Płaszcz

1
(...)
Na początku 1947 roku Janek otrzymał pisemne zaproszenie na ślub i wesele kaszubskie. Przyszło ono odpowiednio wcześniej. Z dotarciem na wieś, gdzie miało odbyć się weselisko, był większy problem – trzeba było tam dojść lub dojechać; przeważnie w grę wchodziło jedno i drugie. Transport publiczny w te strony jeszcze nie docierał. Wszystko zależało więc od szczęścia i złapania okazji. Nie martwił się tym jednak zbytnio, w czasie wojny przyzwyczaił się do nawet wielokilometrowych przemarszów w ciągu jednego dnia.
Przełożony Janka w wojsku nie należał do kasty oschłych oficerów wyżywających się w koszarach na podwładnych. Też był frontowcem, a to było nawet ważniejsze od formalnej podległości. Frontowiec to frontowiec. To nie byle wojak, jakiś młokos prosto po szkole wojskowej, który w życiu prochu nie powąchał i nie zaznał świstu wrogiej kuli koło własnego ucha. Kiedy więc dowódca otrzymał prośbę Janka o urlop, wezwał go do siebie.
– Czytam, plutonowy, że chcecie pojechać na wesele?
– Tak jest, obywatelu kapitanie. Znajomy Kaszub mnie zaprosił.
– Dobrze, dostaniecie. Poligon dopiero za miesiąc. Tylko wróćcie w normalnym stanie. Bez wyrywnego na pożegnanie.
– Obywatelu kapitanie… – Janek, mimo że ucieszył się tak szybką zgodą dowódcy, aż się żachnął. – Znam miarę.
– Nie unoście się tak honorem, plutonowy. Strzemiennego nie musicie odmawiać. – Oficer lekko się uśmiechnął. – Różnie to na weselach bywa. Zwłaszcza wiejskich. Dam wam dzień więcej, abyście zdążyli wrócić bez pośpiechu. Nie złapiecie z powrotem okazji, to wrócicie per pedes.
– Tak jest, obywatelu kapitanie – odkrzyknął Janek, uszczęśliwiony dodatkowym dniem urlopu. Tego już się nie spodziewał. Chyba dzisiaj dobrze trafił z prośbą, dowódca jest w humorze!
Oficer wypisał kartę urlopową i wręczył ją swojemu podwładnemu. Ten chciał się odmeldować, ale kapitan jeszcze go wstrzymał.
– Mundur macie w miarę. A jak u was z zimowym płaszczem?
– Jeszcze wojenny donoszę, obywatelu kapitanie. Czekam w kolejce.
– Jeszcze wojenny? – Oficer się skrzywił. – I tak chcecie reprezentować polskie wojsko wśród Kaszubów?
Podniósł słuchawkę telefonu i wykręcił numer. Odczekał chwilę na połączenie i władczo przemówił:
– Kapitan Lewicki. Macie nowe, podoficerskie płaszcze zimowe? – Wysłuchał rozmówcę z drugiej strony i kontynuował: – Zgłosi się do was plutonowy Bowski. Wydacie mu nowy. – Po usłyszeniu odpowiedzi podniósł głos: – Nie pierdolcie mi farmazonów, sierżancie! To co, że poza kolejnością?! Chłop jedzie na wesele kaszubskie i ma porządnie wyglądać. Wykonać!
Odłożył słuchawkę na widełki telefonu i spojrzał na podwładnego z lekkim uśmieszkiem na twarzy. Uniósł brwi i żartobliwie pogonił go:
– No, na co jeszcze czekacie, plutonowy? Chcecie, abym zmienił decyzję? Odmeldować się i biegiem do magazynu, płaszcz fasować!
– Tak jest, obywatelu kapitanie!
– Tylko mi Kaszubek nie zbałamućcie.
– Mam narzeczoną. Odmeldowuję się! – Janek wyprężył się, błyskawicznie zrobił w miejscu „w lewo zwrot” i uszczęśliwiony opuścił pokój dowódcy. Nowy płaszcz! Będzie miał zimowy, nowiutki płaszcz!
Drogę do magazynu mundurowego przebył prawie biegiem. Na jego widok magazynier, starszy już wiekiem sierżant, zamruczał pod wąsem:
– Co to za nowe zwyczaje. Przed wojną takie coś by nie uszło.
Janek początkowo nie miał zamiaru z nim dyskutować, ale nie wytrzymał i się odciął:
– Uszłoby, uszło. Rozkaz szefa był i jest rozkazem. Frontowemu wydajecie.
– No i co? – odburknął sierżant. – Wojna już się skończyła. Walczyłem jeszcze w trzydziestym dziewiątym, młokosie.
– Toś też weteran. – Janek starał się załagodzić początkową scysję. Jeszcze magazynier wyda mu pierwszy lepszy płaszcz, niedopasowany. Z tymi od mundurów lepiej żyć w zgodzie… – Towarzyszowi walk z Hitlerem byś bruździł?
– Dobra, dobra. Poczekaj tu.
Sierżant, zrezygnowany ale i udobruchany, nie robił już wtrętów. Machnął ręką, spojrzał na posturę stojącego przed nim plutonowego i poszedł w głąb magazynu. Po chwili wrócił z naręczem kilku płaszczy. Podał jeden z nich:
– Przymierz.
Magazynier miał wprawne oko. Janek włożył płaszcz i obrócił się, zerkając w wiszące na ścianie duże lustro. Z zadowoleniem kiwnął głową – wojskowe umundurowanie leżało na nim idealnie, jakby szyte na miarę.
– I jak? – zapytał. Chciał jeszcze potwierdzenia od sierżanta.
– W porządku. Możesz jechać rajcować młode Kaszubki. Podpisz mi tu. – Magazynier podsunął do pokwitowania karteluszek wydania umundurowania.
* * *
W ten sposób Janek nie tylko dostał kilka dni urlopu, ale i niespodziewanie dla siebie mógł szczycić się nowiutkim, zimowym wojskowym odzieniem. Dumny jak paw, a właściwie jak wyelegantowany generał na uroczystej defiladzie, w wyjściowej kurtce mundurowej, w wyprasowanych spodniach z kantem jak ostrze noża i w płaszczu jak spod igły wyruszył w drogę na wesele.
Do przebycia miał około czterdziestu kilometrów, wyszedł więc bardzo wcześnie, jeszcze długo przed świtem zimowego poranka. Część drogi szedł, kilka razy podwieźli go chłopi jadący furmanką. Ostatnie kilometry, już za Kartuzami, maszerował raźno, aby się rozgrzać przed dotarciem na wesele – dzień był słoneczny, ale mroźny.
Wczesnym popołudniem dotarł prawie do pierwszych opłotków wsi, przez którą przebiegała polna droga. Nazwy miejscowości nie było, nie wiedział, czy dotarł już na miejsce weseliska. Przystanął i rozejrzał się. Kilkadziesiąt metrów dalej dojrzał trzech młodych osiłków siedzących na ławce pod płotem na wpół zrujnowanego domostwa. Było to pierwsze obejście przy drodze, wyglądające na opuszczone. Młodzieńcy znaleźli prosty sposób na utrzymanie chwilowej ciepłoty ciała w mroźny dzień – raczyli się z dużej butelki płynem o mętnej barwie, podając ją sobie z ręki do ręki. Byli już wyraźnie podchmieleni. Sposób na rozgrzanie złudny, a nawet niebezpieczny w dłuższym przedziale czasu, ale oni nie wyglądali na takich, którym główki przegrzewają się od nadmiaru myślenia. Przegrzewały się, ale z bardziej prozaicznej przyczyny; nawet czapki zsunęli zawadiacko do tyłu, aby schłodzić łepetyny. Interesowało ich najwyraźniej tylko „tu i teraz”.
Nie wyglądali też na dobrze ułożonych partnerów do rozmowy z obcymi. Janek rozglądnął się bacznie po okolicy. Niestety, nikogo innego, bardziej zdolnego do udzielenia odpowiedzi, w pobliżu nie zauważył, a następne zabudowania stały dalej, już za miejscowymi pijaczkami. Mógł ich ominąć, ale musiałby skręcić w bok i przedzierać się przez zaśnieżone pole. Zresztą jeden z nich zauważył już obcego i trącił w bok kompana, wskazując na Janka. Widocznie nieznajomi byli rzadkimi gośćmi w tej okolicy.
Zdecydował się. Nie mógł już stać dalej w miejscu, zdradzając swoją niepewność. Ruszył szybkim krokiem w ich kierunku. Podszedł i pewnym głosem zapytał:
– Dzień dobry, panowie. Idę do wsi Garcz, po waszemu chyba Gorcz. Czy dobrze trafiłem?
– A poo coo wiedzieć? – odburknął ochrypłym głosem, lekko jąkając się, jeden z trójki siedzących. Wyglądał na przewodzącego w tej grupce.
– Mam tam sprawę. Umówiony jestem, czekają na mnie.
Janek wolał nie wtajemniczać osiłków w cel swojej podróży. Chciał tylko uzyskać informację i jak najszybciej zniknąć im z oczu. Po latach pobytu w partyzantce i na froncie podświadomie wyczuwał, że sytuacja, w której się znalazł, mogła szybko potoczyć się w niepożądanym kierunku. Pistoletu służbowego niestety nie wziął – okolica była uważana za spokojną, od dłuższego czasu nie zdarzały się tu napady.
– A niee. Oona jest dalej. Tu Łapalice – odburknął ponownie miejscowy.
Cała ich trójka wyraźnie była już mocno wstawiona, na co wskazywała też ledwie resztka bimbru w trzymanej przez jednego z nich litrowej butelce.
– W którym to kierunku? – Janek jak najszybciej chciał zakończyć rozmowę.
– Aa, to tam trzeba, prosto. Zee trzy kilometry będzie.
– Dziękuję.
– Zaa dziękuję nic nie kupimy.
– A czym wam zapłacę? Nie mam nic.
Miejscowy oblizał spierzchnięte wargi, przetarł je rękawem swojej kurtki i otaksował wzrokiem przybysza:
– Aale maa pan łaadny płaszcz. Mooże pohandlujemy?
– Nie mogę. To państwowe. Wojskowy. Wyfasowałem świeżo. – Janek sprężył się w sobie, mimo że starał się dalej mówić zdecydowanym, ale spokojnym głosem. Sytuacja naprawdę stawała się niebezpieczna.
Osiłki spojrzeli po sobie. Rozmówca podniósł się, zachwiał, ale utrzymał równowagę i wyprostował. Podparł się ściśniętymi w kułaki dłońmi pod boki i zaharczał przepitym głosem, już ze słyszalną groźbą w głosie:
– Jaak nie po dobroci, to ściąągaj ten płaszcz. Aale już!
– Panowie, mówiłem, to wojskowe – odpowiedział jeszcze w miarę spokojnie. Że też nie wziął pistoletu! Jak tu się wyplątać? Trzech na jednego? Podpici, ale jednak trzech...
– Chłoopaki, słyszeliśta? Jaakiś nieużyty… i wojskiem nas straaszy!
Herszt wyciągnął ręce, próbując chwycić “gościa” za klapy płaszcza. Janek, przygotowany już na atak, odruchowo cofnął się pod zrujnowany płot. Zawsze jakaś osłona z tyłu! Ale tylko z tyłu; nie zdążył już odskoczyć w bok. Pozostali dwaj pijaczkowie byli jednak dość szybcy, mimo szumiącego w ich głowach alkoholu – przyskoczyli z obu stron i chwycili go za ręce.
W tym momencie w Janka diabeł wstąpił. Zwykle był spokojny, lubił też pożartować, ale nie był też z gatunku zimnych perszeronów. Kiedy dochodziło do zwady, jak to między młodymi na wsi się zdarzało, flegmatyczne usposobienie i stalowe nerwy nie były wtedy jego towarzyszami. W tym momencie nie zimna krew była jednak potrzebna...
Nowiutki płaszcz! Jeszcze niedawno nie mógł nawet marzyć, że otrzyma go tej zimy; daleko był w kolejce oczekujących. Dzięki zaproszeniu na weselisko i życzliwości dowódcy marzenie zrealizowało się błyskawicznie jak trafienie w wygrywający los na loterii, a tu... a teraz miałby go oddać za bezdurno? Bo kilku cwaniaczków wiejskich zwęszyło okazję? Bo myślą, że trafili na frajera? Na maminsynka, który się popłacze i po powrocie do domciu matuli w zapaskę wyżali?!
Krew go zalała, a adrenalina momentalnie pobudziła do działania – gwałtownie pociągnął tych dwóch ku sobie. Spodziewali się wyrywania, obrony, ale nie ataku. Zaskoczeni, nie zdążyli zareagować i nie utrzymali równowagi, już i tak zachwianej przez wypity alkohol – czapki im spadły a czoła zderzyły z głuchym odgłosem. Skutek gwałtownego spotkania się gołych głów był jednoznaczny – dwa ciała osunęły się bezwładnie na śnieg. Janek nie był wysokiego wzrostu, ale krzepę odziedziczył po przodkach.
Trzeci osiłek, zaskoczony obrotem sprawy, odruchowo cofnął się o krok i rozdziawił gębę. Janek nie czekał, wyrwał jednym silnym pociągnięciem sztachetę z rozwalonego płotu i doskoczył do niego. To był rozmówca, to on chciał go ograbić z nowiutkiego, wojskowego płaszcza! Szybki zamach wzmocniony wściekłością i sztacheta złamała się wpół na przedramieniu herszta, którym odruchowo osłonił on swoją głowę.
– Auu! – Okrzyk bólu wyrwał się z jego ust, twarz wykrzywiła w grymasie; zgiął się i chwycił drugą ręką za uderzone miejsce.
Janek nie czekał – drugi zamach i pozostałym mu w rękach ułomkiem sztachety zdzielił osiłka przez łeb. Skutek był połowiczny, broń w rękach napadniętego nie miała już początkowej wagi i długości – tuziemiec, żądny szybkiego wzbogacenia się na cudzej własności, nie przewrócił się ani nie stracił przytomności. Wrzasnął jednak ponownie i chwycił obiema rękami za głowę, zapominając o miejscu wcześniejszego uderzenia. Teraz gdzie indziej i bardziej go zabolało. Okazało się, że kiedy musiał ratować własny tyłek, to działał racjonalnie – natychmiast zrezygnował z próby dalszej „rozmowy” z przybyszem, odwrócił się na pięcie i zaczął uciekać zaśnieżoną, wiejską drogą. Nawet nie zerknął na swoich dwóch leżących kompanów. Wyraźnie miał większy talent do sprinterskich czmychnięć niż do stawiania czoła ludziom, którzy nie lubią, kiedy im się w kaszę dmucha.
Janek dopiero teraz ochłonął. Zdjął wojskową czapkę i przetarł dłonią spocone czoło; mimo mroźnego dnia zrobiło mu się gorąco. Spojrzał na leżących; właśnie jeden budził się z krótkiego snu. Po swojemu pomógł mu podnieść ciało do siadu – jedną ręką chwycił go za ucho, a drugą za węzeł jego szalika. Skręcił szalik dłonią jeszcze bardziej, aż ściśnięty nim właściciel stracił dech. Spojrzał na Janka z przestrachem w oczach i podniósł ręce w uspokajającym geście. Wyraźnie nie miał już chęci na dalszą utarczkę ani na wymuszanie „opłaty” za informację i swobodne przejście przez wioskę.
– To gdzie muszę skręcić do tamtej wioski, bo zaapoomniaałem – wydyszał mu w twarz właściciel nowiutkiego, wojskowego płaszcza, przeciągając ostatnie słowo z nutką wyczuwalnej groźby.
– T... tam. P...prroosto, a na końcu wsi przy dębie w lewo, jaak droga prowadzi – wykrztusił siedzący. Nie wstawał ze śniegu, nie odważył się przyjmowania postawy, która mogłaby opacznie być zrozumiana.
– Zajmij się swoim kumplem. – Janek puścił go, przeszedł obok drugiego, jeszcze smacznie śpiącego w śniegu i przyspieszył kroku. Wolał nie ryzykować, nie chciał czekać na ochłonięcie miejscowych żulików. Drugi raz już nie udałoby się ich zaskoczyć. Ścisnął w dłoni ułomek podniesionej ze śniegu zbawczej sztachety. Oby już nie była potrzebna!
Szedł szybkim, wojskowym krokiem po zaśnieżonej drodze. Czujności nie stracił, co chwila lustrował wzrokiem okolicę. Po kwadransie marszu droga zagłębiła się w parów, prowadzący lekko pod górę, z boków gęsto porośnięty krzakami i drzewami. Nie był to las, ale jednak przeszkadzał w obserwacji. Z prawej strony, między zaroślami, wyraźnie prześwitywała duża śnieżna połać; wyglądało to na zamarznięte jezioro. W parowie śnieg sięgał po kolana, cała droga była nim zasypana. Brnął więc środkiem; musiał zwolnić kroku, za to jeszcze bardziej wyostrzył zmysły. Napastnicy byli miejscowymi chłopakami, musieli znać doskonale teren. Jeżeliby zechcieli jeszcze raz spróbować, to mogli bokiem go przegonić i tutaj się zaczaić. Doskonałe miejsce na zasadzkę, do tego z dala od ludzkich zabudowań i wścibskich oczu. Wiedzieli, że jest wojskowym, a napaść na takiego zawsze skutkuje wzmożonym poszukiwaniem sprawców. Groziło mu więc, że nie tylko zostanie pobity i pozbawiony płaszcza, ale dla ukrycia napadu mogli go po prostu zabić i gdzieś w lesie zakopać. I szukaj wiatru w polu, był człowiek i znikł. Tylu ludzi zaginęło bez śladu, nie tylko w czasie wojny, ale również po niej.
Janek chciał żyć. W czasie wojny kostucha kilka razy groźnie potrząsnęła nad jego głową kosą, ale nawet nie zahaczyła ostrzem. Teraz zaś miałby tak głupio tę głowę stracić? Młody był, pracę miał, pod koniec roku planował żeniaczkę, o dzieciach marzył, życie rozścielało kobierzec w niknącą w oddali przyszłość. Miał on początek, miał gdzieś i swój koniec, ale Janek jeszcze długo nie chciał dojść do miejsca, z którego dojrzy drugi kraniec kobierca. Na pewno zaś jeszcze nie tego zimowego dnia.
Pomimo kopnego śniegu przyspieszył kroku na tyle, na ile mógł to zrobić w marszu pod lekko wznoszącą się drogę. Wytężał wzrok, kręcąc głową raz w jedną, raz w drugą stronę, nasłuchiwał. Jednak nic niepokojącego nie przerywało ciszy w lesie, oprócz skrzypienia zmarzniętego śniegu pod własnymi butami i odczuwalnych rytmicznych uderzeń krwi w tętnicy w głowie. Czyżby napastnicy zrezygnowali, czyżby dali za wygraną?
Ponad kilometr drogi przez bezludny, ale zadrzewiony i zakrzewiony teren dłużył się Jankowi bez końca. Każdy dziwny kształt za krzakiem wyobraźnia oblekała w ludzką postać. Wreszcie zobaczył przed sobą otwartą przestrzeń. Koniec! Jeszcze nie przyszła pora na zobaczenie kresu własnego życia…
Piszę. Wspomnienia. Miniaturki. Satyriady. Drabble. Fraszki. Facecje. Podobne. Wystarczy.

Płaszcz

2
Sposób na rozgrzanie złudny, a nawet niebezpieczny w dłuższym przedziale czasu, ale oni nie wyglądali na takich, którym główki przegrzewają się od nadmiaru myślenia. Przegrzewały się, ale z bardziej prozaicznej przyczyny; nawet czapki zsunęli zawadiacko do tyłu, aby schłodzić łepetyny

Za dużo tego przegrzewania i rozgrzewania w jednym miejscu...


Nowiutki płaszcz! Jeszcze niedawno nie mógł nawet marzyć, że otrzyma go tej zimy; daleko był w kolejce oczekujących. Dzięki zaproszeniu na weselisko i życzliwości dowódcy marzenie zrealizowało się błyskawicznie jak trafienie w wygrywający los na loterii, a tu... a teraz miałby go oddać za bezdurno? Bo kilku cwaniaczków wiejskich zwęszyło okazję? Bo myślą, że trafili na frajera? Na maminsynka, który się popłacze i po powrocie do domciu matuli w zapaskę wyżali?!

To ma być akcja, to się dzieje w ułamkach sekund - a tutaj mamy rozbijającą tekst długaśną wstawkę spowalniającą.

Ogólnie - ok, dobre, trzyma w napięciu.
Strach herbu Cztery Patyki, książę na Miedzy, Ugorze etc. do usług

Płaszcz

3
Strach na wróble pisze: Za dużo tego przegrzewania i rozgrzewania w jednym miejscu...
Nie ma dwóch zdań, przegrzałem. Kurde, można kilka razy sprawdzać, a "kwiatki" i tak się znajdą :(
Strach na wróble pisze: To ma być akcja, to się dzieje w ułamkach sekund - a tutaj mamy rozbijającą tekst długaśną wstawkę spowalniającą.
Można tak, jak pisałem, można też skrócić, jak sugerujesz. W momencie zagrożenia i skoku adrenaliny, w ułamku sekundy wiele myśli potrafi przelecieć człowiekowi przez głowę. Przez czytelnika nie, ale przez Janka tak. Jest to ogląd z jego pozycji.
Pzdr.
Piszę. Wspomnienia. Miniaturki. Satyriady. Drabble. Fraszki. Facecje. Podobne. Wystarczy.

Płaszcz

4
W momencie zagrożenia i skoku adrenaliny, w ułamku sekundy wiele myśli potrafi przelecieć człowiekowi przez głowy

Doskonale to rozumiem. Tym niemniej nawet przy mocnym utożsamieniu się z bohaterem, czytelnik patrzy z zewnątrz. I nie przeskoczy tego bo jest czytelnikiem. Czyta.
Monologi wewnętrzne spowalniają akcję. Nawet, jeśli są to monologi trwające ułamki sekund.
Strach herbu Cztery Patyki, książę na Miedzy, Ugorze etc. do usług

Płaszcz

5
Strach na wróble pisze: Monologi wewnętrzne spowalniają akcję. Nawet, jeśli są to monologi trwające ułamki sekund.
Może i masz rację. Może faktycznie monologi wewnętrzne zachowam do spokojniejszych części fabuły.
Piszę. Wspomnienia. Miniaturki. Satyriady. Drabble. Fraszki. Facecje. Podobne. Wystarczy.

Płaszcz

6
W sumie ten kawałek wystarczy przenieść. Zaraz po walce, jeszcze nerwy go nie puściły, buzuje jeszcze przeciw huncwotom.
Strach herbu Cztery Patyki, książę na Miedzy, Ugorze etc. do usług

Płaszcz

7
Strach na wróble pisze: W sumie ten kawałek wystarczy przenieść. Zaraz po walce, jeszcze nerwy go nie puściły, buzuje jeszcze przeciw huncwotom.
O, to jest dobry pomysł - kiedy Janek, już po bójce, maszeruje przez lasek i rozgląda się, dopiero teraz te myśli zaczynają mu buzować pod kopułką...
Dzięki, Strachu, za dobrą podpowiedź.
Piszę. Wspomnienia. Miniaturki. Satyriady. Drabble. Fraszki. Facecje. Podobne. Wystarczy.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”