MIŁOŚĆ, RÓŻKI I SAMOGON

1
Dzięki wszystkim, którzy odważą się doczytać ten tekst do końca. Wywleczcie jak najwięcej brudów. Piotr.




Niebo. Miłość, uciechy cielesne i dobra zabawa, która trwa nieprzerwanie. Niezliczone rzesze pięknotek, które wodzą za tobą wzrokiem jak byś był jakimś pieprzonym ciasteczkiem ze słodkim nadzieniem. Leżysz na bujającym się delikatnie hamaku i z bambusowego stolika, stojącego obok, bierzesz kolorowego drinka z parasolką. Owłosiona małpka dopada do twoich stóp i zaczyna masować jak prawdziwy profesjonalista. Zaraz też jakaś naga anielica z wielkim zielonym liściem zaczyna wachlowanie… Ups! To nie to. To tylko opis kurortu na Mazurach. W prawdziwym Niebie jest zupełnie inaczej…

Poczciwy staruszek ze strapioną miną szedł pochylony, gładząc się po długiej brodzie, którą miał związaną w dwa warkocze. Spore klucze ciążyły zawieszone u jego pasa. Tuż za nim starała się dotrzymać mu kroku małpka w śmiesznej czapeczce.

- Przeklęty smród. Tiki, odszukaj Rafaela i natychmiast sprowadź go do mnie – powiedział do zwierzaka, który od razu gdzieś pognał.
Nie minęło wiele czasu, gdy zjawiła się wysoka postać z gigantycznymi skrzydłami.
- Jestem.
- Siarka – rzucił staruszek. – Czuję diabelską woń siarki. Myślę, że ktoś był w naszym świętym przybytku albo co gorsza, ktoś od nas bywa w miejscu, którego nazwy nie chciałbym wymieniać. Masz się tym zająć, natychmiast.
- Mam już inne zadanie – powiedział Rafael. – Niech się tym zajmie ktoś inny.
- Ty się tym zajmiesz. Twoje zadanie przejmie Ariel.
- Ariel? Nie nadaje się do tego. Wszyscy wiedzą jak się zakończył jego pobyt wśród ludzi. To zbyt ryzykowne, by powierzać mu tak odpowiedzialne zajęcie.
- Ariel przeszedł oczyszczenie po swoim powrocie. Teraz już nic nie pamięta z tamtego okresu. To był tylko przykry zbieg niesprzyjających okoliczności. Tamto już nigdy więcej się nie powtórzy.
- Jednak…
- Już postanowiłem. – Szarpnął za jeden z warkoczy u długiej brody. - Jeśli dalej chcesz to roztrząsać możemy udać się przed Jego oblicze, by zadecydował za nas.
- Nie trzeba. Dobrze, niech będzie tak jak mówisz.

Niebo nie ma początku ani końca, jest bezkresne. Nigdy nie panuje tu ciemność tylko światło, a słodka melodia w postaci anielskiego śpiewu rozbrzmiewa zawsze, napawając radością byty, które się tu znajdują. Tylko w tym jedynym miejscu można dosięgnąć prawdziwego szczęścia, lecz nie wszystkim zostaje ona dana. Skrzydlata postać, siedząca nad brzegiem rzeki z krystaliczną wodą, spoglądała przed siebie. Bujne blond loki, niczym złote sprężynki, opadały swobodnie na, jakby wyrzeźbioną w marmurze, twarz o nieobecnym spojrzeniu.

- Tu jesteś. Nareszcie cię znalazłem – powiedział Rafael, który zleciał bezszelestnie i stanął tuż obok.
- Witaj, Rafaelu. – Anioł podniósł się powoli.
- Mam dla ciebie zadanie. Udasz się na Ziemię.
- Na Ziemię?
- Tak, Arielu, na Ziemię.
- Nie mogę, nie chcę.
- Tacy jak my nie mają nic do powiedzenia. Jesteśmy po to by służyć. Wyruszasz natychmiast.
- Nie! Kiedy byłem ostatnim razem na tej przeklętej Ziemi, wiesz co się tam stało. – Usta zadrżały, kiedy to mówił. – Jestem za słaby. Mimo oczyszczenia dalej czuję, że nie podołam. Nie chcę tam spędzić ani chwili. Proszę, nie wysyłaj mnie tam, gdy nie jestem jeszcze na to gotowy. Jeszcze nie teraz.

Silne dłoni zacisnęły się na ramionach Ariela, a władcze spojrzenie przeszyło go na wylot.

- Zrobisz tak jak rzekłem – powiedział Rafael, rzucając mu teczkę z naklejką pary skrzydeł.

W jej środku znajdowała się kredowa kartka, na której zapisano, złotą czcionką, kilka zdań.

Witaj, Arielu z pewnością obawiasz się powierzonej, Twej osobie, misji. Cóż mogę rzec, by cię pocieszyć. Chyba tylko tyle, że wszyscy w Ciebie wierzą, a zadanie nie jest aż takie trudne na jakie wygląda. Masz tylko udać się na Ziemię, odnaleźć demona, który zagraża ludzkości i go unieszkodliwić. Powodzenia. Tiki. PS. Po powrocie wpadnij na Rajskie Banany.

Poniżej widniało miejsce do jakiego musiał się udać – Szczurza Wólka.

Piekło. To przed nim ludzie drżą całe życie, starając się swoim nędznym żywotem na nie, nie zasłużyć. Jak tam jest? Ciemno, brudno i cuchnie siarką. w gigantycznych kotłach znajdujących się w niemal każdym zakamarku, wrze olej na kąpiel dla nieszczęsnych dusz, które miały pecha znaleźć się w tym potwornym miejscu.

- Ale cierpimy – jęczały dusze – ale nam niedobrze. O, my nieszczęśni, którzy będziemy czeznąć tu po wsze czasy!
- Zamknąć się! – syknął piekielny parobek imieniem Asmodeusz. – Jeszcze nie kąpiecie się w oleju, żeby tak jazgotać! Obiecuję wam, niedługo będziecie mieli ku temu powód. – Zastukał kopytkami, by podkreślić wagę swoich słów.

Upchane w ogromnym leju nieczyste dusze zapłakały po raz kolejny. Pośród nich były te, które należały niegdyś do sławnych władców, papieży, wojowników, kapłanów szerokiej wiary i postaci, które w znacznej mierze przyczyniły się do ukształtowania świata. Niegdyś ważni, teraz ściśnięci z takimi samymi jak oni, zawodzącymi żałośnie. Olej na piekielną kąpiel już wrzał, a kilka demonów z trójzębami chodziło bez celu, jak robotnicy przy budowie polskich autostrad, gdy zjawił się sam Lucyfer na wielkim i czarnym, jak smoła, koźle. Pan Zła wygląd jak istota mająca za sobą szereg wypadków, nieudanych operacji plastycznych i bez liku godzin spędzonych na kąpieli we wrzącej smole. Inaczej mówiąc, był paskudny. Do tego, ciągnący się za nim zapach siarki i brudu nie przysparzał mu zbytnio fanów. Kozioł, na którym siedział głośno sapał, plując płatami piany.

- Wio! – ryknął na wierzchowca Lucyfer. – Asmodeusz! Ty kupo łajna! Puszczaj ten śmierdzący olej!

Olej rzeczywiście niewyobrażalnie cuchnął. Do zadręczania dusz używano cieczy wyrabianej przez szereg czarcich specjalistów, który charakteryzował się niemiłą wonią siarki z delikatną nutką kozich ekskrementów. Diabelski parobek – Asmodeusz czym prędzej wykonał rozkazy i natychmiast poczwarnie wyglądające sługi dźwignęły kotły i wlały w lej pełnego piszczących dusz. Złowieszczy uśmieszek wyrósł, jak ciasto babuni, na twarzy Lucyfera, chociaż trudno było nazwać to coś twarzą, już prędzej mordą. Diaboliczny chichot wypełnił czeluści Piekła.

- Hi, hi, hi. – No może nie aż tak diaboliczny jakby się mogło wydawać po Panu Ciemności, ale uznajmy go za taki.
- To cudowny widok – wtrącił nieśmiało Asmodeusz.
- Tak – przyznał z zachwytem Lucyfer. – Jęczą jak dzieci, które w sobotni poranek odkryły, że całą ich rodzinę, łącznie z ulubionym puchatym kotkiem, brutalnie zamordował i zmasakrował jakiś wariat.

Cichutkie stęknięcie Asmodeusza zdradzało jak był przejęty tą wspaniałą wizją ludzkiego cierpienia.

- Wiem z drugiej ręki, a raczej skrzydła – mrugnął poufale do sługi, Pan Zła – że Ariel wybiera się na Ziemię. Warto by się nim zająć. Kiedy był na niej ostatnimi czasy, o mało co nie odrzucił Nieba na zawsze. Tak niewiele brakowało. Tak niewiele – powtórzył już ciszej.
- Myślisz, Wasza Obrzydłość, że teraz nam się uda odwrócić go od Nieba?
- Jeszcze raz użyjesz tego tytułu, a zobaczysz jak obchodzę się ze sługami, którzy mnie rozsierdzili. – Na podkreślenie swych słów, przejechał czule łapą po nabrzmiałym fallusie. – Wyślę Sybil, już raz jej się prawie udało. Gdyby nie interwencja tego skrzydlatego łajdaka, Rafaela, już dawno Ariel przestałby służyć Dobru.
- Sybil? Nie ufałbym jej zanadto. Nie jestem pewny, ale ona chyba go lubi. – Skrzywił się, wypowiadając te słowa. – Równie dobrze to ona może nas opuścić dla niego.
- Kiedy nauczysz się, Asmodeuszu, że żadna rozumna istota nie odważyłaby się ode mnie odwrócić. W dniu, w którym choćby pomyśli o tym, zakończy się jej nędzny żywot i nic i nikt nie uchroni jej od zguby. Zresztą doskonale zdaje z tego sprawę.

Szatański plan zaczął kiełkować jak czarnobylskie kiełki pszeniczne. Tymczasem Sybil, o której była mowa, siedziała na monstrualnym głazie Śmierci (większość nazw w Piekle było tego typu) i wydłubywała brud po smole z paznokci u nóg. Była piękna. Lucyfer był zresztą koneserem piękna, chociaż nie pogardzał brzydkimi młodzieńcami, upośledzonymi starcami czy całą resztą. W zasadzie wszystko co się ruszało musiało być prędzej czy później splugawione jego paskudnym... wiecie czym. Nie mniej jednak na pierwszych miejscach swojej listy istot do zbezczeszczenia dominowały stworzenia uznawane za co najmniej poprawne z wyglądu. Wracając do Sybil, można było ją opisać w trzech słowach: urodziwa, dzika i nieprzewidywalna. Jej czoło zdobiła para drobnych rogów, które dodawały jej smaczku, niczym szczypta przypraw rzucona do wrzącego bulionu. Od stuleci podkochiwała się w Arielu, i w tym Lucyfer pokładał nadzieję na sukces. Jedna istota zepchnięta z właściwej drogi to punkty dla władcy Piekieł, które z kolei mógł wymieniać na stacji paliw Shell-Hell na atrakcyjne nagrody takie jak: puchate aniołki, dodatkowe minuty w sieci czy oryginalna miotełka do kurzu ze skrzydła archanioła Czesława. Było o co walczyć.

Nieodłącznym towarzyszem diablicy była istota tak paskudna, że w porównaniu do niej, tygodniowy trup rozkładający się w kozim gnoju, stanowił czarującą piękność. Owe paskudztwo o imieniu Biegiel, musiało przybierać postać tłustego czarnego kota, by nie wywołać u innych niesmaku charakteryzującego się falą wymiocin. Trochę puszystej sierści, para zielonych oczek i już przypominał potulnego kociaka, na którym można swobodnie zawiesić oko bez równoczesnego drażnienia żołądka. Zmieniony w kocura potwór przebiegł szybko morze siarczanego syfu, minął drzewo Gwałtu, jednym susem przeskoczył dolinkę Wisielców, przedreptał przez most Ścierw i w końcu dostał się na głaz Śmierci.

- Miau! – przywitał się.
- Przypominam, że nie jesteś kotem – wymamrotała Sybil, czyszcząc zawzięcie paznokcia.
- Nie umiesz się bawić – mruknął Biegiel, ocierając się o zgrabne udo diabliczki. – Dostałaś misję na Ziemi.
Odór gnijącego ciała przeleciał razem z wszędobylskim zapachem siarki. Demony znów wdychały jakieś świństwo.
- To się wreszcie zabawimy. – Pociągnęła kota za wąsy.
- Auć! – pisnął. - Będziesz miała szanse spotkać się z Arielem.
- Arielem?
- Ma coś załatwić, a my mamy mu przeszkodzić czy jakoś tak. Polecenie z góry.
Zamknęła oczy, wyobrażając sobie jak wyglądał wtedy kiedy widziała go po raz ostatni. Tym razem go uwiedzie i będzie z nim grzeszyć, póki nie wypadną mu wszystkie pióra ze skrzydeł. A później porzuci go, cierpiącego i smutnego na wieki. Nareszcie odegra się za to, że poczuła kiedyś do niego słabość.

Zstąpił na Ziemię w sierpniowy poranek. Jego ludzka powłoka, jaką musiał przybrać, ledwie przypominała tego niebiańskiego i urodziwego anioła, którym był jeszcze kilka chwil temu, lecz mimo tego mógł uchodzić wśród ludzi za niezłe ciasteczko (jakby się mogły o nim wyrazić miejscowe wieśniacze nastolatki, gdyby nie uciekły do miasta w pogoni za lepszym życiem). Czuł się jak ktoś kto właśnie stracił prace, narzeczoną i swoje ulubione auto. Przeklęta Ziemia, pomyślał, znów los zesłał go do miejsca, przez które tyle wycierpiał. Tu wszystko wydawało się trudniejsze, ale postanowił zrobić wszystko co w jego mocy, by wywiązać się z zadania. Spojrzał do góry na wolno sunące białe obłoki. Jeden przypominał poskręcanego nietoperza z trąbką na łbie. Odgarnął lepiące się do czoła włosy i podążył w kierunku majaczących w oddali gospodarstw. Dzień zapowiadał się na upalny.
Szczurza Wólka to wieś składająca się z kilkunastu domostw. Wciśnięta między niewielką rzeczką a olbrzymim lasem ukrywała się przed cywilizacją, lecz to właśnie w tym miejscu miała rozegrać się walka potężnych sił. Ariel ściskał w palcach kartkę z adresem i maszerował flegmatycznie przez wieś. Zatrzymał się przy największym domu, dokładnie w centrum wioski. Na rozpadającym się płocie wisiała krzywo tabliczka z napisanym „SOŁTYS”.

- To tu – szepnął do siebie i wszedł na posesję.

Podwórko dzieliło się na dwie części. Głębiej znajdowała się gigantyczna stodoła, długa obora i licha szopa, której, mogłoby się zdawać, byle podmuch wiatru mógł zaszkodzić. Ujadanie starego, rudawego psa oznajmiło przybycie gościa. Zaraz też gospodarz wywlekł się z obory, trzymając w rękach widły. Miał spore wąsy i nieogoloną pulchną twarz. Na widok blondyna uśmiechnął się i zawołał:

- A czego tu chce?! Pan Arek?
- Ariel – poprawił mężczyznę. – Miano mi załatwić lokum, tutaj.

Chłop pogładził wąsy, popatrzył filozoficznie w niebo i chwilę dumał nad słowami nieznajomego.

- Znaczy się mieszkać bedzie tu?
- Zgadza się – potwierdził anioł.
- To chodźże. – Machnął na niego ręką.

Dostał ciasny, obskurnie urządzony pokoik. Łóżko, biurko i szafa z półką. W rogu sufitu rozpościerał się gigantyczny grzyb, który, jeśliby mu się bliżej przyjrzeć, pulsował. Ariel podziękował i usiadł przy biurku. Przejrzał teczkę jeszcze raz, po czym schował ją do szuflady i wyszedł na podwórko. Cuchnący smród gnoju kręcił w nosie.

- Arek, ty miastowy pewnie. Do takich zapaszków nie przygotowany, co? – zapytał Sołtys, wrzucając widłami gnój na stojący nieopodal, rozpadający się, wóz.
- Ariel – poprawił jeszcze raz. – W pewnym sensie tak, ale niejedno już widziałem.
- Arek, Arek – zadumał się gospodarz. – Pozwól ze mną do stodoły.

Ujadanie psa urwało się nagle. Czworonóg wlazł do budy, gdzie po chwili skonał. Podeszły wiek i nadmierny wysiłek doprowadził go do kresu psich dni. Tymczasem chłop szarpnął mocno za drzwiczki od stodoły, które rozwarły się ze zgrzytem przypominającym ryk dzikiego wielbłąda. Niewielkie strumienie światła przedzierały się przez panujący w stodole mrok, pozwalając na niewielki wgląd do środka. Arielowi zajęło kilka sekund nim przyzwyczaił oczy do ciemności. Nieprzyjemny dreszcz przeszył ciało. Może tutaj mieszka demon, pomyślał, śledząc uważnie ruchy postaci przed nim. Gospodarz zaciągnął się przyjemną wonią siana i podszedł do silosu, z którego wyłowił butelkę mętnego samogonu.

- Trzeba się napić – zauważył chłop. Nie wiedzieć skąd w jego reku znalazły się dwie szklaneczki.
- Skoro trzeba – westchnął Ariel.
- Widzę, że bedzie z ciebie chłop – powiedział, nalewając alkohol. – Mów mi Wacław. Zdrowie.

Wypili do dna. Ariel rażony niszczycielską mocą samogonu cofnął się o krok i jęknął. To co miał teraz w przełyku, przywoływało mu na myśl płynne Piekło. Żywy ogień, który smagał jego biedne gardło zdawał się nie słabnąć, a wręcz przeciwnie, przybierać na sile. Ciepło grzało od środka, a w umyśle anioła kołatała jedna jedyna myśl – „otruto mnie”. Misja jaka została mu powierzona stanęła pod wielkim znakiem zapytania.

- Czas na drugą nóżkę – powiedział Wacław, przerywając czarne myśli anioła.
- Co? Czy to mi nie zaszkodzi? – zapytał, łapiąc się za gardło.
- Zaufaj mi.

Po drugiej lufce nie było już tak strasznie, po trzeciej Ariel pomyślał, że to nawet przyjemne, po czwartej i piątej nie udało mu się zapanować nad ciałem i upadł na beton, raniąc sobie policzek i usta. Ocknął się, gdy zawartość żołądka wydostawała się z jego ust wprost na zewnętrzną ścianę stodoły. Zamykając na chwilę oczy, nie domyślał się, że jego samopoczucie pogorszy się jeszcze bardziej, zajęczał żałośnie i ruszył, zataczając się w stronę domu. Drogę do łóżka udało mu się pokonać w jakieś pół godziny. Normalnie zajęłoby to niecałe dwie minuty. Gdy legł nieprzytomnie na łóżko, uzmysłowił sobie, że misja nie będzie wcale taka prosta.

Nasza demoniczna piękność wraz z nieodłącznym towarzyszem, tłustym czarnym kocurem, wynajęli niewielki, ubogo urządzony pokój, który znajdował się trzy domy dalej od miejsca, gdzie przebywał Ariel.
Drzwi do pomieszczenia skrzypnęły i stanęła w nich malutka, przypominająca wiekowego hobbita z siwymi lokami, staruszka.

- Piękny kotek – rzuciła ochryple do Sybil.
- Tak – przytaknęła diablica.

Kobieta po pochowaniu męża-pijaka oddała się do reszty hobby, jakim było ekstremalny chów kotów. Calutki dom pełen miałczących, mlekolubnych istot, których największą pasją, jak pewnie wszyscy wiedzą, było lizanie masła. Ohyda.

Kac-morderca wdarł się z całą swoją bezczelnością i niszczycielską siłą do organizmu Ariela aby siać spustoszenie i chaos. Takie lekcje często otrzymywały istoty, które ośmielały się igrać z mocą alkoholu. Kiedy wybiła dziesiąta, drzwi do pokoju otworzyły się lekko i stanął w nich Wacław. Grymas niesmaku przebiegł po twarzy tego doświadczonego mężczyzny, gdy spostrzegł gościa w zabrudzonej pościeli, otulonego smrodem gorzelni i czegoś co cuchnęło gorzej niż liście przesiąknięte zapachem martwej wiewiórki zmieszane z wonią psa, który wytarzał się w miejskich ściekach.

- Miastowy – padło z ust chłopa niczym oskarżenie. – Przyniosę coś na kaca.

Nie wytrzymam, nie wytrzymam, nie wytrzymam, powtarzał w myślach Ariel, czując się coraz gorzej. Ciche jęki ginęły w obrębie zanieczyszczonego łóżka. Po chwili zjawił się pan domu z butelką piwa. Piwo od lat było używane jako narzędzie w zwalczaniu kaca z różnymi skutkami. Albo się przyjmowało albo trzeba było zabierać się za sprzątanie podłogi. Arielowi wystarczyło tylko jedno spojrzenie na butelkę aby przypomnieć sobie smak wczorajszego samogonu, a to było złe.

- Kruca Fux! – wrzasnął Wacław, tak manewrując ciałem, że udało mu się uniknąć zderzenia z żółtą falą rzygowin gościa.
- Przepra… - nie zdążył dokończyć, gdy kolejna porcja świeżych ekskrementów ujrzała światło dzienne.

Poszukiwania demona musiały nieco przedłużyć się w czasie. Dopiero w południe udało się wyjść naszemu bohaterowi z pokoju. Nie wyglądał już jak ciasteczko z lukrowanym wierzchem, prędzej jak rozwalony na ziemi naleśnik. Usiadł na werandzie pod osłoną cienia. „Pieprzony świat”, pomyślał, masując obolały policzek i spuchnięte wargi.

- Ciężki dzień? – usłyszał damski głos.
Rozejrzał się wokoło, ale nikogo nie zauważył. Na skutek gwałtownych ruchów głowy, ta rozbolała go jeszcze bardziej.
- Tutaj!
Stała za siatką. Gdy ją dostrzegł uśmiechnęła się delikatnie, pokazując szereg białych ząbków. Machnęła ręką na przywitanie. Wyglądała dziwnie znajomo.
- Jest paskudnie – stwierdził Ariel. Miał ochotę użyć ostrzejszych słów, które w pełni określałyby jego stan.
- Życie. Może…
- Arek! Na pewno nigdy nie widziałeś czegoś takiego.
Z obory wyszedł Wacław, trzymając w ręku olbrzymiego szczura, wielkością przypominającego niewielkiego psa.
- Co to? – zaciekawił się Ariel.
- Toż to szczur! Galanty, nie?
- Niezły – odezwała się dziewczyna.

Gospodarz dopiero teraz ją dostrzegł. Ogromne wąsiska uniosły się do góry w zachwycie nad urodą nieznajomej. W myślach zastanawiał się jakby wyglądała bez tej sukienki w czarno-białe paski. Odkąd wszystkie młode dziewczyny pouciekały ze Szczurzej Wólki nie mógł na kim oka zawiesić ani poflirtować.

- Dzięki – powiedział. – A cóż panienkę sprowadza w te skromne rejony?
- Przyjechałam w odwiedziny do cioci. Mieszka tam, trzy domy dalej.
- No to prawie jak sąsiadka. O właśnie. – Nagle cos przyszło mu do głowy. – A może przyszłabyś dziecinko wieczorem do nas? Zrobimy ognisko, zjemy dobrą kiełbaskę, napijemy się.

Na ostatnie dźwięk ostatniego słowa Ariel, dotychczas siedzący cicho, wstał gwałtownie, zakrył usta i wbiegł szybko do domu.

- Słaby żołądek – skwitował Wacław. – Co panienka o tym myśli?
- Zgoda. Przyjdę wieczorem. Teraz muszę już iść. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia – powiedział, oblizując usta.

Odwróciła się i poszła. Z krzaków wyskoczył tłustawy, czarny kot i pobiegł za nią. „Przyjechała do tej staruchy od kotów, ciekawe. Gdybym miał te piętnaście lat mniej”, rozmarzył się na dobre.

W ciasnej łazience, klęczący z pochyloną nad muszlą głową Ariel, obiecywał sobie, że już nigdy, ale to nigdy nie tknie alkoholu. Ludzie muszą być szaleni, że się tym trują, myślał, gdy nudności przybierały coraz bardziej na sile. W końcu żołądek podszedł gwałtownie do gardła i niewielka ilość żółci wydostała się na światło dzienne. Zaraz też poczuł się dużo lepiej. Otarł ręcznikiem twarz i ostrożnie, stawiając kroki wrócił na werandę.

Siedział spokojnie na schodach, a chłodny wietrzyk bawił się jego blond lokami. Wacław po skończeniu roboty, jaką było pogrzebanie truchła szczura, przysiadł się do niego i zaczął opowiadać o pogodzie na co anioł od czasu do czasu przytakiwał.

Ta fascynująca rozmowa toczyłaby się dalej, gdyby nie dobiegający z wnętrza domu nieziemski ryk bliżej nieokreślonej istoty. Ariel poderwał się na równe nogi, nieco zbyt gwałtownie, gdyż znowu zrobiło mu się niedobrze. To musi być demon!, przemknęło mu przez myśl i odruchowo zacisnął pięści.

- To… moja córka – wydusił z siebie Wacław.
- Córka?
- Tak. Marlenka jest taka odkąd pamiętam.
- Muszę ją zobaczyć.

Weszli do domu. W jeszcze mniejszym i obskurniejszym pokoju niż dostało się aniołowi leżała na łóżku dziewczynka. Miała około dwunastu lat, długie kasztanowe włosy i… dziwnie wykręconą twarz. Na drżących ustach błyszczały kropelki śliny.

- KIM JESTEŚ? – zapytało dziecko demonicznym tonem.
- To pan Artek – wtrącił się Wacław – bedzie u nas mieszkał przez jakiś czas.
- Ariel – poprawił chłopa. – Witaj.

W oczach dziewczynki błysnął płomień. Mocno zacisnęła zęby i zaczęła się wyrywać. Haftowana kołderka, którą była dotychczas przykryta spadła na ziemię, odsłaniając jej wątłe ciałko skrępowane krowim łańcuchem.

- To dla jej bezpieczeństwa – odparował oskarżycielskie spojrzenie ojciec dziewczynki.
- POSŁUCHAJ, PRZEBRZYDŁA ISTOTO! – zagrzmiała dziewczynka, opluwając sobie brodę. – WIEC, ŻE…
- Także ten… - przerwał jej Wacław. – Czas już na nas. Niech Marlenka trochę wypocznie.
- Dobrze – zgodził się chętnie Ariel, czując, że zbliża się kolejna fala nudności.
- ARIELU, WIEC ŻE…

Więcej już nie usłyszeli. Zapobiegliwy ojciec dziewczynki nastawił głośno muzykę, przydusił Marlenkę poduszką, po czym wyszli z pokoju. Ariel pobiegł do łazienki w wiadomym celu.

Wieczorem, gdy słońce uciekło z nieba, wielki żar ogniska rozbłysnął za stodołą. Na ławce, zrobionej z drewnianej belki, siedzieli prawie wygodnie: Ariel, Sybil i Wacław. Niedaleko nich leżał skryty w trawie Biegiel, uważnie obserwujący skaczące płomienie.

- Zaczekajcie chwile. Zapomnieliśmy o bardzo ważnej rzeczy – powiedział Wacław, puszczając oczko do dziewczyny.

Poszedł do stodoły i zniknął w jej wrotach. Ariel wzdrygnął się na myśl o mętnej cieczy, która spustoszyła niedawno jego organizm, zostawiając tylko zgliszcza. Obiecał sobie w duchu, że nie będzie już nic pił. Nie chciał się czuć tak, jak jeszcze niedawno. Sybil spoglądała na niego ukradkiem, tak jakby bała się, że za chwilę może już go nie być.

- Mam! – krzyknął wesoło Wacław, wracając z dwiema siatkami pełnymi butelek. – Artek, chodź, pomożesz mi przyszykować kiełbasę. Trochę się głodny zrobiłem od tego dźwigania.

Szybko uporali się z dzieleniem i nacinaniem kiełbasy, która powędrowała zaraz nad ogień. Jakiś ptaszek przysiadł na pobliskim drzewie i zaśpiewał, a potem płomienie głośno zaskwierczały, przyjmując do siebie krople spadającego nań tłuszczu.

- Czegoś równie dobrego nigdy nie piliście. Jestem o tym szczerze przekonany – powiedział Wacław, otwierając butelki z trunkiem. – Mam je od jednego dziadka, który sam je robi. Prawdziwe piwo, a nie żadne szczyny nietoperza Felka jakie można dostać w sklepie.
- Dobre – potwierdziła Sybil.

Siedzący cicho Ariel obracał w dłoni podejrzanie wyglądająca flaszkę z piwem. Nie zapomniał jeszcze czym jest kac-niszczyciel, a tymczasem pojawiło się kolejne wyzwanie. Mimo, że niedawno obiecał sobie, że nie wypije już nic, to jednak po dłuższym namyśle postanowił zaryzykować. Spory łyk trafił do jego przełyku.

Atmosfera, gęsta jak skisłe mleko, powoli się rozkręcała. Z każdym wypitym piwem robiło się coraz głośniej i weselej. Tylko Biegiel leżał spokojnie w trawie z podniesionym łbem i strzygł uszami. Coś dziwnego jakby patrzyło na niego czerwonymi, iskrzącymi ślepiami, przypominającymi maleńkie ogniki wbite w mrok. Coś co najwidoczniej szczególnie się nim zainteresowało. Poczuł dziwne uczucie niepokoju.

- Zaraz wracam – powiedział Ariel.

Wstał i nierównym krokiem odszedł na kilka metrów. Z trudem oparł się jedną ręką o rosnące drzewo, a drugą starał się wyciągnąć swojego ptaka. Po dłuższej chwili w końcu mu się to udało. Zamyślił się, spoglądając na strumień moczu, którym opryskiwał stary konar. Życie w ciele człowieka jest zabawne, pomyślał, robiąc wzorki z sików. Zaśmiał się do siebie, gdy nagle poczuł, że nie jest sam. Odwrócił się gwałtownie, oblewając sobie sandały. Wysoka postać stała tuż za nim i wpatrywała się w niego. Natychmiast ją rozpoznał.

- Rafael! Co tutaj robisz? – Wypite procenty jakby nagle gdzieś uleciały.
- Mów ciszej. Nie chce niepokoić twoich przyjaciół. Przybyłem zobaczyć jak ci idzie misja. Odnalazłeś już cel?
- Jeszcze nie – powiedział ściszonym głosem.
- Rozumiem. w takim razie uważaj na siebie. Muszę już znikać.

Gdy skończył mówić, jego ciało rozmyło się w powietrzu, nie pozostawiając po sobie ani śladu. Ariel stał oparty o drzewo, zastanawiając się dlaczego okazał się kiedyś słaby. Przed oczami stanął cały rytuał oczyszczenia. Pamiętał jak wył smagany białym ogniem, który wdzierał się do świadomości, czyszcząc uczucia i pamięć. Długo dochodził do siebie po tym doświadczeniu. Wszystko to wydawało się dosyć okrutne jednak w pełni zrozumiałe z jego strony. Narodziło się w nim zwątpienie, które trzeba było wypalić, poświęcając część siebie. Tylko tak mógł przebywać w otoczeniu najwspanialszej istoty jaką dano mu było poznać.

- Tu jesteś – powiedziała Sybil, kładąc mu niespodziewanie dłoń na ramieniu. – Dobrze się czujesz?
- Tak. Przyszedłem się tylko wypróżnić. Już skończyłem.
- Masz ochotę się przejść?
- Zgoda. – Nagle odezwało się kilka litrów piwa, które wcześniej wypił i poczuł się teraz bardzo pijany. Zamknął oczy i zakręciło mu się w głowie. Gdyby nie Sybil najpewniej upadłby i leżał w trawie na jakiejś zwierzęcej kupie do samego rana.

Spacerowali jakiś czas wśród rosnących drzew. Silny wiatr buszował nad ziemią, przynosząc ulgę i orzeźwienie, tak potrzebne zwłaszcza Arielowi. Widząc, że poczuł się lepiej dziewczyna zatrzymała go i przytuliła się mocno. Tak bardzo tego chciała, że nie mogła się powstrzymać. Podniosła głowę i spojrzała prosto w jego niebieskie oczy, ale nie znalazła w nich tego samego co przed wiekami.

- Zapomniałeś mnie. – Ty skrzydlaty dupku! Jak mogłeś?, dodała w myślach.
- Co? Nie wiem o czym mówisz. – Teraz z kolei poczuł, że całe zamroczenie alkoholem gdzieś znikło.
- To ja, Sybil.
- Nie znam żadnej Sybil. Jestem tu od niedawna. Nie możliwe… Na pewno się nie znamy. – Serce zaczęło coraz szybciej bić. – „Czyżby znała mnie wtedy kiedy byłem tu po raz ostatni? Nie, to niemożliwe. Ludzie nie żyją tak długo… A jeśli ona to…”

Najchętniej by go teraz wypatroszyła tępym nożem i patrzyła jak, tarzając się we własnych flakach i krwi, wydaje z siebie ostatnie tchnienie. Jednak inna Sybil, głęboko ukryta w jej wnętrzu, czuła do niego to samo, co czuje student przed sesją na widok notatek zdolnej koleżanki, niezdrowe pożądanie. Zbliżyła się do niego i go pocałowała. Choć jej wargi były zimne, a z ust wypływała woń niedawno zjedzonej kiełbasy i wypitego piwa, spodobało mu się. Odwzajemnił pocałunek. Najpierw całowali się nieporadnie i powoli, później coraz zachłanniej i szybciej, tak jakby nie mogli się sobą nacieszyć. Ariel nie zastanawiał się nad tym co robi, ale nieprzyjemne uczucie, że znowu coś spieprzy powoli nabierało na sile. Postanowił odsunąć te ponure myśli na później, skupiając się teraz na czymś o wiele przyjemniejszym. Nagle coś wkroczyło na arenę ich miłosnych zawodów i je brutalnie przerwało.

- On chce mnie pożreć!!! – wydarł się, przebiegający koło nich Biegiel.
Tuż za uciekającym kotem biegł olbrzymi szczur wielkości gęsi, który kłapał groźnie zębami. Dawno nie jadł mięsa i widać było po nim, że zrobi wszystko, żeby to zmienić.
- Ten kot… mówi ludzkim głosem – wymamrotał z trudem Ariel.
- To…
- Demon! – dokończył za nią. – Muszę go złapać.

Odepchnął ją i rzucił się w pogoń za kotem i szczurem. Gałązki, rosnących na jego drodze drzew, chłostały mu twarz. To jednak było za mało by go zatrzymać. Nieprzerwanie parł do przodu. Wpadł miedzy krzaki i wysoką trawę, sunąc nieprzerwanie do przodu.
Biegiel tymczasem darł się głośno jakby już był obdzierany ze skóry i jedzony żywcem. Nigdy się tak nie bał jak teraz. Wiele mileniów spędzonych pod postacią kota zmiękczyły go bardzo. Wbiegł na pole usiane kopcami siana. Siły coraz bardziej go opuszczały, natomiast prześladowca zbliżał się niebezpiecznie. Jeszcze tylko… Nagle nie wiadomo skąd, na jego drodze wyrósł głaz. Było za późno, żeby wyhamować, bądź go minąć. Ciało kota rąbnęło w przeszkodę jak pocisk w tarczę. Szczur zarył pazurami w trawie i jakimś cudem zdołał zatrzymać się przed leżącym i jęczącym kotem. Spojrzał na swoją ofiarę i nieśpiesznie oblizał szczurze wargi. Już miał rozpłatać ciało kota morderczymi szczękami, gdy coś mu w tym przeszkodziło. A tym czymś były widły w jego własnym grzbiecie. Odwrócił pysk i omiótł ślepiami całą scenerię. Ariel stał w rozkroku. W wyciągniętej ręce trzymał końcówkę drewnianego trzonka.

- Ja się nim zajmę – powiedział Ariel, dobijając litościwie szczura. – Demonie, twój czas dobiegł końca…
- Nie! – krzyknęła, zbliżająca się Sybil. – Nie rób mu nic złego.
- Czemu chcesz bronić tego demona? – zdziwił się.
- Nie jego szukasz.
- A kogo? – Wymierzył śmiercionośne kły narzędzia rolniczego w leżącego nieprzytomnie kota. – Kim ty w ogóle jesteś?
- Nieważne kim jestem! – krzyknęła, zaciskając piąstki . – On jest ze mną. Pomyśl choć trochę, durniu. Kiedyś byłeś zupełnie inny.
- Kiedyś? Czyli masz coś wspólnego z… - urwał w pół zdania. – Dziewczynka!

Wbił widły w ziemię tuż obok łba zwierzaka. Coś zakotłowało się w jego żołądku. Odwrócił się bez słowa i pognał czym prędzej w kierunku domu Wacława. Czuł się bardzo niedobrze, nie wiedział czy to z powodu wypitego alkoholu czy może tego co usłyszał od czarnowłosej kobiety. Postanowił jak najszybciej uporać się z demonem i wrócić do Nieba, w którym było bezpiecznie. Jednak to, że ona była zamieszana w jego przeszłość przerażało go. Nie chciał przeżywać po raz kolejny tego samego.

Biegł wśród ciemnej nocy, starając się skupić myśli wokół likwidacji demona. Gdy stanął wreszcie u progu domu, położył dłonie na kolanach i chwilę odpoczął. Wytarł napływające do oczu łzy i nagle poczuł się bardzo zmęczony. Jak gdyby cała drzemiąca w nim energia wypaliła się w czasie biegu. Chciał teraz tylko opuścić Ziemię i nie martwić się już o nic. Wyprostował się i ostrożnie otworzył frontowe drzwi.
Śmiertelna cisza wypełniała dom, napawając lekiem. Ariel stawiał ostrożnie kroki, aż znalazł się naprzeciwko pokoju dziewczynki.

- WYCZUWAM CIĘ JUŻ OD DAWNA. NIE MUSISZ SIĘ SKRADAĆ – usłyszał nieludzko niski głos.

Nie zwlekając chwili dłużej, pociągnął za klamkę i wpadł do środka. Przy nikłym płomieniu świecy dojrzał niewielką postać dziewczynki siedzącej na brzegu łóżka. Nie była już skrępowana krowimi łańcuchami. Miała na sobie białą komunijną sukienkę. Na drobne stopy dziewczynki nałożone były różowe japonki. Jej fatalny gust od razu zdradzał, że opętał ją demon.

- Przybyłem cię uwolnić, Marlenko – powiedział Ariel, przybierając postawę bojową.
- MYŚLISZ, ŻE MOŻESZ MNIE POKONAĆ? JESTEŚ ZA SŁABY!
- Doprawdy? Może nie wiesz, bo pewnie wolisz bawić się lalkami i przebierać kota w dziwne fatałaszki, ale ja jestem ARIEL! Ten, który odeśle cię do krainy nicości.

Marlenkę przeszedł dreszcz. Wiecznie wykrzywiona twarz jeszcze bardziej się zniekształciła. Wpatrywała się nerwowo w oblicze blondwłosego Mściciela. Teraz nie czuła się tak pewnie jak jeszcze przed chwilą. Postanowiła grać na zwłokę. Przemówiła tym razem głosem dziewczynki.

- Zechcesz się napić ze mną herbatki? – Spróbowała się uśmiechnąć. Nie wyglądało to zbyt dobrze. – Zaprosimy może moje najlepsze psiapsiółki?
- No dobra – zgodził się Ariel bez wahania.
- Naprawdę? – zdziwiła się.
- Nie, Ty gadzi móżdżku! Masz mnie za idiotę?!

Przybliżył się i wyciągnął rękę by nakreślić symbol potępienia na czole demona. Nagle czyjeś mocarne dłonie złapały go za ramiona, podniosły do góry i rzuciły nim o ścianę. Huk uderzenia i chrupot kości przeszedł po pokoju. Mocno poturbowany, ale wciąż gotowy do walki Ariel podniósł się momentalnie. Rzucił okiem na przeciwnika i zamarł.

- Rafael – szepnął, wpatrując się w niedźwiedzie kształty anioła. Jego gigantyczne skrzydła poruszały się z gracją, wypełniając sporą część pomieszczenia.
- Nie pozwolę skrzywdzić mojego dziecka.
- Dziecka? Nic nie rozumiem – wydukał z trudem.
- Jesteś tylko marionetką, Arielu w rękach silniejszych niż ty. Też byłem nikim, ale teraz to się zmieniło. Poznałem prawdę. Dotknąłem mocy tak potężnej, że nie sposób sobie tego wyobrazić.
- ZGŁADŹ GO! – przerwała mu Marlenka, poprawiając klapka.
- Nie. On może się nam przydać. Przyłącz się do nas, Arielu.
- Nie! Nie wiesz co mówisz. Lucyfer omamił cię swoją złudną potęgą. Brzydzę się tobą! – Złożył dłonie jak do modlitwy i zaraz w jego ręku pojawił się olbrzymi miecz mieniący się światłem. Nawet nie chciał się zastanawiać nad całą tą sytuacją. Jak można sprzeciwić się Niebu? Postanowił walczyć. Chwile mierzył swojego przeciwnika wzrokiem.
- GŁUPCZE! LUCYFER JEST SŁABY. – odezwała się Marlenka. - JESTEŚMY OD NIEGO POTĘŻNIEJSI.
- Nadszedł czas by pojawiła się trzecia siła! – w oczach Rafaela zapalił się obłęd. – To my będziemy rządzić wszystkim i wszystkimi. Przyłącz się do nas póki masz szanse.
- Nie – odparł ze stanowczością Ariel i rzucił się na zdrajcę.

Walka nie trwała długo. Rafael uchylił się od wymierzonego mu ciosu, a w dłoni zamajaczyła długa, biała włócznia, którą pchnął zręcznie naprzód. Połyskujące ostrze przebiło serce Ariela, który poczuł dojmujący ból. Ognisty żar przeszył go na wylot.

- Nie – wysapał. Jego bezwładne ciało osunęło się zaraz na ziemię. Oczy niedługo potem zgasły.

Złoty promień wypłynął z martwego ciała. Dusza anioła. Rafael podszedł spokojnie by ją złapać, gdy nagle przez okno wdarła się oślepiająca kula ognia. Ciasny pokój zamienił się przez chwilę w plac boju. Czerwona poświata wypełniła pomieszczenie nieczystą siłą, a głośne syczenie palącego żaru ogłuszyło Rafaela, zaskoczonego całą sytuacją. Wśród buchających płomieni mignęła sylwetka tłustego kocura, który złapał w pysk złoty promień i wybiegł z domu.

- Za nim! – ryknął wściekle Rafael. – Muszę mieć tą duszę.

Marlenka potknęła się o swoje różowe japonki i zaryła twarzą o drewniane panele. Nim zdołała się podnieść nikogo już nie było.

- Nie uciekniesz przede mną! – krzyczał sunący w powietrzu anioł.

Sapiący kot biegł, orając łapami ziemię. Następna kula ognia runęła tuż za nim, spowalniając goniącego go Rafaela.

- Szybko! Daj mi to – wysapała w biegu Sybil, wyrywając kotu dusze Ariela.

Nie tracąc dłużej czasu, wyszeptała niezrozumiałą formułkę i znikła wraz z towarzyszem. Puszczona za nimi biała włócznia przeszyła tylko puste powietrze i upadła dalej w trawie.

- Niech będą przeklęci – wymówiła ze złością olbrzymia skrzydlata postać.

Kilka minut wpatrywała się w przestrzeń przed sobą, gdy wtem nadbiegła dziewczynka w upaćkanej od dołu komunijnej sukience. W ręku trzymała dwa różowe klapki.

- GDZIE ONI SĄ?
- Uciekli, ale na tym to się nie skończy. Kiedyś za to zapłacą, wtedy nie chciałbym być w ich skórze.

Zapach siarki mile drażnił nozdrza. Nareszcie wrócił do domu. Uniósł łeb, szukając przyjaciółki. Leżała niedaleko, wpatrując się obłędnie w złocistą, wijącą się nić, którą ściskała w dłoni.

- Co teraz z tym zrobisz?
- Teraz będzie tylko mój – powiedziała, wplątując sobie we włosy dusze Ariela. – Nikt nas już nie rozdzieli.
- Czy aby na pewno?! – odezwał się potężny, władczy głos z otchłani. – Czy myślisz, że stary, poczciwy Lucyfer pozwoli ci zachować śmierdząca duszę anioła, dla siebie? Masz mnie za głupca?!

Zerwała się na równe nogi, stając naprzeciw najstraszliwszej istoty jaką dane jej było poznać. Nie miała z nią żadnych szans, jednak nie potrafiła wyzbyć się swojego skarbu. Miłość, to chyba jest miłość, pomyślała, dotykając, być może po raz ostatni, złotej nici.

- Nie mogę ci tego oddać – powiedziała, patrząc się prosto w czarne, groźne oczy Lucyfera. Poczuła przenikliwe zimno. Niewidzialna lodowata siła wypełniła ją od środka, zamieniając w twardy głaz.
- Też chcesz być po wsze czasy lodowatą rzeźbą, która będzie zdobiła moje królestwo? – zapytał Lucyfer.
- Nie, panie – odezwał się przestraszony Biegiel.
- Mądra odpowiedź – powiedział Lucyfer, zrywając złotą nić wplątaną w skamieniałe włosy martwego posągu. – Nie mogę ci go oddać, głupia dziura! – Zaśmiał się donośnie. - I co ja mam z tobą zrobić, Arielu?

Pogładził czule gigantycznego fallusa i uśmiechnął się.

Koniec.
Ostatnio zmieniony sob 07 lip 2012, 12:18 przez piootrek87, łącznie zmieniany 2 razy.
Obrazek

2
Niezliczone rzesze pięknotek, które wodzą za tobą wzrokiem jak byś był jakimś pieprzonym ciasteczkiem ze słodkim nadzieniem.
Jakbyś.
Ariel ściskał w palcach kartkę z adresem i maszerował flegmatycznie przez wieś.
Nie da się maszerować flegmatycznie.
Ujadanie psa urwało się nagle. Czworonóg wlazł do budy, gdzie po chwili skonał. Podeszły wiek i nadmierny wysiłek doprowadził go do kresu psich dni.
Padł bo zobaczył anioła?
Nie wiedzieć skąd w jego reku znalazły się dwie szklaneczki.
Ręku.
...gdy kolejna porcja świeżych ekskrementów ujrzała światło dzienne.
Ekskrementy to kał i mocz a tobie chyba chodziło o wymioty.
Odwróciła się i poszła.
Oddaliła się.
W ciasnej łazience, klęczący z pochyloną nad muszlą głową(PRZECINEK) Ariel,(BEZ PRZECINKA) obiecywał sobie, że już nigdy, ale to nigdy nie tknie alkoholu.
Poszedł do stodoły i zniknął w jej wrotach.
Zniknął we wrotach stodoły.
...na widok notatek zdolnej koleżanki, niezdrowe pożądanie.
...na widok notatek zdolnej koleżanki: niezdrowe pożądanie.

Podobało mi się. Ciekawe opowiadanie, sprawnie napisane, żartobliwie, z wyrazistymi bohaterami. Uważaj tylko na przecinki, bo stawiasz je w niewłaściwych miejscach.

3
Niebo. Miłość, uciechy cielesne i dobra zabawa
Niebo, a później od nowej linijki. Bez tego wyróżnienia te słowo jest zagubione.
Niezliczone rzesze pięknotek
Zapewne chodzi o żeńską wersję pięknisia, ale te słowo jest jakieś...toporne.
Leżysz na bujającym się delikatnie hamaku i z bambusowego stolika, stojącego obok, bierzesz kolorowego drinka z parasolką
Ciapowate zdanie. Najpierw dałbym, że bierze drinka, a później skąd go bierze. Żeby nie było powtórzenia "z"(nie wiem dlaczego tak mnie ono irytuje) drink mógłby być ozdobiony parasolką.
Owłosiona małpka
A są nieowłosione małpki?
Poczciwy staruszek ze strapioną miną szedł pochylony
Szedł pochylony ze strapioną miną - w Twojej formie odebrałem to zupełnie nonsensownie: dziadek niesie strapioną minę(chyba muszę zacząć się leczyć;P)
Tuż za nim starała się dotrzymać mu kroku małpka w śmiesznej czapeczce.
Fuj zdanie. Nie dość, że "nim" i "mu" tak blisko siebie, to... nie w sumie jak to poprawisz to powinno być dobrze.
Masz się tym zająć, natychmiast.
Tu rozdzieliłbym zdania, na koniec drugiego dając wykrzyknik. Wtedy te "natychmiast" będzie bardziej naturalne.
Mam już inne zadanie – powiedział Rafael. – Niech się tym zajmie ktoś inny
Podkreślone bym wyrzucił. Wiadomo, że to on będzie odpowiadał staruszkowi, bo o nikim innym obecnym przy tej scenie nie wspomniałeś.
Ariel? Nie nadaje się do tego.
On się do tego nie nadaje. A jeszcze wykrzyknik dodaj. Ogólnie podczas tego dialogu mógłbyś gęściej sadzić myślniki - przecież to kłótnia.
To był tylko przykry zbieg niesprzyjających okoliczności.
Przykry zbieg okoliczności wystarczy, no i nie rozwalisz przy tym frazeologizmu.
jeden z warkoczy u długiej brody
Niepotrzebne.
Niebo nie ma początku ani końca, jest bezkresne. Nigdy nie panuje tu ciemność tylko światło
A cukier jest słodki, bo ma w sobie cukier. Ubierz te zdania sensowniej, bo teraz wyglądają tak, jakbyś traktował czytelnika jako niezbyt rozwiniętego.
można dosięgnąć prawdziwego szczęścia, lecz nie wszystkim zostaje ona dana
Ono(szczęście) dane.
nad brzegiem rzeki z krystaliczną wodą
Albo wyrzuć tę kryształową wodę, albo wepnij ją jakoś subtelniej w zdanie.
Bujne blond loki(a), niczym złote sprężynki(b), opadały swobodnie(c) na, jakby wyrzeźbioną w marmurze(d), twarz o nieobecnym spojrzeniu(e)
Składniowa rzeź. Chciałeś się pobawić językiem i wyszła sieczka. ACBDE/ED chyba będzie najsensowniejsze.
powiedział Rafael, który zleciał bezszelestnie i stanął tuż obok.
- Witaj, Rafaelu.
Denerwujące powtórzenie.
- Nie mogę, nie chcę.
Och, jaki on burzliwy. Użyj wykrzyknika, użyj czasowników, przymiotników i różnych innych fajnych bajerów językowych i pokaż czy on się boi Ziemi, czy może nie chce tam lecieć z lenistwa. Pokaż gniew i zawziętość w wykłócaniu się o swoją rację.
- Zrobisz tak jak rzekłem – powiedział Rafael, rzucając mu teczkę z naklejką pary skrzydeł.
1)"Rzekłem" nijak nie pasuje do wcześniejszego sposobu wypowiedzi Rafała.
2)Naklejka w kształcie pary skrzydeł.
której zapisano, złotą czcionką, kilka zdań
Tekst listu wyróżnij inną czcionką(możliwe, że po prostu nie wrzuciła się ona na forum), a post scriptum zacznij od nowej linijki.
Oddzielaj większe przeskoki w tekście gwiazdkami lub czymś takim, o wiele łatwiej wtedy zorientować się, że ta część tekstu jest zamknięta, a teraz będzie coś zupełnie innego.
Ale cierpimy – jęczały dusze – ale nam niedobrze
Ależ sztucznie, ależ słabo. Tak mogłyby jęczeć te dusze przedrzeźniając nieudolnego kata, ale nie w momencie gdy naprawdę cierpią. Niech nie jęczą tylko wrzeszczą i niech te wrzaski będą bardziej realne. Kiedy uderzysz się młotkiem w palec, to nie szepczesz "ojej ależ mój palec dokucza mi bólem"
piekielny parobek imieniem Asmodeusz
Bluźnisz waść. Jak można parobkiem nazwać demona, który pojawia się kilkakrotnie w biblii i napsocił mocno. Jest to zdecydowanie więcej niż "parobek".
Zastukał kopytkami, by podkreślić wagę swoich słów
Po pierwsze primo - jeśli chcesz, żeby czytelnik też poczuł moc groźby to ujmij ją w słowa tak, żeby była groźna.
Po drugie primo - jeśli ma być powaga i strach to kopyta, jeśli śmiech i wesołe sarenki to kopytka.
Po trzecie primo - nie wiem jak tupanie miałoby podkreślić wagę tych słów. Jedno potężne tupnięcie, które zwali jęczące dusze z nóg może i owszem.
leju nieczyste dusze zapłakały
Dusze nieczyste - zgodnie z frazeologizmem.
należały niegdyś do sławnych władców
Wielkich władców - sława nie zależała od nich, wielkość tak.
a kilka demonów z trójzębami
Łohoho i butelka rumu. Widły są domeną diabłów, trójząb dzierży Posejdon(lub Neptun), a ogry robią rękawiczki z ludzkiej skóry.
jak robotnicy przy budowie polskich autostrad
Jak robotnicy na budowie autostrady w Polsce.
Pan Zła wygląd jak istota mająca za sobą szereg wypadków, nieudanych operacji plastycznych i bez liku godzin spędzonych na kąpieli we wrzącej smole. Inaczej mówiąc, był paskudny
A za te zdania Cię pochwalę, są naprawdę fajne. Ewentualnie mógłbyś coś pogrzebać w tym fragmencie o kąpielach w smole.
plując płatami piany
Płaty piany?
używano cieczy wyrabianej przez szereg czarcich specjalistów, który charakteryzował się
Która charakteryzowała
niemiłą wonią siarki z delikatną nutką kozich ekskrementów
1)Niemiłą zastąp czymś dobitniejszym.
2)Delikatna nuta będzie lepsza od nutki(ta jest zbyt malutka).
Asmodeusz czym prędzej wykonał rozkazy i natychmiast poczwarnie wyglądające sługi dźwignęły kotły i wlały w lej pełnego piszczących dusz
1)Rozkaz - był przecież tylko jeden
2)Czym prędzej i natychmiast w tak małym odstępie tekstu się gryzie(przynajmniej tutaj).
3)Co wlały w lej?
Jęczą jak dzieci, które w sobotni poranek odkryły, że całą ich rodzinę, łącznie z ulubionym puchatym kotkiem, brutalnie zamordował i zmasakrował jakiś wariat.
1)Te dzieci by nie jęczały(co Ty masz z tym jęczeniem?) tylko biegały, krzyczały, łkały itp. etc.
2)Brutalnie - zmień na coś bardziej opisowego. Zmasakrował - zmasakrował ciała/zwłoki(to ważne).
Wiem z drugiej ręki, a raczej skrzydła – mrugnął poufale do sługi, Pan Zła
1)Wstawka ze skrzydłem - dodaj, że Lucek uwielbia mówić takie suchary, bo inaczej kiepsko wypada.
2)Mruknął - czyli powiedział po cichutku. A u Ciebie puścił oczko.
odrzucił Nieba na zawsze
Na dobre.
przejechał czule łapą po nabrzmiałym fallusie
Dałbyś chociaż jakieś ostrzeżenie na początek przed czymś takim. Diablo porno bez ostrzeżenia.
monstrualnym głazie Śmierci
Głaz z wielkiej jako część nazwy własnej.
i wydłubywała brud po smole z paznokci u nóg
Wydłubywała smołę spod paznokci(...)
dodawały jej smaczku, niczym szczypta przypraw rzucona do wrzącego bulionu
Niby smaczek i gotowanie do siebie pasują ale... jeśli ma być metafora, to właśnie ten smaczek niech będzie bardziej oderwany od tego realnego smaku.
Od stuleci podkochiwała się w Arielu,
1)Od wieków - zwykłe czepialstwo z mojej strony, lepiej brzmi jak dla mnie.
2)Gdyby to on się w niej podkochiwał, to okej późniejsze zdanie miałoby sens. W obecnym stanie niekoniecznie.
na stacji paliw Shell-Hell
Samo Hell byłoby dla mnie lepsze. Kto ma skojarzyć z Shell ten skojarzy, kto nie...niech cierpi.
oryginalna miotełka do kurzu ze skrzydła archanioła Czesława
Za to masz plus:)
by nie wywołać u innych niesmaku charakteryzującego się falą wymiocin
Przekombinowane. Żeby nie wywołać odruchu wymiotnego - to jest ważna część.
morze siarczanego syfu, minął drzewo Gwałtu, jednym susem przeskoczył dolinkę Wisielców, przedreptał przez most Ścierw i w końcu dostał się na głaz Śmierci
Nazwy własne z wielkiej litery!
czyszcząc zawzięcie paznokcia
Paznokcie - wiem, w tym momencie czyściła jednego, ale paznokcie i tak.
Przeklęta Ziemia, pomyślał, znów los zesłał go do miejsca,
Przeklęta Ziemia - pomyślał - znów(...)
Dzień zapowiadał się na upalny.
Zapowiadał się upalny dzień.
Wciśnięta między niewielką rzeczką a olbrzymim lasem
Wciśnięta między niewielką rzeczkę a olbrzymi las.
Znaczy się mieszkać bedzie tu?
Tu będzie.
W rogu sufitu rozpościerał
W rogu pokoju.
jeśliby mu się bliżej przyjrzeć
Lepiej przyjrzeć.
Cuchnący smród gnoju
Cuchnący smród, masło maślane, a cofanie do tyłu.
zapaszków nie przygotowany, co
Nieprzygotowany.
W pewnym sensie tak, ale niejedno już widziałem.
Sołtys mówi o zapachach, a ten o tym co widział. Widać że się nie potrafi dogadać z prostym człowiekiem.
pozwalając na niewielki wgląd do środka
Eee?
tutaj mieszka demon, pomyślał, śledząc uważnie
Demon - pomyślał, śledząc uważnie(...)
Ciepło grzało od środka
Ehm. Ciepło rozchodziło się w jego wnętrzu?
po czwartej i piątej nie udało mu się zapanować nad ciałem i upadł na beton, raniąc sobie policzek i usta.
Z tego zapisu wynika, że wypił czwartą, upadł, później wypił piątą i znów upadł.
Normalnie zajęłoby to niecałe dwie minuty.
Zdanie do wyrzutu - jest zbyt oczywiste.
wiekowego hobbita z siwymi lokami, staruszka.
(...)staruszka z siwymi lokami. Ładne porównanie.
Tak – przytaknęła diablica
Ehm. Domyślisz się co tutaj jest nie tak.
hobby, jakim było ekstremalny chów
Jakim był(i reszta jak jest) lub jakim była(ekstremalna hodowla)
miałczących
Miauczących.
gorzej niż liście przesiąknięte zapachem martwej wiewiórki zmieszane z wonią psa, który wytarzał się w miejskich ściekach.
Pięknie ładnie ale co do tego mają liście?
gdy kolejna porcja świeżych ekskrementów ujrzała światło dzienne.
Kac - morderca, skoro wymiotował kałem.
Usiadł na werandzie pod osłoną cienia.
Usiadł w cieniu - na werandzie.
nie mógł na kim oka zawiesić ani poflirtować
Nie miał(...) - fraz mieć na kimś oko zawiesić.
przybierały coraz bardziej na sile
Coraz mniej przybierać nie mogą - podkreślone do wyrzutu.
Ariel poderwał się na równe nogi, nieco zbyt gwałtownie, gdyż znowu zrobiło mu się niedobrze
Namieszałeś z szykiem. Wychodzi na to, że poderwał się zbyt gwałtownie, bo zrobiło mu się niedobrze, a nie o to Ci chodziło.
która spustoszyła niedawno jego organizm, zostawiając tylko zgliszcza
to jednak po dłuższym namyśle postanowił
Po dłuższej chwili w końcu mu się to udało
Podkreślone do wyrzutu.
Nagle odezwało się kilka litrów piwa, które wcześniej wypił i poczuł się teraz bardzo pijany.
Może wróciło? Skoro przy Gabrielu procenty zniknęły, to teraz mogłyby wrócić(to nie jest ironia;))
Teraz z kolei poczuł, że całe zamroczenie alkoholem gdzieś znikło.
Znów zniknęło.
zdolnej koleżanki, niezdrowe pożądanie
zdolnej koleżanki - niezdrowe pożądanie
ale nieprzyjemne uczucie, że znowu coś spieprzy powoli nabierało
Uczucie, że - bardzo brzydkie połączenie.
biegł olbrzymi szczur wielkości gęsi,
Olbrzymi wyrzuć, skoro jest wielkości gęsi to wiadomo, ze olbrzymi.
zmiękczyły go bardzo
Bardzo go zmiękczyły.
Nie zwlekając chwili dłużej
Nie zwlekając ani chwili.
ale ja jestem ARIEL! Ten, który odeśle cię do krainy nicości.
Marlenkę przeszedł dreszcz
Byłoby naprawdę fajnie z tym fragmentem ale... ona już wcześniej słyszała jego imię, ba, sama je nawet mówiła.
Nagle czyjeś mocarne dłonie złapały go za ramiona, podniosły do góry i rzuciły nim o ścianę
1)Podnieść w dół się nie da.
2)Nim - niepotrzebne, do wywalenia.
w oczach Rafaela zapalił się obłęd.
Błyszczał obłęd.
a w dłoni zamajaczyła(mu) długa, biała włócznia
poczuł dojmujący ból
Przejmujący ból/
Ciasny pokój zamienił się przez chwilę w plac boju
Był nim już wcześniej - przecież Ariel walczył z Gabrielem i demonem.
Za nim! – ryknął wściekle Rafael. – Muszę mieć tą duszę
Rozkazywać powinna dziewczynka.
Nim zdołała się podnieść nikogo już nie było.
Gdzie nikogo nie było?
wyrywając kotu dusze Ariela
Duszę.
i znikła wraz z towarzyszem
Zniknęła.
przeszyła tylko puste powietrze i upadła dalej w trawie
Przeszyła powietrze i upadła w trawę(wbiła się w ziemię).
Kilka minut wpatrywała się w przestrzeń przed sobą, gdy wtem nadbiegła dziewczynka w upaćkanej od dołu komunijnej sukience. W ręku trzymała dwa różowe klapki.
1)Wpatrywał.
2)Wtem - do wyrzutki
3)Od dołu - lepiej zamień na np do kolan.
zapłacą, wtedy nie chciałbym być
zapłacą, a wtedy(...)
w skamieniałe włosy martwego posągu
Martwy posąg - do wymiany.
Skamieniałe? Przecież to rzeźba z lodu a nie kamienia.


Mimo błędów tekst jest fajny. Początek jest strasznie pokraczny, ale od momentu zejścia akcji na ziemię jest fajnie(końcowe piekło też słabe).
Oddzielaj fragmenty z dużymi przeskokami gwiazdkami.
INTERPUNKCJA - to woła u Ciebie o pomstę do nieba. Wchodzisz w google i wstukujesz - zasady interpunkcji polskiej czy coś w ten deseń i jedziesz od dechy do dechy.
Jeśli poprawisz interpunkcję i nie będziesz popełniał tak głupich błędów to możesz pisać naprawdę bardzo fajnie;)

PS. Ale długaśnego posta strzeliłem;P
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”