Anioł [obyczajowe, psychologiczne]

1
Samotność. Strach i ból. I te pragnienie śmierci. Tonę we własnych łzach. Pragnę unicestwienia. Mijają dni, noce, miesiące, a może nawet lata. Nie wiem. Już dawno zgubiłam się podczas liczenia. Przychodzą ludzie. Uśmiechają się, przynoszą jakieś paczki i pozostawiają je obok łóżka. Co się z nimi dzieje? Nie mam pojęcia, może pielęgniarki je zabierają dla siebie. Zresztą nigdy nawet nie spojrzałam w tamtą stronę. Zaczynam powoli zapominać kto jest kim, jakaś starsza pani stoi nade mną, być może jest moją babcią, ale nie chcę jej pamiętać. Ani nikogo innego.

Powinni zakazać tych twarzy. Wizyt.

Ciemność. Mrok. Otacza mnie zewsząd. Mówią, że będzie dobrze. Jednak ich oczy krzyczą: „Wszystko będzie coraz gorsze. Ból się nasili, a ty umrzesz, już wkrótce”. Już nawet nie mogę się doczekać tej śmierci. Wątpię żeby była gorsza niż te życie.

Próbuję unieść dłoń, ale ból przeszywa moje ciało i się poddaję. Więc tylko patrzę. Patrzę i śpię.

Czasem też nawiedzają mnie różne wspomnienia. Pamiętam jak jeszcze wesoła biegałam po lesie. Ktoś mi towarzyszył, ale jego twarzy też już nie pamiętam. Rozmyła się. Lecz nadal wiem jak się śmiał. Oboje byliśmy tacy zakochani w sobie. Obiecywał mi przyszłość, wspólne życie, miłość po wieczność. Jeszcze czasem widzę jak mnie całował, jak kochaliśmy się gdy nikogo nie było w domu, nasze gorące oddechy oplatające nagie ciała. Po roku takiego ukrywania się zaszłam w ciążę.

Każdy by na moim miejscu się załamał. Lecz ja byłam szczęśliwa. On też. Byliśmy młodzi, ledwo rozpoczęliśmy studia. Cały świat stał przed nami otworem. Wiedziałam, że możemy liczyć na naszych rodziców. Patrzyłam jak powoli rośnie brzuch, a w nim rozwija się moje maleństwo. Siedzieliśmy już jakoby we troje i wybieraliśmy imiona. Sprzeczaliśmy się śmiejąc się do łez.
Ból. Jak bardzo chciałabym zapomnieć. Nie pamiętać już niczego z mojego życia. Wszystko jest jednym bezlitosnym pasem nieszczęść.

-Cześć!

Dziwny głos. Nie rozpoznaję go. Albo już zapomniałam do kogo należał. Więc zignoruję go jak pozostałe.

-Przykro mi, ale nie możesz mnie zignorować. Przyszedłem po ciebie.

Poczułam jak jakaś zimna dłoń dotyka mojego ramienia, a po sekundzie moje ciało zaczął przeszywać prąd. Zesztywniałe kości przestały być zesztywniałe, a mięśnie przestały zanikać. Czułam się jak dawniej.

Powili się podniosłam i usiadłam na łóżku. Był już wieczór więc w tym słabym świetle nie widziałam mojego towarzysza. Podał mi ramię i wstałam. Poprowadził w kierunku drzwi, a mi nawet przez myśl nie przeszło, żeby mu się oprzeć.

Prowadził ulicami, którymi kiedyś chodziłam. Wszystko wydawało się znajome, lecz odległe i mgliste niczym wspomnienie snu. Z którego obudziłam się już dawno temu. Oboje milczeliśmy, nawet nie patrzyliśmy na siebie. Czułam się taka bezpieczna, jak nigdy dotąd.


W końcu zatrzymaliśmy się przed jakimś domem. Nie rozpoznaję go. Chwilę na niego patrzyliśmy, aż odezwał się cichym głosem: „Wejdziemy do środka”. Objął mnie w pasie i weszliśmy. Jedynymi dźwiękami jakie dochodziły do nas był telewizor. Jakiś program o otyłości.

Skierowaliśmy się na piętro, weszliśmy do jakiegoś pokoju. Chłopak zapalił światło. Wnętrze otulała mgła kurzu, jakby nikt tu od dawna nie wchodził. Ale pokój wyglądał na zamieszkały. Na szafie wisiała śliczna niebieska sukienka. Podeszłam i dłonią przesunęłam po niej. Jakby szyta na mnie.

Spojrzałam na chłopaka i zapytałam:

-Po co mi to pokazujesz?

-Nie rozpoznajesz jeszcze? To twój pokój.

Przejechałam spojrzeniem jeszcze raz po pomieszczeniu, ale nadal wyglądało obco. Aż mój wzrok padł na nocny stolik. Podeszłam i wzięłam do ręki niewielki pierścionek. Srebrny ze skromnym oczkiem.

Pamiętam jak siedzieliśmy na trawie. Wokół rozpościerała się cisza, burzona co chwilę przez śpiew ptaków. Powietrze pachniało kwiatami. Rozmawialiśmy bardzo poważnie. W którymś momencie sięgnął po moją rękę i włożył pierścionek. Spojrzałam na niego zadziwionymi oczyma. „Tak, to zaręczynowy”. Rzuciłam się mu na szyję i całowaliśmy się jak opętani. Jak się już uspokoiliśmy, położyliśmy się obok siebie, a On jedną ręką głaskał mój niewielki brzuch, a drugą bawił się moimi włosami.

Dosyć!

Ze złością odwróciłam się w stronę nieznajomego:

-Dlaczego mi to robisz?!

-Chcę ci pomóc. Nie broń się przed tym, co jest częścią ciebie. Blokujesz się, myślisz, że jak zapomnisz to wszystko zniknie jakby się nie wydarzyło. To tak nie działa. Chodź za mną.

Wróciliśmy na dół. Małżeństwo nadal siedziało jak zahipnotyzowane przed telewizorem. To byli moi rodzice, teraz już ich rozpoznałam. Matka miała podkrążone oczy, twarz zmęczoną po wielu nieprzespanych nocach. Po ojcu nie było nic widać, jedynie cały czas zaciskał dłonie w pięści.

Jak teraz na nich patrzyłam było mi przykro. Dlaczego są w takim stanie?

-Kochają cię. Muszę cię teraz odprowadzić. Trochę czasu nam zeszło dzisiaj.

Wróciliśmy do szpitala. Chyba po raz pierwszy zobaczyłam jak wygląda mój pokój. Biały, smutny, przygnębiający. Na szafce stały kwiaty, chyba jedyny radosny element tego pomieszczenia, burzący jego strukturę.

Za oknem zaczynało się rozjaśniać. A ja zapadłam w głęboki sen, jak dawniej.

Przez kilka kolejnych dni chłopak nie wracał. Przewinęło się kilka twarzy. Żadna nie była tą, której oczekiwałam. Odwiedzała mnie głównie rodzina. Jednak robili to już automatycznie. Patrząc na mnie czuli się winni i bezsilni. Zachowywałam się jak wcześniej. Wpatrywałam się przed siebie.

-Dlaczego nie chcesz wstać?

Ten głos pamiętam. To tamten chłopak, którego spotkałam kilka dni temu.

-Kim tak właściwie jesteś?- spojrzałam na niego. Wydawało się, że nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy, chociaż było w nim coś znajomego.

-Poczekam chyba, aż mnie rozpoznasz. Gotowa na kolejny spacer?

Podałam mu dłoń i wyszliśmy. Jednak nadal byliśmy w budynku. Doszliśmy do drzwi podpisanych OIOM. Niepostrzeżenie weszliśmy do środka. Chłopak poprowadził do drzwi numer 10 i weszliśmy. Stało tam tylko jedno łóżko. Ktoś tam leżał. Ktoś bardzo mi bliski.

Umieram.

Podeszłam do łóżka, a moje obawy tylko się potwierdziły. To On, ten którego pierścionek noszę w kieszeni koszuli szpitalnej. Dlaczego? Boże, dlaczego właśnie On?

-Cco mu się stało?- zapytałam drżącym głosem.

-Miał wypadek. Chwilę po tym jak dowiedział się o twojej próbie samobójczej. Jechał samochodem i zadzwoniła jego matka. Zapadł w śpiączkę.

-Dlaczego? Dlaczego do cholery nikt mi nic nie powiedział?!

-A dlaczego mieliby to zrobić? Rozstaliście się. A oni nie chcieli zrobić niczego, co by mogło spowodować u ciebie jeszcze większą depresję.

Nie, to nie może być prawda. A jednak On tam leżał. Taki blady, taki słaby. A wszystko przeze mnie. Spojrzałam na nieznajomego chłopaka i uderzyło mnie jego podobieństwo. Co do cholery?

-Czy ty żyjesz?

-Nie. Nigdy się nie narodziłem. Nie zdążyłem. Moja matka poroniła jak miałem 2,5 miesiąca.

Nie! Nie, nie, nie! To nie jest prawda, to się nie dzieje. Zaczęłam się cofać i drżeć, wspomnienia uderzały niczym pioruny…


Znów znalazłam się w niebieskim pokoju. Śmiałam się, że już niebieska sukienka przestanie mi pasować, bo brzuch za te 3 miesiące będzie ogromny. Adam śmiał się razem ze mną.

-Wiesz, czuję, że to będzie chłopczyk. Będzie sportowcem jak jego tata.

-No coś ty- posłałam mu jedne z najwspanialszych uśmiechów- to będzie dziewczynka i zostanie sławną pisarką.

-O nie! Na to się nie zgadzam!

Tańczyliśmy po środku pokoju, w tle leciała jakaś melodia, wszystko było takie cudowne. Nagle usłyszeliśmy dźwięk pobitego szkła. Adam spoważniał i oboje nasłuchiwaliśmy innych dźwięków pochodzących z domu.

-Pójdę sprawdzić co się stało- szepnął mi do ucha. Wziął do ręki nóż, leżący na stole.-Zaczekaj tu na mnie, aż wrócę, dobrze?- I nie czekając na odpowiedz wyszedł z pokoju.

Zostałam sama sparaliżowana strachem. Reszta wydarzeń działa się tak szybko. Usłyszałam krzyk narzeczonego, impulsywnie zbiegłam na dół i zobaczyłam twarze dwóch bandytów. Jeden z nich wycelował w mój brzuch i strzelił…

Dźwięk karetki, głosy lekarzy próbujących mnie uspokoić, a ja powtarzałam jak w mantrze:

-Moje dziecko, co z moim dzieckiem?

Jednak nie doczekałam się odpowiedzi. Nikt nie chciał powiedzieć tego, co przeczuwałam. Miałam operację, kilka tygodni leżałam w szpitalu. Zabrali mi dziecko, gdzie ono leży? Pewnie w inkubatorze, tyle razy widziałam w telewizji wcześniaków.

-Zaprowadźcie mnie do mojego dziecka!

Ale moje nawoływania pozostawały bez odpowiedzi. Patrzyli na mój ból i współczuli. Kiwali głowami ze zrozumieniem. Wróciłam do domu. Nie oddali mi dziecka. Przyszedł Adam, czyżby on je zabrał?

-Gdzie ono jest? Adamie, prawda, że to ty je zabrałeś? Proszę, zaprowadź mnie do niego, chcę je zobaczyć, przytulić, błagam! Nie trzymaj mnie dłużej w niepewności!

Adam przytulił mnie i zaczął płakać. Chyba po raz pierwszy widziałam jego łzy. Szlochał.

-Boże, Ewo, przecież ty wiesz, błagam, nie każ mi tego powtarzać, bo umrę…

Jak to? Czego on mi nie chce powiedzieć? Przesunęłam ręką po brzuchu, gestem jaki wykonywałam cały wcześniejszy okres ciąży. On zwariował, wpadł w szał. Zaczął krzyczeć jakieś niezrozumiałe słowa. Potrząsał mną, płakał jeszcze bardziej niż wcześniej. A ja stałam nieruchomo i wpatrywałam się bezmyślnym wzrokiem.

-Proszę… Oddaj mi dziecko…

-Zrozum wreszcie do cholery! Ono nie żyje! Rozumiesz?! Umarło i już nigdy nie wróci…

To był jak policzek. Nie, to zbyt łagodne określenie. To było jak uderzenie łomem w czaszkę, poczułam jak rozpadam się na miliony kawałeczków…

-Wynoś się stąd! I nigdy nie wracaj- krzyczałam w stronę Adama. Próbował coś powiedzieć, pocieszyć mnie, ale w końcu poddał się. Wyszedł i już nigdy więcej go nie widziałam.

Poczułam, że umieram, nie chcę już żyć, powoli dochodziło do mnie, co się tak właściwie wydarzyło. Zamknęłam się w sobie, żyłam z daleka od ludzi, żadne słowa do mnie nie dochodziły. Nie wychodziłam z pokoju, całymi dniami przytulałam się do śpioszków, kupionych maleństwu.
Znienawidziłam wszystkich. To przez nich moje dziecko nie żyje! Adam mógł pozabijać, albo chociaż rozbroić tamtych mężczyzn, rodzice mogli zainstalować lepsze zamki w drzwiach… Obwiniałam lekarzy, policję, że nie umie ich złapać.

Przede wszystkim obwiniałam siebie.

Jak mogę nadal żyć ze świadomością, że przeze mnie ono nie żyje?! Jaką byłabym matką? W przypływach czarnego humoru cieszyłam się, że jestem już bezpłodna. Że nigdy już nikogo nie skrzywdzę. Nie mogę dopuścić by kogokolwiek kiedykolwiek jeszcze raz skrzywdzić. Śmierć wydała się najlepszym rozwiązaniem.

Wbiegłam do łazienki, pochwyciłam wszystkie opakowania leków matki. Kilka opakowań.

Popiłam wodą z kranu, ostatnie co widziałam to swoją żałosną twarz w lustrze. Upadłam i straciłam przytomność…


Otworzyłam załzawione oczy i spojrzałam na swojego synka.

-Czy kiedykolwiek mi wybaczysz…?

Podszedł do mnie i kucnął obok. Objął mnie i przytulił do swojej piersi. Głaskał moją głowę i pocieszał. Uspokajał. Miał tak piękny głos. Po ojcu.

-Mamo. Żyłem pod twoim sercem przez te 2,5 miesiąca. Byłem świadomy. Czułem, słyszałem i widziałem twoimi oczyma. Wiedziałem jak mnie kochacie, jak bardzo pragniecie moich narodzin. Żałuję, że stało się tak jak jest. Ale to nigdy nie była twoja wina. Kocham was i nie mogę patrzeć na to co z wami się dzieje.

Spojrzał na Adama, wziął mnie za rękę i oboje podeszliśmy do łóżka.

-On czeka. Czeka na ciebie, nie chce żyć bez ciebie. Myślał, że jak ci da czas, to kiedyś pogodzisz się z utratą. Jednak nie chciał ciebie stracić. Kocha cię. Jesteś jego całym światem. A teraz muszę odejść. To nie jest świat dla mnie. Nie mogę nic zdradzić o tamtym świecie, ale wiedz, że jestem szczęśliwy. I chcę waszego szczęścia.

Ostatni raz przytulił się do mnie, a potem ucałował czoło ojca. Uśmiechnął się i odszedł. Spojrzałam w stronę łóżka i szepnęłam Adamowi na ucho:

-Już nigdy cię nie opuszczę. Będę czekać aż z tego wyjdziesz. Choćby miało to trwać wieczność…
Ostatnio zmieniony śr 16 maja 2012, 23:59 przez pisareczka, łącznie zmieniany 2 razy.

2
Temat poważny, natomiast wykonanie średnie.
Szczerze, to już początek mnie odrzucił:
pisareczka pisze:Samotność. Strach i ból. I te pragnienie śmierci. Tonę we własnych łzach. Pragnę unicestwienia.

Myślę; oho, mhrok i zuo, nie jest dobrze.
Potem też nie jest lepiej:
pisareczka pisze:Nie! Nie, nie, nie! To nie jest prawda, to się nie dzieje. Zaczęłam się cofać i drżeć, wspomnienia uderzały niczym pioruny…
Ja jestem prosty czytacz i takie stężenie patosu/pretensjonalności/wielokropków po prostu mnie odrzuca. Ja nie widzę tu uczyć, raczej naiwność w ich przedstawianiu. Może lekarstwem byłoby wyczyszczenie tekstu z tych wszystkich bóli, cisz, łez, umierań, miłości i innych głupot. Zostawić czyste postacie z ich historią i spróbować narysować je delikatniejszą kreską? Nie wiem.
Wybacz, ale w starciu z tak poważnym tematem (strata dziecka), po prostu przegrałaś - może innym razem.

3
Ja też po lekturze miałam wrażenie, że opowiadanie jest jak gra na tubie mi nad uchem.
Gra niewprawna, ale głośna. Bardzo głośna. Zęby bolą, głowa...

Tu się nie trzyma kupy psychologia postaci. Tarzanie bohaterki w rozpaczy, niemal niewiarygodne wybuchy emocji kobiety dotkniętej plagami egipskimi, powodują, że całość opowiadania jest nieporozumieniem.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

4
Sądzę, iż nie udźwignęłaś tematu, który jest jednak poważny. Całość brzmi, tak jak powiedziała poprzedniczka, jak niewprawna, głośna gra na tubie.

No i błędy, głownie w rodzajach rzeczowników.
pisareczka pisze:Już nawet nie mogę się doczekać tej śmierci. Wątpię żeby była gorsza niż te życie.
Powtórzenia. No i zamiast te powinno być TO życie. Życie ma rodzaj nijaki. Choć i to jest zbędne.
pisareczka pisze:I te pragnienie śmierci.
TO pragnienie.

Generalnie tekst napisany z pomysłem, jednak jakby niedokładnie. Za dużo opisujesz smutek, cierpienie, ból, itp. To po pewnym czasie zaczyna męczyć. Może spróbuj zacząć to od nowa, spojrzeć na historię postaci (która sama w sobie jest ciekawa) pod innym kątem.
<i>Pisarz nigdy nie jest osobą godną zaufania.</i>
Carlos Ruiz Zafón

5
Kilka uwag ode mnie:
pisareczka pisze:Samotność. Strach i ból. I te pragnienie śmierci. Tonę we własnych łzach. Pragnę unicestwienia.
Jak pisali też poprzednicy: patos i dramatyzm bez konkretnej treści.
No bo czy te emocje przeżywa bohaterka? Pragnie śmierci własnej czy innych? Pragnę unicestwienia ale kogo, czego? Nie maluje mi to w żaden sposób postaci.
pisareczka pisze:Mijają dni, noce, miesiące, a może nawet lata.
Tu nie tylko za duży skrót myślowy, ale i przesada. No dobrze, dni mogą się zlewać, miesiące mijać, ale lata?
pisareczka pisze: Zaczynam powoli zapominać kto jest kim, jakaś starsza pani stoi nade mną, być może jest moją babcią, ale nie chcę jej pamiętać. Ani nikogo innego.
To znowu zaczyna zgrzytać stylistycznie, długaśne zdanie. I sprzeczności: zaczyna zapominać (powód zewnętrzny) - nie chcę pamiętać (wewnętrzny). No i w sumie tyle zdań, a nie wiadomo kto, co, po co i na co.
pisareczka pisze:Ciemność. Mrok. Otacza mnie zewsząd.
I powiało grozą... A tak naprawdę, to wzbudza moją irytację, tzn. co to właściwie oznacza, ciemno jest, wzrok traci? Pompatyczne i mało obrazowe.
pisareczka pisze: Mówią, że będzie dobrze. Jednak ich oczy krzyczą: „Wszystko będzie coraz gorsze. Ból się nasili, a ty umrzesz, już wkrótce”.
Kto mówi? No i co najmniej telepatia, że tak dokładnie wie, co te oczy krzyczą. To raczej to, co bohaterka sobie dopowiada. Zdecydowanie źle zbudowany fragment.
pisareczka pisze: Już nawet nie mogę się doczekać tej śmierci. Wątpię żeby była gorsza niż te życie.
Zgrzyta. Jeżeli już to: takie życie, ale w sumie nic nie wiemy na temat tego dlaczego ono jest takie złe.
pisareczka pisze:Czasem też nawiedzają mnie różne wspomnienia. Pamiętam jak jeszcze wesoła biegałam po lesie. Ktoś mi towarzyszył, ale jego twarzy też już nie pamiętam.
Pamiętam, nie pamiętam, to czego dotyczy wspomnienie? To wesoła też mi się gryzie, może raczej beztroska, radosna, skoro potem - jak mniemam - spotkała ją tragedia. Ale w ogóle to bieganie po lesie brzmi tak sielsko-anielsko, może lepiej przytoczyć konkretną sytuację.
pisareczka pisze:Oboje byliśmy tacy zakochani w sobie. Obiecywał mi przyszłość, wspólne życie, miłość po wieczność. Jeszcze czasem widzę jak mnie całował, jak kochaliśmy się gdy nikogo nie było w domu, nasze gorące oddechy oplatające nagie ciała. Po roku takiego ukrywania się zaszłam w ciążę.
I namieszało się. Najpierw trochę naiwnego nastolatkowego bajania o wiecznej miłości, potem telegraficzny skrót. Logika gdzieś znika. Po pierwsze, jak widzi jak on ją całuje? Może pamiętać to uczucie, sytuację, Potem nagle dowiadujemy się, że się ukrywali. Przed kim? Dlaczego? Czy to istotne, że akurat po roku, a nie po ośmiu miesiącach?
pisareczka pisze:Każdy by na moim miejscu się załamał.
Nieuzasadnione uogólnienie. Zazwyczaj kobiety się cieszą z ciąży chyba, że towarzyszą im jakieś konkretne okoliczności. Ale nic tu o tym nie piszesz.
pisareczka pisze: Siedzieliśmy już jakoby we troje i wybieraliśmy imiona.
jakby
Znów sielsko anielsko i mega papierowo. Nic a nic z tej bohaterki na razie nie czuję.
pisareczka pisze:Ból. Jak bardzo chciałabym zapomnieć. Nie pamiętać już niczego z mojego życia. Wszystko jest jednym bezlitosnym pasem nieszczęść.
Skąd się wziął tu ten ból? I na razie te zdania nijak się mają do wcześniejszej historii. O tak wiem, ze bohaterce przydarzyła się Tragedia przez duże T, ale na razie irytuje mnie całkowita sztuczność jej przeżywania.
pisareczka pisze:Poczułam jak jakaś zimna dłoń dotyka mojego ramienia, a po sekundzie moje ciało zaczął przeszywać prąd. Zesztywniałe kości przestały być zesztywniałe, a mięśnie przestały zanikać.
W sumie nie mam zielonego pojęcia o co Ci chodzi w tym kawałku. Poza tym, zesztywniałe są mięśnie, kości raczej się nie odczuwa, chyba, że są połamane. Co z tymi zanikającymi mięśniami??
pisareczka pisze:Poprowadził w kierunku drzwi, a mi nawet przez myśl nie przeszło, żeby mu się oprzeć.
Ponieważ co? Było nim coś specjalnego?
pisareczka pisze:Jedynymi dźwiękami jakie dochodziły do nas był telewizor. Jakiś program o otyłości.
Skierowaliśmy się na piętro, weszliśmy do jakiegoś pokoju.
Jakiś chłopak, jakiś program, jakiś pokój. A te rzeczy nie miały żadnych charakterystycznych cech? Z opisów wieje nijakość i powierzchowność.
-Chcę ci pomóc. Nie broń się przed tym, co jest częścią ciebie. Blokujesz się, myślisz, że jak zapomnisz to wszystko zniknie jakby się nie wydarzyło. To tak nie działa. Chodź za mną.
Bo ja wiem lepiej co dla ciebie dobre... Taka łopatologia.
pisareczka pisze:To byli moi rodzice, teraz już ich rozpoznałam.
Teraz rozpoznałam, że to byli moi rodzice.
pisareczka pisze: Po ojcu nie było nic widać, jedynie cały czas zaciskał dłonie w pięści.
Tzn co miało być widać, czego nie było? Skąd mam to wiedzieć jako czytelnik?
Jak teraz na nich patrzyłam było mi przykro. Dlaczego są w takim stanie?
Bohaterka nie tylko nijaka, ale i niezbyt bystra.
pisareczka pisze:Biały, smutny, przygnębiający. Na szafce stały kwiaty, chyba jedyny radosny element tego pomieszczenia, burzący jego strukturę.
Kolejny nieplastyczny opis. Po pierwsze, skąd wynikał fakt, że pokój był przygnębiający albo smutny? Mógł wywoływać u kogoś przygnębienie albo smutek(zastanowiłabym się nad innym określeniem: pusty, skromnie/surowo umeblowany, obskurny). W jaki sposób kwiaty burzyły strukturę pokoju? Mam wrażenie, że nie panujesz nad językiem i wychodzą jakieś wygibasy.
pisareczka pisze:Dlaczego? Boże, dlaczego właśnie On?
Wielki Dramat c.d. Sztucznie.
pisareczka pisze:Spojrzałam na nieznajomego chłopaka i uderzyło mnie jego podobieństwo.
A tutaj zagubiony sens: podobieństwo między nimi lub podobieństwo do....
I zamiast jakiegoś zgrabnego opisu emocji, otrzymujemy nieokreślone: Co do cholery?
pisareczka pisze:posłałam mu jedne z najwspanialszych uśmiechów
Styl: Posłałam mu swój najwspanialszy uśmiech choć poszukałabym czegoś lepszego: szeroki, promienny, radosny uśmiech. Bo najwspanialszy to jaki?
pisareczka pisze:Reszta wydarzeń działa się tak szybko.
I znów zgrzyta: Reszta wydarzyła się tak szybko...
-Boże, Ewo, przecież ty wiesz, błagam, nie każ mi tego powtarzać, bo umrę…
Dialogi sztuczne. Skąd miała wiedzieć? Ktoś jej powiedział? I to patetyczne bo umrę na końcu...
pisareczka pisze: Przesunęłam ręką po brzuchu, gestem jaki wykonywałam cały wcześniejszy okres ciąży. On zwariował, wpadł w szał. Zaczął krzyczeć jakieś niezrozumiałe słowa. Potrząsał mną, płakał jeszcze bardziej niż wcześniej. A ja stałam nieruchomo i wpatrywałam się bezmyślnym wzrokiem.
Gość wpada w całkowicie niezrozumiały napad szału i atakuje bohaterkę nie wiadomo dlaczego, a to wszystko opisane nijako. Bo emocje bohaterów nie układają się w spójną całość, zachowania są z sufitu.
Jak mogę nadal żyć ze świadomością, że przeze mnie ono nie żyje?! Jaką byłabym matką? W przypływach czarnego humoru cieszyłam się, że jestem już bezpłodna.
A tego dowiedziała się skąd?
Ech, z trudem dobrnęłam do końca tej łzawej historii. Przedstawiona w sposób absolutnie zabijający jej potencjał. Monolog bohaterki przesycony egzystencjalnym cierpieniem i patosem. Cały czas coś przeżywa, ale nie wiadomo co. Brak płynności narracji. Dialogi sztuczne. Problem głęboki - potężna strata, nie tylko dziecka, ale i możliwości posiadania kolejnego, ale zupełnie nie radzisz sobie z przedstawieniem osoby przeżywającej coś takiego. Depresja to nie łkanie w kącie i zamykanie się w pokoju. To naprawdę skomplikowane zadanie by wiarygodnie przestawić emocje i przeżycia osoby w takim stanie. Moim zdaniem porwałaś się na coś nazbyt trudnego, nie dajesz rady ani na poziomie językowym (opisy, dialogi, narracja) ani koncepcji i spójności bohaterów i wydarzeń.
Proponuję, byś zaczęła od czegoś prostszego, co jest ci bardziej znane, bliskie, żeby rozwinąć warsztat.

Komentarz zatwierdzony przez rubię jako weryfikacja.
Ostatnio zmieniony śr 16 maja 2012, 22:06 przez Caroll, łącznie zmieniany 1 raz.

6
Moi poprzednicy wyłapali już w Twoim tekście sporo potknięć językowych i mankamentów logicznych, więc żeby nie dublować ich uwag, skupię się na samej fabule.
Widzę w niej wyraźną nierównowagę. Pewne stwierdzenia rzucasz ot, tak sobie, chociaż wymagałyby rozwinięcia, natomiast dla podkreślenia dramatyzmu wprowadzasz sytuacje zdecydowanie mało prawdopodobne.
pisareczka pisze:Mówią, że będzie dobrze. Jednak ich oczy krzyczą: „Wszystko będzie coraz gorsze. Ból się nasili, a ty umrzesz, już wkrótce”.
To brzmi tak, jakby bohaterka była w ostatnim stadium choroby nowotworowej i wiedziała, że bliscy ją oszukują daremnymi pocieszeniami. Powinnaś wyraźniej zaznaczyć, że to jej wyobrażenia. Wszystko, co napisałaś wcześniej, a i później zresztą też - te "zesztywniałe" kości, zanikające mięśnie - wywołuje w czytelniku wrażenie, że tu chodzi o jakąś poważną chorobę somatyczną. Depresja to jednak inna kategoria, więc i objawy powinnaś odpowiednio dobrać.
pisareczka pisze:Każdy by na moim miejscu się załamał. Lecz ja byłam szczęśliwa. On też. Byliśmy młodzi, ledwo rozpoczęliśmy studia. Cały świat stał przed nami otworem. Wiedziałam, że możemy liczyć na naszych rodziców.
Z tego fragmentu wynika, ze powodów do załamania nie było. Pewnie, że dziecko utrudnia studia, lecz chłopak jest szczęśliwy, na pomoc rodziców można liczyć... Każdy by tak chciał.
pisareczka pisze:Zostałam sama sparaliżowana strachem. Reszta wydarzeń działa się tak szybko. Usłyszałam krzyk narzeczonego, impulsywnie zbiegłam na dół i zobaczyłam twarze dwóch bandytów. Jeden z nich wycelował w mój brzuch i strzelił…
A właściwie dlaczego strzelił?
Cała ta sytuacja wydaje mi się mocno nieprawdopodobna. Nie piszesz, że którakolwiek z rodzin miała jakieś powiązania ze światem przestępczym, więc zakładam, że był to napad rabunkowy. W biały dzień rabusie wybijają szyby, nie sprawdzając, czy ktokolwiek jest w domu? I dlaczego ten bandyta strzela? Włamanie to przecież inny kaliber przestępstwa, niż morderstwo. Dlaczego on miałby tak sobie komplikować życie?
pisareczka pisze:Przesunęłam ręką po brzuchu, gestem jaki wykonywałam cały wcześniejszy okres ciąży. On zwariował, wpadł w szał. Zaczął krzyczeć jakieś niezrozumiałe słowa.
On miał, zdaje się, wystarczająco dużo czasu, kiedy dziewczyna leżała w szpitalu, żeby oswoić się z tym, że dziecko nie żyje, a Ewa nie przyjmuje tego do wiadomości. Płacz, owszem, ale skąd i po co ten szał?
Wbiegłam do łazienki, pochwyciłam wszystkie opakowania leków matki. Kilka opakowań.

Popiłam wodą z kranu, ostatnie co widziałam to swoją żałosną twarz w lustrze. Upadłam i straciłam przytomność…
Wiesz, to jednak trochę trwa, nim się leki rozpuszczą i zaczną działać...

Utrata nienarodzonego dziecka to temat na przejmujące opowiadanie. Ale, jak to czasem bywa, mniej oznacza lepiej. Próba samobójcza, wypadek narzeczonego - to już dwa "mocne" wydarzenia, zbieg okoliczności na granicy prawdopodobieństwa, lecz jeszcze do przyjęcia. Po co jednak do tego dodałaś napad? Nie dość, że słabo umotywowany (ten strzał do dziewczyny!), to zupełnie zbędny jako impuls zmieniający bieg wydarzeń. Czy, gdyby dziewczyna potknęła się na schodach, spadła z nich i poroniła, to jej rozpacz i ból byłyby mniejsze? Albo, gdyby stało się to z jakichś przyczyn somatycznych? Przecież często tak się dzieje, możliwości medycyny są ograniczone. Dla mnie takie pospolite, banalne wręcz powody utraty dziecka byłyby nie tylko lepiej uzasadnione sytuacyjnie, ale też i bardziej wiarygodne w sensie psychologicznym. Nie trzeba mnożyć spektakularnych wydarzeń, jeśli chciałaś przedstawić depresję i rozpacz swojej bohaterki, to solidniejsze osadzenie w realiach codzienności zdecydowanie działałoby na korzyść tego opowiadania.
W sumie - temat dobrze wybrany, lecz do gruntownego przepracowania, również na poziomie językowym.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”