Pewnego słonecznego dnia młody mężczyzna spacerował po bezludnych, nadmorskich wydmach. Zapatrzył się w chmury przemykające po błękitnym niebie i wpadł do bardzo, bardzo głębokiego dołu wykopanego pośród piasków.
Nie wiadomo, kto i po co go wykopał. Czy to była pułapka? Czy to sama Natura postanowiła stworzyć taki dół akurat w miejscu jego spacerów? Nie wiadomo. W każdym razie on wpadł.
Nie zrobił sobie krzywdy, bo sturlał się po stromym, ale miękkim zboczu. Na dnie, kiedy już wydłubał piasek z uszu i przetarł oczy, zrozumiał, że sytuacja nie jest wesoła. Dół był bardzo, bardzo głęboki. Ściany wielokrotnie przewyższały wzrost mężczyzny i były niepokojąco strome. Kiedy spróbował się na nie wspiąć sypki piasek wymykał mu się spod stóp i nieszczęśnik zjeżdżał z powrotem na dno.
Dół miał kształt leja po bombie. Mógł być pozostałością po jakiejś wojnie, choć uwięziony mężczyzna nie przypominał sobie, aby jakaś wojna rozgrywała się ostatnio w okolicy. Jeśli tak, musiałaby to być bardzo cicha wojna.
Po wielu bezskutecznych próbach sforsowania ścian mężczyzna usiadł wyczerpany na dnie leja i zamyślił się nad swoją sytuacją. Zaczynał rozumieć, że bez pomocy z zewnątrz nigdy się stąd nie wydostanie. Ze swojego miejsca, gdy zadarł głowę, widział tylko okrągły wycinek nieba okolony krawędzią leja. Co jakiś czas na tle tego wycinka ukazywała się chmurka i szybko znikała.
Mężczyzna przesiedział całą noc, wymyślając sposoby uwolnienia się z pułapki. Rano ze zdwojoną energią rzucił się na ścianę. Przebierał nogami i rękoma jak mógł najszybciej. Zdzierał sobie skórę z palców i łamał paznokcie. Okazało się bowiem, że pod głęboką warstwą sypkiego piasku zbocze jest zbite i kamieniste. Nie zważał na ból i cieknącą krew, to była walka o życie. Nadaremnie. Tak jak poprzedniego dnia zjeżdżał na dno razem z lawiną piasku.
Skrwawiony i wyczerpany położył się wreszcie na dnie i zapłakał. Nikt go nie widział, więc mógł sobie na to pozwolić. Szlochał i ślinił palce, próbując obmyć skaleczenia. W końcu wstał, wyciągnął się w górę jak mógł najwyżej i wydarł się na całe gardło. Liczył na to, że ktoś usłyszy krzyk. Nikt jednak nie nadszedł. Tak minął kolejny dzień.
Następnego dnia mężczyzna ponowił próby. Z tym samym rezultatem.
Czwartego dnia począł godzić się ze swoją sytuacją. Nadal próbował, ale równocześnie dopuszczał do świadomości myśl, że przyjdzie mu spędzić tutaj dłuższy czas. Przemyśliwał, jak by tu ułożyć sobie życie na dnie piaszczystego dołu. Ponieważ coraz dotkliwiej odczuwał brak jedzenia i wody postanowił nauczyć się jeść i pić światło. Światła słonecznego miał w ciągu dnia pod dostatkiem. Zabrało mu to trochę czasu, ale że czasu miał nadmiar, w końcu opanował tę sztukę. W ostatniej chwili, bo był już na skraju śmierci głodowej. Odtąd żywił się tylko światłem.
I tak żył. Wstawał, gdy Słońce zbliżało się do zenitu, bo dopiero wtedy jego promienie wpadały do wnętrza dołu. Zjadał śniadanie, choć właściwie zbliżała się pora lunchu, po czym pokrzepiony czystą energią zabierał się do wrzasków o pomoc i sporadycznie atakował ściany wykopu. Coraz rzadziej jednak i coraz niechętniej.
Gdy tego akurat nie robił kładł się na piasku i przypominał sobie różne szczęśliwe chwile z okresu, kiedy żył nad wykopem. Wydobywał z pamięci obrazy, słowa, zapachy i dotyk, odtwarzał sytuacje, pieścił szczegóły. Aż pewnego dnia okazało się, że wszystko zapomniał. Zrozpaczony grzebał we wspomnieniach, ale nie znajdował w nich nic prócz piaszczystego dołu i błękitnej, okrągłej plamki nieba. Piasek i kawałek nieba, to były jedyne rzeczy, które ostały się w jego pamięci. Jakby istniały od zawsze. Reszta jego życia znikła. Stał się dzieckiem piasku i chmur.
Odtąd porzucił wszelkie próby odzyskania wolności. Zresztą z czego i do czego miałby się uwalniać? Przecież miał tu wszystko co znał. Już nie wiedział, że istnieje jakiś inny świat. Piasek był mu planetą a niebieska plamka w górze kosmosem. Na pewien szczególny sposób stał się człowiekiem szczęśliwym. Szczęściem dwuskładnikowym: piaszczysto-błękitnym.
Co prawda czasem nachodził go przejmujący smutek, coś gniotło go w piersiach i łzy same leciały z oczu. Nie wiedział jednak dlaczego tak się dzieje i w końcu się do tego przyzwyczaił. Zaczął poznawać swój świat od zupełnie innej strony. Odkrywał piękno mikroskopijnych ziarenek piasku, rozkosz zanurzania w nich dłoni i przesypywania między palcami. Podziwiał niebo, różne odcienie błękitu, przechodzące w granat a nawet czerń, gdy pogoda się psuła. Nocą liczył gwiazdy, nie było ich zresztą aż tak wiele. Zdołał policzyć wszystkie i później tylko sprawdzał czy rachunek się zgadza. Widywał też Księżyc.
Świętował i tańczył z radości, kiedy zbłąkany ptak ukazywał się ciemną plamką na tle nieba. Zbudował sobie ołtarzyk z patyczków i wyschniętych wodorostów naniesionych do dziury przez wiatr i modlił się przed nim do Słońca. Prosił o deszcz. Deszcz był największym świętem. Rozbierał się wtedy do naga i chłonął każdą kroplę całym ciałem. Tak żył.
Aż nadszedł ten dzień.
Dzień zaczął się tak samo jak zwykle. Najpierw śniadanie ze słonecznych promieni, a potem modlitwa o deszcz przed ołtarzykiem z patyczków. Mężczyzna zawodził właśnie wymyśloną przez siebie pieśń błagalną, gdy jakiś nowy, dziwny dźwięk wdarł się do jego uszu.
To też był śpiew, ale jakże inny od jego wycia. Gdzieś tam na górze delikatny kobiecy głos nucił rzewną piosenkę. Mężczyzna nigdy nie słyszał czegoś podobnego i wpadł w panikę. Co to mogło być? Coś złego, czy dobrego? Dźwięk w niczym nie przypominał poświstywania wiatru, które znał przecież tak dobrze. Stał wpatrzony w górę, czekając na wyjaśnienie.
Nad krawędzią wykopu ukazała się twarz dziewczyny. Przyglądała się mężczyźnie z nieukrywanym zdumieniem. Nie ma się co dziwić. Wychudzony obdartus z błędnym wzrokiem, siedzący w dziurze pośrodku nadmorskich wydm wprawiłby w zdumienie każdego.
- Dzień dobry. Co pan tu robi? – spytała dziewczyna.
Mężczyzna przerażony tymi słowami upadł na ziemię i tarzał się, posypując włosy piaskiem. Od tak dawna nie słyszał ludzkiej mowy, że, chociaż rozumiał co powiedziała dziewczyna, zupełnie nie wiedział, jak na to zareagować. Dziewczyna też się przeraziła tego wariata. Był jednak niegroźny na dnie dołu, więc, jak to zwykle bywa z dziewczynami, ciekawość przemogła strach.
- Proszę przestać się tarzać. Zwariował pan?! – krzyknęła.
Zaskoczony mężczyzna rzeczywiście przestał.
- Nie może pan wyjść? – domyśliła się dziewczyna, była to bowiem roztropna osóbka.
Mężczyzna nie miał pojęcia, o co jej chodzi. Pokornie jednak potwierdził, mrucząc.
- Tak, tak. Tak, tak. Nie może się wydostać. Pan nie może. Tak, tak. Wydostać. Tak, pan, tak...
Jak widać przebywał w tym dole zdecydowanie za długo. Wariat rozbawił dziewczynę.
- Niech pan poczeka, zaraz wrócę.
I jej głowa znikła znad krawędzi dołu. Mężczyzna został sam. Wreszcie mógł przemyśleć to spotkanie. Serce jeszcze łomotało mu w piersiach, ale już odczuwał coś na kształt rozczarowania z powodu zniknięcia dziewczyny. Było to najbardziej szokujące wydarzenie w jego życiu i żałował, że skończyło się tak szybko. W pewnym sensie był to przyjemny szok. Uklęknął przy swoim ołtarzyku i modlił się. Tym razem nie o deszcz, a o to, by dziewczyna wróciła. No i wróciła. Najpierw coś ciemnego wysunęło się nad wykop i zmąciło błękit nieba.
- Uwaga drabina!
Po tym okrzyku koniec drabiny opadł prosto na budowany w pocie czoła ołtarzyk. Mężczyzna oniemiały patrzył na zgliszcza świętej budowli. Potem zwrócił uwagę na drabinę. Ileż było w niej drewna! Jaki piękny ołtarz mógłby z niej zrobić! Pomacał drewniane szczeble. obmyślając już sposób przetworzenia ich w nowy, sto razy wspanialszy ołtarz. Tymczasem dziewczyna schodziła po drabinie. Miała na sobie letnią czerwoną sukienkę. Mężczyzna zadarł głowę i z otwartymi ustami gapił się na biel majtek błyskających między opalonymi udami. Miotały nim nieznane wcześniej uczucia. Miał świadomość, że właśnie następuje przełom w jego życiu. Nic już nie miało być takie jak kiedyś. Dziewczyna zeskoczyła z drabiny na szczątki ołtarzyka, nieświadomie dopełniając dzieła zniszczenia.
- Cześć – sapnęła. – Poszłam po drabinę.
Było to oczywiste, jednak nie dla mężczyzny, który nie wiedział nawet, że można dokądś pójść. Zafrasował się bardzo. Tymczasem dziewczyna z łatwością przeszła na „ty”.
- Długo tu siedzisz?
- Zzza...wsze – zdołał wykrztusić mężczyzna.
- Niemożliwe! Przecież się tutaj nie urodziłeś.
Mężczyzna nie rozumiał, o co jej chodzi.
- Miałeś szczęście, że tędy przechodziłam. To teren poligonu i nikomu nie wolno tu przebywać. Normalnie nie wchodzę na te wydmy, ale dzisiaj coś mnie tknęło. Jakiś wewnętrzny głos, rozumiesz? Jakby mnie coś tu ciągnęło. Teraz już wiem co. Pomogę ci się wydostać – powiedziała, nie bez odcienia dumy. Jak na gust mężczyzny za dużo mówiła. Potok słów skołował go jeszcze bardziej. Postukał w drabinę.
- Będzie dobry ołtarz – powiedział.
- Co ty mówisz? Chyba naprawdę długo tu siedziałeś – tym razem dziewczyna okazała zdziwienie. – Wchodź na drabinę i wyłazimy stąd!
- Dobry ołtarz – powtórzył mężczyzna jak automat.
Jednak nie był już taki pewien, czy to dobry pomysł.
- Ołtarz, ołtarz. Co ty wygadujesz? Wracamy do domu! – powiedziała dziewczyna.
Chwyciła mężczyznę za rękę i pociągnęła w stronę drabiny. Ten wyrwał się i uciekł na drugi kraniec wykopu.
- Ołtarz! Ma być ołtarz! – krzyknął przez łzy.
Zrozumiał bowiem, że żadnego ołtarza nie będzie. Prawdopodobnie już nigdy. Dziewczyna podeszła i pogłaskała go po głowie.
- Biedny. Zupełnie ześwirowałeś w tym dole. Pogadamy?
Mężczyzna uspokoił się. Dotyk ręki dziewczyny był słodko kojący. Usiedli obok siebie i od słowa do słowa wyjaśnili sobie wszystko. Ona opowiedziała mu o świecie rozciągającym się ponad dołem. On o swoim życiu na dnie. Mężczyzna niewiele rozumiał z opowieści dziewczyny. Za to dobrze rozumiał, że już zawsze chce słuchać jej głosu. Kiedy jednak oświadczyła, że musi wracać do domu nie uległ jej namowom i nie dał zaciągnąć się na drabinę.
- Jak chcesz. Może przyjdę jutro – pożegnała się dziewczyna i poszła.
To „może” rozdarło mężczyźnie duszę. Całą noc modlił się do drabiny uderzając czołem o jej szczeble. I - być może właśnie dzięki temu - rankiem dziewczyna ponownie zawitała do dziury. Znowu rozmawiali i znowu mężczyzna odmówił wyjścia.
- No to cześć. Przyjdę jutro – pożegnała się dziewczyna, i to bez „może”!
Mężczyzna przygotował się na jej wizytę rozczesując patykiem splątane włosy i brodę. I przyszła. Przyszła też następnego dnia. I następnego... Mężczyzna zaczął robić dla niej prezenty z patyków i wodorostów. Każdego kolejnego dnia dziewczyna opuszczała dziurę nieco później. Aż pewnego dnia została na noc. Rano pożegnali się pocałunkiem. Później została na dwa dni i dwie noce. I jeszcze dłużej. Wreszcie postanowiła zamieszkać z mężczyzną w jego dziurze...
A potem...
Może ona w końcu stwierdziła, że mężczyzna jest przypadkiem nieuleczalnym i nigdy nie zdecyduje się na opuszczenie dziury. I nie chcąc marnować sobie życia wyszła sama? A może potem on, przerażony jej nieobecnością, wyszedł za nią, ale już jej nie odnalazł? A może jednak został na zawsze samotny w tej dziurze?
A może on wcześniej dojrzał do wyjścia, opuścili dziurę razem i żyli potem długo i szczęśliwie? Ale może tam na górze, po jakim czasie, rozstali się?
A może ona tak przyzwyczaiła się do życia na dole, że już nie chciała wychodzić? I on wyszedł sam, a ona pozostała? I może potem zmieniła zdanie i też wyszła? A może nie?
A może oboje zamieszkali w dziurze, zbudowali wspaniały ołtarz z części drabiny i było im dobrze? I on nauczył ją jeść światło?
Ale może z czasem pożałowali tej decyzji, lecz było za późno?
Jak myślisz?
Romans z piasku i chmur (inspirowane Kobietą z wydm)
2Spodobało mi się. To jest chyba najlepsze podsumowanie, jakie mogę dać. Wprawiło mnie w nastrój z kategorii: "mogłabym się czepiać, ale wcale nie chcę". A jakbym się miała czepiać, to nawet nie umiem do końca uchwycić, czego. Mam wrażenie, że czymś by to można "podkręcić", żeby samo stawiało pytania tak mniej wprost, ale nie wiem, jak.
Czytało mi się dobrze, melancholijny nastrój chwycił, długość w sam raz.
Na koniec dodam, że nie znam niestety powieści, którą się inspirowałeś (swoją drogą, sądząc z opisu, muszę się zapoznać), więc pewnie też jakiejś płaszczyzny nie łapię.
Czytało mi się dobrze, melancholijny nastrój chwycił, długość w sam raz.
Na koniec dodam, że nie znam niestety powieści, którą się inspirowałeś (swoją drogą, sądząc z opisu, muszę się zapoznać), więc pewnie też jakiejś płaszczyzny nie łapię.
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"
Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"
Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
Romans z piasku i chmur (inspirowane Kobietą z wydm)
3Dziękuję Adrianno. Przyjemna recenzja:))
Inspirowałem się dość luźno powieścią japończyka Abe Kobo i jej atmosferą, która po latach pozostała mi w pamięci: pustkowie, wszechobecny piasek, mężczyzna uwięziony w głębokiej dziurze plus kobieta (z wydm), wątek drabiny. Oraz atmosfera beznadziei i rezygnacji. W powieści romans przebiegał inaczej.
Inspirowałem się dość luźno powieścią japończyka Abe Kobo i jej atmosferą, która po latach pozostała mi w pamięci: pustkowie, wszechobecny piasek, mężczyzna uwięziony w głębokiej dziurze plus kobieta (z wydm), wątek drabiny. Oraz atmosfera beznadziei i rezygnacji. W powieści romans przebiegał inaczej.
Romans z piasku i chmur (inspirowane Kobietą z wydm)
4Też nie znam powieści, która stała się Twoją inspiracją, ale nadrobię to. Twój tekst bardzo mi się spodobał, dałam się ponieść światłu tych słów.
Romans z piasku i chmur (inspirowane Kobietą z wydm)
5Musiałam przeczytać dwa razy! Najpierw pomyślałam, że coś przeoczyłam. Przecież normalny człowiek dawno by umarł z głodu i pragnienia. Potem doczytałam, że czerpał niejako siłę od słońca.
Koniec - spodobał mi się.
Każdy może dopowiedzieć sobie, jak to się skończyło. Czy to był sen? Czy kobieta z nim zamieszkała i zbudowali własny, nowy i większy ołtarzyk? Ciekawe, zdecydowanie to coś innego, niż wszystkie opowieści
Koniec - spodobał mi się.
Każdy może dopowiedzieć sobie, jak to się skończyło. Czy to był sen? Czy kobieta z nim zamieszkała i zbudowali własny, nowy i większy ołtarzyk? Ciekawe, zdecydowanie to coś innego, niż wszystkie opowieści
