Frajery to frajery.

1
Ostrzeżenie o wulgaryzmach!


Tekst prosto spod palców, bez większej korekty merytorycznej.


Odbijające się od śniegu słońce boleśnie raziło w oczy. Było około minus dziesięciu stopni, mróz szczypał w każdą odkrytą część ciała. Ignacy szedł zgarbiony, rozmawiając przez telefon. Był szatańsko rozdrażniony, tak samo jak we wszystkie dni szaleństwa ciśnień. Każda maleńka przeszkoda, jak choćby kawałek lodu, który nawinął się pod stopy, czy nieudana próba odblokowania telefonu, zbliżała go do wybuchu. W tej chwili nakręcał go Walczak, na potęgę sepleniąc.
- Jestem przy bibliotece – wyrzucił przez zaciśnięte szczęki.
- Co kurwa? – dobiegło z telefonu.
- Gówno. Za chwilę będę – warknął.
- Jeszcze raz. Gdzie jesteś?
- W dupie kurwa! Za chwilę będę.
Rozłączył się i zablokował telefon; przy wkładaniu do kieszeni wypadł mu z ręki. Posłał z ust stado kurew; gniew rozrywał go od środka. Poskładał wszystko i ruszył dalej. Bał się swojego stanu i walczył z nim, wkładając wszystkie siły w uspokojenie. Nieudolne próby skłaniały do mordu. Minął kościół, do którego kiedyś chodził. Za dzieciaka bawiła go naścienna figura krzyżowanego Jezusa, którą ze względu na odmienność od kanonu nazywał podróbką. Z wiary wyrósł, tracąc okazję do kontemplacji rzeźby. Minął krzyż. Raził z niego patos, dolewając do irytacji czarkę pogardy. Nieświadomie zadarł nos.
Pokonał jezdnię i wszedł do pubu. Buchnęło ciepłem. Papierosowy dym połaskotał w nosie. Dwóch pijaczków siedziało przy barze, barman napełniał ich kieliszki. Z tyłu grupka dresiarzy głośno się śmiała. Jeden z nich wstając wyrżnął łokciem w ścianę, na której pojawiło się wgniecenie. Szefowa opieprzyła grupkę. Pokornie spuścili z tonu.
Walczak i Michał siedzieli pod czerwoną ścianą. Ignacy wyszczerzył zęby i przywitał się. Zdjął kurtkę i powiesił koledze na krześle.
- Don Ignacjo, mi to już ręki nie podasz? – Dobiegło zza pleców. Filip, którego poznał w trakcie jednej z letnich imprez, podał mu dłoń i ogromną drugą klepnął po plecach. Podszedł do ostatniego z towarzystwa. Wyglądał na starszego. Na kwadratowej twarzy jawił się cień zarostu.
- Ignacy – powiedział i podał mu rękę.
- Bartek.
Przy stoliku brakowało krzesła, więc podszedł do grupki o kilka lat młodszej od niego. Pogardliwie „zmierzono” go od góry do dołu. Uśmiechnął się demonstracyjnie.
- Mogę krzesło?
- Spoko.
Przestawił je i usiadł. Zza jego pleców dobiegło ciche „Nie, nie możesz” jakiegoś idioty. Odwrócił się i z wymuszonym odrzuceniem zmierzył grupkę.
- Jakiś problem? – dobiegło.
- Raczej – odpowiedział spokojnie i odwrócił się do kolegów. Nie lubił aroganckich wjazdów. Szczególnie przy znajomych. Poczuł nutkę satysfakcji.
- Co ty dzisiaj cieczkę masz? – zapytał się Walczak.
- Taki dzień z dupy. W ogóle koniec ferii.
- Weź nic nie mów. Mam trzydzieści zadań z zawodowego na jutro.
- Ja jebie…
- Trzeba się było za to wcześniej wziąć kozaku – wtrącił się Michał.
Walczak uśmiechnął się głupawo.
- Panowie macie jakieś papierosy? – zapytał Ignacy. Bartek sięgnął do kieszeni i poczęstował wszystkich.
Dym zawirował i zakuł w przełyku, uspokajając chłopaka. Wziął piwo od Walczaka. Smaki świetnie się uzupełniały.
- Grasz? – Walczak wskazał na stół bilardowy.
- Nawet ci kurwa postawię – uśmiechnął się. Pub odprężał go i relaksował.
Po kilku próbach stół zareagował na wrzucaną dwuzłotówkę. Walczak ułożył bile, Ignacy rozbił; wpadła cała. Wycelował w następną. Nie trafił. Dym papierosa szczypał w oczy. Walczak, po faulu, ustawił białą. Uderzył. Wpadła zielona połówka; po chwili kolejna.
- Pa jak gra, jebany – rzucił Filip. Brwi na jego twarzy ułożyły się tak, że przypominał pokornie proszącego kundelka.
- I tak to spieprzy – powiedział Michał. Roześmiali się.
Ignacy poprawił włosy i uderzył. Kij zahaczył o luźną koszulę. Do Walczaka podszedł jeden z dresiarzy. Trupio chudy i wysoki; jego zakazanego wyglądu dopełniały sine płomienie na prawej ręce. „Pewnie garował” – pomyślał. Szkielet prosił o zajęcie kolejki, Walczak przytaknął. Odszedł. Po chwili pojawił się następny. Krępy dwudziestoparolatek z trudem utrzymywał w górze powieki; był doszczętnie upalony.
- Zagramy po was, jo? – z trudem wyrzucił.
- Lajtowo – odpowiedział Ignacy.
- Pewnie kurwa, nie będę trafiał, ale chuj – rzekł powolnie. Oczy zbiegły się mu w malowniczego zeza.- Ja wole te piłkarzyki. W bilarda to jak się najebie – kontynuował. Słaby uśmiech wybił się na jego twarzy, zgrywając się z zamglonym wzrokiem. – Te młody. Spróbuj celować w te kropki na kancie stołu. Jak trafisz, ale tak idealnie, to nie ma chuja, żeby nie wpadła.
Ignacy zasymulował zdziwienie, po czym usiadł do stołu. Uwaga dresiarza skupiła się na Walczaku, który nieudolnie udawał zainteresowanie. Po chwili dosiadł do reszty.
Kosa w powietrzu robiła się nie do wytrzymania; wyszli zapalić na zewnątrz. Do baru weszły dwie dziewczyny. Wyskakujące z dekoltów cycki odwracały uwagę od ich mniej udanych twarzy.
Na grubej twarzy Filipa pojawił się rubaszny wyraz.
- Nie no, kurwa, trzy plus. – rzucił.
- Zgłodniałeś? – Michał uśmiechnął się.
Weszli do środka. Światło lamp przebijało się przez dym. Dziewczyny bajerowały mężczyzn przy barze, śmiejąc się tępawo. Ignacy z nadzieją spuścił wzrok z ich świńskich twarzyczek. Niżej sytuowane obiekty prezentowały się ciekawiej. Zamówili jeszcze po piwie.
Walczak szturchnął Ignacego.
- Ej, jak to jest? Twój stary jest policjantem, tak? – niewyraźnie spytał.
- Jest archiwistą przy komendzie.
- Ej, a on nie robił w więzieniu? – wtrącił Michał.
- Robił, robił. Teraz jest emerytowanym klawiszem.
- Czym, kurwa? – Walczak parsknął.
- Emerytowanym funkcjonariuszem służby więziennej.
- Nie no, sory, „klawisz” mi tak filmowo zabrzmiał.
- Masz, kurwa, ryj filmowy.
Grupka roześmiała się. Ignacy rzucił okiem na pub. Słowa o przeszłości starego mogły nie spodobać się bywalcom knajpy. Filip nadął wyrośniętą klatę.
- Ej, jak w serialach mówili na tych do ruchania? – spytał.
- Cwele – Ignacy uśmiechnął się.
- Nie kurwa, to były te, no, „siostrzyczki”.
- W Polsce cweli się zasuwa.
Ignacy pociągnął łyk piwa. Spodobały mu się ciekawe spojrzenia kolegów.
- Ogólnie to w więzieniach masz trzy podgrupy – zaczął - Grypsujący, frajerzy i cwele. Cweli się rucha, frajery to frajery, a grypsujący uchodzą niby za tych inteligentnych, silnych i w ogóle zajebistych.
- Skąd wiesz?
- Czytałem.
Poczuł na sobie czyjś wzrok. Do stolika podszedł upalony dresiarz. Klepnął Ignacego w ramię. Chłopaka zakuło pod sercem.
- Ej, ziomek? Siedziałeś? – dość wylewnie zapytał.
- Yy… Nie – odpowiedział, siląc się na spokój.
- Weź lepiej o tym nie gadaj kurwa. Bo tu połowa to recydywa – Tu popukał się w czoło.
- OK., spoko, sorry – powiedział Ignacy. Spadł mu kamień z serca. Prawdopodobieństwo „przekopów” zmniejszyło się znacznie. Nie był tchórzliwy, ale nigdy nie znalazł się w takiej sytuacji. Trzęsły mu się ręce.
- No, ten… Alpy, piękne góry, nie? – uśmiechnął się do kolegów. Ich nerwowe grymasy nie dodawały mu otuchy.
- Lepiej odpuśćmy temat – szepnął Filip.
Grupka młodszych dresów zerkała na chłopaków, zapewne wyczekując „ciekawszej” puenty.
Ignacy czuł na sobie spojrzenia. Bawiła go ich postawa, podobnie jak ta dresiarza. Wrócił do picia piwa.
Po chwili podszedł ten z płomieniami na ręce.
- Ty, kurwa, siedziałeś? – warknął.
- Nie – odpowiedział.
- A kminisz coś? Bo tak o grypserce gadasz, palancie? Ja cwaniak, kurwa, jestem.
- Nie rozumiem.
- No to co pierdolisz, jak nie rozumiesz, kurwa?
Strasznym spojrzeniem mierzył Ignacego.
- Sorry, nie będziemy o tym wtedy rozmawiać – powiedział chłopak. Wyczuł, że jeśli nie spasuje sprawy mogą przybrać wręcz „ostateczny” obrót.
Odetchnął, kiedy Szkielet wrócił do gry. Czuł, że zachował się głupio; próbował poukładać sobie całą sytuację. Spojrzał na kolegów. Uśmiech Michała zawierał w sobie nerwowe pytanie.
- Spijemy i lecimy, nie? – zapytał Ignacy. Jednogłośnie zgodzili się. Atmosferę można było ciąć nożem. Filip nerwowo stukał o blat, Michał rozglądał się.
Poczuł tępy ból w czaszce. Coś drewnianego uderzyło o ziemię. Walczak zerwał się, chwytając za żebra. Ignacy pomacał potylicę. Odwrócił się: Szkielet stał ze złamanym kijem bilardowym dysząc ciężko. Jego spojrzenie gwarantowało gotowość na wszystko.
- Teraz kurwa będziesz wiedział! – wysapał.
Ignacy spojrzał na kolegów.
- Może pójdziemy? – powolnie zapytał. Wstali.
Wyszedł. Czuł tępą pustkę i adrenalinę. Słyszał głos szefowej, opieprzającej dresiarzy i zbulwersowanego Szkieleta. To wszystko przebijało się przez przyśpieszony oddech i bicie serca. Oddalił się, nie czekając na kolegów.
Nie myśląc skierował się w stronę domu. Światła latarni boleśnie kuły w oczy. Wygrzebał papierosa i zapalił. Otępiałe myśli próbowały poukładać się głowie. Łapczywie ściągał dym, próbując wymusić skupienie. Czuł jedynie zdziwienie i szok. Jakby dresiarz miał rozbić tym kijem pole siłowe otaczające chłopaka. Nigdy nie spodziewał się czegokolwiek w ten deseń.
Kiedy wrócił do domu, przedstawił sprawę rodzicom. W nocy nie mógł spać. Ból w czaszce przypominał o niebezpieczeństwie, serce zaczynało bić szybciej. Chciało mu się rzygać. Po fali wymiotów nadchodził półsen, w którym raz po raz nawiedzało go straszne spojrzenie dresiarza. Rano wstał niepewny.
Ostatnio zmieniony pn 12 mar 2012, 21:14 przez Kajetano, łącznie zmieniany 5 razy.

2
Do stylu i składni nie będę się przyczepiał, bo jestem dość leniwy i po ciężkim dniu w pracy. Ale jedno mnie nurtuje. O czym to jest? Bo dałoby się streścić w paru zdaniach. Wszedł do lokalu. Atmosfera była gęsta i gęstniała z minuty na minutę. Po paru nieprzemyślanych tekstach dostał kijem w łeb i poszedł do domu. Poskarżył się rodzicom i poszedł spać.

Czy źle to widzę?

3
Szczerze to chciałem pod koniec przedstawić szok chłopaka. Nigdy w życiu nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Jest tym przerażony.

[ Dodano: Sro 07 Mar, 2012 ]
Wilczku. Nie powiedziałbyś rodzicom o tym, że jakiś typ złamał Ci kij na głowie. IMO to troszkę nierozsądne :)

4
No ja mam tyle lat, że nie opowiadam rodzicom, co mi się w barze przytrafiło:) Ponadto, zachowując się w taki sposób, jak bohater, nietrudno o wyłapanie w knajpie. Więc ja bym się spodziewał, że dostanę, a nie potem przeżywał szok:)

6
Rozumiem, ale nie kupuję pomysłu. Bo z języka, jakim się posługuje, z otoczenia w jakim przebywa, wynika, że nie jest świętoszkiem i nie powinno mu być obce, że w barach można zarobić w paszczę. Po prostu się to nie klei, musisz wprowadzić poprawki, żeby wszystko było jasne. Pamiętaj, że jeśli czytelnik nie rozumie o co chodzi, to nie jest to problem czytelnika, tylko autora:)

7
Uważam, że ten tekst jest lepszy od Twojej wcześniejszej pracy ("Duża dziewczyna"). Przede wszystkim poprawie uległy dialogi, są bardziej żywe i plastyczne. Tylko przesadziłeś z ilością przekleństw - za to duża krecha. Wiem, że w codziennym życiu często jest to normą (też z tym czasami przesadzam), ale w opowiadaniu takie nagromadzenie wulgaryzmów wygląda średnio - mnie osobiście bardzo to razi. Wg mnie odpowiednio użyta jedna k... zrobi lepsze wrażenie, niż cały ciąg wyzwisk.
Nawet polubiłem Twojego bohatera - trochę pozer, a tak naprawdę sierotka.

8
Kajetano pisze:Był szatańsko rozdrażniony, tak samo jak we wszystkie dni szaleństwa ciśnień.
Przy -10 ciśnienie nie szaleje, lecz jest stabilnie wysokie. Dobry czas dla meteopatów. chociaż trochę chłodno. To "szatańskie rozdrażnienie" jest jakby nie z tej epoki, nazbyt emfatyczne. Nie mogłeś napisać, że był wściekły, czy podobnie?
Kajetano pisze: W tej chwili nakręcał go Walczak, na potęgę sepleniąc.
Może po prostu sepleniący Walczak. Trudno jest seplenić "na potęgę", gdyż seplenienie jest u danego osobnika cechą stałą, nie podlegającą nagłym skokom.
Kajetano pisze: Bał się swojego stanu i walczył z nim, wkładając wszystkie siły w uspokojenie. Nieudolne próby skłaniały do mordu.
Piszesz o czymś, czego nie pokazujesz. Gdyby Twój bohater chociaż głęboko odetchnął, żeby się uspokoić! Ostatnie zdanie - zupełnie nieudane. Próby czego? Uspokojenia się?
W ogóle, jeśli w kimś wściekłość aż kipi, powinno mieć to jakieś solidniejsze uzasadnienie, nie zaś tylko skoki ciśnienia atmosferycznego. Zwłaszcza, że tu chodzi o chłopaka. No, niechby jakieś nieprzyjemności w szkole...
Kajetano pisze:Za dzieciaka bawiła go naścienna figura krzyżowanego Jezusa, którą ze względu na odmienność od kanonu nazywał podróbką.
Za dzieciaka to kolokwializm, który ujdzie w dialogach, ale nie w narracji odautorskiej. Poza tym - odmienność od kanonu to nie podróbka.
Kajetano pisze:Minął krzyż. Raził z niego patos, dolewając do irytacji czarkę pogardy.
Czyli to był krzyż na zewnątrz, przed kościołem? Czy piszesz o jakiejś innej rzeźbie? I raczej: jego patos raził go. A patos dolewający czarkę pogardy do irytacji to jednak obraz przekombinowany.
Kajetano pisze:Pokonał jezdnię
Nie przesadzaj. Czy zwykła jezdnia to ściana wspinaczkowa, że trzeba ją pokonać?
Kajetano pisze:Zdjął kurtkę i powiesił koledze na krześle.
Powiesił na krześle kolegi.
Kajetano pisze:podał mu dłoń i ogromną drugą klepnął po plecach
A ta pierwsza to była malutka?
Kajetano pisze: klepnął po plecach. Podszedł do ostatniego z towarzystwa. Wyglądał na starszego. Na kwadratowej twarzy jawił się cień zarostu.
- Ignacy – powiedział i podał mu rękę.
Zamieszanie z podmiotami domyślnymi. W rezultacie wychodzi na to, że cień zarostu przedstawia się jako Ignacy.
Kajetano pisze: Pogardliwie „zmierzono” go
Bez cudzysłowu.
Kajetano pisze:Odwrócił się i z wymuszonym odrzuceniem zmierzył grupkę.
Pojęcia nie mam, o co tu chodzi.
Kajetano pisze:Dym zawirował i zakuł w przełyku,
zakłuł. A jeśli zawirował, to raczej nie w przełyku, lecz w powietrzu.
Kajetano pisze:z trudem utrzymywał w górze powieki; był doszczętnie upalony.
To brzmi tak, jakby te powieki trzymał nad głową.
Kajetano pisze:- Robił, robił. Teraz jest emerytowanym klawiszem.
- Czym, kurwa? – Walczak parsknął.
- Emerytowanym funkcjonariuszem służby więziennej.
Naprawdę chcesz przekonać czytelnika, że ten chłopak nie zna znaczenia słowa klawisz?
Kajetano pisze:- OK., spoko, sorry – powiedział Ignacy. Spadł mu kamień z serca. Prawdopodobieństwo „przekopów” zmniejszyło się znacznie. Nie był tchórzliwy, ale nigdy nie znalazł się w takiej sytuacji. Trzęsły mu się ręce.
Coś mi tu nie gra. Chłopakowi spada kamień z serca, ale ręce się trzęsą, chodzi do mordowni, gdzie przesiaduje jakieś szemrane towarzystwo, ale nigdy nie był w takiej sytuacji... Nigdy go nikt w tej spelunie nie zaczepił?
Kajetano pisze:zapewne wyczekując „ciekawszej” puenty.
Bez cudzysłowu.
Kajetano pisze:- No, ten… Alpy, piękne góry, nie? – uśmiechnął się do kolegów. Ich nerwowe grymasy nie dodawały mu otuchy.
- Lepiej odpuśćmy temat – szepnął Filip.
Kajetano pisze:Ignacy czuł na sobie spojrzenia. Bawiła go ich postawa, podobnie jak ta dresiarza.
Przed chwilą trzęsły mu się ręce, teraz już jest rozbawiony, chociaż nie ma wsparcia kolegów, a sam jeszcze nigdy nie był w takiej sytuacji... Zdecyduj się na coś, bo takie przeskoki nastroju nie są wiarygodne.
Kajetano pisze:sprawy mogą przybrać wręcz „ostateczny” obrót.
Zamiast znowu wrzucać coś w cudzysłow, napisz po prostu, że to może się źle skończyć, albo podobnie.
Kajetano pisze:Poczuł tępy ból w czaszce. Coś drewnianego uderzyło o ziemię. Walczak zerwał się, chwytając za żebra. Ignacy pomacał potylicę. Odwrócił się: Szkielet stał ze złamanym kijem bilardowym dysząc ciężko.
Nie biorę wprawdzie udziału w bójkach, ale mam wrażenie, że jeśli chłopak oberwał w potylicę tak, że aż pękł przy tym kij bilardowy, to powinien leżeć na podłodze z rozwaloną czaszką, a nie spokojnie wychodzić z tej speluny.
Kajetano pisze:Ignacy spojrzał na kolegów.
- Może pójdziemy? – powolnie zapytał. Wstali.
Mhm. Facet z kijem zaatakował ich kolegę, a oni tak sobie siedzieli cały czas? Poza tym Walczakiem, który chwycił się za żebra?
Kajetano pisze: Otępiałe myśli próbowały poukładać się głowie. Łapczywie ściągał dym, próbując wymusić skupienie. Czuł jedynie zdziwienie i szok. Jakby dresiarz miał rozbić tym kijem pole siłowe otaczające chłopaka. Nigdy nie spodziewał się czegokolwiek w ten deseń.
Dym się wciąga, a nie ściąga, poza tym chłopak raczej próbował się opanować, a nie "wymusić skupienie".
W ten deseń to znowu kolokwializm, zgrzytający w narracji. I nie uwierzę, mimo najszczerszych starań, w to ostatnie zapewnienie. Jeśli się chodzi do lokali, gdzie przesiadują dresiarze czy inny element, to właśnie czegoś takiego należy się spodziewać.
Kajetano pisze:przedstawił sprawę rodzicom.
Raczej powiedział o wszystkim rodzicom, jeśli już.

Nie podoba mi się to nagromadzenie wulgaryzmów w Twoim tekście. Ja wiem, że można, i to wcale nierzadko, spotkać osoby, u których ekspresja słowna sprowadza się do tych paru określeń, obficie przez Ciebie wykorzystywanych, lecz literatura to nie życie i w tekście pisanym wulgaryzmy należą do zasobu środków stylistycznych, kształtujących formę tekstu i charakteryzujących jego bohaterów. A zatem, powinny być używane w sposób przemyślany. U Ciebie posługują się nimi wszyscy: i ten Ignacy, i jego koledzy, i dresiarze, czy są wściekli, czy w dobrym nastroju, bez różnicy. Uczniak z normalnej rodziny mówi tak samo, jak recydywista; jeśli jest zadowolony, to rzuci sobie paroma kurwami, jeśli złość w nim buzuje, to też... Te dialogi brzmią nawet dość naturalnie, masz chyba słuch językowy, lecz, niestety, skojarzenia przy czytaniu takiego tekstu są dość jednoznaczne: prostacki, wulgarny język = prostacki bohater, a nie wiem, czy właśnie na tym Ci zależy. Dlatego też niewiarygodnie wypadają tłumaczenia, że taki jest wstrząśnięty, gdyż nie spodziewał się tego, co go spotkało.
Nad językiem narracji też musisz popracować, gdyż tu akurat masz skłonność do określeń przesadnych, jakby "na wyrost" wobec sytuacji, które opisujesz.
Nie bardzo radzisz sobie z emocjami głownego bohatera, często nie są uzasadnione przebiegiem wydarzeń.
W sumie jednak - zachęcałabym do dalszego pisania.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

9
Kajetano napisał/a:
Odwrócił się i z wymuszonym odrzuceniem zmierzył grupkę.
Pojęcia nie mam, o co tu chodzi.
mój błąd, musiałem przymulić przy poprawianiu tego zdania
W sumie jednak - zachęcałabym do dalszego pisania.
coś nie wierzę w szczerość twoich słów xD

Czyli podsumowując: Wulgaryzmy tylko kiedy są potrzebne;Eliminacja potoczyzmów z narracji; Większy realizm i dostosowanie wszystkiego do odbiorcy tekstu; Unikać amplitudy emocji; Unikać określeń przesadnych.

Dzięki! :)

[ Dodano: Czw 08 Mar, 2012 ]
Kajetano napisał/a:
Za dzieciaka bawiła go naścienna figura krzyżowanego Jezusa, którą ze względu na odmienność od kanonu nazywał podróbką.
Za dzieciaka to kolokwializm, który ujdzie w dialogach, ale nie w narracji odautorskiej. Poza tym - odmienność od kanonu to nie podróbka.
A czy w narracji pierwszoosobowej kolokwializmy mają rację bytu?

10
Oj, Kajetano, ja jestem szczera także wówczas, kiedy piszę coś miłego, a nie tylko wtedy, kiedy wytykam błędy :D
A poważnie - zachęcam Cię do pisania, gdyż widzę korzystną różnicę pomiędzy Twoim poprzednim tekstem, a tym właśnie, który zweryfikowałam.
Kajetano pisze:A czy w narracji pierwszoosobowej kolokwializmy mają rację bytu?
Jak najbardziej. W narracji pierwszoosobowej oddajesz głos bohaterowi, a ten może pozwolić sobie na znacznie więcej, niż narrator opowiadający w trzeciej osobie, który jest niejako porte-parole autora. Tyle, że wówczas pojawia się konieczność dopasowania języka do osoby tego bohatera-narratora. Dużo zależy od tego, kim on jest i z jakiego środowiska się wywodzi.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

11
Kajetano pisze:Czyli podsumowując: Wulgaryzmy tylko kiedy są potrzebne;Eliminacja potoczyzmów z narracji; Większy realizm i dostosowanie wszystkiego do odbiorcy tekstu; Unikać amplitudy emocji; Unikać określeń przesadnych.
Ja tak dodam jeszcze. Wulgaryzm w tekście razi kilka razy mocniej niż w języku mówionym. Pojedynczy już mocno waży na rysie postaci, kilkakrotny (w stosunkowo krótkim tekście) sprawia, że czytelnik odbiera postać jako krańcowo nadużywającą (w rodzaju recydywka, dresiol itp.).
Dobrym rozwiązaniem jest szukaniem zastępstwa. Można używać słabych wulgaryzmów (np. dupa, albo pierdzielisz zamiast pierdolisz). Można też urywać wulgaryzmy, np. - Kur..., - O żesz...
Osłabia to siłę rażenia.
Co do kolokwializmów czy potocyzmów, wszystko zależy od rodzaju narracji. W pierwszoosobowej tak naprawdę snujesz dodatkowy dialog, więc wkładasz w usta narratora wszystko co chcesz. Podobnie może być w niektórych wersjach auktorialnych, gdzie narrator jest w jakiś sposób sprecyzowany, choć nie bierze udziału w fabule. Natomiast w personalnej never, nawet gdy jest to narrator trzecioosobowy bardzo zbliżony do bohatera i mówiący prawie jego językiem.
Realizmu pilnować trzeba zawsze, ale nie zawsze wychodzi. Czasem piszemy o czymś nam znanym a okazuje się, że nasza wiedza była błędna. Cóż zrobić? Nie bez powodu pisarze zgłębiają wiedzę o różnych zagadnieniach - by gafy nie palnąć.
Dostosowanie do odbiorcy tekstu to taka efemeryda. Chcesz być czytany (z przyjemnością) więc dążysz do pisania językiem oczekiwanym. Thana zaraz powie, że nie tędy droga i słusznie. Znajdź swój styl, nie ten oczekiwany, ale swój. Trzeba go przepracować, ale najpierw znaleźć, on tam jest.
Natomiast istotnym zagadnieniem jest takie ogólne pisanie dla odbiorców. W sensie trafiania w punkt, właściwą proporcję. Np. (bo to mi się kojarzy od razu) odpowiednie zbalansowanie łopatologii. Nie można zbyt szczegółowo wyjaśniać intrygi (puenty, suspensu) bo to nudne dla czytelnika. Nie można też zbyt ogólnikowo, zbyt naookoło, niezrozumiale, bo czytelnik nie będzie wiedział o co chodzi, nie zrozumie. Oczywiście czytelnicy sa różni, jeden lepiej główkuje i lubi zagadki a drugi mnie. Ale jakiś środek trzeba znaleźć.
Ampituda emocji. O skrajne skoki chodzi, tak? No, na początek, owszem. Chociaż bardziej chodzi o to, że te emocje (i Rubia to napisała) są albo źle wyrażone (tzn. zamiast pokazać że są to napisałeś że są) albo nieuzasadnione, nieudowodnione, niepoparte wydarzeniami, na siłę, znaczy się. Co się poniekąd wiąże z innym zagadnieniem. Zaznaczam, ze nie musi tak być, ale jednak dobrym wyjściem na początek jest próba takiego pisania, by całość dążyła do momentu kulminacyjnego (niekoniecznie na końcu). U ciebie jest moment kulminacyjny, wiem gdzie, ale go nie czuję. Nie podprowadziłeś mnie do niego na coraz krótszej smyczy. Emocje bohatera nie rosły, jego roznosiło już na początku, trudno w takiej sytuacji przejąć się emocjami, które odczuwał, gdy dostał w łeb.

Grzech główny, IMHO, to wspomniana już niewiarygodna kostrukcja bohatera, będąca podstawą fabuły. Jako że historyjka opowiedziana jest taka sobie (w sensie zawiłości) ciekawość opowiadania musi tkwić w czymś innym. Słusznie stawiasz na emocje (to jedna z dróg) związane z zaskoczeniem i niedowierzaniem, że tak a nie inaczej skończyło się wyjście do pubu. Ale ja temu gościowi nie wierzę, z omawianych już przez innych powodów.

A co do zachęcania do pisania (co prawda to Rubii nie dowierzałeś, Kajetano, ale i tak się wypowiem) to powiem Ci, że w mojej opinii zniechęcac do pisania warto tylko tych, którzy już są tak pewni o swej genialności, że nie ma szans na to, żeby się czegoś nauczyli. Chcesz się czegoś nauczyć? No to ja też zachęcam.
Sekretarz redakcji Fahrenheita
Agencja ds. reklamy, I prawie już nie ma białych Francuzów, Psi los, Woli bogów skromni wykonawcy

12
[1]Odbijające się od śniegu słońce boleśnie raziło w oczy. [2]Było około minus dziesięciu stopni, mróz szczypał w każdą odkrytą część ciała. [3a]Ignacy szedł zgarbiony, rozmawiając przez telefon. Był szatańsko rozdrażniony, tak samo jak we wszystkie dni szaleństwa ciśnień. Każda maleńka przeszkoda, jak choćby kawałek lodu, który nawinął się pod stopy, [3b]czy nieudana próba odblokowania telefonu, zbliżała go do wybuchu. W tej chwili nakręcał go Walczak, na potęgę
Pisarz ma prawo. Czytelnik musi - ta reguła, choć nie zapisana, nie może istnieć w twórczości jako słowo stworzone. Dlaczego, już tłumaczę.
[1] - Opisujesz jakąś tam aurę, ale ona jest, bo jest - i w żaden sposób nie odnosi się do realiów świata. Źle, dlatego, że warto to przenieść na twój świat. Spraw, aby to co się dzieje (opisy) naprawdę miały znaczenie.
[2] Trzydzieści stopni na minusie (poprawnie)
[3] - Szedł zgarbiony. Ponieważ? Zobacz, gdzie jest narrator. Nie ma go w tej chwili. Opisał postać i znikł. Przyczyny, przyczyny!
[3a] - Rozmawiał przez telefon, ale nie mógł go odblokować... Coś tu nie gra.

Ok, przerabiamy:
Ignacy szedł zgarbiony, próbując schronić wzrok przed odbijającym światło śniegiem. Temperatura oscylowała w okolicach trzydziestu kresek poniżej zera, a słońce zwyczajnie kpiło sobie z aury. Światło odbijało się od zmarzniętego śniegu i zwyczajnie, lub nie, raziło w oczy. Jakby tego było mało, stanowił kłębek nerwów: każdy element krajobrazu rozdrażniał go jeszcze bardziej. Chociażby skrawek lodu, który nawinął się pod stopami.
W wersji powyżej: zgarbienie ma przyczynę (nie ładnie jest podawać fakt bez uzasadnienia). Pozostałe elementy dopasowałem i poprzestawiałem.
- Jakiś problem? – dobiegło.
Ten sam błąd narracji. Co dobiegło? To jest jakiś głos, charakerny (!), coś się z nim wiąże. Opisz to. Poważnie, to buduje scenę.
- Nawet ci kurwa postawię – uśmiechnął się. Pub odprężał go i relaksował.
poza brakiem przecinka jest inna wada: pub go odprężał? Dlaczego nie napiszesz konkretnego powodu? To jest miejsce na ukazanie bohatera!

Ostatnie słowo; wulgaryzmy i kolokwializmy użyte bezsensownie - w większości dialogów możnaby zastosować normalną mowę, i w narracji zapisywać o przekleństwach.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

13
Dodam coś jeszcze, żeby nie było, żem niepełną werifikację zrobił, choć trochę rad ogólnych też się pewnie przydaje. Teraz też dam :)

Jest trochę kiksów językowych. Nie pamiętam już więcej, ale podam ten przykładowy, który mi utkwił.
Ignacy szedł zgarbiony, rozmawiając przez telefon. Był szatańsko rozdrażniony, tak samo jak we wszystkie dni szaleństwa ciśnień.
O błędzie merytorycznym, że przy -10 stopniach ciśnienie jest stabilne, Rubia napisała.
Ja dodam, że mamy tu podwójny błąd językowy.
Pierwszy - użycie ciśnienia w liczbie mnogiej. Zwracam uwagę, że w jednym ośrodku nie mogą współistnieć dwa różne ciśnienia (albo więcej). Ciśnienie jest jedno, wysokie, średnie czy niskie, ale jedno. O ciśnieniach w liczbie mnogiej można mówić tylko, gdy chodzi o różne ośrodki (np. w butli sprężonego gazu i na zewnątrz) albo przy nazwach zwyczajowych - wieża ciśnienień, komora niskich ciśnień.
Drugie - szaleństwo. Cieśnienie nie może mieć szaleństwa, bo szaleństwo to:
1. «postępowanie wykraczające poza przeciętne normy, zwyczaje»
2. «stan psychiczny człowieka niepanującego nad sobą»
3. «choroba umysłowa»
4. «hulanka, zabawa»
Wszystkie dotyczą człowieka, nie zjawiska fizycznego czy przyrodniczego.
Powinno tu się więc powiedzieć o szalejącym ciśnieniu, od szaleć:
1. «tracić panowanie nad sobą i zachowywać się niepoczytalnie»
2. «zachowywać się nierozsądnie lub bardzo emocjonalnie»
3. «bawić się swobodnie i hałaśliwie»
4. «o zjawiskach przyrody, wojnach, chorobach itp.: występować w bardzo ostrej formie»
5. pot. «przepadać za kimś lub za czymś»
6. pot. «robić coś z pasją»
Czyli:
Ignacy szedł zgarbiony, rozmawiając przez telefon. Był szatańsko rozdrażniony, tak samo jak we wszystkie dni szalejącego ciśnienia.
Dodam jeszcze jedną poradę. Naumieć się poprawiać to co się pisze. Autokorekta.
Każdy zaraz mówi - ja nie umiem, nie znam się, nie potrafię, nie znam języka tak dobrze. Ja też tak mówiłem.
W pierwszej kolejności trzeba skończyć pisanie (napisać całość albo zamknięty fragment) i odstawić. Ja sobie wyznaczam, pisząc opowiadania, miesiąc. Bo to co napisane przed chwilą, wczoraj czy tydzień temu jest mi dobrze znane, ma wszelkie symptomy genialności i nie umiem w tym znaleźć błędów (poza tymi, które word wskaże).
A po miesiącu czytam. Warto czytać z nastawieniem takim, jakby się czytało kupioną książkę, nie coś swojego. Takie nastawienie może pomóc uzyskać porada z Wery - wydrukuj i czytaj z kartki.
A teraz najważniejsze. Gdy już czytasz z dystansem, zatrzymuj się w każdym miejscu, gdzie ci coś nie leży, gdzie masz jakieś wrażenie, ze jest coś nie tak. WRAŻENIE! Krzywizny jakiejś, mącipola, niedoformułowania, cokolwiek. I grzeb się w tym! Bierz słowniki i szukaj! Ja się nauczyłem niemal na co dzień z SJP obcować. Podam przykład. W jednym tekście (autor, mam nadzieję, nie widzi a jeśli widzi to mi wybaczy) napisane zostało, że nad głową bohatera było rozpostarte niebo. Wahałem się długo, bo niby wsio gra, więc w czym problem? Sprawdziłem w SJP.
rozpościerać - to rozkładać, rozwijać coś, co było złożone (np. mapa)
rozpościerać się - może cokolwiek i nie musi być wcześniej złożone, czyli własnie niebo.
A więc powinno stać, że nad głową bohatera było rozpościerające się niebo!
Identycznie z ciśnieniami, z powyższego tekstu.
Idzie się nauczyć być bardziej krytycznym, naprawdę. A powyższe sposoby mogą to ułatwić.
Sekretarz redakcji Fahrenheita
Agencja ds. reklamy, I prawie już nie ma białych Francuzów, Psi los, Woli bogów skromni wykonawcy

14
Tu się powinien wypowiedzieć sam autor, czy o to mu chodziło, ale "ciśnienie" w slangu odnosi się do stresu, stresujących sytuacji. Więc ktoś może "mieć ciśnienie", żeby się dostać na studia, zdobyć nową pracę etc. Można też powiedzieć, że "nie mogę znieść tej pracy. Za dużo ciśnień" - jeśli codziennie mamy jakieś stresujące sytuacje.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”