
UWAGA WULGARYZMY!
....................................................................................................................................
"Jak Przetrwać. Od A-pokalipsy Do Z-ombie"
ROZDZIAŁ IV
Z głębokiego snu wyrwał go dźwięk telefonu. Nie otwierając oczu, na wpół przytomnie począł macać dookoła w poszukiwaniu brzęczącego urządzenia. Pod palcami czuł nierówności miękkiego wełnianego dywanu, chłód mahoniowych klepek, prostą nogę od łóżka i gumowy kabel od lampki. Przesunął się w bok ku krawędzi materaca i zlustrował podłogę mętnym wzrokiem. Dźwięk dochodził spod topornej szafki nocnej. Zmrużył powieki, aby polepszyć ostrość widzenia, nadwyrężoną twardym pijackim snem. Dostrzegł czarny brzeg telefonu. Wyciągnął rękę i z niemałym wysiłkiem sięgnął po nieduże urządzenie. Odebrał połączenie.
- John?! - Usłyszał po drugiej stronie wysoki kobiecy głos. - John! Oni tutaj są!
Potrzebował paru sekund, aby zacząć myśleć trzeźwo. Przewrócił się na plecy i wolną ręką przetarł zmęczone oczy.
- Kto jest gdzie? – zapytał nieprzytomnie.
- Nie wiem… O…o…oni! Ci… ci ludzie są zzza moim oknem.
Głos kobiety drżał. Z trudem łapała powietrze. Mimo wszystko zorientował się z kim rozmawia.
- Margaret? – Usiadł sztywno, stawiając stopy na podłodze.
- Ci wszyscy ludzie John… - zachłysnęła się powietrzem i zaniosła cichym płaczem.
- Margaret powiedz mi co się tam dzieje?! – Nieświadomie podniósł nieznacznie głos. – Gdzie jesteś?! Jacy ludzie?!
Pośpiesznie nałożył buty i zbiegł do salonu, przeskakując po trzy stopnie na raz. Szarpnięciem obudził kompletnie otumaniałego Edda.
- Jestem w domu… a oni… wyglądają, jakby byli martwi – mówiła łkając.
- Na miłość boską! Co ty do diabła wygadujesz?!
Włączył telewizor . Na ekranie pojawiły się jakieś zakłócenia.
- John. Boję się… - szlochała coraz ciszej tak jakby traciła siły.
Zaczął nerwowo skakać po kanałach. Wszędzie tylko śnieg i zakłócenia. Naciskał przyciski na pilocie z takim zapałem, że na czubku jego palca pojawił się wyraźny prostokątny odcisk. „Trwa ewakuacja południowej części kraju!” Ryknął nagle telewizor.” Prosimy nie opuszczać domów dopóki dowódcy jednostek naziemnych, nie wydadzą stosownych poleceń. W ciągu dwóch do czterech godzin powinny pojawić się pierwsze uzbrojone konwoje. Do tego czasu należy pozostać w domach, zabezpieczyć drzwi oraz okna i w miarę możliwości postarać się odseparować zarażonych.” Materiał kręcono w jednostce wojskowej. W oddali widać było startujące helikoptery i szpalery odjeżdżających ciężarówek. „Przypominamy. Trwa ewakuacja południowej części kraju…”
- Co się do kurwy nędzy dzieje?! – Złapał się za głowę, zaciskając palce na gęstych włosach.
- John proszę… - usłyszał w słuchawce. Zapomniał, że trzyma w ręku telefon.
- Podaj mi swój adres Margaret.
Machinalnie zaczęła dyktować mu dane, o które zapytał. Notował wszystko na skrawku gazety, a dłoń trzęsła mu się tak bardzo, że ledwo trzymał długopis.
- Co chcesz zrobić? – zapytała.
- Przyjadę po ciebie.
- Nie! – nieomal krzyknęła. – Przecież oni są pod budynkiem. Nie dasz rady…
John wcale jej jednak nie słuchał. Bez wyjaśnień pociągnął za sobą, zdezorientowanego Eddego i gestem nakazał mu wsiąść do samochodu. Sam zajął miejsce kierowcy i otworzył bramę garażową. Samochód wytoczył się na podjazd.
- Widzieli cię? - powiedział do telefonu.
- Chyba nie… Schowałam się w łazience.
- To skąd wiesz, że ktoś tam ciągle jest?
- Widzę ich przez uchylone drzwi… John. Nie możesz tu przyjechać.
John wyjechał właśnie na ulicę. Skupiony na rozmowie, nie uważał na drogę i ze sporą prędkością uderzył w przechodzącego przez jezdnię pieszego. Auto zatrzymało się z piskiem. Mężczyzna zniknął przed maską, pchnięty na jezdnię siłą uderzenia.
- Kurwa John! – wydarł się Eddy. – Przejechałeś faceta!
- Co się stało? – zapytała Margaret.
John nie usłyszał żadnego z nich. Otworzył drzwi i zwymiotował na asfalt. W ręku wciąż ściskał telefon, jednakże nie trzymał go już przy uchu. Wysunął lewą nogę, uważając by nie wdepnąć w wymiociny.
- Muszę sprawdzić... – wyartykułował do siebie.
Wychylił się i próbował dźwignąć z siedzenia kiedy coś pociągnęło go z powrotem do wnętrza samochodu.
- Wsiadaj! Coś jest nie tak.
Przypomniał sobie, że jest z nim Eddy
- Co? – zadał mu nieprzytomne pytanie.
Zagłębił się w siedzeniu i z nogą dyndającą za progiem wozu spojrzał na kolegę. Eddy wskazywał na jakiś punkt po prawej. John skierował swoją uwagę w tamtym kierunku. Sąsiedzi byli na podwórku. Cała czteroosobowa rodzina wypruwała właśnie falki z seniora rodu. Przy furtce stał listonosz. Choć w tym przypadku określenie stał, można by uznać za kwestię sporną. Ręka listonosza wisiała bowiem wyłamana przy jego boku, głowę miał wsadzoną pomiędzy pręty, a w miejscu ucha widniał czarny skrzep. Jegomość najwyraźniej próbował przedostać się przez ogrodzenie, aby dołączyć do makabrycznej uczty. John upuścił telefon, który zsunął się na dywanik. Miał wrażenie, że albo zaraz odpłynie, albo znowu zacznie rzygać. Gdzieś blisko słyszał jakieś głosy. Nie. Jeden głos. Bardzo blisko.
- Zamknij kurwa te drzwi! – darł się Eddy wprost do jego ucha.
Powoli schował nogę do środka i złapał za klamkę. Drzwi zatrzasnęły się z hukiem, uderzając go silnie w ramię. Jęknął głośno, ocucony nieco uderzeniem i zerknął ze zdziwieniem w kierunku drzwi. To, co zobaczył za oknem, było gorsze niż najstraszniejsze koszmary. Za lekko przyciemnianą szybą najpierw pojawiła się ręka z powykręcanymi czerwonymi od krwi palcami. Kciuk zwisał przy nadgarstku na strzępie rozdartej skóry. Wszystkie miękkie tkanki wisiały rozwleczone wzdłuż przedramienia. W ślad za ręką, trąc z nieprzyjemnym odgłosem o karoserię, przesuwała się głowa, a raczej to co z niej zostało. Nabiegłe krwią oczy w potrzaskanych oczodołach, wpatrywały się w pobladłą twarz Johna. Zęby górnej szczęki szorowały rytmicznie o szybę. Dolnej szczęki nie było wcale. Leżała zmiażdżona pod samochodem. Z przeciętego wpół języka, nieprzerwanie ciekła czerwona maź, barwiąc drzwi purpurowymi smugami. John nie był w stanie choćby drgnąć z przerażenia. Poczuł silny ucisk na prawej stopie i szarpnięcie kierownicy. Mustang wystrzelił do przodu, ocierając chromowane felgi na wysokim krawężniku. Eddy trzymał nogę na stopie Johna naduszając z całych sił na gaz, starając się opanować samochód jedną ręką. John nie zdoławszy zorientować się w sytuacji, odepchnął od siebie uciążliwy ciężar i samochód wpadł z impetem w kępę krzaków.
- John wycofuj! No już!
Edd uderzył go w twarz otwartą dłonią. Pomogło.
John wrzucił wsteczny i auto gładko wróciło na ulicę. W lusterku widział poturbowanego mężczyznę, czołgającego się po jezdni w ich kierunku. Obie jego nogi wygięte były w kolanach w nienaturalnej pozycji.
John wcisnął gaz i z piskiem opon ruszył przed siebie.
*
Kiedy cisza stawała się nie do zniesienia, a licznik nieprzerwanie wskazywał 200km/h , Eddy musiał ponownie zareagować.
- W porządku stary? – zapytał spokojnie, aby nie przestraszyć kumpla.
- Popierdoliło cię?! Nic nie jest w porządku! - Nerwowo oblizał usta. W końcu mógł wyrzucić z siebie wszystkie tłumione emocje. Zerknął na swoje odbicie. Jego twarz była szara jak papier toaletowy na stacjach PKP w latach 90-tych. – Jak mogłem nie zauważyć co się tutaj dzieje. Od jakiegoś czasu na osiedlu robiło się coraz ciszej. A teraz zobacz! Jest kompletnie pusto! Nie ma żywego ducha. – Zaśmiał się histerycznie. – Żywego ducha… Dobre. – Ponownie oblizał wargi. – Wszyscy zamienili się w żywe trupy i chcą nas wpierdolić. Tak. Jebana apokalipsa! – rechotał do przedniej szyby.
- John? – Eddy obawiał się, czy jego kolega aby nie zwariował.
- Co? – rzucił jak gdyby nigdy nic.
W oczach Johna majaczył zalążek szaleństwa. Edd był świadom wszystkiego, co się wydarzyło. Potrafił myśleć trzeźwo jeśli taka była potrzeba. Wiedział, że wirus o którym mówiono od dłuższego czasu, okazał się czymś więcej niż, jakkolwiek irracjonalnie by to brzmiało, tylko nieznaną śmiertelną chorobą. Zdawał sobie sprawę, iż jego matka najpewniej nie żyje i ku swojemu zdziwieniu odkrył, że zdążył się z tym pogodzić. W tym momencie należało skupić się na Johnie. Miał go zawsze za twardego faceta, ale najwyraźniej ostatnie wydarzenia całkowicie go przerosły. Zastanawiał się co powinien zrobić, a myśleć musiał szybko, bo John w każdej chwili, jadąc z taka prędkością, mógł spowodować kolejny wypadek.
Samochód zahamował tak gwałtownie, że Eddy wleciał na deskę rozdzielczą. Całe szczęście nic poważnego mu się nie stało.
- Co do… - zaczął.
- Niech to szlag! – przekrzyczał go John.
Edd aż podskoczył. John pochylony wciskał się pod kierownicę, próbując coś dosięgnąć. Rzucał przy tym przeróżnymi bluzgami i sapał jak maratończyk na mecie.
- Gdzie on do cholery jest?! – stękał. Wygramolił się z ciasnej przestrzeni i spojrzał na trzymany w dłoni telefon. Ekran był całkiem rozbity. Najwyraźniej musiał wpaść pod pedał gazu. John opuścił szybę i wyrzucił zniszczone urządzenie za okno. Zaparł się na kierownicy i opuścił głowę pomiędzy ramiona.
Eddy czekał cierpliwie, na kolejne wydarzenia.
John wyprostował się w końcu i sięgną do kieszeni spodni. Wyją z niej wymięty kawałek gazety, rozprostował go i wręczył Eddemu.
- Przepisz ten adres na GPS. Jedziemy po Margaret.