Wlepiam zatem kolejny fragment "Matni". Powinienem niby zaczekać na jakiś większy odzew pod poprzednim fragmentem, ale... screw this. Poprzednio było spokojnie, teraz zaczyna się właściwa akcja, znaczy strzelanie, bitwa, walka, scena batalistyczna pełną gębą.
Dla porządku - aby nikt nie musiał szukać - zaznaczam, że wstęp do niniejszego opowiadania można znaleźć TU, a jego ciąg dalszy TU.
Uwaga - tekst zawiera wulgaryzmy.
===========================================================================================================================
XXXX- Nie wierzę, że się na to zgodziłem – burknął Nokade, obserwując obraz z termosensora, naniesiony na wizjer jego hełmu wideo. Auveliańska kolumna była coraz bliżej. Prowadził ją Tal’envai, osłaniany przez oddział piechoty.
XXXX- Nie zgodziłeś się – zaoponowała Samura rzeczowym tonem. – Zostałeś wyznaczony do tego odpowiedzialnego zadania. Wszyscy zostaliśmy. Więc teraz nie narzekaj.
XXXX- Czy to kara za to, że akurat mnie nie było, kiedy naszemu suvore zachciało się przejechać moim czołgiem po mieście? – zapytał podoficer retorycznie, po czym zwrócił się podniesionym tonem do kierowcy – Kanei, niech cię Kagar pochłonie, wyłącz ten przeklęty jazgot! Chcesz, żeby Auvelianie wiedzieli, gdzie jesteśmy?
XXXX- Nas i tak mają zauważyć – odrzekł Kanei urażonym tonem. – Taki był plan, prawda? Poza tym, to już nie idzie przez systemy tych wozów, które są ukryte. Więc w czym problem?
XXXX- Jak suvore nie poda cię do raportu, to ja to zaraz zrobię – odwarknął Nokade. – Wyłącz to natychmiast.
XXXXKierowca posłuchał polecenia i po chwili wewnątrz maszyny zaległa dziwna cisza. Pomruk Kaneia „jazgot, dobre sobie” był w tej sytuacji wyraźnie słyszalny. Dowódca powstrzymał się jednak od komentarza.
XXXXCzołg podstawowy RA-48 Nizure stał pod ścianą zrujnowanego budynku, ustawiony w takiej pozycji, by w każdej chwili wjechać pod kątem na ulicę. Wychyliłby się w ten sposób zza muru, aby móc oddać strzał i w razie czego ukryć się ponownie. Na razie jednak, tylko czekali. Ich pluton był przynętą. Jego zadanie polegało na tym, by dopuścić wroga tak blisko, jak tylko się dało, a potem w odpowiednim momencie zablokować jego pochód.
XXXXWyglądało na to, że ich czekanie ma się ku końcowi.
XXXX- Hadera cztery-jeden do wszystkich, przygotować się – rzekła Inuroda, dowódczyni plutonu pancernego. – Wyskakujemy i strzelamy na mój znak.
XXXXNokade spiął się odruchowo, jak gdyby w oczekiwaniu na trafienie. Samura już wcześniej namierzyła pojazd prowadzący wrogą kolumnę i teraz chwyciła rękojeść spustu. Kanei mocniej zacisnął palce na drążkach sterowniczych. Nie mogli być bardziej gotowi. Wiedzieli, że kiedy opuszczą swoją kryjówkę, wszystko potoczy się bardzo szybko.
XXXX- Pamiętajcie – powiedział Nokade. – Przeciwpancerny w czołowy wóz, potem burzący w jego eskortę.
XXXX- Jeszcze… jeszcze… – powtarzała Inuroda. Nie pomagało to w opanowaniu napięcia.
XXXX- Niech nas Feomar prowadzi – Samura mruczała modlitwę – a Daerion przebaczy, że czynimy to, co czynić musimy.
XXXX- Teraz!
XXXXCzołg ruszył naprzód gwałtownym zrywem. Zaledwie to zrobił, a kilka rzeczy stało się niemal równocześnie.
XXXXSamura pociągnęła za spust, gdy tylko lufa armaty wychynęła zza narożnika. Huk wystrzału stłumił na chwilę wszystkie inne dźwięki. Odgłos eksplozji, rozrywającej auveliański pojazd bojowy. Niskie buczenie, gdy wiązka z wrogiej broni próbowała przepalić się przez czołowy pancerz czołgu. Wizg sygnału, ostrzegającego o namierzeniu. Pierwsze kilkanaście strzałów ciężkiego karabinu hipersonicznego, którym Samura natychmiast usiłowała skosić piechotę, nie pozwolić jej na użycie ciężkiej broni.
XXXXZa wolno.
XXXXTamci też mieli namiar, zanim jeszcze otworzyli ogień. Kilku piechurów było uzbrojonych w ręczne wyrzutnie rakiet. Jeden zdążył odpalić. Operator uzbrojenia próbowała przechwytywać, ale znów spóźniła się o ułamek sekundy.
XXXXNokade odczuł trafienie tak, jakby ktoś kopnął go w zęby. Wstrząs i huk eksplozji całkiem go ogłuszyły. Nie usłyszał, jak Samura, klnąc siarczyście, strzela ponownie z głównego działa. Zdezorientowany, z początku nie był w stanie rozeznać się w sytuacji, ani w raporcie o uszkodzeniach. Zachował jednak dość przytomności umysłu, by zawołać komendę.
XXXX- Do tyłu! – krzyknął. Jego własny głos wydawał się dochodzić z oddali.
XXXXPoczuł, że czołg rusza gwałtownie wstecz. Od momentu, kiedy w podobny sposób wyrwał się do przodu, minęły może ze trzy, cztery sekundy.
XXXX- Raport o… – powiedział Nokade nieprzytomnie. Wreszcie otrząsnął się z szoku i ogarnął go gniew. – Na krew Feomara, nie mam odczytów z sensorów!
XXXX- Ja też nie – warknęła Samura. – Ten drugi strzał musiałam oddać ręcznie. Naprowadzanie automatyczne przestało działać.
XXXXNokade ogarnął w końcu meldunki od pokładowego komputera, przewijające się przed jego oczami. Pocisk nie przebił pancerza, wyglądało jednak na to, że wywołał cały szereg innych, nieprzyjemnych skutków. Siatka czujników przestała działać – to już wiedział, odkąd ujrzał, że wszystkie odczyty zniknęły. Przednia kamera uległa zniszczeniu i teraz mogli obserwować otoczenie tylko przez pomocniczą, osadzoną w wieży. Niewiele zatem brakowało, żeby całkiem oślepli. Co gorsza, stracili ekranowanie i teraz byli wrażliwi na pulsację elektromagnetyczną. Jedna dostatecznie silna eksplozja – na przykład od zwykłej, subatomowej głowicy burzącej – mogła całkiem wyłączyć ich z akcji.
XXXX- Sihenei… – zaklął, opanował się jednak.
XXXXZ zewnątrz dobiegł go odgłos wystrzału z działa hipersonicznego. To czołg Savory przejął ich pozycję. Uprzytomniło mu to, że walka toczy się nadal, a oni nie mogą tracić zbyt wiele czasu na użalanie się nad sobą.
XXXX- Do Kagara z tym – warknął. – Bądźcie gotowi do drugiego wyskoku.
XXXX- Hadera cztery-cztery, tu Hadera cztery-dwa – odezwała się Savora. – Nokade, macie niezłą wyrwę w przednim pancerzu. Jeszcze jedno trafienie, a rozniosą was na strzępy.
XXXX- Co ty powiesz? – odrzekł nieregulaminowo Nokade. Domyślał się, że strumień plazmy z głowicy przeciwpancernej i wcześniejsze trafienie wiązką mogły nadszarpnąć ich opancerzenie, nawet jeśli nie przebiły go zupełnie. – Uważaj lepiej na swoją maszynę i wzywaj nas, kiedy będziemy musieli cię zmienić.
XXXXPrzywołał mapę taktyczną. O ile ich własne sensory nie działały, o tyle wciąż pozostawali w jednej sieci z pozostałymi maszynami z jednostki i odbierali ich dane. W efekcie nadal mógł śledzić ruchy wrogów. Ci, tak jak przewidywano, zaprzestali już prób parcia naprzód i teraz koncentrowali swoje wysiłki na próbie obejścia pozycji bronionej przez sivantien. Kolumna podzieliła się. Jej część pozostała jednak na miejscu, nadal wiążąc walką wojowników Inurody.
XXXXWszystko szło zgodnie z planem. Przynajmniej na razie.
XXXX- Samura, odbierasz odczyty sensorów z innych maszyn? – rzucił Nokade.
XXXX- Odbieram, tylko że nadal nie działa sprzężenie z systemami uzbrojenia!
XXXX- No to celuj ręcznie! Niedługo znów wyskakujemy, bądź gotowa!
XXXX- Jaka głowica tym razem?
XXXX- A jak myślisz? Burząca!
XXXXSamura musnęła holograficzny panel dotykowy. Automat ładowania natychmiast wybrał nowy pocisk i wsunął go do komory nabojowej.
XXXXStało się to dokładnie w chwili, gdy uwagę Nokadego przykuł kolejny dźwięk pobliskiej eksplozji. Oraz podniesiony głos Savory w komunikatorze.
XXXX- Tu Hadera cztery-dwa, dostaliśmy. Główne działo wyłączone. Wycofuję się.
XXXX- Kanei, do przodu – rzucił Nokade.
XXXXPo chwili znów znaleźli się na linii ognia. Pod skrzyżowaniem, gdzie utknęła auveliańska kolumna, przybyły dwa nowe wraki, ale nieprzyjacielska piechota nadal tam była i walczyła. Samura posłała im pocisk, później zaczęła ostrzeliwać ich z karabinu hipersonicznego. Mimo to, ze wszelkich dostępnych kryjówek – załomów murów, stert gruzu, korpusów zniszczonych pojazdów – wciąż wychylali się wrogowie i usiłowali odpowiadać ogniem. Zbyt wielu naraz, żeby operator uzbrojenia mogła skosić każdego.
XXXX- Niezniszczalni jacyś, czy co? – mruknął Nokade. – Daj jeszcze jeden burzą…
XXXX- Sihe! – zaklęła nagle Samura.
XXXXEksplozja, jaką zwiastował ten okrzyk, nie targnęła czołgiem tak silnie, jak poprzednia. Mimo to, Nokade w pierwszej chwili pomyślał, że już po nich. Chciał już zmówić w duchu modlitwę i szykował się na podróż do królestwa Feomara. Komputer podpowiedział mu jednak, że się omylił.
XXXX- Cholera, gąsienica! – zawołał Kanei.
XXXXCzyli ich egzekucja została odroczona. Ale wyglądało na to, że tylko nieznacznie. Nie mogli już wycofać się za osłonę i stanowili teraz doskonały cel.
XXXX- Kanei, wyłaź z wozu – zarządził Nokade, starając się nie okazywać kipiącej w nim furii. – Nic więcej już tutaj nie zdziałasz.
XXXXKierowca posłusznie opuścił swój przedział i wprawnie prześlizgnął się do wyjścia. Zatrzymał się we włazie tylko na krótką chwilę – jak gdyby liczył, że zdoła wyczuć moment, kiedy Auvelianie nie będą do niego strzelali – i wkrótce był na zewnątrz.
XXXX- Ty też lepiej stąd wyjdź – rzuciła Samura, wciąż skupiona na prowadzeniu ognia. – Będę was osłaniać.
XXXXNokade spojrzał na nią z niedowierzaniem.
XXXX- Chyba cię do reszty porąbało – rzucił, tym razem dając upust wściekłości. – Jestem cholernym dowódcą tego czołgu i…
XXXX- I co? – weszła mu w słowo Sorevianka. – Poczujesz się lepiej, jak wylecisz w powietrze razem z nim?
XXXX- To ja tu wydaję rozkazy, a nie ty, faze! – odkrzyknął Nokade, kładąc nacisk na ostatnie słowo.
XXXX- Od kiedy to jestem dla ciebie faze, karisu? – Samura wymówiła rangę dowódcy jak przekleństwo. – Stoimy w miejscu, nie masz już czym dowodzić! A ja wciąż mogę strzelać i nie potrzebuję twojej pomocy! Więc wynoś się stąd i daj mi pracować!
XXXXSorevianka ani na moment nie oderwała się od konsoli systemów uzbrojenia. Podzielność uwagi oraz koordynację nerwowo-mięśniową miała opanowane do perfekcji. Nokade zdołał zdusić pierwszą odpowiedź, jaka przyszła mu do głowy i zamiast tego zdecydował się ustąpić.
XXXX- Niech ci Feomar sprzyja, samane – powiedział uroczyście, po czym rzucił się do włazu.
XXXXKiedy wyszedł na zewnątrz, natychmiast zeskoczył z czołgu i wykorzystał go jako osłonę przed ostrzałem. Poszedł tym samym w ślady kryjącego się już za maszyną Kaneia. Był tu także oddział piechoty, w asyście jednego z mechów, który włączył się wreszcie do walki. Strażnicy zajęli pozycje strzeleckie i teraz usiłowali zmusić Auvelian do niewychylania się. W efekcie walka na tym odcinku zdawała się wygasać. Niemniej, z obu stron wciąż padały strzały, co jakiś czas sięgając celu. Stojący obok Nokadego żołnierz oddał krótką serię, celnie rażąc wrogiego piechura, po czym musiał poszukać osłony, po tym jak wiązka z auveliańskiego karabinu przestrzeliła mu ramię, niebezpiecznie blisko szyi. Pilot mecha odpalił granat kasetowy z dzierżonej w lewym ramieniu wyrzutni, by po chwili zasłonić się odruchowo tym samym ramieniem, gdy pokrywę jego kokpitu przeorała inna wiązka.
XXXXSerce stanęło Nokademu, kiedy ujrzał, jak jeden z Auvelian zdołał odpalić kolejny pocisk przeciwpancerny. Pomknął wprost na jego uszkodzoną maszynę. Nie dotarł jednak do celu. Inny czołg z plutonu namierzył go i zestrzelił w locie.
XXXXWydawało się, że walka utknęła w sytuacji patowej. Atakujący nie próbowali teraz nawet iść naprzód. Absorbowali oddział Inurody, ale nic ponadto. Pewnie czekali tylko, aż ich towarzysze obejdą wreszcie pozycje Sorevian od tyłu.
XXXXNagle w eterze rozległo się wiele komunikatów jednocześnie. Wraz z nimi do uszu Nokadego doszły z oddali odgłosy wystrzałów i eksplozji. Pokrzepiły go, gdyż wiedział, co oznaczają.
XXXXAuvelianie wpadli w pierwszą zasadzkę.
* * *
XXXXBojowy wóz piechoty RA-42 Virane ruszył naprzód, rozbijając ścianę budynku. Zaledwie znalazł się na ulicy, a otworzył ogień z hipersonicznego działka i sprzężonego zeń karabinu. Kos tkwił zamknięty w przedziale desantowym, lecz widział wszystko doskonale poprzez system bojowy.XXXXWypadli na drogę na tyłach plutonu piechoty zmechanizowanej, który odłączył się od głównej kolumny, by pojechać okrężną trasą. Auvelianie nie wybrali ulicy odchodzącej bezpośrednio od skrzyżowania, gdzie zablokowano ich pochód. Widocznie uznali, że to zbyt oczywiste miejsce na zasadzkę. Zamiast tego, rozdzielili się w centralnej części kolumny o przecznicę dalej. Ich nieszczęście polegało na tym, że Terranie i Sorevianie przewidzieli ten ruch.
XXXXPierwsze strzały z działka operator uzbrojenia wpakował prosto w tylny właz ostatniego wozu w plutonie. Pociski przeszły przez cienką warstwę pancerza jak przez masło i zmasakrowały żołnierzy wewnątrz przedziału desantowego. W chwilę później to samo spotkało kolejny transporter.
XXXXZanim eskortujący pojazdy piechurzy zdążyli pojąć, co się dzieje, gwałtowna seria powaliła kilku z nich, zmuszając pozostałych do ukrycia się za pojazdami. Dwa czołowe wozy zakręciły, ustawiając się burtami do napastnika. Dwa tylne po prostu znieruchomiały – ich załogi musiały w tej chwili dławić się własną krwią. Transportery, które nie zostały wyłączone z akcji, spróbowały obrócić swoje wieżyczki w stronę soreviańskiego pojazdu, ale jaszczur operujący uzbrojeniem nie dał im czasu na użycie broni. Zaledwie rozpędził wrogą piechotę, a posłał kolejne serie z działka wprost w nieprzyjacielskie wieże, rozbijając je. Tak oto, w ciągu zaledwie paru chwil, połowa plutonu zmechanizowanego została wyeliminowana, a druga połowa kryła się za własnymi wozami, na razie nie odważając się opuścić kryjówki.
XXXXAuvelianie mogliby liczyć na wsparcie ogniowe swoich kolegów z kolumny, gdyby nie fakt, że pojazd z Kosem na pokładzie nie był tu sam. Drugi RA-42 wyłonił się spomiędzy budynków po przeciwnej stronie ulicy i skierował działko na rdzeń nieprzyjacielskich sił – a przynajmniej tę jego część, która była stąd widoczna. Pierwsze oberwały dwa stojące tam „skorpiony”.
XXXXIstniało kilka powodów, dla których Tal’envai klasyfikowano raczej jako odpowiednik czołgu, aniżeli czołg w pełnym rozumieniu tego słowa. Jednym z nich była nietypowa konfiguracja uzbrojenia. Zamiast jednego ciężkiego działa, posiadał dwa średniego kalibru, sprzężone ze sobą, osadzone w mocno cofniętej wieży. Przy tym brakowało mu broni typowo przeciwpiechotnej. Innym, w tej chwili znacznie ważniejszym powodem, było rozmieszczenie opancerzenia. „Skorpion” został zaprojektowany z myślą o walce na wprost z pojazdami wroga, niczym starodawne działa szturmowe. Z tego względu, miał gruby pancerz właściwie tylko na przedzie. Natomiast jego boki, choć odporne na małokalibrowe uzbrojenie, były wrażliwe nawet na ostrzał z broni, normalnie nie używanej jako broń przeciwczołgowa. Takiej na przykład, jak ciężkie działka soreviańskich bojowych wozów piechoty.
XXXXPociski przebiły burtę pierwszego „skorpiona” bez trudności. Rozpadły się wskutek uderzenia, w wyniku czego przeszły na drugą stronę pod postacią ostrych odłamków, rykoszetujących od ścian, rozbijających w drobny mak cały osprzęt i zmieniających załogę w siekane mięso. Sorevianie natychmiast przenieśli ogień na drugą z kolei maszynę. Zaraz jednak musieli skupić się na wrogiej piechocie. Żołnierze z kolumny zareagowali trochę szybciej, niż ich koledzy z wydzielonego plutonu. Nie mówiąc już o tym, że było ich znacznie więcej.
XXXX- As amarode! – ryknął Sanukode.
XXXXRównocześnie z jego okrzykiem, właz transportera otworzył się i Strażnicy natychmiast zaczęli wysypywać się na zewnątrz. Kos ujął w ręce karabin i podążył w ich ślady.
XXXXKiedy opuścił maszynę, nagle zdał sobie sprawę, w jak ryzykownym położeniu się znalazł. Było ich tutaj zaledwie szesnastu – dwunastu Sorevian i czterech Terran – i tak naprawdę zostali wzięci w dwa ognie. Z jednej strony mieli niedobitki plutonu zmechanizowanego, a z drugiej kolumnę. Transportery, stojąc w poprzek ulicy, dawały im pewną osłonę, ale nie z obydwu kierunków naraz.
XXXXLecz jaszczury nie wydawały się przejęte swoim położeniem. Działały metodycznie, zajmując pozycje i kładąc ogień zaporowy na żołnierzy z odciętego plutonu. Już wcześniej Sanukode ustalił, że tych trzeba wyeliminować jak najszybciej. Kos i jego ludzie mieli na razie tylko dać zajęcie Auvelianom z kolumny, do spółki z operatorami uzbrojenia transporterów.
XXXX- Nasudei surita! – dobiegł Andrzeja zza pleców okrzyk Sanukodego. Porucznik słabo znał język jaszczurów, ale te dwa słowa zrozumiał. Słyszał je już wcześniej.
XXXXGłuszaki.
XXXXAuveliańscy żołnierze polegali na elektronice podobnie jak terrańscy czy soreviańscy. Czasami pozbawienie ich wspomagania mogło dać lepsze efekty, niż potraktowanie zwykłym granatem. Wtedy stawali się na moment praktycznie bezbronni.
XXXXKorzystając z faktu, że nieprzyjaciel był chwilowo przytłoczony ogniem zaporowym, czterech Sorevian cisnęło głuszaki w stronę transporterów. Nie eksplodowały, lecz emitowały specjalne elektroniczne impulsy. Systemy wrogich kombinezonów natychmiast ulegały zakłóceniu pod ich wpływem. Sensory ślepły, naprowadzanie przestawało działać, wysiadało wspomaganie, obraz na wizjerach hełmów zmieniał się w kaszę.
XXXXJaszczury nie dały im czasu na otrząśnięcie się. Wydały z siebie chóralny ryk – całkiem jak stado dinozaurów – i poszły na szarżę. Kos wiedział, że nie powinno go to interesować, że jego robota polegała na pilnowaniu wrogów z kolumny. Nie mógł się jednak powstrzymać i spojrzał wstecz.
XXXXSorevianie w natarciu przedstawiali sobą naprawdę przerażający widok. Paszcze mieli rozwarte, eksponując ostre jak brzytwa kły. Dodawali sobie animuszu rykiem. Do tego poruszali się nieludzko szybko. Pokonali odległość dzielącą ich od odciętego plutonu w ciągu dwóch sekund. Niektórzy z Auvelian, rozpaczliwie usiłując podjąć walkę, wyszli zza osłon i próbowali strzelać na oślep. Celowali jednak w zupełnie złym kierunku. Osiągnęli tylko tyle, że zginęli pierwsi, kiedy jaszczury ich dopadły. Kos ujrzał, jak biegnący na czele Sanukode wyskakuje naprzód z obrotowym kopnięciem, które złamało kark najbliższemu Auvelianinowi. Inny gad natarł ramieniem na oponenta, pchając go przed sobą i w końcu uderzając z impetem o ścianę jednego z transporterów. To z pewnością połamało ofierze wszystkie żebra, zmiażdżyło płuca i serce. Jeszcze inny Sorevianin kopnięciem wytrącił wrogowi karabin z rąk, a potem wykonał gwałtowny obrót wokół własnej osi i z rozmachem zdzielił przeciwnika ogonem. Cios rzucił nim o jeden z pojazdów, jak szmacianą lalką. Pozostali preferowali mniej ceremonialne podejście – po prostu przemykali między transporterami, strzelając do Auvelian z bezpośredniej odległości albo podrzynając im gardła. Czołowy wóz podjął próbę ucieczki, ale nie zdążył zamknąć tylnego włazu, nim któryś z jaszczurów zajrzał do środka i wystrzelił długą serię, zabijając kierowcę i operatora uzbrojenia.
XXXXNa ten widok Andrzej początkowo poczuł zimny dreszcz, a zaraz później dziwne pokrzepienie. Sorevianie, kiedy walczyli, często przypominali dzikie bestie. Lecz w tym wypadku owe dzikie bestie były po jego stronie i ta myśl dodała mu nieco otuchy.
XXXXNie było już nic do oglądania, więc Kos odważył się wreszcie wychylić zza własnego transportera i oddać serię. Chwilowo nie mierzył w konkretny cel, liczył po prostu, że zdoła zniechęcić Auvelian do wychylania się. Poza tym teraz, gdy miał już w ręku karabin i celował do kogoś innego, znów poczuł się wstrząśnięty perspektywą odebrania komuś życia. Wtedy, gdy zabił po raz pierwszy, działał niemal odruchowo i wszystko stało się zbyt szybko, by miał czas na wahania. Teraz wróciło poczucie surrealizmu, jakie towarzyszyło mu w tamtej chwili.
XXXXJego rozterki rozwiały się, gdy tylko dał nura z powrotem za kadłub transportera. Wiązka minęła go dosłownie o milimetr. Zatrzymała się na pancerzu pojazdu tylko dlatego, że zrobił unik dostatecznie szybko.
XXXXAlbo oni, albo ja, powiedział w duchu Kos. Albo oni, albo ja…
XXXXZnów opuścił kryjówkę. Tym razem już się nie wahał. Pozwolił, by instynkty i wspomaganie systemów kombinezonu przejęły nad nim kontrolę. Wziął na cel jednego z Auvelian, akurat w chwili, gdy ten wyłaniał się zza osłony i pociągnął za spust. Schował się zaraz. Nie tracił czasu na podziwianie, jak wróg pada, rażony serią.
XXXXWłaśnie w tej chwili u jego boku znalazł się Sanukode. Jego kombinezon był uwalany krwią – z pewnością nie jego własną. Oddech miał chrapliwy, syczący, jakby z ledwością panował nad pierwotną furią.
XXXX- Neutralizujemy jeszcze dwa transportery i wycofujemy się – oznajmił. Jego głos przypominał teraz wściekły warkot. – Bądźcie gotowi.
XXXX- Już? – zapytał Andrzej niepewnie.
XXXX- Tak, już – odwarknął jaszczur. – Zaraz będzie do nas ciągnąć pół batalionu, wszystkim nie damy rady. Wciągamy ich głębiej w miasto, w kolejne zasadzki. Tak, jak planowaliśmy. Chyba pamiętasz?
XXXX- Jak cholera – odrzekł Kos, po czym zawołał do swoich podwładnych. – Marquez! Knudsen! Spence! Zbieramy się do…
XXXX- Kurwa! – rzucił Marquez, unosząc karabin i wychylając się zza osłony.
XXXXOkrzykowi temu zawtórowały przekleństwa Sorevian. Kilku z nich także przygotowało broń do strzału. Jeden rzut oka w kierunku kolumny pozwolił Andrzejowi zrozumieć, co się dzieje. Nie zastanawiając się ani chwili, podniósł własny karabin.
XXXXTamci też brali namiary i składali się do strzału. Tym razem pięciu z nich miało ręczne wyrzutnie rakiet. Auvelianie musieli już ściągnąć drużynę wsparcia z innego odcinka kolumny.
XXXXStrzały padły niemal równocześnie. Z obydwu stron.
XXXXWrogowie uzbrojeni w broń przeciwpancerną mieli pecha – gdy tylko zostali wykryci, stali się natychmiast priorytetowym celem. Zginęli natychmiast, zanim którykolwiek z nich zdążył odpalić. Lecz miało to swoją cenę. Kos zobaczył, jak jeden z Auvelian pada, trafiony serią Marqueza i niemal w tej samej chwili sam Terranin także upadł wstecz, tryskając krwią z przestrzelonej szyi. Z lewej dobiegł go ryk bólu i wściekły warkot jednego z Sorevian, któremu wiązka przeszyła tors, znalazłszy szczelinę między płytkami pancerza. Auvelianie zbrojni w zwykłe karabiny skwapliwie wykorzystali fakt, że ludzie i jaszczury zanadto skupili się na ich kolegach z wyrzutniami rakiet.
XXXXNie zastanawiając się ani chwili, Andrzej rzucił się w kierunku Marqueza i chwycił go za ramię, ciągnąc z powrotem za osłonę. Wiedział, że to nie ma sensu. Wiedział, że żołnierz i tak umrze – krew wciąż tryskała z jego szyi, jak z węża ogrodniczego. Jego okrzyk bólu już dawno przerodził się w przeraźliwy charkot. A jednak porucznik nie potrafił go tak po prostu zostawić.
XXXX- Ja pierdolę! – Kos czuł, że traci opanowanie. – Wynośmy się stąd jak najdalej!
XXXX- Spokój, do cholery! – ryknął Sanukode. – Zostaw go i zbieraj się do wozu!
XXXX- Ale…
XXXX- Powiedziałem, zostaw go! I tak mu nie pomożesz!
XXXXJaszczur zawołał komendę we własnym języku i kilku Strażników równocześnie wychynęło zza osłon, ostrzeliwując pozycje Auvelian zaporowym ogniem. Nie strzelali jednak całkiem na oślep. Andrzej zdołał zauważyć, jak parę dobrze wymierzonych serii położyło trupem wrogich żołnierzy – w tym jednego, który podniósł porzuconą wyrzutnię rakiet i usiłował jej użyć.
XXXXKos nie czekał dłużej. Instynktownym wysiłkiem porzucił drgające jeszcze ciało Marqueza i pognał do włazu transportera. To samo zrobili także pozostali. Ostatni Strażnicy jeszcze wskakiwali do przedziałów desantowych, kiedy pojazdy ruszyły się z miejsca i zaczęły zawracać.
XXXX- Kevasa, kevasa! – wołał Sanukode.
XXXXAndrzej zerknął do kokpitu, na wyświetlacze kierowcy i operatora uzbrojenia. Oba transportery już zawróciły i ruszyły naprzód, lecz Auvelianie następowali im na pięty. Na skrzyżowanie wjeżdżał właśnie jeden z bojowych wozów piechoty. Kos dopiero co otrząsnął się z paniki, a teraz znów serce w nim zamarło. Byli wciąż kompletnie odsłonięci w otwartym terenie i zaraz mieli dostać w plecy.
XXXX- Ścieżką między budynkami! – zawołał, nie starając się nawet ukryć przestrachu. – Musimy zjechać z ulicy, już!
XXXXSanukode warknął i wypowiedział kilka słów do kierowcy. Raptem transporterem targnęło gwałtownie w bok. Jednocześnie znad głowy dobiegł Andrzeja terkot karabinu – to operator uzbrojenia obrócił wieżyczkę i osłaniał ich odwrót. Po chwili na zewnątrz rozległ się odległy huk. Przeznaczona dla nich rakieta rozbiła się o ścianę budowli.
XXXX- Jedziemy do drugiego punktu zbornego – oznajmił Sanukode. – Nasz zwiad potwierdza, że próbują teraz dłuższego objazdu. Tak, jak przewidywałeś.
XXXX- To miał być komplement? – rzucił porucznik, po czym dodał, wskazując na kierowcę – Każ mu minąć jeszcze dwa domy, potem skręcić w prawo w alejkę, a później na główną ulicę. Tam powinniśmy się spotkać z twoimi i Dyerem. O ile ich nie załatwili.
XXXXAuvelianie ich nie ścigali. Pewnie nie chcieli ryzykować, że zostaną wciągnięci w kolejną zasadzkę. Sami Terranie i Sorevianie nawet tego nie planowali – liczyli na zdrowy rozsądek i podstawowe rozeznanie swoich wrogów. Na chwilę zapanował spokój, a Kos miał czas i sposobność, żeby zebrać myśli. Te jednak uparcie krążyły wokół Marqueza. Marqueza z zapałem rzucającego się do walki, by pokonać wroga, by pomóc sojusznikom. Marqueza wykrwawiającego się powoli na śmierć.
XXXXAndrzej uświadomił sobie nagle, że tak naprawdę wcale go nie znał. Żołnierze zwykle przebywali we własnym gronie, a porucznik po prostu nigdy nie zasiadał przy jednym stoliku właśnie z Marquezem, ani nie dyskutował z nim o życiu nad kuflem piwa. Wiedział tyle, że pochodził z Capelli, ale z własnej woli zażądał przeniesienia na Aratron IV, który ze względu na położenie astrograficzne częściej musiał się borykać z inwazjami. Znaczy, był idealistą – i pewnie liczył na inny przydział, niż Nova Livigno. Ale nawet jemu w końcu udzieliła się tutejsza atmosfera.
XXXXCóż, teraz Kos już go nie pozna. Gdyby nie wpadł na pomysł, żeby pomagać jaszczurom – i jeszcze wciągać w to swoich ludzi… Gdyby nie zostawił po prostu tego bałaganu regularnej armii…
XXXX- Jesteśmy – oznajmił Sanukode, przywracając porucznikowi poczucie rzeczywistości.
XXXXZnów opuścili względnie bezpieczne wnętrze transportera. Znaleźli się teraz na skrzyżowaniu, gdzie schodziło się kilka różnych ulic, wiodących od głównej drogi. Był tu także drugi oddział Terran i Sorevian, którzy dopiero co wciągnęli jedno ze zgrupowań wroga w zasadzkę. Skoro Auvelianie nadal nie mogli po prostu przeć naprzód główną ulicą i – wiedzeni zdrowym rozsądkiem – nie zamierzali tak po prostu iść po śladach tych, którzy się na nich zasadzili, pozostawało im pojechać znów okrężną drogą, która musiała zaprowadzić ich właśnie na to skrzyżowanie. Oczywiście nie wiedzieli, że wśród budynków czekają ukryte czołgi.
XXXXAndrzejowi poprawił się nieco humor, gdy krótko po wyjściu na zewnątrz dostrzegł Dyera i wszystkich jego ludzi, stojących przy jednym z transporterów. Żaden z nich nie zginął. Dopiero kiedy zbliżył się do kaprala, zdjęła go zgroza. Bok jego hełmu był uszkodzony i ozdobiony krwią. Nie ulegało wątpliwości, czyją.
XXXX- Co się, kurwa, stało? – rzucił porucznik.
XXXX- Nie wiem – odrzekł Dyer ze stoickim spokojem. – Albo tamtemu drgnęła ręka, albo jego komputer celowniczy się spierdolił, albo koniunkcja planet akurat była nieodpowiednia… tak czy inaczej, poszło tylko po moim uchu, a nie prosto w łeb.
XXXX- Trzymasz się? Nie potrzebujesz sanitariusza?
XXXX- Naszprycowało mnie już środkami przeciwbólowymi, więc nie jest źle. Tylko uważaj, bo tym razem dosłownie będę cię słuchał jednym uchem.
XXXXKos uśmiechnął się mimo woli. To był cały Dyer. Można było odnieść wrażenie, że emocje nie mają do niego dostępu, jeżeli on sobie tego nie życzy. Co, dziwnym trafem, wcale nie stępiało jego poczucia humoru.
XXXX- Szykujcie się! – Sanukode znów przywołał Andrzeja do porządku. – Wiemy, skąd powinni nadejść, więc zajmujcie pozycje i szukajcie osłony!
* * *
XXXXŻołnierze z ariergardy zachowali się jak banda amatorów. Wszyscy patrzyli w kierunku czoła kolumny, najwyraźniej w ogóle nie przewidując, że walki mogą wybuchnąć gdziekolwiek indziej. Żaden nie obserwował tyłów. Żaden nie zauważyłby, jak z ruin budynku za ich plecami wyłania się soreviański oddział specjalny i zbliża po cichu do transportera, który powinni osłaniać. Pewnie żaden też nie zorientowałby się, co go zabiło, gdyby sivantien podeszli do nich od tyłu i poderżnęli im gardła.XXXXBakura oparła się jednak pokusie i nie wydała rozkazu, by zaatakować. W tej chwili nie miałoby to sensu. Wraz z innymi komandosami OSA czekała w ukryciu wewnątrz ruin. Wolała zaczekać na odpowiednią chwilę, kiedy Auvelianie – rozbici i wykrwawieni walką ze Strażnikami – usiłowaliby wycofać się z miasta.
XXXXPoza tym, miała w tej chwili poważniejsze zmartwienia na głowie. Ktoś jej o tym przypomniał.
XXXX- Shivaren? – odezwał się głos w komunikatorze.
XXXX- Słucham – odrzekła Bakura przyciszonym tonem. – Co się dzieje, Kagori?
XXXX- Mamy kłopoty pod obiektem. Nasi żołnierze powinni wracać z akcji tak szybko, jak to tylko możliwe.
XXXX- Jakiego rodzaju kłopoty?
XXXX- Tłum cywilów zbiera się pod budynkiem Protektoratu. Chyba liczą, że zdołają opuścić miasto naszymi transporterami.
XXXX- Co oni tam robią? Czy nie miały ich zgarnąć lokalne służby?
XXXX- Najwyraźniej nie wszyscy o tym wiedzą. Pewnie Terranie mają za mało funkcjonariuszy, żeby opanować sytuację. Albo po prostu ci cywile pomyśleli, że my możemy zapewnić im lepszą ochronę. Na razie nie robią nic konkretnego, ale jeśli wybuchnie panika i podejmą próbę przejęcia transporterów siłą…
XXXX- Chyba dacie sobie z nimi radę? To tylko ludzie.
XXXX- Dalibyśmy, gdyby większość komandosów OSA nie odeszła na drugi koniec miasta – w głosie Kagoriego pobrzmiewała ledwie skrywana pretensja. – Nie możemy w tej chwili nawet zrobić szczelnego kordonu, żeby oddzielić ich od konwoju.
XXXX- No to weźcie kogoś do pomocy. Wiecie, skąd. Nie wiem, kiedy wrócimy, bo sporo zależy od naszych auveliańskich przyjaciół. Jak idzie przekazanie przesyłki?
XXXX- Wykonano w osiemdziesięciu procentach, shivaren. Czekamy jeszcze na powrót naszego transportera, który miał zebrać z miasta kluczowych członków personelu…
XXXX- Doskonale. Tylko nie odjeżdżajcie bez nas. Pamiętajcie, że nie będziemy mogli zrealizować fazy trzeciej, jeżeli na miejscu nie będziemy i my, i Strażnicy.
XXXX- Zrozumiałem, shivaren. Odezwę się, gdyby się coś zmieniło.
XXXXBakura wypuściła powietrze z cichym sykiem. Faza trzecia. To właśnie martwiło ją najbardziej. Choć z wierzchu tego nie okazywała, była zmęczona całym tym przedstawieniem i wolała mieć to już za sobą. Jednocześnie zdawała sobie sprawę, że to nie ona jest tu w najgorszej sytuacji. Współczuła Sanukodemu – do pewnego stopnia, oczywiście – jako że to właśnie on, według planu, musiał położyć na szali swój honor i reputację. Nawet jeśli reperkusje miały być jedynie tymczasowe.
XXXX- Shivaren – teraz odezwał się komandos u boku samej Bakury. – Powinnaś chyba spojrzeć na mapę taktyczną.
XXXXSorevianka zrobiła to. Uniosła bezwłose brwi, zaskoczona tym, co ujrzała. I w chwilę później wychyliła się ostrożnie ze swojej kryjówki, obserwując, co robi wroga kolumna.
XXXX- Już? – powiedziała cicho. – Spodziewałam się, że wytrzymają dłużej.
* * *
XXXX- Jak to, wycofują się? – rzucił Sanukode. Ledwie usłyszał własny głos w huku wystrzału czołgowego działa. Nie kierował tego pytania specjalnie do nikogo, ale ktoś poczuwał się do udzielenia odpowiedzi.XXXX- No, zwyczajnie to robią – powiedział Kos z ironią w głosie. – Chyba że po prostu nasze ciągłe zasadzki tak ich wkurwiły, że postanowili się zrewanżować. I teraz czekają, aż pojedziemy za nimi.
XXXX- To bez sensu. – Suvore pokręcił głową, nie zważając na słowa Terranina.
XXXXOwszem, zadali już nieprzyjacielowi spore straty. Owszem, jak na razie udawało im się tego dokonać przy znikomych stratach własnych. Owszem, zdołali zasiać zamęt w szeregach wroga, przez co jednolita kolumna rozproszyła się we wszystkich kierunkach, a Auvelianie wpadali w kolejne zasadzki i stopniowo tracili kontrolę nad sytuacją. Niemniej, nadal zachowali większość sił i byli dalecy od klęski – czyli, w tym wypadku, całkowitego lub niemal całkowitego unicestwienia. To były mimo wszystko zwykłe oddziały frontowe, klony, które traktowano jak mięso armatnie i zazwyczaj posyłano do walki aż do zupełnego wykrwawienia.
XXXXA jednak się wycofywali. Dlaczego?
XXXX- Wszystkie siły nieprzyjaciela w pełnym odwrocie, suvore. – Manure stwierdził fakt. – Jakie są rozkazy?
XXXXZanim Sanukode zdążył odpowiedzieć, odezwała się Bakura.
XXXX- Mam nadzieję, że widzisz, co ja widzę, suvore. Czy nasz plan pozostaje aktualny? Mamy im zablokować drogę odwrotu?
XXXX- W tej chwili nie dacie rady tego zrobić – odrzekł przytomnie Shimane. – Zaatakujcie, ale nie próbujcie ich zatrzymywać. Zadajcie takie straty, jakie zdołacie. Przyhamujcie ich. Jak zacznie się robić zbyt gorąco, odskakujcie i zabierajcie się stamtąd.
XXXX- Brzmi rozsądnie. – Ton głosu Sorevianki stał się lekko protekcjonalny. – Tak właśnie zrobimy.
XXXXW pierwszej chwili Sanukode chciał ją zwymyślać za nieregulaminowy komentarz, ale zaraz przypomniał sobie, że tak naprawdę to nie on tu dowodzi. Bakura zwracała się do niego raczej z prośbą o konsultację, aniżeli o rozkazy. Przestał zawracać sobie nią głowę i następny swój komunikat skierował do Manurego.
XXXX- To mi się wcale nie podoba. Wyślij te cholerne drony bardziej na wschód i sprawdź, co ci Auvelianie nam szykują.
XXXX- Tak jest, suvore.
XXXX- I przekaż rozkazy Strażnikom. Mają opuścić swoje stanowiska i ruszać w pościg za kolumną, według planu. Ale niech nie angażują się za bardzo.
XXXXW tym momencie Sanukode sam opuścił zajmowaną kryjówkę i wyjrzał wreszcie na ulicę.
XXXXZasadzka udała się i tym razem, choć nie bez komplikacji. Auvelianie spodziewali się, że sivantien czekają w ukryciu na ich nadejście i teraz jeden z czołgów płonął, trafiony głowicami subatomowymi wkrótce po tym, jak wkroczył do akcji. Zdążył jednak wcześniej wyłączyć z walki dwa wrogie transportery. Jednego zniszczył natychmiast wystrzałem z działa, a drugiego po prostu staranował, wyjeżdżając spomiędzy budynków – i teraz maszyna leżała na boku, z wgniecionym pancerzem na burcie. Jej załoga musiała chyba połamać karki podczas nagłego upadku. Drugi czołg miał więcej szczęścia, ale i on nie mógł w tej chwili wiele zdziałać ponad to, że dawał osłonę pieszym żołnierzom. Stracił bowiem wieżę i całe uzbrojenie. Pozostałe pojazdy, biorące udział w zasadzce, wyszły z niej bez większego szwanku. Jednak połowa osłaniającej je piechoty odniosła obrażenia.
XXXXNa pierwszy rzut oka wyglądało to kiepsko. Lecz straty Auvelian były znacznie większe. Jeszcze jeden ich pluton został wybity do nogi, a resztki drugiego znajdowały się teraz w odwrocie. Stażnicy pozostający u boku Sanukodego, tak jak ich terrańscy sojusznicy, nie mogli w tej chwili podjąć pościgu – nie z taką liczbą rannych oraz dwoma wyłączonymi z walki czołgami. Ale suvore wiedział, że właśnie teraz, kilka mniejszych oddziałów opuszcza swoje kryjówki i atakuje umykających z pola walki Auvelian, gdzie tylko się dało.
XXXX- Oby nie wrócili zbyt prędko – odezwał się Kos. – Jeśli natkną się jeszcze w paru miejscach na wasze czołgi, powinni stracić dość wozów, żeby musieli później zmarnować mnóstwo czasu na poszukiwanie zastępstwa.
XXXX- Może – odparł Sanukode, nie patrząc na niego. – Ale skoro wycofali się tak szybko, to mam przeczucie, że w ogóle zrezygnowali ze zdobywania tego miasta tradycyjną metodą.
XXXX- Co masz na myśli?
XXXX- Zastanawiam się, czy…
XXXXShimane urwał, usłyszawszy komunikat od Bakury.
XXXX- Obawiam się, że musisz przerwać akcję, suvore – oznajmiła Sorevianka, znów przemawiając rzeczowym, niemal pozbawionym emocji tonem. – Właśnie dostałam meldunek, że zakończono wydawanie przesyłki. Odwołaj wszystkich swoich Strażników z pościgu i ponownie ustanów punkt zborny pod budynkiem Protektoratu.
XXXXSanukode zacisnął szczęki, z trudem hamując złość. Faza trzecia. Już.
XXXX- Zrozumiałem – wycedził. – Wracam do konwoju i czekam na rozkazy.
XXXX- Co się stało? – zapytał Kos z niepokojem.
XXXXDopiero teraz Shimane na niego spojrzał. No tak, pomyślał. Komunikat Bakury został nadany tylko do wiadomości samego suvorego. Poza tym, nawet gdyby Terranin go usłyszał, to pewnie i tak zbyt słabo znał strev, żeby to zrozumieć.
XXXX- To, czego się tak obawiałeś – odrzekł Sanukode z goryczą. – Przerywamy akcję i wracamy do konwoju. Wycofujemy się z miasta.
To be continued...