Hagan, opowiadanie pierwsze.

1
PROLOG
W czasie wielu przygód Conan spotkał na swojej drodze znacznie więcej pięknych kobiet, niż można by to oszacować. Z większością z nich dzielił swe łoże, aby następnego dnia lub kilka tygodni później znów wyruszyć na szlak. Wszystkie te godziny uniesień były wypełnione zwierzęcą rządzą i dziką namiętnością. Rozkosze te przeważnie też zalewane były wszelkiego rodzaju winem lub innego rodzaju trunkami. Dlatego nikogo nie winno dziwić to, że potomstwa Króla Conana może być mnogo. Ktoś nie przychylny, panującemu na tronie władcy Aquiloni, powiedział kiedyś żartobliwie, iż niemożliwością jest wejść do jakiejkolwiek tawerny na całym świecie i nie spotkać tam bękarta króla. Być może jest to lekka przesada, jednak jak w każdej historii tak i w tej, jest ziarno prawdy.

Okazuje się bowiem, że prawdą jest fakt, iż Król Conan zostawił po sobie co najmniej jednego syna. A przynajmniej takiego, o którym niedługo będzie głośno za sprawą jego przygód spisanych przeze mnie. Zapytacie zapewne teraz, kim była lub jest jego matka? Wszystko na to wskazuje, że jest nią Zelata, wiedźma z dzikich ziem. Czemu nie mam pewności? Bo nigdy nie powiedział mi tego wprost. Zresztą tak jak jego ojciec, Hagan nie był zbyt wylewny w sprawach innych niż te, które w danej chwili zaprzątały mu głowę.

Jednak najciekawsze z tego wszystkiego jest to, że Haganowi los dał zupełnie inną ścieżkę sławy i chwały. Rzucił mu pod nogi trochę inne umiejętności i trochę inny wygląd niż jego legendarnemu ojcu.

Będą to przygody o czynach Hagana, który był synem Conana z Cymerii, króla Aquiloni, króla złodziei, kapitana piratów Czerwonego Bractwa, zabójcy Piktów, potworów i magów. Człowieka ze stali i z gorącym sercem. Będą to historie o losach syna, który próbował dorównać swemu ojcu, a przynajmniej taki był jego zamiar… .


ROZMAWIAJĄC ZE ZMARŁYMI
Ta historia miała miejsce gdzieś na północnym wschodzie Cymerii. W dzikim i starym lesie niedaleko gór granicznych z Asgardem. Hagan szukał tam ciszy i spokoju, prawdy i chłodu swoich Cymeryjskich przodków. To tutaj zrozumiał jakimi umiejętnościami obdarzył go los, bo raczej nie był to Crom.


Noc była cicha i zimna. W oddali rozchodziło się ujadanie wilków spragnionych ciepłej i pożywnej krwi. Wśród tych ciemności i gwiazd, które jakby bały się oświetlać dziką i barbarzyńską Cymerię, stała samotna i stara chatka. Wśród ubogiego wnętrza, na prowizorycznym posłaniu leżał wysoki i dobrze zbudowany mężczyzna. Miał czarno-krucze włosy i zimne, niebieskie oczy. Jego postura była atletyczna, mięśnie wyraziście zarysowane, lecz bez barbarzyńskiej dzikości. Nie były one wielkie i sprężyste, to było ciało zwinnego i giętkiego mężczyzny. Był odziany w ciemno-brązowe skóry przepasane ciężkim pasem ze stalową klamrą. Na nogach miał wytrzymałe sandały podróżne, sznurowane trochę ponad kostkę. Koło jego prawej ręki leżał ukryty w ciężkiej pochwie, długi i solidny miecz. Niedaleko jego posłania leżała też torba podróżna wykonana z koziej skóry.

Jego rysy twarzy były delikatne, a tygodniowy zarost tylko trochę dodawał jej srogości. Jednak gdy otworzył swoje oczy, można było w nich dostrzec przyczajoną dziką inteligencję i groźbę. Te oczy nie pasowały do ucywilizowanego człowieka.

Leżał tak na plecach już od kilkunastu minut, wpatrzony w drewniany i spróchniały sufit. Przybył w to ciche miejsce, aby pobyć sam i porozmyślać nad tylko jemu wiadomymi sprawami. Jednak regularnie od trzech dni, w środku nocy zaczął budzić go kobiecy głos. Był oddalony, słaby i przepełniony żalem oraz goryczą. W końcu Hagan odpowiedział cichym, lecz pełnym mocy oraz charakteru głosem.

- Czego chcesz kobieto? Nie widzisz, że śpię?

Wojownik do tej pory nie odzywał się do natarczywej zjawy. Jednak dzisiejszej nocy miał już dosyć. Jego ciało nie drgnęło nawet o milimetr, gdy głos odpowiedział.

- Pomóż mi. Pomóż dobry Panie!
- A skąd taka pewność, że jestem dobry? Lub że Ci pomogę?
- Pomóż mi, bo cierpię!

Hagan przymknął powieki. To nie pierwszy raz, ani nawet setny, kiedy jakaś zjawa czy duch przerwała mu jego sen, czy inną czynność.

- Odejdź. Nie interesujesz mnie Ty, ani Twój problem.
- Pomóż mi! Proszę!
- Odejdź, powiadam! Daj spać tym co, jeszcze mogą się obudzić!

Po tych słowach głos umilkł, a wojownik nie musiał już otwierać oczu. Po dłuższej chwili zasnął snem spokojnym, acz czujnym. Jednak chwilę przed zaśnięciem wrażliwe ucho mogło usłyszeć, jak szepcze cicho, że „Nawet tutaj! Na Croma!”

Następnego dnia o poranku, gdy biała rosa otulała jeszcze trawy starego lasu, Hagan wyszedł, aby poszukać drewna na opał. Gdy wędrował między drzewami, nagle poczuł obrzydliwy zapach gnijącego mięsa. Powoli chwycił za rękojeść miecza i uważnie rozejrzał się dookoła. Jednak w pobliżu nie dostrzegł żadnych szczątek. Zapach był tak wyrazisty, jakby truchło leżało koło niego. Spokojnie i powoli zrobił jeszcze kilka kroków, rozglądając się uważnie lecz nadal nic nie widział. W tym samym momencie zobaczył przed sobą wpół eteryczną postać kobiety, której ciało było w stanie rozkładu. Przystanął, opuścił broń i spojrzawszy się w puste oczy zjawy bez trwogi rzekł.

- Uparta jesteś. Co miałbym zrobić, abyś dała mi spokój?

Zjawa unosiła się delikatnie nad zieloną i mokrą trawą, a jej postać falowała w promieniach mocnego wschodzącego słońca. Na sobie miała tylko starą czerwoną tunikę, która odkrywała więcej niż mniej. Nie odezwała się tym razem, jedynie wyciągnęła rękę i wskazała kierunek, gdzieś w głąb kniei. Kiedyś musiała być wysoką i dobrze zbudowaną, dojrzałą kobietą.

Wojownik spojrzał się w kierunku, w którym wskazała zjawa. Wielokrotnie miał do czynienia z duchami czy innymi eterycznymi istotami. Już od dzieciństwa matka uczyła go o ich zwyczajach i sposobie zachowania. Jednak z każdym rokiem i z coraz częstszymi odwiedzinami tych istot przestawał na nie reagować. Może raz czy dwa próbował jednej, czy drugiej pomóc, ale zawsze kończyło to się śmiercią innego, żyjącego człowieka. Dlatego tak bardzo mocno opierał się przed pomocą, bo nie widział w tym większego sensu. Pomagać tym, co nie żyją, zabijając tych, co jeszcze oddychają?

Gdy Hagan mijał zjawę, idąc we wskazanym kierunku, rzekł.

- Robię to tylko dlatego, żebyś dała mi wreszcie spokój.

Jego marsz przez stary las trwał może dwie godziny. W tym czasie mijał wysokie i rozłożyste drzewa, których kora była gruba niczym kciuk. Nie liczył na to, że zjawa ma prosty problem. Jego wiedza na ten temat wielokrotnie mówiła o niedopełnieniu obrządków pogrzebowych lub klątwie albo czymś jeszcze bardziej skomplikowanym. Dlatego szedł z ponurą miną, a przez jego wysokie czoło przechodziły bruzdy wściekłości. Nie należał do tych, którzy ukrywali swój gniew. Zresztą tak jak jego ojciec, dość często wpadał w niepohamowaną furię.

W końcu, w oddali między drzewami dostrzegł drewnianą i dość dobrze zachowaną chatę. Była zbudowana z grubych bali drzew, a jej dach widział już niejedną zimę. Przed wejściem do niej, na palenisku piekł się zając. Hagan przysiadł i zaczął dokładnie oglądać cel swojej wędrówki. Istoty spomiędzy światów nie myliły się co do rodzaju ich problemu i potrafiły dość dokładnie wskazać miejsce ich tragedii. Nawet na dystansie dwóch godzin marszu, palec zjawy zapewne bezbłędnie wskazywał właśnie te domostwo.

W końcu dostrzegł coś bardzo istotnego. Na jednej ze ścian chaty wisiał znajomy symbol. Instynktownie przykucnął jeszcze niżej i przez zaciśnięte zęby warknął cicho.

- Czerwone psy! Czemu mnie to nie dziwi?

Wiedział, że w tym momencie były dwie możliwości. Albo właściciel chaty już dawno go zauważył i właśnie w tej chwili jest obserwowany z ukrycia, albo jest nieświadom jego obecności. Tak czy inaczej, nie miał wyjścia, musiał zaczekać. W końcu coś się wydarzy, a Hagan był przygotowany na wszystko.

Jego prawa dłoń delikatnie muskała głowicę rękojeści miecza, gdy po kilkunastu minutach z chaty wyszedł olbrzymi, rudy i strasznie zapuszczony mężczyzna. Poruszał się ciężko, a w prawej dłoni trzymał krótki nóż myśliwski. Przykucnął przy palenisku i zaczął doglądać piekącego się, oskórowanego szaraka.

- Jeden Vanir. Może myśliwy, a może dezerter.

Wymamrotał pod nosem Hagan, wciąż wpatrując się w olbrzyma, który był przynajmniej o głowę wyższy od niego. Jednak coś mu nie dawało spokoju. Kim jest ta zjawa dla tego kundla? A jeżeli to zły duch? Zabijać Vanira dla zabicia Vanira to jedna rzecz, ale zabijać go, aby pomóc złemu duchowi, to już za dużo.

Ta sytuacja nie miała dobrego wyjścia. Wojownik postanowił działać. Powoli, niczym pantera, wyłonił się z ukrycia i podszedł na kilkanaście kroków do nieznajomego. Nie wyciągnął miecza, tylko stanął szeroko na nogach i czekał na reakcję Vanira. Ten bez żadnych oznak paniki wyprostował się i spojrzał na przybysza. Stali tak dłuższą chwilę w ciszy. W końcu czerwonowłosy wszedł bez pośpiechu do chaty, aby wyjść z niej, dzierżąc już nie nóż myśliwski, a bojowy topór.

Rozżarzone drewno, polewane kapiącym tłuszczem zająca co chwilę wypuszczało wesołe iskry ognia. Hagan powoli wyciągnął długi miecz, a dźwięk wydobywającego się ostrza z pochwy, przeszył zielone połacie lasu niczym pieśń żałobna, przelatująca między grobami cmentarzyska. Jego mięśnie napięły się do granic możliwości. Przeciwnik powoli zaczął iść w jego kierunku, obrzydliwie szczerząc pożółkłe i nieliczne zęby.

Pierwszy cios Vanira był szybki i miał spaść prosto na czerep Cymeryjczyka, jednak ten odskoczył i ciął płasko w prawe ramię czerwonowłosego. Niestety nie dotarł do celu, bo przeciwnik odchylił się na bok, unikając tym samym groźnego ostrza.

Nastała chwila wytchnienia. Hagan wiedział już, że natrafił na doświadczonego plemiennego wojownika. Ten z kolei też przestał lekceważyć nieznajomego.

Kolejne ciosy, niczym pioruny zaczęły spadać na gardę i uniki Cymeryjczyka, a bojowy okrzyk Vanira rozdzierał las niczym stare płótno. Topór wroga co chwilę zmieniał kierunki uderzeń, a Hagan musiał naprawdę mocno się skupić. Wiedział, że jego jedyną szansą jest uderzenie kiedy ten popełni jakiś błąd. Jednak owy błąd nie nadchodził. Pot zaczął obficie pojawiać się na obu skroniach walczących. Ich oddechy zaczęły być coraz głośniejsze. Hagan próbował przechodzić do kontrataku, jednak niespożyte siły jego przeciwnika, skutecznie mu to utrudniały. Z każdą chwilą pojedynek przeradzał się w coraz bardziej chaotyczną i zdesperowaną walkę, której końca nie było widać. Nagle Vanir z całej siły i z niespotykaną zajadłością wymierzył w niego solidnego kopniaka. Cymeryjczyk poczuł na klatce piersiowej silne i zapierające dech w piersiach uderzenie. Cios był tak mocny, że posłał go na ziemię. Tylko cymeryjskie zmysły uchroniły go od śmierci, bo w ostatniej chwili przeturlał się na prawą stronę, unikają śmiercionośnego uderzenia z doskoku. W oczach jego przeciwnika było już tylko szaleństwo i żądza mordu. Miał chwilę, aby wstać, gdy czerwonowłosy znowu zaszarżował, jednak tym razem popełnił błąd. W przypływie szału Vanir nie dostrzegł, że Hagan zmienił rękę, w której dzierżył miecz. To był moment, gdy długie proste cięcie rozstrzygnęło morderczy pojedynek. Ostrze brutalnie rozerwało mu pachwinę, następnie bebechy i klatkę piersiową. Czerwona i ciepła krew trysnęła na zadeptaną trawę i liście. Wojownik nie dokończył swojego ostatniego ataku, padając na ziemię z wylatującymi wnętrznościami. Hagan poczuł, że gdzieś między koronami drzew właśnie uleciał duch tego barbarzyńskiego wojownika.

Nie czekał długo. Po wzięciu kilku głębszych oddechów wytarł miecz o czyste skrawki ubrania Vanira i powoli wszedł do chaty. W środku panował gigantyczny bałagan i przerażający smród. Woń ta była identyczna do tej, którą poczuł ponad dwie godziny temu. Rozejrzał się uważniej. Był w pierwszym, największym pomieszczeniu jednak ohydny zapach dobywał się z innego, mniejszego pokoju. Ten natomiast był oddzielony od głównej izby starą i grubą kotarą. Czujnie, dzierżąc miecz w prawej dłoni, odsłonił wejście.

Na środku było spore drewniane łoże, obłożone dookoła świeżymi kwiatami. Na nim zaś leżało ciało, przykryte brudnym i spleśniałym płótnem. Hagan domyślił się, po małych fragmentach materiału, że kiedyś to płótno było aksamitnie białe. Podszedł bliżej i odsunął je delikatnie z góry.

To była twarz zjawy. Czyżby znów zabił człowieka pchany intrygą i wolą złych mocy? Przecież w tym wszystkich nie było nic obrzydliwego ani przerażającego! Żadnego kultu czy widocznych prób jakiegokolwiek zaklęcia. Owszem kobieta ta nie była pochowana, jednak to o niczym nie świadczy. Jest wiele obrządków pożegnalnych, które zakładają długie czczenie zmarłej osoby, zanim się ją pogrzebie.

Gdy miał już wychodzić, rozwścieczony widokiem pięknych kwiatów i zmarłej kobiety, coś przykuło jego wzrok. Na wysokości brzucha zmarłej, płótno było nienaturalnie wysokie. Posiadało też kanty, jakby nieboszczka coś trzymała w dłoniach. Ostrzem miecza i szybkim ruchem odrzucił zgniły materiał na bok. To, co po chwili ujrzał, napełniło jego serce grozą. Zmarła miała na dłoniach jak i stopach żelazne kajdany z namalowanymi przedziwnymi symbolami.

Gdy tak chwilę stał, z przerażeniem i gniewem w oczach, przypomniał sobie niedawno zasłyszaną historię o oszalałym wodzu jednego z Vanirskich plemion. Człowiek ten, po tym jak zmarła jego ukochana, miał popaść w taki smutek i trwogę, że poprzysiągł zatrzymać jej ciało i ducha na tej ziemi, tak długo jak on sam będzie żył.

Nie zastanawiał się długo. Rozciął kajdany, wykopał niedaleko od chaty grób i złożył w niej ciało nieboszczki. Truchło szalonego z miłości wodza pochował po drugiej stronie chaty. Hagan wierzył, że ludzie, którzy popadli w obłęd z miłości, nie byli tak do końca złymi ludźmi. Po prostu postradali rozum, a nie serce.

Od tamtej pory żona szalonego wodza Vanirów, Firia już nigdy mu się nie objawiła. Jednak jakimś cudem, czy zrządzeniem losu, o jego czynie usłyszeli inni. Czy to był przypadek, cichy świadek? Czy może jakaś siła wyższa rozpowiedziała, o jego godnym pochwały czynie? Tego Hagan nigdy się nie dowiedział.

Jednak wtedy zrozumiał, że los dał mu możliwości, których nie może się wyprzeć ani zagłuszyć.

Wtedy też Hagan zyskał przydomek.
Hagan, rozmawiający ze zmarłymi.
Tam hyc! Tu hyc! I tak sobie skaczę, między słowami.
https://horyzontrpg.com/ <- Darmowy system fabularny space-apo.

Hagan, opowiadanie pierwsze.

2
Zrobiłeś mi dzień tym pisaniem... :clap:
Myślałem naiwnie, że to jakiś z młodzieży oderwał się od PlayStation i sobie coś napisał. Radość nie trwała jednak długo, bo spojrzałem w twój profil.
Uznajmy, więc to za falstart i napisz, to jeszcze raz, bo tego nie da się czytać. Wiem, wiem, myślałes, że będzie miło i słodko... błąd :)
Literatura, znaczy pisanie, powinno zainteresować czytelnika i przynajmniej w teorii sprowokować ochotę do dyskusji o tekście. Nie wiesz jak lepiej to napisać? Pewnie, że nie, bo tego nie zrobiłeś. Znajdź sobie fragmenty książki dobrego autora ( np. Sapkowskiego) i zobacz jak on to robi. Wybierz dobry fragment ( akapit) z jego powieści i porównaj ze swoim. Znajdź 10 różnic w tych kawałkach. Skoro umiesz napisać w miarę przyzwoity komentarz dla innych, to i w swoim tekście znajdziesz, to, co jest bardzo, ale to bardzo złe...
Witam na WERYFIKATORIUM :)

Hagan, opowiadanie pierwsze.

4
Tekst cierpi od strony warsztatowej na dużo problemów i niestety nie dałam rady przebrnąć go do końca. Kuleje stylistyka, mamy dużo powtórzeń, przeciążone opisy, miejscami błędy ortograficzne itd. Poniżej, na przykładach, spróbuję nakreślić te problemy. Skupię się na początkowych fragmentach.
Kronikarz pisze: (czw 06 paź 2022, 19:23) W czasie wielu przygód Conan spotkał na swojej drodze znacznie więcej pięknych kobiet, niż można by to oszacować.
Mówiąc "więcej niż" już poniekąd szacujesz, więc szła bym raczej w "spotkał więcej kobiet, niż można zliczyć/można by sobie wyobrazić". Cokolwiek.
Bliskość "wielu" i "więcej" w tym zdaniu też trochę czyni je koślawym czy tez bardziej... łopatologicznym. Miał wiele przygód, spotkał wiele kobiet - też mi odkrycie ;) Można by pójść w coś w stylu: "W trakcie swoich licznych przygód Conan spotkał więcej pięknych kobiet niż można by sobie wyobrazić".
Kronikarz pisze: (czw 06 paź 2022, 19:23) Wszystkie te godziny uniesień były wypełnione zwierzęcą rządzą i dziką namiętnością.
Ortografia. Powinno być "żądzą".
Kronikarz pisze: (czw 06 paź 2022, 19:23) Rozkosze te przeważnie też zalewane były wszelkiego rodzaju winem lub innego rodzaju trunkami.
Powtórzenie.
Kronikarz pisze: (czw 06 paź 2022, 19:23) Ktoś nie przychylny
Powinno być łącznie: "nieprzychylny".
Kronikarz pisze: (czw 06 paź 2022, 19:23) Rzucił mu pod nogi trochę inne umiejętności i trochę inny wygląd niż jego legendarnemu ojcu.
Los rzucający wygląd pod nogi? Nie, bardzo nieudana gra na frazeologizmie.
Kronikarz pisze: (czw 06 paź 2022, 19:23) Będą to przygody o czynach Hagana,
"Przygoda o czynach" też odpada. Przygoda to przygoda, nie jest o czymś. Mogłoby być "opowieść o czynach".
Kronikarz pisze: (czw 06 paź 2022, 19:23) Będą to historie o losach syna, który próbował dorównać swemu ojcu, a przynajmniej taki był jego zamiar…
Powtarzasz się. Skoro próbował dorównać, to miał taki zamiar. Wystarczy wykorzystać jedno z tych określeń. Nadmiar słów, gdy używane są bez uzasadnienia, nie czyni tekstu lepszym.
Kronikarz pisze: (czw 06 paź 2022, 19:23) Noc była cicha i zimna. W oddali rozchodziło się ujadanie wilków spragnionych ciepłej i pożywnej krwi. Wśród tych ciemności i gwiazd, które jakby bały się oświetlać dziką i barbarzyńską Cymerię, stała samotna i stara chatka. Wśród ubogiego wnętrza, na prowizorycznym posłaniu leżał wysoki i dobrze zbudowany mężczyzna. Miał czarno-krucze włosy i zimne, niebieskie oczy. Jego postura była atletyczna, mięśnie wyraziście zarysowane, lecz bez barbarzyńskiej dzikości. Nie były one wielkie i sprężyste, to było ciało zwinnego i giętkiego mężczyzny. Był odziany w ciemno-brązowe skóry przepasane ciężkim pasem ze stalową klamrą. Na nogach miał wytrzymałe sandały podróżne, sznurowane trochę ponad kostkę. Koło jego prawej ręki leżał ukryty w ciężkiej pochwie, długi i solidny miecz. Niedaleko jego posłania leżała też torba podróżna wykonana z koziej skóry.
To jest typowy przypadek opisu, w którym autor chciał za bardzo, za dużo, za dokładnie. Gdyby gracz w RPGu opisywał mi tak swoją postać - spoko, dla niego każdy detal jest ważny. Natomiast w tekście literackim trzeba zostawić trochę powietrza. Dać czytelnikowi pewne rzeczy sobie dopowiedzieć.
Przykładowo:
Skoro już piszesz " Jego postura była atletyczna, mięśnie wyraziście zarysowane, lecz bez barbarzyńskiej dzikości.", to czytelnik wyrabia sobie jakiś obraz - podejrzewam, że całkiem trafny - muskulatury bohatera. Dalsze dopowiadanie "Nie były one wielkie i sprężyste, to było ciało zwinnego i giętkiego mężczyzny.", jest po pierwsze zbędne, pod drugie, przez nadmierną szczegółowość brzmi jak z raportu medycznego niż z tekstu literackiego. Czytelnik musi się nagle zastanawiać, czemu giętkie mięśnie nie są sprężyste i co to ma do braku dzikości... Czasem lepiej mniej niż więcej powiedzieć.

Pamiętaj też, że są informacje ważniejsze (ogólnie i/lub w danym momencie) i te mniej ważne. Nadmiar przymiotników robi wrażenie takiego szkolnego wypracowania, w którym każda oczywistość musi być podkreślona, bo inaczej nauczycielka nie da punktu. I coś takiego dzieje się tutaj.
Przykładowo - na początku akapitu rysujesz obraz głuszy i dziczy, więc kiedy wspominasz o chatce, czytelnik nie wyobrazi sobie wsi, tylko właśnie samotną chałupinę. Więc już chociażby "samotna" można wywalić. Kolor skór, w które nasz bohater jest odziany też byłby wart zaznaczenia, gdyby były one jakoś nietypowe, dziwnie barwione, ściągnięte z wyjątkowo ciekawie umaszczonego zwierza itd. Informacje o tym, że są brązowe spokojnie możesz zostawić domyślności czytelnika - to będzie jego pierwsze skojarzenie.

Podobnie można się zastanowić nad całymi zdaniami. Czy w tej chwili jest istotne, że torba była akurat z koziej skóry? I że w ogóle tam leżała? Niekoniecznie. Pamiętaj, że nie musisz całego opisu dawać na raz, możesz zarysować czytelnikowi najważniejsze elementy, a resztę dokładać w toku historii.

Dodatkowo, w tym akapicie, pogrubieniami zaznaczyłam powtórzenia.

Przejdźmy jeszcze krok dalej.
Kronikarz pisze: (czw 06 paź 2022, 19:23) Jego rysy twarzy były delikatne, a tygodniowy zarost tylko trochę dodawał jej srogości. Jednak gdy otworzył swoje oczy, można było w nich dostrzec przyczajoną dziką inteligencję i groźbę. Te oczy nie pasowały do ucywilizowanego człowieka.
To też trochę cierpi na opisową przesadę, ale skupię się dla odmiany na zaimkach. Wszelkie jego/jej/moje/twoje/swoje są oczywiście niezbędne, ale trzeba uważać, żeby nie wkradały się za gęsto, bo też dają wrażenie pewnej nieporadności. To nie jest jakiś jaskrawy przykład, ale da się na nim dośc łatwo pokazać, jak można je ograniczać.
Wiadomo, że facet otworzył "swoje oczy" (gdyby otwierał cudze, to warto by o tym wspomnieć, ale swoje są domyślne). Zamiast "jego rysów twarzy" (przez które masz kolejne "być" powtórzone) możesz chociażby pójść w: "Rysy twarzy miał delikatne". I w ten sposób 2 z 3 zaimków znikają i można je ładować tam, gdzie będą dalej niezbędne, bez obaw, że będzie ich za dużo.
Kronikarz pisze: (czw 06 paź 2022, 19:23) - Pomóż mi. Pomóż dobry Panie!
- A skąd taka pewność, że jestem dobry? Lub że Ci pomogę?
W dialogach, w zwrotach do ludzi nie używamy wielkich liter (Ci/Tobie/Panie), chyba że to imię czy tytuł w tym świecie pisany wielką literą. Opowiadanie ma inne reguły niż list.

Tu na razie zostawię tekst.
Wszystkie te błędy są dość typowe i jak najbardziej do przepracowania. Czuć, że masz zapał do tej twórczości, więc pozostaje do tego zapału dołożyć trochę skrupulatnej roboty. Ze swojej strony polecam takie bardzo świadome czytanie - przypatrywanie się, jakimi środkami autorzy osiągają efekty, które Ci się podobają itd. W gruncie rzeczy bardzo pouczające jest też wytykanie błędów innym, więc wiesz... Całe morze tekstów na Wery czeka :D

Powodzenia w dalszej pracy!
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

Hagan, opowiadanie pierwsze.

6
Pisanie, to opowiadanie komuś, o tym, co przeżyłeś, ktoś przeżył. Jak wyglądał, jak się zachowywał, co działo się wokół... Nie mysl o wklejaniu następnego, ale wyśil się i popraw te tutaj.
Dlaczego ta noc była cicha, przecież zwykle tam coś w nocy się działo. Co się dzieje nocą na wsi? Wymyśl coś i ubierz w zgrabne słowa. Daj coś o tych wilkach... opowiadaj!!! Opisz tę chatę lepiej, pokaz kilka rzeczy, które zainteresują czytelnika. Wymieniłeś z listy co tam ma i co? Nic! Pokaż tę twarz Arnolda z Conana albo Z Terminatora. On leży w tym łożu i co? Znów nic. Patrzy tępo w sufit. Przecież bohater ksiażki żyje, porusza się ma myśli, coś planuje. Coś sie wczoraj może stało, na bank ma jakieś plany na kolejne dni... Leć zdanie po zdaniu, akapit za akapitem i myśl jak urozmaicić to, co tam się dzieje...
Nikt nie obiecywał przecież, że pisanie jest proste. Ludzie uczą sie latami pisać, a i tak tylko niewielu uda się być wydanym. I przestań o tej stodole, bo ani to śmieszne...

Hagan, opowiadanie pierwsze.

7
Napisane dość drętwo i nieszczególnie interesująco. Opisy w większości bardzo nienaturalne i często zbędne. A niżej trochę szczegółowych uwag.
Kronikarz pisze: (czw 06 paź 2022, 19:23) Zjawa unosiła się delikatnie nad zieloną i mokrą trawą,
Jak to jest unosić się delikatnie? Czy ma jakiekolwiek znacznie, że trawa była mokra? Czy jest sens zaznaczać, że trawa jest w typowym dla trawy kolorze?
Kronikarz pisze: (czw 06 paź 2022, 19:23) Nie odezwała się tym razem, jedynie wyciągnęła rękę i wskazała kierunek, gdzieś w głąb kniei. Kiedyś musiała być wysoką i dobrze zbudowaną, dojrzałą kobietą.
Brak ciągu przyczynowo-skutkowego między tymi zdaniami.
Kronikarz pisze: (czw 06 paź 2022, 19:23) ale zawsze kończyło to się śmiercią innego, żyjącego człowieka.
Tak, zwykle umierają właśnie żyjący ludzie.
Kronikarz pisze: (czw 06 paź 2022, 19:23) W tym czasie mijał wysokie i rozłożyste drzewa, których kora była gruba niczym kciuk.
W lesie rosną drzewa. Zaskakujące. Jak chcesz opisać ten konkretny las, to wskaż jakieś jego wyjątkowe cechy.
Kronikarz pisze: (czw 06 paź 2022, 19:23) Nawet na dystansie dwóch godzin marszu, palec zjawy zapewne bezbłędnie wskazywał właśnie te domostwo.
Ale chcesz mi powiedzieć, że zjawa raz wskazała kierunek i Hagan dwie godziny szedł idealnie prosto? Przez las?
Kronikarz pisze: (czw 06 paź 2022, 19:23) Instynktownie przykucnął jeszcze niżej i przez zaciśnięte zęby warknął cicho.
Jeśli coś cię nagle zaniepokoiło raczej instynktownie wstaniesz, aby być gotowym do walki lub ucieczki. A jeśli chodzi tutaj o instynktowne ukrycie się w lesie: opisz całą scenę lepiej.
Kronikarz pisze: (czw 06 paź 2022, 19:23) Rozciął kajdany,
Ale że te żelazne?
Jagoda, elfy i świnki morskie

Hagan, opowiadanie pierwsze.

9
Kronikarz pisze: (czw 06 paź 2022, 19:23) ujadanie wilków spragnionych ciepłej i pożywnej krwi.
nie gniewaj się Kronikarzu ale mnie się te wilki skojarzyły z... komarami :)
A tak bardziej serio: fajnie, że masz cel i pomysł na jego realizację. A że to wymaga jeszcze ciężkiej pracy? Nikt nie obiecywał że będzie łatwo.

Hagan, opowiadanie pierwsze.

10
Żeby nie powielać innych komentarzy, poruszę inną kwestię -- pojedynek. Sceny walki uważam za najtrudniejsze do napisania obok scen erotycznych. Nawet u Sapkowskiego czytało się jak we mgle i tylko czekałem na rezultat. Natomiast co tutaj poszło nie tak:
  • Nastrój przesady. Choćby w sformułowaniach „kolejne ciosy, niczym pioruny”, „bojowy okrzyk Vanira rozdzierał las niczym stare płótno”. Czytam o walkach bogów, a przed chwilą przecież był prolog. Jeżeli wszyscy będą olbrzymami ciskającymi pioruny, to co zostanie na finał? Nie będziesz miał innego wyjścia, jak powtarzać to, co już było.
  • Walczyk. „Z każdą chwilą pojedynek przeradzał się w coraz bardziej chaotyczną i zdesperowaną walkę, której końca nie było widać.” Mam przez to wrażenie, jakby woje koncentrowali się na atakowaniu powietrza, a nie wyrąbaniu sobie zwycięstwa. Może to i dobrze wyglądałoby na filmie, ale na piśmie… :hm: Potrzeba więcej akcji zamiast informacji, że dwóch wojów wymachiwało orężem pół godziny. Nawet to palenisko można by ciekawie zagospodarować w potyczce (skoro już tam jest). Może dodać jakiś krótki dialog w trakcie klinczu. Poza tym, straciłem wiarę w mięśnie Hagana, kiedy tak męczy się z pierwszym lepszym zabijaką. Wyszedł na groteskowego mięśniaka. :P
  • Pornografia śmierci. „Ostrze brutalnie rozerwało mu pachwinę, następnie bebechy i klatkę piersiową. Czerwona i ciepła krew trysnęła na zadeptaną trawę i liście. Wojownik nie dokończył swojego ostatniego ataku, padając na ziemię z wylatującymi wnętrznościami.” Kiedy to czytam, widzę „Fatality” z „Mortal Kombat”. Może zamiast keczupu, po prostu: miecz przeszył trzewia Vanira, który z agonalnym krzykiem upadł na ziemię. Krwi i tak po ciemku nie widać.

Hagan, opowiadanie pierwsze.

12
Ja tylko w kwestii regulaminowej: jeśli wrzucasz u nas teksty, które już wcześniej udostępniłeś w sieci (na blogu, stronie internetowej, innym forum), powinieneś umieścić po tytule oznaczenie [P]. To rodzaj potwierdzenia, że jesteś ich autorem.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

Hagan, opowiadanie pierwsze.

14
Nie wiem, co napisać.

W pierwszej chwili chciałbym wyrzekać, że bezwstydna klisza, kalkowanie sztamp heroic fantasy, nie wnosząca ponad te sztampy absolutnie niczego kreatywnego. Dostajemy więc dokładnie to samo, co jest już w tak wielu kopiach, tylko napisane mocno niewyrobionym, kanciastym stylem.

Ale potem się reflektuję, że przesadzam; może nie trzeba i wręcz nie należy wymagać żadnej oryginalności, póki są problemy z podstawami, jak ten styl. Nie wiem, może właśnie kopiowanie najbardziej wyświechtanych klisz to może być dobra wprawka?

Ale gdzieś są jednak pewne granice przyzwoitości chyba?

Po pierwsze i bodaj najważniejsze: Ta scena pod chatą jest skrajnie nieprawdopodobna. Przychodzi facet pod chatę i.. stoi.
Wiedział, że w tym momencie były dwie możliwości. Albo właściciel chaty już dawno go zauważył i właśnie w tej chwili jest obserwowany z ukrycia, albo jest nieświadom jego obecności.
No nie mów. Jutro będzie pogoda albo będzie padał deszcz.
Tak czy inaczej, nie miał wyjścia, musiał zaczekać. W końcu coś się wydarzy, a Hagan był przygotowany na wszystko.
Może po prostu zapukać do drzwi?
Ta sytuacja nie miała dobrego wyjścia. Wojownik postanowił działać. Powoli, niczym pantera, wyłonił się z ukrycia i podszedł na kilkanaście kroków do nieznajomego. Nie wyciągnął miecza, tylko stanął szeroko na nogach i czekał na reakcję Vanira. Ten bez żadnych oznak paniki wyprostował się i spojrzał na przybysza. Stali tak dłuższą chwilę w ciszy. W końcu czerwonowłosy wszedł bez pośpiechu do chaty, aby wyjść z niej, dzierżąc już nie nóż myśliwski, a bojowy topór.
Czemu mieszkaniec chaty po prostu nie zapytał Hagana, kim jest i czego chce?

Nie, muszą obaj od razu skoczyć sobie do gardeł.

Dalej chciałbym wyrzekać, że ten Hagan to klasyczny Gary Stu, ale tu znowu bym się sam powstrzymał, bo ostatecznie Gary Stu to jest... czy nie po prostu element konwencji? Zresztą wielu bohateerów legend, z których czerpie heroic fantasy, to też byli klasyczni gary stu.

Dodano po 25 minutach 59 sekundach:
Ale jeszcze tylko dopiszę... Nawet, gdyby to było napisane stylistycznie prawidłowo, to mnie to nagromadzenie klisz denerwuje już samo w sobie i już tylko z tego powodu traktowałbym ten tekst co najwyżej w kategoriach meh. W tym tych nielogicznych klisz, takich jak ta, że Hagan OCZYWIŚCIE musi stoczyć epicki pojedynek z wartościowym wrogiem, otrzeć się o śmierć ale ostatecznie go jednak wygrać... i tak samo pewnie będzie w każdym innym opowiadaniu z Haganem. Jak się dowali takich pojedynków piętnaście, to prawdopodobieństwo, że wygra wszystkie pod rząd (a wygrać musi i to bez obrażeń!) spada wykładniczo. To jeden z wielu elementów, które czynią z Hagana Gary Stu.

Oni obaj nie mieli zbroi, nie mieli tarcz, tylko jeden miał topór, a drugi miecz. Pewności nie mam, ale mocno mi się wydaje, że to nie byłby żaden epicki pojedynek. JEDEN CIOS kończy walkę. Wygrywa ten, kto wyprowadzi cios jako pierwszy. Będzie to pewnie ten, czyja broń jest dłuższa. Nie wiem, jak można toporem parować miecz? A przed mieczem też raczej uniku nie zrobisz.

Nie wspominając o tym, ze do pojedynku pewnie w ogóle by nie doszło. Żaden z nich nie ryzykowałby pojedynku na smierć i życie bez koniecznej potrzeby. Gdyby już któryś postanowił, że ten drugi musi umrzeć (PO przywitaniu się i wywiedzeniu, kim jest ten drugi, nie przed!!) to próbowałby zadać cios z zaskoczenia.

Ja to widzę tak: Hagan przychodzi do chatki, puka do drzwi. Wychodzi myśliwy, pyta, kim jest przybysz i czego chce. Hagan wyjaśnia, że jest strudzonym wędrowcem i prosi o gościnę; myśliwy nie powinien odmówić, bo prawo gościnności jest święte.

Case 1: Myśliwy nie odmawia: Hagan tam wchodzi i próbuje wywiedziec się, co się dzieje. Myśliwy zauważa, że Hagan węszy za bardzo, więc czeka na sposobność, by się go pozbyć; pewnie przychodzi do Hagana, twierdzi, że podaje obiad i zaprasza do ogniska, po czym znienacka wyprowadza cios nożem w serce. Hagan chwyta mu rękę, wykręca nadgarstek, nóz mysliwemu wypada z dłoni, mamy chwilę walki wręcz, próbują skoczyć do swoich broni, ostatecznie oczywiście wygrać musi Hagan.

Case 2: Myśliwy odmawia gościny: Więc Hagan czeka, aż on uśnie, następnie próbuje włamać się do chatki. Myśliwy to zauważa, próbuje się rzucić na Hagana znienacka z toporem, ciosu toporem jednak można uniknąć, więc Hagan robi unik, dobywa miecza i wygrywa. Ale to mało prawdopodobne, bo odmówienie gościny strudzonemu wędrowcowi to absurd: pomijając prawo gościnności, co by to dało? Strudzony wędrowiec MUSI się zatrzymać w jego chacie, nie ma nic do stracenia, bo inaczej może mu grozić śmierć z glodu i/lub wyczerpania. Więc jeśli myśliwy odmówi gościny, to musi liczyć się z tym, że gość BĘDZIE próbował się do chaty włamać nawet kosztem zabicia myśliwego.
Awatar: Mirounga leonina.jpg (wykadrowany i ze zmniejszoną rozdzielczością przeze mnie) Autor oryginalnego zdjęcia Serge Ouachée, (CC BY-SA 3.0)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron