tej scenie lub nawet zawsze – jak chcesz), lecz skoro możliwe są inne kryteria, to tłumaczenie obojętności samym nierozróżnianiem smaków jest mało wiarygodne. Moim zdaniem logikę można łatwo poprawić, zastępując słowa „było mu wszystko jedno” przez „niewielkie to miało znaczenie”.
Bez zastrzeżeń chwalę zbudowanie we mnie przeświadczenia, że przyjdzie nie byle jakie zło. W szczególności podobają mi się „brudne myśli, kogo poświęcić w razie pęknięcia znaku” i to, że Pomornik zabezpieczył się dodatkowo w pokoju. Jest podobny do upiora. Jakże gorsze musi być to, czego obawia się on sam! Karczma jawi się jak batyskaf w oceanie napierającego mroku, który to ocean kryje nie wiadomo jakie potwory. Pojawia się rekin i nawet on szuka schronienia, mimo iż przebywanie tam jest bolesne. Dobre.
Pomornik
6Ogólny klimat mnie wciągnął i jakby poprawić kilka rzeczy, to bym czytała i pomornik byłby moją ulubioną postacią. Natomiast zgrzytało mi to, co wszystkim, czyli "puzzle", "graffiti", "pistolet" (po co mu pistolet, jak ma taką moc? może coś przeoczyłam). Nie wiem czy ktoś już tutaj wspominał, ale na przykład zwrot "spojrzał automatycznie" strasznie mnie wybił z czytania i chyba to automatycznie się pojawiło kilka razy. Sugerowałabym spróbować synonimów, np. "odruchowo", jest bardziej naturalne (ja spędzam połowę swojego czasu z pisania na synonim.net, żeby wszystko brzmiało lepiej, niż sama to wymyśliłam
).
Jeszcze może pod koniec, nie do końca sobie umiałam wyobrazić, co się tam dzieje. Jest tam fragment, że drzwi puściły, ale do końca nie wiem, co na te drzwi tak napierało. Mam wrażenie, że pomornik zaczął coś robić dopiero później, więc tutaj jest to dla mnie niezrozumiałe. Podobał mi się opis o rozbijającej się ciemności, ale chyba musiałabym mieć więcej informacji, żeby zrozumieć, co się z tą dziewczyną stało.
Ale jak dla mnie potencjał zdecydowanie jest

Jeszcze może pod koniec, nie do końca sobie umiałam wyobrazić, co się tam dzieje. Jest tam fragment, że drzwi puściły, ale do końca nie wiem, co na te drzwi tak napierało. Mam wrażenie, że pomornik zaczął coś robić dopiero później, więc tutaj jest to dla mnie niezrozumiałe. Podobał mi się opis o rozbijającej się ciemności, ale chyba musiałabym mieć więcej informacji, żeby zrozumieć, co się z tą dziewczyną stało.
Ale jak dla mnie potencjał zdecydowanie jest
