Czwartek, 14. lutego 2013.
___Jestem Filip i witam samego siebie. Rozpoczynam pisanie tutaj tylko po to, żeby sobie ulżyć. Wiem, że to głupie, ale przecież to tylko dla mnie. Można być głupim przed samym sobą. Ulgi potrzebuję z bardzo prozaicznego powodu - rzuciła mnie dziś dziewczyna. W Walentynki, pieprzona, ma wyczucie. Widziałem się z nią wczoraj i usłyszałem słowa, których jeden człowiek nigdy nie powinien wymawiać do drugiego. Usłyszałem trzask łamiących się uczuć, napiętą do granic możliwości więź, która puściła nagle i zostawiła grubą, czerwoną pręgę na policzku. Była długowłosą brunetką o uroczej twarzyczce i postanowiła, że lepiej jej z innym drągiem. Zresztą i tak wyjeżdżam do Anglii po maturze i to by się rozpadło. Tak mi powiedziała.___Rzeczywiście, nie mogę się doczekać Londynu. Myślałem o tym głównie w tych nielicznych momentach, gdy pieprzyłem ją, leżącą jak kłoda, małą, szmacianą laleczkę. Była bezgłośna i sztywna, pachniała przyjemnym, dziewczęcym potem i tanim płynem do płukania. Pieprzyłem ją i myślałem o wolności, bo przecież zakosztuję jej dopiero za granicą. Będę wychodził z domu w dziurawych skarpetach z niedomytymi pachami i krzyczał: 'C'est la vie!' na całe gardło. I w istocie to będzie życie, a nie pielesze, leżenie w łóżku, miękkie pachnące włosy i różowy dywan. To nie jest życie. Życie to wolność i smród. Wolność i smród. Życie to szczęście zupełnie egotyczne. To spacer o trzeciej w nocy pod London's Eye z tym przemożnym uczuciem wolności i swądem pobliskiego makdonalda gwałcącym nozdrza. Życie to wszystko to, a nie mały pokoik w jej mieszkaniu z ustabilizowaną temperaturą i poziomem wilgotności powietrza. To nie jest życie to jest śpiączka. To jest pobożny ryk hodowlanej krowy szczęśliwej sterydami, która nie zna nic innego, niż ten boks i to kłucie w wymionach. Tak samo termostat w pokoiku w jej mieszkaniu nie zna nic prócz dwadzieścia dwa stopnie sześćdziesiąt procent.
___Jak wyglądałoby życie, gdyby wszyscy ograniczyli się do swoich boksów, tak jak ona do swojego pokoiku? To w istocie ponura wizja. Bo przecież gdy wyglądała przez okno, gdy widziała ludzi przesuwających się ławą: 'praca-dom-praca', parskała śmiechem i wołała: "Filip, jacy oni są puści, chodź, zobacz!". Czy wyrwalibyśmy się kiedykolwiek z tego paranoicznego błędnego koła? Czy trafilibyśmy na rękę człowieka, z którym chcielibyśmy się przywitać? Czy trafilibyśmy w policzek, zaślepieni znormalizowanymi warunkami? Czy mielibyśmy w sobie dość siły, by zdołać wykuć na pamięć podręcznik życia, który byłby odtąd drukowany w milionowych nakładach i rozdawany na rogu jak każdy szanujący się bestseller?
___Nie bylibyśmy. Dlatego właśnie piszę te literki. Kochane, bo absolutnie obiektywne. Moje kochane jedyneczki i zerka. Moje przecineczki, kropeczki i znaczki przystankowe. Bo mi, gdy już wyrwałem się z pokoiku, gdy spuściłem się z pokornym jęknięciem na jej porcelanową twarz, gdy wytarłem kutasa o różowy puch i uświadomiłem sobie, że to nie jest życie, mi zostały już tylko te literki. Zostały tylko literki i tląca się w ciemnościach wiara, że kiedyś będzie lepiej. Może kiedyś będzie, choć jeszcze nie teraz. Może najpierw zarżnę tę krowę i podziurawię skarpety. Może się skulę i dotrę do samego źródła...
Piątek, 15. lutego 2013.
___Zorientowałem się, że jestem bi, gdy miałem piętnaście lat. To tak, jak z tymi dżinglami radiowymi, które zasłyszane raz zakleszczają się swoimi małymi, sopranowymi haczykami w mózgu i nie puszczają już nigdy. Niezależnie od tego, kim jesteś, co robisz, gdzie mieszkasz - ta świadomość czai się gdzieś w tle i zawsze ci towarzyszy. Moja historia nie skrywa w sobie niczego wielkiego. Jest, rzekłbym, do bólu klasyczna. Początkowo uderzająca apatia. Myśli samobójcze. Postanowienie poprawy. Człowiek uświadamia sobie nagle, że coś z nim nie tak, że jest inny, niż wszyscy. Ta inność jest przecież rakiem toczącym nowoczesne społeczeństwo, więc chce się z nią coś zrobić, chce się ją zasłonić, jak zasłaniają swoje cycki dziewczyny na basenie. Człowiek kuli się do pozycji embrionalnej i czeka na śmierć. Błaga o litość. Potem przychodzi oswojenie. Z pozycji embrionalnej powoli się wstaje i patrzy na wschód słońca. Przecież to nie taka tragedia. Przecież znajdzie się ktoś, kto myśli podobnie.___I rzeczywiście, znalazło się paru takich, którzy widzieli w moim odbycie światełko w tunelu. W ciągu tych paru lat kołatałem się między paroma związkami - z gatunku emocjonalnie wiążących, jak i tych absolutnie niezobowiązujących. Teraz sam już nie wiem, co o tym myśleć. Jakoś zawsze pociągało mnie bardziej samo zbliżenie, a nie fiuty czy cipki. One są zbyt wulgarne; zbyt ordynarnie manifestują, do czego zostały stworzone. Są jednoznaczne i jednobiegunowe. Nie kojarzą mi się z uczuciem. A to właśnie ono podnieca. Bliskość, zaufanie, poświęcenie - smakuje tak samo, niezależnie od tego, czy wyssane stąd, czy zowąd. Szczególnie, jeśli jest dodatkowo uszlachetnione ludzką nienawiścią. Tak, życie z takim pedałem, jak ja, to wyzwanie dla psychiki. Egzamin wierności. Gdy już wieść się rozniosła, każdy mój partner był piętnowany w stopniu co najmniej takim, jak ja. Nienawiść...
___Pamiętam swoje piętnaste urodziny. Kakofonia dźwięków i obrazów. Chaotycznie migające światła. Pozorny rytm, będący jedynie pretekstem do arytmizacji. Molekuły potu unoszące się nade mną. Gryzący zapach dymu i świeżego chmielu. Strach. Pustka zupełnie inna, niż ta przed chwilą. Znajduję się w piwnicy i próbuję tańczyć. Widzę roześmiane twarze umykające wzrokowi. Rozmyte uniwersum entropii. Pomieszczenie drga razem z nami wszystkimi, razem z mięsistą linią basów miażdżącą bębenki, razem z nieskładnym wrzaskiem. Wszyscy patrzymy po sobie i skaczemy w uniesieniu. Alkohol w żyłach dodaje kurażu. Słyszę szelest tkanin sukienek i dżinsów ocierających się o siebie i ciche mlaśnięcia stykających się ze sobą lepkich dłoni. Zęby błyskające tu i ówdzie porażają. Jak oni mogą być tak szczęśliwi? Skaczę razem z nimi, próbując się zasymilować, próbując przyjąć ich prawa i zacząć żyć według nich choć przez chwilę, jednak widzę tylko koszmar. Infernum złożone z hektolitrów śliny i etanolu, z setek decybeli tworzących piekielną kakofonię, z herzów, podług których drga cały świat, cały zalany wódką, potem i spermą.
___Uciekam i przypatruję się im z daleka. Wiem, że nigdy mi się nie uda. W ulu czuję się inny niż wszyscy. Chwiejnym krokiem wychodzę i funduję sobie dziesięć minut przerwy. To dlatego potem boli mnie głowa od nikotyny. Chwile tytoniowej pogawędki z ludźmi podobnymi duszą to jedyne, co pozwala mi nie odejść od zmysłów. Słucham pustych rozmów i czuję zażenowanie, mimo że to ja przecież jestem pusty. To mi należy się kara. Zewsząd atakuje niezrozumienie. Spoglądam w jego szklane oczy, przepełnione wściekłą euforią, wulgarną apoteozą spontaniczności i odczuwam niesamowity niepokój. Zazdrość. Też chcę zostać pszczołą. Jestem zły na nich wszystkich. Nie mam im niczego za złe, ale zawiść mydli mi oczy. Chcę się odnaleźć. Chcę się tylko odnaleźć.
___Fajek się kończy. Odchodzę dalej, do samej bramy. Opieram się o nią. Powietrze jest znowu rześkie i chłodne. Wyjmuję telefon i po raz kolejny obliczam czas do końca. Chowam go i spoglądam na niebo. W oddali strzelają już pierwsze fajerwerki, próbując - tak jak ja - zachwycić cały świat feerią barw, ich wszechstronnością. Chciałbym móc bawić się tak, jak oni. Chciałbym, żeby nie gasili tych pieprzonych fajków na mojej duszy. Przecież to tylko orientacja. Kto sprawia, że muszę za nią płacić tak wysoką cenę?
Niedziela, 17. lutego 2013.
___Przed chwilą wysiadłem z pociągu. Podbiegła do mnie zapłakana kobieta. Była roztrzęsiona, w agonicznej histerii wymachiwała mi rękoma przed twarzą i ryczała. Ryczała jak zarzynane zwierzę. Był w tym ryku jakiś ukryty podtekst, jakiś pierwotny instynkt. Prawdziwy, niewymowny ból. Podbiegła do mnie i zaczęła pytać o szpital na Bursztynowej między jednym haustem powietrza, a drugim. Niestety nie wiedziałem, gdzie się znajduje. Kobieta wykrzywiła twarz w okropnym, nieludzkim grymasie, po czym odwróciła się i pobiegła, zanim zdążyłem zaoferować jej pomoc. Przez parę minut stałem dokładnie w tej samej pozycji, bez ruchu. Wyciągnąłem tylko fajka i go zapaliłem. W głowie miałem rój myśli. Mogłem się tylko domyślać, jaka tragedia spotkała tę biedną kobietę.___W końcu ruszyłem się z miejsca, powoli, ociężale, z jakąś czczą ostrożnością, jakbym dopiero nauczył się chodzić. Udałem się na przystanek autobusowy. Zwieszona głowa ciążyła mi, jak nigdy wcześniej. Gdy już się do niego zbliżałem, zauważyłem stojący na poboczu pusty wózek dziecięcy. Wózek był zielony, wykonany z odpowiednią pieczołowitością, najnowsze cacko, bryka, którą chciałby się wozić każdy dzieciak. Jego niewysłowiony tragizm zepchnął moje myśli na zupełnie inny tor. Ten pieprzony wózek był zupełnie pusty, a na pace leżała rozbebeszona paczka pampersów. Co się stało? Co się stało?...
___Świat nie jest tym, czym powinien być. A płacz wcale nie pomaga. Płacz to nie jest świat. Ten pusty wózek to nie jest świat. To wszystko nie powinien być świat. Kim jesteśmy, że do tego dopuściliśmy? Jesteśmy ludźmi. Rzygać mi się chce, gdy słyszę to słowo. Rzygać mi się chce, bo przyjdzie mi zaraz wrócić do domu, przespać się i zmierzyć z kolejnymi obrazami. Z kolejnymi ludźmi. Ludźmi w pełnym tego słowa znaczeniu. Z kolejnym potokiem ignorancji, z móżdżkami wydętymi jak rybi pęcherz, z rozmiarami fistaszka, starającymi się tylko przetrwać i przetrwać. Z kolejnym zalewem nietolerancji. Znowu będę wspinał się na ten krzyż. I znowu z niego spadnę.
___To wszystko wcale nie jest dobre. Człowiek myśli, że jest dobry, bo kupi dziewczynie batonika i pozmywa naczynia. Potem wyjdzie z domu, rzuci bezdomnemu, żeby spierdalał i spotka się z kolegami. To żałosne. Spotka się z kolegami i najebie do nieprzytomności. Potem wróci i będzie dalej współtworzył tę potęgę, nasz wspaniały świat, dar Boga dla ludzkości. Nasz słodki przytułek, nasz własny kawałek absolutu. Niech tylko wyzionie resztę etanolu. Niech tylko przypierdoli tej trajkoczącej idiotce, której wcześniej kupił batonika. Niech tylko usiądzie i zastanowi się: 'Czemu ludzie są tacy niewdzięczni...?'.
___Świat nie jest tym, czym powinien być. Nie jest taki, jaki powinien być. Wczoraj, po raz pierwszy od wielu lat, rozpłakałem się jak bóbr. Z bezsilności. Skąd się bierze u ludzi możność płaczu? Kto im ją dał?
Inni ludzie.