Wskrzesiciele

1
WSKRZESICIELE



Nie ma słowa które odda stan w jakim byłem tamtego pamiętnego, głośnego dnia przed godziną 16. Trzeba by połączyć w jedno, a następnie spotęgować ''podniecenie'', ''zdenerwowanie'', ''niecierpliwość'', ''napięcie'' i ''niepewność''- wszystko to kumulowało się we mnie od lat, od początku mojej kariery, by teraz osiągnąć apogeum. Lata nauki, studiów, pracy, dokładnych analiz, obserwacji, badań, wszystko doprowadziło mnie teraz do tego małego laboratorium, gdzieś na peryferiach niewielkiego miasteczka w Nadrenii, na którego nazwę nigdy nie zwróciłem uwagi, choć pojawiała się we wszystkich serwerach, gazetach, wiadomościach telewizyjnych, na miesiące przed tym historycznym wydarzeniem.

Do tych wszystkich objawów przeciążenia emocjonalnego należy jeszcze dodać potworne zmęczenie fizyczne. Nic zaskakującego. Nie spałem dwie noce pod rząd, nie wspominając o ogromie intensywnej pracy, jaką wykonałem przez ostatnie półtora roku.

Czułem ból w kościach i mięśniach. Lekki, na tyle że mogłem nimi w miarę swobodnie poruszać, ale męczący. Po plecach przechodziły mi dreszcze, jakich nigdy przedtem nie zaznałem. Spoconą dłonią sięgnąłem do kieszeni, by dobyć wygniecionego nieumyślnie papierosa. Nie paliłem już od sześciu lat i myślałem że udało mi się zerwać z nałogiem, ale wiedziałem już od dawna, że w tym momencie nie obejdzie się bez tego.

Zaciągałem się głęboko, jakbym chciał wyciągnąć tyle, ile się da z tego jedynego, planowanego papierosa, jakiś zapas toksyn na całą resztę życia. Nie wiem ile czasu zajęło mi wtedy wypalenie go, ale gdyby ktoś mnie o to zapytał, musiałbym odpowiedzieć, że wydawało mi się, że co najmniej pół godziny. To normalne, że gdy się na coś bardzo niecierpliwie czeka, czas płynie wolniej.



Gdy wreszcie skończyłem spojrzałem na nich. Widziałem ich emocje- jednakowo silne jak moje. Różnica polegała na tym, że moje oczekiwania nie były sprecyzowane. Ja wciąż nie wiedziałem co mogę ujrzeć i usłyszeć, zaś oni już wcześniej założyli co ma się stać i nie przyjmowali do wiadomości, że mogłoby to się zakończyć inaczej. Dla nich eksperyment miał być tylko potwierdzeniem już dawno sformułowanych poglądów, ostatecznym dowodem na racje, w których słuszność nigdy nie wątpili. Problem w tym, że co najmniej jeden z nich musiał się mylić, bowiem ich stanowiska były tak sprzeczne w stosunku do siebie, że zdawało mi się (niesłusznie), że najbardziej salomonowy wyrok nie jest w stanie ich pogodzić. Dwaj wielcy antagoniści- prof. Karol Ziegler i prof. Philip Van Dholl, nie mający złudzeń, że właśnie tamtego dnia miał się rozstrzygnąć wieloletni spór między nimi. Tak bardzo pragnęli tej konfrontacji, że współpracowali ze sobą jak najwierniejsi przyjaciele, by tylko do niej doprowadzić.

Ziegler- fizyk, chemik, matematyk, teolog i filozof zarazem, jego powołaniem, pasją i specjalizacją zawsze była eschatologia. Napisał i wydał książkę, w której przy pomocy metod naukowych udowodnił, zdawało się już, istnienie życia pozagrobowego, co wywołało wielką rewolucję światopoglądową na całym świecie. Niestety krótkotrwałą, bowiem Van Dholl bez problemu wszystkie dowody Zieglera obalił, pracę jego odsyłając w zapomnienie. Od tej pory Ziegler myślał tylko o zemście, pragnął pokazać swojemu wrogowi, że jednak nie pomylił się.

Van Dholl - biochemik, noblista, uchodził za najściślejszy umysł XXI stulecia a jednocześnie za swoistego guru wszystkich tzw. racjonalistów i sceptyków. Twierdził, że nikt nie ma duszy, która mogłaby żyć, gdy nie pracuje wytwarzający ją mózg. O istnieniu Boga nigdy nawet nie dyskutował, uważał to za taki sam zabobon jak palenie czarownic na stosach, czy składanie krwawych ofiar. Jak twierdził, wdał się w spór z Zieglerem tylko dlatego, że nie mógł patrzeć na ''głupotę'' ludzi, którzy uznali jego dowody. Mimo to wierzył w życie wieczne, ale nie pozagrobowe. Jego wielką nadzieją był dr Krovac- węgierski naukowiec, a prywatnie przyjaciel i jedyna bliska Van Dhollowi osoba, który pracował nad przenoszeniem świadomości ludzkiej z mózgu do biokomputera, w celu zapewnienia jej nieśmiertelności, a przynajmniej długowieczności, wcześniej niewyobrażalnej dla człowieka. Dla zwykłych zjadaczy chleba Krovac był jeszcze gorszym ''szatanem'' niż my, ale w naszym środowisku każdy traktował jego przedsięwzięcia poważnie, bo wiedzieliśmy, że prędzej czy później zostaną zrealizowane.



Minęła szesnasta.

- Co jest? - Zastanawiam się. - O tej godzinie miało się zacząć. A może coś się nie powiodło? Co, jak Lazarski nie odzyskał przytomności? Albo jak znowu umarł? Nie, to niemożliwe. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Spokojnie! Dopiero trzy po, przecież wiadomo że mogło się opóźnić, to jeszcze nic nie znaczy.



Na moim zegarku 16.10.

Van Dholl i Ziegler też spoglądają na czasomierze. Niecierpliwość jeszcze wzrasta, do granic ludzkiej wytrzymałości.

- To już za chwilę.- dodaję sobie otuchy. Zagadka która towarzyszyła ludzkości od początków jej istnienia zostanie wreszcie rozwikłana. - Poczułem się nagle dumnie. Mój wkład w to był przecież wielki i dlatego teraz jestem świadkiem tego dzieła, naszego dzieła.



Już piętnaście po.

Czuję, że zaraz się zacznie. Powtarzam w myślach - nic się nie mogło stać. Jesteśmy wielcy! Trzej ludzie, zupełnie różni, o różnych osobowościach, połączeni jednym celem- poznaniem prawdy. Współcześni herosi- fizykonekromanci, nadzieja ludzkości, pogromcy śmierci- Ziegler, Van Dholl i ja.



16.21

Wreszcie! Dwie nasze asystentki wniosły odłączonego już od aparatury Lazarskiego i wraz z noszami położyły na przygotowanym podeście. Jedna z nich podała Zieglerowi zapakowaną w kopertę bioelektroencefalosubreanalizę ''pacjenta'', po czym obie wyszły.



Ja nie mogłem się powstrzymać od patrzenia na Lazarskiego. Blady, chudy, całe ciało pokryte szwami, przewodami, bezwładne, jakby bezpowrotnie zużyte, ale co najważniejsze, żywe! Przecież ten człowiek urodził się w 1961 roku, a zmarł w 2016! Przez ponad sześćdziesiąt lat jego zamrożone ciało wisiało mózgiem w dół w chłodniczej kapsule, a krew w zbiorniku obok. A teraz leżał przed nami żywy! Już samo to należało uznać za wielki nasz sukces, ale najważniejsze miało dopiero nastąpić. To że jesteśmy w stanie go ożywić doskonale wiedzieliśmy, robiliśmy już podobne zabiegi, z tym że na osobach dopiero co zmarłych. Innego rodzaju wiedzę chcieliśmy dzięki niemu uzyskać.



- Dzień dobry, panie Lazarski. - z charakterystycznym dla siebie, bezbarwnym i bezuczuciowym głosem powiedział Van Dholl, jak gdyby nie było nic nadzwyczajnego w całej tej przedziwnej przecież sytuacji.

- Dzień dobry. - Jeszcze bardziej oschle odparł ożywiony denat. - Wiem już kim panowie są.

- Wie pan gdzie jest, co się z panem stało, jak pan tu się znalazł, który mamy teraz rok itd.?

- Wiem. Asystenci panów mi wszystko dokładnie opowiedzieli.



Jego wypowiedź i jej ton musiał uderzyć i zaskoczyć nas wszystkich. Zrozumieliśmy nagle, że ten człowiek jest całkiem spokojny i będzie w stanie nawiązać z nami konstruktywny dialog, o co najbardziej się dotąd martwiliśmy. Obudzony nieboszczyk nie zdradzał żadnych emocji, co wydało nam się wręcz nienaturalne i sztuczne, ale w końcu cały nasz zabieg taki był.



- Jak pan się czuje? - spytał Van Dholl.

- To bez znaczenia. - padła odpowiedź.



Lazarski chyba zdawał sobie doskonale sprawę, że jest dla nas tylko i wyłącznie elementem eksperymentu. Owszem, zawdzięcza nam życie, ale przecież daliśmy mu je dla własnych celów, by pozyskać od niego cenne dla nas informacje. Nie liczyliśmy się wcale z tym, że to też jest człowiek, że on też to wszystko przeżywa, może cierpi- to bez znaczenia. Tłumaczyliśmy sobie to wszystko działaniem dla dobra całej ludzkości, więc czymże mógł być taki jeden nieszczęśnik. Sam obiekt badania nie wiedział, że nie ma szans by uzyskać już pełną kontrolę nad swoim ciałem, że prawdopodobnie za kilka godzin znów umrze. Zabroniliśmy o tym mówić naszym asystentom, obecnym przy ożywianiu go, sami też byśmy nigdy tego nie powiedzieli. Na marginesie- zabawne, że dokonaliśmy najodważniejszego i najśmielszego przedsięwzięcia w dotychczasowej historii nauki, ale boimy się powiedzieć bezsilnemu, wciągniętemu w to człowieczkowi, o niedoskonałości naszych działań. Może gdybyśmy poczekali kilka (-dziesiąt może) lat i wspólnie z Krovacem, jego fantastyczną metodą dokonali zabiegu, Lazarski mógłby wrócić do „normalnego” życia na długo? Ale za bardzo nas zżerała niecierpliwość. Nie wyobrażaliśmy sobie dłuższego czekania w spokoju.



- Chcemy zadać panu szereg pytań w związku z ''tamtą stroną''. Nie ukrywam, że to był jeden z głównych motywów dla których zdecydowaliśmy się na przywrócenie pana temu światu.- Mówił Ziegler.

- Też już mi to wyjaśniono.

- Więc niech pan mówi i wybaczy nam to ponaglanie, ale okropnie nas to ciekawi.



Na chwilę zapadła cisza, zdawało mi się że to bardzo długa cisza, choć trwała może kilka sekund.



- Niech pan mówi! - Ponaglał Ziegler.

- Jesteście głupcami! - Odparł niespodziewanie Lazarski i zaśmiał się, choć sprawiało mu to dużą trudność.



Popatrzyliśmy po sobie nie wiedząc co odrzec, na szczęście on sam zdecydował się kontynuować.



- żal mi was, jeszcze bardziej niż mnie samego. Dziwię się sobie, że zapragnąłem by mnie trzymali zamrożonego i ożywiali, bo to kompletna bzdura!

- Wcale nie. - Przerwał Van Dholl- Nie dziwie się panu. Sam nakazałem swojemu przyjacielowi to samo i jestem pewny, że on mnie nie tylko wskrzesi, ale i zapewni nieśmiertelność!

- Głupcy! - Dalej się śmiał Lazarski, choć coraz większy mu to ból sprawiało.

- Skoro pan uważa, że głupstwem jest szukanie nieśmiertelności na tym świecie- mówił Ziegler. - to pewnie jest ona na tamtym, w co ja nigdy nie wątpiłem. Niech pan opowie jak wygląda życie tam. Proszę.

- A niby po co mam wam to mówić?

- Dla spokoju naszego, całego naszego pokolenia i wszystkich następnych. Chcemy to wiedzieć.

- Spokój, heh. Załóżmy że powiem wam, co tam widziałem. Co to da? I tak nie będziecie mieli pewności czy mówię wam prawdę. Słowa nie są przecież żadnym dowodem. Mógłbym wam powiedzieć co tylko mi się zapragnie.

- Możemy użyć doskonałego wykrywacza kłamstw! - odparł Van Dholl- Gdyby pan nas okłamywał, bez problemu byśmy to odkryli.

- A tam, zaraz okłamywać! - Odparł Lazarski i szeroko otworzył oczy, wpatrując się w sufit, co dość długo trwało. - Mógłbym wam mówić coś w co głęboko wierzę, a co wcale nie byłoby prawdą, mimo mojego przekonania.

- Załóżmy jednak że to co pan widział, czuł, słyszał ''po tamtej stronie'' jest prawdą. Co to było? - ciągnął Ziegler, ja wciąż stałem nieco z boku, wpatrując się w niewzruszoną, chłodną twarz Lazarskiego.

- A gdybym powiedział, że niebo, albo piekło, takie samo, lub podobne do tego, które przedstawił Dante? - wyraźnie unikał odpowiedzi wskrzeszony. - I opowiedział po kolei co robiłem przez te wszystkie lata, z najmniejszymi szczegółami, to co by z tego wyniknęło?

- że ta stara, dantejska wizja mogła być jednak słuszna. - odrzekł Ziegler, widziałem że drgała mu przy tym powieka.

- Nonsens! - Z niespotykaną nigdy u niego gwałtownością odparł Van Dholl. - Należałoby to uznać za coś w rodzaju halucynacji, powstałych tuż przed śmiercią, lub zaraz po odzyskaniu życia. Zaś o ich formie zadecydowałyby zakodowane głęboko w pańskiej świadomości wyobrażenia, powstałe np. pod wpływem lektury wspomnianego pisarza. Tak samo może być z tunelami, światełkiem na końcu, wrażeniem opuszczania ciała i tego typu bzdurami. Wytwór naszej wyobraźni.

- Ale jak w takim razie wytłumaczyć tak dużą ilość obrazów, która nie mogła przecież powstać w ciągu kilku sekund, przed lub po, klinicznej śmierci. Tym bardziej, że pan Lazarski wyraźnie mówi o ciągu wydarzeń, ze szczegółami, mniemam że układającymi się w logiczną całość, co nie mogłoby powstać ze zlepka zakodowanych w podświadomości informacji.

- Da się to wyjaśnić. - argumentacja Zieglera nie przemawiała zupełnie do Van Dholla- między śmiercią faktyczną, a pełnią świadomości wyróżnia się jeszcze kilkadziesiąt różnych stanów świadomości i w niektórych z nich pewne niewykorzystywane dotąd części mózgu pracują intensywniej co sprawia wrażenie znacznego spowolnienia czasu. Właśnie wtedy w podświadomości pewne obrazy są układane w całość, co może trwać ok. sekundy, mimo iż zdaje się takiemu człowiekowi, że mijają lata. Podobne efekty można zaobserwować, nie tylko u zawieszonych między życiem a śmiercią, ale też np. u będących pod wpływem meskaliny; nic w tym nadzwyczajnego.

- Dosyć! - Przerwał im spór Lazarski, wiedząc że taki sam mógłby się odbyć bez jego udziału. - Więc jakbym powiedział, że trwałem przez te lata w jakiejś wielkiej światłości, albo że latałem po wszechświecie jako wiązka energii, albo uprawiałem seks z aniołkami, gdzieś wysoko w chmurkach, albo nawet reinkarnowałem się w szczura, ale zdechłem i dlatego tu wróciłem, to co z tego by wyniknęło? Szanowny pan - tu zwrócił się do Van Dholla - to samo by powiedział, zaś pański kolega by tak samo zaprzeczył.



Ziegler zaczął rozpakowywać kopertę z bioelektroencefalosubreanalizą Lazarskiego.



- Co pan tam ma? - zapytał zaskakująco czujny Lazarski.

- Mówiąc w dużym uproszczeniu - odpowiedział Ziegler. - dokładny skan pańskiego mózgu z czasu gdy był martwy, nałożony na podobny, wykonany tuż po pana wskrzeszeniu.

- Niech pan na razie tego nie otwiera!

- Dlaczego? - Ziegler odłożył kartę na niewielki podest stojący tuż przy wejściu do laboratorium.

- Niech pan najpierw powie co panu da odczytanie tego.

- Jeżeli teoria pana Van Dholla byłaby słuszna, pewien obszar mózgu musiałby się w bardzo krótkim czasie odrobinę zmienić.

- Bzdura! - natychmiast zareagował Van Dholl, który nie znosił gdy ktoś starał się podważać jego teorie. - Pan zapewne mówi o tzw. obszarze Heinga, który jest tylko jednym z elementów całego systemu świadomości i brak przemian w nim (i tak wątpliwy w moim mniemaniu), nic by jeszcze nie znaczył. Rozmawialiśmy już kiedyś o tym i pan używał tego samego argumentu, który w dalszym ciągu uważam za alogiczny. - Po tych słowach zwrócił się do Lazarskiego.

- Niech pan wreszcie przestanie nas trzymać w złudzeniach i powie jasno, że tam nic nie ma. że wydobyliśmy pana z niebytu, że wydaje się panu, jakoby został przebudzony natychmiast po śmierci, a tych kilkudziesięciu lat w pańskiej świadomości nie było.



Lazarski poprosił o coś do picia. Van Dholl podał mu malutką dawkę wody, by zmoczył język, nic więcej nie można mu było zaoferować przy tym stanie organizmu.



- A jeżeli powiem, że tak właśnie jest. - po odchrząknięciu pytał Lazarski. - To czego to dowiedzie? Czy będzie to ostateczny dowód na to, że ma pan rację?

- A jakich jeszcze dowodów trzeba? Pan przeszedł przez to. Nic tam nie było. Czego jeszcze?

- A może ja po prostu nie pamiętam? Zapomniałem z tego wszystkiego? A może to co tam, jest tylko tam i zapisuje się tylko w tamtejszej pamięci? A może Bóg, lub ktoś, lub coś innego co tym wszystkim zarządza, wiedział że jeszcze nie umarłem definitywnie i dlatego zawiesił mnie na ten czas w niebycie, nie wiedząc co innego ze mną zrobić?

- Dobra. - zniecierpliwił się Van Dholl, niech pan opowiada, a nie tylko pyta.

- Moja odpowiedź nic wam nie da! Jesteście typami takimi jak ja, niezdolnymi, zbyt świadomymi by samych siebie okłamywać! Jest taka teoria, która mówi, że z każdym po śmierci fizycznej dzieje się to, w co wierzył, na co oczekiwał. Co jeżeli mój raj, bądź moja nicość, jest tylko rajem, bądź nicością Lazarskiego tylko i wyłącznie, nie mającą nic wspólnego z tym co czeka was?



Stwierdziłem, ze muszę wyjść do ubikacji, więc grzecznie przeprosiłem i opuściłem laboratorium. Szedłem korytarzem, już byłem przy drzwiach do toalety, gdy zmieniłem zdanie, uznając, że jednak potrzebuję świeżego powietrza, więc wyszedłem z całego kompleksu budynków na zewnątrz. Pogoda była jak na jesień całkiem przyjemna, więc usiadłem na ławce, tuż przy wyjściu z wydziału biofizyki, w którym mieściło się nasze laboratorium, zakładając że posiedzę z pięć minut i wrócę do ''przesłuchiwania świadka''- termin prawniczy, który idealnie mi przypasował do naszego eksperymentu. Zacząłem jednak rozmyślać. Najpierw chaotycznie, bez jakiejkolwiek logiki, taka mieszanina dziwnych myśli. Potem jeszcze raz powtórzyłem całą prawie rozmowę naszą z tym dziwakiem Lazarskim, potem jeszcze raz i jeszcze, aż doszedłem do wniosku, że nie ma ona najmniejszego sensu i że jeżeli ma cokolwiek udowodnić, to tylko to, że całe nasze lata pracy i wysiłku, ogrom środków finansowych jakie włożyliśmy w przygotowanie tego eksperymentu, cała wiedza jaką gromadziliśmy z każdym dniem, poszła na marne. Lazarski zaraz znów umrze i albo nic nie powie, albo powie coś z czego i tak nic nie wyniknie. Tylko te dwie możliwości pozostawały.

Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałem? - mówiłem chyba sam do siebie, albo tak głośno myślałem. - Musieliśmy tego głupiego Lazarskiego wyciągać z zaświatów, bądź z nicości, tylko po to żeby nam przekazał oczywistą prawdę o bezsensowności naszych wysiłków i starań. Owszem, coś osiągnęliśmy. Przecież wskrzesiliśmy człowieka, który od dawna nie żył- wielki wyczyn! Ale co z niego będę miał? Sławę? Rozgłos? Pieniądze? Do diabła z tym! Wszyscy trzej mieliśmy tego pod dostatkiem. Zresztą gdyby nam chodziło o rozgłos, to ożywilibyśmy Walta Disney'a, albo Jensa Heinga, a nie włóczęgę, zupełnie nie znanego światu, który zakonserwował się za pieniądze wygrane na loterii, bo nie wiedział co z nimi zrobić. My to wszystko robiliśmy tylko dla tej jednej odpowiedzi. Tej której wciąż nie znaliśmy.



Spojrzałem na zegarek. Od momentu gdy usiadłem na tej ławce na planowane pięć minut minęły już dwie godziny. Nie chciało mi się jednak wracać do laboratorium. Dosyć miałem robienia z siebie głupca. Postanowiłem siedzieć tak dalej.



Nie wiem ile czasu minęło do momentu gdy wyszedł z instytutu Ziegler i zbliżył się do mnie.



- Co tam dalej się działo?- spytałem go.

- Nic. Nie masz czego żałować. Chyba dobrze zrobiłeś że wyszedłeś.

- Co z Lazarskim?

- Umarł. Philip zadeklarował się, że ponownie rozbierze go na części i zamrozi w takim stanie w jakim był zanim go wydobyliśmy.

- Powiedział coś?

- A co miał powiedzieć? Tuż przed śmiercią wyszeptał, że jedynym sposobem na poznanie ''tamtej strony'' jest przejście na nią. I żebyśmy to zrobili natychmiast, jeżeli nie możemy się doczekać prawdy, lub cierpliwie czekali na swój czas, nie znając jej.

- Więc w pojedynku z Philipem remis? - tak chciałem sobie zażartować, choć żadnemu z nas nie mogło być do śmiechu.

- Remis? Za remis w lidze dają po punkcie. My mamy obaj po zero punktów, albo i jeszcze mniej, więc to nie remis a obustronna porażka. Podobnych polemik przeprowadziliśmy już tysiące, często głębszych i trudniejszych, lecz dopiero ta dzisiejsza konfrontacja z ożywionym nieboszczykiem, zombiem przeklętym, uświadomiła mi bezsensowność tej awantury. Tak, awantura to chyba najlepsze słowo.

- Co teraz zamierzasz robić?

- Nie wiem. Muszę sobie to wszystko w głowie poukładać.



Po tych słowach odszedł, bez pożegnania. Nie spotkałem się z nim już nigdy więcej.





Karol Ziegler nie ''poukładał sobie tego wszystkiego w głowie'' już nigdy. W niecałe pięć miesięcy po opisanym wydarzeniu popełnił samobójstwo, wstrzykując sobie zbyt dużą dawkę silnego leku nasercowego. Ponoć przed śmiercią przeprosił żonę, tłumacząc się że nie mógł się już doczekać ''tamtej strony'', więc musiał skorzystać z jedynego sposobu na ostateczne przekonanie się. Zawsze uchodził zresztą za dziwaka.



Mniej więcej w tym samym czasie, u jego dawnego rywala Philipa Van Dholla wykryto groźny nowotwór, na którego nawet ówczesna medycyna nie potrafiła znaleźć sposobu. Zmarł po kilku latach walki z chorobą. Gazety podawały sensacyjną wiadomość, że jego ciało ma zostać pochowane na tym samym cmentarzu, na którym spoczywa Ziegler, natomiast głowa zamrożona i przygotowana do ponownego ożywienia za kilka lat, z nowym już ciałem.

Ja jednak wiem co się działo z nim naprawdę. W testamencie poprosił jedynego przyjaciela dr. Krovaca, by ten osobiście oddał do kremacji całe ciało, włącznie z mózgiem, zaś prochy wrzucił do oceanu, co ten oczywiście zrobił, choć z żalem, że bezpowrotnie zniszczył tak wybitnego człowieka, którego pewnie byłby w stanie wskrzesić.



Ja obecnie zajmuję się projektem kolonizacji Marsa. Do badań nad życiem pozagrobowym, jak i nieśmiertelnością, nie powróciłem już nigdy więcej.
- Nie skazują małych dziewczynek na krzesło elektryczne, prawda?
- Jak to nie? Mają tam takie małe niebieskie krzesełka dla małych chłopców... i takie małe różowe dla dziewczynek.

2
Przez chwilę skupię się nie na pomyśle, a wykonaniu. Od razu powiem, że jak dla mnie jest strasznie niechlujne. Stawiasz przecinki gdzie chcesz pomijając miejsca, w których się powinny znaleźć - przed "że", "które" itp. Już w pierwszym zdaniu masz tego dowód. To tak jakbyś robiąc pizzę nie dodał do niej sera.

Dalej, przechodząc do pomysłu. Chciałeś zawrzeć tutaj pytania nurtujące każdego człowieka względem tego co jest poza życiem. Prawie ci się udało. Czytelnik może odnaleźć siebie w postaciach Ziegler'a i Van Dholl'a, jednak przyznam, że według mnie ich reakcje są przerysowane i mało rzeczywiste, żeby nie powiedzieć trącą sztucznością. Lazarski jest trochę zbyt ordynarny, zachowuje się jak dziecko myślące - "wiem coś czego wy nie wiecie i wam tego nie powiem". Psuje to tajemniczość jaką powinien wokół siebie roztaczać.

Teraz kilka takich męczących mnie rzeczy:
Dla zwykłych zjadaczy chleba
Piszesz o przyszłości, a tam takie stwierdzenie. Wiem, że pisarz jest sobie żaglem i sternikiem, ale przyszłość aktualnie kojarzy się z syntetycznym jedzeniem więc takie stwierdzenia odeszłyby w niej do lamusa. Nie wiem.
Wreszcie! Dwie nasze asystentki wniosły odłączonego już od aparatury Lazarskiego
Musiały mnieć niezłą krzepę.
- Jak pan się czuje? - spytał Van Dholl.

- To bez znaczenia. - padła odpowiedź.
Większość odpowiedzi Lazarskiego brzmią jak słowa Teminatora lub innego Robocopa (z całym szacunkiem dla tego drugiego). Wciąz moje subiektywne odczucie.

No i ta awantura lekarzy - stoją na progu epokowego odkrycia, a rozmawiają jakby siedzieli przy porannej kawie dyskutując o polityce, albo nie o pogodzie, bo polityka jest niebezpieczna.



Ogólnie nie jest źle, ale niechlujstwo interpunkcyjne kopie w twarz obracając ją o 180 stopni. Zastanawiam się jak ocenić.



Pomysł:3+

Styl:3+

Schematyczność:3=


Multum tekstów powstało o podobnej tematyce.

Błędy:3

Ocena ogólna:3-

Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

3
Kilka z zarzutów postaram się odeprzeć:
weber pisze:
Dla zwykłych zjadaczy chleba
Piszesz o przyszłości, a tam takie stwierdzenie.
Takie zwroty jak "zjadacze chleba" często zostają w języku na długo, mimo że tracą aktualność. Używa się np. "Mlekiem i miodem płynący", "pal sześć", "od Sasa do Lasa" w dobie telefonii komórkowej. Wciąż mówimy o uczuciach "sprawy sercowe", mimo że już od dawna wiadomo, że ich

ośrodkiem jest mózg.


weber pisze:
Wreszcie! Dwie nasze asystentki wniosły odłączonego już od aparatury Lazarskiego
Musiały mieć niezłą krzepę.
Jeśli chodzi o te nieszczęsne asystentki, to mogły to być jakieś asystentki elektroniczne, albo przynajmniej wyposażone w nano-wszczepy a la J.C.Denton.


weber pisze:
Większość odpowiedzi Lazarskiego brzmią jak słowa Teminatora lub innego Robocopa (z całym szacunkiem dla tego drugiego). Wciąz moje subiektywne odczucie.

No i ta awantura lekarzy - stoją na progu epokowego odkrycia, a rozmawiają jakby siedzieli przy porannej kawie dyskutując o polityce, albo nie o pogodzie, bo polityka jest niebezpieczna.
Lazarski to postać symboliczna, tak się wg mnie nie zachowuje tylko Robocop, czy Terminatora, ale i całe istnienie :)

Zaznaczę też, że (podobnie jak poprzednie opowiadanie które wrzuciłem do Weryfikatorium), ma obok elementów s-f, także elementy prześmiewcze, groteskowe, czy wręcz komediowe. Trzej poważni profesorowie, to jak dla mnie, zbyt nudne postacie, dlatego wolałem zrobić z nich takich małych krejzoli.



Zarzutów o interpunkcje już nie jestem w stanie odpierać :), są zbyt mocne.



Właściwie to i tak dzieło powinno bronić się samo, więc na nic moje tłumaczenia. Zresztą nigdy nie lubiłem tego opowiadania, ale (przewrotnie) zbierało dużo (jak na mnie) pochlebnych opinii, dlatego w nie uwierzyłem ponownie i pokazałem je Wam. Dzięki za poświęcony czas. Pozdrawiam.
- Nie skazują małych dziewczynek na krzesło elektryczne, prawda?
- Jak to nie? Mają tam takie małe niebieskie krzesełka dla małych chłopców... i takie małe różowe dla dziewczynek.

4
powiem szczerze, że mi również trudno ocenić "normalnie' ten tekst i chybapo prostu z tego zrezygnuje. Przede wszystkim rzuca się w oczybrak/nadmiar przecinków i bardzo długie zdania. np.:
Lata nauki, studiów, pracy, dokładnych analiz, obserwacji, badań, wszystko doprowadziło mnie teraz do tego małego laboratorium, gdzieś na peryferiach niewielkiego miasteczka w Nadrenii, na którego nazwę nigdy nie zwróciłem uwagi, choć pojawiała się we wszystkich serwerach, gazetach, wiadomościach telewizyjnych, na miesiące przed tym historycznym wydarzeniem.
poza tym styl. za dużo tu suchej relacji, a za mało emocji. W takim tekście podniecenie powinno buchać z każdego zdania, przechodząc powoli we flustracje, a na koniec rozczarowanie.

Nie zadałeś sobie trudu opisu i wniknięcia w stan emocjonalny twojego bohatera.

Pomysł wydaje się ciekawy, mimo wielu tekstów o podobnej tematyce, ale wykonanie psuje cały efekt.



pozdrawiam
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".

"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".

- Nieśmiertelny S.J. Lec

5
Zgadzam się. Jak będę coś jeszcze pisał to uwzględnię te wskazówki.
- Nie skazują małych dziewczynek na krzesło elektryczne, prawda?
- Jak to nie? Mają tam takie małe niebieskie krzesełka dla małych chłopców... i takie małe różowe dla dziewczynek.

6
Dlaczego w przyszłości nie może istnieć wyrażenie "zjadacze chleba"?

Czy w XXI wieku nie mówi się wciąż "fajki", gdy te zastąpione zostały przez "papierosy". Czy gdy ktoś mówi "wóz", to znaczy, że to pracy jeździ furmanką? Wreszcie, czy poczta internetowa wymaga naklejania znaczków?

Wydaje mi się, że postęp języka nie jest równomierny we wszystkich dziedzinach. Często zastępujemy stare słowa nowymi, często słowa zmieniają swoje znaczenie... jednak pomyślmy, ile słów przestało mieć znaczenie dosłowne, zaś zachowało wartość w przenośniach, przysłowiach, związkach fraz.? Poszukajmy odpowiedzi w idiomach. Wiele z nich posiada bardzo ciekawy motyw historyczny.

A teraz przytoczmy kilka śmiesznych przykładów, bezsensownych w XXI wieku wyrażeń:

"wyskoczył, jak filip z konopii" (to chyba jakieś hiphopowe hasło)

"darowanemu koniowi się w zęby nie zagląda" (a jakiemu zaglądamy?)

"dziadowski bicz" (to jest w ogóle kosmos w porównaniu ze "zjadaczami chleba")

"na koniec świata" (do diabła z galileuszem)



Weber edit: Może i masz rację. Nie mnie o tym sądzić, nie jestem wybitnym znawcą języka. Jednak argument z przysłowiami mnie nie przekonuje.
Keter Chochma Bina Chesed Gewura Tiferet Necach Hod Jesod Malchut

7
Luc, już o tym pisałem, choć Twoje przykłady (zwłaszcza dwa ostatnie) są trafniejsze od moich.
- Nie skazują małych dziewczynek na krzesło elektryczne, prawda?
- Jak to nie? Mają tam takie małe niebieskie krzesełka dla małych chłopców... i takie małe różowe dla dziewczynek.

8
Weber, chodziło mi przede wszystkim o to, że pewne sfery języka są bardzo oporne na aktualizajce.

VV, rzeczywiście. Uznajmy, że dorzuciłem tu swoje pięć groszy ;)
Keter Chochma Bina Chesed Gewura Tiferet Necach Hod Jesod Malchut
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”