Maki

1
Witam. To mój pierwszy twór, jaki napisałam w całości. Mam nadzieję, że da się go strawić, ale jak nie, to trudno. Jestem początkująca i nie za bardzo wiem do jakiego gatunku go zaliczyć. Tekst może mieć nadmiar, albo niedobór przecinków, które są moją zmorą.

Maki
WWW Jest letni słoneczny dzień. Piękny dzień. Czyste niebo - bezchmurne, szafirowe. Stoję na wąskiej, piaszczystej ścieżce, a wokół tylko łąka pełna maków… całe połacie łąki, aż po horyzont. Wspaniały widok. Jestem szczęśliwy będąc tu. Błoga cisza. Nagle sielankę przerywa uczucie lęku. Zaczynam się czegoś obawiać. Zdaję sobie sprawę z tego, że ktoś, lub raczej coś podąża za mną, ale boję się odwrócić i sprawdzić czym to „coś” jest. Wiem jedno – to na pewno nie jest człowiek. Po prostu to czuję. Jest jeszcze daleko za mną, ale kroczy niezmordowanie. Mam nieodparte wrażenie, że zbliża się coraz bardziej. Postanawiam uciekać. Biegnę wzdłuż ścieżki ile sił w nogach. Słońce oślepia mnie i okropnie grzeje. Jest mi duszno, ale nie wiem czy ze strachu, czy z gorąca. Czuję, jak krople potu spływają mi z czoła. Wciąż biegnę. Tak mi się przynajmniej zdaje. Przebieram nogami, jednak krajobraz wcale się nie zmienia i po chwili dopada mnie wrażenie, że biegnę w miejscu. Jak łódź na otwartym morzu, w której wiosłujący zatraca poczucie poruszania się. Nagle ścieżka się rozwidla. Przystaję i zastanawiam się, którą drogę wybrać. Wiem, że muszę decydować szybko. Ta z lewej wzbudza we mnie przerażenie. Czuję, że idzie nią „coś” złego i zmierza w moim kierunku. Paraliżujący strach nie pozwala mi w nią skręcić. Wiem, że gdybym tam poszedł, spotkałbym śmierć. Wybieram ścieżkę z prawej strony, a raczej jestem zmuszony ją wybrać. To jedyna dobra opcja, chyba że to, co chce mnie dopaść, z rozmysłem kieruje mnie w tę stronę. Może to podstęp? Pomimo złych przeczuć skręcam w prawo i biegnę. Czuję, że powoli opadam z sił, w przeciwieństwie do „tego”, co idzie za mną. Ono się nie męczy. Kroczy tym samym jednostajnym tempem i mimo, że ja przyśpieszam biegu, to wiem, że odległość między nami wcale się nie zmienia. Nagle ze ścieżki robi się droga usypana czarnym żwirem. Docieram nią do placu, na którym po środku niczego stoi dwupiętrowy budynek z czerwonej cegły. Jest duży, przypominający kształtem odwróconą literę „U”. Stary, opuszczony, gdzieniegdzie wybite w oknach szyby. Przyglądam się mu, a w międzyczasie łapię oddech. Ze zmęczenia dyszę, jak zziajany pies. Budynek wyglądem przypomina tyły jakiejś fabryki, lub magazynu. Pod jego ścianami piętrzą się stosy połamanych desek i drewnianych palet. Na placu przed budynkiem porozrzucany jest złom i walają się jakieś papiery, przypominające stare, pożółkłe gazety utytłane w żwirze. Tak, to z pewnością są gazety. W pewnej chwili słyszę, dobiegające zza pleców szuranie. „To” jest blisko. Czuję, jak ze strachu oblewa mnie zimny pot. Gorączkowo obmyślam plan ucieczki. Dostrzegam, że budynek ma kilka wejść. Podbiegam do pierwszych drzwi, desperacko łapię za klamkę, szarpię – zamknięte. Podbiegam do drugich – to samo. Biegnę do następnych. Okazuje się, że te nie mają nawet klamki i w całości zabite są wielką dyktą. Walę w nie pięściami i kopię, jakby tym sposobem miały się otworzyć. Oczywiście to na nic. Myślę sobie, że nie ma dla mnie już ratunku, że za chwilę zginę. To „coś” za mną, szura coraz szybciej. Słyszę, jak sapie. Serce wali mi, jakby miało wyskoczyć z piersi. Puls rozsadza czaszkę, a włosy na całym ciele jeżą mi się tak bardzo, aż czuję przeszywający ból. Jestem w potrzasku i „to” dobrze o tym wie. Myślę sobie, że to koniec ze mną, że to „coś” już mnie ma. Nagle dostrzegam uchylone drzwi. Biegnę do nich ostatkiem sił. Czuję, że „to” już wyciąga po mnie swoje łapska, ale w ostatniej chwili wbiegam do środka i z hukiem zatrzaskuję za sobą drzwi. Barykaduję się. Podsuwam pod drzwi solidne, drewniane biurko, następnie szybkim ruchem rzucam na nie krzesło, potem kolejne, a potem jeszcze jedno. Z przerażenia cały drżę. To „coś” gwałtownie napiera na drzwi, próbując się tu dostać. Słyszę jak coraz mocniej uderza w nie. Ten dźwięk mnie dobija. Wolnym krokiem cofam się, aż docieram do ściany i wbijam się w nią plecami, jakbym chciał przeniknąć na drugą stronę. W pomieszczeniu jest dosyć ciemno. Przez brudne szyby wpada mało światła, zwłaszcza na końcu pomieszczenia, gdzie stoję. Niewiele widzę. Poraża mnie paniczny strach. Nie mogę się ruszyć. Nagle drzwi otwierają się z łoskotem. W progu stoi to „coś”. Nie widzę dokładnie jak wygląda. Widzę tylko zarys jego sylwetki, która wyglądem przypomina sylwetkę człowieka, jednak jest w niej coś odrażającego. I jeszcze do tego ten smród… smród zgniłego mięsa. W tym momencie zaczynam tracić oddech. Robi mi się niedobrze i słabo. Osuwam się na podłogę i zaczynam płakać, jak dziecko. To „coś” wchodzi do środka i powłóczystym krokiem idzie w moją stronę. Zamykam oczy i czekam na najgorsze. Znów słyszę jego sapanie. Jest coraz głośniejsze, aż w końcu mam wrażenie, że „to” nachyla się nade mną i… wtedy nagle budzę się cały zlany potem. Czasem budzę się z krzykiem, a na prześcieradle zostaje plama moczu. Aż wstyd mi mówić o tym wszystkim, ale po prostu już nie daję sobie rady. Ten sen powtarza się bardzo często, prawie każdej nocy. Mam go od ponad dwóch lat. Zawsze śni mi się tak samo. Da pani wiarę? Dorosły mężczyzna, a boi się niczym mały chłopiec. Chcę normalnie zasypiać i budzić się. Pragnę, aby to już się wreszcie skończyło. Boję się chodzić spać. Opijam się kawą, ale mimo to robię się senny, więc wsiadam w samochód i jadę przed siebie. To mi nie bardzo pomaga i przeważnie oczy same mi się zamykają, więc zatrzymuję auto na poboczu i zasypiam, po czym znów budzę się cały spocony przez ten cholerny koszmar. I właśnie dlatego do pani przyszedłem. Potrzebuję pomocy, bo to mnie wreszcie wykończy. Nie zliczę wizyt u psychologów, psychoterapeutów, czy psychiatrów. Chodziłem nawet na terapie, ale wszyscy ci psychokretyni zrzucają to na karb mojego przepracowania, przemęczenia, albo jakichś strasznych przeżyć z przeszłości. Nie miałem żadnych strasznych przeżyć! Pieprzą coś o nieudanym dzieciństwie, a ja przecież byłem zwyczajnym dzieciakiem. Bawiłem się z rówieśnikami, chodziłem do szkoły. Czasem wagarowałem, co oczywiście zawsze wychodziło na jaw i skutkowało szlabanem – nic nadzwyczajnego. W domu też było normalnie. Rodzice pracowali, jak większość i kiedy tylko mogli poświęcali mi swój czas. Ojciec pomagał w lekcjach, nauczył mnie grać w piłkę, razem chodziliśmy na ryby. Matka zawsze, kiedy chciałem, piekła mi moje ulubione ciasto czekoladowe. W zamian za to przynosiłem jej bukiety polnych kwiatów, które uwielbiała. Jedyne co mogę im zarzucić to, że byli może trochę nadopiekuńczy. Czasami uprzykrzało mi to życie, zwłaszcza w wieku nastoletnim, kiedy zacząłem interesować się dziewczynami, ale w końcu jestem ich jedynym dzieckiem i mieli prawo się o mnie martwić. Rodzicom nigdy nie podobały się moje wybranki, uważali, że one na mnie nie zasługują, że chcą tylko jednego. Teraz z perspektywy czasu myślę nawet, że mieli w tym sporo racji, ponieważ ciągle trafiam na niewłaściwe kobiety, które myślą tylko o sobie. Robią dobrą minę do złej gry, przymilają się, by osiągnąć swój cel, a gdy już to zrobią – odchodzą , a ja później przez nie cierpię. Ale to nieistotne. Wróćmy do mojego snu… Niech pani mi powie, co o nim myśli. Proszę, niech pani mi coś poradzi. Co mam robić? Byłem już u wielu specjalistów i nic. Niech pani będzie tym ostatnim. – Mężczyzna nie czekając na odpowiedź pochylił się nad trupem kobiety i położył na jej zakrwawionej piersi kwiat maku, po czym zrezygnowanym głosem dodał – Chyba jednak nie będzie pani potrafiła mi pomóc. Nikt nie potrafi. Jest pani taka sama, jak reszta. No cóż, trudno. Będę musiał poszukać kogoś lepszego. – Wytarł zakrwawiony nóż myśliwski w brudną szmatę i wsunął go w skórzaną pochwę. Odwrócił się i wolnym krokiem wyszedł z budynku, zamykając za sobą drzwi na klucz. Wsiadł do samochodu i zostawiwszy za sobą tuman kurzu odjechał drogą usypaną czarnym żwirem.
Ostatnio zmieniony śr 06 lut 2013, 18:23 przez GosiaL, łącznie zmieniany 3 razy.

2
Ok, kilka uwag ode mnie:
Po pierwsze, czytanie utrudnia zapis. Brak akapitów, niewłaściwy zapis dialogów (zaczynamy je od nowej linijki), nieszczęsne przecinki - naprawdę, można się nauczyć kiedy je stawiać, a kiedy nie (np. przed lub nie stawiamy). Są na to konkretne zasady.
Ponadto:
GosiaL pisze:Jest letni słoneczny dzień. Piękny dzień.
Powtórzenia. To mogłoby być jedno zdanie.
GosiaL pisze:Czyste niebo - bezchmurne, szafirowe.
Powtórzenie informacji - skoro czyste, to wiadomo, że bezchmurne.
GosiaL pisze:Stoję na wąskiej, piaszczystej ścieżce, a wokół tylko łąka pełna maków… całe połacie łąki, aż po horyzont.
Zupełnie nie pasuje mi wtrącenie "tylko". Dodatkowo: połacie - lb. mnoga, więc nie mogą być jednej łąki.
Całe zdanie przekombinowane.
GosiaL pisze:Nagle sielankę przerywa uczucie lęku. Zaczynam się czegoś obawiać.
Lęk - nieokreślony, przed czymś/kimś mało konkretnym, tzw. "rozlany" - nie pojawia się nagle. Raczej powoli, stopniowo narastając. Dla nagłości potrzebny byłby czynnik spustowy: obraz, dźwięk, myśl...
GosiaL pisze:Zdaję sobie sprawę z tego, że ktoś, lub raczej coś podąża za mną, ale boję się odwrócić i sprawdzić czym to „coś” jest.
Pogr -wywalić.
GosiaL pisze: Wiem jedno – to na pewno nie jest człowiek. Po prostu to czuję.
To wie czy czuje? Nie wiem też, w jaki sposób czuje się czy ktoś jest człowiekiem czy nie. Plus, kategoria "coś" już wcześniej wykluczyła ludzi.
GosiaL pisze:Jest jeszcze daleko za mną, ale kroczy niezmordowanie. Mam nieodparte wrażenie, że zbliża się coraz bardziej.
Zobacz, te zdania są bez sensu. Zwłaszcza to drugie. Już wiemy, że coś podąża za bohaterem, a tu tą informację podajesz jeszcze 3 razy, tylko napisaną inaczej.
podąża za mną - kroczy - zbliża się.
GosiaL pisze: Postanawiam uciekać. Biegnę wzdłuż ścieżki ile sił w nogach.
Dlaczego nie ścieżką tylko wzdłuż niej?
"postanawiam" - dla mnie zabija dynamizm momentu. Rzucam się do ucieczki, ruszam biegiem...
GosiaL pisze:Słońce oślepia mnie i okropnie grzeje. Jest mi duszno, ale nie wiem czy ze strachu, czy z gorąca.
Ten kawałek źle brzmi.
GosiaL pisze:Czuję, jak krople potu spływają mi z czoła.
po czole
GosiaL pisze: Przystaję i zastanawiam się, którą drogę wybrać. Wiem, że muszę decydować szybko. Ta z lewej wzbudza we mnie przerażenie. Czuję, że idzie nią „coś” złego i zmierza w moim kierunku.
No tak, uciekam panicznie, przerażenie mnie ogarnia, więc sobie przystanę i pokontempluję gdzie pobiec.
Chcesz oddać, jak rozumiem, jakiś koszmarny lęk, paniczną ucieczkę, ale tego wcale tu nie ma. Zły dobór czasowników, brak dynamizmu.
Poza tym jaka droga z lewej, skoro jest tylko ścieżka przez łąki? Jeżeli coś się w krajobrazie zmieniło, to zapomniałaś o tym napisać. Dodatkowo - jak coś idzie z lewej, to nie podąża za mną, tylko zmierza do mnie.
GosiaL pisze:Czuję, że powoli opadam z sił, w przeciwieństwie do „tego”, co idzie za mną. Ono się nie męczy. Kroczy tym samym jednostajnym tempem i mimo, że ja przyśpieszam biegu, to wiem, że odległość między nami wcale się nie zmienia.
A skąd to wie? Przecież się nie ogląda.
GosiaL pisze:Nagle ze ścieżki robi się droga usypana czarnym żwirem. Docieram nią do placu, na którym po środku niczego stoi dwupiętrowy budynek z czerwonej cegły.
Robi się? Brzmi to niezdarnie...i nie oddaje w sumie sytuacji. Bo nie wiem, czy ta ścieżka zmienia mu się pod nogami, razem z całą scenerią, czy po prostu przechodzi w drogę, a budynek - pojawia się znikąd (bo bohater biegnąc łąką nie widział go w oddali).
GosiaL pisze:Stary, opuszczony, gdzieniegdzie wybite w oknach szyby.
Gdzie się podział czasownik?
GosiaL pisze: W pewnej chwili słyszę, dobiegające zza pleców szuranie. 1. „To” jest blisko. Czuję, jak ze strachu oblewa mnie zimny pot. 2. Gorączkowo obmyślam plan ucieczki.
1. Konkluzja oczywista i zupełnie niepotrzebna, czytelnik poradzi sobie z wyciągnięciem takiego wniosku.
2. Szuranie - dźwięk niezbyt głośny, sugeruje więc, ze zagrożenie jest blisko. To już nie czas na obmyślanie planu.
GosiaL pisze:Myślę sobie, że nie ma dla mnie już ratunku, że za chwilę zginę. To „coś” za mną, szura coraz szybciej. Słyszę, jak sapie. Serce wali mi, jakby miało wyskoczyć z piersi. Puls rozsadza czaszkę, a włosy na całym ciele jeżą mi się tak bardzo, aż czuję przeszywający ból. Jestem w potrzasku i „to” dobrze o tym wie. Myślę sobie, że to koniec ze mną, że to „coś” już mnie ma.
Powtórzenia.
Myślę sobie, że to myślenie to kompletny killer napięcia.
Dodatkowo, oznajmiające myśli bohatera są okropną łopatologią. Słabo wypada emocjonalnie, więc "drukujesz" te emocje (przerażenie, lęk, rozpacz, panika, brak nadziei) przez monolog. Ale to jest dla mnie mało wiarygodne.
Sięgasz po opis fizjologiczny - i to jest dobre - ale go przeładowujesz. Za dużo elementów: kołatanie serca - pulsowanie (swoją drogą, puls rozsadzający czaszkę to chyba nie to) - jeżące się włosy. Wybierz jeden i dobrze opisz.
A, i po co ten cudzysłów? Niepotrzebny.
GosiaL pisze: Słyszę jak coraz mocniej uderza w nie.
Szyk: Słyszę, jak uderza w nie coraz mocniej.
GosiaL pisze:W pomieszczeniu jest dosyć ciemno. Przez brudne szyby wpada mało światła, zwłaszcza na końcu pomieszczenia, gdzie stoję.
I dlaczego nie ucieka przez okno?
GosiaL pisze:Poraża mnie paniczny strach.
Już któryś raz z kolei. Nadużywasz tego określenia. Popracuj nad synonimami.
GosiaL pisze: Nie widzę dokładnie jak wygląda. Widzę tylko zarys jego sylwetki, która wyglądem przypomina sylwetkę człowieka, jednak jest w niej coś odrażającego.
sylwetka - «kształt postaci lub przedmiotu, widziany w dwu wymiarach na kontrastowym tle», więc zarys sylwetki to masło jest maślane.
Cały ten kawałek jest ogólnie bez sensu, bo skoro widzi sam zarys, to co w nim jest odrażającego? Musiałby widzieć jakiś konkret.
GosiaL pisze:I jeszcze do tego ten smród… smród zgniłego mięsa.
Stanowczo przereklamowany... zawsze musi być zgniłe mięso... nie ma innych obrzydliwych zapachów?
GosiaL pisze:wtedy nagle budzę się cały zlany potem.
Albo wtedy albo nagle...
GosiaL pisze: Aż wstyd mi mówić o tym wszystkim, ale po prostu już nie daję sobie rady. Ten sen powtarza się bardzo często, prawie każdej nocy. Mam go od ponad dwóch lat. Zawsze śni mi się tak samo. Da pani wiarę? Dorosły mężczyzna, a boi się niczym mały chłopiec. Chcę normalnie zasypiać i budzić się. Pragnę, aby to już się wreszcie skończyło. Boję się chodzić spać. Opijam się kawą, ale mimo to robię się senny, więc wsiadam w samochód i jadę przed siebie. To mi nie bardzo pomaga i przeważnie oczy same mi się zamykają, więc zatrzymuję auto na poboczu i zasypiam, po czym znów budzę się cały spocony przez ten cholerny koszmar. I właśnie dlatego do pani przyszedłem. Potrzebuję pomocy, bo to mnie wreszcie wykończy.
I tu bohater zalewa nas swoją wypowiedzią. Całkowity brak wtrąceń narracyjnych straszliwie zuboża ten kawałek. Wygląda dla mnie jakby to wszystko wyrzucił z siebie jednym tchem.
GosiaL pisze:Nie zliczę wizyt u psychologów, psychoterapeutów, czy psychiatrów. Chodziłem nawet na terapie, ale wszyscy ci psychokretyni zrzucają to na karb mojego przepracowania, przemęczenia, albo jakichś strasznych przeżyć z przeszłości
I jedziemy skamieniałymi stereotypami... Oczywiście, wszyscy psycholodzy i ich pociotki to kretyni, nie tylko dlatego, że na wszystko mają jedną odpowiedź, ale też dlatego, że nie zauważyli absolutnie nic dziwnego w zachowaniu bohatera...
GosiaL pisze:Robią dobrą minę do złej gry, przymilają się, by osiągnąć swój cel, a gdy już to zrobią – odchodzą , a ja później przez nie cierpię. Ale to nieistotne
Tzn jaki mają ten cel?
GosiaL pisze:Wsiadł do samochodu i zostawiwszy za sobą tuman kurzu odjechał drogą usypaną czarnym żwirem.
Ten imiesłów tu źle brzmi.

Podsumowanie:
Plastyczność opisu słaba, i to jest duży minus w tekście, który na tym bazuje. Miało być onirycznie i poetycko, a jest blado. Nie korzystasz zupełnie z innych zmysłów niż wzrok, brak jest dźwięku, czucia, zapachów. Brakuje też swoistej jedności na poziomie emocje bohatera - zachowanie - percepcja. Jest przerażony, ale się zamyśla, zastanawia, zatrzymuje i postrzega wszystko w pełnym kadrze, ze zbędnymi elementami (patrz: opis budynku, uciekający w panice człowiek nie będzie się zastanawiał, czy te papiery to gazety, czy nie, tylko przeczesywał okolicę szukając drogi ucieczki lub broni), bez charakterystycznego zawężenia, jakie powinno w takiej sytuacji nastąpić (wyostrzenie elementów istotnych np. drzwi, płot, pominięcie, rozmazanie nieistotnych np. kolor, faktura).

Brakuje dynamizmu - to w założeniu miał być trzymający w napięciu koszmar, a wyszła dłużyzna. Bohater jest nieprzekonywujący w swoich emocjach, ogłasza je w swoim monologu wewnętrznym, a nie przeżywa. Nie zachowuje się, jakby je przeżywał: przystaje, zastanawia się. Brakuje też charakterystycznych dla snów absurdów i niekonsekwencji w otoczeniu. To niezłe pole do wyeksploatowania, jeżeli chcesz się bawić snem czy wizją.
Przez to ja, jako czytelnik, nie "wchodzę" w bohatera, nie przeżywam razem z nim, i czuję się znudzona.
Końcówka sugeruje, że jest tam całkiem niezły pomysł, ale zmęczona czytaniem wcześniejszego fragmentu, niestety nie doceniłam go.
Myślę, że ciekawie byłoby skrócić przydługawy koszmar, a skoncentrować się bardziej na 'rozmowie' bohatera z kobietą. Przede wszystkim informacje o otoczeniu (budynek, nóż myśliwski, trup) podawałabym kawałkami, pomiędzy wypowiedziami bohatera, budując powoli tą scenę. Oczywiście, to tylko moja sugestia.

3
Na wstępie dziękuję za szybką odpowiedź. A teraz w kwestii Twojego komentarza i Twoich kilku uwag: wcale nie było ich kilka, tylko cała masa i serdecznie Ci dziękuję za przedstawienie mi ich. Sama większości błędów nie dostrzegałam, a niektórych nie potrafiłam zmienić, niemniej jednak postaram się poprawić tekst wedle Twoich zaleceń. Oczywiście, z niektórymi uwagami się nie zgadzam, a przynajmniej nie do końca np. jeśli chodzi o opis budynku i czasu na to, aby bohater mógł się mu przyjrzeć i że sny są abstrakcyjne. Tu się nie zgodzę. Wielokrotnie miewam koszmary senne i nie jest ważne, czy goni mnie jakiś potwór i chce zabić, a ja uciekam powiedzmy przez jakieś bliżej nieokreślone miasto. Po obudzeniu potrafię ze szczegółami odtworzyć obraz tego miejsca, opisać budynki itd. Chociaż muszę się zgodzić z tym, że mogłam darować sobie fragment o tym, że bohater przygląda się budynkowi, a napisać tylko, jak ten budynek wygląda. Co do wprowadzania elementów grozy powoli i stopniowo: Chciałam, aby zaskoczenie spadło na czytelnika jak grom z jasnego nieba. Facet siedzi z jakąś panią, mówi do niej, opowiada sen. Ona rzekomo go słucha, tzn. czytelnik myśli, że ona go słucha. A tu nagle okazuje się, że gość rozmawia ze zwłokami. Taki był mój zamysł ale teraz widzę, że jednak się nie udało. Jeśli chodzi o zapis tekstu, to faktycznie nie wygląda to zachęcająco. A tu zacytuję Cię: " I tu bohater zalewa nas swoją wypowiedzią. Całkowity brak wtrąceń narracyjnych straszliwie zuboża ten kawałek. Wygląda dla mnie jakby to wszystko wyrzucił z siebie jednym tchem. " - bohater ma słowotok, ale postaram się coś z tym zrobić. No dobra, to chyba wszystko co chciałam napisać. Jeszcze raz bardzo Ci dziękuję za poświęcony mi czas. Twoje uwagi są niebywale cenne, postaram się do nich zastosować. Pozdrawiam.

4
GosiaL pisze:Oczywiście, z niektórymi uwagami się nie zgadzam, a przynajmniej nie do końca np. jeśli chodzi o opis budynku i czasu na to, aby bohater mógł się mu przyjrzeć i że sny są abstrakcyjne
To tylko sugestia możliwości do wykorzystania:)
GosiaL pisze:Chciałam, aby zaskoczenie spadło na czytelnika jak grom z jasnego nieba. Facet siedzi z jakąś panią, mówi do niej, opowiada sen. Ona rzekomo go słucha, tzn. czytelnik myśli, że ona go słucha. A tu nagle okazuje się, że gość rozmawia ze zwłokami.
To właśnie jest cenne w tekście - pomysł. Ale realizacja troszkę zbyt krótka i za mało sugerująca rozmowę (np. bohater mógłby robić pauzy, jakby oczekiwał na odpowiedź, spoglądając na kobietę - tutaj rola narracji do rozwinięcia), co dałoby możliwość zbudowania pozoru dialogu i osiągnięcia zaskoczenia na koniec. Tak jak jest to trochę za szybko.
Pozdrawiam:)
Czarna Gwardia
Potęga słowa - II tekst

5
Ok rozumiem :) Będę starać się coś z tym zrobić, poprawić. Jeszcze raz dziękuję. Twoje rady naprawdę dużo mi pomogły :)

6
Podziwiając trafność i wnikliwość uwag Caroll, pozwolę sobie coś dodać: mam wrażenie, jakby opowiadanie było pisane przez dwie osoby, gdyż o ile od momentu obudzenia pod względem stylu jest od biedy strawnie, to jego pierwsza część jest stylistycznie chybiona. Za krótkie, urywane zdania! Tego sie nie czyta! W drugiej części są już jakoś zbudowane, zakomponowane i próbują płynąć, ciągnąc za sobą narrację, a właściwie lepiej żeby bylo odwrotnie. To znaczy: dłuższe, rozmyte nawet i niejasne, często wielowątkowe frazy, rytm, płynność, zagubienie, a nawet chaos i sprzeczności winny odzwierciedlać senny koszmar przeciwstawiając się krótszym i rzeczowym opisom świata realnego.

Na przykład fragment od "Postanawiam" do "czoła" napisał bym tak (zastrzegam, że nie jestem literatem):
"Postanawiam uciekać, biegnę ścieżką ile sił w nogach a słońce oślepia mnie i grzeje, jest duszno, lecz nie wiem czy ze strachu czy z gorąca i czuję jak krople potu spływają mi z czoła."
Jedno średnio rozbudowane zdanie - u Ciebie pięć.

7
A czy mógłby mi ktoś powiedzieć, czy jeśli poprawię tekst, to będę mogła go wstawić do kolejnej oceny? Jeśli tak, to po jakim czasie i czy mam założyć nowy wątek?

10
GosiaL pisze: Zdaję sobie sprawę z tego, że ktoś, lub raczej coś podąża za mną,
Ale jak "podąża" za, skoro bohater/narrator stoi? Troszkę to się gryzie.
GosiaL pisze:Jest jeszcze daleko za mną, ale kroczy niezmordowanie. Mam nieodparte wrażenie, że zbliża się coraz bardziej
Strasznie się zakręciłaś wokół jednej informacji. Już wiemy, ze coś się zbliża do bohatera ("podąża za mną"). Teraz jeszcze podkreślasz, że kroczy... No ok... A potem znowu, jakby czytelnik nie wiedział, że jak ktoś stoi, a coś idzie w jego stronę, to się do niego zbliża.
GosiaL pisze:Słońce oślepia mnie i okropnie grzeje. Jest mi duszno, ale nie wiem czy ze strachu, czy z gorąca. Czuję, jak krople potu spływają mi z czoła. Wciąż biegnę. Tak mi się przynajmniej zdaje. Przebieram nogami, jednak krajobraz wcale się nie zmienia i po chwili dopada mnie wrażenie,
Trochę za dużo tych zaimków. Wiem, że nie da się z nich łatwo zrezygnować, ale warto by pomyśleć, jak z tego wybrnąć. Żeby nie wpadać taki nużący rytm. Mi, mi, mnie, mi...
GosiaL pisze:Przystaję i zastanawiam się, którą drogę wybrać. Wiem, że muszę decydować szybko. Ta z lewej wzbudza we mnie przerażenie. Czuję, że idzie nią „coś” złego i zmierza w moim kierunku. Paraliżujący strach nie pozwala mi w nią skręcić.
O, takie fragmenty są najbardziej zabójcze dla klimatu.
Popierwsze podkreślony fragment. Już nawet nie sam fakt, że narrator czuje potrzebę zatrzymania się... To pal licho, nawet w panice może się zdarzyć. Ale dobór słów czyni tę sytuację taką "lekką". Ot, przystaję i zastanawiam się. Nie czuć pośpiechu, nie czuć strachu.
A potem, zamiast mi go pokazać w reakcjach bohatera, przywalasz tylko takimi słówkami jak te pogrubione. Mówisz o emocjach, zamiast je pokazywać, rozgrywać. To jest chyba zasadniczy problem.
GosiaL pisze:Wybieram ścieżkę z prawej strony, a raczej jestem zmuszony ją wybrać. To jedyna dobra opcja, chyba że to, co chce mnie dopaść, z rozmysłem kieruje mnie w tę stronę. Może to podstęp? Pomimo złych przeczuć skręcam w prawo i biegnę.
Niepotrzebnie powtarzasz tak elementarne informacje, tak blisko siebie.
GosiaL pisze:droga usypana czarnym żwirem.
raczej "droga wysypana czarnym żwirem"
GosiaL pisze:Docieram nią do placu, na którym po środku niczego stoi dwupiętrowy budynek z czerwonej cegły.
1. pośrodku
2. Plastyka opisu słaba w całym tym fragmencie.
GosiaL pisze:gazety utytłane w żwirze.
To "utytłanie w żwirze" jest trochę chybione.
GosiaL pisze:To „coś” za mną, szura coraz szybciej. Słyszę, jak sapie.
Ledwo co szurało tuż tuż... teraz musi nagle "szurać szybciej"... Zaczęło sapać, mimo że jak dotąd szło równym tempem i tak dalej. Gdzieś te obrazy się rozjeżdżają. Wizja "tego czegoś" mocno niespójna i gubi się klimat.
GosiaL pisze:Nagle dostrzegam uchylone drzwi. Biegnę do nich ostatkiem sił. Czuję, że „to” już wyciąga po mnie swoje łapska, ale w ostatniej chwili wbiegam do środka i z hukiem zatrzaskuję za sobą drzwi. Barykaduję się. Podsuwam pod drzwi solidne, drewniane biurko, następnie szybkim ruchem rzucam na nie krzesło, potem kolejne, a potem jeszcze jedno. Z przerażenia cały drżę. To „coś” gwałtownie napiera na drzwi, próbując się tu dostać.
Powtórzenia. Nieładne.
GosiaL pisze:Poraża mnie paniczny strach.
Za dużo tego. Za dużo pustych, przegiętych określeń, za mało rzeczywistych emocji. Za mało reakcji psychicznych, fizjologicznych, czegokolwiek. Tylko ciągle "panika", "przerażenie", "strach" i tak do znudzenia.
GosiaL pisze:Widzę tylko zarys jego sylwetki, która wyglądem przypomina sylwetkę człowieka,
wiadomo

Nużące. Przez koszmar się brnie i brnie i brnie... Nie działa dynamika, brakuje napięcia, opisy emocji są toporne i brakuje ich odzwierciedlenia w otoczeniu i w samym bohaterze.
Końcówka... No jest tu jakiś pomysł, ale wisi w próżni. Twist nie wiadomo, skąd, nie wiadomo, po co uskuteczniony, morderstwo niczym nie uwiarygodnione, połączenie z koszmarem bardzo, bardzo na siłę.
Wydaje mi się, że tę iskierkę pomysłu należałoby zamknąć w zupełnie innej formie. Ta, moim zdaniem się nie sprawdza. Brakuje spójności pomiędzy częściami i obie sceny wychodzą na mało plastyczne i z niczego nie wynikające. Niestety, ale kiepsko mi się to czytało. Tekst na pewno do solidnego przemyślenia i językowego przepracowania.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”