Ślepa sprawiedliwość

1
Tomasz Zygmuntowicz wyszedł z firmy wcześniej niż zazwyczaj. Dzisiaj bowiem nadszedł dla niego szczególny dzień, na który czekał z niecierpliwością od tygodnia. W pracy próbował ukryć podekscytowanie przed współpracownikami, jednak nie udało mu się zmylić czujnych oczu kolegów, ale, zasypywany dociekliwymi pytaniami, nikomu nie wyjawił sekretu i nie wyjaśnił przyczyny swojego osobliwego zachowania.

Słońce świeciło wysoko na niebie, dając przyjemne ciepło, a wiatr miłą ochłodę. Myśli zajmowały całą jego uwagę, szedł więc jakby we mgle, nie dostrzegając niczego i nikogo wokół siebie. Oddychał całą piersią, ogromnie przejęty i szczęśliwy, albowiem już niedługo miało się spełnić jego największe marzenie.

Tak, życie jest piękne. Właśnie dowiedział się, że dostał stanowisko, na którym mu zależało i na które ciężko pracował przez ostatnie dwa lata, co w konsekwencji niosło za sobą podwyżkę wynagrodzenia. Dzięki tej zmianie odciąży rodziców, wspierając materialnie siostrę, by mogła wyjechać do innego miasta na wymarzone studia magisterskie.

Wsiadając do auta, zastanawiał się, jak może wyglądać pierścionek. Przyjaciel polecił mu cenionego jubilera, a wiedząc, że na Grześka zawsze może liczyć, że nigdy nie zawiódł się na jego radach, wybrał właśnie tego rzemieślnika, który, przy pierwszym kontakcie, wydał się życzliwym i wykwalifikowanym profesjonalistą. Powierzył więc złotnikowi tak ważne zadanie, jak przerobienie pierścionka mamy, ponieważ z całego serca pragnął uszczęśliwić swoją Kasię, jak również pragnął sprawić przyjemność rodzicielce.

Westchnął z uwielbieniem na wspomnienie przyszłej narzeczonej. Poznali się na urodzinach wspólnego przyjaciela. Spodobała mu się od pierwszego wejrzenia, a gdy rozmawiali ze sobą podczas przyjęcia, doszedł do wniosku, że jest bardzo interesującą i uroczą osóbką. Na szczęście zaprzyjaźniła się z jego siostrą, która także uczestniczyła w zabawie. Cieszył się z tego szczęśliwego przypadku, ponieważ nie miałby odwagi poprosić o numer telefonu. Mógł ją więc spotykać w domu rodziców, gdy Alicja zapraszała przyjaciółkę na babskie pogaduszki, a on akurat ich odwiedzał. Szybko zakochali się w niej zarówno rodzice Tomka, jak i on sam. Ponieważ byli bardzo zżytym rodzeństwem, najczęściej spędzali czas we trójkę. Chodzili do kina, teatru, wyjeżdżali na wycieczki w ciekawe miejsca, odwiedzali wystawy i muzea. Ku jego radości zauważył, że oczy Kasi błyszczą na jego widok w wymowny sposób, wyróżniając go z reszty towarzystwa. Zresztą, nawet jeśli ktoś bardzo starał być ślepym, to musiał w końcu dostrzec, że tych dwoje przyciąga do siebie niewidzialna siła.

Zaparkował niedaleko jubilera, by odebrać symbol swoich uczuć i zamiarów. Pierścionek zaręczynowy okazał się idealny. Był przekonany, że spodoba się Kasi, i że uczyni go najszczęśliwszym facetem na świecie, wypowiadając magiczne „tak”. Jej spodobałby się nawet pierścionek z tombaku, na tyle ją znał, że był tego pewien. To go w niej właśnie, między innymi, urzekło, że nie była chciwa. Pomagała każdemu, kto potrzebował pomocy, zawsze była koleżeńska i uczynna. Mistrzyni w pocieszaniu zbitych przez życie nieszczęśników i opiekowaniu się smutnymi zwierzętami w schronisku, dokąd, w wolnych chwilach, chodziła jako wolontariuszka. Nie chciała dla siebie żadnych szczególnych względów ani chorej, niepodzielnej uwagi. Była jedną z tych osób, które więcej dawały z siebie innym niż brały, emanując przy tym niewyczerpalną pewnością siebie.

Odebrawszy zamówienie, pojechał prosto do swego przyjaciela, by omówić z nim bardzo ważną sprawę.
- Pokaż mi to cudo – powiedział, siadając na kanapie. – Wow, piękny – dodał, gdy otworzył puzderko – Kasia jest szczęściarą.
- Zapiąłeś wszystko na ostatni guzik? - zapytał Tomasz. - Chciałbym, aby niespodzianka zaparła jej dech w piersiach.
- Nie martw się, padnie z wrażenia. Będziesz mógł ją cucić bez sprzeciwu rodziców – stwierdził z przekąsem, ale życzliwie.

Omówiwszy jeszcze kilka kwestii dotyczących oświadczyn, Tomasz pożegnał się z przyjacielem, by dotrzeć wreszcie w ramiona przeznaczenia – do swojej drugiej połówki.

W innej części miasta Marcin Grzelak właśnie zamykał komis samochodowy. Chociaż był zmęczony i głodny jak wilk, nie zamierzał jeszcze wracać do wynajmowanego mieszkania, a tym bardziej nie miał wcale ochoty spotkać się z narzeczoną, która z pewnością przywitałaby go tym swoim babskim fochem, którego nie znosił. Właśnie z tego powodu od dwóch dni spał u swoich rodziców. Mieli bowiem tylko jeden wspólny pokój.

Niepotrzebnie przyszła specjalnie do pracy, by wylać swoje żale, i zawracała mu dzisiaj głowę wyssanymi z palca pretensjami. Popsuła mu tylko humor i podniosła ciśnienie. Ona ma jakiś szczególny dar wytrącania go z równowagi. Zawsze czepia się jakiś nieistotnych pierdół. Często się kłócili, gwoli ścisłości, to przeważnie Ewa zaczynała kłótnię. A powód zawsze jakiś sobie znajdywała. A to, że za wcześnie przyszedłem, a to, że za późno. Albo, że nic nie powiedziałem, albo nie to, co powinienem. Że posprzątałem nie tak, albo że w ogóle nie posprzątałem.

Nie rozumiał dlaczego znowu zrobiła mu taką awanturę, jakby co najmniej kogoś zabił, w dodatku gdy klient oglądał samochód. Spłoszyła go tylko tą bezsensowną aferą. Jak to wyglądało, żeby dziewczyna dawała burę właścicielowi. Już dawno nie najadł się takiego wstydu. Nie mogła zaczekać aż wróci w końcu do domu? Z drugiej strony ciekawe skąd dowiedziała się, że nie nocował wczoraj u rodziców? W końcu i tak od dwóch dni nocował w rodzinnym domu, ponieważ znowu pokłócili się o jakąś duperele. Więc co za różnica co robił. A przecież wcale nie dał jej powodu do awantur. Czy to taka zbrodnia, że chłopaki wyciągnęli go do klubu? Oczywiście kochał narzeczoną, ale nie sądziła chyba, że po oświadczynach zrezygnuje z kolegów i życia. Oj tam, oj tam, po co zaraz obraza majestatu, że wypił kilka piw i tańczył z jakąś dziewczyną. Zresztą sama do niego podeszła a on nie chciał być nieuprzejmy. O, na pewno nie da się uwiązać jak pies do budy.

Ona potrafiła być taka męcząca i upierdliwa. Na przykład, tyle razy namawiała go do kupienia pierścionka zaręczynowego, że w końcu uległ dla świętego spokoju. Twierdziła, że to nie wygląda za dobrze, żeby mieszkali razem jako para bez zaręczyn. Rodzice także wiercili mu dziurę w brzuchu, żeby wreszcie się ustatkował, bo Ewa to bardzo dobra partia, a on średnio miał na to ochotę, ale doszedł do wniosku, że te zaręczyny niewiele zmienią. Nadal będzie spotykał się z kumplami, nie zamierza bowiem rezygnować z sobotnich zakrapianych imprez, ani ze spontanicznych wypadów, które są najbardziej ekscytujące. Jest przecież jeszcze młody i musi korzystać z życia.

Kłócili się często, owszem. Często także mieli ciche dni, nie mógł jednak odmówić swojej kobiecie urody, ani gospodarności. Zdecydowanie było na co popatrzeć, a w łóżku była całkiem niezłą kotką. Wbrew swej woli, będzie musiał wykrztusić przeprosiny, bo inaczej nici z seksu przez co najmniej tydzień. To trochę za długo jak na niego. Takiego postu nie jest w stanie wytrzymać żaden mężczyzna.

Ale teraz odwiedzi rodziców. Zje obiad, bo matka na pewno upichciła coś dobrego dla ojca, a później wybierze się do Marka na jedno lub dwa browarki. Może Ewie przejdzie złość zanim wróci, chociaż nie wierzył w taki cud. Im później zajmie się ugłaskiwaniem tym lepiej. Wolał jak najdłużej odkładać ten nieprzyjemny moment spotkania. Mógłby oczywiście zostać u rodziców i zaczekać aż narzeczonej przejdzie zły humor, ale z doświadczenia wiedział, że takie postępowanie jeszcze bardziej ją rozgniewa. Będzie więc musiał przejść przez wszystkie etapy tych babskich dąsów.

Zaparkował pod domem rodziców i zacierając ręce na myśl o pysznym, ciepłym obiadku, wszedł do mieszkania.

Tomasz jechał do przyszłej narzeczonej, podśpiewując pod nosem ze szczęścia i rozmyślając o nadchodzącej wielkimi krokami chwili zaręczyn, gdy kątem oka dostrzegł kobietę wbiegającą na pasy. Chcąc ją ominąć, odruchowo zahamował gwałtownie, szarpnął kierownicą i w ułamku sekundy wjechał w nadjeżdżający z naprzeciwka samochód ciężarowy.

Pogrzeb odbył się dwa dni później, po godzinnej reanimacji, przeprowadzonej przez przypadkowego przechodnia, a następnie przez zespół ratownictwa medycznego, i po zapisaniu czasu zgonu.

Kasia mogła uczestniczyć w smutnej uroczystości jedynie tylko dzięki środkom uspokajającym, chociaż lekarz zdecydowanie odradzał pacjentce udziału w pogrzebie z powodu wyjątkowo złego stanu emocjonalnego. Obawiał się bowiem, że silny wstrząs związany z utratą bliskiej osoby i nadchodzącym pochówkiem może pogorszyć jej zdrowie psychiczne. Nie wyobrażała sobie jednak by zastosować się do tego zalecenia.

Dowiedziawszy się od niedoszłych teściów, że ukochany zamierzał się oświadczyć i dostawszy od nich pierścionek zaręczynowy, nosiła go z czcią jako symbol ich głębokiej miłości i jej czarnej rozpaczy, często całując w nabożnym odrętwieniu. W ciągu tego czasu, gdy oczekiwali na tę przykrą i nieuniknioną uroczystość, Kasia żyła jakby w otępiałym transie, nie dowierzając w to, co się stało. Wypierała ze świadomości wstrząsający dramat, jaki rozegrał się w dniu gdy oficjalnie miała zostać narzeczoną, nie mogła pogodzić się z nieodwracalną śmiercią, zaprzeczając maniakalnie szokującemu zdarzeniu. W odruchu zaprzeczenia przypominała sobie wszystkie chwile, jakie spędziła z Tomaszem, jego zapach, wymowne spojrzenia, skradzione pocałunki, ciepły dotyk, ton głosu, i te momenty kiedy z radością spełniał każdą prośbę, a romantyczne wspomnienia sprawiały tak niewypowiedziany ból, że łzy same cisnęły się do zaczerwienionych i opuchniętych oczu.

Po mszy w intencji zmarłego, szlochając rozpaczliwie i nieustannie, nie chciała odejść z rodziną, żadne błagania i perswazje nie były zdolne przemówić jej do rozsądku. Dlatego matka poddawszy się w końcu, została przy córce, która trwała na klęczkach przy grobie aż do później nocy i otaczała matczyną czułością, nie biorąc udziału w stypie, chociaż serce krajało się na tysiąc kawałeczków na widok nieszczęśliwego dziecka.

Ta noc odcisnęła jednak piętno na zdrowiu Kasi. Ze względu na chłodny wieczór, dostała zapalenia płuc, które, z powodu towarzyszącego przygnębienia, trwało dłużej niż trwa przeważnie. Poza tym, straciła apetyt, chociaż jadła zaledwie tyle, aby nie zainterweniował w tej sprawie lekarz. Odwiedziny w szpitalu natomiast traktowała z chłodną obojętnością, odpowiadając lakonicznie na zadawane pytania dotyczące nastroju. Właściwie nie miało dla niej znaczenia, czy ktoś przychodził ją odwiedzić.

Pielęgniarki darzyły sympatią młodziutką podopieczną albowiem nie buntowała się przeciwko lekom i nie sprawiała kłopotów, i chociaż mijała je bez słowa, kiedy spacerowała po korytarzu z obezwładniającym cierpieniem na twarzy, nikt nie śmiał czynić jej wyrzutów głośno czy w duchu, i współczuł szczerze z powodu tragedii, którą przeżyła.

Gdy wreszcie wróciła do domu, wszyscy mieli nadzieję, że z dnia na dzień albo chociaż z tygodnia na tydzień ból i żal po stracie ukochanego będzie zmniejszał swoją intensywność i Kasia zacznie otrząsać się z posępnej żałoby, niestety Kasia nie wykazywała żadnej chęci ku zmianie swojego samopoczucia. Wciąż była apatyczna i nieobecna duchem. Snuła się po mieszkaniu w piżamie jak zjawa, nie dbając o wygląd. Markotna i płaczliwa oglądała bezmyślnie telewizję, ale najczęściej leżała w łóżku, patrząc tępym wzrokiem przed siebie i jedząc coraz mniej. Mimo tabletek nasennych często zrywała się w nocy z krzykiem, ponieważ męczyły ją koszmary albo budziła się ze szlochem rozdzierającym serce, jeżeli we śnie widziała Tomasza i spędzała z nim miłe chwile, a po przebudzeniu uzmysławiała sobie, że ukochany nie żyje od wielu tygodni.

Po kilku miesiącach rodzice zauważyli, że córka mocno schudła i odsunęła się od wszystkich, nawet ich traktowała z zimną rezerwą. Zatroskani stanem dziecka doszli wreszcie do wniosku, że wyjazd za granicę dobrze by zrobił na nadwątlone zdrowie i niemijające przygnębienie i zobojętnienie na otaczającą rzeczywistość. Niestety wbrew oczekiwaniom wyjazd okazał się bardzo złym pomysłem, wrócili więc szybciej bowiem podróż wpłynęła odwrotnie niż się spodziewali na rekonwalescentkę, która wróciła w dużo gorszej kondycji psychicznej.

Matka, martwiąc się coraz bardziej, podjęła w końcu decyzję z mężem o wizycie u psychiatry. Kasia nie opierała się ich woli, dlatego też po wielu miesiącach terapii odetchnęli wreszcie z ulgą, ponieważ wydawało się, że córka powoli dochodzi do siebie po traumatycznych przeżyciach. Zaczęła interesować się znowu starymi przyjaciółmi, spędzając z nimi coraz więcej czasu. Zaglądała także coraz częściej do schroniska, gdzie wśród zwierząt czuła się najlepiej.

Wydawało się, że najgorsze zmartwienia mają już za sobą a ich życie wraca powoli do równowagi, gdy pewnego wieczoru, ojciec znalazł córkę w wannie z podciętymi żyłami. Wszyscy, wstrząśnięci czynem Kasi, zastanawiali się nad powodami tego dramatycznego czynu, gdy Alicja, siostra Tomasza, uświadomiła sobie, że za dwa tygodnie miała odbyć się pierwsza rocznica śmierci brata. Ku nieopisanej radości rodziców i przyjaciół udało się odratować samobójczynię, która po pobycie w szpitalu, trafiła na oddział zamknięty, w którym spędziła wiele miesięcy.

Kasia do końca życia była pod opieką psychiatry, nigdy nie mogąc pogodzić się ze śmiercią ukochanego. Dzięki terapii, wsparciu rodziny i przyjaciół powróciła do poprzednich zajęć, jednak bez tej iskierki beztroski w oczach, która była dla niej tak charakterystyczna. Skończyła studia, znalazła pracę, pomagała innym tak, jak to robiła przed śmiercią Tomasza, nigdy natomiast nie zainteresowała się już innym mężczyzną, nosząc w sercu ogromną bliznę, której przyczynę opłakiwała w samotne wieczory.
Ostatnio zmieniony wt 18 sie 2015, 20:15 przez Angeligue, łącznie zmieniany 1 raz.

2
ale, zasypywany dociekliwymi pytaniami,
Usunąłbym przecinek po „ale”.
Słońce świeciło wysoko na niebie, dając przyjemne ciepło, a wiatr miłą ochłodę.
„na niebie” raczej niepotrzebne.
Myśli zajmowały całą jego uwagę, szedł więc jakby we mgle,
Bardzo niezręcznie. Może: Pogrążony w myślach, szedł jakby we mgle,
Wsiadając do auta, zastanawiał się, jak może wyglądać pierścionek.
Trochę za mało precyzyjnie. Chodziło bez wątpienia o jakiś konkretny pierścionek, a nie rozważania ogólne. Owszem, jest to dalej wyjaśnione, ale tutaj budzi wątpliwości.
Westchnął z uwielbieniem na wspomnienie przyszłej narzeczonej.
Narzeczona najczęściej bywa przyszła. To niepotrzebne tutaj określenie.
Na szczęście zaprzyjaźniła się z jego siostrą, która także uczestniczyła w zabawie. Cieszył się z tego szczęśliwego przypadku,
„szczęście – szczęśliwego”; powtórzenie.
Ponieważ byli bardzo zżytym rodzeństwem, najczęściej spędzali czas we trójkę. Chodzili do kina, teatru, wyjeżdżali na wycieczki w ciekawe miejsca, odwiedzali wystawy i muzea. Ku jego radości zauważył, że oczy Kasi błyszczą na jego widok w wymowny sposób, wyróżniając go z reszty towarzystwa.
Rozumiem, że siostra grała rolę przyzwoitki.
A na czyj widok miały błyszczeć, skoro innego mężczyzny z nimi nie było? (Pomijam wspomnianą siostrę.)
Była jedną z tych osób, które więcej dawały z siebie innym niż brały, emanując przy tym niewyczerpalną pewnością siebie.
„innym” można usunąć. To oczywiste, że dając coś z siebie – daje się innym.
- Zapiąłeś wszystko na ostatni guzik? - zapytał Tomasz. - Chciałbym, aby niespodzianka zaparła jej dech w piersiach.
Nie wiadomo o co chodzi i nawet później nie jest to wyjaśnione.
Omówiwszy jeszcze kilka kwestii dotyczących oświadczyn, Tomasz pożegnał się z przyjacielem, by dotrzeć wreszcie w ramiona przeznaczenia – do swojej drugiej połówki.

Wydaje mi się, że „do swojej drugiej połówki” nie jest potrzebne. Trochę dysonans z „ramionami przeznaczenia”.
W innej części miasta Marcin Grzelak właśnie zamykał komis samochodowy.
Przecinek po „miasta”.
Ona ma jakiś szczególny dar wytrącania go z równowagi. Zawsze czepia się jakiś nieistotnych pierdół.
Powtórzone „jakoś”. Właściwie, to oba można usunąć.
Często się kłócili, gwoli ścisłości, to przeważnie Ewa zaczynała kłótnię.
Trochę nielogicznie. Stwierdzenie „często się kłócili”, nie precyzuje kto zaczynał kłótnie, więc nie ma czego uściślać.
A to, że za wcześnie przyszedłem, a to, że za późno. Albo, że nic nie powiedziałem, albo nie to, co powinienem. Że posprzątałem nie tak, albo że w ogóle nie posprzątałem.
Niepotrzebnie zmieniłeś na pierwszą osobę. Przecież piszesz w trzeciej.
Zresztą sama do niego podeszła a on nie chciał być nieuprzejmy.
Przecinek przed „a”.
ramiona przeznaczenia – do swojej drugiej połówki.

W innej części miasta Marcin Grzelak
Zaparkował pod domem rodziców i zacierając ręce na myśl o pysznym, ciepłym obiadku, wszedł do mieszkania.

Tomasz jechał do przyszłej narzeczonej,
Te zmiany bohatera, dobrze by było rozgraniczyć jakąś gwiazdką, bo wszystko zlewa się i myli.
Nie wyobrażała sobie jednak by zastosować się do tego zalecenia.
Przecinek przed „by”.
nosiła go z czcią jako symbol ich głębokiej miłości i jej czarnej rozpaczy, często całując w nabożnym odrętwieniu.
Usunąłbym „czarnej”. W obliczu prawdziwej tragedii, brzmi trochę pretensjonalnie.
Kasia żyła jakby w otępiałym transie, nie dowierzając w to, co się stało.
Kasia żyła jakby w otępiałym transie, nie dowierzając temu, co się stało.
chociaż serce krajało się na tysiąc kawałeczków na widok nieszczęśliwego dziecka.
Jak wyżej. Zbyt banalne określenie.
Ze względu na chłodny wieczór, dostała zapalenia płuc, które, z powodu towarzyszącego przygnębienia, trwało dłużej niż trwa przeważnie.
Ze względu na chłodny wieczór, dostała zapalenia płuc, które z powodu towarzyszącego przygnębienia, trwało dłużej niż zazwyczaj.
Odwiedziny w szpitalu natomiast traktowała z chłodną obojętnością, odpowiadając lakonicznie na zadawane pytania dotyczące nastroju. Właściwie nie miało dla niej znaczenia, czy ktoś przychodził ją odwiedzić.
Nie zostało wspomniane, że trafiła do szpitala.
Pielęgniarki darzyły sympatią młodziutką podopieczną albowiem nie buntowała się przeciwko lekom

Przecinek przed „albowiem”.
Po kilku miesiącach rodzice zauważyli, że córka mocno schudła i odsunęła się od wszystkich, nawet ich traktowała z zimną rezerwą. Zatroskani stanem dziecka doszli wreszcie do wniosku, że wyjazd za granicę dobrze by zrobił na nadwątlone zdrowie i niemijające przygnębienie i zobojętnienie na otaczającą rzeczywistość. Niestety wbrew oczekiwaniom wyjazd okazał się bardzo złym pomysłem, wrócili więc szybciej bowiem podróż wpłynęła odwrotnie niż się spodziewali na rekonwalescentkę, która wróciła w dużo gorszej kondycji psychicznej.
To nie przypomina tekstu literackiego. Podajesz w zdawkowy sposób suche informacje, fakty, które ledwie zaistniały, już się skończyły. Czy to może zainteresować czytelnika?
Matka, martwiąc się coraz bardziej, podjęła w końcu decyzję z mężem o wizycie u psychiatry.

Zdanie nie brzmi dobrze. Może: Matka, martwiąc się coraz bardziej, wspólnie z mężem, podjęła w końcu decyzję o wizycie u psychiatry.
Matka, martwiąc się coraz bardziej, podjęła w końcu decyzję z mężem o wizycie u psychiatry. Kasia nie opierała się ich woli, dlatego też po wielu miesiącach terapii odetchnęli wreszcie z ulgą,
Nawet nie całe zdanie i już minęło wiele miesięcy?
Wydawało się, że najgorsze zmartwienia mają już za sobą a ich życie wraca powoli do równowagi,
Przecinek przed „a”.
że za dwa tygodnie miała odbyć się pierwsza rocznica śmierci brata.
Za dwa tygodnie? Jak już, to jednak lepiej byłoby, aby właśnie w tym dniu, przypadała rocznica jego śmierci.
w którym spędziła wiele miesięcy.
Znowu wiele miesięcy mija jak mgnienie oka? Niczego nie opisujesz, o niczym nie opowiadasz, nie budujesz żadnego klimatu, nie wciągasz czytelnika w jakąkolwiek fabułę...

Niestety, to nie jest dobry tekst. Bardzo mi przykro. Wygląda trochę jak streszczenie, czy szkic czegoś, co dopiero ma zostać napisane. Styl i budowa zdań pozostawiają wiele do życzenia. Treść banalna, standardowa i nieciekawa. Urwana i niedopowiedziana historia Marcina i Ewy; nie wiadomo po co w ogóle została wprowadzona. I jaki był cel paralelnego wprowadzenia dwóch par bohaterów, ich losy nie zostają splątane, brakuje związku między nimi, jawią się jako dwie niezależne fabuły. Tekst rozpada się na trzy części, z czego druga nie ma związku z pierwszą i trzecią. Skrócona, po części mająca charakter reportażu, relacja z życia Kasi po śmierci narzeczonego – nieporozumieniem. To jest tylko wyliczanka przewidywalnych faktów, nagromadzonych i ściśniętych w informacyjną formę. Pozostaje żywić nadzieję, że następnym razem będzie lepiej.

3
Dzięki za poświęcony czas i komentarz. Poprawki wprowadzę w swoim Wordzie.
Opowiadanie nie jest dokończone, dlatego wydaje się urwane, bo ono jest urwane, a wątki będą połączone w następnym fragmencie.

4
Angeligue pisze:Nie chciała dla siebie żadnych szczególnych względów ani chorej, niepodzielnej uwagi.
Co to jest "chora uwaga"?
Angeligue pisze:Pogrzeb odbył się dwa dni później, po godzinnej reanimacji, przeprowadzonej przez przypadkowego przechodnia, a następnie przez zespół ratownictwa medycznego, i po zapisaniu czasu zgonu.
Skoro reanimację podjęto dopiero w dwa dni po wypadku - a to właśnie wynika z tego zdania - to nic dziwnego, że ofiara przejechała się na łono Abrahama. Poza tym formalności przedpogrzebowe nie ograniczają się do rejestracji czasu zgonu.
Angeligue pisze:W ciągu tego czasu, gdy oczekiwali na tę przykrą i nieuniknioną uroczystość
Cała część przed przecinkiem jest zbędna.
Angeligue pisze:Po mszy w intencji zmarłego
Nie znam się na kościelnych przepisach, ale czy msza pogrzebowa i msza w intencji zmarłego to na pewno to samo?
Angeligue pisze:Dlatego matka poddawszy się w końcu
Przecinek po "matka".
Angeligue pisze:Markotna i płaczliwa oglądała bezmyślnie telewizję
Przecinek po "płaczliwa". W ogóle, musisz zrobić porządek z tymi przecinkami, bo używasz ich po uważaniu - nie ma ich tam, gdzie być powinny, a tam, gdzie absolutnie nie ma na nie miejsca, siejesz nimi bez opamiętania.
Angeligue pisze:lekarz zdecydowanie odradzał pacjentce udziału w pogrzebie
Odradzać kogo? co? nie: kogo? czego?
Angeligue pisze:Ze względu na chłodny wieczór
Lepiej: chłodny wieczór spowodował zapalenie płuc...
Angeligue pisze:Poza tym, straciła apetyt, chociaż jadła zaledwie tyle, aby nie zainterweniował w tej sprawie lekarz.
To zdanie jest nielogiczne - brak apetytu i jedzenie tylko takich ilości, żeby lekarz się nie przyczepił, nie wykluczają się wzajemnie. Wręcz przeciwnie - spożywanie minimalnych ilości jedzenia wynika właśnie z braku apetytu.
Angeligue pisze:nie buntowała się przeciwko lekom
Nie jestem pewna, czy można się buntować przeciw przedmiotom.
Angeligue pisze:chociaż mijała je bez słowa, kiedy spacerowała po korytarzu
Człowiek chory na zapalenie płuc nie jest w stanie spacerować, nawet po szpitalnym korytarzu. Nie sądzę też, żeby szpitalny personel pozwolił na to komuś w tak ciężkim stanie. Generalnie, oprócz tej nieszczęsnej interpunkcji, czepiłabym się stylu - trochę urzędniczego, trochę uczniowskiego, trochę Mniszkównopodobnego. Bardzo trudno się to czyta. Spróbuj wpleść w tekst jakieś dialogi, zbudować dramaturgię, wciągnąć czytelnika w opisywane wydarzenia. bo w tej chwili mam wrażenie, że czytam coś pośredniego między aktami sądowymi a reportażem w "Dużym Formacie".
Andare avanti senza voltarsi mai.

5
1. Generalnie jestem zdania, że w przypadku wszystkich tekstów warto się trzymać schematów, które wtłaczają nam w szkole, bo one porządkują treść i nie pozwalają fabule się rozłazić. Tutaj właśnie fabuła wyraźnie wymknęła się spod kontroli, bo wygląda to trochę jak wyliczanka, że to było najpierw, a to potem. Więc uważam, że, aby tego uniknąć, należałoby pisać z szablonem: ekspozycja, zawiązanie akcji, rozwój akcji, punkt kulminacyjny, rozwiązanie. Tego mi właśnie zabrakło, przejrzystej struktury.
2. Zabrakło przeplatania opisów dialogami. Opisy spowalniają akcję, dialogi przyspieszają. Dlatego moim zdaniem warto stosować dialog wtedy, gdy chcemy scenie nadać tempa. Wtedy odczuwany dramatyzm będzie wynikał z rytmu opowieści, a nie tylko ze słów.
3. Mam problem z czymś, co nazywam "okiem na bohaterów". W otwierającej scenie bohater jest tu i teraz, gdzieś idzie, z kimś rozmawia - ok, jest pewne zatrzymanie na chwili. W dalszych scenach nie ma już tego zatrzymania, akcja płynie. Przez to tekst zdaje się przechylać ciężarem na jedną stronę. Można stosować zabiegi typu, że "długo była smutna", ale potem należy to zrównoważyć jakąś sceną, gdzie czytelnik będzie z bohaterem tu i teraz.
4. No właśnie, bohater. Zmieniasz go w połowie.
5. Inne, na przykład:
a wiedząc, że na Grześka zawsze może liczyć, że nigdy nie zawiódł się na jego radach to jest pewna cecha charakterystyczna tego tekstu, mianowicie powtarza się to samo. Powtórzenie tego samego w innej formie nie wzmacnia przekazu, tylko go osłabia. Wystarczyło napisać, że albo zawsze może liczyć, albo że nigdy się nie zawiódł. Podobnie:
wydał się życzliwym i wykwalifikowanym profesjonalistą. . Profesjonalista musi być wykwalifikowany, bo inaczej nie byłby profesjonalistą.

aria_pura, można chodzić przy zapaleniu płuc. Zapalenie płuc kojarzy się z leżeniem, ale to dlatego, że osoby leżące nie odkasłują dobrze i gromadzą im się bakterie, dlatego leżący szybciej to łapią. Można mieć zapalenie płuc i być "na chodzie".
"ty tak zawsze masz - wylejesz zawartośc mózgu i musisz poczekac az ci sie zbierze, jak rezerwuar nad kiblem" by ravva

"Between the devil and the deep blue sea".

6
Wolha.Redna pisze:aria_pura, można chodzić przy zapaleniu płuc. Zapalenie płuc kojarzy się z leżeniem, ale to dlatego, że osoby leżące nie odkasłują dobrze i gromadzą im się bakterie, dlatego leżący szybciej to łapią. Można mieć zapalenie płuc i być "na chodzie".
Dziękuję za wyjaśnienie. Do tej pory z zapaleniem płuc miałam do czynienia tylko raz, u osoby potężnie osłabionej inną chorobą, więc nie wiedziałam, czy przy zapaleniu występującym samodzielnie chory jest na tyle silny, żeby się ruszyć z łóżka.
Andare avanti senza voltarsi mai.

7
łojojoj, ale dawno mnie tu nie było!!!! :oops: :oops: :oops:

Wielkie dzięki za wszelkie uwagi. Jak najbardziej z wieloma się potulnie zgadzam, ponieważ jestem bardzo krytyczna do swojej twórczości.
Oczywiście doceniam, że ktoś pochylił się nad moim słabiutkim tekstem, że ktoś poświęcił swój cenny czas.
Dobrze wiem, że napisanie dobrego komentarza wymaga czasu, bo sama je piszę na innym forum.
Jeszcze raz dzięki za komentarze.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”