Pan Zasadowicz i serce. (opowiadanie)

1
Miejcie litość, bo to mój debiut (w życiu nie napisałam opowiadania). Trochę erotyki, wulgaryzmów w wersji light, trochę fantasy (chciałam przedstawić taki wymyślony świat: niby współczesny, ale nie do końca).

To było tego dnia, kiedy wiadomo, że coś się wydarzy. Ja z Panem Mężem wybraliśmy się na tańce. Może to była klubowa dyskoteka, a może bal u księcia Filipa lub zabawa w karczmie. Nie pamiętam. Kojarzę jedynie solidne dębowe stoły na skrzyżowanych nogach, zastawione suto jadłem i napitkiem, więc raczej karczma.
Miał na imię Adam. Mówię o Panu Zasadowiczu. Tak się przedstawił, chociaż nie mam pojęcia, kiedy to się stało. Czyżby przekazał mi to telepatycznie?
Nie był sam. Nie pamiętam jego kolegi, jedynie kraciastą koszulę z czymś niebieskim. Tak, to była biała koszula w niebieską kratę i opadające nań włosy. Dłuższe, blond. Chyba tyle.
Przechodziłam pierwszy raz i wtedy ich zobaczyłam: stali oparci o ladę i coś popijali, patrząc na przechodzące mimo nich kobiety. Taksowali je wzrokiem, śmiali się, czasami coś do siebie powiedzieli, wzruszając brwiami lub ramionami. Lub tym i tym.
Gdy drugi raz przechodziłam, bo Pan Mąż wysłał mnie po coś, ten w kraciastej koszuli zniknął. Został tylko Pan Zasadowicz. Zaczepił mnie. Chwycił za ramię i popatrzył przez moment prosto w twarz. Był cudowny, młody, świeży. Rude kędziory wiły się wokół jego głowy, nisko osadzone oczy patrzyły na poły gniewnie, na poły z jakąś dziwną tkliwością.
- Czy już mówiłem, że jesteś piękna? - Musnął wierzchem dłoni mój policzek.
Nie odpowiedziałam. Nadal wpatrywałam się w niego. Miał krótką szczeciniastą bródkę porastającą zbyt wydatną szczękę, długi wąski nos, wywinięte wargi. Pełne, ciemnoróżowe i wilgotne. Połyskujące w ciemnościach światłem odbitym z kopcących świec.
Zaszumiało mi w głowie. Odruchowo przygładziłam fryzurę. Byłam brunetką. Codziennie długo się czesałam, a później wcierałam w idealnie proste włosy specjalną pomadę z oleju kokosowego. Lśniły wtedy jak tafla lustra, choć nie powiem: nieco je to sklejało.
- Piękna? - pomyślałam.
Czy ja byłam piękna? Może kiedyś, gdy miałam tyle lat, ile mógł mieć on. Pan Zasadowicz. Teraz zbliżałam się do czterdziestki. Owszem moja buzia nadal była gładziutka, biała i zachowała owalny kształt, a figura nieskalana ciążami prezentowała się nieźle. Nawet moje oczy jeszcze nie umarły. Czasami odkrywałam w nich błysk słonecznych promieni odbijających się od kamieni, po których płynie wartki potok źródlanej wody. Ale nie codziennie. Tylko czasami.
Jeszcze raz przygładziłam fryzurę. Znajomy gest mnie uspokajał. Poczułam między opuszkami palców charakterystyczną śliskość olejku. Przytknęłam je do nosa. Zabrałam głęboko powietrze. Kokosowy aromat wpadł do płuc oblepiając je swoją słodyczą, wyczuwalną w gardle i na końcu języka.
- Chodź za mną - powiedział Pan Zasadowicz.
Niosłam coś dla Pana Męża. Odłożyłam tacę z tym czymś na pobliski stół, chwyciłam spódnicę i pospiesznie podążyłam za młodzieńcem. Z trudem przeciskaliśmy się przez tłum. Pojedyncze znajome twarze błyskały jak flesze, uśmiechałam się do nich, a może sama do siebie? W dole brzucha coś łaskotało, było ciepłe jak zupa i rozlewało swoją energię po całych trzewiach.
Wyszliśmy na zewnątrz. Zerknęłam na ramiona przykryte grubą wełnianą peleryną. Nie pamiętam, czy należała do mnie. Pan Zasadowicz ścisnął moją dłoń. Przez chwilę oboje patrzyliśmy na nasze złączone ręce. Chwilę później nie miałam już rękawiczki. Zwinęłam ją w kulkę i włożyłam do kieszeni. Chciałam czuć parzącą skórę mężczyzny.
Spacerowaliśmy bez celu i bez słowa. Tylko satynowa spódnica z każdym krokiem odpowiadała głośnym szelestem: szur, szur, szur... Wiedziałam, że po powrocie do domu, z tyłu, na brzegu tiulowej halki zbiorą się popielate grudki zamarzniętego błota. Lubiłam je wyskubywać, zanim rozpuszczone ostatecznie będą przypominać coś bardzo smutnego: łzy zmieszane z kurzem wspomnień.
Zatrzymał nas jakiś patrol. Pan Zasadowicz uciekał wzrokiem, gdy go legitymowali. Popchnął mnie i powiedział, żebym dalej poszła sama. Nad brzeg kanału. Pomyślałam wtedy, że już go nie zobaczę, ale posłusznie opuściłam gromadkę mężczyzn i skierowałam w stronę kanału portowego.
Czy już mówiłam, że nam się wymknął? Pan Zasadowicz?
Kucnęłam i zanurzyłam dłoń w wodzie. Była lodowata. Przeszyła moje serce, które nagle zmieniło się w kamień. Chwilę czekałam. Zaczynało świtać. Jakaś kobieta przemknęła tuż obok. Niosła wielki wiklinowy kosz, pełen pary buchającej z jej ust. Wyprostowałam się i powoli ruszyłam do domu. Po drodze spotkałam dwóch weteranów wojennych. Sprzedawali jakieś stare odznaki. Miałam przy sobie tylko kilka monet, pewnie dlatego za mój datek nic nie otrzymałam.
Kilka minut później nagle przypomniałam sobie słowa Pana Zasadowicza. Spośród fałdów spódnicy wyszperałam telefon. Był! Rzeczywiście miałam jego numer! Wpisał się do kontaktów tylko nazwiskiem. Kiedy to zrobił? Zachodziłam w głowę. Może to jego przyjaciel? Pewnie nie zauważyłam, kiedy wyjął aparat. Trzeba przyznać, że miał sprawne dłonie.
Co Pana kręci, Panie Zasadowicz? - wystukałam zgrabiałymi palcami. Chyba chciałam go sprowokować. Sprawić, żeby mnie odnalazł, zaintrygować, wzbudzić w nim to samo, co czułam: tępy ból w dole brzucha.
Serce - odpowiedział po sekundzie telefon.
Ruszyłam dalej. Dotarłam do domu. Pan Mąż już wrócił. Spał jak zabity. Położyłam się obok niego i zasnęłam.

- Gdzie byłaś?
- Na spacerze. Wybacz, chyba przesadziłam z reńskim winem.
- Nie będę robił ci wyrzutów - stwierdził z miną kogoś, kto również przesadził z alkoholem.
W południe zjedliśmy obiad. Jak zawsze, w każdą niedzielę pani Szmidt podała rostbef w formie idealnie podobnych do siebie steków. Kryształowy żyrandol wiszący nad stołem odbijał się w żurawinowym sosie. Szkło kieliszków brzęczało, jak mucha uwięziona w okiennej niszy.
Popołudnie, czyli herbata. I ciasteczka. Okrągłe, z grubym niemieckim cukrem, zbieranym w lecie zaraz po burzy gradowej.
Kolacja. Nie pamiętam.
Tkwiłam w śnie. W każdym półmisku widziałam śnieżnobiałe zęby Pana Zasadowicza, w liściach szpinaku jego zgnito-zielone oczy, w karmelowych nitkach zdobiących deser niesforną czuprynę, a w kandyzowanych wiśniach słodko wydęte wargi.
Moja wieczorna toaleta pochłaniała równiutką godzinę. Dzisiaj ta godzina rozciągła się do dwóch. Z lubością moczyłam się w wannie, później przyszedł czas na włosy. Znów tak obficie natarłam je olejkami, że gdy tylko przyłożyłam głowę do poduszki, poczułam jak się przykleja i powoli przesiąka niespieralnym tłuszczem. Pani Szmidt na pewno będzie sarkać, pomyślałam zamykając oczy.
Obudził mnie oddech. Nie znałam go. Był inny, niż ten do którego przywykłam przez bez mała dwadzieścia ostatnich lat. Otwarłam oczy i lekko uniosłam się na przedramionach. Na skraju materaca, tuż przy moich stopach, siedział Pan Zasadowicz. Jego włosy lśniły zimną poświatą. Pełnia, zauważyłam przez moment zerkając w stronę okna.
Odwróciłam wzrok w prawo. Pan Mąż leżał nieruchomo. Wychodzi na to, że go kocham, uznałam w myślach, gdy po chwili (z wyraźną ulgą) dostrzegłam, że żyje. Jego pierś unosiła się niemrawo, a w gardle zamiast swojskiego chrapania panowała dziwna cisza.
- Przepraszam. - Pan Zasadowicz pokazał mi kłąb waty. - Musiałem.
- Eter? - spytałam, nie licząc na odpowiedź.
- Czy już mówiłem, że jesteś piękna? - odpowiedział pytaniem.
- Teraz ja?
Nie spuszczałam oczu z jego dłoni.
Mrugałam uparcie, bo obraz coraz bardziej się zamazywał.
Nagle Pan Zasadowicz schował biały kłębuszek do kieszeni marynarki i podniósł się z łóżka. Przeszedł na drugą stronę łoża i bez większego wysiłku zrzucił Pana Męża na podłogę. Chwycił go krzepko pod pachy i zerknął na mnie pytająco.
- Tam. - Wskazałam mu brodą drzwi do niewielkiej garderoby, przylegającej do naszej małżeńskiej sypialni. - Proszę go przykryć pledem. Łatwo się przeziębia.
Wrócił szybko, zdjął marynarkę i rzucił ją na blat toaletki. Powoli rozpinał koszulę zaczynając od mankietów. Inaczej niż Pan Mąż, który najpierw rozpinał guziczek przy kołnierzu. Później buty, skarpetki, spodnie, bielizna. Wszystko piętrzyło się teraz wśród moich szczotek i buteleczek z olejkami.
Pan Zasadowicz podszedł i znów usiadł na brzegu łóżka, ale tym razem znacznie bliżej mojej głowy. Nachylił się lekko i spytał równie lekko:
- Chcesz się kochać, pieprzyć, a może mam cię wychędożyć?
- Muszę wybrać? - Zagryzłam wargę.
- Nie musisz.
Odsunął kołdrę.
Spuściłam wzrok na piersi. Falowały, niczym ocean przykryty białym całunem mgły. Po chwili dostrzegłam dwie męskie dłonie. Były równie jasne i opalizujące, jak satyna mojej nocnej koszuli.
Tkanina z trzaskiem oznajmiła, że nie podoba się jej takie traktowanie.
- Co teraz? - spytałam.
Nikt mi nie odpowiedział. Koszula pewnie się obraziła. Leżała bezwładnie, a jej zrolowane brzegi powoli zamieniały się w klasyczne papiloty, choć w metrażu.
Pan Zasadowicz zbliżył twarz do moich obnażonych piersi. Wysunął koniuszek języka i obrysował nim każdą z brodawek. Ciężki oddech wyślizgiwał się spomiędzy jego twarzy a mojej skóry. Zapach upajał. Pomyślałam, że tym oddechem mógłby mnie tak samo zaczarować, jak eterem zmienił Pana Męża w cichego śpiocha.
Moje białe palce z rozkoszą zabłądziły w rudych kosmykach. Bezwiednie rozsunęłam nogi. Pan Zasadowicz wszedł we mnie leniwie. Oplotłam go, krzyżując stopy na najładniejszym miejscu jego ciała. Dwa zachęcające wgłębienia nad pośladkami zauważyłam zaraz, gdy zdjął spodnie. Płynęliśmy, otuleni sobą jak dwie kity: jedna rdzawa i lisia, a druga jak ogon karej klaczy. Po moich policzkach przebiegały wiśniowe wargi, łapczywie zlizując każdą najmniejszą kropelkę.
- Nie płacz, jestem przy tobie, moje serce. Kocham cię... - słodki głos sączył wyznania.
- Och... - jęknęłam, czując nadchodzące spełnienie.
Nagle przyspieszył. Wyprostował ręce. Poduszka westchnęła pod naciskiem jego pięści. Pod prawą zaplątał się kosmyk czarnych włosów. Zabolało. Syknęłam. Pan Zasadowicz natychmiast pozwolił mu się wydostać. Zacisnął palce na moich dłoniach. Pierścionki zazgrzytały o siebie.
Plask, plask, plask - nasze podbrzusza wybijały rytm żwawych oklasków po udanej premierze w Królewskim Teatrze .
- Jeszcze... - stęknęłam głosem pragnienia.
- Już niedługo - odpowiedział Pan Zasadowicz.
Przerwał. Wyślizgnął się ze mnie i uklęknął. Przez środek torsu płynęła srebrna strużka potu. Chciałam usiąść i ją zlizać. Byłam prawie pewna, że ta wątła nitka wilgoci starczy mi w zupełności, aby ugasić pragnienie.
- Odwróć się.
Ułożyłam się, jak mi polecił.
- Na czworaka - padła kolejna komenda. - Głowa do tyłu!
Owinął dłoń moimi włosami. Jęknęłam, bo trzymał je u samej nasady. Chyba mu się wyślizgiwały. Kilka razy poprawiał chwyt, w końcu się udało. Zakleszczyły się na dobre.
- Uch - stęknęłam, czując jak gwałtownie wypełnił mnie sobą.
Już wiedziałam, na czym polega różnica między kochaniem, pieprzeniem a chędożeniem. Właśnie pierwszy raz w życiu przeżywałam to ostatnie. Każdy ruch był mocniejszy. Tak mocno odchyliłam głowę, że widziałam lustro wiszące nad kominkiem, naprzeciw łoża. Próbowałam dociekać, czy w ten sposób da się rozpłatać na pół ciało kobiety.
- Masz świetny tyłek - wychrypiał z uznaniem Pan Zasadowicz.
Żałowałam, że nie posiada trzeciej ręki, bo tylko mój lewy pośladek miał ten niewątpliwy zaszczyt bycia miażdżonym i srogo poklepywanym przez wielką męską dłoń. Każdy klaps rozniecał jeszcze większy ogień, aż chciało się zerknąć, czy płomienie sięgają kasetonów na suficie.
Orgazm prawie mnie udusił.
Zaszlochałam, opadając na poduszkę.
Pan Zasadowicz zaległ tuż obok. Oddychał ciężko, a powietrze które wypuszczał z koniuszków swoich płuc pachniało jeszcze słodziej, niż przedtem. Pewnie dlatego straciłam przytomność. Ostatnią myślą, jaka osunęła się w głowie była cicha skarga, że umrę bez niego i prośba, żeby nie łamał mi serca i został.

Otaczały mnie krzyki, łomoty, odgłosy gorączkowego biegania, szmer rozmów, jęki i narzekania, szepty mniej lub bardziej życzliwe, sarkanie, fałszywe wyrazy współczucia wypełniające cały dom, ogród i wszystkie aparaty telefoniczne...
- Opróżnili sejf! - Pani Szmidt zakryła twarz dłońmi. Nigdy mi się nie podobały. Wyglądały, jak dłonie topielca. Bladozielone i galaretowate.
- Jak się pan czuje? - Komisarz z troską poklepał po ramieniu Pana Męża.
- Jak mam się czuć, gdy SERCE domu jest puste?! - warknął, z emfazą podkreślając słowo "serce".
- Co teraz będzie z Panią Mężową? - Pani Szmidt oglądała mnie jak kawał surowego rostbefu.
- Musi ją zbadać lekarz. - Znów Komisarz dał głos. - Nie było śladów włamania. Przypuszczalnie w trakcie sobotniego przyjęcia, ktoś ukradł klucz z płaszcza Pani Mężowej. Sprawca był sam, znaleźliśmy odbicia stóp na śniegu.
- Niestety, żona padła ofiarą brutalnego gwałtu, choć nie widzę żadnych śladów walki na ciele Pani Mężowej. Pod paznokciami nie ma włosów i tkanek sprawcy. Przypuszczam, że sprawca potraktował ją podobnie, jak pana, czyli najpierw uśpił. - Bardzo Ważny Pan Doktor podrapał się po rozległej łysinie, zostawiając nań kilka czerwonych kreseczek.
- Bydle - warknął w odpowiedzi Pan Mąż.
- Zastanawia mnie, dlaczego w łóżku nie znaleźliśmy ani śladu bytności sprawcy. Dwóch detektywów przeczesało pościel i nic. Wyłącznie włosy Pani Mężowej i pańskie, czyli siwe - powiedział Komisarz cztery dni później.
- Może był łysy? - zasugerowałam przytomnie.
- Pani wybaczy, ale włosy nie rosną wyłącznie na głowie - lubieżnie oblizał dwa luzytańskie ślimaki.
Żołądek podjechał mi do gardła. Na końcu języka miałam poradę, żeby ssał niebieskie granulki marki Bros. Dzięki nim wytępiłam w ogrodzie wszystkie te obrzydliwe stworzenia.
- A ślady papilarne?
- Brak.
- Peleryna?
- Jest własnością jednej z dam, która bawiła się razem z państwem.
- Sprawdziliście bilingi? Może to ktoś ze służby?
- Wszystko sprawdzone, oprócz telefonu komórkowego Pani Mężowej. Był na kartę. Niestety złodziej go zabrał.
- Przepraszam - westchnęłam, patrząc na Pana Męża. Zawsze chciał mi kupić taki na abonament.
- Skąd złodziej mógł znać szyfr? - Świńskie oczka Komisarza spoczęły na Panu Mężu.
- Z karteczki - westchnął z żalem Pan Mąż.

Kokosowy olejek skończył się przy kolejnej pełni. Podniosłam buteleczkę i pod światło księżyca próbowałam dostrzec, czy w środku nie zostało choć parę kropelek. Wsadziłam weń palec. Gdy go wyjęłam, na opuszce tkwiło kilka włosów. Połyskiwały rdzą, przywodząc słodkie myśli i oblewając ciało nieznośnym ogniem.
Owinęłam się szlafrokiem i poszłam do łazienki, żeby w świetle halogenów upewnić się co do znaleziska. I jeszcze czegoś.

Buch...
Buch...
Buch...
Pan Mąż lubił podróżować koleją. Nie znosił samochodów, mówił, że są jak metalowe trumny na kołach.
Staliśmy na peronie. Ręce pomachały żwawo i radośnie. Może zbyt radośnie, jak na moment pożegnania? Nie było sensu się zastanawiać. Parowóz znikał w chmurach, kolejne wagony przelatywały jak klatki filmu.
Popatrzyłam na nasze dłonie połączone mocnym uściskiem. Większa nosiła skórkową rękawiczkę, a mniejszą otulała zielona włóczka. Zielony to najlepszy kolor dla rudzielców. Tak uważam.
Nagle ktoś wyskoczył z ostatniego wagonu, wpadając na nas z impetem. W ostatnim momencie złapałam równowagę.
- Przepraszam. - Miedzianowłosy mężczyzna kucnął tuż obok mnie i przez chwilę wpatrywał się w zgnito-zielone oczy. Takie same, jak jego.
- Och! - jęknęłam, zakrywając usta, gdy zsunął lekko czapkę Adasia.
- Serce za serce - oznajmił, podnosząc ku mnie swoją twarz...
Ostatnio zmieniony pt 15 sty 2016, 17:23 przez Augusta, łącznie zmieniany 1 raz.

2
Dla mnie - takie sobie z przewagą na "nie", bo
- po wszystkiego trochę, a niczego ostatecznego, skategoryzowanego
- chropawy język - brak melodii zdań w obrębie akapitu (takie "rżnięcie" hi hi),
- chropawa jest też konstrukcja fabularna - nierealizowania w dobrej narracji trąci scenariuszem stricte porno (coś się wszak musi zdarzać, żeby było o bzykanku).
- kobitka jest pusta konstrukcyjnie (w sensie wizerunku postaci przede wszystkim), kochanek 1051 twarz Greja, a Pan Mąż z innej bajki (groteska): i razem nie ma myśli opko przewodniej, odpowiedzi "po co tak".
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

3
A jakieś błędy?
Interpunkcja, gramatyka, ortografia, styl?
Coś zauważyłaś?
Jeśli tak, proszę wypunktować.
Dzięki za komentarz.
:)

4
iiiitam ... ;)

Ważniejsze od łapanki jest to, ze IMO nie czujesz językowo literackości (nieliterackości w melodyce zdań)

[ Dodano: Śro 23 Wrz, 2015 ]
Augusta pisze:Miał na imię Adam. Mówię o Panu Zasadowiczu. Tak się przedstawił, chociaż nie mam pojęcia, kiedy to się stało. Czyżby przekazał mi to telepatycznie?
Albo fabularnie patrz tu: Czyżby przekazał mi to telepatycznie? to jest zarżnięcie puenty (IMO)
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

6
Augusta pisze:A jakieś błędy?
Interpunkcja, gramatyka, ortografia, styl?
Natasza wymieniła Ci błędy. Te naprawdę ważne, bo interpunkcja to mały pikuś, od tego jest redaktor, a tym, że nie sadzisz ortografów będąc już - było nie było - dużą dziewczynką, nie ma się co chwalić. Ja sam zawsze mam kłopoty z przecinkami, ale jak napisałem, to jeszcze niewielki problem. Przechodząc do rzeczy: nie mam nic przeciwko erotyce, nawet tej "ciężkiej" zahaczającej o porno ( jestem tylko facetem :P), jednak, aby tekst był interesujący choćby na tym poziomie, brakuje w nim dwóch rzeczy: dobrej konstrukcji fabuły ( w tego typu opowiadaniach osobowość bohaterki schodzi na dalszy plan) i klimatu. Erotyzm - ok. Ale gdzie jest klimat? Trzeba się zdecydować na coś konkretnego i trzymać tej idei. Tu mamy wymieszanie erotyki z sentymentalnymi opisami godnymi Ani z Zielonego Wzgórza, a to wszystko podlane kiepskimi - pardonnez moi le mot - dowcipami, które zupełnie psują i tak nienadzwyczajny klimat. Co jest podniecającego we frazie: Plask, plask, plask - nasze podbrzusza wybijały rytm żwawych oklasków po udanej premierze w Królewskim Teatrze? Ja Ci zwróciłem uwagę na te "dowcipne "wstawki dawno temu, na priva, ale widzę, że nie przekonałem :) Konkludując:
- lubisz pisać o seksie? pisz na zdrowie, ale tak, żeby całość była interesująca, a jeszcze lepiej ekscytująca
- trenuj warsztat, napisać dobry tekst erotyczny jest trudno, bo cały czas grozi nam trywialność, wulgarność i parę innych "ości"
- pisz wprawki nastawione na klimat, on jest najważniejszy w takich tekstach ( krótkie wprawki, strona - dwie, nie więcej, bo wtedy łatwiej skoncentrować się na zadaniu)

IMO masz dwie możliwości: olać wszystkie zarzuty i pisać tak dalej. Niestety to jest poziom chyba nawet poniżej Greya, a Ty nie masz za sobą machiny propagandowej, więc nie wróżę sukcesu na dłuższą metę. Albo wziąć się do pracy i doskonalić warsztat. Bo widzę w Twoich tekstach pewne przebłyski. Niestety przytłoczone wyżej wymienionymi błędami.
pan_ruina pisze:Jest coś co nie daje mi spokoju, ale nie jestem weryfikatorem. Krępuję się zadać pytanie.
Nie krępuj się, ja też nie jestem weryfikatorem :D
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

7
Ojej

Witki mi opadły :(
To jest dział weryfikacji (jak sama nazwa wskazuje). Wszyscy wstawiają tu fragmenty do zweryfikowania, i taką właśnie weryfkę potrzebuję. Jaki redaktor? Ja tego nigdzie nie wysyłam. To nie będzie w żadnej antologii. Nie pisuję opowiadań. (zazwyczaj)

Telepatycznie, w sensie: nie kojarzyła kiedy. Akurat to zdanie można by całkowicie zmienić/usunąć/etc... Nic nie miałam na myśli. Ot, tak napisane. Nieważne. Równie dobrze mógł się jej zwyczajnie przedstawić, albo wpisać do telefonu z imienia i nazwiska. Czemu to zarzyna puentę? :(

No cóż, dzięki za komentarze.
:)
Choć nie do końca o to mi chodziło. Raczej o uwagi merytoryczne (Nav najbardziej mi pomógł, w zasadzie na razie tylko On mi pomógł). Głównie takie redakcyjne, literackie, ewentualnie co do konstrukcji opowiadania jako konkretnego gatunku literackiego.

Jeszcze prośba do Nataszy:
Mogłabyś wskazać konkretne zdania, fragmenty, które nie mają tej melodyki? Wystarczy 5 przykładów. I gdybyś mogła je poprawić (choć jedno), żeby było melodyczne. Tylko tak jestem w stanie zrozumieć, o co chodzi, gdzie robię błąd i jak to zmienić. Dzięki z góry.

ps.Erotyka akurat tu nie ma większego znaczenia, równie dobrze mogłabym to wyciąć i zostawić jedynie fragmenty między pytaniem co pani wybiera, a sytuacją, gdy już jest po wszystkim. Nie wiem czemu tak się skupiliście na tym. To nieważne.

8
Przykro mi, Augusto, ale też jestem na nie. Być może jest to kwestia gustu, ale przeszkadza mi w tym stylu prawie wszystko. Po kolei:
- pierwsze zdanie; sprzedajesz czytelnikowi informację: "Czytaj, to będzie opowiadanie o czymś!" Naprawdę nie piszesz o niczym? Wow. ;)
- krótkie zdania w opisach, w rodzaju
Lub tym i tym.
Mówię o Panu Zasadowiczu
wprowadzają wydaje mi się język potoczny, którym posługujesz się jednak niekonsekwentnie;
- turpistyczne opisy ślimaków, plasków etc w połączeniu z uduchowionymi (ucieleśnionymi?) uniesieniami przeradzają się w groteskę;
- nie zrozumiałam pointy, żeby ustalić, że mówimy o dziecku Pana Zasadowicza musiałam przeczytać zakończenie trzykrotnie - i nadal nie rozumiem, o co właściwie w nim chodziło;
And the world began when I was born
And the world is mine to win.

9
Carewno, bo to miało być takie dziwne, trochę bez sensu (zestawienie ślimaków, telefonów komórkowych, żyrandoli etc...). Taka sobie opowiastka, jak sen (w snach wszystko się przeplata ze sobą, najczęściej ze sporą porcją bezsensów).
O co chodziło?
O pokazanie, że przy nudnym (choć poczciwym) mężu, kobiecie odbija :D (to tak w skrócie).

A co do dziecka Pana Zasadowicza - seks w czasie pełni, miesiąc później pani sprawdza coś w łazience, na dodatek jest wzmianka, że ma figurę nieskalaną porodami (można domniemywać, że Pan Mąż jest bezpłodny), oczy dziecka są identyczne jak Pana Zasadowicza. Nawet myślałam, że uwaga o włosach (pod czapeczką) jest zbędna. Widzę, że niekoniecznie. To mi daje do myślenia ;)

10
Tia, szara beznadzieja, Augusta, zamiast pisać opowiadania weź się za struganie patykow :-P

pw.
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

11
Patyków?
Hm...

Jest dobrze. Skończyłam właśnie Habbatum.
Zaraz wstawię. Kilkaset tysi znaków...

dżołk :P

12
Dobra, to teraz ja, i to tutaj, a nie na SB. Wybacz, niestety moje uwagi nie będą takie, jakich byś oczekiwała. :) Powiem więcej: w zasadzie nie powiem nic nowego. :) Zgadzam się z Nataszą, a to, co napisała Natasza bezpośrednio przekłada na bardziej szczegółową diagnozę Nav.

Wydaje mi się, że chciałaś się pokusić o coś w stylu realizmu magicznego, ale nie wyszło, bo trąci groteską i porno. Kiedy już zaczynasz budować klimat, psujesz wszystko wstawką o kiepskim zabarwieniu satyrycznym. Nav stwierdził, że potrzeba nastroju i z tym się całkowicie zgadzam. Sądzę, że byłoby znacznie lepiej, gdybyś w pierwszym akapicie nie zaczynała od bohaterki (to w drugiej kolejności), lecz od wizualicji miejsca, w którym ropoczyna się akcja. Popatrz, jak stwierdziła Cerewna, pierwsze zdanie w tak krótkiej formie, jaką jest opowiadanie, nie niesie u Ciebie żadnej treści. Dwa kolejne? Też słabo. Nie odziałujesz w ogóle na zmysły (wspomniana wizualizacja, która może być mglista dla czytelnika, ale być musi). Ty nie pokazujesz, że to coś jakby sen tylko informujesz o tym czytelnika za pośrednictwem bohaterki - to zły punkt wyjścia, zamiast opowiadania robi się streszczenie historii. Zaczynasz bardzo realistycznie, potem wprowadzasz dość nieudolny realizm magiczny. I w tym wszystkim gubi Cię język. Rzeczywiście tutaj mieszanina potoczczyzny z językiem literackim nie wychodzi dobrze, bo czytelnik nie wie, do czego w ogóle dażysz. Przez brak wprowadzenia w nastrój, seks jest suchy. :) W ogóle nie odziałuje na czytelnika. Zbyt mocno przebijająca się bohaterka ze swoją narracją, skupia uwagę na sobie, a nie opisywanych sytuacjach. Myślę, że opowiadanie nie ma konsekwencji gatunkowej, stąd nie czujesz, które ze zdań całkowicie wybijają odbiorcę.
SĘK w tym, aby pisać tak, żeby odbiorca czytał trzy dni, a myślał o lekturze trzy lata.

13
Baśka Sęk pisze:Wybacz, niestety moje uwagi nie będą takie, jakich byś oczekiwała.
Wybaczam :D
Baśka Sęk pisze:bohaterka ze swoją narracją, skupia uwagę na sobie, a nie opisywanych sytuacjach
to akurat bardzo celowe, reszta stanowiła tło
Baśka Sęk pisze:czytelnik nie wie, do czego w ogóle dażysz
żebym ja to wiedziała ;)

Dzięki Basiu, jesteś Kochana :)

14
Hm, a dlaczego tak mocno przebijająca się narracja bohaterki była celowa? Pytam, bo jeśli ona jest ważniejsza od sytuacji, to nie jest skopany głównie pierwszy akapit, a cała reszta, :) w której bohaterka Ci właśnie odpłynęła. Odpłynęla, bo zaczęła prowadzić zupełnie inną narrację. Tu widzę problem - istnieje przepaść pomiędzy pierwszym akapitem i trzeźwą narracją, a drugą częścią, w której narratorka już nie jest... Jak to ująć? O! Nie jest tak nieświadoma swojej nieświadomości, jak wcześniej. :)

[ Dodano: Śro 23 Wrz, 2015 ]
Chociaż czasem wraca do punktu wyjścia. I to tez jest problem, bo te powroty wlaśnie wybijaja z miejsc, gdzie powinien być klimat. A myślę, że wszyscy czują, że klimat powinien być, bo postać wlaśnie nie gra . Tzn. nie gra w takim sensie, że kreuje opowiadanie tylko swoją mowa, a nie stosunkiem do sytuacji itd. Więc albo rybka albo pipka. Albo bohaterka mówi albo pokazuje. Tu jest raz tak, raz tak, z przewagą nie za bardzo udanego pokazywania. Stąd sugestie dotyczące klimatu, bo chyba wszyscy sądzili, że na wizualizacji sytuacji Ci zależało.
SĘK w tym, aby pisać tak, żeby odbiorca czytał trzy dni, a myślał o lekturze trzy lata.

15
Natasza pisze: - chropawy język - brak melodii zdań w obrębie akapitu (takie "rżnięcie" hi hi)
co to jest "melodia zdań w obrębie akapitu"? :shock:
- kobitka jest pusta konstrukcyjnie (w sensie wizerunku postaci przede wszystkim), kochanek 1051 twarz Greja, a Pan Mąż z innej bajki (groteska): i razem nie ma myśli opko przewodniej, odpowiedzi "po co tak".
no proszę, same pustaki ostatnio w opowiadaniach - może coś jest na rzeczy i bedzie to nowy trend w literaturze :szatan:
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”