Kiedyś kochałam patrzeć na niebo. Jego widok dawał mi niesamowite uczucia radości i bezpieczeństwa. Dokładnie pamiętam ból w karku oraz towarzyszący mu dotyk wiatru. Otulał on moją twarz, gdy unosiłam głowę- zawsze dbałam, żeby nie stracić ani skrawka moich obserwacji. Ten błękit stawał się dla mnie ucieczką przed problemami ówczesnego świata.
Teraz, niebo nie zapewniało mi dawnej opoki, było tylko łącznikiem z moim dawnym życiem. Kark bolał mnie wyłącznie z powodu niewygodnego fotela, a wiatr nie mógł dać ukojenia. Nie byłam już tamtą osobą- stare rozwiązania nie działały na nową kobietę.
-Też boisz się latać?- zapytał mnie, siedzący obok mnie mężczyzna. Mało mu? Nie dość, że musiałam znosić jego towarzystwo, to przerywał mi chwilę refleksji. Ja mu pokażę!
Pokręciłam przecząco głową, dumnie prostując plecy. Przybrałam na twarz wyćwiczoną maskę. Ściągnęłam brwi, zmarszczyłam nosek i wygięłam usta w szyderczym uśmiechu.
Nie bałam się niczego- silne kobiety nie znają strachu. Siła i niezależność stały się moim konikiem- postanowiłam zademonstrować mu te cechy.
-Nie każdy drży przy najmniejszym szarpnięciu- oznajmiłam z wyższością. Zareagował tak jak się spodziewałam: zaczerwienił się i zawiesił brodę. Żałosny mięczak . Karmiłam się słabością takich jak on.
-Nie masz wrażenia, że za chwilę możemy spaść?- Spróbował ponownie, nerwowo przełykając ślinę. Wybuchnęłam perlistym śmiechem.
Nie, nie, mój drogi, nie będziemy ze sobą rozmawiać, nie zadaję się z waszą wybrakowaną rasą. Poza tym wcale nie działa na mnie Twój wygląd, nie łódź się- mój drwiący uśmiech mówił wszystko, nie potrzebowałam słów. Jego źrenice prawie całkowicie zakryły piwną tęczówkę, brwi niemal zahaczyły o czarną czuprynę. Zastygł w grymasie zaskoczenia. Tak, był całkiem przystojny. Miał duże oczy, a wokół nich nawet trochę rzęs. Cera, przywodziła na myśl kalifornijskie słońce. Może nie był atletycznie zbudowany, ale nie przypominał też chuderlaka. Prawdopodobnie naciągnął wiele kobiet na swoją urodę. Mój szyderczy uśmiech tylko się pogłębił. Nie szkodzi, skoro dały się wykorzystać, to były głupie. Ja, jego rasie mówiłam kategoryczne: nie! Nie miałam zamiaru się rozpraszać z powodu tych czarcich pomiotów.
Znałam swój cel. Zmierzałam do miejsca, z którego wyjechałam przed dwoma laty. Decyzja o powrocie nie była związana z nostalgią ani z tego typu uczuciami. Wręcz przeciwnie, nienawidziłam tej wioski z całego serca. Tam, spotkała mnie hańba i ból, którego nie wymarzą żadne czułe słówka!
Zacisnęłam pięści i zwarłam szczęki.
Kap. Kap. Kap.- niewidzialna tama zaczęła przeciekać. Niedobrze- tylko ona oddzielała mnie od przeszłości. Wspomnienie zalały mój mózg, niszcząc wszystkie zapory. Zimny mur. Ohydna purpurowa twarz. Ból. Mnóstwo bólu. Nie chciałam o tym myśleć. Nie teraz.
Przecięłam skórę paznokciami, żeby powrócić do rzeczywistości. Skupiłam się na teraźniejszości. Jestem w samolocie, obok mnie siedzi facet, nie może zobaczyć, jak się rozklejam- powtarzałam w myślach jak mantrę. Kątem oka zobaczyłam przerażoną minę mojego towarzysza. Zapewne zastanawiał się, czy nie zwariowałam.
Spokojnie. Bóg chciał, żebym wróciła. Nie mogę nawalić.
Potarłam głową o niewygodny fotel, nie dbając o misternie ułożony kok. Ważne było, żebym się zrelaksowała. Nie mogłam pozwolić sobie na chwilę słabości. Od nowa zaczęłam budować wirtualną tamę. Musiałam profesjonalnie wykonać dane mi zadanie. Z tego powodu emocje musiałam odstawić na boczny tor.
***
Nastąpiła mała zmiana planów. Gdy dotarłam na miejsce, okazało się, że grzesznik, który miał zginąć z mojej ręki , umarł dwa dni przed moim przyjazdem. Tak złożyło się, że przybyłam w dzień jego pogrzebu. Nie odmówiłam sobie przyjemności pójścia na tą śmieszną ceremonię.
Wyobrażałam sobie zgraję kolorowych koszul, otaczających kopiec usypany z ziemi. W rzeczywistości jego grób znacznie wyróżniał się na tle innych, a żegnający odziani byli w czerń . Rodzina się postarała- widziałam to, mimo że byłam ukryta za drzewem.
Oparłam się o mur cmentarzyska, żeby nie stracić równowagi. Moje zadanie było nieaktualne. Postanowiłam sobie, że mimo to nie wyjadę z pustymi rękami.
Nie ważne, zapłacą inni grzesznicy- równowaga musi zostać zachowana- Nie potrafiłam wyobrazić sobie, że nikt w tej nędznej wiosce nie odpowie za jego grzechy.
Wybrana przeze mnie ofiara miała blond fale, sięgające pleców oraz nogi aż do nieba.
Julia Korycka.
Typowa ladacznica. W szkole uganiali się za nią wszyscy chłopcy. Pamiętam, że w czasach gimnazjum pomiatała każdą osobą. Łamaczka serc, mówili. Dla mnie była zwykłą zdzirą. Poza tym to córka denata.
Kaszka z mleczkiem. Zamierzałam dopaść ją po tej śmiesznej ceremonii . Denat był zwykłym kryminalistą, niczym nie wyróżniającym się oblechem. Niestety Bóg odebrał mi szansę załatwienia go. Cała gotowałam się ze złości. Marzyłam, iż jego brudna krew przeleje się przez moje dłonie. To wyobrażenie napawało mnie cichą satysfakcją. Niestety, za późno…
Jeśli nie mogę zabić jego to ona zajmie jego miejsce. Jej krew za jego krew.
***
Po zakończeniu ceremonii włóczyłam się bez celu. Cieszyłam swoje stopy dotykiem piasku. To była wspaniała chwila. Chodziłam na palcach, powoli. Każdy krok stawiałam z namysłem, w odpowiednim rytmie i kolejności. Tańczyłam i nuciłam po raz pierwszy od dwóch lat . Akompaniowały mi świerszcze. Urządziły sobie koncert w kukurydzy. Zawsze uważałam je za doskonałych wykonawców, znacznie lepszych od ludzi grających w filharmonii..
Niespodziewanie zaczął atakować mnie chrząszcz, chciał wpiąć się w moje włosy. Zdenerwowałam się i zdzieliłam go klapkiem.
Na raz ktoś podbiegł do mnie i wyrwał mi z rąk moją tajną broń przeciw owadom. Zaraz potem rzucił się biegiem. Jakiś amator latających zwierząt? Przez chwilę stałam jak wryta. Jednak to trwało może ułamek sekundy. Popędziłam za nim, gdy spojrzałam na jego szeroki kark i nieco rozbudowane plecy.
No nie, nigdy nie pozwolę, żeby jakikolwiek facet zabrał cokolwiek, należącego do mnie- te czasy już minęły!
Nie miał szans. W szkole trenowałam biegi i nadal dbałam o swoją kondycję. Udała mi się wskoczyć mu na plecy. Kurczowo złapałam się jego podkoszulki, żeby zaraz potem objąć jego szyję. Stopniowo zwiększałam uścisk- pragnęłam pozbawić jego płuc powietrza. Niestety, sama nie oddychałam zbyt swobodnie. Mijały kolejne sekundy, a ja ciągle wyczuwałam jego miarowe ruchy. W końcu zatopiłam zęby w jego uchu. Jęknął.
-Laura, czy Ty chcesz mi odgryźć ucho? Bez niego nie usłyszę Twojego pięknego głosu.- Oniemiałam. Moje ramiona osunęły się bezwiednie z jego szyi. Upadłam na piasek.
-Auć- jęknęłam. Zaraz potem zwróciłam wzrok ku złodziejowi klapka. Wszędzie poznałabym te oczy koloru atramentu.
-Wyglądasz przekomicznie- Zaśmiał się- Ale nadal przypominasz grecką boginię.
-Kamil?
Zmężniał, nabrał masy.
-Tak kochanie, to ja. Widziałem Cię ukrytą w cieniu drzew. Przypominałaś driadę. Tata, by się ucieszył, gdyby wiedział, że wróciłaś na jego pogrzeb. Często o Tobie wspominał.
Wpadłam w panikę. Czy jeszcze ktoś mnie widział na pogrzebie oprócz jego?
-Czemu do mnie nie podszedłeś skoro mnie widziałeś- zapytałam, patrząc na niego podejrzliwie.
-Bo nie byłem stuprocentowo pewien, że to Ty.
-Teraz jesteś- odparłam ironicznie. Ściągnęłam brwi, gdy ruszyłam przed siebie. Popatrzył na mnie zdezorientowany. I dobrze.
Kamil był moim chłopakiem w dawnym życiu. Nie mogłam powiedzieć, że byłam z nim nieszczęśliwa. Potrafił być miły i czarujący, nadal miałam do niego słabość. Podobał mi się jego sposób bycia i bezpośredniość. Teraz widziałam w nim jego ojca, więc łatwiej było mi go odepchnąć. W trakcie moich rozmyśleń z jego oczu znikły wesołe ogniki. Pojawił się natomiast smutek. Przyjrzał mi się uważniej.
-Dobrze się czujesz?- zapytał. W jego twarzy czaił się niepokój. Niepokój o mnie. Zadrżałam, choć nie było mi zimno. Dlaczego każdy mnie o to pyta?
Nie, źle się czuję.
-Oczywiście, że czuję się dobrze- powiedziałam na głos.
Zamilkł. Cieszyłam się, że nie próbował wyciągnąć prawdy, ani nie uraczył pseudointelektualną bajeczką, że nawet w Afryce może spaść śnieg.
Słońce chyliło się ku zachodowi, oświecając jego twarz. Był piękny z tymi swoimi oczami myśliciela, pięknie zarysowanymi ustami wygiętymi w uroczy uśmiech. Wyglądał jak dzieło artysty. Wyobraziłam sobie, że jakiś rzeźbiarz zadał kilkoma ciosami dłuta nakreślił piękne rysy jego twarzy. Delikatnie zaznaczył wielkie oczy dziecka. W jego ruchach można było odkryć delikatność i miłość. Później , dłuto zboczyło z toru rzeźbiąc nieco zgarbiony nos, który nadawał jego dziełu niezwykłego jego dziełu. Jeszcze tylko usta i… Ach…
Kamil zbliżył się do mnie i starł z mojego policzka łzę. Wtuliłam się w zagłębienie w jego ramieniu, nie potrafiłam odwieść się od tego pomysłu. Tęskniłam za nim. Może do tej pory nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale to się zmieniło.
-Czemu płaczesz kochanie?- Zmartwił się.
-Bo muszę zrobić coś, co bardzo mnie zaboli.
O nic już nie pytał. Pociągnęłam go w stronę mojego dawnego domu.
***
Nie sądziłam, że kiedykolwiek tu wrócę, a jednak znów przechodziłam obok stawu, umieszczonego nieopodal mojego dawnego domu. Przede mną rozciągała się polna dróżka. Piasek leniwie wygrzewał się w blasku słońca, zapraszając do bosej wycieczki. Zapewne zdjęłabym klapki, ale były w posiadaniu innej osoby. Spojrzałam z roztargnieniem na Kamila i posłałam mu niepewny uśmiech.
Po lewej stronie grusza chwaliła się swoimi owocami. Pomimo znacznej odległości czułam niepowtarzalny zapach żywicy, która pokrywała jej drzewo. Powitała mnie radosnym szumem liści, co zupełnie nie pasowało do mojego nastroju. Coś mnie szarpało w środku. Nie potrafiłam powiedzieć, w którym miejscu leży moje serce, ponieważ zdążyło rozpaść się na tysiąc kawałków pod wpływem tej tajemniczej siły. Na szczęście siłą woli odbudowałam w sobie namiastkę determinacji. Wykonam zadanie, to pewne, przecież została tylko ta mała. Później, Bóg mnie wynagrodzi za ciężką pracę, utuli i pocieszy.
Podeszłam do drzwi. Wiedziałam, że nie spotkam tu moich bliskich- zginęli przed moim wyjazdem. Zaciągnęłam się zapachem dębowych drzwi. Delikatne naparcie na metalową klamkę i zamek zaskoczył. Otwarte? Spojrzałam zaskoczona na mojego towarzysza .Weszłam do środka. Wystarczył mi jeden rzut oka, żeby stwierdzić, że ktoś tu przychodzi. Niby wszystko się zgadzało. Naprzeciw mnie stała kuchenka i okap, czyli jedyne meble nietknięte przez artystyczne ręce mojej mamy, reszta została objęta przez jej szalone pomysły. Ucierpiał stary regał, który został niedokładnie pokryty wściekle czerwoną farbą . Zajmował on niemal całą lewą ścianę, prócz tego niewielkiego miejsca na okno, które tata wygospodarował pomiędzy szafkami. W drugim końcu kuchni stał ciemno zielony narożnik i stół. Niegdyś nosiły one w sobie zapach ciasta wyrabianego na chleb. Dalej, kanapa i prowizoryczny fotel zrobiony z drewna i gąbki. Nie pasowało mi jednak to, że na żadnym meblu nie widać było ani śladu kurzu, ba nie można tu było uświadczyć nawet pajęczyny. Coś tu nie grało. Kamil rozwiał moje wątpliwości.
-Róża. Ona nadal tu przychodzi. Do Ciebie.
Te słowa zadziałały na mnie jak grom z jasnego nieba. Serce zamarło, przez chwilę przestałam oddychać. Nie dałam tego po sobie poznać. Przybrałam na twarz wyćwiczoną zimną maskę.
Róża, moja Różyczka.
-Usiądź sobie- powiedziałam do Kamila, a sama podeszłam do kredensu. Wyjęłam z niego scyzoryk i wepchnęłam sobie do kieszeni. Musiałam.
Poczułam, że otaczają mnie czyjeś ręce. Wziął mnie w ramiona i obrzucił moją twarz pocałunkami. Nie mogłam mu pozwolić na zbyt wiele. Gdyby to zrobiła to moja determinacja obróciłaby się w drobny pył. To, że kiedyś go kochałam nic tu nie miało do rzeczy.
-Kamil- krzyknęłam z wyrzutem. Jego usta zamarły tuż przy moich. Czym prędzej się od niego odsunęłam. Skupiłam się na znalezieniu podobieństwa między nim, a jego ojcem. Obydwaj byli facetami to i zarówno jeden, jak i drugi mnie pragnął. To wystarczyło.
- Nie lubię, gdy mnie dotykasz- powiedziałam. Nie skłamałam, nie lubiłam kontaktu cielesnego, bałam się go.
-Rozumiem. Masz tam kogoś.- wyjąkał smutno. Nie musiałam mu tłumaczyć ,że nie miałam nikogo, ani tu, ani nigdzie.
Patrzyliśmy na siebie przez dłuższą chwilę. On zastanawiał się, co mi powiedzieć, wyczytałam to z napięcia czającego się z jego twarzy. Natomiast ja myślałam, kiedy go zabić i co mu przedtem powiedzieć. Pocieszałam się, że z Julką będzie prościej- nie cierpiałam jej. Nie chciałam go zabijać.
-Lauruś, ja nadal Cię bardzo kocham-wyszeptał
NIE, NIE! Ja wcale nie chciałam jego wyznań. Pragnęłam, żeby zamilkł. Niech się wypcha, proszę…
-Mam kogoś- powiedziałam bez zająknięcia. Poruszył się niespokojnie.
-Rozumiem.
-Nie, nie rozumiesz- Wyciągnęłam scyzoryk i ruszyłam w jego stronę. Reakcja była natychmiastowa. Oczy zrobiły mu się jak spodki, błękit zmienił się w czerń źrenicy. Pełne usta zamarły w kształcie litery „o”.
-Ty naprawdę nic nie rozumiesz, Kochanie. Ja to robię dla Twojego dobra. Twój ojciec był bardzo złym człowiekiem. Ty jesteś jeszcze dobry, ale to kwestia czasu, zło przekazuje się w genach.- wytłumaczyłam mu.
-Ty zwariowałaś- zawołał. Pokręciłam energicznie głową, nagle doznałam olśnienia. Tak, jeśli go zabiję to będzie miał szansę na zbawienie, zła krew wypłynie! Chciałam mu to wyjaśnić.
-Nie, kochanie. Daję Ci szansę.- Uśmiechnęłam się blado. Cofnął się o kilka kroków. Nie bał się mnie, po prostu nie chciał ze mną walczyć. Nie chciał zrobić mi krzywdy. Podeszłam do niego i go pocałowałam. Najpierw delikatnie musnęłam jego wargi, a potem przywarłam do niego. W ten pocałunek wlałam cały mój smutek i ból. Nie chciałam go stracić. Wiedziałam, że spotkamy się w niebie, gdy dostąpi Zbawienia. Bóg tak chciał.
Był tak zszokowany, że nie odsunął się ode mnie tylko oddał mi pocałunek. Wtedy wyjęłam z kieszeni scyzoryk i pchnęłam go w brzuch. Czas stanął w miejscu. Z trudem przebiłam się przez tkankę. Jęknął i zaczął się szamotać.
-Dlaczego?- spytał.
Nie odpowiedziałam. Wyjęłam scyzoryk i trafiłam go jeszcze raz prosto w serce. Z tym ostatnim zamachem oddałam mu całą siebie. Z ust zaczął sączyć się czerwonawy płyn, jego czoło pokryło się potem, a oczy stanęły słupem.
-Kocham Cię- To były ostatnie słowa, które wypowiedział .
-Spotkamy się tam, gdzie sypiają Anioły- odszepnęłam godzinę później, leżąc nad jego martwym ciałem. Udało mi się przeciągnąć pod gruszę. Niebo przybrało barwę jego oczu. Znosiło się na burzę- czułam to w pulsującej skroni.
***
Nie miałam skrupułów wobec Julii. Ona była zimna i okrutna. Odczekałam dwa dni. Plotkarskie gazety donosiły, że Kamil Korycki został w bestialski sposób zamordowany w nieopodal domu. Co oni mogli wiedzieć? Ja go uratowałam!
Teraz zaczajałam się na tamtą. To była kaszka z mleczkiem. Sama wpadła w moje ręce, gdy kręciła się nieopodal mojej gruszy.
-Co Ty tu robisz?- Zaskoczyłam ją. Spojrzała na mnie przerażona.
-Ty… ty przecież nie żyjesz-powiedziała. Teraz to ona mnie zaskoczyła. Jedno spojrzenie na nią utwierdziło mnie w przekonaniu, że ona wie, co stało się przed dwoma laty, inni nie wiedzieli.
-Chcesz zjeść jabłko? Chodź.- Pociągnęłam ją za rękaw. – Stoję przed Tobą. Jestem żywa.- Zaśmiałam się, gdy zobaczyłam, że jest biała jak ściana.
-Ale…- Zawahała się.
-Czyżbyś nie wierzyła swoim oczom?
Na to nie mogła nie zareagować.
-Wierzę.
Głupia idiotka poszła ze mną. Chciało mi się z niej śmiać. Wybrała się na pewną śmierć, i to gdzie, miejsce, w którym umarłam ja sama! Podeszłyśmy do muru…
Proszę, oto miejsce mojej śmierci. Opuszkami palców przejechałam po nierównej powierzchni muru. On nosił ślad dawnej mnie . Po raz kolejny poczułam jego chłód na plecach, wybrzuszenia przecięły moją skórę. Mało. Zamknęłam oczy i pozwoliłam zalać swój mózg powodzią wspomnień. Tak bardzo chciałam wtedy umrzeć. Ohydna gęba znalazła się tuż obok mojej twarzy. Strach i ból przelewający się przez moje ciało, sprawił, że straciłam zdolność logicznego myślenia. Wydałam z siebie krzyk. Utonął w gardle mojego oprawcy, który zaczął brutalnie napierać na moje usta. Jego łapska znów wślizgnęły się pod białą bluzeczkę. Trzask odrywanych guzików i rozdzieranego materiału, zdawały się podniecać mojego oprawcę. Cuchnące cielsko coraz mocniej przypierało moje drobne ciałko do muru, nie dając szansy na. Tkwiłam w impasie. Jego śmierdzący alkoholem oddech, przyprawiał mnie o zawrót głowy Zimno i ból. Tamte łzy, znów popłynęły po moich policzkach, a przecież obiecałam sobie, że będę silna.
Dość.
Spojrzałam na ciało . Bóg chciał, żeby ona umarła, ja tylko musiałam Mu w tym pomóc. Tylko skąd ona wiedziała o tamtym zajściu? Chyba nie od niego…
***
Musiałam odreagować. Dość już miałam mojego zadania, męczyło mnie. Wciąż słyszałam w swojej głowie ostatnie słowa Kamila. Powiedział, że mnie kocha. Pocieszyłam się tym, że uratowałam jego duszę. Ułożyłam się na fotelu. Usnęłam
-Przepraszam proszę pani, to dom mojej przyjaciółki –usłyszałam nad sobą. Ten głos mógł należeć do dorastającej dziewczynki. Pomimo dziecięcej miękkości, słychać było w nim cień hardości- niewątpliwie miała zamiar mnie wyrzucić. Te spostrzeżenia zanotowałam sobie gdzieś na marginesie.
To ona! To ona! To ona! Krzyczała każda cząstka mojego ciała. Wszędzie poznałabym ten słodki głosik. ONA!
Powoli odwróciłam twarz ku niespodziewanej towarzyszce. Obserwowałam, jak na jej pięknej twarzy kolejno pojawia się: strach, zdziwienie, ból i radość.
-Laura. Laurka- wpadła w moje objęcia. Boże, co ona robiła? Czy nie wiedziała, że jest kolejną ofiarą? Błagałam ją w myślach, żeby się odsunęła, ale nie byłam w stanie jej odtrącić.
-Laureczka… To naprawdę Ty? Kochana moja… Tak bardzo za Tobą tęskniłam!- krzyczała w mój rękaw. Co miałam jej odpowiedzieć? Ja też za nią bardzo tęskniłam, choć nie miałam odwagi się do tego przyznać. Przyjaźniłam się z nią. Wtedy. Łudziłam się nadzieją, że etap lubienia jej mam za sobą, ale wgłębi duszy wiedziałam, iż jest inaczej. Stąd decyzja, że ją zabiję jako ostatnią. Nie miałam skrupułów dla Julii ponieważ byli podobna do tego łotra, swojego ojca. Dla Kamila to był ratunek, ale… Róża była inna. Tak dobra, delikatna. Miała tyle lat, co ja, gdy mnie zgwałcono, czyli gdy umarła ta lepsza część mnie. Nie chciałam jej mordować. Musiałam pomścić moją niewinność, wtedy Bóg mnie zbawi. Naprawdę w to wierzyłam. Jednak, czy mogłam to zrobić kosztem mojej małej przyjaciółki?
-Choć Loruś, porozmawiamy…
Rozmowa? Łzy popłynęły po moich policzkach. Tak, należy jej się chociaż to, zanim… Nie potrafiłam powiedzieć tego słowa nawet w myślach.
Róża pociągnęła mnie w stronę narożnika.
-Kiedy przyjechałaś?
-Kilka dni temu- zachrypiałam. Zbyt długo nie mówiłam. Dyskretnie odchrząknęłam. Postanowiłam, że nie będę kłamać, każdemu tylko nie jej.
-Czemu od razu do mnie nie przyszłaś?- zapytała ze smutkiem.
-Miałam coś do załatwienia.
Musiałam zabić Twoje rodzeństwo, nie miałam czasu- dopowiedziałam w myślach. Przyjrzałam się jej uważniej. Wydoroślała. Pod żałobną sukienką widoczny był zarys piersi i nieco zaokrąglonych bioder. Czarne włosy opadały kaskadą na smukłe plecy, a szmaragdowe oczy były wlepione w moją twarz. Była niewątpliwie piękna. Wtedy wiedziałam już, że nie zasługuje na taką śmierć jak księżna Julia. Wyglądała raczej jak anioł, jak ja sama, niż jak jej ojciec- gwałciciel.
-Zmieniłaś się- zauważyłam.
-Och, Ty też. Nadal wyglądasz jak moja Laura, ale rysy masz tak jakby takie… ostrzejsze- ostatnie słowo dodała ze smutkiem. No tak, tamta Laura umarła, nie było jej.
-Tak dawno Cię nie widziałam, Maleńka- Nie chciałam komentować jej ostatniej wypowiedzi. Co miałam jej niby odpowiedzieć? Podziękuj swojemu ojcu- gwałcicielowi? Nie, nie mogłam powiedzieć czegoż takiego, nie w tej chwili. Wokół nas unosiły się opary szczęścia, obie odstawiłyśmy na bok swoje bolączki, żeby należycie nacieszyć się swoim towarzystwem.
-Tak szybko wyjechałaś…- zaczęła. Widziałam w jej oczach, że podejmuje jakąś trudną decyzję.
-Dlaczego uciekłaś- Zapytała po chwili.
Czar prysł.
Nie! Nie! Nie! To nie tak miało być najpierw miałam nacieszyć się jej towarzystwem! Dawno nie czułam się tak dobrze. Było prawie tak jakbym odżyła. Wściekłam się. Nagła fala złości przerwała wszelkie zahamowania. Czas, żeby tamta historia ujrzała światło dzienne!
- Twój ojciec mnie zgwałcił? Tak, to chciałaś usłyszeć?!- Przez jej twarz prześlizgnął się grymas zaskoczenia.
-CO TY OPOWIADASZ, CZEMU TAK PERFIDNIE KŁAMIESZ?
Typowe. Każdy człowiek uważał tego gwałciciela za siódmy cud świata! Mieli klapki na oczach! To mnie jeszcze bardziej rozjuszyło. Nie zmierzałam ukrywać prawdy!
-Tak, moja droga! Twój ojczulek zaczaił się na mnie przy opuszczonym sadzie przed dwoma laty. Ile ja wtedy miałam?! Hmmm. Siedemnaście lat!! Dziwisz się, że moje rysy wyostrzyły się?! Zawdzięczam to jemu!
-Nie! Nie! Nie!- Weszła mi w słowo. Jej twarz wykrzywiał spazm bólu. Płakała. Jej łzy stały się moimi łzami, gdy ją objęłam . Po chwili obie padłyśmy obok siebie na kolanach, dusza przy duszy, ciało przy ciele. Połączyliśmy się w cierpieniu. Tamte chwile wróciły.
Szłam do opuszczonego sadu z zamiarem urwania dzikich jabłek- naleśniki najlepiej smakowały, gdy dodawałam je do ciasta. Byłam głodna, więc dopadłam do drzewa w paru susach. Moje wesołe pogwizdywanie przerwał trzask gałązek.
-Piękna Panienka- Przywitał mnie ojciec Różyczki. Uśmiechnęłam się. Nie przestraszyłam się, że jest pijany.
-Dzień Dobry panie Zygmuncie- Odparłam wesoło. Bardzo go lubiłam. Zawsze był dla mnie taki miły i mówił, że jestem taka piękna. Schlebiał mi.
-Co będziesz robić z tymi jabłuszkami?- zapytał- Są tak pełniutkie i jędrniutkie jak Twoje piersi.
Przystałam na chwilę. Zdziwiło mnie to porównanie, ale nie zaniepokoiło mnie. Poszliśmy dalej razem. Przez cały czas pożerał mnie wzrokiem. Spłonęłam rumieńcem. Dopiero wtedy się przeraziłam. Przede mną stał jakiś zupełnie obcy mężczyzna. Co prawda, nie mogłam spodziewać się, że zobaczę go takiego jak zawsze, przecież był pijany, ale to, co ukazało się moim oczom było dla mnie całkowitym zaskoczeniem. Moją uwagę przykuł jego wzrok. Jego oczy przypominały kształtem ślepia czyhającego się na swoją ofiarę tygrysa, a tęczówki nie ustępowały barwą onyksowi. Przywitał mnie chłodnym spojrzeniem łowcy. Wywarło to na mnie niesamowite wrażenie. Poczułam się jak maleńka sarenka we wnykach myśliwego. To wrażenie zostało spotęgowane przez resztę jego wyglądu. Wargi, układające się w nieco pogardliwy uśmiech, zdawały się być przedłużeniem orlego nosa. Przyciągały mnie i odpychały w każdej sekundzie coraz mocniej. Wyraźnie zarysowane szczęki pokrywał delikatny zarost. Tak, łowca to idealne słowo. Wyglądał jak . Cała jego postawa krzyczał: uważaj jestem niebezpieczny! To nie był pan Zygmunt! Zachowywał się jak potwór. Pchnął mnie na mur i porwał koszulkę. Zaczął rozpinać dżinsy i zostawił, gdy myślałam, że umarłam. Zaraz potem wyjechałam, ale poprzysięgam zemstę. We Francji zbliżyłam się do Boga. Modlitwa mi pomagała. Bardzo chciałam po śmierci być w niebie. Wiedziałam jednak, że ta skaza na ciele mi to uniemożliwi. Postanowiłam odkupić moją niewinność jego krwią. On umarł zbyt szybko. Zostałam zmuszona zabić jego dzieci, w tym Kamila, jedynego mężczyznę, którego kochałam, nie bałam się nawet tak bardzo jego dotyku. Wierzyłam, że tego chce Bóg. Jednak nie mogłam zabić Róży. Nie bez jej zgody. Uśmiechnęłam się do niej. Była zapłakana.
-Różo, chcesz iść tam, gdzie sypiają Anioły?
Nie martw się nie będzie tam Twojego ojca i siostry, dodałam w myślach.
Tam, gdzie sypiają Anioły
1
Ostatnio zmieniony pt 27 lip 2012, 12:15 przez bella95c, łącznie zmieniany 3 razy.
"Najlepiej widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu."-mam nadzieję, że moje serce zawsze będzie widziało tylko te piękne rzeczy- sztukę artystyczną i na zawsze uczyni ją sensem mojego istnienia:)