Mieszczańska paranoja (czarna komedia). Cz.1

1
Wybaczcie brak justowania. Opowiadanie dwuczęśćiowe.
Enjoy.

Część 1
Damian wyszedł ze sklepu z zabawkami. Mały, niedoposażony, ale zawsze mieli to, co go najbardziej interesowało. Od bardzo dawna był ich stałym klientem, mając czasem wrażenie, że tylko dzięki niemu jeszcze prosperowali. Skręcił w prawo i szedł dalej ulicą w kierunku małego ronda. Przed nim mieniły się w słońcu obdrapane, obszczane i pomalowane graffiti mury starych familoków, ceglanych domów i jednej większej hali, po dawnym zakładzie produkcyjnym. To były jego śmieci. Mieszkał w tym mieście od jakichś pięciu lat. Matka straciła pracę i ciotka od razu wcisnęła ją do margaryny. Tak nazywali największy zakład produkcyjny w mieście. Ciotka była tam księgową i miała znajomości. Ludzie, domy, sklepy i tramwaje, wszystko pochodzące z jego miasta, zawsze było gorsze od wszystkiego z zewnątrz. Czyli, że on automatycznie też. Przynajmniej odkąd tam mieszkał, a pięć lat to naprawdę szmat czasu. Zdążył się już przyzwyczaić do specyficznego klimatu tej dzielnicy, dopasować, a nawet polubić swoje życie w tym, dla niektórych paskudnym miejscu. Damian był typem gbura, marzyciela i domatora. Poza jednym kolegą, praktycznie nie miał znajomych. Ten sam kolega, był jego sąsiadem z osiedla i towarzyszem życia. Spędzali ze sobą przynajmniej sześćdziesiąt procent wolnego czasu. Pozostałe czterdzieści, wypełniały Damianowi telewizja, dumanie i włóczenie się po okolicznych hałdach, cmentarzach i ślepych uliczkach. Uwielbiał zaułki, dziwne miejsca, stare rozwalające się domy i bunkry. Był dziwakiem, trzeba to było nazwać po imieniu. Dziwakiem, którego dało się lubić, ale trudno było się do niego zbliżyć. Pedantycznie dobierał swoją świtę, tak pieczołowicie, że szeregi te zasilała tylko jego matka i Kamil. Na rodzicielkę był skazany odgórnie, więc jakby w ogóle nie powinna się liczyć. Ojca nie znał i nigdy już poznać nie miał. Posiadał jakąś tam dalszą rodzinę, która przyjeżdżała na urodziny matki. Widywali się ze dwa razu w roku, bo ostatnio ciągle ktoś umierał. Od godziny 10 do 18 lub od 7 do 15, pracował w sklepie fotograficzno – papierniczym, oczywiście z wspomnianym już Kamilem. Ponieważ miał wykształcenie średnie i nie bardzo wiedział, czy chce się dalej uczyć, tkwił w tym sklepie, dumając i rozmyślając, jakby to było, gdyby nie tkwił. Na ten krok był jednak zbyt wielkim leniem. Damian miał jednak hobby, nawet znośne i nawet znośnie je wykonywał. Jego fotografie miały swój urok i czasem wyszła mu perełka. Jak na swoje dwadzieścia lat i pięć miesięcy to i tak nieźle sobie radził. Nigdy nie palił trawy, nie nadużywał alkoholu, nie seksił się na lewo i prawo. Nie miał z kim, ale to go przecież nie dyskwalifikowało. Był porządnym obywatelem, który tylko nadużywał fajek. A najbardziej lubił Marlboro. Długo już szedł, bo takim wolnym tempem, spacerowym, spokojnym. Zatrzymał się przy sklepie spożywczym. Na brudnej szybie wisiała kartka (wołowina 4,50zł/kg, smalec 23zł/kg). Nigdy nie przestaną go zadziwiać i irytować. Przecież tak niewiele mieli do roboty, a i to potrafili po prostu spieprzyć. Szedł dalej, mijając grupkę pijaków. Przez chwilę patrzył za nimi, łapiąc się na tym, że zazdrości im braku mózgu. Gdyby tylko był bardziej ułomny, nie zaraz upośledzony, ale chociażby mniej inteligentny. Z średnią nie 3+, a na przykład 2. Może wówczas byłoby mu łatwiej. Wyciągnął papierosa, zapalił, usiadł na ławce i zapatrzył się w pomnik. Nawet jego miasto miało taki swój mały skwerek. Trzy ławki, w środku pomnik, a latem to i z pięć sadzonek bratków. Oparł się wygodnie o ławkę.
- Może mógłbym zostać świętym – pomyślał. - To nadałoby mojemu życiu całkiem inny wymiar. Tylko, że świętym jest się z wszystkimi tego konsekwencjami. No i trzeba sobie zasłużyć. I na pewno zrezygnować z seksu. – Tępo zapatrzył się w pomnik. – Tak jakby on miał do cholery z czego rezygnować? Ciężko się było przyznać do bycia dwudziestoletnim prawiczkiem. Przeniósł wzrok na dziewczynę w futrze. Już parę razy ją widział. Musiała mieszkać w okolicy.
- Dlaczego ci ludzie to robią? – myślał. - Noszą te piękne fatałaszki, tylko po to, by ktoś na nich spojrzał i zrobiło mu się żal, że sam takich nie ma.
- Z czego te futereczko? – Zaczepił ją bezczelnie. Właściwie to powinna go była olać. Taka fajna laska i on. W starej skórzanej kurtce, starych wytartych jeansach, co z tego,że miał przystojną twarz... W dzisiejszych czasach liczy się szmalec, kasa, złoto, układy, dupczenie i jeszcze raz kasa. A jednak mu odpowiedziała i nawet się uśmiechnęła. Tylko, że ta jej odpowiedź, to chyba nie była jednak miła.
- Z twojego psa baranie.
Jakby on w ogóle miał jakiegoś psa, głupia franca. Ale się nadal patrzyła na niego, może czekając na jakąś ripostę. Cóż, no może…
- Niemożliwe. Sprzedałem go do sklepu na rogu. Dzisiaj go opylają, jak wołowinę za 4,50.
Laska się mocno zaśmiała. Może miał w sobie to coś… Nie, jednak poszła. Wyrzucił niedopałek i zapalił następne Marlboro. Patrzył chwilę na nadjeżdżający tramwaj. Wysiadła z niego niebrzydka dziewczyna i szła w jego kierunku. Taka była obładowana, że aż jej nagle wszystko wypadło z rąk…kartki, jakieś książki. Kolejny niezdarny okaz. Damian przez chwilę wpatrywał się w nią tępo. Zbiera tak długo, że gdyby było z –20 stopni i nie miałaby tych rękawic bokserskich, to pewno zamarzłyby jej ręce. Naprawdę było stanowczo za zimno. Wyrzucił niedopałek i wyciągnął następnego papierosa. Zamyślił się. Było mu tak nagle dobrze i błogo. Zobaczył siebie stojącego na polu, a koło niego latały sobie kury. On z wizji patrzył w niebo, rozpościerał ręce. Jaki ten świat jest kurde chory. Bo kto by pomyślał, że nawet taka kura to może i złote znieść jajo. On bym nie pomyślał. Jego twarz była taka pięknie zamyślona. Wypluł niedopałek, teatralnie zakrztusił się dymem. Obok niego stała kura. Ta chyba najładniejsza i leżało też złote jajo. Damian wrócił, powrócił na ławkę, na której jak się okazało, chwilowo zasnął. Otworzył oczy. Wstał i zobaczył przed sobą czerwoną twarz dziewczyny. Na dłoniach dalej miała te ogromniaste rękawice bokserskie.
- To twoje ? – Podała mu kaczuszkę do wanny.
- Tak. – Wyrywał jej zabawkę. - A bo co? – Zapatrzył się na te wielkie rękawice, które jeszcze przed chwilą tarmosiły jego kaczuszkę.
- Nic, tylko wypadła ci z kieszeni, gdy spałeś.
- A ty ją podniosłaś, zabrałaś i musiałaś poczekać, aż się obudzę, żeby mi ją oddać osobiście.
- Konstruujesz długie zdania.
Nie wytrzymał. Poszedł. Nie potrzebował do szczęścia takich głupich dyskusji. Wścibscy ludziska. Ta ich chęć pomocy. Niech ich wszystkich szlag trafi…ale raz jeszcze spojrzał za siebie, na tę zdezorientowaną dziewczynę – Co ich obchodzą sprawy innych. Ona go w ogóle nie zna, a chciała go ośmieszyć. Takie są baby - myślał - Wcześniej też były wścibskie. Widocznie nic się nie zmieniło…No i stało się, prawie wpadł pod samochód. Facet zatrzymał auto z impetem, wlepiając w niego ogromniaste gały w szykownych, nie da się ukryć, binoklach.
- Patrz gdzie łazisz!
- A bo co!
- Bo życie gówniarzu stracisz.
- Gówniarzu!!! Licz się pan ze słowami dobrze. Trochę kultury by się panu przydało. Po pierwsze mnie pan wyzwał, po drugie targnął się na moje życie. Ja wiem, że najlepszą obroną jest atak, ale to tylko na krótką metę chamie jeden.
Facet z osłupieniem i złością zdjął te szykowne binokle.
- Nie pyskuj gówniarzu.
- Nie, no! Znowu to samo i potem się mówi, że Polacy to taki zaścianek Europy.
Naburmuszył się wsadzając ręce do kieszeni. Ruszył też zaraz przed siebie. W końcu facet mógł go jeszcze wytarmosić. Nie lubił się bić. Z zasady był pacyfistą.
- Gówniarz cholerny! – usłyszał już daleko za sobą.
Samochód odjechał. Damian przystanął na chwilę, odwrócił się za siebie i wtedy ją zobaczył. Tak jak na filmach, w zwolnionym tempie, z otwartą paszczą, z cieknącym z nosa glutem. To ostatnie, to już na pewno podpowiedziała jego chora wyobraźnia. Dziewczyna w rękawicach zatrzymała się tuż przy jego stopach. Patrzyła na niego chwilę z głupkowatym wyrazem twarzy. Po chwili jednak uśmiechnęła się i podała mu delfinka do wody.
- Cholera!
- To pewnie też twoje, leżało pod ławką.
Zabrał delfinka kipiąc ze złości. Jedyne na co było go stać to sopuchowate...
- Dzięki.
Chciał iść dalej, ale dziewczyna zagrodziła mu drogę.
- Jesteś taki zbuntowany. Nie masz na przykład ochoty się odstresować? Dzisiaj wieczorem spotykam się ze znajomymi w barze. Może wpadniesz, to znaczy może byś chciał przyjść?
- Ty mnie podrywasz, czy jak? – Wyciągnął znów papierosa.
- No chyba – potaknęła.
- Dobra, wpadnę.
Podała mu kawałek tektury.
Masz.
Ok. – Zabrał tę tandetną wizytówkę, odwrócił się na pięcie i poszedł.

Co za głupia dziewczyna. Ba, wszystkie są głupie. Beznadziejne. Dlatego jestem sam.

No i wlazł wreszcie do tego małego sklepu fotograficznego. I jak zwykle rzucił.
- Siemka.
Zaraz wywalił też do kosza tandetną wizytówkę. Nieszczęśliwie dla niego już pamiętał numer. No bo doprawdy 666-112-997. Nie zdążył się przywitać z kolegą, a dziewczyna już wchodziła do sklepu. I tak się patrzyła na niego jakoś zalotnie.
- Ja tak sobie myślę – zaczęła – … że tacy jak ty, chyba raczej nie dzwonią…bądź w barze Tycjusz o 20.00… będę czekała. Aha i jestem Rita.
- Cholerne baby – pomyślał i wypluł peta do tego samego kosza. To był błąd, bo pięć minut później mieli tam mały pożar.
Kamil wykazał się niezwykłą szybkością, spostrzegawczością i heroizmem. To ostatnie może trochę przesadzone i na wyrost, ale trzeba było przyznać, że ogień to ogień, a walka z żywiołem zawsze może skończyć się tragicznie. No i ugasił. Jednym wiadrem z wodą, używanym do mycia podłogi. Trzeba nadmienić, że tę podłogę też zawsze mył Kamil, bo Damian nie rwał się do żadnych dodatkowych zajęć. W końcu w umowie o pracę miał stanowisko fotografa – sprzedawcy, a nie sprzątaczki. Jako fotograf naprawdę mógł się wykazać, bo średnio raz w miesiącu przychodziło do nich jakieś maleństwo po fotkę legitymacyjną, paszportową albo na dowód. No, ci do dowodu, byli już trochę więksi.
Po pracy zaplanował Damian odwiedzenie zmarłych. Często chodził tam, gdzie pachniało innością. Kiedyś w dzieciństwie widział nawet ducha dziadka. Oczywiście dorosły Damian całkowicie wyparł to zdarzenie ze świadomości. Nie wierzył w istnienie życie pozagrobowego, bo po prostu nie wypadało. Ale „Z Archiwum X” nadal przyciągało go przed ekran. W młodości był fanem Duchownego, miał nawet plakat. Stare dzieje. Doszedł do bramy cmentarza. Kupił kwiatki, jeden znicz i zaczął swój standardowy marsz między grobami. Znalazł pierwszy opuszczony i zaniedbany. Jakaś kobieta. Zapalił znicz, położył kwiatki na płycie. Chwilę wdychał zapach palącego się wosku. Kiedyś tam wyląduje, pod ziemią, zeżrą go robaki, będzie się rozkładał. Nie był to dzień sprzyjający cmentarnej zadumie. Myśli zmierzały mu w niebezpieczne klimaty. Zebrał się więc szybko, a w drodze powrotnej spotkał Kamila.
- Znowu byłeś na cmentarzu?
Przytaknął, chociaż nie chciało mu się dziś słuchać jakim to jest dziwolągiem.
- Ty w końcu wykraczesz i ktoś ci trafi na ten cmentarz.
- Mamusia albo Kamilek – powiedział złośliwie.
- No tak – skwitował ponuro kolega.
Doszli do klatki Damiana, ale nie miał już czasu na zwyczajowe gadanie, w końcu czekała go ta wymuszona randka.
Idę, bo mam tę randkę z nawiedzoną nieznajomą.
To cześć – byłby przysiągł, że na twarzy Kamila zagościł smutek. No tak, przecież on się niedawno rozstał z dziewczyną.


Siedział w barze i jadł parówki. Weszła Rita i od razu go zauważyła. No i oczywiście się przysiadła.
- Cześć, już jesteś – powiedziała z uśmiechem, pachnąc jakimś słodkim, waniliowym gniotem.
- Uhm. – Tak jakby uraczył ją przeciągłym spojrzeniem i to z tych niegrzecznych.
Właściwie to miał ochotę wyjść, stres, czy coś? Niestety podeszła kelnerka. Już wcześniej zauważył, że się na niego dziwnie patrzyła.
- co podać? - spytała Ritę.
- Proszę colę.
- A pan?
- Ketchup - odburknął.
Kelnerka odeszła bardzo zdziwiona.
- Nie myśl, że za ciebie zapłacę. - Przeżuł i zwrócił się do Rity. - Prawie się nie znamy. Twój różowy sweter też mi się nie podoba, a loki są wręcz beznadziejne. - Powiedział ze spokojem, zagryzając parówkę.
Rita spojrzała na niego całkiem zdezorientowana. Byłaby mu wygarnęła, ale na szczęście podeszła kelnerka.
- Przepraszam pana, ale szef powiedział, że my tutaj nie sprzedajemy ketchupu.
- To trzeba było od razu mówić.
Kelnerka spojrzała na niego bardzo speszona.
- To mój pierwszy dzień w pracy. Skąd pan ma te parówki?
- Ze sklepu na rogu. – Naprawdę się wściekł i rzucił kelnerce wyzywające spojrzenie.
- Przyniósł je pan sobie?
- Tak, talerz też jest mój, więc proszę na niego nie patrzeć tak, jakby chciała mi go pani zakosić.
- Nie wolno wnosić niczego do lokalu.
- wniosłem też plecak i kurtkę, mam to wszystko wynieść?
- Mówiłam o jedzeniu, właściwie to proszę niech pan opuści lokal.
- Pani żartuje?
- Nie.
- W takim razie coś zamówię. – Wziął kartę, chwilę patrzył się tępo w jej zawartość. – Poproszę wino, albo nie, Martini Rosso, a dla pani? – Zwrócił się do oszołomionej Rity. – Co chcesz, byle szybko, nie zawsze jestem taki hojny?
Kelnerka spojrzała na nią ze współczuciem. Damian zanotował w myślach, że miała bogatą mimikę
- Może amaretto…
- Tak, prosimy litr amaretto i jeszcze z dwa litry jakiegoś wina, niech pani wybierze. Jedno czerwone, drugie białe wytrawne. Będzie nas więcej, więc zamawiam z góry, żeby innych nie spotkały takie nieprzyjemności jak mnie.
Kelnerka odeszła.
- Zbieramy się – powiedział dość stanowczo, pakując talerz do plecaka.
- Niby czemu? - Rita nadal tkwiła w stanie szoku.
- Idziemy. – Chwycił ją za rękę, ale dziewczyna wyszarpała mu się z oburzeniem.
- Nigdzie nie idę!
- Proszę cię bardzo, możesz zostać i zapłacić za to, co zamówiłem, bo ja spadam – szepnął.
Zabrał swoje rzeczy i ruszył do wyjścia. Dziewczyna chwilę siedziała jak rażona, w końcu doszła do siebie i jak najszybciej uciekła z baru.
- To są szczyty – krzyknęła za nim, całkiem czerwona po twarzy – ty jesteś chory, powinieneś się leczyć.
- A czego się spodziewałaś?- warknął urażony do żywego - jak się wpraszasz tam, gdzie cię nie chcą, to się z tym musisz liczyć.
- Przecież się umówiliśmy – wyszeptała, ale i tak usłyszał – zresztą ty totalnie nie masz wyczucia, ani manier. Mam nadzieję, że już nigdy więcej cię nie spotkam.
Nic jej nie odpowiedział. Właściwie to jej ostatnich zdań nie słyszał. Miał już słuchawki w uszach i dźwięcznie śpiewała mu Shinead o Connor.



Ktoś kiedyś powiedział, że życie jest jak paczka fajek. To naprawdę musiała być prawda. Tak się czuł, gdy wyciągał ostatniego papierosa z paczki, jakby umierał, kończył swój bezsensowny żywot. Konał już wielokrotnie, dlatego nauczony doświadczeniem, zawsze miał zapasową paczkę. Nawet teraz stojąc nad grobem Arkadiusza Tarki czuł przyjemną wypukłość w kieszeniach po obu stronach spodni. Nieboszczyk w chwili wyciągania swojego ostatniego papierosa miał Lat 52. Data śmierci listopad 2000r. Millenium. I nie doczekał wielkiego końca świata, który przepowiadali. No przecież od lat 90 ponoć widać Nibiru. On nigdy jej nie dostrzegł, pomimo dobrego sprzętu, w jaki się zaopatrzył. Ale jak mówili,że widać, to zapewne prawda. Zapalona przez niego świeczka nagle zgasła. Schylił się,żeby ją zapalić, gdy poczuł kopnięcie w tyłek
- Co jest? – warknął, kręcąc się dokoła własnej osi, ale nikogo nie zauważył.
- Tato kupisz mi krasnala – spytała mała dziewczynka, która nagle wyrosła z ojcem koło grobu. Cztery pary oczu spojrzały na Damiana podejrzliwie. To, że stał nad tym samym nagrobkiem nie podlegało dyskusji.
- Przepraszam – odezwał się starszy pan w berecie koloru mebli - miodowa olcha.
- Tak?- Damian podniósł na rozmówcę oczęta. Już czuł, jak spłynie na niego lawina pytań.
- Pan znał ojca? Przepraszam, że pytam, ale nie kojarzę pana.
- Tak – burknął, kryjąc dłonie w czarnych rękawiczkach, dla ścisłości z wyprzedaży zeszłorocznej, aż za 3,20 złotych. Chociaż w porównaniu z ceną wołowiny, to może nie było i tak znowu tanio?
- A można wiedzieć skąd? Wie pan, to rzadki widok w dni powszednie. Nikt by raczej nie poświęcał czasu na kogoś…- mężczyzna trochę się zaplątał.
- Rozumiem do czego pan zmierza – chrząknął Damian – znamy się z pracy.
- Tak?
- Tak.
- Ale tato nie żyje od dziesięciu lat.
- Tak wiem – przerwał mu Damian – Miałem wtedy dwadzieścia dwa lata – skłamał bezczelnie.
- Ale tato był na rencie od ośmiu lat przed śmiercią. Pan ma czterdziestkę?
Damian spurpurowiał na widok zogromniałych oczu mężczyzny w berecie. Co to była właściwie za rozmowa? Jak z taniej telenoweli. O Carlos… Emilio jest twoim przyrodnim bratem. Byłem słaby i zdradziłem twoją matkę z praczką, a potem i z kucharką i ze sprzątaczką. Zgadnij która jest jego matką?
- Trzy operacje plastyczne w Stanach – burknął – ale nich pan się z tym nie obnosi, niemniej dziękuję za połechtanie mojej egocentrycznej natury. To zapewne będzie dobry dzień – chciał odejść, ale mężczyzna chwycił go za rękę. – Co pan robił w firmie ojca? Jak pan się nazywa?
- No rzesz.– Oczywiście tylko pomyślał. – Myłem. – To była już faktyczna odpowiedź.
- Mył pan?
- Podłogę, kibel.
- Sprzątał pan?
- Tak. Teraz sprzątam u Amerykanów, płacą lepiej, ale wymagają prezencji. No i się zoperowałem. Wczoraj przyjechałem na pogrzeb, to odwiedziłem przy okazji grób pana ojca.
Dziewczynka spojrzała na Damiana z przestrachem.
- Tatusiu pan się co zrobił?
- Nic Klaudusiu.
- Co to znaczy spoperowałem? - drążyła dziewczynka.
- Pan zmienił fryzurę.
Damian nie cierpiał, kiedy rodzice traktowali dzieci jak idiotów. Sam pamiętał jak matka wmawiała mu, że podpaskę daje się pod pachę, żeby wchłaniała pot.
- To znaczy – odezwał się dość głośno -… że położyli mnie na stole, rozcięli skórę za uchem, potem ją naciągnęli i zszyli ponownie, żebym nie miał zmarszczek.
Gdyby to tylko mówił nie było by problemu, ale to co robił przy tym z twarzą…Dziewczynka otworzyła usta.
- Miał pan operację?- spytała.
No proszę jaka mądra panienka – pomyślał Damian. - A tatuś by jej wmawiał krasnala w brzuchu.
- Idziemy Kingusiu – burknął mężczyzna.
- Do widzenia i niech pan kupi córce tego krasnala.
I znów ktoś go kopnął w zad. To już była przesada. Rozejrzał się dookoła. Matko święta.
- To ty Tarka?- spytał prawie szeptem, słysząc za sobą kroki.
- Nie, ścierka z mikrofibry – usłyszał męski głos.
w imię ojca i syna i ducha… naprawdę się przeżegnał
- Tarka nie wygłupiaj się, zapaliłem ci znicz – szepnął Damian.
Do czyszczenia obiektywu potrzebuję pacanie.
Oczywiście, że to był Kamil. Jego Kamilek, nie jakiś tam nieboszczyk Arek. Pozostawała niestety kwestia kopniaka. I znów usłyszał, jakiś mroczny,nieprzyjemny głos.
- Ciągle zapraszasz, a nie otwierasz kanału.
- Mówiłeś coś? – śliczna twarz Kamila była już obok.
- Nie, teraz nie.
- A jak otworzysz to ci dokopię za Kingusię.
Matko święta...
I już Kamilek musiał biec za uciekającym Damianem.


Dzień był piękny, słoneczny. Taki prawdziwie wiosenny, pomijając minusową temperaturę. Rita szła z koleżankami, gdy zadzwoniła jej komórka.
- To ty?
Z drugiej strony on. Właśnie się golił w łazience, podziwiając swoją piękną twarz i wysportowane ciało.
- Umówimy się? - spytał głos Damiana.
- Żartujesz. - burknęła.
- Mam dla ciebie coś na przeprosiny – powiedział.
- Tak?! – Zrobiła minę sugerującą niedowierzanie – No to dobra. Umówmy się tam gdzie ostatnio.
- Ok – powiedział grobowym tonem – Ale przed barem, nie w środku.
Zgoda, dzisiaj o 18.

Wyprowadził ją na jakieś hałdy. A miało być przecież miło.
- Dlaczego taki jesteś? – spytała zmęczona dźwiganiem wielkiego żółtego ptaka, którego jej podarował. Dla ścisłości 1,40 metra.
- W życiu liczy się luz, jak nie masz wszystkiego gdzieś, po prostu giniesz.
- Ja czuję się świetnie, niczego mi nie potrzeba, a wcale nie mam wszystkiego gdzieś – powiedziała urażona.
- Znasz Abrahama Maslowa?
- Nie – powiedziała Rita.
- Kurczę, nie znasz. – Damian zapalił papierosa, wlepiając w nią zdziwione oczęta. - On powiedział, że ten kto dobrze włada młotkiem, traktuje wszystko jak gwoździe. A więc dobrze władaj swoim życiem i traktuj wszystko i wszystkich tak, ja ci się chce, a będziesz szczęśliwa.
- Bardzo ciekawe.
- No – przytaknął, chcąc schować paczkę do kieszeni. – Papierosa? – Bo jeszcze by go o sknerstwo posądziła. Ptak kosztował prawie dwie stówy, a dla niego to naprawdę była wielka forsa.
- Nie, dziękuję.
Randka przeleciała z grubsza bez rewelacji, seksu i nawet pocałunku. Czyli standard. Następnego dnia było jednak sporo gorzej. Miał tę wcześniejszą zmianę i z samego rana zadzwonił cholerny zegarek, którego intensywny dźwięk niezmiernie Damiana irytował.
- Kurde, która to już…- spojrzał na tarczę, niestety dochodziła 6.00. Wstał niechętnie. Poszedł do łazienki, umył zęby, twarz. Wyszedł z łazienki i poczłapał do kuchni. Zrobił sobie grzanki i zjadł je z dżemem. Ubrał spodnie, koszulkę firmową, kurtkę i zbiegł po schodach. Chwilę szedł tą zawszoną ulicą. Kto by pomyślał, że już dwie osoby będą stać w kolejce i kazać mu pracować tak z rana. Chłopak, który właśnie odbierał zdjęcia i dziewczyna w czapce świętego Mikołaja. Oczywiście Kamilek był już na posterunku i właśnie mówił chłopakowi do widzenia. Damian podał rękę koledze i zniknął na zapleczu. Za chwilę wyszedł, żeby obsłużyć tę dziewczynę. Dziewczynę w dziwnej czapce.
- Chciałabym odebrać zdjęcia.
- Pani godność? - spytał Damian, ziewając niekulturalnie.
- Cizusek Ewa.
- Cycuszek? – powiedział z uśmiechem, zamykając paszczę.
- Cizusek – dziewczyna zaliczyła buraka.
- To te zdjęcia nieba… pani je robiła?
- Tak.
- Są beznadziejne, bez urazy, znam się na fotografii.
- Dlaczego są beznadziejne?
- Bo nieba nie da się spieprzyć. Widzi pani, robiąc takie zdjęcia, jest pani od razu na wygranej pozycji. Niebo jest piękne, zawsze, niezależnie od tego, czy pada, czy świeci słońce. Jest piękne – dziewczyna spojrzała na niego rozmarzonym wzrokiem.
- Spróbuj pani sfotografować kupę.
No i trzasnęła drzwiami tak, że o mało nie wyleciała szyba. To przez tę wczesną zmianę... Damian pociągnął nosem, odwracając się w stronę kolegi, który go właśnie klepał po ramieniu.
- Czemu zawsze jesteś takim chamem?- Kamil, jego piękny, słodki Kamil, rzucił mu w twarz taką pretensją. I jak on miał się teraz obronić?
- Dla ciebie jestem zawsze słodki jak miód – chrząknął.
- Odstraszyłeś klientkę.
- I tak mamy roboty po pachy przez te internetowe zamówienia. Równie dobrze moglibyśmy zajmować się tylko tym.
- I wylecieć z hukiem. - dodał posępnie Kamil.
- Nie tragizuj. Poza tym...
- No co? – spytał Kamil.
- Wiesz, że ja nie pozwolę, żeby ktoś cię wywalił. Mój ukochany Kamilku.
Tym razem to on poklepał kolegę po ramieniu, który nie wiedzieć dlaczego, bardzo dziwnie na niego spojrzał.
- Co? – spytał Damian.
- Nic.
To, że był słodki dla Kamilka i wchodził mu w dupę przy każdej okazji miało być niezauważone. Cholera, trochę przesadził i wypadałoby odkręcić. Jeden telefon do Rity, kiedy to ona nie zdążyła odebrać i potem on sam ma ich dziesięć. Oczywiście nieodebranych celowo. Ale to Damian miał interes, więc musieli się w końcu spotkać.
- Jesteś nienormalny, czego my właściwie szukamy? - marudziła, bo znów wyprowadził ją na hałdy.
- Już ci mówiłem, bobków psów, kotów, ptaków.
- Ptaki nie robią bobków.
- To chyba nie jest aż takie skomplikowane prawda? – warknął z powagą.
- Walnięty jesteś.
- To będzie piękna kolekcja, mam zamiar wydać album.
- Oszalałeś.
- Świat jest chory i groteskowy. Ten album będzie przełomem. Jak nie wierzysz, to popatrz tylko na telewizję. Ludzie się pieprzą w programach reality show, robią z siebie idiotów na forum całej Polski. Myślisz, że album z kupami się im nie spodoba? Z pokolenia na pokolenie pociągają nas coraz mniej wartościowe rzeczy i jesteśmy bardziej ograniczeni przez dobra materialne. To strzał w dziesiątkę.
- W takim razie, życzę ci powodzenia. Ja się zwijam, mam jutro kolosa i muszę pomedytować nad absurdalnymi całkami.
- Dobra, ale kolacja nadal aktualna? Muszę mieć zdjęcie na okładkę.
- Tak.
Wzruszył ramionami i zajął się fotografowaniem bobka.

Tym razem był grubo spóźniony i jego bożyszcze musiało go dodatkowo nastraszyć.
- Damian, słyszałem że mają zwalniać ludzi. U nas szykują się dwie osoby do odstrzału Paweł i Ilona. To horror, ja się już zapisałem na podyplomówkę. Jak mnie wywalą, to mam półtora tysiaka w plecy. Ja sunę, co za syf.
- Jeszcze cię nie wywalili, czemu panikujesz?
- Kurde, to znów ta z niebem – powiedział Kamil.
- Dzień dobry – przywitała się dziewczyna.
- Witamy witamy, jak tam Ewka nowe zdjęcia? – spytał Kamil.
- Mam parę fajnych ujęć, myślę, że udało mi się sfotografować najwyższego.
- Że co… Boga? – Damian prychnął, chowając się za plecami kolegi. To i tak cud, że do nich przyszła, po tym jak ją ostatnio potraktował.
- Daj to Ewka, wywołamy - powiedział Kamil.
- Dzięki, no i chcę to mieć jak najszybciej, w nienagannej jakości.
- Jasne.
- Nawiedzona laska – podsumował Damian, gdy zamknęły się za nią drzwi – Myślę, że udało mi się sfotografować najwyższego, ano zobaczymy.
- No – przytaknął Kamil.
- Słuchaj, bo ja to mam do ciebie sprawę.
Szare oczęta wpatrzyły się w Damiana z zainteresowaniem.
- Wpadnij do mnie jutro wieczorem, ja i Rita wydajemy kolację.
- Kolację? I co to miało kurna znaczyć, ja i Rita wydajemy. A wy to niby jakieś pieprzone małżeństwo, czy co?
- No, prawie.
- A kto będzie?
- Tylko ty. Rita uczy się gotować. Pokosztujesz, co upichciła, pasuje?
- Pasuje, ale nie wolicie zostać sami?
Damian stał obok kolegi. Przez chwilę mu się przyglądał, wlepiając w niego swoje oczy koloru ametystu.
- Czemu tak na mnie patrzysz? - Kamil wyprostował się, podejrzewając coś złego.
- Kamil – wyszeptał mu prawie do ucha, powodując, że kolega spłonił się całkowicie wbrew sobie.
- No, co jest? – bąknął.
- Kamil – znów takim głosem wyszeptał jego imię.
- Damian bo ja cię zaraz trzepnę.
- No dobra, to przejdźmy do sedna. Dostałem wczoraj list, że mam się stawić na badanie, nie wiem o co biega, ale chyba wojsko i te sprawy, a ja nie mam zamiaru. I ponoć jak jest się gejem, to oni cię uznają za szkodliwego społecznie i bezużytecznego mobilnie.
- Chyba militarnie debilu – dodał Kamil.
-Nie czepiaj się słówek, sęk w tym, że chciałbym się z tobą sfotografować w wannie, żeby mieć co włożyć do portfela. Potem mi to zdjęcie wypadnie przez przypadek, pofrunie nad głowami komisji, z gracją powoli spadnie i jak zobaczą twoją fujarę... No wiesz. Pełen perfekcjonizm. Będziemy się dodatkowo bawić zielonym glutem, to może mnie jeszcze za wariata wezmą. No i chciałbym żebyś się znalazł na okładce mojego albumu z odchodami. Ale zdjęcie będzie profesjonalne. Przy suto zastawinym stole, podczas kolacji, na którą z Ritą cię zapraszamy.

No i musiał za nim biec. A Kamil był tym cholernym sportowcem. Trzy razy w tygodniu na siłownię i raz w tygodniu na basen.
- Wszystko rujnujesz – krzyczał za nim, ledwo dysząc.
- Lecz się!
- Tak długo nad tym myślałem, to miała być perfekcyjna ściema.
- Odwal się, idź do szpitala psychiatrycznego. Może wreszcie zmądrzejesz idioto. A tak na marginesie, to cholernie się dziwię Ricie. Co ona w tobie widzi? Jesteś gburowaty i szurnięty. Sam się sobie dziwię cholera, jak ja mogłem tak długo z tobą wytrzymać. Jedyne co potrafisz, to upokarzać innych, idiota.
- Idiota? – i już mu się nie chciało za Kamilem biec.
- A żebyś wiedział.

Damian od dwóch dni leżał na łóżku i patrzył się w sufit. Trzeciego dnia, łaskawie odwiedził go Kamil.
- Cześć, co to ma być? Twoja matka dzwoniła przerażona, że od dwóch dni nic innego nie robisz tylko leżysz i dumasz, czy też jakieś tam.
- Idź sobie, obraziłeś mnie.
- No chyba żartujesz – zdenerwował się Kamil.
- Że niby co? - Damian wyglądał na zdziwionego.
- Ja ciebie obraziłem?… Ty masz naprawdę cholerny tupet.
- Idę do szpitala, to już postanowione – szepnął Damian.
- Jasne, zresztą rób jak chcesz, ale to na pewno nie jest zachowanie dorosłego człowieka, tylko rozpieszczonego dzieciaka.
- To porównanie akurat najmniej do mnie pasuje, zważając na okoliczności w jakich dorastałem.
- Wiesz co, daruj mi – Kamil był coraz bardziej nerwowy.
- To się wynoś, po co tu jeszcze stoisz, won.
Trzeba było przyznać Damianowi, że potrafił być upartym skurczybykiem. Kamil przez chwilę czuł się jak cholernym potrzasku. Powinien był go olać dawno temu. Zaraz po tym, gdy Damian kupił mu na urodziny paczkę gumowych zwierzątek do wody. Z czasem było dużo gorzej. Na odpustach Damian był pierwszy przy tych cholernych budach i zawsze kupił najgorszą z tandet. Ale to chyba musiało mieć dla Kamila jakiś urok, inaczej by się z nim przecież nie przyjaźnił. Kamil położył się koło przyjaciela na łóżku, obejmując go czule ramieniem. Nawet przytknął swoje lico do jego twarzy. Tak było jakoś miło.
- Przestań, oboje wiemy, że się nie zmienisz. Taki już jesteś, osobowości sobie nie wybieramy, no stary… Damianku. – Prawie go pocałował. – Nie wygłupiaj się.
- Idę, to już postanowione.
- W papierach ci to napiszą, nigdzie nie znajdziesz pracy, tego chcesz?
- Chcę być detergentem.
- No rzesz w mordę.


I stało się. Dostał małe łóżko, w małym pokoiku, z małym okienkiem. W okienku były natomiast wielkie, grube kraty. Tak na wypadek, gdyby zechciało mu się skoczyć. Najpierw musiałby jednak wybić szybę. W pokoju znajdowało się tylko łóżko. Żadnych, nawet tych nie ostrych przedmiotów. Sugerowałoby to, że tym czymś do wybicia szyby musiała być jakaś część jego ciała. No i znów chciał powiedzieć, jak zwykł Kamil. O rzesz w mordę. Matka beczała mu codziennie, a Kamil co drugi dzień. Może właśnie dlatego postanowił wyjść po tygodniu. Załzawiony Kamil za bardzo ranił mu serce. Bo trzeba było to powiedzieć otwarcie, matkę miał w dupie. No i się zacznie. Takie stwierdzenia po prostu nie mogą się obejść bez wyjaśnień. Nie był, nie jest i na pewno nie będzie złym synem. Kochał matkę, ale jej łzy oglądał codziennie i po prostu przestały na niego działać. Matka. Dla ścisłości Brygida, dla większej ścisłości Brydzia, była porzuconą w młodości panną z dzieckiem, która wszystkie swoje niepowodzenia zrzucała na karb biednego Damianka. Jak się to dla niego skończyło? Drobny zarys był już widoczny. Ale tak na poważnie. Damian wyszedł z tego chorego miejsca, w którym, nie trudno zgadnąć, był najzdrowszy. Może pomijając doradcę podatkowego, który po tym jak okradł skarb państwa, stwierdził, że jest ręką Boga. Po dwóch dniach spędzonych w towarzystwie Damiana, zmienił rękę Boga na żółwika do wody. Dlaczego? Lepiej nie wiedzieć.


Rita dostała pracę. Będzie księgową
- To w sumie całkiem nieźle, a co będziesz robiła, jak nie będziesz liczyć? – Damian wsparł głowę na nadgarstkach, wlepiając w nią swoje urodziwe oczęta.
- Będę wtedy planować.
- Miodzio.
- I dostanę laptopa i komórkę.
- Ooo, patrzcie jak się od razu rozpasała – zauważył Damian.
- No, bo to po znajomości. Właściwie to mój tata jest długiem wdzięczności i dlatego dostałam pracę.
- Cholerny świat – burknął Kamil, wpatrując się tępo w maszynę do wywoływania zdjęć.
- Nie narzekaj - Damian wyszczerzył zęby – A jak tam góra?
- Jaka znów góra? - spytała Rita.
- No wiesz, szefostwo. - uszczegółowił Damian.
- Jezu, nie chcesz wiedzieć.
- Chcę, dlatego pytam.
Kamil coś tam przeklął przy maszynie.
- Vice kopuluje. Ma już sześcioro dzieci i siódme w drodze. Ani razu nie trafiły mu się bliźniaki. Prezesso to taki wysoki, gruby człowiek, co wygląda jakby chciał, a nie mógł.
- Jezu, Rita. Twoje opisy wszystkie opierają się na seksie – podsumował Kamil, uśmiechając się przy tym rozbrajająco.
- Bo głodnemu chleb na myśli. – Zatrzepotała rzęsami, wprawiając Damiana w cholernie ponury nastrój. Od razu to zauważyła i postanowiła się ewakuować.
- Idę, to pa złotka.
- Pa pa – burknął Damian z niesmakiem na ustach.
- Pa – zawołał do niej Kamil, ukradkiem spoglądając w twarz Damiana.
- Jeszcze jej nie bzykasz? - zapytał po chwili, gdy maszyna zaczęła wypluwać zdjęcia.
- Jeszcze nie, a bo co?
- Nic.
- Masz już te zdjęcia od Ewki? – Damian próbował zmienić temat.
- Nie mam.
- To się pośpiesz.

No i stało się. Właściwie to powinni to byli przewidzieć. Stara maszyna, to i zepsuć się miała prawo. Najgorsze było to, że nie udało się wywołać zdjęć Ewki. Damian miał przekleństwa na końcu języka, ale żadnego z nich nie usłyszało ucho Kamila. Ewka oczywiście się wściekła i po kilkudziesięciu przekleństwach, które z siebie wypluła i które tym razem słyszało ucho jego Kamila, najzwyczajniej w świecie sobie poszła. Damianowi chciało się krzyczeć, kto w dzisiejszych czasach robi zdjęcia analogiem, ale…klient nasz pan. Tym razem naprawdę spieprzyli. I Damian miał już nigdy nie zobaczyć Boga, którego udało się jej sfotografować. Czy mogło być jeszcze gorzej? Mogło i nawet było, bo pojawiła się jakaś dalsza kuzynka Kamila. Bardzo dalsza, bo rzekomo mógłby z nią kopulować. Wówczas to już Damianka naprawdę zabolała wątroba i mimo wielkich oporów, jakie się w nim pojawiły, zażył podany mu przez matkę hepatil. Kuzynka miała wielkie cycki, niezły tyłek i piękne kręcone włosy w kolorze kawy z mlekiem. Czyli, że co blondynka? Chciało się krzyczeć „Boże dlaczego?”. Kamil dochodził do siebie po nieudanym trzyletnim związku. Ten też przekreślił szanse każdej kolejnej kandydatki na dziewczynę, co sugerowało cudownie, że płeć piękna raz na zawsze się od niego odczepi. Nic bardziej mylnego. Pojawiła się bowiem ona. Ta wysoka blond piękność, która ostrzyła sobie pazurki na jego Kamila. Tak, trzeba było to w końcu otwarcie powiedzieć. Nie dość, że były pacjent szpitala psychiatrycznego, to jeszcze podwójny homo - sapiens i seksualny.
- Nie cierpię jej – warknął Damian, gdy omawiali sprawę podwójnej randki – Wybij to sobie z głowy.
- Ale ty i Rita, ja i Sonia.
No właśnie, zapomniał wspomnieć, że nazywała się Sonia. Bardziej szkaradnego imienia nie było na świecie. Sonia…
- Nie pójdę nigdzie z Sonią.
- Czemu jej nie lubisz, fajna laska, nic dodać nic ująć?
Chciał krzyknąć oddaj mi moje 0,01%. Przy niej, szanse na spedalenie kolegi wynosiły już tylko 98,9%. Damian naprawdę w siebie wierzył. Gdyby nie ona, to może Kamilek już dawno wpadłby mu w ramiona. Niestety musiała pojawić się Sonia. Kurde, czemu ten świat nie może być prostszy?
No i poszli na tę przeklętą randkę w czterech. Damian zaopatrzył się w dwie kaczuszki do wody. Jedna miała zielone koło ratunkowe, druga niebieskie. Jedna była dla Rity, druga dla Sonii. Obie też ładnie powiedziały dziękuję. Rita była przyzwyczajona do nietypowych prezentów Damiana. Miała w pokoju już wielkie jajo dinozaura, dziesięć muszelek kryjących małe syrenki, które trzeba wrzucić do wody, wielkiego żółtego ptaka i gadającą papugę Hasbro. Ta ostatnia robiła furorę na wszystkich imprezach u Rity. Kamil jak to Kamil, dał każdej dziewczynce kwiatka, oczywiście zapominając o nim. A Damian nie zapomniał, i miał dla niego żółwika, za którego oczywiście oberwał.
- Na co idziemy? – spytał Damian.
- Na Toy Story 3.
- Nie, no stary, takie coś, ja nie idę.
- To na co chcesz iść? - spytał Kamil.
- Na coś męskiego.
- Dobra, to wybierz. - zasugerował przyjaciel.
No i poszli na film wybrany przez Damiana. Laski śliniły się do Colina Firtha, a Damian mógł ślinić się do Kamila. Naprawdę było do czego. Kamil, ach ten słodki Kamil, jak on rozkosznie otwierał te swoje malinowe usteczka. Jak trzepotał rzęskami w niedowierzaniu, że tak potwornie dał się wrobić. Gdzieś w połowie seansu nachylił się nad rozognionym już Damianem i szepnął mu do ucha.
- To chyba jest o homoseksualiście?
Boże, cóż za spostrzegawczość! Damian aż chciał wstać i krzyknąć na głos. Brawo, brawo, brawo. Nie zrobił tego jednak, teatralnie udając rozpacz. Kamil coraz bardziej się rumienił, przyprawiając Damiana o palpitację serca. I gdyby nie ona, ta upierdliwie siedząca między nimi blondi. To pewno by zakleszczył jego łapki w swoich wielkich, spoconych już dłoniach. No i nie można jej było odmówić tego, że tak faktycznie to go uratowała. Bo na pewno dostałby od Kamila za to w pysk i szanse spadłyby do 97%. Nie mógł jej nie podziękować. Schylił się więc ku jej pięknym, różowym ustom i najzwyczajniej w świecie pocałował. Cóż, rozpętało się piekło. Najpierw dostał w pysk od poszkodowanej, a potem od Rity. Na końcu od Kamila. I naprawdę to ostatnie bolało najbardziej. Panie, widzisz, a nie grzmisz. Cholera. Nie było dobrze. Patrzeli na niego, czekając na wyjaśnienie. Na ekranie Colin z jakimś dużo młodszym mężczyzną wymieniali spojrzenia. A oni to przegapili, patrząc się wściekle na niego.
- Nie będziecie nic wiedzieć z filmu – chrząknął.
- O rzesz w mordę.
- Tak, wiem Kamilku, zaraz się ewakuuję.
No i zniknął z ich życia na cały tydzień. Jak się później okazało to był cholernie ważny tydzień, bo naprawdę działo się dużo. Bardzo, bardzo dużo. No, ale po kolei. Zamordowano kuzynkę Kamila. Kto by pomyślał? I oczywiście to Damian był podejrzany. Dlaczego? To przecież oczywiste. Chciał być detergentem. Jak to sobie ładnie wymyślili. Mamy czubka w otoczeniu, to przecież musiał być on. Tylko gdyby pomyśleli chociaż trochę, to by to do nich dotarło. Dlaczego detergent miałby chcieć kogoś zabić? Przyszedł do niego Kamil. Dwa dni przed policją. Załzawione nieborajstwo było okropnie. Ale to mu nie przeszkadzało w oskarżeniu Damiana. Wyciągnął wielką encyklopedię i mu przeczytał.
- „Detergenty – to związki lub ich mieszaniny, które stanowią aktywny czynnik wszelkich środków czystości, takich jak szampony, proszki do prania, płyny do mycia naczyń, środki do mycia naczyń w zmywarkach itd”
- Eeee – tyle udało się Damianowi odpowiedzieć.
- Onet wiem, ale mam jeszcze inne definicje.
- A mogę spytać, po co mi to czytasz?
- Słuchaj dalej, bo najgorsze dopiero przed tobą.
- Słucham, słucham – zapatrzył się w te nieziemsko szare oczy Kamila i jakoś mu się ten cholerny organ w gaciach odezwał.
- „Wreszcie – często detergenty utożsamia się z surfaktantami, co jednak nie jest poprawne, gdyż nie wszystkie detergenty działają jak surfaktanty i nie wszystkie surfaktanty są stosowane jako detergenty”.
- A co to takiego surfaktant?
- Założyłem, że nie będziesz wiedział. Słuchaj.
- No przecież nic innego nie robię – zdenerwował się Damian.
- To słuchaj.
- „surfaktanty (ang. Surface active agent) inaczej substancje powierzchniowo czynne, to każde związki chemiczne, które posiadają zdolność do obniżania napięcia powierzchniowego cieczy, ułatwiając tym samym zdolność zwilżania powierzchni ciał stałych przez te ciecze, a także umożliwiające zmieszanie dwóch cieczy, które naturalnie tworzą dwie niemieszalne fazy (np: woda i olej)”
- No i…
- … twoja ciecz – Kamil naprawdę to wyszeptał i naprawdę ze łzami w oczach – I jej ciecz.
- Kamil ja nie jarze – rozwarł paszczę w niemym szoku.
- Ona została zgwałcona.
I stało się, no rzesz w mordę
- Już kumasz co?
- Nie - odparł bezwstydnie.
- No jak nie. Twój plemnik i jej…
- … dość – warknął, sam nie wiedząc, że stać go na taki akt przemocy. Przemocy wobec jego ukochanego Kamila – Nie mogłem jej zgwałcić patałachu jeden, bo jedyną osobą, której chcę to zrobić od kilku lat jesteś ty. Przykro mi, ale tylko twój tyłek do mnie przemawia w tym języku.
- Jesteś chory – Kamil odskoczył od niego jak oparzony pod ścianę.
- To już wiemy od dawna – Damian wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Damian ty tak na poważnie? – Po chwili, bardzo długiej chwili ciszy, Damian usłyszał te słowa, a szare oczy wbiły się w niego intensywnie.
- Jak cholera.
No i się stało. Jak? Nie wiedział ani Damian, ani jego ukochany Kamil. Po prostu wylądowali na podłodze. Najpierw na podłodze, potem na łóżku, a jeszcze później pod prysznicem. Tego już nikt się nie spodziewał.
- Damian, tylko nikomu nie mów – powiedział Kamil już po, wycierając się ręcznikiem.
- Coś ty, od razu rozgadam – burknął Damian, wpatrując się w jego purpurową twarz.
- Oszalałeś? Nie możesz! Przecież Sonia nie żyje, jeszcze powiedzą, że zabiłeś ją z zazdrości.
- O rzesz w mordę.
- I nie kradnij mi kwestii zboczeńcu – Kamil ugryzł go w ucho – Kurde i pomyśleć, że przyszedłem tutaj do detergenta a wychodzę od …I jakby brakło mu słów.
- Kochanka – dopowiedział Damian. – Jeszcze raz zrobimy to pod prysznicem.

Dwa dni później przyczłapał mundurowy. Zaczęły się przesłuchania, zastraszanie i bezsenne noce. Sonia naprawdę narozrabiała dając się zabić. Śmierć, śmierć, śmierć, gwałt, śmierć i znów gwałt. To były najczęstsze wyrazy jakie Damian słyszał. Kamil się bezpiecznie odseparował. Cholerny egoista. Przeleciał, wykorzystał i umył łapska. Niech go szlag!
- Kim była dla pana Sonia? – usłyszał pytanie.
- Koleżanką, nie właściwie nie koleżanką.
Chciał powiedzieć, że wcale jej nie lubił, ale coś skutecznie go powstrzymało. Tym czymś był zapewne instynkt samozachowawczy, który jeszcze posiadał.
- Sonia była kuzynką kumpla – odparł dumny, że tak ładnie wybrnął – Była właściwie dalszą kuzynka kumpla, tak, że nawet mogli…
I znów jakby musiał się zatrzymać. Słowo kopulować nie wchodziło w grę. Musiał wymyślić, coś, co nie wkopałoby dodatkowo Kamila. Tylko co?
- No, ożenić się, za mąż wyjść, zależy z której strony na to spojrzeć. Znaczy się, że kuzynka była tak właśnie daleka.
Mundurowy zmarszczył brew. To nie wróżyło dobrze na przyszłość.
- Kiedy widział pan Sonię po raz ostatni?
- No psia mać. – Zamienił na to powiedzonko Kamilkowe o rzesz w mordę. Chociaż aż piszczał, by je powiedzieć na głos. – Sonię ostatnio widziałem. – I kapa, a kiedy byli w tym cholernym kinie? – Właściwie to nie mam pamięci do dat, ale byliśmy wtedy w kinie. Ja, Kamil, ona i Rita.
- Rita?
No i pięknie, sam się właśnie wkopał. Tylko tego brakowało, żeby Rita, z którą w ogóle ostatnio nie rozmawiał, powiedziała o tym niewinnym pocałunku. Niewinny, był niewinny, a nawet cnotliwy. I bezgrzeszny i czysty i dziewiczy, o matko, jak on się właśnie pogrążył. Bo przecież pocałował tę ofiarę gwałtu i jeszcze dostał za to w pysk. No i wyszło na to, że miał jakiś tam motyw.
- Czy mógłby pan odpowiedzieć na pytanie. – Drążył mundurowy.
- A jak brzmiało? – Damian nie wierzył, że zapomniał. To już koniec. Jest podejrzanym numer jeden.
- Kim jest Rita?
- Moją koleżanką.
- Koleżanką? – powtórzył policjant.
- Tak.
- Nie tak aby dziewczyną?
- No nie, przecież mówię, że koleżanką.
- Inni zeznali, że Rita jest dziewczyną.
- A jacy znów inni? – Wściekł się nie na żarty, ale tak, rzeczywiście, byli przecież inni, chociażby jego ukochany Kamil.

Zeznał kiepsko. Kiepskie czekało go życie, bo w odsiadce. A miało być tak pięknie. W objęciach Kamila, w ramionach Kamila, w łóżku z Kamilem i pod prysznicem z Kamilem. Na samo wspomnienie zaczynał sapać jak zboczeniec. Boże, tylko jak z tego wybrnąć? No i pojawiły mu się przed oczami takie olbrzymie dwa serducha. A potem olbrzymie, jędrne piersi, a jeszcze potem dorodny penis. I pobiegł Damian do apteki po probówkę i gazetę gejowską. I się z niemałym problemem spuścił do tej probówki. I pognał z nią na posterunek i miał szczęście, bo ten mundurowy był w pracy. I podał mu Damian swoje plemniczki ładnie opakowane. Tylko brakowało wstążeczki jakiejś, albo naklejki z napisem szczęścia, zdrowia.
- Co to jest? - spytał policjant.
- Moje nasienie, jak ofiara została zgwałcona, to zapewne macie ślady spermy. Możecie zbadać moją, nie mam nic do ukrycia.
Policjant spojrzał na niego w niemym szoku.
- Może mi pan wierzyć, ale przestępcy rzadko bywają kretynami. - Odparł policjant i Damian naprawdę byłby przysiągł, że słyszał jak dopowiada. – Jak pan.
A może pomyślał tylko?
- To znaczy, że co?
- To znaczy, że użył gumki – powiedział policjant.
- Aha – i zrobił Damian wielkie oczy, jak totalny kretyn, którym sam na sto procent był w oczach policjanta.
- No to co? To ja raczej wezmę ten pojemniczek z powrotem?
- No i raczej niech go pan nie oddaje do banku spermy – powiedział policjant - naprawdę szkoda by było dzieciaka.

Mieszczańska paranoja (czarna komedia). Cz.1

2
Damian wyszedł ze sklepu z zabawkami. Mały, niedoposażony, ale zawsze mieli to, co go najbardziej interesowało
Aua!
Wyszło, że "mały, niedoposażony" jest damian :-D
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

Mieszczańska paranoja (czarna komedia). Cz.1

4
Anna Nazabi pisze: Damian wyszedł ze sklepu z zabawkami. Mały, niedoposażony, ale zawsze mieli to, co go najbardziej interesowało.
Oczko się odlepiło temu Damianu. (a dalej: sklep był klientem Damiana)
Anna Nazabi pisze: Skręcił w prawo i szedł dalej ulicą w kierunku małego ronda. Przed nim mieniły się w słońcu obdrapane, obszczane i pomalowane graffiti mury starych familoków, ceglanych domów i jednej większej hali, po dawnym zakładzie produkcyjnym.
co kogo obchodzi, że w prawo i w kierunku małego ronda, ale dalej: jak się obdrapane mury mają mienić, napisane jest o domach z czerwonej cegły, a mienić to się mogą domy szklane - a to nie ta bajka
Anna Nazabi pisze: To były jego śmieci. Mieszkał w tym mieście od jakichś pięciu lat. Matka straciła pracę i ciotka od razu wcisnęła ją do margaryny.
brak związku

ubóstwo słownictwa - 2x zakład produkcyjny, wcześniej mały sklep, małe rondo
Anna Nazabi pisze: Przynajmniej odkąd tam mieszkał, a pięć lat to naprawdę szmat czasu.
o tym co jest szmatem czasu decyduje jednak czytelnik, każdy indywidualnie lub może zdecydować pisarz, ale musi uzasadnić, to zdanie brzmi więc jak zdanie typu: uderzył się kolanem w kant stołu, a to naprawdę boli
jeśli autor nie przedstawi wcześniej postaci jako np. kontuzjowanej, to nie ma prawa informować, że takie uderzenie boli, to znaczy ma, ale jest śmieszny wtedy, choć śmiesznym być nie chciał
Anna Nazabi pisze: Damian był typem gbura, marzyciela i domatora. Poza jednym kolegą, praktycznie nie miał znajomych. Ten sam kolega, był jego sąsiadem z osiedla i towarzyszem życia. Spędzali ze sobą przynajmniej sześćdziesiąt procent wolnego czasu.
dawniej, kiedy esemesy były drogie, ludzie tak pisali, by w 160 znakach zmieścić jak najwięcej - te, jak i wcześniejsze, zdania są tak napisane jakby powyżej jakiegoś limitu autor miał dopłacać według taryfy nocnej-weekendowej za każde słowo, dalej jest nieco lepiej, ale tylko nieco, dalej też omiotłem tylko tekst wzrokiem

wnioski pokontrolne: popełnione tu błędy są błędami szkolnymi, tekst pozbawiony jest wartości literackich - na forum już się kilka dyskusji na ten temat przetoczyło i kto dotąd nie zakumał, ten już nie zakuma, tego nie da się czytać, a nawet jeśli się da, to się nie chce, tekst jest odpychający, ocena końcowa: 1/10

Mieszczańska paranoja (czarna komedia). Cz.1

5
wnioski pokontrolne: popełnione tu błędy są błędami szkolnymi, tekst pozbawiony jest wartości literackich - na forum już się kilka dyskusji na ten temat przetoczyło
A mógłbyś linka podać? Chciałabym się zapoznać.

To mój pierwszy tekst. Z nim zaczęłam zabawę w pisanie. Chciałam poznać opinie. Trochę go zredagowałam, ale bez zamiaru, by mocno wchodzić ze zmianami. Chciałam rozeznać swoje zdolności redakcyjne własnego tekstu. Bardziej zrozumiale, wzięłam się za niego, bo poleżał długie lata, ale i to jak widać nie jest dla mnie wystarczające, by swój własny tekst poprawić. Nie wyłapałam nawet połowy błędów. :-(. To też wniosek, by nie odgrzebywać starych kotletów, tylko upiec nowe. I wniosek, że ja bez redaktora rady nie dam.
Dziękuję za opinię.

Mieszczańska paranoja (czarna komedia). Cz.1

7
Smoke zamiast deprymować dziewczynę rzuciłbyś jej kilkanaście przykładów (a nie jak w tej chwili 5!), dlaczego się tak nie pisze. Bo tłumaczenie na obcych tekstach, prawie zawsze, nic nie daje - człowiek najlepiej uczy się na własnych błędach. A lekcje pokory ty raczej umiesz dać :).
Anna warto wracać do starych tekstów, tylko trzeba nad nimi mocno się pochylić, bo po pewnym czasie jesteśmy wewnętrznie dojrzalsi, a przez to lepiej ujmujemy to co chcemy przekazać innym.
Anna Nazabi pisze: Damian był typem gbura, marzyciela i domatora.
Anna Nazabi pisze: Dziwakiem, którego dało się lubić, ale trudno było się do niego zbliżyć.
Powiem tak, ja lubię takie typy bohaterów - jednak u ciebie dominuje tak obcesowo sprawozdawcza narracja, że to odrzuca i gubi chęć przeczytania całości.
Anna Nazabi pisze: Przyszedł do niego Kamil. Dwa dni przed policją. Załzawione nieborajstwo było okropnie. Ale to mu nie przeszkadzało w oskarżeniu Damiana. Wyciągnął wielką encyklopedię i mu przeczytał.
- „Detergenty – to związki lub ich mieszaniny, które stanowią aktywny czynnik wszelkich środków czystości, takich jak szampony, proszki do prania, płyny do mycia naczyń, środki do mycia naczyń w zmywarkach itd”
- Eeee – tyle udało się Damianowi odpowiedzieć.
- Onet wiem, ale mam jeszcze inne definicje.
- A mogę spytać, po co mi to czytasz?
- Słuchaj dalej, bo najgorsze dopiero przed tobą.
- Słucham, słucham – zapatrzył się w te nieziemsko szare oczy Kamila i jakoś mu się ten cholerny organ w gaciach odezwał.
- „Wreszcie – często detergenty utożsamia się z surfaktantami, co jednak nie jest poprawne, gdyż nie wszystkie detergenty działają jak surfaktanty i nie wszystkie surfaktanty są stosowane jako detergenty”.
- A co to takiego surfaktant?
- Założyłem, że nie będziesz wiedział. Słuchaj.
- No przecież nic innego nie robię – zdenerwował się Damian.
- To słuchaj.
Przyjrzyj się tej scenie , powinien tu kwitnąć czarny humor - a co mamy? Sprawozdanie z encyklopedii. Całkowity brak jakichkolwiek oznak życia, kolorytu scenki. Czyli pospolita nuda.
A powinno być: co?, dlaczego?, po co?
a ponieważ nie działa pogrubienie, dlatego podkreślam dołujące fragmenty
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz

Mieszczańska paranoja (czarna komedia). Cz.1

8
Anna Nazabi pisze: Matka straciła pracę i ciotka od razu wcisnęła ją do margaryny. Tak nazywali największy zakład produkcyjny w mieście.
więc Margaryny
Anna Nazabi pisze: Pedantycznie dobierał swoją świtę, tak pieczołowicie, że szeregi te zasilała tylko jego matka i Kamil.
szeregi w liczbie dwóch to... ledwie para, nijak z pary szereg skomponować

Pierwszy akapit to groch z kapustą (w szeregu zdań tak sobie złozonych :))
Wiesz, Anno - czytelnik raczej nie przetrwa tego akapitu, więc musisz zadbać, żeby przeżył
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

Mieszczańska paranoja (czarna komedia). Cz.1

9
Hahaha, no fakt. Ja zwyczajowo oczywistych błędów we własnych tekstach nie dostrzegam, ale te szeregi niemniej, miały być prześmiewnie.

Gebilis - już takiej narracji na szczęście nie stosuję.

Wywale wszystkie stare teksty w cholerę. Nie potrafię najwyraźniej być wobec nich obiektywna, a wnikliwie analizować mi się nie chce. Zresztą gdybym się nad nim bardzo wnikliwie pochyliła, to by nic ze starego nie zostało najpewniej. Wycięłam wszystkie "malinowe usteczka" Matko jedyna, wiem..., ale widzisz i tak udało Ci się dostrzec tego paszkwila jak "załzawione nieborajstwo". Oczęta też mi walą po oczach...
Ale zostawiłam, trochę jestem sentymentalna jednak.

Mieszczańska paranoja (czarna komedia). Cz.1

10
gebilis pisze: Smoke zamiast deprymować dziewczynę rzuciłbyś jej kilkanaście przykładów (a nie jak w tej chwili 5!), dlaczego się tak nie pisze. Bo tłumaczenie na obcych tekstach, prawie zawsze, nic nie daje - człowiek najlepiej uczy się na własnych błędach
z przyjemnością ;)

1. Damian wyszedł ze sklepu z zabawkami. Mały, niedoposażony, ale zawsze mieli to, co go najbardziej interesowało.
dzisiejszy odcinek sponsoruje "N" jak Niedoposażony :D zgubienie podmiotu charakterystyczne jest dla gimnazjum oraz dorosłych pośpiesznie kompilujących z kilku szablonów np. list motywacyjny. może przydarzyć się w beletrystyce, lecz wybaczalne (teoretycznie) jest w sytuacjach np. gdy się pisze zdaniami Proustowskimi po kilkadziesiąt słów, tu mamy zdania 6, 10 i 16 wyrazowe, więc zgubienie podmiotu można porównać do np. niezgłoszenia zawodnika do startu na olimpiadzie

2. Skręcił w prawo i szedł dalej ulicą w kierunku małego ronda. - bełkot zbędnych informacji - nie dość, że nic nie wnosi, to jeszcze drewno

3. Przed nim mieniły się w słońcu obdrapane, obszczane i pomalowane graffiti mury starych familoków, ceglanych domów i jednej większej hali, po dawnym zakładzie produkcyjnym.
- sceneria sklecona z pozbieranych chaotycznie elementów z niejasnym mienieniem, owszem, nie byłoby problemu gdyby rozbito mienienie się (choć to: błyszczenie różnymi barwami) np. mienienie się szyb, blaszanych dachów, a osobno stan techniczno-sanitarny owych murów (ale już samo w sobie to mienienie jest wątpliwe semantycznie)

4. Zdążył się już przyzwyczaić do specyficznego klimatu tej dzielnicy, dopasować, a nawet polubić swoje życie w tym, dla niektórych paskudnym miejscu.
- klasyk. chodzi o ów specyficzny klimat to bolączka wielu tekstów- autor lepi opis z byle czego (patrz punkt wyżej) a potem rzuca sobie beztrosko, że to specyficzny klimat - i czytelnik ma sobie sam go stworzyć, bo w tekście ni ma. to obowiązkiem autora jest oddać specyfikę miejsca (czy czegokolwiek) i później jedynie domknąć to określeniem, że jest specyficzny (by potwierdzić czytelnikowi trafność odczytania)

5. ubogie słownictwo i powtórzenia - do wyłapania, wcześniej już wspomniane, np. zakład produkcyjny, ławka

6. Jego fotografie miały swój urok i czasem wyszła mu perełka
- analogicznie jak w punkcie 4 - rzucony jakiś ochłap, coś znaczeniowo zupełnie nieostre i głów się czytelniku czymże jest ów urok i czym jest perełka (jakaś wystawa w MDK? Blogasek? Konkurs wygrany? A może pracodawca organizował wśród pracowników (dwóch) konkurs na fotkie miesiąca? I Damian wygrywał dwa razy na kwartał?)

7. Przynajmniej odkąd tam mieszkał, a pięć lat to naprawdę szmat czasu.
- o tym co jest szmatem czasu decyduje jednak czytelnik, każdy indywidualnie lub może zdecydować pisarz, ale musi uzasadnić, to zdanie brzmi więc jak zdanie typu: uderzył się kolanem w kant stołu, a to naprawdę boli
jeśli autor nie przedstawi wcześniej postaci jako np. kontuzjowanej, to nie ma prawa informować, że takie uderzenie naprawdę boli, takie filozoficzne wtręty charakterystyczne są dla Balzaka, gdzie całymi akapitami tłumaczył co jest czym - i dziś i dawniej stanowiło to jego największą słabość, szczęśliwie miał kilka innych, potężnych atutów. czy warto nimi zaśmiecać prozę? decyduj, odrzucaj, załóż, że kto czyta twój tekst czytał i Balzaka i trafianie na takie kwiatki przyśpiesza koniec imprezy

8. akapit to nie zsyp Damiano był sobie niedoposażony, skręcił dalej w prawo, potem obszczane mury, margaryna, matka, gbur i dziwak, zaułki, kolega, perełki, naprawdę szmat czasu, i nagle dowiadujemy się, że on cały czas sobie idzie, aż do mięsnego zaszedł. pojedynczy akapit może zawierać myśl, mowę i uczynki bohatera, a nawet dwóch, a nawet do tego retrospekcję, potwierdzają to dzieła wielkich mistrzów, ale tu jest po prostu zsyp jakiego dawno nie widziałem

9. syntaktyka w tekście jest jakaś parodia rytmiki (zdania spowinowacone z esemesami), ktoś mógłby pomyśleć nawet, że to jakiś celowy zabieg, lecz nieudolność na pozostałych odcinkach frontu rozwiewa wątpliwości

10. Długo już szedł, bo takim wolnym tempem, spacerowym, spokojnym. można też iść jak Korzeniowski, a mimo to iść długo. gdyby wcześniej była informacja, że dystans jest krótki (więc powinien pokonać go szybko), to poza zarzutem drewna, nie można by się do tego zdania przyczepić, tu mamy jednak przykład braku synchronizacji między tekstem w głowie autora, a tekstem spisanym - w głowie miałaś mapę, że odległość była niewielka, więc powinien śmignąć, ale nie raczyłaś podzielić się tym z czytelnikiem, zonk

11. Taka była obładowana, że aż jej nagle wszystko wypadło z rąk…kartki, jakieś książki. Kolejny niezdarny okaz. Damian przez chwilę wpatrywał się w nią tępo. Zbiera tak długo, że gdyby było z –20 stopni i nie miałaby tych rękawic bokserskich, to pewno zamarzłyby jej ręce.
pogrubieniem zaznaczona błyskotliwość godna słoika ogórków - nie kreujesz przecież bohatera o umiarkowanym stopniu upośledzenia umysłowego, ani zapewne nie zależy Ci, by tak postrzegany był narrator czy sam autor czyli Ty

12. Kamil wykazał się niezwykłą szybkością, spostrzegawczością i heroizmem. To ostatnie może trochę przesadzone i na wyrost, ale trzeba było przyznać, że ogień to ogień, a walka z żywiołem zawsze może skończyć się tragicznie. No i ugasił. Jednym wiadrem z wodą, używanym do mycia podłogi.
polot właściwy prowincjonalnej polonistce, wciskającej artykuliki do samorządowego, darmowego tygodnika lokalnego, która ze szkolnej akademii musi zrobić pół strony a4 - miało być lekko i na wesoło, a wyszło jak wyszło

13. Ktoś kiedyś powiedział, że życie jest jak paczka fajek. To naprawdę musiała być prawda. Tak się czuł, gdy wyciągał ostatniego papierosa z paczki, jakby umierał, kończył swój bezsensowny żywot. Konał już wielokrotnie, dlatego nauczony doświadczeniem, zawsze miał zapasową paczkę. Nawet teraz stojąc nad grobem Arkadiusza Tarki czuł przyjemną wypukłość w kieszeniach po obu stronach spodni. - drewno standardowe

14. interpunkcja - dno to po prostu obraza czytelnika - dawać mu tak niechlujny text, redakcja - zero - to najzwyklejszy w świecie półprodukt literacki

wystarczy. to poszczególne słabości tekstu i do każdego punktu można by dołożyć po kilka przynajmniej przykładów, ogólnie predyspozycje i potencjał do pisania są, jednak powyższe zastrzeżenia nie pozwalają skupić się na pozytywach (o ile w ogóle text przeczytać),
dlatego postaraj się następnym razem ;)

Z przyjemnością zatwierdzam jako weryfikację . Dziękuję. Nat.

Mieszczańska paranoja (czarna komedia). Cz.1

11
Dziękuję Smoke za weryfikację. Może kiedyś "dorosnę" do stworzenia tekstu, który nie będzie półproduktem. Trochę brakuje mi takiego zaparcia, widzę to, jak czytam te wszystkie motywodniki na forum. Ja siadam, przelewam co mam w głowie, i potem zaczyna się ZONG. Mogłabym pisać bez przerwy, mam pełną głowę, ale szlifowanie każdego zdania mnie na chwilę obecną przerasta. Z czasem jest lepiej, ale powtarzam sporo błędów latami. Interpunkcja też u mnie niezmiennie leży. Nie potrafię tego załapać. Zgodnie z zasadami logiki, udowodniamy nielogiczność braku przecinka ... Oj, ale ja w temacie przecinków niczego nie wyjaśnię. Chyba muszę sobie zrobić przerwę od pisania i zacząć czytać :-) W każdym razie postaram się następnym razem. Dzięki raz jeszcze. :D

Added in 1 minute 38 seconds:
A stare teksty, jak wspomniałam - kosz.
Bez sentymentu jednak.

Mieszczańska paranoja (czarna komedia). Cz.1

12
Dzięki Smoke, powiem otwarcie, że ja też uważnie przeczytałam twoją analizę - przenosząc ją na mój sposób pisania
Smoke pisze: i nagle dowiadujemy się, że on cały czas sobie idzie, aż do mięsnego zaszedł. pojedynczy akapit może zawierać myśl, mowę i uczynki bohatera, a nawet dwóch, a nawet do tego retrospekcję, potwierdzają to dzieła wielkich mistrzów, ale tu jest po prostu zsyp jakiego dawno nie widziałem
Np " Ulisses" tak to ma, a ja mam z tym problemy :cry:
I jeszcze jedno Aniu, nie rzucaj pisania, a tylko pisz krótkie formy, aż osiągniesz zamierzony cel. I nie czytaj dla czytania, tylko staraj się wyłowić = jak autor/ka opisuje bohatera, jak opisuje otoczenie, jak wreszcie zapisuje zakręty akcji by wydała się ciekawsza. W tym przypadku podglądanie i naśladownictwo nie jest takie złe :P oczywiście, gdy nie popada w odwzorowanie oryginału :evil: :lol:
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz

Mieszczańska paranoja (czarna komedia). Cz.1

13
Anna Nazabi, nie wrzucaj tu starych opowiadań, jeśli ich porządnie nie poprawisz. Bo do kogo właściwie można kierować weryfikację? Do Ciebie sprzed kilku lat? Chyba że uważasz, że Twój sposób pisania wcale się przez ten czas nie zmienił. Wtedy chyba jednak nie podkreślałabyś, że to stary tekst :wink:
Część błędów jest zupełnie szkolna i sądzę, że uważnie czytając tekst przed wrzuceniem, sama potrafiłabyś je wyłapać. Ale ja nie o takich błędach: nie pisz Witkowskim. Kamilek, Damianek, malinowe usteczka, trzepoczące rzęski i cały ten repertuar. Dianka i Milenka. U Witkowskiego czytelnik to kupi, gdyż, po pierwsze, on pisze wartko i sugestywnie, a po drugie - czytelnik pomyśli, że geje pewnie tak siebie postrzegają, co autor gwarantuje własną biografią (że przy okazji zmyśla do upojenia, to inna sprawa). W przypadku tekstu warsztatowo nieporadnego, efekt jest mizerny, gdyż konwencja czarnego humoru z trudem znosi infantylizację. A i autorce w tym zakresie mniej wolno.
Poza tym, jak to u Ciebie, szwankuje kompozycja. Znowu przydałyby się solidne cięcia.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

Mieszczańska paranoja (czarna komedia). Cz.1

15
Od przynajmniej piętnastu lat, prawie nie czytam literatury, tylko książki popularno-naukowe i medyczne...taa wiem.
Z literatury rozrywkowej jako takiej - czytam głównie opowiadania z forum i fanfiki :-)Ale kiedyś czytałam naprawdę dużo, tylko że to było kiedyś.Sporadycznie coś wpadnie mi w ręce, ale raczej z wyboru sięgam po drewno:-)
Rubia - masz rację. Ja tym tekstem chciałam sprawdzić zdolność do redakcji własnego tekstu.Nie posiadam jej.Nie widziałam tego, co napisał Smoke.W życiu!A już niedoposażonego Damiana tym bardziej. Z kompozycją powalczę, ale ja mam najwyraźniej takie tendencje.:-(
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”