Przodownik pracy

1
Ostrzeżenie o wulgaryzmach

UPRZEDZAM, ŻE FABUŁA OPOWIADANIA DETERMINUJE JEGO STYL

1

No więc siedzimy, pijemy, śmiejemy się, jaramy, fajki, zioło, jest spoko.
Muzyka, rzuca ktoś. O tak. Załączam. Wstajemy, bujamy. O tak.
O tak.
Lewa, prawa, wyskok, głowa, ręka, ręka, noga, lewa, dół, głowa.
Wywrotkę ktoś zalicza, ja w śmiech. Reszta też. Zjarka działa, dobrze. Dobry stuffik, bardzo na poziomie. Tani, też dobrze.
Podnosimy miękkasa, za dużo wypił, zasadzmy na kanapie, niech oddtaje trochę.
Wracamy, densimy, cool.
Dzwonek do drzwi, następni przyszli, wcześnie jeszcze, dojdzie paru, spoko.
Lecę, potykam się, otwieram. Pięciu, trzy plus dwa, obie wolne, trójki kumple, szkoła, już po. Wpuszczam, zamykam, równowaga, idę.
Gites, najebka, wszyscy, bez wyjątku, ostro. W lodówce zapasów pełno, schłodzonych, niedrogich, ale kopiących. Poniewierka full wypas, rozstrój oczu, skrzydła, wiatr, mocne, mocne, bardzo mocne.
Kuchnia, wchodzę, okno, otwieram, powietrze, wciągam. Kręćki w głowie, odchodzą, nie bez oporu. Zaciągam jeszcze, wydycham, ulga, mogę działać.
Wracam do pokoju, po drodze kibel, kran, woda, twarz, jak nowonarodzony, hell yea.
Pokój, dym, zapach, pot, perfumy, alkohol, wyziewy, okno, otwieram, drugie też.
Liczę, siadając Osiem przy stole, cztery kanapa, dwa fotel, cztery pufy, jeden taboret, plus ja. 19, dużo, w sam raz, starczy wszystkiego. Siadam, polewam, chlast, zdrowie. Wszyscy. Nie ma wyjątków, dla przybyłych karniaki, szklanka, jedna, druga, trzecia, nadgonili, gites, można się bawić.
Muzyka, ciszej, rozmowy, dialogi, przemowy, epitafia, kłótnie, żarty, złośliwości, śmiech. Dołączam, rzucam temat, piłka, podejmują, pojedynek na wiedzę, wygrywam, tak jest.
Śmiech, kaszel, śmiech, kaszel, śmiech, wybiega, drzwi, kibel, trzask, cisza. Śmiech. 18.
Jeden za drugim, ten sam czas, te same potrzeby. Powrót, polewka, chlast, toast, przed, po, nieważne, byle za zdrowie, za pieniądze, za związek.
Temat, rozmowa, śmiech, kłótnia, śmiech, kaszel, dymek, fajka, szluga, połowa, pojarka. Ogień, podłoga. Schylam się, podnoszę. Panienka, półnaga, oglądam, brak reakcji, zero erekcji, za dużo używek, nieważne, nie pora teraz. Podpalam, zaciągam,wypuszczam, kaszel, śmiech, złośliwości, odgryzka, śmiech. Dzieje się, idzie, tak jest. Dobrze.
Kolejka, nie polewam, ktoś inny, nie patrzę, toast, chlast, przełykam, ostre, popijam, zaciągam, wypuszczam, kaszel.
Rozmowy, dialogi, posłuchaj.
Ty i ja, pamiętasz, wtedy, na ulicy, banda, wyrostki, kurwa, ze dwa lata mniej, trzy może, czy masz fajki, ja w śmiech, tamten morda, spierdala, ja śmiech, ty śmiech, pamiętasz?
Ta, ale to inaczej, ty w śmiech, tamten morda, a kumpel jego coś skacze, ja w śmiech, z kopa, backflip,spierdala, krzyczy, brat starszy coś tam, nie?
Tak, no, aha, pamiętam teraz, hah, tak, tak, no nie pamiętałem tego, tak tak, dobre.
I co ten brat?
Jaki?
No starszy brat
Gówno, nie było, nie ma, nie przyszedł, poszliśmy, zimno było.
Albo wtedy, na moście.
Co na moście było?
No, jak szliśmy, wiesz, wtedy, w którąś sobotę, północ gdzieś koło, pałasy, radiowóz, gawęda, pamiętasz? Co spisali cię, co się darłeś, że do sądu podzasz, co zawijać chcieli i na izbę?
A, to. No, no, no, coś było, ten debil do mnie, że zawijka, i na izbę, że znietrzeźwiony, że obrażam i że hałas robię i w ogóle, że mandat zaraz poleci.
I co ty?
No ja mu że spoko, panie,wyluzuj pan, sobota jest i tak dalej, tamten drugi się śmieje, bo nawijka śmieszna, ten też i pojechali i bez mandatu i chuj im w dupę.
A ten co tam szedł wtedy za nami z laską, tą wiesz, z tego technika, co się ściemniała, że niby ojcem jest Jarek, a ona nawet w ciąży nie była, co wtedy szli gdzieś pod Muzy i się coś ziomek sapał, że się krzywo patrzysz, to powiedz, to było dobre też, zajebiste.
Ale co, co? Nie pamiętam, jaki ziomek? Ten wygolony, jeżyk, z irokezem takim, ten siwy?
No, ten, ten, co szedł za nami wtedy, z lasią.
Aaa, już wiem. Karczek.
No!
No i co tam było, bo ja nie słyszałam?
No, ja też nie.
A ten to, co tam się sapał do ciebie?
No ten, karczek, mówię.
No i co?
No i się sapie, ja z Karym idę, ten coś bełkocze, ja na tą laskę i w śmiech, bo za dużo solarki i coś tam, że zaraz mi wypierdoli, ten ziomek, nie, no i ja mu, że zluzuj gościu, nie rób dymu, bo niedobrze będzie, a ten do mnie z mordą, i łapy wyciąga i pcha, no to się prawie przewróciłem, zachwiałem, a ten na mnie, klnie i w ogóle, to to ja się uchylam, łapie pedała z kurtkę i pcham i kopa w żebra, upadł i jeszcze jednego, w ryj i poszliśmy, bo psy jechały. No ten wstał i za mną, z daleka, pedał, ciota i że mnie zna i zapierdoli, że przejabane, a wiecie kto to był, bo to najśmieszniejsze?
No.
Kto?
Haha.
Karczek, to ten....
No, ten Karczek, Wojskowego brat, młodszy, co go na płocie wieszaliśmy w gimnazjum, pamiętasz?
Ja jego wszystkich znajomych znam.
Jebać go.
I tak to się toczy, gadka szmatka, pitu-pitu, polewanie, wychylanie, kilka godzin, coraz ciszej, coraz mniej. 19, 14, 11, 8, 5, 2, w końcu tylko ja, haha.

2

Poranek. Najgorsza część następnego dnia po Melanżu. Głowa cięższa 20 razy, nieskoordynowane ruchy, wymioty, biegunka, piekące patrzałki, bolące jaja, sucho w gardle, smród ciała.
Prysznic. Woda, raz ciepła, raz zimna, letnia - idealna. Mydło, szampon, szczotka, gąbka. Kurek, trach i już po wszystkim. Wyjście, ręcznik, suszarka, szlafrok. I jak nowonarodzony, alleluja.
Kawa. Mocna, bez śmietanki, mleka, cukru, czarna, czarna jak burzowe chmury, jak asfalt, jak gorzka czekolada. Gorąca, to ważne. Łyczek po łyczku, degustacja, z każdym łyczkiem dochodzi energia i już przechodzą dolegliwości, tylko ból głowy zostaje.
Telewizja. Program śniadaniowy, pierdoły, duperele, głupstewka. Gwiazdy, gwiazdki, gwiazdeczki. Cipy, pizdy i pizdeczki. Ładne, brzydkie, kolorowe. Oglądam, tępo, nie rozumiem treści, nie chce rozumieć treści. Niech tylko leci, niech napływa, ten głos kojący, szmerający płaty w mózgu, kradnący czas i życie. Przełączam kanał, słyszę muzykę, wykrzywiam twarz na wczorajsze wspomnienie, jadę dalej. Rozrywka, tego potrzebuję teraz, wtedy, zawsze. Szukam, gorączkowo, z każdą chwilą irytaja rośnie. Pstryk. Pstryk. Pstryk. Pstryk za pstrykiem i pstryk zapstrykany, pilot ściuchrany, haha. W końcu znajduję, nareszcie, odrzucam pilota, podgłosiwszy wcześniej, opieram głowę na oparciu kanapy, wyciągam się wygodnie, nóżki na pufie, papieros w ręku. Już ostatni, tak więc palę powoli. Otwieram piwo, kiedy kończy się kawa. Puszkowane, niezbyt dobre, ale mocne, idealne na kaca, który powoli zanika. Odradzam się jak feniks z popiołów, myślę, patrząc na popielniczkę, zawaloną petami ze wczoraj jeszcze.
Papieros wygasa, a ja zasypiam, ululany ciepłym głosem spikera, który opowiada o skokach kolejnych zawodników, o rekordach, odległościach, dietach i zgonach. A ja śnię słodkie sny o niczym, pełne pustki i niczego, pozbawione treści, wartości i logiki.
Budzę się wieczorem i wiem, że czas popracować.

3

Ubiór. Ubranie, strój, ciuchy, szmaty, szmatki - to najważniejsze. To gra główną rolę. Wiedza, jak się ubrać, jest najbardziej użyteczną wiedzą w moim życiu, dlatego mam pracę, jaką mam. Ciężki kawałek chleba, ale dochodowy. Tak więc ubiór na dziś - przepocona, zielona koszulka z bawełny, adidasy z rozwalonymi podeszwami, szare majtki, szare skarpetki, przetarte dżinsy, z dziurami na kolanach, beżowa kurtka, z podrzędnego materiału - ubieram i wychodzę.
Jest noc, jest chłodno, jest późna jesień. Jest cicho i spokojnie. Zero ludzi na ulicach.
Pozornie.
Zegarek, godzina, cztery do wschodu słońca. Mam czas, mam dużo czasu. Za dużo wręcz.
Idę, oglądam się, kieszeń, kluczyki, samochód. Wsiadam, zapalam, pstryk, reflektory, odjeżdżam.

4

Na drodze spokojnie, zero ruchu, kilka samochodów, lajt. Prowadzę pewnie, brak gwałtownych ruchów, skrętów, zahamowań. Prędkość stabilna, przepisowa. Światła w porządku, wyposażenie 100%. To bardzo ważne. W przypadku kontroli. A tych jest pełno.
Jadąc, spoglądam w tył, w bok lewy, w bok prawy, i znów przed siebie. Co minutę, co dwie. Zasady bezpieczeństwa, żadnych ogonów, nieproszonych gości, zasranych szpiegów.
Mija mnie półciężarówka, lewe światło zepsute, kierowcy nie widać. Spoglądam we wsteczne. Jedzie dalej, światła stopu nawet nie mrugną. Dobrze. Kolejne minuty, kilometry, skrzyżowanie za skrzyżowaniem, mało samochodów, dwa patrole, żadnych kontroli. Idealnie.
Trzy kilometry do celu, zjazd z głównej drogi, skręcam, gaszę reflektory, znam tę drogę na pamięć. Pełno w niej dziur, podskakuję razem z samochodem.
Widzę metę, widzę światła. Chatka na zadupiu, idealne miejsce. Zatrzymuję wóz, gaszę silnik, wyciągam kluczyki, wysiadam, zamykam, kamufluję. Samochód znika, zlewa się z tłem. Wszystko działa.
Podchodzę do drzwi chatki, pukam, lekko, dwa razy. Słyszę kroki w środku, przekręcanie zamka. Po chwili wejście stoi otworem.
Robię dwa kroki i wchodzę.

5

Na ścianach widzi plamy krwi, na podłodze i meblach też. Staruch patrzy na niego w milczeniu, zamykając drzwi i przekręcając zamek. Podchodzi do okien i spuszcza rolety, lampa na debowym stole mruga co jakiś czas.
Staruch siada na krześle i wraca do przerwanego zajęcia: z dziewczęcej głowy, odrąbanej od reszty ciała, krótki nożem stara się wydłubać oczy. Jedno zielone, drugie niebieskie.
Mężczyzna patrzy z obrzydzeniem na starucha, chociaż nie pierwszy raz widzi podobną scenę. Przechodzi do drugiego pomieszczenia, tam czeka go praca.
Dziewczyna ma związane ręce i nogi, oczy przesłonięte chustą. Krwawi, choć nie powinna. Jest nieprzytomna. Patrzy na nią i czuję, że zaraz zwymiotuje. Czuje, jak miękną mu kolana, jak strach podchodzi do gardła, ma ochotę odwrócić się i wyjść, uciec i nigdy nie wrócić.
Po chwili przychodzi opanowanie, rozluźnia się, zdejmuje zieloną koszulkę, rzuca ją na podłogę, podchodzi do dziewczyny i wymierza jej cios otwartą dłonią w twarz. Dziewczyna budzi się, kręci głową, spanikowana, zaczyna jęczęć, bo nie ma już siły krzyczeć. Zapewne już wie, że krzyk oznacza więcej bólu, staruch znał się na swojej robocie.
Stoi nad nią, niesamowicie spokojny. Serce bije mu tylko nieco szybciej, niż zazwyczaj. Dziewczyna wciąż jęczy cichutko, jęk w końcu przechodzi w szlochanie. Mężczyzna uspokaja ją, używając ciepłych słów. Uspokaja ją, obiecuje, że koszmar dobiega końca. Ona najwyraźniej chce wierzyć w te słowa, bo uspokaja się powoli, przestaje drżeć.
Podchodzi do niej bliżej, kładzie dłonie, wielkie i delikatne, na jej głowie. Zaczyna się rytuał.
Energia wchodzi w niego miarowo, czuje się silniejszy z każdą chwilą, gdy dziewczyna słabnie. Kilka minut później jest już po wszystkim. Odejmuje dłonie od jej głowy, robi kilka kroków do tyłu, lekko się zataczając, prawie upada. Wie, że to za chwilę minie. Dyszy ciężko, serce wali mu w piersi dwa razy szybciej. Osuwa się na podłogę, na kilka sekund traci przytomność.
Chwila mija i znów czuje się normalnie. Tymczasem dziewczyna zaczyna buczeć. Z jej ust wydobywa się jednostajny, irytujący dźwięk: buuuuuuuuuuuuuuuuuubuuuuuu.
On wie, że to znak. Znak, że wszystko poszło dobrze i że zadanie wykonane. Podnosi i zakłada koszulkę, wychodzi z pokoju, wycierając kropelki potu z czoła i nosa.
Ostatnio zmieniony wt 11 wrz 2012, 22:30 przez petyr, łącznie zmieniany 4 razy.

2
Mam niedające się spacyfikować wrażenie, że ten fragment ociera się o kicz - "czarny", w odróżnieniu od harlequinowo-różowego. I formuła narracji (jestem tajemniczy i zej...isty) i elementy zdarzeń, tworzące obraz świata mają smak przefajnowania.

Zmęczyła mnie lektura, uciekałam z tego opowiadania, bo wciąż miałam wrażenie, że tak naprawdę odbiorca jest ignorowany bądź lekceważony w narracyjnej nonszalancji.
A przecież jest w tekście coś, co mogłoby stać się materiałem niezłego opowiadania. Gdzieś jest niezły zamysł - ale wykonanie efekciarskie.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

3
Ten tekst to czysty chaos i horror w ciapki, dlatego będą tylko uwagi ogólne.
Jeśli jest dialog(w cz.1), to stosuj zasadę zapisu dialogów.
Liczby zapisuj słownie, a o wulgaryzmach ostrzegaj na górze tekstu kolorem czerwonym.
Oprócz tego pilnuj ogonków, bo je gubisz.
No i skąd ten przeskok narratora w piątej części?
Jeszcze styl pierwszej części bym zniósł, bo można go ewentualnie tłumaczyć tym, że narrator jest po używkach różnorakich i sensownego zdania sklecić nie umie. Ale później?

Odbieram ten tekst jako jakiegoś rodzaju eksperyment, którego nie rozumiem i któremu nie przyklasnę.
Tekst nie zapadnie mi w pamięć. Bo nie ma co zapadać.

4
Nie poruszył mnie ten tekst. Może dlatego, że przez długi czas o bohaterze wiadomo tyle tylko, że jest mężczyzną (chłopakiem?), bierze udział w jakiejś imprezie, a potem ma kaca. Bywa. Każdy lub prawie każdy, kto przeżył więcej, niż -naście lat, zna takie sytuacje i miewał podobne uczucie wyobcowania z otoczenia. Jako zapis pewnego stanu nawet by się zgadzało, jako temat literacki to zaledwie punkt wyjścia do stworzenia jakiejś fabuły.
Chłopaki gadają właściwie o niczym, pełno w tym wulgaryzmów, nie wiadomo kto mówi, do kogo ani po co. Bohatera to kompletnie nie obchodzi, więc dlaczego miałoby wciągnąć czytelnika? Tym bardziej, że ów mężczyzna/chłopak jest jakąś niezidentyfikowaną sylwetką bez twarzy, bez imienia, bez żadnych cech, które nadawałyby mu indywidualność.
Potem przebiera się i gdzieś jedzie.
petyr pisze:To gra główną rolę. Wiedza, jak się ubrać, jest najbardziej użyteczną wiedzą w moim życiu, dlatego mam pracę, jaką mam. Ciężki kawałek chleba, ale dochodowy. Tak więc ubiór na dziś - przepocona, zielona koszulka z bawełny, adidasy z rozwalonymi podeszwami, szare majtki, szare skarpetki, przetarte dżinsy, z dziurami na kolanach, beżowa kurtka, z podrzędnego materiału - ubieram i wychodzę.
Wydawało mi się, że facet jedzie żebrać i przemknęło mi przez głowę, czy to rzeczywiście taki dochodowy interes. Poza tym - powinno być zakładam i wychodzę, ponieważ jednak jest to narracja pierwszoosobowa, w ostateczności można przyjąć.
Gorzej, że w dalszej części opowiadania ten ubiór właściwie się nie tłumaczy. Rozumiem, że garnitur raczej by mu nie pasował, ale jednak nie widzę późniejszego związku między rozwalonymi podeszwami adidasów i zajęciem Twojego bohatera.
W ostatniej, piątej części nadal nic. To znaczy, dowiadujemy się, że ów mężczyzna jest związany z jakimś mordercą i dręczycielem dziewcząt, ale znów nie wiadomo, dlaczego tak się dzieje. Lubi to? Staruch tak dobrze mu płaci? Żadnych emocji (a nie, jednak chciałby uciec, lecz przezwycięża się. Co nim kieruje?), żadnych relacji pomiędzy nimi oboma, żadnych motywacji. Do tego nie wiadomo, co właściwie robi. Hipnotyzer, który przeszedł na ciemną stronę mocy?
Jest to początek opowiadania, więc jako czytelniczka liczę na to, ze w dalszej części fabuła nabierze klarowności, lecz taka prezentacja bohatera nie rokuje zbyt dobrze. Nie dlatego, że bierze udział w jakimś zbrodniczym, a przy tym odrażającym procederze, lecz dlatego, że jest kimś takim, jak sylwetka na strzelnicy. Ciemny, płaski, pozbawiony cech indywidualnych. Bo trudno za próbę indywidualizacji uznać tego kaca.
Nie wiem, dlaczego wprowadziłeś w ostatniej części narratora trzecioosobowego. Może w kontekście tego, co będzie dalej, znajdzie to swoje uzasadnienie. Taka poszarpana narracja, sprowadzona do równoważników zdań czy nawet do pojedynczych słów, szybko zaczyna męczyć. Lepiej byłoby, gdybyś róznicował zdania, nadając im zmienny rytm.
Podsumowałabym tak: jest w tym zaczątek jakiejś historii. Ale trzeba byłoby, żebyś dokładnie przemyślał, jaki jest Twój bohater i jak go zaprezentować "na wejściu". Na razie stawiasz na wyobcowanego twardziela. Niech tam. Byleby to nie była ciągła gra na jednej strunie.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron