Samotność. Strach i ból. I te pragnienie śmierci. Tonę we własnych łzach. Pragnę unicestwienia. Mijają dni, noce, miesiące, a może nawet lata. Nie wiem. Już dawno zgubiłam się podczas liczenia. Przychodzą ludzie. Uśmiechają się, przynoszą jakieś paczki i pozostawiają je obok łóżka. Co się z nimi dzieje? Nie mam pojęcia, może pielęgniarki je zabierają dla siebie. Zresztą nigdy nawet nie spojrzałam w tamtą stronę. Zaczynam powoli zapominać kto jest kim, jakaś starsza pani stoi nade mną, być może jest moją babcią, ale nie chcę jej pamiętać. Ani nikogo innego.
Powinni zakazać tych twarzy. Wizyt.
Ciemność. Mrok. Otacza mnie zewsząd. Mówią, że będzie dobrze. Jednak ich oczy krzyczą: „Wszystko będzie coraz gorsze. Ból się nasili, a ty umrzesz, już wkrótce”. Już nawet nie mogę się doczekać tej śmierci. Wątpię żeby była gorsza niż te życie.
Próbuję unieść dłoń, ale ból przeszywa moje ciało i się poddaję. Więc tylko patrzę. Patrzę i śpię.
Czasem też nawiedzają mnie różne wspomnienia. Pamiętam jak jeszcze wesoła biegałam po lesie. Ktoś mi towarzyszył, ale jego twarzy też już nie pamiętam. Rozmyła się. Lecz nadal wiem jak się śmiał. Oboje byliśmy tacy zakochani w sobie. Obiecywał mi przyszłość, wspólne życie, miłość po wieczność. Jeszcze czasem widzę jak mnie całował, jak kochaliśmy się gdy nikogo nie było w domu, nasze gorące oddechy oplatające nagie ciała. Po roku takiego ukrywania się zaszłam w ciążę.
Każdy by na moim miejscu się załamał. Lecz ja byłam szczęśliwa. On też. Byliśmy młodzi, ledwo rozpoczęliśmy studia. Cały świat stał przed nami otworem. Wiedziałam, że możemy liczyć na naszych rodziców. Patrzyłam jak powoli rośnie brzuch, a w nim rozwija się moje maleństwo. Siedzieliśmy już jakoby we troje i wybieraliśmy imiona. Sprzeczaliśmy się śmiejąc się do łez.
Ból. Jak bardzo chciałabym zapomnieć. Nie pamiętać już niczego z mojego życia. Wszystko jest jednym bezlitosnym pasem nieszczęść.
-Cześć!
Dziwny głos. Nie rozpoznaję go. Albo już zapomniałam do kogo należał. Więc zignoruję go jak pozostałe.
-Przykro mi, ale nie możesz mnie zignorować. Przyszedłem po ciebie.
Poczułam jak jakaś zimna dłoń dotyka mojego ramienia, a po sekundzie moje ciało zaczął przeszywać prąd. Zesztywniałe kości przestały być zesztywniałe, a mięśnie przestały zanikać. Czułam się jak dawniej.
Powili się podniosłam i usiadłam na łóżku. Był już wieczór więc w tym słabym świetle nie widziałam mojego towarzysza. Podał mi ramię i wstałam. Poprowadził w kierunku drzwi, a mi nawet przez myśl nie przeszło, żeby mu się oprzeć.
Prowadził ulicami, którymi kiedyś chodziłam. Wszystko wydawało się znajome, lecz odległe i mgliste niczym wspomnienie snu. Z którego obudziłam się już dawno temu. Oboje milczeliśmy, nawet nie patrzyliśmy na siebie. Czułam się taka bezpieczna, jak nigdy dotąd.
W końcu zatrzymaliśmy się przed jakimś domem. Nie rozpoznaję go. Chwilę na niego patrzyliśmy, aż odezwał się cichym głosem: „Wejdziemy do środka”. Objął mnie w pasie i weszliśmy. Jedynymi dźwiękami jakie dochodziły do nas był telewizor. Jakiś program o otyłości.
Skierowaliśmy się na piętro, weszliśmy do jakiegoś pokoju. Chłopak zapalił światło. Wnętrze otulała mgła kurzu, jakby nikt tu od dawna nie wchodził. Ale pokój wyglądał na zamieszkały. Na szafie wisiała śliczna niebieska sukienka. Podeszłam i dłonią przesunęłam po niej. Jakby szyta na mnie.
Spojrzałam na chłopaka i zapytałam:
-Po co mi to pokazujesz?
-Nie rozpoznajesz jeszcze? To twój pokój.
Przejechałam spojrzeniem jeszcze raz po pomieszczeniu, ale nadal wyglądało obco. Aż mój wzrok padł na nocny stolik. Podeszłam i wzięłam do ręki niewielki pierścionek. Srebrny ze skromnym oczkiem.
Pamiętam jak siedzieliśmy na trawie. Wokół rozpościerała się cisza, burzona co chwilę przez śpiew ptaków. Powietrze pachniało kwiatami. Rozmawialiśmy bardzo poważnie. W którymś momencie sięgnął po moją rękę i włożył pierścionek. Spojrzałam na niego zadziwionymi oczyma. „Tak, to zaręczynowy”. Rzuciłam się mu na szyję i całowaliśmy się jak opętani. Jak się już uspokoiliśmy, położyliśmy się obok siebie, a On jedną ręką głaskał mój niewielki brzuch, a drugą bawił się moimi włosami.
Dosyć!
Ze złością odwróciłam się w stronę nieznajomego:
-Dlaczego mi to robisz?!
-Chcę ci pomóc. Nie broń się przed tym, co jest częścią ciebie. Blokujesz się, myślisz, że jak zapomnisz to wszystko zniknie jakby się nie wydarzyło. To tak nie działa. Chodź za mną.
Wróciliśmy na dół. Małżeństwo nadal siedziało jak zahipnotyzowane przed telewizorem. To byli moi rodzice, teraz już ich rozpoznałam. Matka miała podkrążone oczy, twarz zmęczoną po wielu nieprzespanych nocach. Po ojcu nie było nic widać, jedynie cały czas zaciskał dłonie w pięści.
Jak teraz na nich patrzyłam było mi przykro. Dlaczego są w takim stanie?
-Kochają cię. Muszę cię teraz odprowadzić. Trochę czasu nam zeszło dzisiaj.
Wróciliśmy do szpitala. Chyba po raz pierwszy zobaczyłam jak wygląda mój pokój. Biały, smutny, przygnębiający. Na szafce stały kwiaty, chyba jedyny radosny element tego pomieszczenia, burzący jego strukturę.
Za oknem zaczynało się rozjaśniać. A ja zapadłam w głęboki sen, jak dawniej.
Przez kilka kolejnych dni chłopak nie wracał. Przewinęło się kilka twarzy. Żadna nie była tą, której oczekiwałam. Odwiedzała mnie głównie rodzina. Jednak robili to już automatycznie. Patrząc na mnie czuli się winni i bezsilni. Zachowywałam się jak wcześniej. Wpatrywałam się przed siebie.
-Dlaczego nie chcesz wstać?
Ten głos pamiętam. To tamten chłopak, którego spotkałam kilka dni temu.
-Kim tak właściwie jesteś?- spojrzałam na niego. Wydawało się, że nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy, chociaż było w nim coś znajomego.
-Poczekam chyba, aż mnie rozpoznasz. Gotowa na kolejny spacer?
Podałam mu dłoń i wyszliśmy. Jednak nadal byliśmy w budynku. Doszliśmy do drzwi podpisanych OIOM. Niepostrzeżenie weszliśmy do środka. Chłopak poprowadził do drzwi numer 10 i weszliśmy. Stało tam tylko jedno łóżko. Ktoś tam leżał. Ktoś bardzo mi bliski.
Umieram.
Podeszłam do łóżka, a moje obawy tylko się potwierdziły. To On, ten którego pierścionek noszę w kieszeni koszuli szpitalnej. Dlaczego? Boże, dlaczego właśnie On?
-Cco mu się stało?- zapytałam drżącym głosem.
-Miał wypadek. Chwilę po tym jak dowiedział się o twojej próbie samobójczej. Jechał samochodem i zadzwoniła jego matka. Zapadł w śpiączkę.
-Dlaczego? Dlaczego do cholery nikt mi nic nie powiedział?!
-A dlaczego mieliby to zrobić? Rozstaliście się. A oni nie chcieli zrobić niczego, co by mogło spowodować u ciebie jeszcze większą depresję.
Nie, to nie może być prawda. A jednak On tam leżał. Taki blady, taki słaby. A wszystko przeze mnie. Spojrzałam na nieznajomego chłopaka i uderzyło mnie jego podobieństwo. Co do cholery?
-Czy ty żyjesz?
-Nie. Nigdy się nie narodziłem. Nie zdążyłem. Moja matka poroniła jak miałem 2,5 miesiąca.
Nie! Nie, nie, nie! To nie jest prawda, to się nie dzieje. Zaczęłam się cofać i drżeć, wspomnienia uderzały niczym pioruny…
Znów znalazłam się w niebieskim pokoju. Śmiałam się, że już niebieska sukienka przestanie mi pasować, bo brzuch za te 3 miesiące będzie ogromny. Adam śmiał się razem ze mną.
-Wiesz, czuję, że to będzie chłopczyk. Będzie sportowcem jak jego tata.
-No coś ty- posłałam mu jedne z najwspanialszych uśmiechów- to będzie dziewczynka i zostanie sławną pisarką.
-O nie! Na to się nie zgadzam!
Tańczyliśmy po środku pokoju, w tle leciała jakaś melodia, wszystko było takie cudowne. Nagle usłyszeliśmy dźwięk pobitego szkła. Adam spoważniał i oboje nasłuchiwaliśmy innych dźwięków pochodzących z domu.
-Pójdę sprawdzić co się stało- szepnął mi do ucha. Wziął do ręki nóż, leżący na stole.-Zaczekaj tu na mnie, aż wrócę, dobrze?- I nie czekając na odpowiedz wyszedł z pokoju.
Zostałam sama sparaliżowana strachem. Reszta wydarzeń działa się tak szybko. Usłyszałam krzyk narzeczonego, impulsywnie zbiegłam na dół i zobaczyłam twarze dwóch bandytów. Jeden z nich wycelował w mój brzuch i strzelił…
Dźwięk karetki, głosy lekarzy próbujących mnie uspokoić, a ja powtarzałam jak w mantrze:
-Moje dziecko, co z moim dzieckiem?
Jednak nie doczekałam się odpowiedzi. Nikt nie chciał powiedzieć tego, co przeczuwałam. Miałam operację, kilka tygodni leżałam w szpitalu. Zabrali mi dziecko, gdzie ono leży? Pewnie w inkubatorze, tyle razy widziałam w telewizji wcześniaków.
-Zaprowadźcie mnie do mojego dziecka!
Ale moje nawoływania pozostawały bez odpowiedzi. Patrzyli na mój ból i współczuli. Kiwali głowami ze zrozumieniem. Wróciłam do domu. Nie oddali mi dziecka. Przyszedł Adam, czyżby on je zabrał?
-Gdzie ono jest? Adamie, prawda, że to ty je zabrałeś? Proszę, zaprowadź mnie do niego, chcę je zobaczyć, przytulić, błagam! Nie trzymaj mnie dłużej w niepewności!
Adam przytulił mnie i zaczął płakać. Chyba po raz pierwszy widziałam jego łzy. Szlochał.
-Boże, Ewo, przecież ty wiesz, błagam, nie każ mi tego powtarzać, bo umrę…
Jak to? Czego on mi nie chce powiedzieć? Przesunęłam ręką po brzuchu, gestem jaki wykonywałam cały wcześniejszy okres ciąży. On zwariował, wpadł w szał. Zaczął krzyczeć jakieś niezrozumiałe słowa. Potrząsał mną, płakał jeszcze bardziej niż wcześniej. A ja stałam nieruchomo i wpatrywałam się bezmyślnym wzrokiem.
-Proszę… Oddaj mi dziecko…
-Zrozum wreszcie do cholery! Ono nie żyje! Rozumiesz?! Umarło i już nigdy nie wróci…
To był jak policzek. Nie, to zbyt łagodne określenie. To było jak uderzenie łomem w czaszkę, poczułam jak rozpadam się na miliony kawałeczków…
-Wynoś się stąd! I nigdy nie wracaj- krzyczałam w stronę Adama. Próbował coś powiedzieć, pocieszyć mnie, ale w końcu poddał się. Wyszedł i już nigdy więcej go nie widziałam.
Poczułam, że umieram, nie chcę już żyć, powoli dochodziło do mnie, co się tak właściwie wydarzyło. Zamknęłam się w sobie, żyłam z daleka od ludzi, żadne słowa do mnie nie dochodziły. Nie wychodziłam z pokoju, całymi dniami przytulałam się do śpioszków, kupionych maleństwu.
Znienawidziłam wszystkich. To przez nich moje dziecko nie żyje! Adam mógł pozabijać, albo chociaż rozbroić tamtych mężczyzn, rodzice mogli zainstalować lepsze zamki w drzwiach… Obwiniałam lekarzy, policję, że nie umie ich złapać.
Przede wszystkim obwiniałam siebie.
Jak mogę nadal żyć ze świadomością, że przeze mnie ono nie żyje?! Jaką byłabym matką? W przypływach czarnego humoru cieszyłam się, że jestem już bezpłodna. Że nigdy już nikogo nie skrzywdzę. Nie mogę dopuścić by kogokolwiek kiedykolwiek jeszcze raz skrzywdzić. Śmierć wydała się najlepszym rozwiązaniem.
Wbiegłam do łazienki, pochwyciłam wszystkie opakowania leków matki. Kilka opakowań.
Popiłam wodą z kranu, ostatnie co widziałam to swoją żałosną twarz w lustrze. Upadłam i straciłam przytomność…
Otworzyłam załzawione oczy i spojrzałam na swojego synka.
-Czy kiedykolwiek mi wybaczysz…?
Podszedł do mnie i kucnął obok. Objął mnie i przytulił do swojej piersi. Głaskał moją głowę i pocieszał. Uspokajał. Miał tak piękny głos. Po ojcu.
-Mamo. Żyłem pod twoim sercem przez te 2,5 miesiąca. Byłem świadomy. Czułem, słyszałem i widziałem twoimi oczyma. Wiedziałem jak mnie kochacie, jak bardzo pragniecie moich narodzin. Żałuję, że stało się tak jak jest. Ale to nigdy nie była twoja wina. Kocham was i nie mogę patrzeć na to co z wami się dzieje.
Spojrzał na Adama, wziął mnie za rękę i oboje podeszliśmy do łóżka.
-On czeka. Czeka na ciebie, nie chce żyć bez ciebie. Myślał, że jak ci da czas, to kiedyś pogodzisz się z utratą. Jednak nie chciał ciebie stracić. Kocha cię. Jesteś jego całym światem. A teraz muszę odejść. To nie jest świat dla mnie. Nie mogę nic zdradzić o tamtym świecie, ale wiedz, że jestem szczęśliwy. I chcę waszego szczęścia.
Ostatni raz przytulił się do mnie, a potem ucałował czoło ojca. Uśmiechnął się i odszedł. Spojrzałam w stronę łóżka i szepnęłam Adamowi na ucho:
-Już nigdy cię nie opuszczę. Będę czekać aż z tego wyjdziesz. Choćby miało to trwać wieczność…
Anioł [obyczajowe, psychologiczne]
1
Ostatnio zmieniony śr 16 maja 2012, 23:59 przez pisareczka, łącznie zmieniany 2 razy.