Po raz pierwszy zauważyłem, że dzieje się coś dziwnego czwartego dnia po naszym weselu.
Wtedy to, późnym wieczorem, Anka nagle zerwała się z łóżka i zaczęła się ubierać w wielkim pośpiechu. Byłem w tamtej chwili porządnie upalony trawą, którą dostaliśmy od jej kuzyna i nawet nie zapytałem jej, co wyprawia – uznałem to po prostu za normalne zachowanie kobiety, będącej na haju.
Kiedy jednak sięgnęła do mojej torby, grzebiąc w niej przez moment, wyciągając mój mały, nabyty jeszcze za czasów studiów pistolecik gazowy, aura spokoju, która dotąd otaczała mnie, wprawiając w euforyczny nastrój, nagle się ulotniła, a zastąpiło ją jedno, dominujące nad resztą uczucie: zdziwienie.
Normalnym było by zapytanie, co ty do kurwy nędzy wyrabiasz, ale ja nie bawiłem się w pytania; marycha pewnie też zrobiła swoje – po prostu wstałem, złapałem ją za nadgarstek i rzuciłem z powrotem na łóżko. Pistolecik upadł na podłogę i wystrzelił w tym samym momencie, w którym odepchnęła mnie z niespodziewaną siłą. Upadłem, uderzając głową o podłogę, a strumień gazu popłynął prosto w moją twarz.
Krzyknąłem, z bólu i zdziwienia.
A ona nawet nie zwróciła uwagi, po prostu wstała, podniosła pistolecik, wsadziła go sobie w dekolt, przestąpiła nade mną, spojrzała w lustro, wiszące koło drzwi, a po chwili wyszła. Ocierając oczy koszulką, słyszałem jej kroki, najpierw na korytarzu, potem na schodach. Nie byłem w stanie się ruszyć.
Dopiero po kilkunastu minutach oczy przestały piec niemiłosiernie, więc wstałem z podłogi, wciągnąłem leżące na krześle spodnie i niebieską koszulkę, kurtkę, buty i wyszedłem w ślad za nią.
Mieszkaliśmy w stosunkowo drogim hotelu, którego właściciele cieszyli się czterema gwiazdkami, jakie otrzymał po wizycie smutnych facetów w garniturach, przed trzema laty, jak pochwalił mi się starszy facet w recepcji, zaraz po naszym przyjeździe.
Hotel miał dwa piętra, z 10 pokojami na każdym z nich, plus poddasze, gdzie znajdował się penthouse – oczywiście pusty.
My mieszkaliśmy na pierwszym piętrze, na samym końcu korytarza, w pokoju, który Recepcjonista nazywał „Gniazdkiem dla nowożeńców”. I rzeczywiście, metrażowo rzeczywiście przypominał gniazdo. Jedyny plus, że w wyposażenie wchodziły ogromne, bardzo wygodne łóżko (o czym przekonaliśmy się już w dwie godziny po zameldowaniu) i czerwone zasłony, które nadawały sugestywnego klimatu, szczególnie wtedy, gdy pogasiło się górne światła i zapaliło tylko te stojące. O tym przekonaliśmy się wieczorem, potwierdzając naszą wcześniejszą tezę o bardzo wygodnym łóżku.
Schodząc po schodach, nasłuchiwałem głosów w holu. Liczyłem, że ją usłyszę i wrócę do pokoju w miarę uspokojony. Nic z tego. Przed wyjściem zerknąłem na wiszący w pokoju zegar (mający jakieś 30 lat); dochodziła trzecia nad ranem. Zdziwiłbym się, jeśli nawet Recepcjonista nie uciął komara; przez cztery dni pobytu, nie licząc nas, do hotelu wprowadziły się dwie osoby: facet, wyglądający mi na typ bawidamka, mieszkający na tym samym piętrze, co my, ale zaraz na początku korytarza (o czym wiedziałem, bo pierwszego wieczora wyszedł z niego, odziany jedynie w obcisłe slipy, kierując się do, mieszczącego się na parterze, płatnego dodatkowego jacuzzi), oraz miła babka w średnim wieku, która pogratulowała nam, życząc szczęścia, kiedy spotkaliśmy się na śniadaniu w głównej sali.
Teraz widocznie Bawidamek siedział w pokoju, pewnie oglądając pornole i głaszcząc się po jajkach, a Miła Babka spała spokojnie w jedwabnej pidżamie w paski, śniąc o przystojnych celebrytach, padających do jej stóp.
Recepcjonista, o dziwo, nie spał. Przeciwnie, wyglądał aż za bardzo przytomnie, co nieco mnie zaniepokoiło. Zauważyłem, że w jednej ręce trzyma dopalającego się papierosa bez filtra, a w drugiej słuchawkę staromodnego telefonu, który stał się przeżytkiem jakąś dekadę temu.
Kiedy mnie spostrzegł, odłożył słuchawkę, na jego twarzy odmalował się wyraz nieopisanej ulgi.
- Dzięki bogu, dzięki bogu... Już myślałem, że odstrzeliła panu łeb!
Wbrew sobie, parsknąłem śmiechem. Rzeczywiście, pistolecik mógł narobić sporo hałasu, a ona przechodziła z nim tędy, wciśniętym między cycki (bardzo ładne, muszę dodać), w stanie silnego wzburzenia, wywołanego nie wiadomo czym. Biedny, stary dureń pewnie o mało nie posrał się ze strachu. Zabójstwo męża przez nieszczęśliwą, świeżo poślubioną żonkę – to z pewnością nie jest dobra reklama dla turystów. Chociaż, być może odwrotnie, żyjemy przecież w popapranych czasach.
- Nic się nie stało – powiedziałem, starając się, by nie dosłyszał rozbawienia w moim głosie. - Żona po prostu źle się poczuła, to wszystko.
- Pokłóciliście się, czy jak? Co tak huknęło? Ten pistolet, który miała...
- Tak – przerwałem mu. - To był przypadek. Zresztą, to tylko pistolet do samoobrony, gazowy.
Miałem nadzieję, że w słabym świetle, jakie spowijało hol, Recepcjonista nie zauważy moich zaczerwienionych i wciąż jeszcze łzawiących oczu.
Na pewno? - zapytał, wychylając się zza kontuaru. Jeszcze centymetr i wyleciałby, rozbijając sobie głowę o posadzkę, jestem pewien.
- Tak, niech pan się nie przejmuje. - Zrobiłem poufną minę i zniżyłem głos. - Poślubna depresja, te sprawy.
Pokiwał głową i wrócił na miejsce. Nie wyglądał na przekonanego.
- Widział pan, w którą stronę poszła, po wyjściu? - spytałem jeszcze, stojąc przed drzwiami wyjściowymi, z mosiężnymi, pozłacanymi klamkami.
Pokręcił głową, zapalając kolejnego papierosa. Jeśli palił tak intensywnie przez większość życia, aż dziw, że do tej pory nie dorobił się nowotworu. Chociaż w zasadzie, statystki mówią, że więcej osób niepalących choruje na raka płuc, ten dziadek pewnie był kolejną ich częścią.
Wyszedłwszy na pogrążoną w mroku, niepokojąco cichą ulicę, zawołałem kilka razy jej imię. Może siedziała na którejś z tych rozstawionych przed hotelem ławek, wypłakując sobie oczy. Może rzeczywiście miałem rację, z tą depresją poślubną (chociaż nie miałem pewności, czy coś takiego w ogóle ma swoją naukową nazwę)?
Ale nie, nie było jej w pobliżu. Ani na żadnej z ławek, ani na chodniku. Sprawdziłem nawet w naszym fordzie, dopiero później przypominając sobie, że przecież wzięła ze sobą tylko pistolecik na gaz. Więc zakupy też nie wchodziły w grę. Zresztą, niby co miała kupować? Wszystko co było nam potrzebne, mieliśmy na miejscu. Praktycznie, przez cały tydzień moglibyśmy nie wychodzić z pokoju.
Poszedłem w dół ulicy, w stronę świecących słabym światłem latarni. Choć był środek lata, było mi zimno w samej koszulce i bez skarpetek. Nawoływałem ją raz po raz, oczywiście bezskutecznie. W pewnym momencie, przechodząc obok skromnego domu jednorodzinnego, ktoś otworzył okno i zapytał, czego się do cholery wydzieram po nocy. Kiedy w odpowiedzi po raz kolejny krzyknąłem jej imię, głos z okna zagroził wezwaniem policji.
Policja. To mogło być niezłe rozwiązanie. Jednakże, wolałem wezwać ją sam, więc wróciłem tą samą drogą do hotelu.
Zauważyłem, że Recepcjonista czyta jakieś kolorowe pisemko, rozłożone na blacie. W dłoniach trzymał zapałkę i następnego papierosa. Po chwili i on mnie zauważył. Szybkim, wręcz nienaturalnym ruchem zgarnął gazetkę z blatu, uśmiechając się do mnie ze zrozumieniem.
- Ani śladu po małżonce?
- Niestety nie.
- Co pan zamierza zrobić?
Dobre pytanie. Zastanowiłem się kilka sekund.
- Poczekam na nią w pokoju przez godzinę. Jeśli do tej pory nie wróci, zejdę tutaj i zadzwoni pan na policję. W porządku?
Pokiwał głową.
- Jasne. Mam nadzieję, że żona za chwilę ochłonie i wróci.
- Ja też.
Wracając do pokoju, mijając drzwi do pokoju Bawidamka, zobaczyłem, że są uchylone. W środku paliło się światło. Stanąłem w miejscu. Może ten burak coś widział? Zapukałem zdecydowanie, nie wchodząc. Dałem mu czas na wyłączenie pornola i schowanie fiutka.
Zapukałem drugi raz. Bez odpowiedzi.
Otworzyłem drzwi szerzej.
- Przepraszam, że przeszkadzam...
Głos uwiązł mi w gardle.
Przez głowę przeleciała mi myśl: w końcu zabiły go jego własne zabawy. Potem jednak zobaczyłem krew. Sporo krwi.
I zrozumiałem, że to, co początkowo wziąłem za sznur, jest w rzeczywistości hakiem, a facet wcale nie podduszał się podczas walenia konia.
Ktoś go na tym haku powiesił.
Dwie sekundy później padłem na kolana, wymiotując jajecznicą z kiełbasą i boczkiem, którą zjadłem na kolację. Torsje były gwałtowne i dosyć bolesne. Jęknąłem, oczy znowu zaczęły mi łzawić.
Dziesięć minut później siedziałem już razem z Recepcjonistą i Miłą
Babką za ladą w holu, czekając na przyjazd policji (wcześniej, niż oczekiwałem). Moja kochana żonka nadal się nie pojawiła. Może to i dobrze. Miałaby niezbyt dobre wspomnienia z miesiąca miodowego.
Chociaż, z drugiej strony, ten ktoś, kto wykończył Bawidamka, mógł teraz iść w stronę, z której akurat wracała Anka. Ktoś z zasychającą krwią na rękach i ubraniu.
Kiedy pomyślałem o krwi, znowu zebrało mi się na wymioty. Recepcjonista chyba zauważył, co się dzieje i łaskawie wskazał mi ręką drzwi z napisem „Tylko dla personelu”.
Wpadłem przez nie, z rozmachem otworzyłem drzwi do pierwszej kabiny, ostatkami sił powstrzymując się od zwymiotowania na buty, podniosłem deskę...
I to była druga dziwna rzecz tej nocy. Oczywiście, pomijając martwego Bawidamka.
Zapewne większości z was znane są odświeżacze powietrza, montowane w sedesach. W tym sedesie ktoś podmienił odświeżacz na ludzką dłoń.
Rzygając, myślałem: Co jest, kurwa? Trafiłem do powieści Kinga?
Kiedy byłem już pusty (chociaż bebechy cały czas dawały o sobie znać), przyjrzałem się dłoni, przyciskając usta do nosa.
Dłoń należała do kobiety, niemal na sto procent. Była mała, zgrabna i udekorowana biżuterią – trzema pierścionkami i bransoletką. Zauważyłem, że była wbita głęboko w nadgarstek, to na niej wisiała ręka.
Siedziałem chwilę, myśląc gorączkowo. Co tu się działo, do cholery? Najpierw dziwne zachowanie Anki, potem trup Bawidamka, teraz odciętą dłoń w sedesie...
Nagle zapragnąłem znaleźć się z powrotem w łóżku, razem z nią, masować jej plecy...
Usłyszałem kroki, po chwili drzwi od toalety otwarły się.
- Wszystko z panem w porządku? - Recepcjonista. Może to on lubi perwersyjne zabawy? Nie wyglądał groźnie, ale czy większość psychopatów właśnie tak nie wygląda: niepozornie? Tak czy inaczej, musiałem mieć się na baczności.
- W zasadzie to nie, leci ze mnie każdym otworem – odpowiedziałem. Zapewne usłyszał drżenie w moim głosie, ale w takiej sytuacji pewnie uznał to za normalne.
- Chce pan mięty, czy czegoś takiego?
- Nie, dam sobie radę, dziękuję.
Wyszedł. Odetchnąłem.
Mięty? Proszę, jaki dobry pan Recepcjonista, do rany-kurwa-przyłóż.
Ostrożnie podniosłem się z kolan i zamknąłem sedes, czując, jak żołądek znowu podjeżdża mi do gardła. Otworzyłem usta, jednak wydobyło się z nich tylko stłumione beknięcie.
Opłukałem twarz w jednej z umywalek, patrząc w lustro na swoje umęczone oblicze. To fascynujące, jak człowiek może się postarzeć w przeciągu godziny.
Usłyszałem krzyk w holu i zamarłem. Trudno było określić, czy krzyczał Recepcjonista, czy Miła Babka. Jeśli moje podejrzenia co do starego były słuszne, bardziej prawdopodobne było to pierwsze.
Gdzie ta pieprzona policja?, pomyślałem. I zaraz potem uświadomiłem sobie, że jeżeli to ten pryk był za to odpowiedzialny, wątpliwa była kwestia, czy rzeczywiście telefonował właśnie na policję. Być może zadzwonił po swojego, równie popierdolonego, kolegę? Młodszego i silniejszego?
Rozejrzałem się po łazience, szukając czegoś, czym można by było zablokować drzwi. Dzięki Bogu, otwierały się do wewnątrz.
Kosz na śmieci nie wyglądał zbyt pewnie, ale w takiej sytuacji nie miałem wyjścia.
Zabarykadowałem się w kiblu, taka myśl zaczęła krążyć mi po głowie i o mało nie wybuchnąłem histerycznym śmiechem? A jeśli mam paranoję? Może dziadek jest tak niegroźny, jak wygląda, a Bawidamek po prostu chciał ze sobą skończyć?
Zaraz potem jednak przed oczami pojawiał mi się obraz kobiecej dłoni, schowanej w sedesie. Możliwe, że na terenie hotelu znajdowały się dwa trupy, a ich morderca nadal tutaj grasował.
Przysunąłem głowę do drzwi, nasłuchując.
Cisza.
Czasami jest gorsza od największego hałasu, szczególnie w takich sytuacjach, jak ta.
Postanowiłem nie ruszać się z toalety. Oglądałem sporo horrorów, znałem zasady: jeśli ktoś ruszy dupę z bezpiecznej kryjówki, pięć minut później może pożegnać się z życiem, odebranym nożem, sznurem, maczetą, czy piłą mechaniczną.
Wszedłem do znajdującej się najdalej od drzwi wejściowych kabiny, zamknąwszy się od środka. Miałem zamiar siedzieć tam, dopóty, dopóki nie zapuka do mnie jakiś facet w niebieskim.
Pomimo emocji i poczucia zagrożenia, poczułem, że oczy kleją mi się do snu. Nic dziwnego, była czwarta rano, a ja nie spałem od dwudziestu godzin.
Krótka drzemka nie powinna mi zaszkodzić, pomyślałem jak ostatni dureń.
Zaszkodziła i to bardzo.
Obudził mnie ból w prawym ramieniu. Czułem coś wilgotnego na czole. Później okazało się, że to krew. Moja własna.
Nim otworzyłem oczy, już wiedziałem, że nie jest dobrze.
Znajdowałem się w ciemnym pokoju, pozbawionym jakiegokolwiek umeblowania, ozdób i okien.
Śmierdziało zgnilizną. I jabłkami. Dziwne, prawda?
Siedziałem na podłodze, na rękach miałem kajdanki, na nogach też. Na szyi, co już bardziej oryginalne (i przerażające) pętle, z przymocowanym do niej sznurem, który zwisał z sufitu. Kiedy próbowałem wstać, pętla zacisnęła się boleśnie. Opadłem bez sił, próbując ułożyć to wszystko w głowie.
Recepcjonista okazał się psycholem, tak jak podejrzewałem, taka była pierwsza myśl, która wyłoniła się z chaosu, panującego w moim mózgu. I pewnie nie byłem jego pierwszą ofiarą. Kobieta bez ręki...Pewnie ona tak śmierdziała, chociaż w tych ciemnościach gówno widziałem.
Bawidamek też wybrał sobie zły hotel, żeby zabawiać się fiutkiem w spokoju. Biedny dupek.
Czy Anka zauważyła, że z naszym dobrym i uczynnym gospodarzem jest coś nie w porządku? Czy dlatego, wychodząc, wzięła ze sobą pistolecik gazowy?
To częściowo tłumaczyło jej dziwne zachowanie, jednak nadal większa część pozostawała irracjonalna.
Próbowałem wypatrzyć jakieś szczegóły, ale ciemność pozostała nieprzenikniona. Gdzieś nad sobą słyszałem przytłumione głosy.
Potem zbliżające się kroki.
Poraziło mnie jasne światło, kiedy drzwi od pokoju rozwarły się nagle. Krzyknąłem, gwałtownie mrużąc oczy.
- Ja pierdolę, aleś się pan wpakował!
Nieznany głos. Czyżby wspólnik Recepcjonisty?
Przybysz podszedł do mnie, przez zmrużone powieki dostrzegłem, że trzyma coś w lewej dłoni.
Nóż.
- Niewygodnie, co? - spytał, niemal usłyszałem współczucie w jego głosie. Nachylił się nade mną, spojrzałem mu w twarz.
O w chuj.
Facet miał pokaźną kolekcję podłużnych blizn, przecinających jego twarz od czoła po brodę. Wyglądał, jak po spotkaniu z lwem, albo tygrysem.
Jedno oko miał zasłonięte czarną opaską, jak jakiś pieprzony pirat, drugie, zielone i połyskujące w ciemności, wyglądało jak sztuczne.
Szyję pokrywała mu siatka blizn, jak po oparzeniach. Ogólnie mówiąc, wyglądał jak zasrany Frankenstein.
I był wysoki. Wielki jak góra. Co najmniej dwa metry.
- Jeśli zdejmę ci knebel z gęby, będziesz siedział cicho?
Pokiwałem głową. Naprawdę miałem zamiar siedzieć cicho, oglądałem sporo filmów – krzycząca ofiara zawsze kończyła okaleczona. Póki co, byłem w jednym kawałku, choć bardzo obolały i w takim stanie chciałem pozostać jak najdłużej.
Wyciągnął smakujący jak najgorsze gówno kawałek szmaty z moich ust i wcisnął go sobie do kieszeni spodni. Miał sprane, pobrudzone (chyba krwią) dżinsy.
- Ale ulga, co nie? - spytał. Nie odpowiedziałem. Patrzyłem tylko na niego, marząc, by wbić mu jego własny nóż i wypatroszyć jak prosiaka.
Chyba zauważył, co czai się w moim spojrzeniu, bo cofnął się o krok, lekko unosząc, mające przynajmniej 15 centymetrów, ostrze.
- Hej, nie patrz tak na mnie, przyjacielu. To nie ja cię tutaj wpakowałem.
- Więc kto? - głos miałem ochrypły, jakby od lat nieużywany. Odchrząknąłem i splunąłem w kąt, najdalej jak się dało od butów tego olbrzyma.
Wzruszył ramionami.
- Nie wiem, nie widziałem gościa, który cię tu przywiózł. Ja tu tylko sprzątam – zaśmiał się ze starego jak świat powiedzonka.
- Gdzie jestem?
Roześmiał się jeszcze głośniej.
- Chyba nie myślisz, że ci odpowiem?
Rzeczywiście, nawet nie brałem tego pod uwagę, ale facet nie wyglądał na rozgarniętego, więc warto było spróbować.
- Ten facet... - podjąłem. - Był stary, w okularach z małymi diamencikami po bokach?
- Przecież mówiłem już, że go nie widziałem. Gadał tylko z moim szefem.
Wyciągnął coś z kieszeni i wsadził do ust. Przez chwilę miałem absurdalne wyobrażenie, że to ludzi palec. Chwilę później rozbłysł ogień. Papieros. Oczywiście.
Zaciągnął się głęboko, patrząc na mnie.
- Nie najlepiej wyglądasz.
Parsknąłem śmiechem. Chociaż daleko mi było do wesołego nastroju.
- Mógłbym dostać co do picia?
Pokręcił głową. Spierdalaj, pomyślałem.
Kiedy dopalił fajkę, podszedł do mnie i uderzył. Pięścią, w szczękę. Przez chwilę miałem przed oczami tylko jasnoczerwone plamy, niemal nic nie czułem. Sekundę później ból jednak nadszedł – niespodziewanie ostry i przeszywający całe ciało. Poczułem krew spływającą mi na brodę i dalej, na pierś i spodnie.
Skurwysyn trafił idealnie. Z pewnością miałem złamany nos. Kątem oka zobaczyłem, że bierze kolejny zamach. Chciałem zaprotestować, ale krew wypełniała mi usta, więc zabulgotałem tylko niewyraźnie.
W brzuch. Jeszcze mocniej, niż w twarz. Miałem wrażenie, że zmiażdżył mi wnętrzności. Po prawej stronie klatki piersiowej coś mnie zakuło. Bardzo niepokojące. Potem okazało się, że to pęknięte żebra. Cztery.
Wyplułem wreszcie krew i wrzasnąłem, najmocniej jak umiałem. Skurwysyn cofnął się od dwa kroki, jakby wystraszony. Potem zaśmiał się.
- Cholera, już masz dosyć? Dopiero się rozkręcałem!
Dyszałem ciężko. Pomyślałem, że płuca mam chyba nienaruszone. Ale skoro ten psychol twierdził, że dopiero się rozkręca, ten stan mógł się długo nie utrzymać.
- Przestań, proszę...proszę...
Kiedy tak skamlałem o litość, w odległym zakątku mojego umysłu odezwała się pogarda do samego siebie. Jednak instynkt samozachowawczy zaraz uciszył ją jednym, zdecydowanym skokiem.
- Przestanę, przestanę – powiedział ten facet. Podniosłem wzrok i zauważyłem, że na pięści, którą mnie walnął, ma czerwone ślady. I że kapie z niej krew. Zastanawiałem się, ile jest w tym mojej. Do głowy przyszła mi bezsensowna myśl o AIDS. Omal nie wybuchnąłem śmiechem.
Wyciągnął z kieszeni kawałek materiału, który kiedyś mógł uchodzić za białą chustkę i wytarł nią twarz. Ohyda.
- Szef kazał bić cię do czasu, aż zaczniesz błagać o zmiłowanie. Chyba myślał, że jesteś jakimś twardzielem, czy coś – rzekł.
- Wypuśćcie mnie.
Przez złamany nos mój głos był dziwnie zniekształcony, nie poznawałem go. Wydawał się jak z kreskówki.
Schował szmatę do kieszeni i spojrzał na mnie. Cmoknął cicho, jakby z niedowierzaniem.
- Przecież wiesz, że nie mogę, koleś. Nie chcę stracić roboty, mam rodzinę na utrzymaniu.
Ożeż kurwa mać. To zdanie było tak absurdalne w tej sytuacji, że teraz już nic mnie nie powstrzymywało przed śmiechem. Zacząłem chichotać histerycznie. Wszystkie moje zróżnicowane emocje zawarłem w tym śmiechu.
Nie wiem, jak długo to trwało. Za to wiem, że zostało brutalnie przerwane przez pięść moja towarzysza, która wylądowała na moim lewym policzku.
Mój niezdrowy chichot natychmiast zamarł. Zamienił się w zduszony okrzyk bólu, a potem ciche łkanie.
2
petyr pisze:Byłem w tamtej chwili porządnie upalony trawą, którą dostaliśmy od jej kuzyna i nawet nie zapytałem jej, co wyprawia
Nie, nie, nie. Sięgnęła, grzebiąc, wyciągając? To wszystko sugeruje czynności jednoczesne. A jednak jakieś następstwo tutaj mamy. Do tego zdanie jest w ogóle zbyt długie, pocięte. Lepiej by było rozdzielić je na krótsze i jakoś upłynnić.petyr pisze:Kiedy jednak sięgnęła do mojej torby, grzebiąc w niej przez moment, wyciągając mój mały, nabyty jeszcze za czasów studiów pistolecik gazowy, aura spokoju, która dotąd otaczała mnie, wprawiając w euforyczny nastrój, nagle się ulotniła, a zastąpiło ją jedno, dominujące nad resztą uczucie: zdziwienie.
Tutaj też jest troszkę namieszane. Wystrzelił, kiedy go odpychała. Jak facet grzmotnął na ziemię, to ten gaz już wypłynął (chociaż nie wiem, czy to akurat najtrafniejsze określenie) i facet prędzej głową mógł się w chmurę jakoś wpakować...petyr pisze: Pistolecik upadł na podłogę i wystrzelił w tym samym momencie, w którym odepchnęła mnie z niespodziewaną siłą. Upadłem, uderzając głową o podłogę, a strumień gazu popłynął prosto w moją twarz.
No nie wiem... Cały opis sceny jak dla mnie trochę pokomplikowany.
Zastanawiają mnie te reakcje na gaz obezwładniający. Jakoś za lekko mi brzmi ten ból i "zdziwienie" poza tym niby bohatera tak pieką oczy i w ogóle, ale widzi, że laska popatrzyła w lustro. I dlaczego nie był w stanie się ruszyć? Już pomijając fakt, że ocierał jednak jakoś oczy.petyr pisze:Krzyknąłem, z bólu i zdziwienia.
A ona nawet nie zwróciła uwagi, po prostu wstała, podniosła pistolecik, wsadziła go sobie w dekolt, przestąpiła nade mną, spojrzała w lustro, wiszące koło drzwi, a po chwili wyszła. Ocierając oczy koszulką, słyszałem jej kroki, najpierw na korytarzu, potem na schodach. Nie byłem w stanie się ruszyć.
Dopiero po kilkunastu minutach oczy przestały piec niemiłosiernie
Jak sobie przypomnę swoje doświadczenia z oberwaniem gazem pieprzowym. Przede wszystkim efekt trudności z oddychaniem itd.
Nie podoba mi się to zdanie. W szczególności właściciele cieszący się czterema gwiazdkami. Brzmi jakby to oni tacy czterogwiazdkowi byli.petyr pisze:Mieszkaliśmy w stosunkowo drogim hotelu, którego właściciele cieszyli się czterema gwiazdkami, jakie otrzymał po wizycie smutnych facetów w garniturach, przed trzema laty, jak pochwalił mi się starszy facet w recepcji, zaraz po naszym przyjeździe.
Piszesz koślawcami, powtarzasz, i wyrazy, i całe informacje... Ech, ciężko się przez to brnie.petyr pisze:I rzeczywiście, metrażowo rzeczywiście przypominał gniazdo. Jedyny plus, że w wyposażenie wchodziły ogromne, bardzo wygodne łóżko (o czym przekonaliśmy się już w dwie godziny po zameldowaniu) i czerwone zasłony, które nadawały sugestywnego klimatu, szczególnie wtedy, gdy pogasiło się górne światła i zapaliło tylko te stojące. O tym przekonaliśmy się wieczorem, potwierdzając naszą wcześniejszą tezę o bardzo wygodnym łóżku.
C-coooo to jest?!petyr pisze:Zdziwiłbym się, jeśli nawet Recepcjonista nie uciął komara; przez cztery dni pobytu, nie licząc nas, do hotelu wprowadziły się dwie osoby: facet, wyglądający mi na typ bawidamka, mieszkający na tym samym piętrze, co my, ale zaraz na początku korytarza (o czym wiedziałem, bo pierwszego wieczora wyszedł z niego, odziany jedynie w obcisłe slipy, kierując się do, mieszczącego się na parterze, płatnego dodatkowego jacuzzi), oraz miła babka w średnim wieku, która pogratulowała nam, życząc szczęścia, kiedy spotkaliśmy się na śniadaniu w głównej sali.
Zdecyduj się, o czym chcesz mówić. Zdanie jest kompletnie nieczytelne, niezrozumiałe, a to całe gadanie o bawidamku nijak się ma do potrzeb fabuły w tym miejscu.
Nie umiem nawet tego porozdzielać czy składni poprawić - jeden wielki koszmar.
To przez kilkanaście minut (kiedy bohater dochodził do siebie) nie zajrzał tam/nie zdołał zadzwonić na policję/nie zawołał dowolnej innej pomocy?petyr pisze:Kiedy mnie spostrzegł, odłożył słuchawkę, na jego twarzy odmalował się wyraz nieopisanej ulgi.
- Dzięki bogu, dzięki bogu... Już myślałem, że odstrzeliła panu łeb!
Logika, logika!
Nie wiem, co to jest poufna minapetyr pisze:Zrobiłem poufną minę
Czego? Statystyk, osób?petyr pisze: Chociaż w zasadzie, statystki mówią, że więcej osób niepalących choruje na raka płuc, ten dziadek pewnie był kolejną ich częścią.
I swoją drogą z bohatera jakiś jasnowidz - skąd wie, że typek jakiegoś nowotworu nie ma?
Powtórzeń jest duuużo więcej. Ale tak od czasu do czasu zaznaczę, żebyś nie miał wątpliwości.petyr pisze:- Widział pan, w którą stronę poszła, po wyjściu? - spytałem jeszcze, stojąc przed drzwiami wyjściowymi, z mosiężnymi, pozłacanymi klamkami.
świecące światłem... fajniepetyr pisze:świecących słabym światłem latarni.
petyr pisze:Wracając do pokoju, mijając drzwi do pokoju Bawidamka,
Brzmi żałośnie-komicznie. Miało? Jak tak to ok, chociaż nie mój humor.petyr pisze:Przez głowę przeleciała mi myśl: w końcu zabiły go jego własne zabawy. Potem jednak zobaczyłem krew. Sporo krwi.
I zrozumiałem, że to, co początkowo wziąłem za sznur, jest w rzeczywistości hakiem, a facet wcale nie podduszał się podczas walenia konia.
Ktoś go na tym haku powiesił.
Aha, dobra. To ma być humor toaletowy z domieszką gore? No cóż. Wysokich lotów to to nie jest.petyr pisze:zwymiotowania na buty, podniosłem deskę...
I to była druga dziwna rzecz tej nocy. Oczywiście, pomijając martwego Bawidamka.
Zapewne większości z was znane są odświeżacze powietrza, montowane w sedesach. W tym sedesie ktoś podmienił odświeżacz na ludzką dłoń.
Rzygając, myślałem: Co jest, kurwa? Trafiłem do powieści Kinga?
Co było wbite? I jak ta ręka była umocowana? Wrzucasz dużo słów, a nic z nich nie da się wyciągnąć.petyr pisze:Dłoń należała do kobiety, niemal na sto procent. Była mała, zgrabna i udekorowana biżuterią – trzema pierścionkami i bransoletką. Zauważyłem, że była wbita głęboko w nadgarstek, to na niej wisiała ręka.
Z podmiotów domyślnych wynika, że razem z odciętą dłonią...petyr pisze:Najpierw dziwne zachowanie Anki, potem trup Bawidamka, teraz odciętą dłoń w sedesie...
Nagle zapragnąłem znaleźć się z powrotem w łóżku, razem z nią, masować jej plecy...
Wiarygodność bohatera -100%Pomimo emocji i poczucia zagrożenia, poczułem, że oczy kleją mi się do snu. Nic dziwnego, była czwarta rano, a ja nie spałem od dwudziestu godzin.
Krótka drzemka nie powinna mi zaszkodzić, pomyślałem jak ostatni dureń.
Zaszkodziła i to bardzo.
Dobra, do końca doczytałam już zupełnie po łebkach. To, co tutaj wymieniłam to tylko kropla w morzu. Tekst jest do napisania od nowa. Warsztatowo kuleje wszystko: powtórzenia, literówki, składnia zdań, podmioty domyślne, związki frazeologiczne, no po prostu wszystko.
Do tego klimat, niewiarygodne zachowania bohaterów, brak logiki w działaniach i samych opisach.
Nie wiem, co tutaj więcej dodać. Polecałabym przede wszystkim na razie czytać. I ćwiczyć na czymś mniej rozbudowanym, nad czym będziesz w stanie zapanować. Myśleć o każdym zdaniu, próbować podejść do napisanych fragmentów z dystansem.
Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"
Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"
Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
3
Kilka rzeczy tak z łapanki:
Ciężko mi było przebrnąć przez ten tekst. Najeżony błędami, wulgaryzmami, niewybrednym żartem niskich lotów (zwłaszcza komentarzy o Bawidamku) i w sumie brakiem logiki. Nie wiadomo o co chodzi, taki absurd z powrzucanymi kawałkami krwawych i naturalistycznych opisów. Niestety wszystko razem kompiluje się w dość trudno zjadliwą mieszankę. Bohater przemyślenia ma niezbyt ciekawe i raczej żałosne niż śmieszne. Trochę jak próba napisania Piły albo czegoś w tym stylu. Przyznam, że osobiście mnie to zupełnie nie fascynuje.
Błędy językowe i stylistyczne w dużej mierze wypunktowała Adrianna, stąd nie będę się powtarzać. Dialogi trochę jak z filmów klasy C - sztuczne i o niczym.
Polecam trochę zapanować nad tworzonym tekstem poprzez planowanie go, zastanowić się o czym chcesz napisać, jaka jest intryga, bo ta tutaj wygląda trochę jak zwiedzanie gabinetu koszmarów, bohater robi różne rzeczy tylko po to by znaleźć kolejny makabryczny element. Który wrażenie (na mnie) robił słabe, bo wcale nie nabudowałeś klimatu. Spróbuj z czymś mniej skomplikowanym na początek.
Strasznie długie zdanie. Poza tym za dekolt.petyr pisze:A ona nawet nie zwróciła uwagi, po prostu wstała, podniosła pistolecik, wsadziła go sobie w dekolt, przestąpiła nade mną, spojrzała w lustro, wiszące koło drzwi, a po chwili wyszła.
Powtórzenia.petyr pisze:I rzeczywiście, metrażowo rzeczywiście przypominał gniazdo.
A ja nie, tzn zupełnie nie wiem jak miałby to zrobić.petyr pisze:Jeszcze centymetr i wyleciałby, rozbijając sobie głowę o posadzkę, jestem pewien.
Bohater budzi we mnie uczucie politowania. Ma po prostu niezwykle proste wyobrażenia na temat innych. Sądzi po sobie? Rany.petyr pisze:Może ten burak coś widział? Zapukałem zdecydowanie, nie wchodząc. Dałem mu czas na wyłączenie pornola i schowanie fiutka.
Ciężko mi było przebrnąć przez ten tekst. Najeżony błędami, wulgaryzmami, niewybrednym żartem niskich lotów (zwłaszcza komentarzy o Bawidamku) i w sumie brakiem logiki. Nie wiadomo o co chodzi, taki absurd z powrzucanymi kawałkami krwawych i naturalistycznych opisów. Niestety wszystko razem kompiluje się w dość trudno zjadliwą mieszankę. Bohater przemyślenia ma niezbyt ciekawe i raczej żałosne niż śmieszne. Trochę jak próba napisania Piły albo czegoś w tym stylu. Przyznam, że osobiście mnie to zupełnie nie fascynuje.
Błędy językowe i stylistyczne w dużej mierze wypunktowała Adrianna, stąd nie będę się powtarzać. Dialogi trochę jak z filmów klasy C - sztuczne i o niczym.
Polecam trochę zapanować nad tworzonym tekstem poprzez planowanie go, zastanowić się o czym chcesz napisać, jaka jest intryga, bo ta tutaj wygląda trochę jak zwiedzanie gabinetu koszmarów, bohater robi różne rzeczy tylko po to by znaleźć kolejny makabryczny element. Który wrażenie (na mnie) robił słabe, bo wcale nie nabudowałeś klimatu. Spróbuj z czymś mniej skomplikowanym na początek.