Strata

1
Blask poranka wdzierał się przez małe piwniczne okna. W pomieszczeniu panował półcień. Mężczyzna wyglądający na brazylijsko-japońskiego mieszańca ciężko oddychał z wysiłku. Balansował, opierając cały swój ciężar na rękach, trzymał tułów w poziomej, prostej linii. Nawet przez moment nie dotykał stopami maty. Złapał oddech. Skoordynowanym ruchem wybił stopy w górę i wyprostował łokcie, przechodząc do stania na rękach. Na moment twarz wykrzywiła się w wyrazie bólu, lecz po kilku sekundach znów odzyskał spokój. Do piwnicy wkradła się po cichu mała istota. Niepozorny mały kot, kociak w zasadzie. Blask słońca ujawnił błękitną sierść i hetero chromatyczne oczy. Bezszelestnie poczłapał do walczącego z grawitacją i własnym ciałem jogina i zaczął ocierać się, cicho mrucząc. Skośny wyszedł z pozycji miękkim przewrotem w przód.
-Spadaj. Nie mogę ćwiczyć, kiedy jesteś obok. Rozpraszasz.-wyszeptał do czworonoga, lekko popychając zwierzę w kierunku wyjścia.
Machając, ogonem z niezadowoleniem odwrócił się w stronę drzwi. Na przestrzeni kilku kroków transmutował się w dziewczynę. Nagą, o niebieskich włosach. Ludzka postać nie ujmowała nic, z jej kociego uroku.
-Mychym. Ćwicz. I tak przyszłam tylko powiedzieć, że albo zostałeś uczniem Hogwartu, albo ktoś bardzo, bardzo chciał Cię namierzyć.
-Chyba już na to za późno. Jaśniej?
-Listy. Pod drzwiami leży już ze 20 kopert, kilka wpadło przez uchylone okno w kuchni. A od godziny, w dzwonek napierdalają kolejni kurierzy z tych psich firm tropiących.
-Dobrze, że nie mamy kominka

Rozerwał pierwszą kopertę. Wiadomość była krótka i nabazgrana niedbale „BAZYL, WŁĄCZ TELEFON. TO NAPRAWDĘ WAŻNE". Gdy kolejne cztery listy zawierały identyczny komunikat, nabrał przekonania, że otwieranie reszty stosu nie ma najmniejszego sensu. Najwyraźniej trzeba wrócić do społeczeństwa. Rozpoczął rozpaczliwie poszukiwania rzuconego gdzieś w kąt telefonu. Sukces, tryumf, nieopisana satysfakcja. Trwała ona jednak tylko kilka sekund. „Rozpaczliwe poszukiwania II: zaginiony kod PIN". Wreszcie telefon zawirował w akcie powitania. Już po momencie zaczął dzwonić.
-Przyjeżdżaj. Z Twoim bratem jest naprawdę źle.
Wrzucił do torby niedbale kilka losowych ubrań i leżącą na podłodze książkę. Minął kotkę(dalej w ludzkiej postaci, tym razem ubraną), informując ją, że wróci za kilka dni. Po otwarciu drzwi minął jeszcze kilku kurierów, przez moment zastanawiając się, w jaki sposób go namierzyli. Myśl nie dała spokoju. Cofnął się i chwycił za ramię jednego z ubranych w kolorowe uniformy dostawców wiadomości i dobił go do ściany.
-Jak mnie znaleźliście? Gdzie popełniłem błąd?
-Tej informacji mogę udzielić jedynie po odebraniu przesyłki- uśmiechnął się cynicznie. Pyzata twarz leniwego, kompletnie uzależnionego od prostych bodźców i gazowanych napojów studenta.
Wściekły machnął w miejscu podpisu koślawe „X".
- I?-zacisnął dłoń, sprawiając ból.
-Zapłacił pan kartą w pobliskim Mcdonaldzie. Mamy z nimi umowę dotyczącą wymiany danych. Potem już z górki.
Bazyl zwolnił uścisk i pobiegł w stronę dworca.

Zapyziały przedział. Przynajmniej pusty. Pasażer kontrolując oddech, starał się uspokoić. Z wagonu dalej dobiegł wrzask. Nie był to krzyk bólu ani przerażenia. Zwiastował on coś znacznie gorszego. Był to wściekły, roszczeniowy ryk żądający pożywienia. Żbik znów złapał kilka koncentrujących oddechów. Wiedział, co się zbliża i miał pełną świadomość, że ta plaga jest nie do zatrzymania. Drzwi przedziału zostały rozwarte i stanęły w nich dwie postaci. Ciężka, obszerna i szeroka blond kobieta. Na twarzy niesmak, w oczach pogarda. Obok stał spadkobierca jej genotypu. Pyzate lico z ustami wykrzywionymi mieszanką furii i bezsilności. Koszulka gwiezdnych wojen wulgarnie upierdolona keczupem. Jedna pulchna dzierżyła smartfona z rozbitym ekranem, druga szarpała torebkę matki.
-MAAAAAAAAMO! CHIIIPSYYYY!- Wydarł się chłopiec, próbując otworzyć suwak.
-Już Myszeńko, no przecież od dworca ci powtarzam. Otworzymy sobie, jak pociąg ruszy.
Zajęli miejsca naprzeciw. Zagrzmiały stalowe koła pociągu. Trzask rozwieranej paczki. Polifoniczne mlaskanie. Bazyl wyznawał zasadę, iż prawdziwą koncentrację należy hartować w warunkach ekstremalnych. Skupił się w pełni na tekście czytanej książki. Szukał eskapizmu. Niczym topniejący na słońcu sopel lodu, zapasy smażonych kartoflanych plastrów kończyły się. Nawet pomimo zapewnień łypającego groźne z paczki monstrualnego kulturysty, iż paczka zawiera „KONKRETNĄ DAWKĘ MOCY". Wybielone zęby matki starły w miazgę ostatni kąsek. Tuż po tym chłopiec zaczął kompulsywnie skanować telefonem kolejne ukryte na paczce kody. Każdemu skanowi towarzyszył narastający dźwięk.
-Maamo. Jak zjem jeszcze jedną paczkę, to wejdę na 17 level i odblokuje mnożnik x2. I wtedy każda kolejna paczka będzie się liczyła jak dwie.
-Nie. Mariuszek. Pamiętasz, co ten głupi lekarz powiedział. Trzymać ścisłą dietę. Nie umiał Ci serduszka wyleczyć, to teraz zatruwa nam życie takimi głupotami.
-Maaamo, daj kartę, ja kupię sam, jak nie chcesz.- wykrzywił się, przygotowując do kolejnego ataku wrzasku
-Nie proś mamy o pieniądze. Przecież je masz Mariusz. W uchu.-odezwał się niespodziewanie zaczytany pasażer. Sięgnął dłonią do głowy młodego i niespodziewanie pojawiła się w niej moneta. Grubas od razu ją chwycił
-Co za gówno! Dziwna. Nie kupię za to nic!- wypowiedział jakby zmąconym sennością głosem. Monetę przejęła matka i z podejrzliwością zaczęła przyglądać się wybitym na niej wzorom.
-To może drugie ucho- Powtórzył chyba najstarszą magiczną sztuczkę. Młody wbił oczy w miedziany przedmiot trzymany w dłoniach.
-Taka sama jest przecież. Identy...- Usnął w połowie zdania. Jego matka już od kilku chwil leżała pogrążona w głębokim śnie.
Pasażer wyciągnął wygodnie nogi i wrócił do lektury, walcząc by myśli, nie krążyły wokół jego brata. Nie w momencie, gdy nic nie może zrobić.
Prosto z dworca pognał do szpitala.
W korytarzu do nozdrzy uderzył zapach środków do dezynfekcji i swąd starych ludzi. Odszukał salę. Zastał widok, który okazał się jednym z najsmutniejszych w jego życiu. W sali stało jedno łóżko. Brat spoczywał w nim bez ruchu. Obok niego czuwała para dwojga ludzi. Rodzice milczeli. Przygnębieni cierpieniem, naznaczeni poczuciem nieubłaganie zbliżającej się straty. Wymienili uściski i kilka zdawkowych słów. Choroba trawiła Młodego od kilku tygodni, z każdym dniem mocniej wgryzając kły. Diagnozy brak. Całkowita bezsilność. Wyszli porozmawiać z lekarzem.
Został sam na sam. Brak diagnozy mógł oznaczać dwie opcje: albo Młody zapadł na jakąś tajemniczą, nieznaną wcześniej ludzkiej medycynie chorobę, albo... Zamknął drzwi, położył na czole brata srebrną monetę i wyszeptał niemalże bezgłośnie kilka słów. Pieniążek zadrżał. Jeszcze przed sekundą nieskazitelnie czyste, lśniące srebro zaczęło nabierać brudnego odcienia. Po chwili całkowicie pokryła go czerń. Podniósł monetę i przyjrzał się jej z wyrazem gorzkiego potwierdzenia. Przyczyna choroby nie była ludzka. Odpowiedź mógł odszukać tylko w jednym miejscu. Schował monetę do małego skórzanego worka i wyszedł z sali.

Główna ulica handlowa, słoneczny dzień. Odziany w czarną bluzę z kapturem Bazyl, przemierzał ją szybkim nerwowym krokiem. Stanął u bram zabytkowego kościoła. Zapukał 6 razy. Otworzył kudłaty zgarbiony mnich, o ufnych oczach, przerośniętej szczęce i niekompletnym uzębieniu (skąd ja go znam?-pomyślał). Bazyl uchylił mu dłoń i pokazał sczerniałą monetę. Zakapturzony człek dała dłonią sygnał, by podążać za nim.
Zeszli po krętych schodach w dół wychodząc na długi zatęchły korytarz. Mnich skinął głową i wrócił do swoich obowiązków stróża. W linii stał szereg dziwacznych postaci.
-Przepraszam, kto ostatni?-rzucił w tłum Bazyl
-Ja- odparł człowiek, który połowicznie prezentował się jak typowy łysiejący, wąsaty starszy facet kształtowany przez komunistyczny ustrój. W połowie był natomiast drzewem. Bazyl ostawił się pokornie za nim i spojrzał na zegarek. Przyjrzał się reszcie oczekujących. Jeden z nich uporczywie poruszał się po linii trójkąta, z wyrazu jego twarzy ewidentnie można było wyczytać, że jego stopy poruszają się wbrew woli. Obok niego stał człowiek o aparycji jakby strawionej bezlitosnym rodzajem choroby dermatologicznej. Na trzymany w ręku czekoladowy baton splunął kwasami trawiennymi, po czym wchłonął płynną zawartość. Nikt nie okazał zdziwienia.
Kolejka szybko się kurczyła. Bazyl po krótkim czasie stanął przed obszernymi drzwiami. „NASTĘPNY"- jego uszu dobiegł syczący, niski i bez wątpienia kobiecy głos. Wszedł do dużej, wilgotnej celi. W cieniu poruszył się ogromny kształt. Drzwi za nim zatrzasnęły się głośno. Był gotowy na ten widok, mimo to stracił na chwilę dech. Z cienia wysunął się ogromny karaluch. Emanował owadzią obrzydliwością, szarpiąc wszystkie struny pierwotnego ludzkiego lęku. Bazyl wyciągnął monetę i położył przed stworem.
-Powiem Ci, co to, ale wiesz na co, musisz się zgodzić- z wnętrza bestii znów rozbrzmiał kobiecy głos
-Zgadzam się.
-Spójrz mi w oczy-rozkazał karaluch. Bazyl zmusił się do wejrzenia w nieludzkie ślepia, które zaczęły błyskać. Czuł jak,obca istota przegląda jego wspomnienia i myśli. Jak dowiaduje się o nim wszystkiego. Opadł na podłogę, tracąc na kilkanaście sekund przytomność.
Gdy się podniósł- karaluch lustrował wzrokiem monetę.
-To nie jest Twoja choroba prawda?
-Nie, mojego brata.
-Jest skażony. Splugawiony. Lata temu jeden z moich braci został wygnany z rodu, pragnął boskiej czci. Otoczył się ludzkim wyznawcami. Najwyżsi kapłani zmieszali swoją krew z jego, a ich celem jest dalsze rozprzestrzenianie. Kult najwyraźniej podniósł gdzieś w okolicy łeb. A Twój brat stał się ich członkiem lub ofiarą. Oni mogą mieć antidotum. NASTĘPNY.
Bazyl miał trop. Wszedł na teren starego, nadgryzionego zębem czasu osiedla. Znalazł blok i klatkę. Wcisnął przycisk domofonu i po chwili już był przed drzwiami. Otworzył je zblazowany dredziarz z różowymi lenonkami na nosie.
-Cześć Łudstok. Mam sprawę
-Wchodź. Nie wiedziałem, że wróciłeś. Ile potrzebujesz?- Spytał, otwierając szafkę wypełnioną zielskiem.
-Informacji. Mój brat umiera. Został otruty przez jakąś pierdoloną sektę wyznawców krwi Kalari.-Łudstok słysząc to, zasłonił okno i zaryglował.
-Siadaj stary.
Przez następnie godziny Łudstok za pomocą skanów dokumentów, fragmentów nagrań, artykułów ze spiskowego wydawnictwa „Nowy Powstaniec". Wykładał historię robaczego bractwa. Założeni w latach 80 ubiegłego wieku w USA. Początkowy charakter organizacji mocno lokalny. Sposób przyjmowania nowych członków: uścisk naciętych nożem lewych dłoni. Rytuał powodował zmieszanie krwi. Objawy początkowego okresu splugawienia to osłabienie, czasem skrajne-kończące się pobytem w szpitalu. Po ustąpieniu dolegliwości osobnik staje się częścią jednomyślnego kolektywu. Fizyczność na pierwszy rzut oka się nie zmienia, lecz znacznie zwiększona siła, agresja, odporność i zdolności regeneracyjne. Skokowy wzrost liczebności bractwa wraz z rozwojem technologii. Działania rekrutacyjne podejmowane są zarówno w klasycznej sieci, jak i deepwebie. Możliwe przekazy podprogowe w muzyce popularnych artystów. Miejscowy odział tworzy grupa bogatej, znudzonej młodzieży. Łudstok śledzil skrycieich działania od dłuższego czasu, wydaje się, że nie doknywali żadnych zarażeń na ludności postronnej. Ze shakowanego facebooka jednego z członków udało się wydobyć informację na temat miejsca i czasu następnego spotkania.
-Idę tam zdobyć odtrutkę. Potrzebuje Żywego, gdzie jest?
-Tam, gdzie jego miejsce. W pierdlu.
-W którym?
-Nie powiem Ci. Ten zjeb wyrządza dużo większe szkody niż 10 takich sekt. Nie pozwolę Ci go uwolnić.
-Hm...
Kilkanaście minut później Łudstok leżał związany na środku swojego pokoju. Bazyl, korzystając z jego dostępów do baz danych, bez problemu znalazł więzienie, którego szukał.

Przez stalowe drzwi ośrodka penitencjarnego przeszedł stary adwokat. Został gruntownie przeszukany. Strażnicy poprowadzili go przez długi jasny korytarz do pokoju,w którym oczekiwał go klient. Poinformowano go, iż z racji, szczególnego poziomu niebezpieczeństwa, rozmowę będą obserwować strażnicy. Na krześle czekał ogromny zgarbiony facet o tępych rysach i śniadej karnacji. Jego ramiona pokrywał szereg blizn i tatuaży. Widok adwokata wprawił zdefiniowaną agresja mordę w zdziwienie
-Ty kto?
-Twój adwokat- starszy facet na kilka sekund wyszczerzył się połowicznie, ukazując nieludzkie, kocie kły
-Aaa. Ta. Już poznaję. Mecenas Bazyl
-Pojawiła się szansa na warunkowe zwolnienie, ale musisz iść na pełną współpracę
-Zrobię wszystko, jak trzeba. Moje słowo.
W ręku adwokata błysnęła moneta. Rzucił nią w ścianę. Rozległ się huk, a w ścianie pojawiła się wyrwa. Strażnicy leżeli nieprzytomni. Bazyl oswobodził przestępcę z łańcuchów, po czym sam zrzucił z siebie prawnicze przebranie i transmitował się w żbika. W szaleńczym zwierzęcym pędzie rzucił się do ucieczki. Za nim krok w krok podążał czarny pokryty bliznami wilk.
Kryjówka Żywego. Piwnica opuszczonego magazynu na obrzeżach miasta. Na ścianie wiszą noże, plakaty z nagimi blond kobietami w wyjątkowo wulgarnych pozach i wielka flaga trzeciej rzeszy. Na tablicy korkowej okładka starego wydania magazynu „Nowy Powstaniec” szpecona przez wielkie zdjęcie twarzy właściciela kryjówki. Nagłówek brzmiał „CZY „WAMPIR Z KAMIENIC"- NIEUCHWYTNY SERYJNY MOREDERCA TO OSTATNIA OFIARA NAZISTOWSKICH EKPERYMENTÓW GENETYCZNYCH (czytaj strona 12)"
-Kogo będziemy likwidować?- Spytał Żywy ,rzucając przed Bazyla komplet ubrań z demobilu.
-Około 12 sztuk. Nie-ludzie. Mieszańcy, którzy złączyli swoją krew z plugawym Kalari. Myślą kolektywnie. Szybcy, agresywni. Regenerują się. Nie tak szybko, jak Ty, ale żeby ich wykończyć w pełni trzeba będzie ożyć ognia. Uważaj na ich krew, jeśli zmiesza się z Twoją, staniesz się jednym z nich, zanim spalimy budynek, trzeba będzie znaleźć odtrutkę. Potem nie zostawiamy żadnych śladów.
-Mam coś specjalnie na taką okazję- Żywy odsłonił zęby białe jak u psa i ruszył w kierunku stalowej szafy. Wydobył z niej dwa miotacze ognia.
-Umiesz się tym posługiwać?-Spytał Bazyla, acz nie czekając na odpowiedź, zaczął grzebać po szufladach. Wyciągnął małą dyskietkę i rzucił ją Żbikowi.
-Na stole masz hełm. Wgrywanie zajmie około 20 minut. Ja w tym czasie, hehe, nieco się odświeżę.
Bazyl przyjał pozycję lotosu i nałożył na siebie hełm z okularami wirtualnej rzeczywitości, wpiął urządzenie w swój system nerwowy i załadował dysk. Rozpoczęło się wtłaczanie do jego wspomnień, przeżycia wielokrotnego używania miotacza ognia. W ciągu 20 minut wszelkie odruchy związane z używaniem broni zarysowały się w jego pamięci mięśniowej. Koniec programu. Ciemność i sygnał do zdjęcia hełmu.
Żywy był już odziany i gotowy do rzezi. Wzmagał swój prymitywny, bojowy szał, wydzierając mordę na odtwarzacz magnetofonowy, w którym tkwiła kaseta zespołu Honor. Bazyl spojrzał na całą scenę z lekką konsternacją, po czym założył na siebie pojemnik z paliwem. I zbadał mechanizm spustowy.
-Sprawdziłeś autobusy?-odpowiedział mu gardłowy, rubaszny śmiech.

Długi hebanowy stół, a wokół marmury. Przy stole w mroku siedzi jedenescie postaci. Osoba siedząca u szczytu klaszcze w dłonie. W tym samym momencie z designerskich muzyków dobywa się rap dotykający życiowych problemów przedstawicieli klasy średniej,
-Oj. Soo-ryy. -odzywa się piskliwym głosikiem prawdopodobnie lider. Klaszcze jeszcze raz. Muzyka cichnie. Zapalają się światła, odkrywając markowe swetry i starannie wystylizowane fryzury członków kultu.
-Zbieramy się dziś ostatni raz przed rozproszeniem. Mam nadzieję, że wszyscy zbudujemy w kolejnych miejscach silne ogniska wiary, tak by po powrocie tu dysponować silną międzynarodową wspólnotą. Niezależnie czy będziecie budować w Czechach, Węgrzech, Estonii czy jak nasz nieobecny brat w Rosji. Musicie pamiętać, że jesteśmy jednością i by istnieć musimy przekazywać krew dalej. Nie bójcie się. Niezależnie od odległości, zawsze będziemy monolitem. I póki będzie istniał choć jeden z nas, póty trwa cała idea! Ponówmy rytuał.-Wygłosił pewnie przywódca. Po czym naciął sobie nożem wnętrze lewej dłoni i zanurzył w ciemnej wypełnionej krwią misie, po czym przesunął ją do następnego. Naczynie okrążyło stół.
Kilkanaście minut i kilkanaście metrów dalej drzwi wejściowe zostały z hukiem wyłamane. Bazyl i Żywy wparowali gotowi do natychmiastowego działania. Zastała ich wypełniająca dom, dudniąca basami muzyka i spazmatyczne hienie śmiechy. Weszli do kuchni. Ich uwaga została od razu zwrócona na lodówkę. Wzięli fiolkę zawierającą antidotum i paczkę kabanosów. Po momencie łysy obżartuch założył na uszy słuchawki.
-Wagner, uwielbiam Wagnera- rzekł w odpowiedzi.
Do kuchni wtoczył się wyraźnie pijany, rozbawiony sweter. Widok dwóch dzierżących miotacze ognia, żrących kabanosy typów wprawił go w szok. Po momencie został zwęglony w akompaniamencie głośnych wrzasków. Reszta grupy stawiła opór, dobyli noży i ruszali odważnie, niczym walczące o przetrwanie własnego gatunku rozwścieczone zwierzęta. Wiele z tych noży zostały wbite w stojącego na pierwszej linii Żywego, aczkolwiek nie wywołały w nim żadnych emocji, z wyjątkiem zwiększenia podniecenia i żądzy zabijania. Kultyści nie mieli żadnych szans.
Żbik (z przytwierdzoną do korpusu fiolką z antidotum) i Wilk zostawili daleko za sobą zgliszcza. Wpadli do podmiejskiego lasu, gdzie przygotowali ubrania i samochody. Wrócili do ludzkich postaci
-Jesteśmy kwita. Jeśli komukolwiek pomożesz mnie odnaleźć albo sam mnie będziesz szukał, zabiję Cię- rzucił Żywy z rozbrajającym uśmiechem. Między zębami tkwił mu fragment kabanosa.
-Obyśmy nigdy więcej się już nie spotkali- ich dłonie zderzyły się w mocnym uścisku
Popędził do szpitala. Od razu po wpadnięciu do sali, korzystając z okazji, że chwilowo nikogo nie ma- zabarykadował drzwi i zrobił bratu zastrzyk. Udało się. Wprawdzie ujawnił wszystkie informacje o sobie karaluszej wiedźmie, pobił i spętał sznurem dawnego przyjaciela, wypuścił na wolność niemożliwego do resocjalizacji przestępcę obdarzonego niepohamowaną żądzą mordu i zaplanował i przeprowadził na grupie zepsutej bananowej młodzieży, ale było. Było warto, dla tej chwili, gdy cera brata zaczęła błyskawicznie jaśnieć. Plugastwo opuszczało jego ciało. Oddech śmierci krążący nad Młodym przestał być odczuwalny. Bazyl poszedł po kawę.
Jak wrócił, rodzice byli przy łóżku. Młody odzyskał przytomność i płakał. Dowiedział się, ze wczoraj w nocy w wyniku pożaru zginęli jego najlepsi przyjaciele. Za dwa tygodnie miał z jednym z nich jechać na wymianę studencką do Moskwy. Podniósł rękę, by otrzeć łzy. Na jego lewej dłoni widniała blizna od noża. Bazyl zachłysnął się wrzącą kawą.

Strata

2
Mężczyzna wyglądający na brazylijsko-japońskiego mieszańca ciężko oddychał z wysiłku.
czyli jak wygladał?
oddychał z wysilku? bez wysiłku by nie oddychał? ;>
Do piwnicy wkradła się po cichu mała istota. Niepozorny mały kot, kociak w zasadzie.
w zasadzie mozna od razu napisac, że kot wszedł.
Blask słońca ujawnił błękitną sierść i hetero chromatyczne oczy. Bezszelestnie poczłapał do walczącego z grawitacją i własnym ciałem jogina i zaczął ocierać się, cicho mrucząc.
ja kota nie mam, ale jakos tak mi się wydaje, ze koty stapają miekko i bezszelestnie, człapanie kojarzy się z wielkimi kaloszami albo zmęczonym, ciężkim krokiem. bardzo niekocim.
Skośny wyszedł z pozycji miękkim przewrotem w przód.
padłam. może jeszcze "żółtek"?
-Spadaj. Nie mogę ćwiczyć, kiedy jesteś obok. Rozpraszasz.-wyszeptał do czworonoga, lekko popychając zwierzę w kierunku wyjścia.
Machając, ogonem z niezadowoleniem odwrócił się w stronę drzwi.
zły zapis dialogów.
i wyszlo, że "skośny" ma ogon :-P
Na przestrzeni kilku kroków transmutował się w dziewczynę.
zaimek zbędny.
Ludzka postać nie ujmowała nic, z jej kociego uroku.
int.
-Mychym. Ćwicz. I tak przyszłam tylko powiedzieć, że albo zostałeś uczniem Hogwartu, albo ktoś bardzo, bardzo chciał Cię namierzyć.
co to "Mychym"?
"Cię" - z małej. form grzecznosciowych używamy w listach. tu zbędne.
Wiadomość była krótka i nabazgrana niedbale
jak nabazgrana, to wiadomo, że niedbale.
Rozpoczął rozpaczliwie poszukiwania rzuconego gdzieś w kąt telefonu. Sukces, tryumf, nieopisana satysfakcja. Trwała ona jednak tylko kilka sekund. „Rozpaczliwe poszukiwania II: zaginiony kod PIN". Wreszcie telefon zawirował w akcie powitania. Już po momencie zaczął dzwonić.
styl.
Minął kotkę(dalej w ludzkiej postaci, tym razem ubraną), informując ją, że wróci za kilka dni. Po otwarciu drzwi minął jeszcze kilku kurierów, przez moment zastanawiając się, w jaki sposób go namierzyli. Myśl nie dała spokoju. Cofnął się i chwycił za ramię jednego z ubranych w kolorowe uniformy dostawców wiadomości <-zbędne i dobił go do ściany.
<- "dobił"? czym, młotkiem? przycisnął, popchnął na ścianę, etc.
-Jak mnie znaleźliście? Gdzie popełniłem błąd?
kuriera pyta, zamiast bańką ruszyć? taki wielki, mroczny ninja z ogonem i nic?
Pyzata twarz leniwego, kompletnie uzależnionego od prostych bodźców i gazowanych napojów studenta.
co wnosi ten opis?
Zapyziały przedział. Przynajmniej pusty. Pasażer kontrolując oddech, starał się uspokoić. Z wagonu dalej dobiegł wrzask. Nie był to krzyk bólu ani przerażenia. Zwiastował on coś znacznie gorszego. Był to wściekły, roszczeniowy ryk żądający pożywienia. Żbik znów złapał kilka koncentrujących oddechów. Wiedział, co się zbliża i miał pełną świadomość, że ta plaga jest nie do zatrzymania. Drzwi przedziału zostały rozwarte i stanęły w nich dwie postaci. Ciężka, obszerna i szeroka blond kobieta. Na twarzy niesmak, w oczach pogarda. Obok stał spadkobierca jej genotypu. Pyzate lico z ustami wykrzywionymi mieszanką furii i bezsilności. Koszulka gwiezdnych wojen wulgarnie upierdolona keczupem.
to, ze autor nie lubi bohatera, nie znaczy, że narrator ma prawo kląć jak szewc, chyba, ze jest pierwszoosobowy. tu nie jest. opis przejaskrawiony, natychmiast zmusza czytelnika do określonego patrzenia na bohaterów, zamiast pozwolić spokojnie wyrobić sobie zdanie na podstawie fabuły.
Zajęli miejsca naprzeciw. Zagrzmiały stalowe koła pociągu. Trzask rozwieranej paczki. Polifoniczne mlaskanie.
krótkie zdania zwykle dynamizuja akcję, przydają się w scenach walk, pościgu. tu spokojnie można pociągnąc dłużej, przeciez oni jedząąąąą.
Szukał eskapizmu.
hmm? no nie. napisz, ze chcial oderwać się od rzeczywistości, uciec w świat wyobraźni, etc.

to samo z dialogami - przejaskrawione, niemożliwe wręcz w swej głupocie sylwetki bohaterów sa trudne do przełkniecia. ale może to pastisz, a ja nie łapię, wcześnie jest, ósma.
W korytarzu do nozdrzy uderzył zapach środków do dezynfekcji i swąd starych ludzi.
"swąd" spalenizny. związku frazeologiczne ułatwiaja poruszanie sie miedzy menadrami języka. starzy ludzie pachną charakterystycznie, ale można w to wpleśc lawendę i kurz, ladniej wyjdzie.
Obok niego czuwała para dwojga ludzi.
dwoje ludzi to para. tautologie masz.
Rodzice milczeli.
można od razu, ze rodzice, przeciez poznał ich od razu.
Wymienili uściski i kilka zdawkowych słów. Choroba trawiła Młodego od kilku tygodni, z każdym dniem mocniej wgryzając kły. Diagnozy brak. Całkowita bezsilność. Wyszli porozmawiać z lekarzem.
"Młody", o ile to nie ksywa i oznacza tylko mlodszego brata, z malej, znowu te pocięte zdania. tu się nie dzieje nic dynamicznego - stoja nad łózkiem chorego, można pociągnąc emocjami, smutkiem, wspomnienie jakies dorzucić ze szczęśliwego dzieciństwa, spokojnie i dłuższymi zdaniami. a walisz jak karabinem, krótkimi seriami.
Został sam na sam
z czym - z młodym, własnymi myslami? rodzice wyszli?
Podniósł monetę i przyjrzał się jej z wyrazem gorzkiego potwierdzenia
czyli jak?
Odziany w czarną bluzę z kapturem Bazyl, przemierzał ją szybkim nerwowym krokiem.
a, jako, że pakował się randomowo, spodni nie wziął i pomykał z gołym tyłkiem, radośnie machając ogonem. ech. jak go ubierasz, ubierz do końca albo opuśc.
Otworzył kudłaty zgarbiony mnich, o ufnych oczach, przerośniętej szczęce i niekompletnym uzębieniu (skąd ja go znam?-pomyślał).
kto pomyślał> autor? narrator? bohater?
-Nie powiem Ci. Ten zjeb wyrządza dużo większe szkody niż 10 takich sekt. Nie pozwolę Ci go uwolnić.
zaimki zbedne, ale jak musisz, z małej litery.
numery, chyba, ze to 8 Armia, slownie, nie cyframi.
Rozpoczęło się wtłaczanie do jego wspomnień, przeżycia wielokrotnego używania miotacza ognia. W ciągu 20 minut wszelkie odruchy związane z używaniem broni zarysowały się w jego pamięci mięśniowej. Koniec programu. Ciemność i sygnał do zdjęcia hełmu.
acha, matrix :-D
Wiele z tych noży zostały wbite w stojącego na pierwszej linii Żywego, aczkolwiek nie wywołały w nim żadnych emocji, z wyjątkiem zwiększenia podniecenia i żądzy zabijania. Kultyści nie mieli żadnych szans.
noży zostało wbitych w...
Od razu po wpadnięciu do sali, korzystając z okazji, że chwilowo nikogo nie ma- zabarykadował drzwi i zrobił bratu zastrzyk.
po co barykadował drzwi? zastrzyk mozna zrobic nawet przy personelu medycznym, to chwila przeciez, nikt go nie zdązy powstrzymac, a traci czas na "barykadowanie".
Wprawdzie ujawnił wszystkie informacje o sobie karaluszej wiedźmie, pobił i spętał sznurem dawnego przyjaciela, wypuścił na wolność niemożliwego do resocjalizacji przestępcę obdarzonego niepohamowaną żądzą mordu i zaplanował i przeprowadził na grupie zepsutej bananowej młodzieży, ale było. Było warto,
hmm, lubię faceta, konkretny jest i ma dobrze ustawione priorytety.

historia jest spójna, ma poczatek, rozwinięcie i zakończenie, bohater idzie przez opowieśc, pokonuje kolejne wyzwania, poświęca coś od siebie i łamie normy, żeby osiąnąc - wg niego - cel nadrzeny. lubimy takich herosów.
kłopot z technika, styl woła o pomste do nieba, piszesz, jakbyś mówił ,skrótami, relacją, bez opisu bohaterów, zero wnetrza, sama powierzchownośc, a i po niej przeslizgujesz się, ledwo muskając rzeczywistośc. masz tam cały swiat, magiczny, bajkowy, warto opracowania i opisania.

warto to doszlifować, pociągnąc przygody żbika w innych textach, bo nosny jest bohater.
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

Strata

5
Bruce Lee i Rambo w jednej osobie, ekstra. Miałem kilka chwil, gdzie musiałem czytać fragment dwa razy zanim zaskoczyłem, ale ogólnie podobało mi się bardzo :)
Mam nadzieję, że wrzucisz coś jeszcze o przygodach Bazyla, zanim polecisz z gotową książką do wydawcy :wink:
Szymandero pisze: Przy stole w mroku siedzi jedenescie postaci
Szymandero pisze: Łudstok śledzil skrycieich działania od dłuższego czasu, wydaje się, że nie doknywali żadnych zarażeń na ludności postronnej
tak dla przykładu, literówki się trafiają, a są programy darmowe gdzie można szybko sprawdzić takie drobne błędy, np: LibreOffice
.
Szymandero pisze: Działania rekrutacyjne podejmowane są zarówno w klasycznej sieci, jak i deepwebie
deepwebie, nie ma takiego słowa, a deep web to już coś innego,
Szymandero pisze: W tym samym momencie z designerskich muzyków dobywa się rap
aż sprawdziłem słowo designerski, pierwszy raz widzę takie cudo na oczy, może czasami przyswajanie słów obcych wychodzi na dobre, ale nie ma co przesadzać.
Szymandero pisze: Do kuchni wtoczył się wyraźnie pijany, rozbawiony sweter
ale taki z serkiem czy golf? Ja już trochę stary jestem i chyba czegoś tutaj nie rozumiem

a scenę z jazdą pociągiem to bym wywalił, ale to ja :), ciężko mi się ją czytało
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”