Sequel tamtej historii http://weryfikatorium.pl/forum/viewtopic.php?t=16992 Starałam się, żeby znajomość pierwszej części nie była czytelnikowi niezbędna.
Są wulgaryzmy i lipna erotyka. I hipokryzja, bo bohaterowie to dzieci.
Z ulotek, które rozdawano na warsztatach z pedagogiem, uczniowie mogli się dowiedzieć na przykład, że agresja słowna to też agresja.
– A głupie lekcje to też lekcje – stwierdził jakiś głos z ostatniej ławki.
– Marcin, spokój!
– A na chuj mnie to – chłopak pogiął kartkę na oczach prowadzącego, dostał uwagę za złe zachowanie, więc wyszedł, gdyż i tak były to zajęcia dodatkowe.
Bardzo chciał zachowywać się stosownie do swego wieku, ale dwukrotne powtarzanie klasy wisiało nad nim jak czarna chmura i przypuszczał, że wytrzymanie wąskiego spektrum działań, na jakie go zaprogramowano, będzie cięższe niż sama nauka. Niby ruszył do przodu, ale utkwił w grupie kolegów z metra ciętych, którzy patrzyli na niego jak na kosmitę, bo nie bawiło go szastanie plecakiem po posadzkach i rysowanie fiutów na tablicach. Czuł się uwięziony między dwoma sprzecznymi wymaganiami – albo „bądź grzeczny jak reszta”, albo „bądź starszy i mądrzejszy”. Skutek tego był taki, że na plastyce robił, jak polecono, kolaż z bibuły i gazet, niezgrabnie trzymając w zbyt wielkich łapach zbyt małe nożyczki i bał się, że zaraz je wbije w gardło cherlawego astmatyka z tej samej ławki. A na przerwie i tak wsadzał mu głowę do toalety i spuszczał wodę.
Marcin, lat piętnaście, metr osiemdziesiąt wzrostu. Znaki szczególne – chęć mordu w spojrzeniu.
Wracał do domu i rzucał się na łóżko, czasem twarzą w poduszkę, a czasem wręcz przeciwnie, wolał pogapić się na swój surowy, kompaktowy pokój. W ciągu roku wymieniono mu materac, bo powybijał sprężyny, szafę, bo wyłamał drzwiczki oraz biurko, bo zdzierał okleinę, pisał markerem i rył gwoździem. Wyszarpanym z ramy okiennej. Nawet ściany mu pomalowano razem z sufitem, żeby tym bardziej czuł się jak w pudełku. Wcale sobie tego nie życzył. Wolał swoje stare graty, one dzielnie znosiły każdy uszczerbek.
Wstawał dopiero, gdy złość wyniesiona ze szkoły powoli przechodziła i zmniejszało się ryzyko, że rozbije, na przykład, stojące najbliżej rachityczne krzesło. Zrobili mu przemeblowanie w momencie, kiedy powinni byli wręcz zacisnąć pasa, więc nie wypada tego niszczyć. No już bez przesady.
Dlatego odreagowywał w prostszy, mniej inwazyjny sposób. Siedział nad zeszytami, udając, że się uczy, jednak wzrok skupiał na ekranie laptopa. Odrabiał zaległości z zupełnie innego uniwersum – tego, gdzie tak łatwo znaleźć pobratymców, myślących identycznie. Oraz wrogów.
Wyszedł na chwilę z pokoju po mineralną, a gdy wrócił, tata zajmował jego miejsce z jakimiś papierami. Zaraz przypomniały mu się wszystkie zakładki, których nie pozamykał.
– Co robisz? – zaczął ostrożnie.
– Muszę maila wysłać.
– Aha…
Usiadł na łóżku, upił trochę wody z głośnym siorbnięciem i wpatrywał się w nieproszonego gościa.
– No co? – Ojciec podniósł głowę.
– No nic, kiedy oddasz?
– Za chwilę, a co, chcesz dokończyć ten nędzny komentarz?
Czyli jednak go widział. Marcin przewrócił oczami, objawiła mu się wizja odcięcia internetu dopóki nie zdecyduje się przeprosiny, i to kompletnie bez adresata, bo nie ojcu tym razem pyskował. Nawet pogadanki na temat przekleństw nie będzie, ponieważ w tym temacie już dawno zostało wszystko powiedziane.
– Co to za login w ogóle, „Naczelny Hejter Chujowego Kontentu”?
– To moja sprawa.
– Ludzi obrażasz.
– Właśnie że nie, bo to jest internet i tam wszyscy tak sobie piszą. Nawet nikt nie traktuje tego poważnie.
– Zajmij się czymś pożytecznym. Nie wiesz jak się wyładować?
– Wiem. Gdybym poszedł na boks…
– Skończ.
Mężczyzna poskładał papiery i wstał, jednak nie wychodził. Nie był na bieżąco w świecie wirtualnym i nieszczególnie go to obchodziło, nawet jeżeli dzieciak właśnie wyprodukował najbardziej plugawy, jadowity i niecenzuralny tekst w internecie. To w świecie rzeczywistym znów wydarzyło się coś, co wołało o interwencję.
– Dzwonili do mnie ze szkoły. Co to za akcja w kiblu?
– Która? Z tym zdechlakiem czy petardą w damskim?
– Petardą w damskim?
– Aha, czyli zdechlak. – Marcin znów upił łyk wody i wytłumaczył: – Sam się prosił! Od tygodnia mi truł.
Ojciec już miał coś powiedzieć, ale spadł mu długopis. Schylając się pod biurkiem, nie był w odpowiedniej pozycji do wygłaszania autorytatywnych uwag. Wykorzystując dodatkowy czas, spytał:
– Co mówił?
– Różne rzeczy.
– Jakie?
– Nic. Że głupi jestem.
– Mówię ci to samo sto razy dziennie. Idioto.
– Że co ja tam z nimi robię, żałosne i w ogóle.
Więc to tu tkwiły niuanse. To nie słowne przepychanki gruboskórnej młodzieży, tylko podburzenie celowości wszystkich starań. Wyprostował się i odłożył długopis. Jakby z wahaniem wyciągnął rękę i dotknął włosów Marcina w nieporadnym geście pogłaskania, a on odsunął się z pogardą.
I znów wszedł w tryb wychowawcy, radykalnego i bezwzględnego.
– Zmieniam hasło na wifi.
– Oj, tato! Przez jakiegoś dzieciaka?
– I za petardę w damskim.
– Przecież o tym nie wiedziałeś!
– To nie trzeba było mówić, baranie.
*
Matka Marcina zmieniała kanały w telewizji, dopóki nie trafiła na fragment jakiegoś programu o wychowywaniu. Papierowe rozmowy w towarzystwie kobiet i uniwersalne prawdy rodzicielskie. Jej mąż natychmiast zabrał pilota i przełączył na reklamy.
– Dlaczego? – zapytała. – To było ważne.
– Nie będziesz słuchać porad od ludzi, których dzieci zawsze były grzeczne.
Nie sprzeciwiła się. Ciągle czuła się tak, jakby w tym temacie nie miała prawa dyskutować.
– Nie jesteśmy winni! – wmawiał jej.
On był na emigracji wiele lat, a ona sobie dała wejść na głowę. Sprowadziła go zza granicy nawet nie prośbami, a płaczem na Skypie, że już tego nie wytrzyma dłużej, no i rzeczywiście, odkąd wrócił, kompletnie dezaktywowała swoje rodzicielstwo, wracając do normalności najchętniej samotnie. Obserwowała poczynania męża, bywało, że ze zgrozą. Lecz nawet w momencie największego psychicznego zmęczenia potrafiła oznajmić: twoja kolej, kochanie, ale jak mu zrobisz krzywdę, to cię powieszę za jaja.
Różnica była diametralna. Dawniej, gdy przyjeżdżał na krótkie urlopy, przywoził coś synowi w prezencie i zabierał do kina. Teraz głównie wertował zeszyty i wąchał ubrania, sprawdzając, czy młody pali. Miał też niekończący się repertuar nowoczesnych kar i stosował je na zasadzie kumulacji w razie nieposłuszeństwa.
Nie zamierzał się przyjaźnić z nastolatkiem. Zamierzał pognębić jego arogancki, roszczeniowy światopogląd.
To musiało sporo kosztować – ich relacja była skaleczona już na dzień dobry i wymagała coraz większych uproszczeń. Zasady ustalali dopiero po przekroczeniu jakichś granic. Marcin nigdy wcześniej nie miał granic. Nagle zdumiał go fakt, jak wiele przeszkód i płotów rozstawiono wokół niego, jakby tylko po to, żeby mu dokuczyć.
A przecież uważał się za rozsądnego człowieka. Czuł się dorośle, tak bardzo, że planował nawet sam sobie robić kanapki do szkoły, tylko może jeszcze nie teraz, kiedy ma sporo na głowie.
Pierwszym jego poważnym celem, który wyznaczył sobie przed dwoma laty, było zabranie się za naukę. W końcu kiedyś trzeba było wyjść z tej podstawówki, a i w żadnej innej szkole nie repetować nigdy więcej.
Nie wzięło się to zupełnie znikąd. Najpierw miała mu pomagać w lekcjach Pamela, koleżanka z klasy, jednak ich spotkania stały się bezproduktywnym zbijaniem bąków. To ona pierwsza się otrząsnęła i pewnego dnia zupełnie niewinnie powiedziała:
– Nie, dzisiaj się nie spotkamy, znowu będziemy puszczać filmy z jutuba. Lepiej się sama nauczę do testu, bo nie chcę skończyć tak jak ty.
Bo nie chcę skończyć tak jak ty.
Często bawiło go, że matka jest wiecznie zmartwiona, a ojciec w dalekim kraju bezradny. Był władcą podwórka, bo koledzy bali się aż tak sprzeciwiać autorytetom. Tylko czasem, naprawdę rzadko, zdarzało mu się myśleć o skutkach i wtedy przechodził go dreszcz.
A jego przyjaciółka nie mogła skończyć tak samo.
Cały swój żal przekuł na pogardę dla jej opinii, a zuchwałość na prężne działanie. Zdał rok, potem następny i opuścił wreszcie szkołę z twardym postanowieniem, że to już koniec bycia debilem.
– No widzisz, potrafisz. Wystarczyło ci tylko śrubę przykręcić – usłyszał od taty, kiedy przyniósł świadectwo dwójkowo-trójkowe, oraz z szóstką za wuef.
Trzymał się więc zasad, ale tylko po to, by nie tracić pozwolenia na pryśnięcie z domu w dogodnej chwili. Odskocznię znajdował daleko od rodziny. Najchętniej spędzał wolny czas u Darka, kumpla, który prawie zawsze był w domu sam i, jeśli nie grali, nie przemierzali bezkresnego jutuba i nie uczyli się rolować skrętów, gadali o poważnych sprawach.
– Ej – odezwał się raz Darek – A jakie ty masz w ogóle marzenia?
W życiu Marcina nawarstwiło się tyle stresujących wydarzeń, że zyskał nowy cel: chciał mieć rękawice bokserskie i zapisać się na treningi. Nie lubił, gdy jego pięści zaciskały się same. Starał się opanowywać złość, żeby nie wybuchnąć w nieodpowiednim momencie. Nie chciał przecież nikomu robić krzywdy, chciał tylko komuś wreszcie legalnie przypierdolić.
Kiedy już opowiedział Darkowi o swoim marzeniu, zapytał o jego.
– Poruchałbym – odparł kolega rzeczowo.
*
Wpadli na siebie zupełnym przypadkiem, w markecie. Marcin zmierzał właśnie w stronę drzwi wyjściowych, gdy zobaczył Pamelę. Była jakaś… inna. Zeszczuplała i jakby zmalała. Wiedział, że to tylko wrażenie, bo w ostatnim czasie sam sporo urósł. Zwrócił uwagę na krótkie spodenki, czarne rajstopy i kolorowe paciorki na nadgarstku i szyi. Nigdy nie rozumiał dziewczyńskiej mody. Bezwiednie zwolnił, odwlekając moment spotkania, jednak w odległości kilku metrów wyglądało to raczej jak chęć przystanięcia w celu konwersacji. Dziewczyna rozpromieniła się. W uśmiechu błysnęła aparatem na zębach.
– Marcin! A co ty tu robisz?
– Zakupy.
– Ja też!
Oczywistość tych faktów przytłoczyła go na tyle, że nie odpowiedział.
– Słuchaj, Marcin, może poczekasz na mnie, ja skoczę tylko po chipsy, wyjdziemy razem. Ej, a w ogóle może wpadłbyś do mnie? Mamy nie ma, nudzę się, pogadamy jak kiedyś.
Chłopak przez ułamek sekundy zastanawiał się nad tym pomysłem.
Nigdy jej nie powiedział, co o niej myśli. Widocznie mimo sukcesywnego ochładzania kontaktów i braku spotkań od paru miesięcy, ta mała nadal nie zrozumiała, że przyjaźń nieco się przeterminowała.
– Może innym razem – mruknął. – Narka.
– No pa!
Minęli się. Drzwi automatyczne rozsunęły się, gdy Marcin podszedł, a bramka wejściowa ustąpiła przed Pamelą.
Przyjaźń. Jakież to było pompatyczne słowo.
Idąc ulicą przypomniał sobie, jak bardzo przed dwoma laty chciała być w jego wieku. Poszła do innego gimnazjum, podobno plastycznego. Niby lepszego, ale kto tam wiedział. Ubierała się w krótkie spodenki mimo jesieni, chyba przestała mieć kompleksy z powodu figury. Te bransoletki tak grzechotały, kiedy ruszała rękami. Wcześniej aż tak nie gestykulowała. Tylko beztroska w dużych oczach, choć nieumiejętnie oszukanych tuszem, została ta sama.
Był ciekaw, co jeszcze się zmieniło. Niewiele myśląc, napisał smsa, że w piątek po południu ma czas i może wpadnie.
*
Pamelka była szczęśliwą nastolatką. Z mamą układało jej się świetnie. Wciąż nad tym pracowała, bo wyczytała w jakimś poradniku, że najlepiej dużo rozmawiać i wyraźnie mówić o swoich potrzebach i uczuciach.
Poranki były wspaniałe, gdy obie wstawały w dobrych humorach i razem jadły śniadanie, co od jakiegoś czasu było ich stałym zwyczajem. Każda okazja do rozmowy między członkami rodziny jest dobra.
– Dziś chciałyśmy iść na zakupy po szkole. – mówiła Pamela często. – Dasz mi kasę?
Mama czasem poddawała w wątpliwość ten pomysł, ale wtedy córka sygnalizowała, że nie jest szczęśliwa, że nie chce poczuć się gorsza od koleżanek i być ograniczana. Trudno nie zgodzić się z sensownym, spokojnym argumentem.
Podobnie bywało, kiedy dziewczynka prosiła o zwolnienie z wuefu, bo mają być zajęcia na boisku, a tu dwanaście stopni, wiatr, a później bolące gardło, nikomu to niepotrzebne. W sumie matka i tak nie mogła się dowiedzieć, kiedy akurat zajęcia są na dworze, no bo i skąd?
No na przykład z wywiadówek, gdzie omawiano zamknięcie boiska z powodu przebudowy i ćwiczenia mogły być tylko na sali. Wywiadówki. Pamela nie mogła wiedzieć, że to właśnie jej matka zamieniała je w koszmar rodziców i nauczycieli, rozpoczynając niekończące się dyskusje nad zasadnością żółtych ścian w klasie i obecnością alergennych roślin na parapetach. Zadawała też tysiące pytań, a nie daj Boże omawiano właśnie wycieczkę szkolną. Czy w autokarze będą przy siedzeniach podstawki na kubeczki? Czy to prawda, że w muzeum musi być poniżej piętnastu stopni? Czy opiekunowie mają opłaconą kawę na stacji? Jak to: macie już ustalony skład, ja nie pojadę?!
Życie działo się też poza szkołą. Córka zaczęła się otwierać i wiele o sobie opowiadać, a to, co pomijała, matka mogła znaleźć w wiadomościach na fejsie. Odkąd przypadkiem poznała jej hasło, w wolnym czasie podczytywała debilne rozmówki, złożone z emotek, skrótów, wyrazów dźwiękonaśladowczych, marzeń, plotek – i obnażonych kłamstw.
Były to rzeczy średnio alarmujące i kobieta nie poruszała tego tematu, nie dlatego, że bała się pytania „a skąd wiesz?”, ale bała się utraty zaufania córki. Gdy już prawie chciała powiedzieć, że wie, iż dwie dychy zamiast na książkę poszły na kino i popcorn, córka uradowana mówiła:
– Dziś znowu piątka z historii! Jedyna w klasie!
Póki jeszcze nie przeginała, póki postępowała rozsądnie, psucie dobrych kontaktów nie miało sensu. To nie była cena kina i popcornu.
Dodatkowa sprawa, wokół której matka zawsze chodziła na paluszkach, to była znajomość dziewczynki z tym typem, co przez parę ładnych miesięcy przychodził po lekcjach, niby na wspólną naukę, snuł się po jej mieszkaniu i litrami wypijał najlepszą herbatę. Córka bez dramatu, tak po prostu zerwała z nim kontakty, a to niezbicie musiało świadczyć o jej rozsądku.
Skoro Pamela znów dobrze się uczyła, miała swoją małą pasję, grono koleżanek – to czego chcieć więcej…?
– Tego chłopaka! – zawołała, gdy z Wiolką przeglądała jakąś stronę w internecie.
– Nie, on ma pryszcze!
– No to tego.
– O, trochę lepszy.
Wiolka była dla niej tak bliską przyjaciółką, że nawet w szkolnym dzienniku były obok siebie.
Siedziały u Pameli w pokoju, a zdjęcia rówieśników oglądały tylko w przerwie od pracy, czyli nadziewania malutkich koralików na żyłkę. Ręcznie robiona biżuteria. Hobby i lans w gimnazjum. Prowadzenie bloga i aż trzydzieści dziewięć czytelników.
Generalnie czesały się tak samo, umawiały się, w jakim stroju przyjdą, oglądały te same seriale i malowały sobie nawzajem paznokcie. Plotkowały, że Kaśka w łazience dała buziaka takiemu jednemu z trzeciej, ale on jest głupi i ona głupia, więc to dziwka. Niemniej jednak, gdyby one się całowały, byłoby to piękne, wiekopomne i na pewno nie w pierwszym lepszym kiblu. Szeptały, chichotały i nigdy nie mogły się nagadać. Miały siebie! Do czego niby był potrzebny jakiś chłopak?
A jednak, kiedy Pamela wspomniała mimochodem, że w piątek wpadnie Marcin, Wiolka nagle się ożywiła.
– Marcin? Ten z twojej podstawówki?
– Tak.
– Ten starszy o dwa lata?
– No.
– O, Boże! I tak spokojnie to mówisz?!
Pamela nie rozumiała, co za wielka sprawa. Jeszcze bardziej się zdziwiła, gdy Wiolka zerwała się z miejsca i rozejrzała po jej pokoju, a następnie otworzyła szafę i zaczęła upychać między ubrania maskotki stojące na komodzie.
– Eee… Wiolka?
Następny był duży miś, dotychczas siedzący dostojnie w rogu pokoju, a teraz potraktowany brutalnie stopą, żeby się zmieścił na dnie szafy. Jednak kiedy figurki zwierzątek z parapetu zostały zgarnięte jednym ruchem i wrzucone do szuflady, Pamela nie wytrzymała.
– Co ty wyrabiasz, idiotko?!
– Chowam te twoje zabawki.
– To nie zabawki, to taka ozdoba!
– Teraz pokój wygląda dużo lepiej! Tylko ten plakat… Jego też musisz się pozbyć.
– Po co?
– Przychodzi do ciebie starszy kolega, chcesz wyjść na jakieś DZIECKO?
– Te rzeczy zawsze u mnie były.
– Były tu, kiedy byłaś MAŁA. Weź trochę pomyśl.
Pamela spojrzała z wahaniem na puste miejsca po zabawkach. Ozdobach.
Nagle sytuacja wydała jej się tak absurdalna, że zaczęła się śmiać. Bez złości zaczęła wyjmować plastikowe zwierzątka i z powrotem układać na parapecie, mówiąc jednocześnie:
– Coś ci się kompletnie pomyliło, to przecież tylko Marcin, był tu mnóstwo razy. Nic wielkiego.
– Skoro ty o nim nie myślisz, to może mnie z nim zapoznasz?
Pamela układała figurki coraz wolniej, uśmiech jej powoli znikał.
– No co ty, on… on ci się nie spodoba.
– Podobno wysoki. Lubimy wysokich.
Pamela musiała szybko coś wymyślić, a w wymyślaniu była bezwzględna i okrutna.
– Ale jest pryszczaty. Nie lubimy pryszczatych. Krostka na krostce, przysięgam. Każda czerwona z białym czubkiem. Już na sam jego widok stwierdzisz, że friendzone to zbyt łaskawie.
– Mówiłaś, że fajny.
– No, czasem. Rozśmieszał mnie. Ale głupi, strasznie się zachowywał, tylko wstyd sobie robił.
– No to co, u nas nikt go nie zna.
– Nie chcesz mieć z nim nic wspólnego! – niechcący podniosła głos, a gdy to sobie uświadomiła, dodała łagodnie: – Ja wiem lepiej.
Wiolka przez chwilę milczała.
– Dobra, weźmy się za robotę.
*
Ojciec Marcina wierzył, że dzieci posiadają własny rozum. Wcale nie miał tu na myśli możliwości intelektualnych. Gdy syn ogłosił, że lekcje odrobione i wychodzi, musiał się zgodzić, bo taka była zasada. Porozmawiał jednak z żoną:
– Ja już nie wiem, co było przyczyną. On nie jest głupi ani leniwy. Powiedziałem, że ma być co najmniej trójkowy, to on codziennie dwie godzinki i mówi, że odrobione, nauczone i że wychodzi na rower. Słowo daję, gdyby był totalnym idiotą, to bym zrozumiał, a tak nie potrafię tego rozgryźć. Musi być inny powód.
Żona oddalała ten temat i zwracała uwagę na to, że wcale nie wiedzą, co chłopak robi poza szkołą.
– Rowerem jeździ – odparł. – Sport, zdrowie, kondycja. Lepsze to niż ten boks. Po moim trupie, już prawie skończył z bójkami, a znów zatęsknił za podbitymi oczami. Na rowerze to trudno, żeby zrobił coś głupiego, nie?
Tymczasem trzech chłopców z grobowymi minami pochyliło się nad tym, co zostało z kamerki. Właśnie odczepili ją z kasku, który jeszcze chwilę temu nosił Marcin. Przeczesywał włosy i zauważył, że ma lekko spocone czoło. Nie wiedział, czy ze zmęczenia, bólu czy krótkiego momentu stresu.
Krzysiek rozejrzał się po placu budowy, sprawdzając, czy nikt ich nie widzi. Zupełnie jakby dopiero teraz zaczął obowiązywać zakaz wstępu, który widniał na tabliczce i który mijali, gdy przechodzili przez bramę z urwaną kłódką. Popatrzył na Marcina, obierając go za cel swoich wyrzutów.
– Rozbiłeś mi kamerę. Musisz odkupić!
– Pociśnij mi jeszcze. Nie widziałeś, jak głową wyrżnąłem?
– To po co zjeżdżałeś ze schodów?
– Wszyscy to wymyśliliśmy – stwierdził Darek poważnie. – A ty, Krzysiek, daj spokój, jesteś zbyt nadziany, żeby płakać z powodu kamerki.
– I zbyt gruby, żeby zjechać samemu – dodał Marcin złośliwie.
– A ty zbyt głupi, żeby myśleć o konsekwencjach.
– Myślę! Zawsze myślę! – sprzeciwił się i zaczął zdejmować z łokci ochraniacze. – Tylko po fakcie.
Przez chwilę Krzysiek kłócił się z Darkiem, że iphona też już nie pożyczy. Tamten próbował go przekonać, że skoro użyczył kamery, to powinien był liczyć się ze stratami i jak mu rodzice nie odkupią sprzętu, to i tak nie będzie żadnej zrzuty.
Ale Marcin już zdjął ochraniacze z łokci i kolan, podniósł z ziemi umęczony rower i stwierdził, że on to pierdoli i wraca do domu. Darek zastąpił mu drogę.
– Nie przejmuj się, w końcu mamy to, na pewno się super nagrało. Na jutubie i tak tylko czekali na jakiś wypadek.
– Ale ja to pierdolę, ja w ogóle nie chcę jeździć na rowerze, ja bym chciał co innego robić, tylko nie mogę! Co innego, kumasz?
Darek kumał o wiele lepiej, niż Krzysiek zajęty właśnie zbieraniem zwłok kamerki, kumał, bo mnóstwo razy słuchał tego, co kolega miał do powiedzenia w jego pokoju, przy symbolicznej fajce, gdy reszta już wychodziła do domu. Rower był tylko substytutem worka treningowego, Marcin chciał go rozbić, sam siebie rozbić, wyładować się. Niemniej jednak Darek na swój szorstki sposób chciał pocieszyć obu kumpli i dlatego namawiał ich, żeby przyszli do niego. Stwierdził, że przez cały dzień chciał im coś fajnego opowiedzieć, ale muszą się napić i zapalić.
Pokój kolegi był najdziwniejszym pokojem, jaki Marcin widział. Z kanapą, ale i łóżkiem, te dwa meble stykały się ze sobą krótszymi krawędziami i wyglądały jak żart podczas przeprowadzki. W progu zawsze ustawiali swoje rowery, bez względu na to, jak ubłocone były. Za to szafy na ubrania Darek nie posiadał i swoje majtki i skarpetki trzymał w komodzie w korytarzu, tuż obok słoików z dżemem.
Darek jako jedyny z tej trójki był pionierem we wszystkich dojrzalszych zachowaniach i zawsze wyprzedzał ich doświadczeniem choćby o jeden krok. Tak więc kiedy już kliknęły kapsle od butelek, próbował przekazać to jako nonszalancką ciekawostkę, ale i tak nie ukrył ekscytacji. Otóż ostatnio udało mu się dotknąć cipki.
– No naprawdę! – przekonywał, kiedy koledzy zdobyli się na krótkie „ooo” pełne niedowierzania. – Musiałem ją długo namawiać, ale wreszcie pozwoliła!
Darek miał dziewczynę, której nigdy nie nazywał swoją dziewczyną.
Jego koledzy nie lubili Kornelii. Gdy przebywali wszyscy razem, on zachowywał się jak samiec alfa, przygniatał ją ciężkim ramieniem, a ona patrzyła na nich spode łba i nie odzywała się prawie wcale. Miała denerwujący, przenikliwy wzrok. Oczywiście mogli podejrzewać, że ci dwoje czasu nie marnują, jednak wyobrażenie, że zawsze naburmuszona dziewczyna daje się pomacać, było dziwne.
– A wy jeszcze nie? – nagła, odpowiednio wysoka intonacja Darka zdradzała, że brak takiego doświadczenia świadczy o zacofaniu społecznym.
Marcin bywał na tyle durny, żeby w szkole, stając za koleżankami, imitować jednoznaczne ruchy, za co prawie zawsze próbowały go zbić, niektóre ze śmiechem, inne zupełnie bez poczucia humoru. Ale żeby tak sam na sam? Tak na poważnie? No więc mruknął tylko coś niezrozumiale, jednak to nie pomagało ukryć faktu, że nic takiego nie miało miejsca.
– Ja już ze czterdzieści pomacałem – rzucił Krzysiek. – Wszystkie czarne. Ale już nie chodzę po burdelach.
Darek huknął śmiechem głośniejszym, niż dowcip był tego wart.
– Ty nawet nie masz szans u normalnej dziewczyny, grubasie! Ale jest zajebiście, mówię wam. A ty – zwrócił się do Marcina – jak już kogoś tak podotykasz, to się pochwal, okej?
W ten sposób dostał nową misję. Nie, żeby do kogoś zagadać. Nie poderwać, nie zdobyć numer telefonu. Tak od razu, z grubej rury – miał dotknąć dziewczyny TAM.
*
W piątek wieczorem, gdy Pamela otworzyła Marcinowi drzwi, miała na sobie gruby, szary, rozciągnięty ciuch.
– To moja bluza? – spytał.
– No! – wyszczerzyła się. – Chcesz ją z powrotem?
– Nie. Na mnie już za mała.
– A na mnie za duża. Raz zostawiłeś i nigdy nie odebrałeś. – pogroziła palcem.
Wydawała się znów taka jak wtedy, kiedy nie musieli przed sobą niczego udawać. Zapomniał, że gniewał się od prawie dwóch lat, a dziś miał być tylko nieufnym obserwatorem. Z tą koleżanką nieraz udawało się pogadać poważnie.
Zmienił zdanie, gdy przeszli do pokoju, gdzie zaczęła pokazywać swój mały warsztat – mnóstwo paciorków w osobnych, przezroczystych pojemniczkach, a na tablicy korkowej pinezkami przytwierdzone gotowe bransoletki.
– Jak ci się podoba? – spytała.
Nie wypadało być niemiłym, zanim jeszcze usiadł, więc uśmiechnął się tylko. Wzięła to za aprobatę i zaczęła tłumaczyć, że będzie stylistką, że kiedyś na tym zarobi i właściwie już sprzedaje pojedyncze sztuki na allegro. Na razie poszły dwie, obie kupiła wprawdzie jej ciocia, lecz początki są zawsze trudne i trzeba być dobrej myśli.
Rozsiadła się przy biurku, machając swobodnie jedną nogą. Dla niego zostało dawne miejsce na łóżku, pod plakatem. Wyjął piwo z plecaka i poczęstował ją, zanim zaproponowała herbatę. Zareagowała zaskoczeniem i niechęcią, ale napiła się i nawet jej posmakowało.
O tym, jak leci i jak tam w nowych szkołach, gadali już chwilę temu. Poza tym ciągle paplała o swoich koleżankach, szczególnie o jakiejś Wiolce, z którą siedzi w ławce i prowadzą bloga. Akurat ten ostatni fakt go zainteresował.
– To jakaś kontynuacja twojego pamiętnika?
– Nie! – Ukryła buzię w łokciach opartych na biurku. – Nie przypominaj mi!
– Dlaczego?
– To było głupie.
– A blog nie?
– To co innego. Czterdzieści osób go czyta! Nieźle nie?
– I nie wstydzisz się?
– Piszę, jak mi dzień minął, pokazuję zdjęcia moich bransoletek i pozdrawiam przyjaciół. Chcesz, to ciebie też pozdrowię.
– Wow, super… – Marcin chrząknął, gdy zorientował się, jak zblazowanym tonem to powiedział. Ona wcale tego nie zauważyła. Wytrząsała właśnie ostatnie krople z puszki. Szybko się uporała!
– A z mamą się dogadujesz? – spytał.
– Jasne, wszystko okej. A ty?
A on nie.
Przyjrzał się jej bacznie. U niej też nie mogło być dobrze. Jakim prawem miało być dobrze? Nie poznali się przecież wczoraj, żeby trzymać się kurtuazji. Zawsze umiał rozpoznać, kiedy kłamała i miał pewność, że nie teraz. Poczuł lekką złość, ale kiwnął głową na potwierdzenie.
– To co robisz w wolnych chwilach? – dopytywała. – Dalej jeździsz rowerem?
Jezu Chryste, co za konwenanse.
– Czasami – rzekł krótko.
Z kolegami nabijali sobie siniaków, jeżdżąc rowerami po przedmieściach, placach i starych ruderach, wykonując nie do końca bezpieczne zjazdy i akrobacje. Nagrywali kamerką na kasku albo telefonem. Było to dalekie od jazdy wyczynowej, chyba że wyczynem można nazwać wracanie z takich wycieczek w jednym kawałku. Umieszczali to w sieci i cieszyli się z dosłownie każdego komentarza, nawet typu „Pozabijajcie się, zjeby, nagroda Darwina czeka”. Hejt motywował ich do robienia coraz głupszych rzeczy. Najlepiej oglądalny filmik miał nie czterdzieści wyświetleń, a cztery. Tysiące. I wciąż rosły.
Starali się zachować anonimowość, nie chwalić nikomu, bo od pokazania znajomym była już krótka droga, żeby dowiedzieli się rodzice. Nie mogli sobie na to pozwolić.
A ona była z innego świata. Przed nim siedział i szczebiotał istny fenomen. Wziął spory łyk z puszki i zapragnął wiedzieć, czy coś ją łączy z tym normalnym światem.
– Myślisz czasami o chłopakach?
Pytanie było tak naturalne. Brzmiało zupełnie inaczej, niż kiedy na wakacjach zadawała je ciotka, z tym swoim wyczekującym, podstępnym uśmiechem. Pamela wstała zza biurka i usiadła obok niego na łóżku z tajemniczą miną, jakby gotowa do psiapsiółkowych zwierzeń.
– Jest taki jeden Janek, to brat Wiolki. Nie mówiłam jej, że mi się podoba. Fajny, przystojny. No i ma piętnaście lat.
Marcin parsknął, ni to śmiechem, ni to niezadowoleniem.
– Co? – zdziwiła się.
– Nic. Ja też mam piętnaście lat.
– Ale on to co innego, on…
– On nie kiblował przez dwa lata.
– On gra na gitarze.
– Jasne.
Pamela wstrzymywała się przez chwilę z odpowiedzią, upewniając się, czy kolega się nie obraził. Nie wydawało się.
– Wiesz – kontynuowała – jak on tak czasem przechodzi koło jej pokoju i mówi „cześć”, to chciałabym, żeby przyszedł i został z nami.
– To go zawołaj.
– Nie, no co ty! O czym miałabym z nim rozmawiać?
– A o czym rozmawiasz ze mną?
– Przestań.
– A nie chciałabyś czegoś więcej?
Tu już Pamela zaczęła się śmiać.
– Marcin, przecież nie wszystko naraz. Są pewne etapy. Najpierw trzeba pogadać, i to najlepiej o zainteresowaniach, a ja jeszcze za mało wiem o graniu na gitarze. No i jak polubi, to można go na przykład czymś poczęstować, jakimś ciastkiem własnej roboty, to może doceni. Potem gdzieś iść, do kina, za rękę się trzymać. I tak się spotykać jakiś czas, a później pocałować.
– Aha. A dałabyś mu się pomacać, tak po całym ciele?
– Nie! – Zerwała się z łóżka ze śmiechem i podeszła do biurka, jakby chciała natychmiast złapać swoje paciorki i nadziewać na sznurek, ale nie pamiętała, gdzie je odłożyła i w którym momencie skończyła. – Mi wystarcza, że on tam jest, że sobie popatrzę na niego czasem.
Marcin skupił na niej ten sam, szelmowski wzrok co kiedyś. Gdyby nie była po pierwszym piwie, rozpoznałaby go bezbłędnie: znów wpadł na jakiś demoralizujący pomysł i zamierzał ją w to wciągnąć.
Gdyby nie była po piwie, pewnie nie chciałaby ulec.
– Pamelka – odezwał się ciepło – ale ty dzisiaj pierdolisz. Blogi, koraliki? Serio? Założę się, że nigdy nawet na wagarach nie byłaś.
– Ostatnio z Wiolką poszłyśmy z angielskiego. Byłyśmy na kebabie w rynku.
– A upiłaś się kiedyś? Zapaliłaś? Łazisz wieczorami po torach, drzesz spodnie na parkanach? Dajesz się kolegom klepnąć w tyłek?
Nie zauważyła jego lekko prześmiewczego tonu. Lubiła swoje życie i nie mogła go podważać. A jednak wszystko to brzmiało jak wyzwanie, dlatego bez pytania wyjęła z jego plecaka następną puszkę.
– Wiem, co będziemy robić – rzekła dobitnie.
Tak, ten durny pomysł był jej.
*
Chłopcy bardzo chcieli wiedzieć, jak zakończył się wieczór z Pamelką.
Spotkali się wszyscy u Darka. Tym razem towarzyszyła im także Kornelia, co nie podobało się kolegom. Marcina trochę krępowała jej obecność, mimo to opowiedział wszystko.
– Ale pojebana – ocenił Darek.
– Ej no, weź tak nie mów – odpowiedział Marcin.
– Sam to powiedziałeś, to co, ja nie mogę?
– Bo się wkurzyłem.
– Dajmy już spokój! – wtrąciła się Kornelia z rozdrażnieniem. – Pijmy!
Wieczory przy piwie, na które dziewczyna również zostawała zaproszona, stawały się takie nudne. Było to tylko picie dla samego picia i wmawianie sobie, że przecież wolna chata i fajnie jest. Popadli w niezwykle senny nastrój. Krzysiek wkrótce stwierdził, że już dwudziesta druga i musi iść do domu. Marcin został, miał jeszcze godzinę.
Włączył jakąś komedię, która wcale nie była śmieszna. Leżał sam na łóżku, oparty o ścianę, a tamci dwoje razem na kanapie. Panował półmrok, przerywany niebieskimi rozbłyskami z monitora. W pewnym momencie przysiadła się do niego Kornelia.
– Naprawdę pojebana. Ze mną miałbyś lepszą zabawę.
– Tak myślisz?
Nie bardzo rozumiał, dlaczego ta mrukliwa, antypatyczna dziewczyna porównuje się do Pameli, której wcale nie znała – weselszej i przyjaźniejszej, ale tkwiącej w granicach własnej dziecinności, nieprzekraczalnych nawet w jej wyobraźni. Pojebana, owszem, ale nie mógł jej winić za daremną próbę wydobycia się z pokoju pełnego zabawek. Może gdyby nie przyniósł piwa, nie sugerował głupich tematów do rozmowy…
O, cholera, co się działo? Kornelia umościła się trochę za blisko i położyła sobie jego rękę na brzuchu.
– Darek mówił mi, o czym marzysz.
– Bez sensu… po co ci mówił o rękawicach bokserskich?
Jego dłoń, prowadzona inną dłonią, zsuwała się w dół. Zahaczył o coś palcami, więc ominął to, ale ta cudza ręka pomogła mu znów wsunąć się pod materiał. Zanim do niego dotarło, co się naprawdę dzieje, dotykał już miękkich włosków.
Cofnął rękę i obejrzał się na kanapę. Kolega leżał twarzą do góry, z otwartymi ustami.
– Darek… – szepnął.
– Darek śpi – oznajmiła.
Próbował pojąć, co mu się właśnie przydarzyło. Chciał, to prawda, ale czy marzył? To za dużo powiedziane i wcale nie był na to gotowy.
– Nie może się dowiedzieć… – bąknął zaskoczony, jakby tylko do siebie, a Kornelia zachichotała.
– Musiałam sprawdzić, czy zareagujesz tak samo. On mnie nie lubi albo wstydzi się. A ja tak chciałam…
– Muszę iść. – Wstał z łóżka. – Powiedz mu, że poszedłem zaraz, jak zasnął.
Szedł spokojną, wieczorną ulicą, po alkoholu niemal zupełnie otrzeźwiały, jednak otumaniony czymś innym. Rozum podpowiadał, że nie można czegoś takiego zrobić kumplowi, ale z drugiej strony…
Wrócił do domu. Rodzice nie zauważyli go, byli w salonie. Blisko siebie, na jednej kanapie. Tata coś mruczał, mama chichotała. Czy tak właśnie byłoby dalej?
Albo jeszcze dalej?
Dłużej niż zwykle brał prysznic.
Myślał o tym, że wreszcie miał co opowiadać kolegom. Wreszcie coś się zdarzyło. Przypadkowo, niespodziewanie – ale wreszcie!
I postanowił to zachować dla siebie.
*
Ponieważ nie da się nienawidzić rodziców non stop, Marcin czasem się zapominał i wieczorem, gdy przebrzmiały pytania o szkołę i gdzie się szwendał cały dzień, siadał koło ojca przed telewizorem, sam nie wiedząc po co. Tylko na chwilę, żeby jogurt wypić i zaraz spadać albo upewnić się, że tego talent show naprawdę nie warto oglądać. Zdarzały się różne kalekie pogawędki i przekomarzania.
– Tato, teraz jest wszystko w necie. Telewizja ssie.
– Chyba to ten Naczelny Hejter przez ciebie przemawia.
– Naczelny Hejter powiedziałby, że opierdala gałę z połykiem.
Gdyby ojciec był równie biegły w internecie, wiedziałby, że strzelił facepalma.
– Synu, nie używaj określeń, o których nie powinieneś mieć pojęcia.
– To nie jest wielka tajemnica.
– A szkoda. Widziałem, jakie filmy tam sobie wyszukujesz. Powiem ci, że twoje ulubione kategorie…
– Idę spać.
– Dobranoc. Pamiętaj, usuwaj historię codziennie.
Ojciec miał oko do szczegółów i wiele zauważał, nie było jednak w jego zwyczaju zajmowanie się pierdołami. Przyglądał się Marcinowi coraz dokładniej. Nie wątpił, że w tym wciąż rosnącym ciele tłoczy się bunt, agresja, nieskończone durnowate pomysły i libido. Przy minimalnym ruszeniu głową młody powinien to ogarnąć sam.
– Marcin?
– Co?
– No. Już ty wiesz co.
Trzeba więc zrozumieć jego wkurwienie, gdy się dowiedział, że nigdy nie powinien był ufać we własny rozum tego piętnastolatka.
Życzył sobie, żeby tamtego dnia gówniarz wrócił ze szkoły spóźniony, bo inaczej ryzykował zabójstwem gołymi rękami. Żonie, załamanej już po usłyszeniu niewiarygodnej informacji, wcisnął krople uspokajające i polecił położyć się w sypialni, a on już się wszystkim sam zajmie. Tylko jak?
Wreszcie usłyszał zgrzyt klucza w zamku i podszedł do drzwi.
– Dobrze, że już jesteś. – W tych słowach , z niejasnych powodów dopiero wyszeptanych, zabrzmiała wściekłość. – W salonie jest jakaś baba i chce ci nogi z dupy powyrywać.
– Za co? – Marcin również wyszeptał.
– No nie wiem, może za to, że molestujesz jej trzynastoletnią córkę?!
Marcin ledwo domknął za sobą drzwi i zastygł, wciąż ubrany, wciąż w butach, z plecakiem zwisającym z ramienia. Właśnie padło jakieś straszne słowo, które nawet w rozmowach z kumplami pomijał, używając mniej poważnych eufemizmów.
Nie miał pojęcia, ile Kornelia ma lat, wyglądała na rówieśniczkę. Dlaczego to w ogóle ma znaczenie, skoro sama chciała? Musiała się poskarżyć z zemsty, że ją zignorował.
– To ona zaczęła! – wyjaśnił. Ojciec tylko rozłożył ręce i spojrzał w głąb mieszkania, jakby chciał powiedzieć, że już nie jemu będzie się tłumaczył, tylko tej kobiecie czekającej w salonie.
Najwyraźniej ta kobieta wcale nie chciała czekać. Nie była tu gościnnie, nie dostała kawy, nie zdjęła płaszcza i szala, na pewno też nawet nie usiadła, skoro od razu była gotowa wyjść do przedpokoju.
I nie mogła być wcale mamą Kornelii. Akurat tę mamuśkę Marcin widział dziesiątki razy.
– Nie musisz się już usprawiedliwiać – mówiła wściekła, nadal podchodząc, aż zatrzymała się blisko niego. – Już wszyscy wiemy, co robiłeś z Pamelką.
Matce Pameli zdawało się, że każda dziewczynka, a już szczególnie jej córeczka, dorastała w sposób piękny i zachwycający, jak kwiat, ale kwiat wątły i delikatny, wymagający ochrony. Chłopców nienawidziła. Byli dla niej strzępkiem przepoconych dresów, lepkimi, niecierpliwymi paluchami i brudnymi myślami w rozczochranych głowach. Zmierzyła go wzrokiem, nie ukrywając odrazy.
Chłopak nie dowierzał, ale najwyraźniej wyssane z palca oskarżenie padło już nieodwracalnie. Popatrzył na nich dwoje i poczuł złość. Nawet go nie zapytali, czy to prawda. Nawet nie zapytali!
– Fajnie ci było, mały gnoju? – rzuciła kobieta retorycznie.
– Zajebiście – uśmiechnął się obleśnie.
Zobaczył jej twarz niebezpiecznie blisko i poczuł mocne szarpnięcie za ubranie. Chciała nim potrząsnąć, a ułamek sekundy później wpadł plecami na szafę. Nie, to nie ona miała taką siłę, to ojciec go odepchnął i stanął między nimi.
– Zabieraj ręce od mojego syna, babo!
– Niech on zabiera od mojej córki!
– A może się sama przyczepiła?
– Co za kryminaliści! – Poprawiła szal, który jej się potargał przy gwałtownych ruchach. – Przyszłam tu tylko, żeby zobaczyć, czy rodzinę ma równie patologiczną jak on sam. Jeszcze dzisiaj pojadę z córką na komendę. A ty może i też jesteś nieletni – wskazała Marcina palcem – ale się nie pozbierasz.
Wyszła, zostawiając ich w atmosferze tak gęstej, że można było ją kroić nożem.
*
Beztroskie życie Pameli zaczynało się tuż po odrobieniu lekcji. Chodziła do Wiolki lub innych koleżanek, pisała ze znajomymi, leżała na łóżku z nogami na ścianie, oglądała się w lustrze lub robiła zdjęcia biżuterii na stole, biżuterii na dłoni, biżuterii w stylizacji z dżinsami i koszulką z nadrukiem.
To już jej nie cieszyło. Na jej blogu ktoś anonimowo wypisywał obelgi, które coraz bardziej ją zniechęcały. Rozważała zakończenie swojej błyskotliwej, cekinowej kariery jubilerskiej. Wiolka miała rację, że jej pokój wygląda dziecinnie, jednak tymi zabawkami były kolorowe świecidełka, którymi do niedawna tak się cieszyła. Popatrzyła na swoje dzieła i nie rozumiała już, jak chciała tym zaimponować. Przypomniała sobie, że kiedyś bez tylu koleżanek też czuła się nieźle. Przestała się z nimi kontaktować, a one, ku jej zdumieniu, wcale nie tęskniły. Marcin wyśmiał jej sposób bycia. Nie znosiła go za to.
Tak więc z dawnych rozrywek najciekawsze pozostało tylko bezcelowe leżenie i gapienie się w sufit, toteż robiła to, myśląc nad swoją przyszłością, dopóki nie weszła jej mama.
– Pamelka, mamy coś do zrobienia – powiedziała poważnie i przysiadła się na łóżku. – Może ci się wydawać, że to straszny zamach, ale ostatnio nie wylogowałaś się z fejsbuka, zajrzałam na rozmowę z Wiolką, wiesz, tylko tą ostatnią i chyba nie mogę tego tak zostawić.
Pamela zerwała się, usiadła i już wiedziała, że zaraz jej twarz zrobi się czerwona.
– Jak to zajrzałaś? Jak to? Ale co ty tam… ale dlaczego?
– Skarbie, ja nie będę zła, to nie twoja wina. Napisałaś do niej tak, jakby ci się podobało. To też rozumiem. Ale jesteś za młoda! Marcin jest starszy, powinien być odpowiedzialny. To było z jego strony… – Aż wzdrygnęła się, gdy wyobraziła sobie, jak ten gnój zetknął się z tym kwiatuszkiem. – Przestępstwo. I musi być ukarane!
Pamela połączyła wszystkie fakty i teraz już miała pewność, że jej policzki palą się rumieńcem.
– Przecież ja to wszystko wymyśliłam! Ja i niby Marcin?! Nigdy w życiu!
– Coś mi się zdaje, że teraz dopiero wymyślasz.
– Marcin jest głupi i ciągle się śmieje ze mnie, mówiłam ci, że mi się brat Wiolki podoba!
– Jakoś nie widziałam, żebyście kiedykolwiek gadały o jej bracie. To znaczy – chrząknęła – podczas tamtej rozmowy. Zresztą wiem, że był tu Marcin. Wróciłam, a ty byłaś pijana, zarzygana i jeszcze bez ubrań. Nie myślałaś chyba, że uwierzę w nieświeżą zapiekankę na mieście. Już wtedy coś podejrzewałam, ale dopiero teraz wiem na pewno.
To tylko pogarszało sprawę. Nie da się już ani ukryć tych dowodów, ani wykasować niewydarzonej relacji z piątkowego wieczoru – relacji o obmacywaniu, kulawym romantyzmie i egzaltowanych wyznaniach. Nie było rady – należało opowiedzieć, jak naprawdę przebiegał tamten dzień.
Marcin częstował Pamelę piwem. Nie jadła obiadu, alkohol podziałał szybko i łatwo. Upiła się trzema puszkami. Wyciągnęła go na ulicę, szli dziarskim krokiem i wtedy coś jej odbiło, podjęła jakieś nigdy nie wypowiedziane wyzwanie, podniosła nigdy nie rzuconą rękawicę i krzyczała:
– Zróbmy coś szalonego!
Zaczęła zbierać kamienie z rabatek i rzucać po oknach, tak tylko żeby pacnęło w szybę i żeby ludzi zbudzić. Z garści kamieni poleciały tylko trzy, bo Marcin błyskawicznie zainterweniował, łapiąc ją za ręce i wyzywając od idiotek, jednak ten trzeci coś rozbił, wpadając do środka mieszkania. Zapaliło się światło, rozległo się „Co jest, kurwa!” i zanim czyjaś wkurzona głowa wyjrzała na ulicę, Marcin już za rogiem niósł dziewczynę na barana. Zwymiotowała na jego kurtkę, w domu zrzygała się jeszcze raz na siebie i dywan oraz powtarzała coś w rodzaju „ale wstyd” i „mama wróci późno”. Co miał zrobić? Zachował się jak na mężczyznę przystało: ściągnął jej brudne spodnie, położył ją do łóżka, zrobił herbatę i otworzył okno. Następnie schował wszystkie puszki do plecaka i uciekł, zostawiając tylko kurtkę, której nie chciał już dotykać.
– To dlaczego tak pisałaś do Wiolki? – Matka nie dawała za wygraną.
– Bo ciągle chciała go poznać, więc musiałam coś zrobić, żeby się odczepiła!
– Nie wierzę w to.
Pameli już się zbierało na płacz. Strasznie bolał zarzut o kłamstwo, kiedy wyjątkowo mówiło się prawdę. A matka jeszcze ją dobiła:
– Byłam w domu u jego rodziny, a on się przyznał.
– Byłaś tam? Wiesz, co on sobie teraz o mnie pomyśli?!
– Zbieraj się, jak nie pojedziesz złożyć zeznań, ja to zgłoszę.
– Nigdzie nie jadę! – wrzasnęła Pamela – Naściemniałam Wiolce i nic nie zrobiłam! To ty się wtrącasz i sama to odkręcaj!
Matka była w rozterce. Co teraz? Co jest prawdą, a co kłamstwem? Musiała to wszystko przemyśleć. Postanowiła podjąć decyzję wieczorem.
*
Przez jakieś sześć godzin Marcin był zboczeńcem i kłamcą pozbawionym moralności, miał się tłumaczyć i zamknąć ryj jednocześnie, zejść rodzicom z oczu oraz otwierać te cholerne drzwi, nie patrzeć tak bezczelnie ani nie spuszczać wzroku, kiedy się do niego mówi. Już prawie błagał w myślach o jakiś boski znak, który zakończy to piekło na ziemi, chociaż ostatni raz modlił się na pierwszej komunii, i to jednostajnym poruszaniem ustami, bo nie znał pacierza.
I stało się – jeszcze tego samego dnia sprawa się rozwiązała. Matka Pameli wróciła do nich wieczorem. Zawsze bardzo jej zależało na szacunku innych ludzi i wolała się zbłaźnić raz, zamiast żyć ze świadomością, że tamci latami będą o niej myśleć jak o kłótliwej, niedoinformowanej pindzie. Oczywiście, trzeba było również powiedzieć prawdę, żeby Marcin, którego formalnie jednak nie oskarżyła, nie musiał być narażony na nieprzyjemności w zaciszu domowym. Ale to był tylko drugi powód – ten pierwszy wygrywał.
Tym razem zdjęła płaszcz i dostała kawę. Chłopak towarzyszył im tylko, dopóki opowiadała o wymysłach Pameli, usprawiedliwiając, że to głupota, towarzystwo, presja, a zresztą takie czasy i trudy wychowania. Gdy już doszło do tego, co naprawdę młodzi narozrabiali, zmył się do pokoju. Tę historię znał i nie zamierzał jej słuchać.
Ojciec z ulgą machnął ręką na wszystkie przewinienia. Co jak co, napastowanie nastolatki przez nastolatka miało zupełnie nieporównywalny kaliber. O tym słyszało się w wieczornych reportażach i nigdy się to nie zdarzało choćby w tym samym mieście – ba, nawet województwie.
– Ale co ja mogę… - matka Pameli bezradnie, ale efektownie rozłożyła ręce. – No przecież jej za to nie zbiję.
– Ależ skąd – mężczyzna nawet nie mrugnął okiem.
Gdy za gościem zamknęły się drzwi, przekręcił zamek i westchnął. Poszedł do pokoju Marcina i zastał go leżącego na łóżku. Z książką i pod lampką wyglądał jak mądry, grzeczny dzieciak, czyli jak nigdy. Chciał chyba udawać, że jest zajęty czytaniem, ale za późno wziął lekturę do ręki i nie umknęło to uwadze ojca.
– No, synu… Powiesz mi, po co to wszystko było? Po co się przyznawałeś?
– Nie przyznawałem się.
– Nie zaprzeczałeś.
– Nie zapytałeś.
– Nosz kurwa – mruknął, ale bez złości. – Chyba rozumiesz moją reakcję. To było poważne oskarżenie, takie czyny są karalne.
– Bicie też.
– Chcesz trenować boks? To nie dramatyzuj. Chodź, odmrozimy pizzę, bo nic nie ugotowane od południa.
Marcin czytał dalej, wcale nie poruszając wzrokiem. Nie mógł zresztą czytać, bo dopiero teraz zauważył, że trzymał książkę odwrotnie. Tatuś, pacyfista. Jeszcze trochę i dosłownie wbiłby mu rozum do głowy, gdyby matka nie wypadła z pokoju z interwencją, jakiej jeszcze w jej wykonaniu nie widział.
– Nic ci, kurwa, nie jest! – powiedział ojciec z naciskiem. – Będziesz się jeszcze obrażał?
Nie wywołał żadnej reakcji.
– Jak wolisz. Przypominam ci, że to piwo, rzucanie kamieniami… jeszcze nie wymyśliłem, co z tym zrobię. Może nic nie zrobię, może starczy ci tej nauczki. Powinieneś być mi wdzięczny, wiesz? Powinieneś… coś zjeść. Chodź, przecież lubisz pizzę.
Wyszedł z nieprzyjemnym przeświadczeniem, że to nie zadziała. Coś było nie tak, coś mu się popierdoliło z tymi połowicznymi monologami. Ale raczej nie będzie tłumaczył takich oczywistości, że nawet jeśli chce go sprać na kwaśne jabłko, to i tak zawsze będzie go wspierać. No bo będzie, kurwa, no co zrobi?
*
Pamela udała się do Marcina, bo od tygodnia nie odpisywał na wiadomości i nie odbierał rozmów.
Szła z zamiarem usprawiedliwienia się i zwalenia winy na wszystkich naokoło, nawet na niego samego. Winnych tej sytuacji znajdowała bez trudu. Pierwsza na celowniku była mama, która po raz kolejny przyczepiła się do tekstów, których nigdy nie powinna czytać. Teraz jakoś nie było się czym chwalić, kiedy domniemana sympatia córki okazała się wybitnie nieplatoniczna.
Kolejnym winowajcą była Wiolka, natrętna i nieustępliwa. Dlaczego niby Pamela miałaby jej pomagać poznawać chłopaków? Wara od Marcina, nie będziesz pierwsza, nie wyprzedzisz mnie!
No i Marcin, który ją wyśmiał i za dużo bzdur naopowiadał. To on twierdził, że skoro chciałaby mieć chłopaka, to wystarczy dać się pomacać!
Zastanawiała się nawet, jak by to było. Jak taką sytuację zaaranżować. Naprawdę lubiła Janka, starszego brata swojej przyjaciółki. Będąc u niej, słyszała, jak na gitarze ćwiczy za ścianą. Nie znała się na tym i nie wiedziała, że ani pół riffu nie zagrał bezbłędnie, ale przecież grał. A gdy wracała do domu, udawała, że jej ręka to jego ręka, że wcale się nie spodziewa, gdzie zaraz dotknie. To mogło być miłe. Chłopiec z gitarą, banalnym symbolem wielkiej pasji.
Po drodze jednak przemyślała sprawę i wyszło jej, że mogła wpakować Marcina w niezłe gówno. Kolesia, który sam ją z gówna, a raczej rzygów, wyciągał.
Spotkała go w klatce, gdy wychodził z rowerem.
– Po co tu przyszłaś? – popatrzył na nią tak, jakby miał ochotę na małe morderstwo. Próbował ją wyminąć, ale stała w progu.
– Oj, wiesz po co.
– Nie wiem.
– No, wiesz... przepraszam za mamę. To idiotka.
– Odsuń się.
– Dokąd jedziesz?
– Podotykać jakąś koleżankę.
– Przepraszam, powiedziałam! – wrzasnęła. – Okej?!
– Nie!
– Dlaczego jesteś taki złośliwy? To była głupia historyjka, parę macanek i buzi!
– Rodzice mnie wzięli za gwałciciela, debilko!
– A ja? Wiesz, jakiego wstydu się najadłam?
– No bez jaj, już drugi raz piszesz o mnie jakieś kretyńskie fantazje, masz obsesję?! Śmiało, bierz co chcesz!
Przytrzymał kierownicę jedną ręką i docisnął ją do drzwi, napierając biodrami. Teraz naprawdę mógł patrzeć na nią z góry, przewyższał ją o głowę i z łatwością by ją nawet pobił – ale to nie była bezbronna koleżanka z piaskownicy, tylko oburzona młoda dama i natychmiast odepchnęła go tak, że spadł, potykając się o swój rower. Pozbierał się w okamgnieniu.
– Teraz to mnie wkurwiłaś, wiesz?
– Wielkie dzięki, to może już nie chcesz więcej ze mną gadać?
– A nie kapnęłaś się po tym, jak mnie obrzygałaś?
– Dobra, sam chciałeś, już się nigdy więcej nie zobaczymy!
Z mieszkania na parterze wyszła sąsiadka. Marcin mruknął „dobry”, poczekali, aż zejdzie i przepuścili ją w progu. Zdawało się, że trwa to wieczność, ale nawet po tym, jak już zostali na klatce sami, milczeli ładnych parę sekund. Wreszcie chłopak się odezwał:
– Podobno byłem całkiem niezły. Co dokładnie robiliśmy?
– Maaaarciiiin!
– W porządku. I tak twoja mama podała szczegóły.
– Możesz się już nie znęcać?
– Jutro wpadnę po kurtkę.
– Już wyprałyśmy.
– Spoko.
– Naprawdę sorry.
– No okej.
Wyprowadził wreszcie rower z klatki schodowej i pojechał. Do koleżanki, którą mógł podotykać, chociaż jeszcze o tym nie wiedział.
Rozgoryczenie nie mijało. Rodzice po wszystkim stwierdzili, że i tak zawsze mieli go za dobrego chłopaka i niech tylko o tym pamięta, kiedy zechce zrobić coś głupiego. Pamiętał, zwłaszcza gdy znów wpakował koledze głowę do muszli i spuścił wodę. Gdy znów jako Naczelny Hejter chciał zostawić ordynarny komentarz, niestety nie mógł, bo Pamela zamknęła bloga. Odsuwał się, kiedy rodzice chcieli go dotknąć, zmierzwić włosy, poklepać po ramieniu, a potem miał im za złe, że nie próbowali znowu. Uważał, że ma prawo ukarać wszystkich naokoło, a dla siebie wymagał bezwarunkowego odpuszczenia wszystkich win.
Ten brak skrępowania w spojrzeniu, niby przypadkowe stykanie się ramion, gdy się mijali w drzwiach, dłoni, gdy łapali za tą samą rzecz jednocześnie, sprawiały, że czuł się nieswojo. Kornelia zaś zachowywała się zupełnie swobodnie. Ostatnio nie znosił fizycznych kontaktów, a ten dotyk, w gruncie rzeczy niewinny, zwiastował coś więcej i chyba nie był w porządku wobec Darka. Trzeba było to ukrócić.
– Gdzie twój chłopak? – spytał. – Podobno też go zaprosiłaś.
– Tylko jego – odparła. Tak zadowolona, tak bezczelnie pewna siebie.
Mógł wstać i wyjść, a mógł też zostać i zgodzić się na niewypowiedzianą propozycję. Nie zastanawiał się wcale. Przecież dobry był z niego chłopak i zawsze myślał o konsekwencjach. Tylko po fakcie.
Jak szybko i skutecznie wydorośleć 2
1
Ostatnio zmieniony pn 29 cze 2015, 18:31 przez cru, łącznie zmieniany 2 razy.