
Wszyscy chcą być wyjątkowi. Wydawałoby się, że wszyscy bez wyjątku. Ale ja po prostu chciałabym być normalna. Codziennie rano wstawać z łóżka, robić sobie kawę i iść do pracy. Tak po prostu.
***
Biomechaniczny wodnik unosił się dwa metry nad skalistym dnem, poruszając leniwie trzema parami rozłożystych płetw. Bezmiar lazurowej toni naciskał na kompozytowe ciało, a zagubione promienie światła przenikały organiczną błonę i zatrzymywały się na szkielecie. Semibiont niczym podmorski anioł wzrokiem przenikał najgłębsze odmęty Posejdona, jednocześnie wyławiając stamtąd każdy, choćby najlżejszy szmer.
Arti ostrożnie poruszała mechanicznymi łapkami, obserwując krzywe pomiarowe nałożone na podgląd wizyjny. Odłupywała stalowymi pazurami próbki minerałów i zagarniała je do małych przegród w korpusie. A jak już skończyła, pokierowała aquabota w stronę najbliżej zastawionej pułapki. Okazało się, że była pełna – w błyszczącym fluorescencyjnie bąblu szamotała się jaskraworóżowa peixa.
Badaczka ukryła cienkie, metalowe chwytaki w piersi wodnika i zamiast tego wyciągnęła wężowaty rękaw, którym przyssała się do pęcherza. Po chwili płetwica, cała i zdrowa, znalazła się we wnętrzu semibiotycznego anioła.
– Arti… Arti… – Odległe echo bez litości zmąciło spokój wiecznego oceanu. – Arethouso Theophilo Ærr, czy ty mnie słuchasz?!
– Teraz już tak – odparła, powstrzymując gorzkie westchnienie i jednocześnie wydając mentalny rozkaz odłączenia. Wtyczka natychmiast wyskoczyła z otaczającej jej szyję półobręczy przewodnika neuronowego, a kabel z cichym świstem zniknął w ścianie. – Podczas integracji z wodnikiem trudno przejmować się swoim otoczeniem. – Badaczka omiotła krytycznym spojrzeniem sterylne pomieszczenie, wypełnione zacienionymi wnękami komór wizyjnych. Znajdowała się właśnie w jednej z takich wnęk, a Nereus stał nad nią, przyglądając się sceptycznie wózkowi inwalidzkiemu, na którym siedziała.
Arti miała nadzieję, że kierownik nie zacznie znowu wyliczać wspaniałych możliwości podarowanego jej egzoszkieletu. Dyskutowali o tym już tyle razy. Kobieta w sztucznym pancerzu czuła się okropnie. Jak kukła, poruszana nie sznurkami tylko za pomocą pneumatycznych mięśni i stalowych wsporników. A lalkarzem był software.
Elektryczny wózek, choć mniej mobilny, wydawał się jej dużo bardziej naturalnym rozwiązaniem. Przynajmniej używając go, Arti nie próbowała udawać kogoś, kim nie była. Co wcale nie znaczyło, że całkowicie negowała użyteczność technologicznego cudu, jaki stanowił egzoszkielet. Zostawiła sobie wspomaganie rąk, które teraz rozłożyła w geście konsternacji. Od pasa w górę, od ramion po koniuszki palców pokrywał ją stelaż z włókna szklanego i grafenu; konstrukcja wydawałoby się toporna, a jednak bezdźwięczna w ruchu.
Nereus zmarszczył krzaczaste brwi, widząc ostentacyjny gest podwładnej, ale nie wrócił do starej kłótni.
– Musiałaś znowu stracić poczucie czasu. – Wskazał jarzące się błękitnie cyfry zegara wewnątrzściennego. – Jest po dwudziestej pierwszej.
Arti wyjęła przewód z poręczy pojazdu i podłączyła go do gniazda w kołnierzu. Sterowanie mentalne było znacznie wygodniejsze niż manipulowanie joystickiem.
– Niczego nie straciłam – oznajmiła, gdy tylko usłyszała charakterystyczne „klik”. – Zresztą nie rozumiem, komu miałoby przeszkadzać, że siedzę do późna.
Kierownik zajął miejsce w komorze obok i oparł łokcie na kolanach.
– A twój mąż? – zasugerował.
On wolałaby, żebym w ogóle nie wracała, pomyślała cynicznie. Ale na głos powiedziała tylko:
– Matt rozumie, że mam dużo pracy.
– Jakiej pracy? Przecież aquabota można przełączyć w tryb automatyczny. Sam zbierze próbki i przeszuka bąble.
Zbyła uwagę milczeniem, posyłając Nereusowi wyjątkowo zimne spojrzenie. Ale on oczywiście nie dawał za wygraną.
– Ech, Arti… martwię się o ciebie. – Zmarszczki wykwitły w kącikach jego oczu, kiedy uśmiechnął się łagodnie. – Przecież wiesz, że jesteś dla mnie jak córka.
Tego było już za wiele.
– Ale ja jestem twoją córką!
– Ciszej, Arti, ciszej… – Mężczyzna zniżył głos i uniósł ręce w obronnym geście. – Chyba nie chcesz, bym został posądzany o nepotyzm? Jesteś świetną specjalistką i ludzie powinni cię oceniać wyłącznie pod kątem umiejętności.
– Niech to szlag trafi. – Badaczka przymknęła powieki i wycedziła powoli: – Tato, o tej porze jesteśmy tutaj sami… samiuteńcy. Kto niby ma nas osądzać?
Ojciec wzruszył ramionami.
– Nigdy nie wiadomo, skarbie. Ktoś może zapomnieć kluczy albo… – urwał, dostrzegając kwaśną minę latorośli. To, że byli spokrewnieni, stanowiło tajemnicę poliszynela wśród reszty personelu „Oriona”. – Dobrze, już nic nie mówię. Tylko, proszę, wróć do domu. Jutro Posejdon nadal będzie na ciebie czekał.
Arti wydała kilka niemych komend, a wózek inwalidzki zakręcił się w miejscu i odjechał.
– Jesteś strasznym hipokrytą – prychnęła, gdy drzwi z sykiem rozsunęły się przed nią. – Sam jakoś nie kwapisz się, by stąd wychodzić!
– Ale ja nie mam do kogo…
Chyba nie powinna była tego usłyszeć, bo po chwili wstał i dogonił ją w paru krokach, dodając głośniej:
– Chcesz, żebym cię odprowadził, córciu?
Popatrzyła na przebłyski siwizny w czarnych włosach ojca i iskrę nadziei rozświetlającą ciemne oczy. Nagle poczuła się podle.
– Jasne, tato.
Mieszkała dosłownie piętnaście minut spacerem od placówki naukowej, więc dużo sobie nie porozmawiali. W sumie to wcale. Nic nie mąciło niezręcznej ciszy, aż wreszcie ojciec chwycił Arti za ramię i ucałował w policzek.
– Pozdrów Matthaiosa ode mnie, dobrze?
Ciemność spowiła barczystą postać Nereusa, gdy zawrócił w stronę „Oriona”. Arti obserwowała go, aż stał się tylko czarną plamą na tle kopulastych budynków podwodnego miasta.
Westchnęła, wjeżdżając do windy. Przycisnęła guzik, drzwi się zamknęły, a dźwig okrążył po spirali bulwę mieszkalną i zatrzymał się na pierwszym piętrze.
Arti wjechała do środka, wołając od progu:
– Kochanie, jestem w domu! – Starała się brzmieć wesoło, mimo że od rozmowy z ojcem męczyły ją wyrzuty sumienia.
Zaniepokoiła się brakiem jakiejkolwiek odpowiedzi. Skierowała wózek do salonu, a słodki zapach wypełnił jej nozdrza. Kwiaty? Poczuła znajome ukłucie nadziei, ale cichy głosik podpowiedział szybko: „Tylko się zawiedziesz”.
Faktycznie, w pokoju nie było nawet śladu po kwiatach. Matt siedział przy stole i czytał coś na tablecie. Wyglądał w stosunku do niej tak młodo, chociaż byli w tym samym wieku. Jasne kosmyki opadały mu na czoło, zielone oczy świeciły żywo. A ona, blada i ciemnowłosa, przypominała widmo człowieka.
– Chciałabym porozmawiać – oznajmiła.
– To podłącz się do mnie – odparł, nie przerywając lektury. Elektroniczny kołnierz półkolem otaczał jego kark, mrugając wesoło żółtą lampką, sygnalizując stan aktywnego odbioru.
Arti czuła, że powinna dać Mattowi spokój. Ale zamiast tego zacisnęła pięści, wbiła wzrok w podłogę i spytała:
– A nie możemy tak zwyczajnie? Na głos?
Mąż potrząsnął głową, jakby wybudzał się z transu i spojrzał na nią wreszcie.
– Przepraszam, kochanie. Już słucham.
Otworzyła usta i… i nic. Nie wiedziała, co chciała powiedzieć. Miała pustkę w głowie.
– Nie siedź do późna, dobrze? – wydusiła z siebie w końcu.
– Obiecuję, niedługo pójdę spać. – Zerknął ukradkiem na tablet i zapytał: – To wszystko?
***
Mówisz, że mogłabym codziennie rano wstawać z łóżka? Że przy pomocy cudów nowoczesnej technologii robiłabym sobie kawę i tak po prostu szła do pracy? Rozumiem, według ciebie miałabym szansę wieść normalne życie. Ale czy zdajesz sobie sprawę, jak to jest być mną? Czy masz chociaż cień pojęcia, jak to jest, gdy twoje ciało od szyi w dół zwyczajnie nie działa? Odmawia posłuszeństwa, bezwolne i wątłe niczym szmaciana lalka… Nie? To siedź cicho.
***
Wykresy na podglądzie wodnika zadrgały nerwowo. Coś było nie tak. Dźwięk, jakby potężny trzask, wstrząsnął wszechoceanem. Kto…? Co mogło wprawić pomiary w tak szalony taniec?
– Ner, mógłbyś tu podejść?
Arti nie wytłumiła sygnału z semibionta, widziała więc zarówno wykrzywioną zmartwieniem twarz stojącego obok Nereusa, jak i falujące serpentyny czerwonego hydrowca, hen na dnie Posjedona.
– Odczyty wariują. Poziom decybeli jest niespotykanie wysoki.
Kierownik wyciągnął zapasowy kabel i podłączył się do sterowanego przez Arti aquabota. Stał przez chwilę, pozornie przyglądając się ścianie, aż wreszcie oboje powiedzieli:
– Uspokoiło się.
– …ale czemu? – dodała badaczka.
– Nie wiem. – Nereus wyciągnął wtyczkę i podrapał się nią po głowie. – Sprawdź w logu, gdzie występowało najwyższe stężenie anomalii. I przeszukaj ten obszar.
Arti potaknęła i zabrała się do pracy. Pokierowała wodnika w stronę, z której niedawno dochodził hałas, i ze skupieniem obserwowała wyniki pomiarów.
Aquabot coraz bardziej oddalał się od Nowej Atlantydy, po drodze odnajdując kolejne niepokojące ślady. W wodzie pojawiła się duża ilość szczątków organicznych, w tym związków składających się na błękitną krew tutejszej fauny. Podążając za nowym tropem, semibiont dopłynął do granicy Trójkąta Atlantyckiego. Granicy, której pracownicy „Oriona” mieli nie przekraczać. Ale Arti męczyło przeczucie, że źródło zakłóceń jest już blisko. Jeszcze tylko…
– Znalazłaś coś?
Nereus stanął za plecami córki.
– Nic, niestety. – Odchrząknęła. – Dotarłam do Trójkąta.
Kierownik wzruszył ramionami.
– Mówi się trudno… Zawracaj. Nie chcemy bezsensownie tracić drogiego sprzętu.
Arti zgodziła się z nim głośno, zastanawiając się jednocześnie, o której godzinie nie zastanie ojca w pracy, i będzie mogła wznowić poszukiwania.
***
Istnieje pewien wyjątek od reguły. Przed pójściem na basen zawsze wkładam cały pancerz. To jedyny taki przypadek, kiedy poruszam nogami. Ba, wtedy mogę nawet tańczyć! Ale ja tylko pływam. I czuję.
Woda muska moją twarz; wzburzona, wypełnia uszy szumem, wdziera się do nosa, wlewa do gardła. A ja krztuszę się i śmieję równocześnie. Moją duszę rozpala szalona, niezrozumiała dla innych ludzi radość. Wreszcie odnoszę wrażenie, że żyję. Rozkoszuję się dudnieniem rozbrzmiewającym pod czaszką i przestraszonym trzepotem własnego serca, chociaż wiem, że to drugie jest wyłącznie ułudą. Fantomem dawnych dni. Teraz rozrusznik reguluje przepływ mojej krwi, stymulator wspomaga oddychanie.
Chcesz poznać tajemnicę?
Już dawno odkryłam, jak obejść i wyłączyć wszystkie układy. Czasami robię to, będąc jeszcze w basenie. Zapach chloru wypełnia mi nozdrza, gdy układam się na błękitnej tafli i zaczynam hakować własne systemy. W jednej chwili tracę władzę nad kończynami, potem płuca odmawiają posłuszeństwa. Aż w końcu przychodzi czas na serce.
Duszę się. Umieram. Woda faluje delikatnie, a ja unoszę się na niej niczym kukła, którą przecież jestem. Betonowe niebo nade mną, śmierć zaraz za moimi plecami. Zerkam ukradkiem w tę ciemną otchłań, resztką świadomości pytając samą siebie, czy wykonać ostatni krok. Ten na drugą stronę.
Wreszcie przerażenie bierze górę. W panice przywracam wszystkie układy do działania. Biorę głęboki wdech, macham rękoma, nogami uderzam o wodę.
Tonę. Ale będę żyć.
***
Nie chciała czekać w domu, więc poszła tam tylko po potrzebne rzeczy i wybrała się na basen. Dawno nie pływała, choć miała to robić regularnie. Powinna rozciągać zanikające mięśnie. Powinna ćwiczyć, a przecież już niemal zapomniała, co to słowo znaczy.
Woda była chłodna. Pomagała uspokoić gonitwę myśli i narastających wyrzutów.
Arti nie wiedziała, dlaczego aż tak przejęła się dzisiejszymi odczytami z wodnika. Powodem anomalii mogło być wszystko, nie wykluczając awarii systemu. Ale ona miała przeczucie, że to coś większego.
Koło północy uznała wreszcie, że może wrócić do laboratorium. Nie zahaczała o dom, by wziąć wózek, tylko poszła do „Oriona” w egzoszkielecie. Ośrodek wydawał się opustoszały. Światła nie paliły się w żadnym z okrągłych okien, a stróż przysypiał przy wejściu. Arti przyłożyła kartę wstępu do czytnika i przeszła na drugą stronę przeszklonych drzwi. Nawet nie obudziła starego Sama.
Już w laboratorium musiała przysunąć sobie krzesło do wnętrza komory podglądowej. Dziwnie się przy tym czuła. Zazwyczaj przecież już siedziała.
Kliknięcie wtyczki potraktowała, jako sygnał do działania. Włączyła system echolokacyjny i wyprawiła wodnika na miejsce, w którym skończył poszukiwania.
Wyniki były obiecujące. Aquabot wykrył zakłócenia foniczne, które nasilały się w miarę zmniejszania odległości między nim, a Trójkątem Atlantyckim. Na ile orientowała się Arti, nazwa obszaru nawiązywała do jakiegoś ziemskiego odpowiednika. Ponoć tam również dochodziło do tajemniczych zaginięć, ale badaczka nie znała szczegółów. O rodzimej planecie ludzkości nie wiedziała nic ponad to, co wyniosła z lekcji historii, a wyniosła żałośnie mało. Należała do piątego pokolenia zamieszkującego Posejdona i obecny dom interesował ją zdecydowanie bardziej niż ten przodków. Jeśli dokonałaby jakiegoś wiekopomnego odkrycia, powinna powiadomić o tym Ziemię, i tyle ją to obchodziło.
Nagle zesztywniała, usłyszawszy pisk alarmu. System echolokacyjny wykrył organizm, którego nie był w stanie zaklasyfikować do żadnego znanego w bazie gatunku. Arti zaśmiała się w duchu. Czyżby rzeczywiście miała coś odkryć?
Zerknęła na mapę. Wodnik przekroczył już granicę Trójkąta. Nie zauważyła wcześniej, kiedy kropka wskazująca jego pozycję zaczęła migać, zmieniając kolor z zielonego na czerwony. Zła na siebie, skupiła uwagę na wykresach.
Tajemnicze stworzenie, czymkolwiek było, schowało się pod ziemią, w odległości niecałych trzech kilometrów. To ono stanowiło źródło zakłóceń, co do tego Arti nie miała już wątpliwości.
Przeszła na sterowanie mentalne i aktywowała receptory czuciowe bota. Był to marny substytut fizjologicznego odbierania bodźców mechanicznych, ale mimo wszystko pomocny przy wykonywaniu wymagających precyzji czynności.
Zagarniała wodę trzema parami błoniastych płetw, a chmura bąbelków otuliła jej kompozytowego anioła. Zaczęła lawirować między skałami, uważając by nie zahaczyć o ostre krawędzie. Wreszcie odnalazła wejście do tunelu. Było schowane za kurtyną z alg, a po odkryciu straszyło nieprzeniknioną ciemnością. Mimo że semibiont zawsze jarzył się nikłym, fluorescencyjnym blaskiem, Arti włączyła tryb termowizyjny. Raptem dostrzegła ogromną czerwono-żółtą plamę ukrytego pod kamiennym dnem życia i ostrożnie ruszyła do przodu.
***
Czyli już wiesz…
Tak, mogłabym nie tylko poruszać całym ciałem, ale też czuć. Dotyk, wibracje, ciepło, zimno – wydawałoby się – cały pakiet. Receptory w moim egzoszkielecie to istne cudeńka. Lekarze zapewniali, że przyzwyczaję się szybko, bo różnice doznań w porównaniu z naturalnym pierwowzorem są niewielkie. Prawie ich nie ma! – krzyczeli mi do ucha.
Tak naprawdę odczuwasz wszystko bardziej punktowo. Zagęszczenie odbierających bodźce sensorów w pancerzu jest zdecydowanie mniejsze niż w ludzkiej skórze. Pewnie mózg po krótkim czasie zapełniłby luki. Oszukałby sam siebie. Ale ja nie chcę być oszukiwana.
Poza tym ból nie istnieje – został zastąpiony przez algorytmy prewencyjne. Próbujesz włożyć rękę do ognia? Nie da rady, nieomylny software ci na to nie pozwoli. Dobra, załóżmy, że wcale nie chciałeś tego robić. To był przypadek. Spokojnie, to samo oprogramowanie wyciągnie pechową kończynę z płomieni, zanim zdążysz się sparzyć. Dodatkowo wyłączy eksteroreceptory, tylko na chwilę, byś nie musiał martwić się nadmiarem ciepła.
Dla mnie technologia to niańka, która każe mi robić i czuć tylko to, co uważa za stosowne. Niańka, której czasami szczerze nienawidzę. I bez której dawno już byłabym martwa.
***
Płynęła powoli, coraz głębiej zanurzając się we wnętrzu planety. Obserwowała podłużny kształt nieznanego stworzenia i falującą plamę ciepła wypływającą z jego trzewi. Martwiła się o stan szukanego osobnika. Aż wreszcie, gdy znalazła się dokładnie pod nim, korytarz skręcił ku górze.
Przebiła powierzchnię wody, przełączając się z powrotem na zwykły podgląd, i uruchomiła dodatkowe oświetlenie. Sklepienie owalnej jaskini rozbłysło miriadami sztucznych gwiazd, ale skrytej w mroku istocie wyraźnie to się nie spodobało. Dając wyraz swojemu niezadowoleniu, uderzyła ogonem o czarną taflę i zawyła przeciągle.
Arti uciekła z powrotem do tunelu. Stworzenie było większe od semibionta, mimo że ten mierzył ponad cztery metry. Co do tego już wcześniej nie miała wątpliwości. Ale dopiero teraz, po ujrzeniu lśniących atramentowo łusek i usłyszeniu przepełnionego bólem skowytu, nabrała pewności, że odkryła nowy gatunek. I nagle ją olśniło. Przecież słyszała plotki, widziała niewyraźne nagrania, które obrosły już legendą. Tyle że zawsze wkładała owe historie między bajki. Bajki, które mówiły, że smoki naprawdę istnieją, jedynie szukano ich na złej planecie.
Zdumienie ustąpiło trosce, gdy Arti przypomniała sobie, że istota w jamie – legenda czy nie – jest ciężko ranna. Na szczęście aquabot był standardowo wyposażony w podstawowy zestaw medyczny.
Po przygotowaniu rzutek z anestetykiem badaczka wróciła do jamy. Stworzenie zaatakowało znowu, ale jego ruchy były powolne, wręcz ociężałe. Manewrowanie w płytkiej wodzie nie należało do łatwych zadań, mimo to Arti bez problemu uniknęła ciosu. Musiała się jednak wycofać, gdy z ciemności wychynęła podłużna, naszpikowana ostrymi zębami paszcza. Badaczka dostrzegła, iż gardziel tuż pod potężną szczęką była pozbawiona łusek. Odsłonięta. Trzy żółte pociski wystrzeliły po kolei z grzbietu wodnika, a grube igły zatopiły się w giętkiej szyi. Zwierzę szarpało się jeszcze, walcząc z narkotykiem, ale wyraźnie słabło, aż wreszcie znieruchomiało.
Arti wiedziała, że to nie było bezpieczne dla stworzenia, ale nie miała wyboru. Musiała zbadać i opatrzyć je tutaj. Stacja nie dysponowała sprzętem, który umożliwiłby przetransportowanie tak dużego zwierzęcia do Nowej Atlantydy.
Podpłynęła możliwie blisko do skalistego brzegu, jednak, by przeprowadzić badania, musiała wyjść na powierzchnię. Wydała polecenie i semibiont zaczął się przekształcać. Zwinął ogon, płetwy schował do kadłuba. W zamian rozłożył mechaniczne ręce i wysunął na boki gąsienicowate koła.
Wyjechała z wody po mulistym dnie i dla próby poruszyła metalowymi palcami. Upewniwszy się, że wszystko działa poprawnie, usunęła igły z szyi bestii. Potem zrobiła głęboki wdech i zajęła się oceną obrażeń. Długie szramy na brzuchu stworzenia wyglądały paskudnie. Sczerniałe brzegi pękały, a z powstałych w ten sposób otworów sączyła się biaława wydzielina.
Arti zaczęła od sprawdzenia za pomocą USG stanu narządów wewnętrznych uśpionej istoty. Wydawały się nienaruszone, więc przeszła do oczyszczania ran. W trakcie znalazła zakrzywiony pazur, wbity głęboko w rozognioną skórę. Cokolwiek zaatakowało to zwierzę, należało do kolejnego nieznanego gatunku.
Krew popłynęła swobodnie, po tym, jak sczerniałe tkanki zostały usunięte. Arti wykonała jeszcze kilka uspokajających oddechów i zabrała się za zakładanie szwów. Poruszała metodycznie zakleszczoną w metalowych szczypcach igłą, zszywając kolejne warstwy uszkodzonej tkanki. Po skończeniu była zlana potem. Operowała już nieraz, ale zdecydowanie mniejsze stworzenia, w dużo bardziej korzystnych warunkach, więc po zaaplikowaniu antybiotyku pozwoliła sobie na chwilę wytchnienia. Obserwowała, jak szafirowa pierś unosi się, by zaraz powoli opaść. Jak tętnice na szyi pulsują życiem. Podziwiała faliste płetwy niczym falbany sukni zdobiące smukłe, opływowe ciało. Po wstępnych oględzinach doszła do wniosku, że ma do czynienia z młodym osobnikiem płci męskiej.
Nazwała go Ketos.
***
Zatuszowała swoją nocną aktywność, czyszcząc historię bota i wklejając w puste miejsce stare logi z uprzednio zmienioną datą. To było proste. Teraz czekało ją zdecydowanie trudniejsze zadanie – musiała udawać, że nic się nie stało. Nic a nic. Inaczej przodkowie zabraliby Ketosa. Przebadali, a potem ukradli na tę swoją planetę-matkę, która Arti guzik obchodziła.
Może ojciec by ją zrozumiał? Postanowiła, że powie mu jutro. Pojutrze? Kiedyś…
Jako że wychodziła z laboratorium tuż przed świtem i wróciła niecałe dwie godziny później, to w pracy ledwo widziała na oczy. Na początku zajęła się wszczepianiem lokalizatorów złapanym okazom płetwic, ale w pewnym momencie zamiast chipu użyła… czegoś. Sama nie wiedziała, z czym odpłynęła mała Pinna auratus, ale badaczka żywiła szczerą nadzieję, że nie było to nic szkodliwego.
Pomyłka skłoniła ją do poproszenia o dzień wolny. Nereus oczywiście zrobił zmartwioną minę i zaczął wypytywać córkę o stan zdrowia. Tym razem jednak nie patrzył na wózek, tylko w podkrążone oczy Arti.
– Nic mi nie jest – zapewniła. – Wczoraj poszłam na basen, potem spacerowałam. Ćwiczyłam. A że dawno nie wkładałam całej pancerpuszki…
Nereus rozpromienił się nagle i wtrącił:
– Nie musisz mówić nic więcej. Idź do domu. Odpocznij.
Znowu poczuła się podle, choć przecież nie skłamała. Pływała wczoraj? Prawda. Spacerowała? A jakże – do laboratorium i z powrotem. Ćwiczyła? Oj, tam… Może nie do końca. Ale co z tego, że nie wyjawiła ojcu wszystkich szczegółów?
***
W wypełnionych mlecznobiałą poświatą snach spotykam atramentowe widmo o srebrzystym spojrzeniu. Unoszę sprawne nagle ręce i gładzę zjawę po podłużnym pysku. Bez lęku dotykam śliskich łusek i ostrych zębów. Z radością witam kłujący ból na opuszkach, a także wilgoć spływającą po palcach. Gdy obejmuję długą szyję, całe moje ciało przenika pulsujące ciepło.
Jestem szczęśliwa.
A potem wracam do wypranej z czucia rzeczywistości i przełykam niewylane łzy.
***
Po powrocie do mieszkania zasnęła jak kamień. Jednak, gdy tylko trochę się rozbudziła, zaczęła myśleć. Za szybko, za dużo. Chciała teraz, zaraz wrócić do „Oriona”, ale musiała czekać. Zerknęła na zegarek. Zostało jej pięć godzin istnej męki.
Spróbowała poukładać sobie wszystko w głowie. Bez nerwów, od początku.
Jej praprapradziadek… bez przesady, aż tak? Uch, no dobrze. Więc jej praprapradziadek przybył na Posejdona z pierwszą falą kolonizacyjną. Posejdon to nazwa zarówno planety, jak i wszechoceanu. Przez wzgląd na słabnącą atmosferę, a co za tym idzie – nie najlepiej działające na cerę promieniowanie, życie w tym kawałku galaktyki przeniosło się pod wodę. Czyli dla człowieka, stworzenia stricte lądowego, nie było tu miejsca.
Ale od czego jest upór?
Wszechocean stanowi ponad dziewięćdziesiąt osiem procent powierzchni Posejdona. Pozostałe dwa procent pozornie nie nadawały się do niczego. Ale ludzie to sprytne istoty. Postawili na tych kilku skrawkach ziemi pierwsze stacje filtrujące, które zasysały słoną wodę, a wypluwały słodką. Podczas pompowania ekstrahowały również potrzebne do życia pierwiastki i wypuszczały je w atmosferę. Tak powstały podwaliny pod budowę Nowej Atlantydy.
Prace trwały kilka lat. Ustalono, że na około minus pięćdziesięciu metrach promieniowanie przestaje być groźne. Wystarczyło więc znaleźć względnie płaski fragment dna i można było zabrać się do pracy. Wpierw wygładzono teren i wzniesiono konstrukcję z włókna węglowego, na którym osadzono kopułę ze wzmocnionego termicznie szkła. Tak powstało niebo nad Nową Atlantydą. Później wpuszczono do środka idealną dla człowieka mieszankę gazową, a rurami popłynęła woda pitna. Krok po kroku, aż wreszcie dno Posejdona zarosły osiedla mieszkalne. Bulwiaste, przysadziste domki mnożyły się w wilgotnym środowisku niczym grzyby.
Jej przodek przyjechał do tego baśniowego podwodnego miasta i zaczął robić to, co każdy człowiek od wieków. Czyli szkodzić. Ktoś by pomyślał, że ludzie w końcu się nauczą. Ale nie. Zachwiali ekosystemem Posejdona, tak jak niegdyś wyniszczyli Ziemię. I potem oczywiście żałowali, a osoby takie jak Nereus i Arti podjęły próbę, by za wszelką cenę poznać i ochronić nowy świat, zanim reszta tych tępych, zapatrzonych w siebie…
Stój, pomyślała. Przecież miałaś się uspokoić, nie denerwować jeszcze bardziej.
Westchnęła i uniosła się na łokciach. Potem, używając siły mechanicznych rąk, przerzuciła swoje bezwładne ciało na wózek. Akurat kiedy Matt wszedł do sypialni, wzdrygając się na jej widok, jakby zobaczył upiora.
– Już w domu? Tak wcześnie?
– Też się cieszę, że cię widzę, kochanie – prychnęła, podłączając się do pojazdu. Zaraz jednak pożałowała własnych słów. – Przepraszam, nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało.
– Nic się nie stało. – Uśmiechnął się wymuszenie i dodał: – Dzisiaj też cię nie będzie?
Wczoraj, przed pójściem na basen, Arti poinformowała Matta, że zaczęła badania nad aktywnością nocną nowoodkrytego gatunku i dlatego musi iść do „Oriona”. Wychodziło na to, że i w tym przypadku niewiele minęła się z prawdą.
– Tak – potwierdziła. – Myślę, że to może potrwać parę tygodni.
Mąż kiwnął głową ze zrozumieniem.
– Szkoda. Będę tęsknić.
– Nie wątpię.
***
Sądziła, że wtedy, tamtej nocy w laboratorium, znalazła cel w życiu. Wreszcie po tylu latach bycia ciężarem dla innych, spotkała kogoś, kto potrzebował jej pomocy. Nie odwrotnie.
Podczas drugiej wizyty Ketos zachowywał się mniej agresywnie, choć wciąż spoglądał czujnie i powarkiwał ostrzegawczo. Niezniechęcona tym Arti spróbowała go nakarmić. Nie miała wątpliwości, że był drapieżnikiem, więc w normalnych warunkach wystarczały mu woda i składniki odżywcze zawarte w ciałach upolowanych ofiar. Wolała jednak nie ryzykować, że zwróci podane jedzenie, więc na razie rzuciła mu tylko kilka małych peix.
Przecięte cienkimi szparkami źrenic ślepia błyszczały nieufnością. Dopiero po wycofaniu przez Arti wodnika, Ketos wziął pierwszy powściągliwy kęs. Musiała przyznać, że wykazywał niespodziewaną – szczególnie po ich pierwszym spotkaniu – inteligencję. Gdy zjadł już wszystkie peixy, machnął łbem i spojrzał na semibionta wyczekująco, jasno dając do zrozumienia badaczce, że chce więcej.
Z porządniejszą porcją pożywienia wstrzymała się jednak do czwartej wizyty. Kiedy Ketos ujrzał stertę płetwic, która wypadła z wnętrza aquabota, zaczął gwałtownie uderzać ogonem o ziemię. Wizja zatrzęsła się, napawając Arti strachem, że znowu wpadł w szał. Badaczka poczuła więc ogromną ulgę, gdy stworzenie zaczęło spokojnie jeść i równie ogromne zdziwienie, gdy nagle polizało semibionta.
– Nie, mnie nie jedz! – pisnęła przez włączony głośnik, po tym, jak wielki, fioletowy jęzor prześlizgnął się prosto po oczach kamer.
Ketos odsunął się posłusznie i już bez podejrzliwości, a wyłącznie z zaciekawieniem, zaczął obserwować ruchy wodnika. Potem przymknął powieki i ułożył łeb tuż obok niego.
Aquabot stanął w miejscu, tak jak myśli Arethousy. Badaczka przełknęła ślinę i nie bez lęku wyciągnęła przed siebie metalowe ramię. Odniosła wrażenie, że nagle znalazła się w jednym ze swoich snów. Jednak w momencie, gdy dotknęła falujących w oddechu nozdrzy, nie poczuła absolutnie nic.
Z czasem zaczęła nazywać go w myślach „swoim smokiem”. Choć to było trochę głupie, pokusa okazała się zbyt silna. Te dwa słowa brzmiały zbyt dumnie. Ludzie trzymali w domach tortugi, lagarty oraz peixy, a ona opiekowała się smokiem! Oczywiście, nie wierzyła w bajania o magicznych właściwościach tych stworzeń. Niemniej Ketos ją oczarował. Opanował umysł, stając się nowym lalkarzem.
Nocami doglądała go, za dnia udawała, że pracuje, a popołudniami próbowała spać. I cały czas myślała o swoim smoku. W laboratorium rysowała szkice opływowej sylwetki, nie potrafiąc zebrać się do zrobienia czegoś sensownego, a gdy wreszcie kładła się w łóżku i zasypiała, jej sny nawiedzały szafirowe widma o gorących oddechach.
Wreszcie przychodził czas na odwiedziny. Arti sprawdzała, czy rany Ketosa goją się należycie, jednocześnie mówiąc, jak minął jej dzień:
– Dzisiaj tata stwierdził, że wydaję się jakaś nieobecna i znowu pytał, czy nie jestem chora. – Westchnęła. – Jakbym kichnęła, pewnie posłałby mnie do szpitala.
Opowiedziała mu również o wypadku, w którym straciła matkę, a także władzę nad ciałem. Przyznała, że ojciec ją bardzo kocha, ale za nic w świecie nie rozumie. I opisała, jakim słabym aktorem jest jej mąż.
Ketos za każdym razem zbliżał łeb do głośników i słuchał uważnie. Arti dałaby sobie bezużyteczną rękę uciąć, że rozumiał każde słowo, choć nie do końca potrafiła pojąć, jak to możliwe. Smok bystrym wzrokiem śledził wodnika i pomrukiwał gardłowo, gdy głos badaczki urywał się. Wówczas, siedząca w ciemnym laboratorium Arti mimowolnie wyciągała przed siebie ręce i szeptała:
– Jesteś piękny. – Tak bardzo chciała go naprawdę dotknąć, ale w zamian zawsze trafiała dłońmi na twardą ścianę, a uczucie bezsilności ściskało ją za gardło. – Któregoś dnia się spotkamy – dodawała wtedy. – Obiecuję.
Smok co noc zasypiał owinięty wokół semibionta, którego potem badaczka ostrożnie wyprowadzała z jamy. Co noc nabierał sił i coraz bardziej ciągnęło go do wody. Powinien już wrócić do swojego naturalnego środowiska, jednak Arti powtarzała sobie, że przecież nie przetrzymuje go w jaskini siłą. Nie miała nawet takiej możliwości. W rzeczy samej smok wyczekiwał jej odwiedzin. Leń lubił być karmiony.
Ale z czasem instynkty wzięły górę. Arti którejś nocy znowu odwiedziła jamę, tylko po to, by zastać ją pustą. Zachowała jednak spokój. W końcu już dawno wszczepiła Ketosowi lokalizator.
– Tak łatwo mi nie uciekniesz – oznajmiła pogodnie, włączając odbiornik. Ale jej wesołość ulotniła się niemal natychmiast, a oczy rozszerzyła panika. – Nie, nie, nie! – krzyczała, nabierając pewności, że nie widzi pozycji Ketosa na mapie.
Coś musiało zakłócać sygnał. Albo zniszczyło chip.
***
Zachowałam się egoistycznie, ale nie potrafiłam szczerze żałować. Nie. Byłam zła na siebie tylko z jednego powodu – nie przewidziałam, że gdy Ketos zniknie w odmętach Trójkąta, nawet z lokalizatorem nie będę w stanie go znaleźć. Powinnam o tym pomyśleć, jednak dopiero po ujrzeniu pustej tarczy nawigacyjnej, uprzytomniłam sobie jak głupio się zachowałam. I nie uwierzę, jeśli powiesz, że nigdy w podobny sposób nie popełniłeś błędu.
***
– Tato, miałam smoka, ale go zgubiłam – powiedziała do ściany i zaśmiała się gorzko. Czekała na Nereusa. Po ciemku, wewnątrz wnęki podglądowej, skulona na wózku jak dziecko spodziewające się powrotu rodzica z wywiadówki, podczas której nie mógł usłyszeć nic dobrego.
– Co się stało, Arti? – Kierownik wszedł do pomieszczenia, włączając oślepiające światło. Badaczka zmrużyła oczy, ledwo wyłapując kolejne słowa ojca. – Dlaczego uparłaś się, żebym o tej porze przychodził do pracy?
– Tato…
Poprosiła go, by usiadł i zaczęła od początku. Opowiedziała, jak zakradła się nocą do laboratorium. Opisała Ketosa, ze wstydem nazywając go „smokiem”. Mimo dojmującej pokusy nie pominęła żadnych szczegółów.
– Boję się, że znowu został zaatakowany przez to drugie stworzenie – podsumowała.
Nereus na początku opowieści krzywił się w dezaprobacie, ale pod koniec trudno było wyczytać z jego oblicza jakiekolwiek emocje. Złożył razem dłonie i z namysłem wpatrywał się w jakiś punkt na nieskazitelnie białej podłodze. Nieznośna cisza wgniotła Arti jeszcze głębiej w objęcia pojazdu. Kobieta skuliła ramiona, pochyliła głowę i nagle strasznie pożałowała, że nie może podwinąć nóg.
Ojciec odezwał się wreszcie zaskakująco łagodnym tonem:
– Nie wierzę, że to mówię, Arti, ale… powinniśmy zostawić to stworzenie w spokoju. Cokolwiek żyje w Trójkącie od zawsze radziło sobie bez ludzkiej ingerencji. – Przysunął się bliżej córki i ujął jej drobną dłoń. – Nie jesteśmy tam mile widzianymi gośćmi, skarbie.
Uwolniła się z uścisku ojca i odwróciła wzrok. Jak zawsze Nereus zapominał, że dotyk, którego nie czuła, tylko ją drażnił.
– Czyli mi nie pomożesz?
Pokręcił głową.
– Po prostu chciałem, żebyś poznała moje zdanie w tej kwestii.
Znowu chwycił jej rękę, a ona znowu wyślizgnęła się z objęcia silnych palców. Wtedy westchnął z rezygnacją.
– Arti, dobrze wiesz, że ci pomogę. Przecież jesteś moim dzieckiem.
***
Nereus kazał jej iść do domu. Nie wracać, póki dobrze się nie wyśpi. Ale ona tylko spojrzała z niechęcią na łóżko i ruszyła do łazienki.
Długie włosy otulały jej zgarbioną sylwetkę, gdy patrzyła na swoje odbicie w lustrze i słuchała szumu napełniającej umywalkę wody. Monotonny dźwięk zazwyczaj ją uspokajał. Usypiał nawet. Ale nie teraz.
Matt wszedł do łazienki. Musiał zauważyć, że Arti była w środku i mimo wszystko postanowił przyjść do niej. Kobieta nie rozumiała, dlaczego nagle postanowił zrujnować idealny porządek ich cichego układu.
– Słuchasz wody? – spytał. – Dawno tego nie robiłaś.
Stanął za plecami żony i pieszczotliwie pogładził ją po głowie, a ona obejrzała się nerwowo.
– Nie mogę spać – skłamała, powstrzymując cisnące się na usta pytania, i znowu wbiła spojrzenie w lustro. Nie potrzebowała kłótni.
– Myślałem, że prowadzisz jeszcze te nocne badania – oznajmił niby mimochodem, odgarniając jej włosy za uszy, a potem rozdzielając je na trzy równe pasma.
Na ten widok coś ścisnęło ją za gardło.
– Dzisiaj nie musiałam zostawać długo. – Delikatne chwyciła Matta za rękę i pokręciła głową, dając mu do zrozumienia, że ma przerwać to, co robi. – Przez następne dni mogę bywać w laboratorium nieregularnie – ostrzegła jeszcze. W przeciwieństwie do męża, nie miała zamiaru łamać ich nigdy niewypowiedzianej umowy.
Mężczyzna cofnął się z zakłopotaną miną i uciekł wzrokiem.
– Wiesz, ja też musiałem zostać w pracy… to znaczy… – zaczął się tłumaczyć.
Kiedyś, zaraz po wypadku, ale zanim jeszcze stracili wszelkie nadzieje, często zaplatał jej włosy w warkocz. Wsuwał palce między ciemne pasma i czule rozplątywał powstałe samoistnie kołtuny. Arti śmiała się, gdy ciepłym oddechem łaskotał ją w twarz i obsypywał pocałunkami szyję. Przyjmowała pieszczoty, chłonąc każde słowo otuchy z równą naiwnością. Wszystko będzie dobrze, szeptał jej wtedy do ucha.
– Wszystko będzie dobrze – powtórzyła niczym echo tamtych wspomnień. Kolejne kłamstwo z łatwością opuściło rozciągnięte w fałszywym uśmiechu usta: – Przecież jak wróciłam, leżałeś w łóżku.
***
Wiem, że Matt mnie zdradza. Nie on pierwszy złamał śluby małżeńskie, nie ostatni. Tak to już w życiu bywa.
Co? Sądziłeś, że jestem ślepa, tak? Nie, nie jestem. Po prostu o niektórych rzeczach wolałabym nie mówić.
Od lat po cichu przyglądam się nowemu życiu, które mój mąż zdołał sobie wybudować na ruinach starego. Zbywam milczeniem drażniący zapach kwiatów, których nigdy nie przynosi do domu, choć za każdym razem nie potrafię stłumić jałowej nadziei, że zobaczę bukiet. Nie zwracam uwagi, gdy Matt bez przerwy siedzi podłączony do sieci, nawet jeśli pozornie nie ma to najmniejszego sensu. Próbuję nie myśleć, czy rozmawia z tą drugą kobietą, jednocześnie odpowiadając na moje pytanie. Udawaną ślepotą związuję mu ręce.
Matt sam nigdy nie odważy się odejść. Zostawić taką kalekę jak ja, to zbyt wiele dla jego nadwyrężonego już sumienia. Niby jestem obwieszona alarmami, które w razie zapaści ściągną mi na głowę karetkę, ale przecież urządzenia bywają wadliwe. Szczególnie, gdy odrobinę im pomóc.
Nie wiem, czy nadal kocham męża, ale na pewno po cichu pragnę, żeby jego „przyjaciółka” już na zawsze pozostała „tą drugą”. I mam świadomość jak to brzmi…
Nie lubisz mnie w tym momencie, prawda? Spokojnie. Ja też siebie nie lubię.
***
– Jak mogłeś! – krzyknęła, gdy tylko dowiedziała się, co zrobił ojciec.
– Ciszej, skarbie… – Kucnął przy niej, opierając dłonie na poręczy wózka, i dodał szeptem: – Przecież wysłanie pustych wodników byłoby głupotą. Ktoś musi siedzieć w środku, żeby w razie zagrożenia przejść na sterowanie manualne.
– Nie o to mi chodzi – fuknęła. – Czemu nie zostawiłeś żadnego dla mnie?!
Nereus pokręcił głową, patrząc na córkę z niezachwianym spokojem.
– Podejrzewam, że zakłócenia występujące w Trójkącie mają charakter elektromagnetyczny. Wiesz, co to dla ciebie oznacza, kochanie…
Wiedziała. Silny impuls elektromagnetyczny mógł nie tylko unieruchomić i odciąć sterowanego przez nią wodnika od stacji, ale także uszkodzić inne systemy. Mógł ją zabić.
– Ale to moje odkrycie – jęknęła cicho. Przymknęła powieki, próbując powstrzymać napływające do oczu łzy. – Mój…
Ojciec próbował pocieszyć Arti. Tyle że on nigdy nie potrafił dobierać odpowiednich słów. W zamian rozzłościł córkę zapewnieniami, że jako pierwsza dowie się o wynikach poszukiwań.
– Skoro nie jestem tutaj nikomu potrzebna, kierowniku, pozwolisz, że sobie pójdę? – spytała jadowicie i odjechała zanim Nereus zdążył jej odpowiedzieć. To były ostatnie słowa, jakie kiedykolwiek skierowała do ojca.
Nie odbierała połączeń, ale każdą nagraną wiadomość odsłuchiwała z wypiekami na twarzy. Niestety, poszukiwania nie odniosły żadnych rezultatów. Arti podejrzewała, że załoganci wodników badali okolice wskazanej przez nią jaskini, zamiast popłynąć dalej. Nie miała bladego pojęcia skąd, ale była pewna, że Ketos znajdował się w samym sercu Trójkąta.
Nienawidziła tego uczucia bezradności, kiedy jedyne, co można zrobić, to czekać, aż inni rozwiążą twój problem. Na domiar złego, z dnia na dzień traciła nadzieję, że faktycznie do jakiegokolwiek rozwiązania dojdzie. Na przemian spała i chodziła na basen, a zawroty głowy przypominały jej o przegapionych posiłkach. Ignorowała zarówno Matta, jak i ojca. Wszystko poza informacjami na temat poszukiwań straciło dla niej znaczenie.
Po dwóch tygodniach chowania się przed światem, odtworzyła kolejną pozostawioną dla niej wiadomość i ze zdziwieniem zauważyła, że nie zna nadawcy. Zamarła, usłyszawszy beznamiętny głos automatu. Do jej świadomości docierały tylko niektóre słowa:
– Dzień dobry, ten numer widnieje na liście ICE pana Nereusa Ydora… W naszej placówce zarejestrowano… Prosimy o pilny kontakt.
***
W dniu pogrzebu włożyła pancerz i z całej siły drzemiącej w pneumatycznych mięśniach kopnęła wózek inwalidzki. Płacząc jak małe dziecko, obiecała sobie, że już nigdy na niego nie wsiądzie. Nie wiedziała, kiedy znalazła się na podłodze sypialni. Chciała uderzyć pięścią w ziemię i nagle zamarła, powstrzymana przez algorytm zabezpieczający. Widać software wykrył, że nie uprawia żadnego sportu, tylko wpadła w amok.
– Pilnujesz mnie, co? Ty sukinsynu… Dlaczego? Dlaczego?! – powtarzała, pochlipując cicho. Matt wpadł do pokoju i z przerażeniem malującym się na twarzy kucnął przy żonie. Nie stawiała oporu, gdy objął ją i kiwając się lekko, wyszeptał:
– Ciii, wszystko będzie dobrze. – Otarł jej twarz z łez i uśmiechnął się pokrzepiająco. – Zobaczysz. Przestanę tyle… pracować. Cały czas będę przy tobie.
Arti na chwilę zobaczyła w nim chłopaka, którego niegdyś pokochała. Przymknąwszy powieki, zatonęła w słodkiej iluzji i policzyła do stu, wsłuchana w bicie drugiego serca. Gdy wróciła do rzeczywistości, kiwnęła głową i podnosząc się z ziemi, wychrypiała:
– Już mi lepiej.
Rozejrzała się po pokoju. Jej wzrok przyciągnęły kule woskowej magmy leniwie poruszające się wewnątrz szklanego klosza. Niczym zahipnotyzowana, ruszyła w stronę stolika nocnego. Co ciekawe, to samo oprogramowanie, które nie pozwalało Arti zrobić sobie krzywdy, nie miało absolutnie żadnych przeciwwskazań, gdy chwyciła lampę i z rozmachem uderzyła nią Matta w głowę.
Uciekała. Chciała wrócić do domu. Do mamy. Czuła się, jakby znowu miała dziewiętnaście lat i bezgłośnie błagała o pomoc, przygnieciona stertą żelaznych trzewi tonącego statku. Ciemność otaczała ją zewsząd, wpychała się do gardła i odbierała czucie kończynom. Powoli wysysała z niej życie.
Arti nie wiedziała, jak dotarła do „Oriona”. Nagle stała przed przeszklonymi drzwiami, z kartą wejściową w ręku. Pozostali pracownicy byli na pogrzebie, więc wewnątrz powitała ją jedynie pustka. Badaczka wskoczyła do windy i zjechała do poziomów podziemnych stacji.
Nie zarejestrowała również, kiedy przygotowała swojego aquabota. W jej głowie pozostały jedynie urywki wspomnień – złowróżbnie migające lampy korytarza, okrągły właz komory załadunkowej, wysuszone i nieruchome ciało wodnika, które wyjechało na stole niczym przetrzymywany w kostnicy topielec.
Szum wlewającej się do śluzy wody zatkał jej uszy. Zielonkawy poblask semibiotycznej powłoki ledwie rozpraszał mroki podziemnego tunelu. Ledwie tłumił strach. Arti wydała kilka chaotycznych komend i aquabot ożył. Kazała mu uciekać.
Oprzytomniała dopiero, gdy wydostała się wodnikiem spod ziemi, kilka kilometrów za Nową Atlantydą. Kopuła miasta skrzyła się refleksami sztucznego światła, a pękate budynki rozmazywały w oczach, gdy wiecznie ruchomy ocean napierał na półprzezroczystą barierę. Sieć czarnych, zatopionych w gigantycznej czaszy ze szkła włókien, przesłaniała ludzkie mrowisko, niczym pajęczyna schwytane owady. Nowa Atlantyda nagle wydała się Arti pułapką, ogromną klatką wabiącą swe ofiary migotliwą łuną i widmem schronienia.
Badaczka odwróciła się od tego przerażającego widoku i z trudem przełknęła ślinę. Fluoroscencyjne ciało aquabota falowało na kształt sinusoidy, gdy z pełną prędkością ruszyła w stronę Trójkąta.
***
Chcesz wiedzieć, jak odszedł mój ojciec?
Samotnie.
Co wieczór siedział w pustym mieszkaniu, a śmiercionośny tętniak czaił mu się pod czaszką. Aż wreszcie krwisty bąbel pękł, kiedy w pobliżu nie znajdował się nikt, kto mógłby wezwać pomoc. W przeciwieństwie do mnie, ojciec nie był nadzorowany. Widząc silną sylwetkę Nereusa, nikt nie pomyślałby, że cokolwiek mu zagraża.
Dostrzegasz ukrytą w tym wszystkim ironię? Ironię, która pali mi wnętrzności fantomowym bólem i nie pozwala umysłowi zaznać choćby chwili wytchnienia? Byłam potrzebna tacie, ale w pogoni za legendą nawet tego nie zauważyłam.
***
Milczeniem przykuła Matta do siebie. To przez nią poszukiwano Ketosa. Zrozumiała, że instynktownie więziła tych, których usiłowała kochać. I wreszcie chciała podarować im wolność. Jednak nie potrafiła powstrzymać się przed tym ostatnim aktem samolubności. Musiała dowiedzieć się, że smokowi nic nie zagraża. Musiała się pożegnać.
Machała potężnym ogonem, wsłuchana w uspokajający szum wody, napawając oczy soczystymi kolorami podwodnej fauny i flory. Podziwiała poruszające się z morskim prądem chmury planktonu i mieniące się feeriami barw ławice, które uciekały przed nią w popłochu. Czuła się dobrze. Pozwoliła sobie na moment ukojenia, choć sumienie bez przerwy domagało się głosu.
Niedane jej jednak było długo rozkoszować się pięknem Posejdona; tej naturalnej równowagi panującej we wszechoceanie. Nagle została wylogowana z systemu operacyjnego. Ktoś w „Orionie” przejął stery aquabota i natychmiast zawrócił ku Nowej Atlantydzie. Ale Arti nie uległa panice. Spokojnie wysunęła zapasowy terminal i wstukała sekwencję wyłączającą wszystkie urządzenia nadawczo-odbiorcze wodnika, po czym aktywowała tryb manualny.
Gładkie, żelowe ściany kompozytowego ciała zacisnęły się wokół niej, a na twarz wskoczyła maska tlenowa. Badaczka stała się jednością z biologicznymi strukturami bota. Zamachała energicznie rękoma, a jego płetwy posłusznie powtórzyły ten ruch. Uśmiechnęła się delikatnie. Straciła możliwość korzystania z układów lokalizacyjnych, ale nadal miała władzę nad semibiontem.
Podłączyła się pod receptory czuciowe i aparat dźwiękowy. Gdy płynęła, ocean pieścił jej opływową sylwetkę, wdzierał się między trzy pary ramion i łaskotał po grzbiecie. Była mitem goniącym za legendą. Syreną błagalnym śpiewem nawołującą smoka.
– Ketos, słyszysz mnie? Pamiętasz mnie?
Dotarła do granicy Trójkąta, niepewna, na co dokładnie liczy. Przepłynęła przez tę niewidzialną barierę, ignorując rezonujące pod czaszką ostrzeżenie ojca.
Dno opadało coraz bardziej, a światła było coraz mniej, więc Arti włączyła lampę czołową aquabota. Jej głos roznosił się po wodzie niewidocznymi dla oka falami, budząc do życia uśpione w tym zakazanym miejscu istoty.
Umilkła, nagle zaniepokojona.
Cętkowane lśniącymi ślepiami cienie wodziły za nią czujnym wzrokiem, gdy przepływała obok. Stworzenia były wyraźnie mniejsze od wodnika, nie wiedziała jednak, czym są, ani jakie mają zamiary, więc cieszyła się, że pozostają w swoich kryjówkach. Nie chciała ich stamtąd wywabiać.
Nie wyobrażała sobie, żeby smok żył w tych ciemnościach, więc postanowiła szukać go wyżej. W ruchu przywróciła wszystkie układy semibionta do działania, ale wysłane fale akustyczne nie powracały do odbiornika, a kontakt z „Orionem” po prostu się urwał. Coś blokowało sygnały, jednak nie wpływało na działanie egzoszkieletu. Pokrzepiona tą myślą badaczka znowu zaczęła wzywać Ketosa.
Usłyszy mnie w końcu i rozpozna, pocieszała się. Przecież zna barwę mojego głosu.
Ale czas mijał, a to przeklęte miejsce straszyło głównie nudą. Arti zaczęła się zastanawiać, czy nie zboczyła z kursu, wszak była pozbawiona nawigacji. Może krążyła w kółko, cały czas pozostając przy granicy Trójkąta?
Po natężeniu światła oceniła, że jest już bardzo blisko powierzchni. Myślała, by zawrócić, kiedy nagle zauważyła majaczące w oddali kropki. Przetarłaby oczy ze zdumienia, gdyby jej ręce nie tkwiły w żelowej masie. Im bliżej podpływała do tajemniczego zjawiska, tym więcej pojawiało się jasnych punkcików. Wreszcie rozpoznała źródło blasku. Skalista ściana, niby filar podpierający ocean, zdawała się nie mieć końca; niknęła w głębinach, wybijała się ponad powierzchnię wody i lśniła tysiącem porośniętych luminescencyjnym mchem wnęk. A na tle mlecznobiałych plam poruszały się łuskowate, długoszyje cienie. Smoki Posejdona.
Nagle jeden przepłynął przed nią. Wielki, potężny, pojawił się jakby znikąd w słupie światła wystrzeliwującym z aquabota i równie nagle zniknął, połknięty przez morską otchłań.
Zafascynowana Arti zamarła z podziwu i poczuła niewysłowioną radość. Ale głos rozsądku, głos ojca, nie dawał jej spokoju. Czemu te stworzenia zadomowiły się w miejscu, w którym były widoczne jak na dłoni? Dlaczego przepływający obok olbrzym nie zareagował na jej obecność? Wodnik, w którym przebywała, był tym samym, przy pomocy którego regularnie odwiedzała Ketosa. Może wciąż nosił na sobie ślady smoczego zapachu? Czy to znaczyło, że wielkie gady będą traktowały ją jak jedną ze swoich?
Arti pierwszy raz od przekroczenia granicy Trójkąta zatrzymała się w jednym miejscu. Ledwie poruszając płetwami, zawisła w morskiej toni, skupiona na zmaganiach z własnymi wątpliwościami. Zaczęła dostrzegać pewien schemat. Spotkała już istoty wyraźnie niechętne światłu. Co jeśli potwór, który zaatakował Ketosa, charakteryzował się podobną awersją? Czy byłby dla niej równie niewidoczny, co atramentowe smoki? Czy przed atakiem chronił ją wyłącznie jaskrawy promień lampy?
Badaczka szybko poznała odpowiedzi na niektóre z tych pytań, gdy potężny ryk wstrząsnął wodnikiem i bez ostrzeżenia wyłączył wszystkie systemy – również te zarządzające egzoszkieletem. Nagle pancerz stał się głuchy na wszelkie rozkazy, a koszmar z młodości powrócił. Mrok otulił spadającego swobodnie semibionta, wdzierał się do środka i dusił bez litości. Paraliżująca ciemność obezwładniała płuca, kradnąc oddech i przyćmiewając wzrok. Znowu zabijała Arethousę i wszystko wskazywało, że tym razem dokończy dzieła.
***
Jakaś część mnie nie wierzyła, że znajdę Ketosa. Że odniosę sukces w tej desperackiej próbie zwabienia go własnym głosem. Jakaś część zawsze wiedziała, że nie należę do tego świata, a ten świat nie należy do mnie.
Arethousa Theophila Ærr to nie tylko córka Nereusa i Doris, ale również potomkini Ziemi. Nigdy jednak nie była twoim dzieckiem, prawda, Posejdonie?
***
Musiał zadziałać mechanizm ewakuacyjny, dzięki któremu wodnik wypluł ją jak zżutą gumę. Dzięki któremu jeszcze żyła. Odzyskawszy przytomność, od razu zauważyła, że może oddychać, choć wciąż pozostaje sparaliżowana. Wspomaganie płuc i maska tlenowa działały, za to powoli dostrzegała uszkodzenia, jakim uległ pancerz. Aż wreszcie utkwiła wzrok w czerwonych wstęgach ciągnących się za nią jak warkocze, które niegdyś splatał dla niej Matt.
W dole, niczym w jakiejś baśniowej opowieści, ciemność walczyła ze światłem. Smugi czerni próbowały stłamsić obłoki jasności, w których na przemian pojawiał się potwór z koszmarów i młody smok. Pierwszy pluł smolistą mazią na wydobywające się z gardzieli drugiego chmury lśniącego pyłu. Szponiaste, złączone błoną, ale wciąż przerażająco ludzkie palce starały się rozszarpać falbaniaste płetwy. Paszcza z cienkimi szpikulcami zębów zaciskała się raz za razem, próbując sięgnąć smukłej szyi.
Arti bezradnie przyglądała się pojedynkowi tych różnych jak ogień i woda żywiołów, a prąd morski unosił ją coraz wyżej i wyżej. Smok trafił jednym ze swoich świetlistych pocisków prosto w pysk potwora. Migotliwe kłębowisko otoczyło ohydny łeb, a wielkie łapska w obronnym geście zasłoniły bezbarwne, okrągłe ślepia. Ostatnim, co zobaczyła badaczka, zanim na dobre porwały ją fale, były rozwarte do kontrataku szczęki szamoczącej się dziko bestii.
Mrok powrócił, lecz nie na długo. Otulił ją swoim chłodnym całunem, by zaraz umknąć przed piekącym oczy blaskiem. Arti z trudem uniosła powieki, a dwie strużki krwi spłynęły jej po policzkach, mieszając się z łzami. Nigdy wcześniej nie widziała słońca. Teraz żarząca się ogniście kula wisiała nad nią niczym zegar odliczający ostatnie sekundy życia. Arethousa zapłakała i kołysząc się na falach, zaczęła wyznawać swoje grzechy jedynemu bogu, w którego istnienie kiedykolwiek wierzyła.
***
Już wiesz, jak do ciebie trafiłam, Posejdonie. Tym razem purpurowe niebo góruje nade mną, ale śmierć niezmiennie czai się za moimi plecami. Nie przyszłam jednak prosić cię o ratunek. Nie proszę również o wybaczenie. Błagam jednak, nie zostawiaj mnie, tak jak ja zostawiłam swojego ojca. Mimo że w pełni na to zasługuję, nie pozwól mi umrzeć w samotności.
***
Morska toń pękła, wystrzeliwując pod firmament kaskadą migoczących kropel. Atramentowe łuski zabłysły w słońcu, kiedy smukła zjawa owinęła się wokół niesionego przez fale ciała i musnęła językiem zmarzniętą dłoń.
Arti poczuła dotyk, śliski i ciepły zarazem. Uśmiechnięta, uniosła ręce nad głowę. Poruszyła palcami.
Już wszystko było dobrze, prawda?
Więc nie przeraził jej ryk, który raptem rozdarł powietrze i przeniknął wodę. Nie bała się również, gdy ze spienionego oceanu wypływały kolejne widma. Gdy do pieśni żałobnej dołączały kolejne głosy.
Bo czemuż miałaby się lękać?
Dzieci Posejdona przybyły pożegnać ją jak siostrę.
[ Dodano: Nie 07 Cze, 2015 ]
Coś tak czułam, że jak wrzucę tekst przed wyjazdem to na pewno o czymś zapomnę... :] No i zapomniałam o gatunku.