Pałac Natchnienia
Widziałeś kiedyś latający Pałac? Ja bardzo dawno temu, ale dalej pamiętam. Raz na dwadzieścia pięć lat Mistrzowie Sztuk wynoszą twórcę największego dzieła ponad wszelkie piedestały…
*
Sunął po nieboskłonie, rozpędzając chmury. Blask księżyca rozświetlił noc. Malutcy podziwiali majestat wiekowej budowli. W oknach twarze zastygłe w wyrazie podziwu, a na ulicach przybywało głów zadartych ku górze. Pałac Natchnienia pojawiał się raz na ćwierć wieku. Zawsze nad miastem rodzinnym artysty, jednak nigdy wcześniej nie zawisł nad ratuszem Mangolio. Uradowani obywatele zbierali się na rynku, by usłyszeć to jedno nazwisko. Niecierpliwi dyskutowali żywo nad płcią i wiekiem wybrańca. Część nawet stawiała naprędce zakłady!
Cały tumult ucichł, kiedy zagrzmiał róg. Ulicznym bukmacherom złote monety wypadły z rąk, kości zgromadzonych aż zawibrowały. Przybyli już wszyscy. Burmistrz rozpromieniony w piżamie upstrzonej miśkami wyszedł przed szereg i pomachał na powitanie. Sekundę później mieszkańcy Mangolio zawtórowali jednakowym gestem. Jakby w odpowiedzi kilka różnych tonów wybrzmiało, a bramy lewitującego Pałacu drgnęły. Z powstałej szpary wyfrunęło stado białych gołębi.
W miarę otwierania bramy cała budowla zaczęła przechylać się naprzód. Część widowni wpadła w panikę, że wszystko się na nich wysypie, ale kto dobrze znał legendę, stał bez strachu. W otwartych wrotach ukazała się orkiestra, której w ogóle nie przeszkadzała utrata poziomu, skoro sama zaczęła prezentować własny. Rozległy się pierwsza brawa. Gruby łysy dyrygent machnął batutą, smyczki poszły w ruch. Powracającą w coraz to nowej wersji melodię akcentowały bębny.
Szafarze maestrii dali koncert.
Całe Mangolio słuchało jak zaczarowane. W końcu wiolonczelistki samotnie kontynuowały motyw, a wysoka puzonistka odłożyła instrument i wyszła na środek. Targana wiatrem biała suknia i czarne loki hulały wokół niewiasty. Po każdym podmuchu na moment wszystko wracało na swoje miejsce, suknia odnajdywała właściwe ułożenie, a pukle opadały grzecznie wzdłuż talii. Anioł zaklęty w pięknej równowadze. Kiedy się uśmiechnęła, usłyszeli, choć nie otwierała ust.
– Witajcie, kochani! – rozłożyła szeroko ręce. – Oto przybyli Mistrzowie, aby oddać szacunek twórczości jednego z Was! Bardzo dziękujemy, że przybyliście nam w tym pomóc!
Tłum odpowiedział radosną wrzawą, a burmistrz symbolicznie oddał ukłon.
– Nie ma wśród mieszkańców Pałacu takiego, który by stał wyżej niż inni lub nami przewodził. Mistrzowie szanują poświęcenie i trudy, których trzeba doświadczyć na drodze sztuki. Każdy coś oddał, coś stracił, coś w sobie zwalczył i co innego rozwinął. Każdy stworzył coś porywającego serca i to pokazał światu! Ci, którzy udźwignęli talent, którzy uchwycili miriady kawałków wszechogarniającego piękna, którzy idą drogą miłości i pasji, stoją właśnie przed Wami!
Aplauz wypełnił dziedziniec i rozlał się echem po błoniach.
– Dziękujemy! Naprawdę dziękujemy Wam z całego serca, że wobec wyzwań codzienności dajecie radę znaleźć czas na wspieranie idei, które przekazujemy od wieków. Tam z góry widzimy, że procesy następują. Świadomość powoli dociera i będzie żyło Wam się lepiej niż kiedykolwiek!
Spiralna kremowa kopuła na szczycie zamku zaczęła pulsować pomarańczowym światłem. Tłum wiwatował. Burmistrz chwytał się za głowę, a żona wtulona dumnie w ramię władzy miała łzy w oczach. Z platformy za orkiestrą wystartowały trzy okrągłe obiekty przypominające wielkie puchate poduszki także w odcieniach pomarańczowych. Okrążały Pałac, zostawiając za sobą pylisty ślad. Zgromadzeni uśmiechnęli się, gdy poczuli zapach mango.
Forte!
Członkowie orkiestry ustawili się w szpaler. Na końcu placu leżał gruby, czerwony rulon, szeroki prawie jak wrota. Kobieta-anioł stanęła na krawędzi i uniosła ręce.
– Oto ten moment! Witamy!
Czerwony dywan zatrzymał się tuż za nią. Zrobiła krok w tył i czubkiem pantofelka trąciła materiał. Rulon wychilił się… i poleciał!
– Rozwój odsłania Mistrza.
Na szkarłatnym tle wyhaftowano sylwetkę młodego chłopaka. Nie był to zwykły haft. Głębia kolorów i szczegółowość była niesamowita. Młodzieniec był śmiesznej, bo nieproporcjonalnej budowy. Chuderlak jakich mało, ale ramiona miał niczym mocarz. Rozwijając się, gobelin ukazał dłoń zastygłą w zamachu wielkim młotem, a za moment dzierżone w drugiej ręce dłuto. Koniec narzędzia dotykał zakrzywionego dzioba. Pełny orli majestat objawił się niedługo potem.
I nagle… cisza.
Mistrzowie patrzyli z góry zaniepokojeni. Dlaczego się nie cieszą? Nigdy wcześniej to nie miało miejsca… Co teraz? Może ktoś w końcu coś powie… Przestali grać.
Tłum rzeczywiście stał jak wmurowany. Gapili się na wizerunek artysty jak cielę na malowane wrota. Poduszki bezgłośnie okrążały Pałac. Burmistrz przestępował nerwowo z nogi na nogę.
Dziecko z trójkątem wypchnęło się spomiędzy grubych trębaczy i wrzasnęło:
– Hej! Ludzie! Żyjecie Wy w ogóle?!
Burmistrz przełknął ślinę.
– Tak… – odchrząknął. – My tak…
Anioł odsunął chłopca na bok. Wicher potargał kontrastujące loki i suknię… Pewnym spojrzeniem omiotła rynek. Teraz nawet wyglądała groźnie. Dopiero po dłuższej chwili wróciła do stanu idealnej równowagi.
– Co się wydarzyło? – spytała, nawet nie uchylając warg.
Przed tłum wyszła niska kobieta w średnim wieku. Jako jedna z nielicznych przybyła w normalnych ubraniach. Nie sypia?
– M-mój s-synek zmarł nagle trzy dni temu – wypowiedziała drżącymi wargami. – Dziękuję Wam, że doceniliście jego pracę, ale… spóźniliście się.
Wtem wrota Pałacu Natchnienia zamknęły się z trzaskiem, odcinając czerwony dywan. Materiał jednak zawisł w powietrzu. Kopuła przygasła, poduszki skryły się za murami.
Nie było specjalnej reakcji. Większość twarzy wyrażała zrezygnowanie oraz przygnębienie. Część ruszyła w stronę pomnika z gobelinu, by jeszcze raz obejrzeć oryginał stojący kilka ulic dalej. Figura wielkiego białego orła pikującego w dół – „Wolność nabiera pędu”.
Burmistrz nie wiedział za bardzo, czy kazać wszystkim wracać do domów, czy samemu po cichu odejść… Małżonka władzy podeszła do matki chłopaka, by ją przytulić. Popłynęły łzy, kilka innych kobiet zaszlochało.
Z tyłu, gdzieś z głębi zbiegowiska, ktoś w końcu wykrzyczał imię rzeźbiarza. Był to jego najlepszy przyjaciel, pisarz. W końcu wrażliwe serca trzymają się razem. Za nim okrzyk powtórzyło jeszcze kilka osób. Dołączyły szepty. Szeleszczącą falą imię niosło się od jednej strony do drugiej. Ludzie nie przerywali.
Z góry najpierw nieśmiało, a potem rytmicznie, narastająco dołączyły bębny. Kakofonia uderzeń i szeptów wypełniła całe miasto. Kopuła pojaśniała jak nigdy dotąd. Poduszki wzleciały nad miasto i pędem opuściły rynek. Pojawiły się w pobliżu pomnika akurat razem z częścią mieszkańców. Spostrzegli jak złoty pył sypie się, pokrywając całą rzeźbę. Otworzyli oczy szeroko ze zdumienia. Najbliższe kobiety wrzasnęły, gdy ptak mrugnął.
Orzeł zszedł z cokołu, potrząsnął głową i zerknął na zgromadzonych. Kiedy się wyprostował, część zrobiła krok w tył. Rozłożył skrzydła jak gdyby chciał powitać przyjaciół. Chwilowo zastygł w bezruchu, a niektórzy już byli w strachu, iż zmienił się w kolejny świetny monument. Oni pierwsi zauważyli błysk w orlim oku.
Skrzydła uderzyły o ziemię. Pofrunął nad miasto, zostawiając cokół w tumanach złotego pyłu. Czcigodna biel pośród nocy. Zatoczył koło nad zgromadzonym tłumem.
– Patrzcie! Patrzcie!
– Jaki piękny!
– Widzicie?!
– Dokąd?! Dokąd lecisz?
– Gdzie on leci?
– Na wschód! Co tam jest?
– Gdzie? Gdzie jest?
– Tam!
– Zobacz!
– Mamo, nie widziałem!
– Co tam jest?
– Co jest na wschodzie?
– Co to się dzieje na naszych oczach!
– Co teraz?
– Na wschód!
– Chodźcie!
– Dokąd uciekł? Gdzie odleciał?
– Co tam jest?
– Co będzie?
– Nie zdążymy zobaczyć!
– Gdzie oni idą?!
– Do wschodu jeszcze daleko.
– Nie!! Na wschód!!!
– Nie mogę się doczekać!
– Co się jeszcze wydarzy?
– Nie wiem, wszyscy tam idą…
– Ktoś widział dokąd on zmierza?
– Którędy?
– Tam!
– Wystarczy spojrzeć!
– Patrzcie!
– Gdzie?!
– Na wschód!
– Wzgórze!
– Cmentarz!!
– Nad grobami! Widzicie?
– Nie widać.
– Nie widzę!
– Uwaga!
– Mamo, weź mnie na ręce!
– Hej, uważaj!
– Posąg orła nad wzgórzem!
– Jaki biały! Jakby świecił!
– Co robi? Co tam się dzieje?
– Au!!!
– Ała!
– Zasłońcie uszy!
Ogłuszający pisk na moment oszołomił wszystkich. Zaraz ktoś podsunął, że posąg wyczuł ciało stwórcy, jednak dopiero teraz zauważył, iż nie ma w nim życia…
*
Eugeniusz, miejscowy kapelan od początku obserwował całe wydarzenie ze świątynnej wieży. Gdy tylko niezidentyfikowany dlań obiekt latający wylądował na cmentarzu, popędził schodami w dół. Wypadł bocznymi drzwiami i ruszył znaną ścieżką. Nie przypuszczał, że w tym wieku tkwiło w nim nadal tyle wigoru. Zaskoczony przeszywającym odgłosem ledwo wyratował się przed upadkiem. Biegł dalej.
Grób artysty był pod drzewem, na uboczu. Ptak przysiadł na grubej gałęzi, jak najbliżej nagrobka. Nie zwrócił uwagi na zziajanego kapłana, tylko nachylił dziób i zastukał w kryptę.
Znowu pisk! Ojciec Eugeniusz aż przestał zipać. Wszystko zastygło na sekundę. Żadnych zmian. Stagnację przerwał dopiero wiatr. Liście akacji zaszeleściły. Ksiądz spróbował złapać oddech, a orzeł ponownie zastukał w kryptę. Chwila ciszy… Potarł dziobem o gałąź… Znowu nic.
Zeskoczył z drzewa i oparł się o tablicę z napisem. Wygiął się dumnie, jakby miał zamiar odlecieć i z całym impetem przywalił w kamień. Nagrobek pękł. Efekt przypominał trochę nadepnięcie obcasem na lód. Orzeł nachylił się, wsunął dziób przez otwór i zapiszczał po raz trzeci.
– No nie!!! Nie dadzą odpocząć! Ile tych przeklętych figurek mam jeszcze nastukać, żebyś dała się wyspać?! Chcę robić to, co naprawdę chcę! Zaraz… Co za…
Duszpasterz, zapominając o wielkiej żywej figurze, podszedł powoli do zniszczonej płyty. Podskoczył, gdy na powierzchnię wynurzyła się dłoń.
– Boże… – ojciec Eugeniusz złożył ręce do modlitwy i uklęknął. – I na co mnie były te studia?
*
Pałac Natchnienia z szeroko otwartymi wrotami czekał na nowego Mistrza.
– Wielki szacunek dla Was, Mangolio! – piękna Mistrzyni pomachała do zgromadzonych. – Pomagaliście rzeczywistości, w której talent rozwinął nowy Mistrz! Oto i on!
W dole matka chłopaka wypadła przed tłum i burmistrza. Rozglądała się na wszystkie strony i machała rękami. Krzyknęła coś, ale wszystko zagłuszył orli pisk. Sylwetka króla przestworzy ukazała się na tle pełni księżyca. Była to tylko bezcenna sekunda piękna, którą wielu zapamiętało do końca życia. Skrzydła zostały złożone – widać Mistrz ma ochotę poczuć, że żyje. Orzeł zaczął pikować. Smyczki wiolonczelistek także latały coraz szybciej. Dopiero na wysokości gobelinu ptak rozpostarł skrzydła.
Pauza.
Ludzie zakryli oczy, gdyż podmuch niósł piasek wpadający w oczy. Kiedy opuścili dłonie, ujrzeli wysokiego, chudego chłopaka otulającego mocarnymi ramionami rozpłakaną matulę. Który to już raz czas przestał istnieć dla mieszkańców Mangolio?
Żona burmistrza miała ręce mokre od wycierania twarzy, ale pierwsza zaczęła bić brawo. Z góry zawtórował chłopiec z orkiestry. Potem dołączyli inni. Nawet orzeł pokusił się o kolejny pisk.
– Szkoda, że na tak krótko, mami – powiedział, przebijając się przez hałas. – Ale nie mówię „żegnaj”, tylko „do następnego”! – ucałował ją w czoło. – Chcesz się przelecieć?
– Nie! – zaśmiała się. – Jestem na to za stara. Za to cieszę się, że mnie jednak przeżyjesz.
– My nie umrzemy, mami – pokręcił głową. – Tu nie o to w tym wszystkim chodzi. Całą naszą rzeczywistość zakląłem w twórczym monumecie. Nie dla siebie, tylko by przekuć to, co wszyscy razem mieliśmy w sercach. W ten sposób Mistrzostwa dokonało całe Mangolio. Ja jestem tylko symbolem, pamiątką tego stanu i przekazem dla kolejnych pokoleń. Niech nie idą moją drogą – mają być lepsi! By ten dywan kolejnym razem był jeszcze okazalszy, żeby się długo rozwijał i był coraz piękniejszy! – uśmiechnął się. – Trzymaj się, kochana matko – przytulił ją raz jeszcze, uronił łzę. – Dziękuję Ci, mami. Lecę kuć, aby to wszystkim przekazać! – ucałował matczyne dłonie i zrobił krok w stronę orła.
Ludzie dalej klaskali. Przystanął nagle i odwrócił się. Przez hałas nic nikt nie słyszał, ale z ruchu warg mama odczytała słowa: „Już tęsknię…”.
Dyrygent uniósł batutę. Melodia narastająca… Wyprostowany orzeł ze stwórcą na grzbiecie rozłożył skrzydła przed tłumem, idealnie obrazując uczucia nowego Mistrza – miał ochotę ich wszystkich, każdego z osobna, mocno wyściskać.
– Trzymajcie się! – pomachał, przez co prawie spadł, gdy wystartowali.
Z góry spadał mangowy pył. Poduszki wyleciały im naprzeciw i odeskortowały do samych wrót. Zagrzmiał róg, zabiły bębny. Wszystko znowu przebił orli pisk. Wylądowali na dywanie. Chłopak zeskoczył i stanął jeszcze na brzegu. Spojrzał na cały krajobraz rodzinnych stron, od dalekich wzgórz, zza których niedługo wyjdzie słońce, po miejski teren i poruszonych obywateli. Odwrócił się i nieśmiało podążył naprzód.
„To jeszcze nie niebo, a anioły już tu są”, pomyślał na widok kobiety w białej sukni.
– Miło mi – rzekła. – Zanim będziesz kontynuować ten przyjemny tok myślenia, wiedz, że Mistrzowie nie mają przed sobą tajemnic – uśmiechnęła się. – Mangolio, do zobaczenia! Zaopiekujemy się nim!
– Jak mówisz bez otwierania ust?
– Nigdy nie potrafiłam mówić – odpowiedziała. – Za to zawsze tkałam piękne dywany.
– Co?
– Nie ma sposobu, aby dowiedzieć się jak naprawdę brzmię… Może bardzo ładnie? Kto wie? Dzięki zasobom biblioteki nauczyłam się emitować dźwięk bez użycia strun głosowych. Słyszysz ton, który stworzyłam. – Widząc konsternację na jego twarzy, kontynuowała z uśmiechem: – Tutaj łatwiej pokonać bariery.
– Ach… Niesamowite!
Ruszyli w stronę głównego wejścia do Pałacu. Wrota powoli zamykały się. To znaczyło, że magiczna budowla wkrótce zniknie.
– A ty? Kim jesteś?
– Dziadek zawsze mawiał, że jestem „odwrotowny” i chyba miał rację… Ale wiesz co? Skoro rzeźbę się zrobić udało, to może i masy z czasem nabiorę? – uśmiechnął się szeroko.
Słysząc to, siedzący obok perkusista spadł z krzesła.
– Świetne! – chichrał się, poprawiając wywrócone siedzisko.
Wyciągnął rękę do nowo przybyłego.
– Ta… – przybili piątkę. – Teraz to może i śmieszne, ale jak brak żarcia, a kierownik w kamieniołomie wrzeszczy nad uchem, to tak wesoło nie jest – mrugnął.
– Rozumiem – przytaknęła anielica.
– Wiesz, to niesamowite… Kiedy to powiedziałaś, poczułem, że naprawdę rozumiesz.
– Wiesz, jeśli jeszcze nie zauważyłeś… Generalnie jesteś wśród swoich.
Roześmiał się. Minęli orkiestrę, byli już blisko drzwi.
– Musisz zdecydować, gdzie chcesz dołożyć swoją cegiełkę – wskazała na mur.
Dopiero gdy to powiedziała, przyjrzał się ścianom. Na każdej cegle wykuto jakiś obrazek. Na przykład na jednej był fortepian, na innej ilustracja bitwy (i to jak szczegółowo na tak małej powierzchni!), a na jeszcze innej był tylko napis „Pan John”.
– Na mojej będzie orzełek, tak?
– Nie trudno zgadnąć.
– Ha! Super. Przecudowne miejsce! Raj dla twórców. Pałac Natchnienia! Nazwaliście go jakoś?
– Bardzo dawno temu nosił inne imię.
– Jakie?
– Ha, nie powiem! Musisz zgadnąć!
– To na jaką literę chociaż!?
– W… W jak wolność.
