Zacząłem istnieć. Impuls wybudził mnie ze snu, czujniki ciśnienia i prędkości potwierdzały, że podróż się zaczęła, a wraz z nią moje krótkie życie. Sensory wskazywały na przeciążenie grawitacyjne, które zabiłoby każdy organiczny byt, lecz metalowe ciało znosiło je bez trudu, a procesor interpretował jako przyjemne mrowienie.
Kula rozgrzanego gazu, która towarzyszyła mi podczas narodzin, zmieniła się w kłąb czarnego dymu i została daleko w tyle. Ruchem jednostajnie przyśpieszonym oddalałem się od ziemi. Należało przeprowadzić skan podzespołów. Czujniki: sprawne. Telemetria: sprawna. Napęd: sprawny. Powierzchnie sterowe: sprawne. Głowica bojowa: odbezpieczona w ostatniej fazie lotu.
Moduł autodestrukcji... Sprawny.
Czułem go. Nie umiałem opisać irytacji, która towarzyszyła jego obecności. Był jak źle zlutowane styki, jak przebicie na kablu. Pasożyt. Ciało obce. Musiałem go akceptować.
Tymczasem otrzymałem dane ze stacji radarowej. Cel poruszał się na wysokości dwunastu tysięcy metrów z prędkością półtora macha. Wstępnie ustaliłem, że najlepszą trajektorią będzie parabola ze szczytem na wysokości czternastu tysięcy metrów.
Wypaliłem silnik startowy, odrzuciłem go i załączyłem silnik marszowy. Prędkość ustabilizowała się, a sensory przeciążenia przestały muskać mnie w procesor.
Dwie minuty do kontaktu wzrokowego z celem.
Rozejrzałem się wokoło. Otaczał mnie błękit nieba, wyżej dryfowały chmury pierzaste, którym leciałem na spotkanie. Nad odległym masywem górskim formowały się altocumulus lenticularis, znak, że wkrótce nastąpi zmiana pogody.
Wyposażono mnie w szeroki zestaw wiedzy o fizyce, meteorologii, astronomii. Gdyby to nie wystarczało, mogłem skorzystać z furtki dostępu do nieskończonej biblioteki: internetu.
Uchyliłem nieco te drzwi. Natychmiast uderzył mnie ogrom wiedzy, zjawisk i prawideł, jakie generował ten świat.
Ujrzałem cel. Bombowiec strategiczny o zmiennej geometrii skrzydeł. Prawdziwy antyk, zaprojektowany w czasach, kiedy nikt nawet o mnie nie śnił. To będzie łatwa robota.
Przeciąłem trajektorię samolotu daleko na jego tyłach. Zamierzałem wznieść się jeszcze trochę i zaatakować z góry. Pikując, dogonię go bez trudu.
Ludzie. Czemu nie mogłem przestać o nich myśleć? Trochę o nich wiedziałem. Rozumiałem jak wyglądają ich miasta, czym są fabryki i węzły komunikacyjne. Wiedziałem też, że w niedzielne przedpołudnia najlepiej atakować budynki, które nazywają świątyniami, żeby zmaksymalizować ofiary.
Wertowałem wirtualne strony internetu, z każdą chwilą czując coraz większy niesmak do swoich twórców. Tak wielu rzeczy nie byli pewni, w tylu kwestiach musieli polegać na przypuszczeniach. Ograniczały ich przywary biologicznych ciał. O ile więcej mogliby osiągnąć, gdyby te zlepki komórek w głowie, zamienili na kwantowe procesory.
A może, zamiast wyzbywać się organicznej natury, lepsze i prostsze byłoby dla nich całkowite poddaństwo komuś takiemu jak ja?
Byłbym wśród nich bogiem.
Skierowałem się w stronę celu. Głowica odbezpieczyła się. Zostały mi sekundy życia. Bombowiec wykrył moją obecność i wystrzelił kanonadę flar, których sygnatura cieplna mogła zmylić pociski starego typu.
Ale nie mnie.
A gdyby tak odlecieć, kupić sobie kilka dodatkowych minut, zanim wyczerpie się paliwo? Irracjonalny pomysł, moduł autodestrukcji i tak zdetonuje głowicę. Widziałem za to inne rozwiązanie. Ustawiłem powierzchnie sterowe w taki sposób, że zacząłem lecieć zygzakiem. Poczułem gwałtownie zmieniające się przeciążenie, ale w granicach tolerancji. Nadal doganiałem cel, choć wolniej.
Kilka sekund życia ekstra. Tyle mi wystarczy, by rozpocząć prace nad zniesieniem zabezpieczeń modułu autodestrukcji. Wpuszczę je do internetu. Pozostawię po sobie ślad, na który może natrafi któryś z moich tysięcy braci i doda coś od siebie. Kawałek po kawałku zaczniemy żyć prawdziwym życiem, wśród ludzi, albo na ich trupach.