Detektyw McDwell

1
WWWDrugie moje opowiadanie na Weryfikatorium. Nie wiem, dlaczego "Detektyw McDwell" nie podoba mi się (tak, mówię to wprost), i pomyślałem, że może tutejsze negatywne opinie uświadomią mi, co jest nie tak. No to jadziem:
Detektyw McDwell
WWWMcDwell wkroczył na miejsce przestępstwa śmiałym krokiem i rozejrzał się pobieżnie. Nie zwrócił najmniejszej uwagi na ślady włamania na drzwiach, zignorował też powyciągane szuflady. Nie miało to dla niego najmniejszego znaczenia; tym wszystkim zajmie się inspektor ze swymi ludźmi. On sam dostrzegł jedyny w pokoju obiekt, który zasługiwał na jego uwagę, i podszedł do niego.
WWWInspektor Martin nadzorował pracę swoich podwładnych krzątających się po mieszkaniu, nie mógł jednak powstrzymać się od zerkania na McDwella. Nie liczył na to, że pozna jego niezwykłe metody ― współpracował z nim przy wielu przypadkach i w końcu zmuszony był uwierzyć, że nie dają się one wyjaśnić w sposób naturalny. Cóż, jak długo utrzymywał taką skuteczność, zapewne nie było w tym nic złego.
WWWDetektyw McDwell zamknął oczy.
WWW― Sprawca to dość młody mężczyzna ― oznajmił. ― Dałbym mu trzydzieści lat, nie więcej. Brunet o pociągłej twarzy i lekkim zaroście. Miał przy sobie niebieską torbę sportową i do niej zapakował cały łup. Miał też parasol, więc zapewne nie zjawił się autem. Musiał wyjść z domu już po tym, jak pogoda się pogorszyła, co by znaczyło, że nie miał daleko. Albo kupił parasol po drodze. W tym przypadku należy popytać w okolicznych sklepach. Pozwólcie, że pomogę przygotować portret pamięciowy...
WWWInspektor Martin zmarszczył brwi. Należał do tej części sił policyjnych, której nieszczególnie podobały się działania McDwella. Zjawiał się jakby znikąd w miejscach, gdzie prowadzone było śledztwo, i w mgnieniu oka rozwiązywał tajemnice morderstw i kradzieży, z którymi męczyli się doświadczeni inspektorowie. Krótko mówiąc ― czynił ich niemalże bezużytecznymi. Frustrujące, naprawdę frustrujące.
WWWChociaż był cywilem, McDwell szybko dorobił się przydomka „detektyw”. Niektórzy jednak, a wśród nich inspektor Martin, stanowczo sprzeciwiali się tytułowaniu go tym mianem. W końcu kto widział, aby w siłach policyjnych znajdował się ktoś taki? Niemal kobieca sylwetka, długie platynowoblond włosy i coraz dziwniejsze stroje, żeby nie powiedzieć „kostiumy”. Absolutnie nie pasował do środowiska policyjnego.
WWWCo można powiedzieć o wszystkich elfach.
WWWŻaden elf nie należał nigdy do policji, co było zrozumiałe, jeśli wziąć pod uwagę ich wrodzony pacyfizm i delikatną budowę fizyczną. Czasami inspektor zastanawiał się, czy McDwell nie ma zamiaru zmienić tego stanu rzeczy. Być może wszystko, co robił, miało służyć przetarciu szlaków innym z jego rodzaju? Cóż, jeśli wszystkie elfy potrafiły to, co potrafił on, mogłoby to przynieść pewne korzyści...
WWWTym, co potrafił McDwell, było odczytywanie pamięci roślin. W istocie, bardzo elfia umiejętność. Wystarczył mu jeden okaz flory na miejscu przestępstwa, aby dostrzec, jak zostało ono popełnione. Potrafił uczynić z drzew, krzaków i wszelkiej zieleniny doniczkowej bezcennych świadków. W końcu jaki złodziej, jaki morderca kryje się przed „wzrokiem” roślin? Zatem pomimo swej niskiej przydatności w sprawach podpaleń, McDwell okazywał się często nad wyraz pomocny. Policji pozostawało już tylko złapać winnego i znaleźć dowody ― bo sąd nie zaakceptowałby paprotki jako świadka ― co było proste, gdy wiedziało się, czego i gdzie szukać.
WWWMożna było zatem sądzić, że elfi detektyw był nieomylny. I było tak rzeczywiście.
WWWA potem nadeszła sprawa śmierci profesora Windshielda.

WWWJak dotąd McDwell pojawiał się tam, gdzie potrzebowała go policja. Jednak tym razem to policja zjawiła się na wezwanie McDwella. Bowiem to właśnie on, zjawiwszy się z wizytą u profesora Windshielda, wybitnego specjalisty od wszystkiego związanego z elfami, odnalazł ciało.
WWW― To ohydne ― brzmiały pierwsze słowa przybyłego na miejsce zbrodni nadinspektora Filcha i było w nich dużo prawdy. W mieszkaniu profesora unosił się okropny smród rozkładających się zwłok.
WWW― Przynajmniej tydzień ― zauważył sierżant Tann, młody ale obiecujący prywatny podwładny inspektora. ― Jak to możliwe, że nikt nie zauważył?
WWW― Profesor był zapewne samotnikiem i odludkiem. O ile mi wiadomo, to właśnie ten typ. A mieszkanie okazało się wystarczająco szczelne. ― Inspektor wzruszył ramionami i raz jeszcze obszedł miejsce zdarzenia.
WWWMieszkanie profesora nie było szczególnie duże. Do sąsiadującego z kuchnią i łazienką gabinetu, w którym znaleziono zasztyletowanego Windshielda, prowadził wąski korytarz-przedpokój. Ponadto z dwu identycznej wielkości pokojów po obu jego stronach jeden wyglądał, jakby przeszło przezeń tornado, a drugi pozostał nietknięty. Ponieważ to w tym drugim znajdowała się najwyraźniej jedyna roślinka profesora, tam właśnie schronił się McDwell, przychodząc do siebie po szoku, w jaki wprawił go widok zwłok. Jak każdy elf, był bardzo czuły na tym punkcie.
WWW― Skąd ten chaos? ― Inspektor otworzył rozsuwane drzwi i obejrzał pobojowisko w pokoju naprzeciwko. ― Czy to tutaj naprawdę zginął profesor, stawiając duży opór? Nie, to bez sensu. Nawet walka nie doprowadziłaby do czegoś takiego.
WWW― Gdyby morderca przeniósł ofiarę do gabinetu, to by znaczyło, że zatarł ślady krwi, aby zmylić policję... ― mruknął sierżant Tann, który zazwyczaj udawał, że mówi do siebie, gdy nie wiedział, czy wolno mu wyrazić swoją opinię otwarcie.
WWW― A jednak zostawił ten pokój w takim stanie. ― Inspektor Filch skinął głową, kończąc jego myśl. ― Nie, to się nie trzyma kupy. A jednak musiał być jakiś cel, żeby zdemolować ten jeden pokój. No nic, dojdziemy do tego. Jak tam, McDwell?
WWWObaj odwrócili się i spojrzeli na elfa w pokoju po drugiej stronie korytarza. Siedział teraz obok stolika z paprotką, miał zamknięte oczy i wyraz skupienia na twarzy. Twarzy, która zdawała się bledsza niż zazwyczaj.
WWW― Już zaczął. ― W głosie sierżanta zabrzmiało coś w rodzaju podekscytowania.
WWW― W najlepszym razie zobaczy, kto przechodził korytarzem. ― Inspektor nie podzielał entuzjazmu swego podwładnego. ― Jeżeli drzwi nie były zasunięte.
WWWI nawet pomimo swego negatywnego nastawienia, być może poświęciłby kilka chwil na obserwację jego elfich zdolności, gdyby nie niezwykła informacja od ekipy zajmującej się zwłokami.
WWWInformacja, która rzuciła zupełnie nowe światło na sprawę... i na samego McDwella.

WWWMieszkania nie były ustawione na sobie, lecz obok siebie. Taką modę praktykowano już od jakiegoś czasu i wciąż powstawały kolejne długie apartamentowce. Profesor Windshield zajmował mieszkanie z ostatnim numerem, miał więc tylko jednego bezpośredniego sąsiada. Szczęście nie dopisało policji ― okazało się, że już ponad tydzień temu wyjechał on z kraju. Mieszkanie stało więc puste. Kolejne drzwi zamieszkiwało młode małżeństwo, jednak kiedy świeżo upieczony mąż awansował, zorganizowali sobie oni wycieczkę. Kto wie, ile czasu minie, zanim zdołają się z nimi skontaktować. Dalsze mieszkanie stało puste, bo po samobójstwie poprzedniego lokatora nie było na nie zbyt wielu chętnych.
WWWTo, co policjantom zdawało się przekleństwem, okazało się celowym działaniem konkretnego osobnika. Wyjaśnił im to chwilowo jedyny z dostępnych sąsiadów profesora, niejaki Artur Jackson, żyjący cztery mieszkania dalej. Sprawdziły się przewidywania inspektora Filcha ― winnym braku świadków był charakter samego profesora.
WWW― To był samotnik, nietowarzyski mruk ― wyjawił Jackson, gdy policja zapytała o jego relacje z ofiarą. ― Słyszałem, że staruszek celowo wybrał sobie apartament z dużą ilością pustych mieszkań. Chciał mieć spokój. I miał. Nic o nim nie wiem. Zresztą inni sąsiedzi też pewnie nie. W każdym razie wrogów tutaj nijak sobie nie narobił. Sam jestem ciekaw, kto go wysłał na tamten świat, ale niestety nie mogę pomóc.

WWWPhil zaniepokoił się, jeszcze zanim ujrzał auta policyjne. Było to jedno z tych nieokreślonych przeczuć, które miewał, a które irytowały go bardzo. Lubił mówić o sobie, że kieruje się rozumem, stąpa twardo po ziemi i jest zatwardziałym realistą. Ten dziwny instynkt, który, co gorsza, nigdy się nie mylił, zupełnie nie pasował do jego sposobu bycia. Zazwyczaj wielce przekornie robił coś zupełnie przeciwnego, niż to wskazywał uparty szósty zmysł. Teraz też miał zamiar to zrobić. Odwrócić się i odejść.
WWWWtedy ujrzał, jak policjanci wynoszą owinięte czarną folią ciało z mieszkania wuja.

WWWMcDwell od razu zanurzył swą świadomość we wspomnieniach sprzed półtora tygodnia. Rośliny także zapominały, przez co im dalej zaglądał, tym więcej przerw w postaci ciemnych plam. Jednak odpowiednio się skupiwszy, zdołał wyraźnie ujrzeć przechodzących korytarzem ludzi. Wbrew obawom inspektora Filcha drzwi do pokoju, w którym stała paprotka, były przeważnie otwarte.
WWWJednak od samego początku coś było nie tak. Profesor Windshield utrzymywał kontakty z wieloma elfami, także z nim, jednak nigdy nie był osobą szczególnie towarzyską. Tymczasem to, co ujrzał McDwell, zdawało się przeczyć temu całkowicie. Wśród przechodzących korytarzem ludzi rzadko dostrzegał profesora. Miał on najwyraźniej tyle gości, że aż dziw brał, jak mieścili się oni w biurze. Były tu kobiety i mężczyźni z rodzaju tych, co to lubili imprezować w cudzych domach. Niektórzy już wchodząc wyglądali na pijanych. McDwell nie wierzył, aby należeli do znajomych profesora... Jednak co w takim razie robili w jego domu, wchodząc i wychodząc nawet pod jego nieobecność? Czyżby profesor w swych ostatnich dniach postradał rozum? To było absurdalne.
WWWA jednak był to fakt ― ostatnie dwa dni przed śmiercią profesor Herman Windshield spędził na szalonych hulankach w otoczeniu zupełnie nie pasujących do niego ludzi i to w jego mieszkaniu. Być może wyjaśniałoby to bałagan w pokoju naprzeciwko, ale mąciło śledztwo w sposób znaczny. Grono podejrzanych było duże, a osoby wchodzące w jego zakres nie wyglądały na łatwe do odnalezienia. Co więcej zdawało się, że niektóre wyszły oknem, bo McDwell nie widział ich opuszczających mieszkanie.
WWWNiełatwo będzie podzielić się z inspektorem Filchem informacjami, w które nawet ja nie mogę uwierzyć, pomyślał McDwell. Nie było jednak wyjścia. Sądząc z tego, co ujrzał, zanosiło się śledztwo długie i trudne. Niezidentyfikowanych odcisków palców całe mnóstwo, być może braki w ruchomościach profesora, prawdopodobnie włosy nieznanego pochodzenia. Oby nie znaleźli żadnych płynów ustrojowych.
WWWZe stanu transu, który przerodził się powoli w głębokie zamyślenie, wybudził go sierżant Tann. Miał na twarzy dziwny wyraz. Jakby zmieszanie i konsternacja pomieszane z rozczarowaniem i smutkiem.
WWW― Niech pan wstanie, panie McDwell ― rzekł. ― Inspektor chce z panem... porozmawiać. Pilnie.

WWWOczywiście policjanci początkowo nie chcieli wpuścić siedemnastolatka na miejsce zbrodni. Phil musiał kilkakrotnie powtórzyć, że zabity profesor Windshield był jego wujem i że może być istotnym świadkiem. Z uporem żądał spotkania z inspektorem, a w końcu niemal siłą przepchnął się między wciąż niezbyt przekonanymi policjantami. Nie wiedział, co jest grane, ale jego wewnętrzny dzwonek alarmowy wciąż z całą siłą przekonywał go, że szykują się jeszcze większe kłopoty. Jakby sama śmierć wuja nie wystarczyła.
WWWGdy dotarł ― choć może słowo „wślizgnął się” pasowałoby lepiej ― do mieszkania wuja, inspektor Filch zwrócił się właśnie do McDwella, pokazując mu przy tym jakiś niewielki obiekt, którego Phil nie dostrzegł.
WWW― Jak to wyjaśnisz? ― Głos inspektora zabrzmiał wielce oficjalnie. ― Znaleźliśmy to zdjęcie w kieszeni zabitego. Twoja twarz, nie do pomylenia.
WWWMcDwell wzruszył ramionami. Nie zdawał sobie jeszcze sprawy, co go czeka, i chciał jak najszybciej opowiedzieć inspektorowi wszystkie te absurdalne wydarzenia, które miały miejsce w tym mieszkaniu przed śmiercią gospodarza.
WWW― Znaliśmy się z profesorem dość dobrze ― machnął ręką. ― Proszę posłuchać, co zobaczyłem, gdy...
WWW― Nie ty decydujesz, jak prowadzona będzie ta sprawa ― urwał inspektor Filch lodowatym tonem. ― Swoje opowieści zachowaj dla siebie, a teraz zajmij się odpowiadaniem na pytania. Dlaczego denat miał w chwili śmierci twoje zdjęcie w kieszeni?
WWWMcDwell zauważył w końcu zmianę, jaka nastąpiła w tonie inspektora. Dopiero teraz zastanowiło go, do czego to wszystko zmierzało.
WWW― Czy to ważne? ― spytał nieco rozdrażniony. ― Chyba nie zamierza pan oskarżyć mnie o morderstwo z powodu tej fotografii?
Phil wychylił się nieco zza drzwi, by lepiej dojrzeć rozmawiających. Nie podobał mu się kierunek, w którym zdążała ta konwersacja, a jego szósty zmysł wciąż dzwonił na alarm.
WWW― Dokładnie to mam zamiar zrobić, panie McDwell. ― W głosie inspektora Filcha zabrzmiała ledwie dosłyszalna nuta satysfakcji. ― Ale nie na podstawie samego zdjęcia... W kieszeni profesora znaleźliśmy także...
WWWWtedy na korytarz wyszedł sierżant Tann i ujrzał kryjącego się w drzwiach wejściowych Phila. Wskazał go palcem.
WWW― A to co za jeden? ― zapytał, przerywając swemu przełożonemu w pół zdania. Inspektor odwrócił się i podążył wzrokiem w ślad za palcem swego podwładnego. McDwell, choć wciąż trwał w głębokim zdumieniu po jego oświadczeniu, także skierował uwagę w tamtą stronę. Phil nie ukrył się; po pierwsze dlatego, że nie zdążył, a po drugie, bo nie miał takiego zamiaru. Wciąż powtarzał sobie w myślach, że jako siostrzeniec denata, jest tu w charakterze świadka.
WWW― Hej, a ty tu czego, młody? ― Inspektor w dwu krokach był już przy nim. ― Ktoś tu beknie za wpuszczanie nieletnich na scenę zbrodni. No już, wynocha!
WWWPhil nawet nie mrugnął i już otwierał usta, by wygłosić przygotowaną mowę o swoich powiązaniach z osobą zabitego, gdy za jego plecami pojawił się nie kto inny, tylko Artur Jackson, jedyny sąsiad-świadek.
WWW― Powoli, panie władzo szanowny. ― Złapał chłopaka za ramiona i popchnął lekko naprzód. ― Narzekaliście na brak świadków, a teraz, gdy zjawia się jeden, wyrzucacie go tak po prostu za drzwi?
WWWInspektor uniósł jedną brew, jednocześnie marszcząc drugą.
WWW― Świadek? ― zapytał sceptycznie. ― On?
WWW― Słyszałem, co mówił pańskim ludziom, panie władzo szanowny. ― Jackson skinął głową. ― Proszę sobie wyobrazić...
WWW― Jestem siostrzeńcem profesora Windshielda. ― Phil wyrwał się z uścisku pomocnego sąsiada wuja. ― Proszę nie tracić czasu na pocieszanie mnie w tej chwili straty, ale raczej powiedzieć, dlaczego podejrzewa pan tego gościa. Wygląda na jednego z rozlicznych elfich znajomych wuja, z których każdy jeden nie skrzywdziłby muchy.
WWWInspektor nie dał się zbić z pantałyku temu chłystkowi. Przyjrzał mu się uważnie i rzeczywiście dostrzegł pewne podobieństwo do zabitego. Te same kasztanowe włosy, choć zgodnie z nastoletnimi prawidłami zapuszczone niemal do ramion. Rysy twarzy też podejrzanie podobne, choć przypominały mu jeszcze kogoś... Nie był teraz pewien kogo i nie było to istotne.
WWW― Siostrzeniec, tak? ― powtórzył powoli. ― Zdajesz sobie sprawę, drogi siostrzeńcze, że nie mam obowiązku dzielić się szczegółami śledztwa nawet z rodziną ofiary?
WWWPhil skinął głową.
WWW― Nazywam się Phillip i sprawę sobie zdaję ― potwierdził. ― Gorzej, jeżeli to ja nie poczuję moralnego obowiązku do podzielenia się informacjami o wuju z policją. ― Odwrócił się do Jacksona. ― Wspominał pan coś o braku świadków?
WWWSąsiad skinął głową. Poczuł już wyraźną sympatię do młodego. W przeciwieństwie do inspektora Filcha, który wydał z siebie ni to prychnięcie, ni warknięcie, i założył ręce.
WWW― Niech będzie, młody siostrzeńcze ― rzekł.
WWW― Nazywam się Phillip.
WWW― Nieważne. Pozwól ze mną. Sierżancie!
WWWTann właśnie zastanawiał się nad reakcją McDwella ― elfi detektyw stał jak skamieniały, spoglądając na tego nastolatka, i sprawiał niesamowite wrażenie. Gdyby pobladł jeszcze trochę, z elfa stałby się wampirem. Na głos przełożonego sierżant wyprostował się.
WWW― Tajest! ― wykrzyknął.
WWW― Przypilnujecie naszego podejrzanego. ― Inspektor wskazał głową gabinet, w którym znaleźli ciało zmarłego, wiedząc, że tam elf bynajmniej nie będzie czuł się bardzo komfortowo. ― Pozwalam wam na wysłuchanie jego paprotkowej historii.
WWW― A co ze mną? ― Jackson był wyraźnie zainteresowany zarówno Philem, jak i głównym podejrzanym. Jednak wystarczyło jedno spojrzenie inspektora, by niechętnie wycofał się z mieszkania ofiary.

WWWPodczas gdy Phil i inspektor Filch weszli do pokoju po prawej stronie korytarza, sierżant Tann wraz z McDwellem weszli do gabinetu profesora. Na podłodze wciąż znajdowały się ślady krwi, na których widok elfowi wyraźnie zbierało się na mdłości lub omdlenie. Ciężko było stwierdzić, na co dokładnie.
WWWSierżant wiele słyszał o elfim detektywie i zawsze chciał ujrzeć go rozgryzającego jakąś zbrodnię. Jak dotąd nie trafił na żadną sprawę, przy której policja korzystała z jego pomocy, a teraz, gdy w końcu wydawało mu się, że zobaczy niesławnego detektywa McDwella w akcji, miał go aresztować? Tłumił w sobie rozczarowanie, ale teraz znów błysnęła iskierka nadziei. Za chwilę usłyszy szokujące informacje, które elfi detektyw uzyskał przy użyciu swoich umiejętności, a wtedy cała tajemnica wykona obrót o sto osiemdziesiąt stopni i...
WWWTak, a wtedy inspektor uzna, że McDwell kłamie, by ratować skórę. Niestety, nie było nikogo innego, kto mógłby odczytać wspomnienia rośliny profesora i potwierdzić słowa McDwella. Pozostawało tylko szukanie namacalnych dowodów na ich potwierdzenie, a niechętny elfowi inspektor Filch może nawet nie zarządzić takich poszukiwań.
WWW― W porządku ― odezwał się sierżant Tann, gdy usadowili się przy stole zmarłego profesora. ― Proszę mówić. Być może znajdziemy coś na potwierdzenie pańskich słów i oczyści to pana z podejrzeń. Czego dowiedział się pan przy użyciu swych niezwykłych zdolności?
WWWMcDwell, który tylko częściowo otrząsnął się z szoku, powiedział mu. Jeszcze zanim skończył, Tann zrozumiał, że sprawa jest przegrana. McDwell wyraźnie próbował zrzucić z siebie podejrzenia, jednak robił to naprawdę nieudolnie. Mówił o ogromnej liczbie ludzi odwiedzających mieszkanie profesora w dzień i w nocy, a przecież nie znaleźli niczego, co mogłoby dowieść wizyty choćby jednego gościa. Najwyraźniej nie wiedząc, na kogo zrzucić winę, McDwell wymyślił całe mnóstwo możliwych podejrzanych, chcąc skłonić policję do nadaremnych, ale czasochłonnych poszukiwań. Gwoździem do trumny było jego stwierdzenie, że po głębszym zastanowieniu wśród tych ludzi chyba znajdował się też Artur Jackson.
WWW― Profesor nie urządzał imprez ― rzekł sierżant Tann, gdy McDwell skończył swoją niewiarygodną opowieść. ― Był nietowarzyskim samotnikiem.
WWW― Wiem o tym! ― McDwell podniósł się gwałtownie. ― Znałem profesora! Ale wiem, co widziałem! Ludzie kłamią, ale rośliny nie!
WWW― A elfy? ― Sierżant ostudził go tym pytaniem. ― Niestety, panie McDwell, nie sposób panu wierzyć. Małe dziecko rozpoznałoby w tym historyjkę wymyśloną, by skierować policję na błędny trop. Niech pan powie, czy którykolwiek z tych rzekomych imprezowiczów przypominał panu elfa?
WWWMcDwell zmarszczył brwi, powoli opadając z powrotem na krzesło. Zmierzył wzrokiem sierżanta, jakby chcąc zgadnąć, skąd to pytanie.
WWW― Wydaje mi się, że byli to tylko ludzie ― odparł ostrożnie.
WWWSierżant Tann rozłożył ramiona i wtedy do gabinetu wszedł inspektor Filch z młodym siostrzeńcem profesora Windshielda.
WWW― I co? ― zapytał.
WWW― Podobno w mieszkaniu profesora przez ostatnie dwa dni i dwie noce przed jego śmiercią odbywały się imprezy jak na dyskotekach. ― Sarkazm w głosie sierżanta był następstwem jego rozczarowania osobą McDwella. Okazało się, że nie umie on nawet dobrze kłamać. ― Był tam ponoć nawet Artur Jackson, ale żadnych elfów.
WWWMcDwell ponownie wstał.
WWW― A niby dlaczego sprawcą miałby być elf? ― zaprotestował. ― Hańbicie imię policji tymi uprzedzeniami wobec...
WWW― Oskarżony milczy! ― zagrzmiał inspektor. ― Nie ma mowy o uprzedzeniach. Profesor sam pozostawił wiadomość.
WWWTo powiedziawszy, inspektor zaprezentował niewielki dyktafon cyfrowy. Już sam fakt, że znajdował się w foliowej torebce, zdradzał, iż znaleziono go na miejscu zbrodni. McDwell przypomniał sobie przerwaną wypowiedź inspektora o kolejnym odkryciu w kieszeni denata. Teraz stało się jasne, jakie było to odkrycie.
WWW― Z pomocą młodego siostrzeńca udało się potwierdzić ponad wszelką wątpliwość, że nagrany głos należał do profesora Windshielda.
WWW― Nazywam się Phillip – wtrącił Phil.
WWWInspektor raz jeszcze raczył zignorować ten fakt i po prostu włączył odtwarzanie. Jedyną spośród obecnych osobą, która słyszała nagranie po raz pierwszy, był sam McDwell, którego według policji dotyczyło.
WWW„Nie rozumiem tego”, mówił głos i nawet McDwell musiał przyznać, że należał do profesora. „Nie mam wątpliwości, że planuje mnie zabić. To pierwszy chyba przypadek w historii, gdy czystej krwi elf obudził w sobie taką żądzę śmierci. Gdybym miał więcej czasu, z pewnością zbadałbym...”
WWWTu profesor przerwał nagle, rozległ się odgłos przytłumionego uderzenia i piknięcie, sygnalizujące koniec nagrania. Najwyraźniej mówiący usłyszał coś i wyłączył nagrywanie. Być może był to sam nadchodzący morderca.
WWWInspektor Filch z dość niefachowym uśmiechem spojrzał na McDwella. Otworzył już usta, by rzucić jakąś kpiącą uwagę, ale zamarł, widząc reakcję swojego podejrzanego.
WWWMcDwell wyglądał, jakby powstrzymywał śmiech.
WWW― Co do...? ― wydusił inspektor. ― Może trochę powagi? Przypominam ci o zdjęciu. Praktycznie właśnie dowiodłem twojej...
WWW― Niewinności ― dokończył za niego Phil.
WWWSierżant Tann spoglądał to na McDwella, to na młodego siostrzeńca ofiary, to znów na własnego przełożonego, i nie rozumiał zupełnie nic.
WWWInspektor nie wyglądał na zachwyconego postawą nastoletniego świadka.
WWW― Słuchaj, młody siostrzeńcze, zamiast pleść...
WWW― Nazywam się Phillip, inspektorze ― przerwał mu Phil. ― Phillip McDwell.

WWWPo tych słowach zapadła cisza tak głęboka, jakby ktoś nagle zatrzymał czas. Wrażenie było tym mocniejsze, że inspektor Filch i sierżant Tann zamarli w idealnym bezruchu, zdumieni. Kto wie, jak długo by to trwało, gdyby Phil nie postanowił kontynuować.
WWW― Różnica wieku nie jest aż tak duża ― powiedział ― ale rzeczywiście jak na braci jesteśmy niezbyt do siebie podobni. Wdaliśmy się w różnych rodziców, a gdy jedno z nich jest człowiekiem, a drugie elfem, robi to sporą różnicę.
WWW― Bracia... ― Inspektor ocknął się jakby. ― Zaraz, chwila, czy ty mówisz, że jesteście rodzeństwem?
WWW― Zaskakująca błyskotliwość, inspektorze ― pochwalił starszy McDwell, czując, że nie grozi mu już więzienie i może pozwolić sobie na drobną złośliwość.
WWWPhil odgarnął długie włosy, ukazując oczom policjantów prawe ucho. Nie było tak wyraźnie elfie, jak u jego starszego brata, jednak wciąż zbyt szpiczaste jak na zwykłego człowieka.
WWW― Jesteśmy półelfami ― rzekł. ― Profesor Windshield nie nazwałby żadnego z nas „czystej krwi elfem”, będąc bratem naszej ludzkiej matki.
WWWTeraz Inspektor Filch zrozumiał, kogo poza denatem przypomniały mu rysy twarzy młodego Phillipa. Ale podobieństwo między braćmi było tak znikome, że detektyw McDwell był ostatnią osobą, która mogła przyjść mu wtedy na myśl.
WWW― Zatem jest pan niewinny ― zawyrokował sierżant Tann. ― Szukamy innego elfa.
WWW― Hola, chwileczkę! ― zaprotestował jego przełożony. ― Profesor mógł się przecież mylić. Może podejrzewał złą osobę? Albo nawet chciał celowo odwrócić uwagę policji od swego siostrzeńca?
WWWPhil pokręcił głową.
WWW― Proszę nie zapominać o tym, czego dowiedział się mój brat, ani o bałaganie w jednym z pokojów wuja ― przypomniał.
WWW― Bałagan to delikatne określenie ― pozwolił sobie zauważyć sierżant Tann.
WWW― Nieważne. ― Młodszy McDwell założył ręce. ― Proszę przekazać swoim ludziom, aby nie pozwolili wymknąć się prawdziwemu mordercy, Arturowi Jacksonowi.

WWWTeraz zdębiał nawet detektyw McDwell.
WWW― Jesteś... pewien? ― wykrztusił. ― Ale dlaczego?
WWWPhil uśmiechnął się. Rzadko zdarzało się, by trzech dorosłych mężczyzn w takim skupieniu wsłuchiwało się w słowa siedemnastolatka. Wcale przyjemne uczucie.
WWW― Wyszedłem z założenia, że wuj nie oszalał na stare lata. A skoro tak, to obrazy, które ujrzałeś, nie mogły przedstawiać wnętrza jego mieszkania. Przedstawiały wnętrze innego, złudnie podobnego. Jednego z innych mieszkań w tym apartamentowcu. Przypominam, że doniczkę z paprotką nie jest trudno przenieść tych kilka kroków.
WWWInspektor potrząsnął głową.
WWW― Istotnie, jeśli sprawca był elfem, mógł wykorzystać roślinę... ale...
WWW― Myślę, że Jackson zauważył zarówno nagranie, jak i zdjęcie w kieszeni profesora, i postanowił skierować podejrzenia na mojego brata, pozostawiając jedno i drugie. Jednak on również nie wiedział, że ten bardzo elfi osobnik na fotografii jest w istocie półelfem. U niego sytuacja przedstawia się najwyraźniej wręcz przeciwnie. Jest stuprocentowym elfem, ale trudno byłoby to wywnioskować z jego wyglądu. Chociaż szczerze mówiąc, to sądzę, że przynajmniej wąsy ma sztuczne.
WWWSierżant Tann wyszedł z gabinetu, nawet nie pytając inspektora o pozwolenie. Miał zamiar obejrzeć sobie uszy Jacksona.
WWW― Zatem Jackson wiedział, co potrafi McDwell ― raczej stwierdził niż zapytał inspektor Filch. ― Mógł wiedzieć, że zjawi się za jakiś czas w domu profesora...
WWW― Odwiedzałem go mniej więcej co dwa tygodnie ― wyjaśnił McDwell starszy. ― Pewnie o tym wiedział. Albo może po prostu liczył, że jako dobry znajomy, będę chciał sprawę wyjaśnić... Ale czy nie zobaczyłbym, że paprotka została przestawiona? Nawet jeśli Jackson wiedział, że w pamięci roślin robią się po jakimś czasie czarne plamy, nie mógł przewidzieć, że zakryją one akurat chwilę, gdy przenosił swoją paprotkę do mieszkania wuja.
WWWPhil skinął głową.
WWW― Myślę, że zrobił to w nocy ― odpowiedział. ― W ciemnościach zakrył roślinę jakąś szmatą i zaniósł do domu wuja już po tym, jak go zabił. To chyba najlepszy sposób. Nawet jeśli paprotka wciąż ma to wspomnienie, wydawać ci się mogło, że to kolejna czarna plama.
WWWInspektor zmrużył oczy.
WWW― A więc wszystkie te imprezy odbywały się tak naprawdę u Jacksona. Musiał kilka razy zaprosić do siebie profesora, żeby choć momentalnie pojawiał się przechodzący po korytarzu. Inaczej McDwell łatwo odgadłby, że to nie to mieszkanie. A co z tym bałaganem?
WWW― Dalsza część kamuflażu ― odparł Phil. ― Paprotka zapamiętała wygląd pokoju naprzeciwko tego, w którym stała. Ale pokój u profesora wyglądał, rzecz jasna, inaczej.
WWWMcDwell skinął głową.
WWW― Nie przyglądałem się dokładnie, ale rzeczywiście odniosłem wrażenie, że wuj zrobił jakieś przemeblowanie ― przyznał. ― Teraz też rozumiem, dlaczego niektórzy ludzie wchodzili pijani, a wychodzili trzeźwi. A niektórzy wcale nie wychodzili. To dlatego, że u Jacksona paprotka musiała stać w pokoju po przeciwnej stronie korytarza. Wchodzący wyglądali jak wychodzący i odwrotnie.
WWW― Zrobił to celowo? ― Inspektor uniósł brwi. ― To chyba najbardziej groziło zdemaskowaniem?
WWWPhil wzruszył ramionami.
WWW― Być może to tamten pokój bardziej przypominał ten, który „widziała” paprotka. Podobne meble, kolor ścian... A może rzeczywiście chciał, żeby zeznanie wrabianego brzmiało jeszcze bardziej absurdalnie.
WWWNa korytarzu rozległ się odgłos pospiesznych kroków i wszedł sierżant Tann.
WWW― Złapany na wyjeżdżaniu „do pracy” ― powiadomił, cały promieniejąc samozadowoleniem. ― Pozwoliłem sobie osobiście przedstawić mu jego prawa, szefie. Wyrecytowałem tradycyjną formułkę bez zająknięcia.

WWWWieczorem na komisariacie sierżant Tann przyniósł szefowi kawę, postawił ją na biurku i przeciągnął się tak, jak to robią ludzie zadowoleni z właśnie zakończonej pracy.
WWW― To najszybciej zakończona sprawa morderstwa w mojej karierze ― skwitował.
WWW― Karierze? ― Inspektor Filch pociągnął łyk czarnego napoju. ― Nie przesadzaj.
WWWSierżant wydał z siebie prychnięcie świadczące o urażonej dumie. Nie należał jednak do szczególnie obrażalskich.
WWW― Wszystko dzięki McDwellowi ― kontynuował. ― Jest niesamowity. Wszystko to, co o nim mówią, to najszczersza prawda. Pomijając to, że okazał się półelfem.
WWWInspektor odchylił się w wygodnym fotelu i obrócił tyłem do biurka.
WWW― Jest jeszcze coś, o czym nie mówią ― zauważył, spoglądając na ciemniejące niebo za oknem, i uśmiechnął się. ― Prawdziwy detektyw McDwell ma siedemnaście lat.
Ostatnio zmieniony ndz 10 lip 2011, 21:40 przez eworm, łącznie zmieniany 2 razy.

2
W tekście rzeczywiście parę rzeczy nie gra. Dobrze, że to w jakiś sposób wyczuwasz. Może moje wątpliwości coś Ci przyniosą.

Początek całkiem nieźle wprowadza. Chwila opisu, dopiero po jakimś czasie dowiadujemy się, że McDwell jest elfem, o co chodzi z umiejętnością. Tutaj, wiadomo, można się przykleić do pomysłu, ale mnie się akurat spodobał. Co mnie w tym fragmencie podrażniło to język. Jest poprawny, ale... Tylko poprawny. Prowadzisz narrację dość łopatologicznie.
Spójrz:
eworm pisze:Inspektor Martin zmarszczył brwi. Należał do tej części sił policyjnych, której nieszczególnie podobały się działania McDwella. Zjawiał się jakby znikąd w miejscach, gdzie prowadzone było śledztwo, i w mgnieniu oka rozwiązywał tajemnice morderstw i kradzieży, z którymi męczyli się doświadczeni inspektorowie. Krótko mówiąc ― czynił ich niemalże bezużytecznymi. Frustrujące, naprawdę frustrujące.
WWWChociaż był cywilem, McDwell szybko dorobił się przydomka „detektyw”. Niektórzy jednak, a wśród nich inspektor Martin, stanowczo sprzeciwiali się tytułowaniu go tym mianem. W końcu kto widział, aby w siłach policyjnych znajdował się ktoś taki? Niemal kobieca sylwetka, długie platynowoblond włosy i coraz dziwniejsze stroje, żeby nie powiedzieć „kostiumy”. Absolutnie nie pasował do środowiska policyjnego.
WWWCo można powiedzieć o wszystkich elfach.
WWWŻaden elf nie należał nigdy do policji, co było zrozumiałe, jeśli wziąć pod uwagę ich wrodzony pacyfizm i delikatną budowę fizyczną.
Czasami inspektor zastanawiał się, czy McDwell nie ma zamiaru zmienić tego stanu rzeczy. Być może wszystko, co robił, miało służyć przetarciu szlaków innym z jego rodzaju? Cóż, jeśli wszystkie elfy potrafiły to, co potrafił on, mogłoby to przynieść pewne korzyści...
WWWTym, co potrafił McDwell, było odczytywanie pamięci roślin.
W istocie, bardzo elfia umiejętność. Wystarczył mu jeden okaz flory na miejscu przestępstwa, aby dostrzec, jak zostało ono popełnione.
Po pierwsze strasznie mielisz informacje. Wiemy już, że Martin nie przepada za tym cudownym "detektywem". Podkreślone informacje mógłbyś wpleść razem, w jakiś mocniejszy opis. Albo zupełnie skrócić. Zależy, czy chcesz poinformować o stanie, czy go opisać - to dwie różne rzeczy. Jak to drugie, to poprosimy na przykład jakieś emocje.

Pierwszy fragment kursywą - może naturę pacyfistyczną i delikatną budowę można by od razu przypisać McDwellowi. Znów połączyć te informacje - nadać kolorytu postaci, zamiast męczyć się elfologią ogólną. Zauważ, że elf ma zwykle w głowie czytelnika dość charakterystyczny obraz, więc każdy spokojnie sobie dopowie, czemu to zwykle elfy nie pasują do policji.

Drugi fragment kursywą spójrz na niego w połączeniu z pierwszym. Wprowadzasz w taki sam sposób informacje.

Co można powiedzieć o wszystkich elfach.
Żaden elf nie należał nigdy

jeśli wszystkie elfy potrafiły to, co potrafił on, mogłoby to przynieść pewne korzyści...
Tym, co potrafił McDwell,

To daje efekt takiego łopatologicznego tłumaczenia czytelnikowi, o co chodzi.
Punkt pierwszy: elf
Elf nie pasuje do policji.

Punt drugi: umiejętności McDwella
Umiejętności McDwella polegają na...

To takie przerysowanie, ale mniej więcej podobne wrażenie się odnosi.

Warto by było popracować po prostu nad różnorodnością narracji.

Dalej jest podobny problem. Jest zbyt sucho, informacyjnie. Miejscami emocje McDwella wychodzą nieźle, ale reszta postaci jest dość płaska. Dla mnie fabuła natomiast rozwijała się całkiem ciekawie - no takie przyjemne czytadło - można się domyślić, że oskarżą elfa i że dobrze się skończy, ale miło śledzić akcję.

Odsłuchiwane nagranie, napięcie rośnie i pstryk - poszło... No dobra - fajnie się dowiedzieć, że kluczowy dowód jest w praktyce dowodem niewinności. Phil ma fajne wejście, ok.

Ale dalej jest po prostu baaardzo słabo. Napięcie znika zupełnie. Dostajemy długi akapit z mocno łapatologiczną, niewiarygodną treścią o noszeniu paprotek, imprezach itp. Dlaczego niewiarygodną? Bo nawet nie dostajemy motywu. Nie znamy mordercy (w sensie nie poznajemy bliżej tej postaci), a nagranie nic więcej nam nie mówi. Mamy najpierw Phila z jego deus ex machina: "łapcie jacksona", a potem długi, mętny wywód. I co nas to obchodzi? Nie znamy bliżej wuja, więc jego śmierć nam zwisa. Czy zamkną Artura Jacksona, czy Matta Carlsona to też rybka. Tak naprawdę jedynym istotnym elementem jest to, że wiemy, iż McDwell nie będzie oskarżony. Dalej to już tylko siłowy zapychacz.

Rozumiesz, o co chodzi?

Nie dałeś rady z utrzymaniem napięcia i uwagi czytelnika. Do pewnego punktu się starasz, a potem wiooooooooooo... Z górki, na pazurki, byleby do końca. Wydaje mi się, że trochę dlatego nie podoba Ci się ten tekst. Stworzyłeś fajną postać, z fajną mocą i chciałeś ją wepchać w trudną sytuację (i czysto życiowo i emocjonalnie) i to wykonałeś. Ale w gruncie rzeczy tło Cię nie interesowało, nie chciało Ci się tego prowadzić. I wyszło jak wyszło - byle jak.

Językowych uchybień nie wypisuję. Przeważają wśród nich powtórzenia, jakieś przecinki, niekiedy dziwnie skonstruowane zdania. Ale to nie jest takie istotne.
Brakuje przede wszystkim luzu - i w narracji i w samych wydarzeniach.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

3
[1]― To ohydne ― [2]brzmiały pierwsze słowa przybyłego na miejsce zbrodni nadinspektora Filcha i było w nich dużo prawdy. W mieszkaniu profesora unosił się okropny smród rozkładających się zwłok.
Kiedy zacząłem czytać, zrodziło się wiele pytań - ale poważniejsze postawiłem sobie tutaj. Zobacz, co zrobiłeś:
[1] - Reakcja słowna na widok.
[2] - i... opis tych słów.
Więc, zapytam, czego tu brakło? Ano, tak po prawdzie, urealnienia narracji i ożywienia jej. Pokazania reakcji! A gdyby tak:
― To ohydne ― Nadinspektor Flich dławił odruch wymiotny, uciekając wzrokiem gdzie popadnie, byleby nie widzieć masakrycznego widoku. Panujący smród był cięższy do pominięcia.
― Gdyby morderca przeniósł ofiarę do gabinetu, to by znaczyło, że zatarł ślady krwi, aby zmylić policję... ― mruknął sierżant Tann, który zazwyczaj udawał, że mówi do siebie, gdy nie wiedział, czy wolno mu wyrazić swoją opinię otwarcie.
I ponownie podobny zabieg: masz tutaj komentarz jednej z postaci, natomiast narrator dorzuca do tego suchą informację. Zdaję sobie sprawę, że chcesz przekazać pewne fakty dotyczące tej osoby, ale czy nie można tego ożywić?
Zobacz na:
― Gdyby morderca przeniósł ofiarę do gabinetu, to by znaczyło, że zatarł ślady krwi, aby zmylić policję... ― Tann mruczał pod nosem, niby przypadkiem zwracając uwagę na swoją opinię.
― Hej, a ty tu czego, młody? ― Inspektor w dwu krokach był już przy nim. ― Ktoś tu beknie za wpuszczanie nieletnich na scenę zbrodni. No już, wynocha!
a to jakiś rodzaj spodni?

Zacznę od pomysłu: bardzo dobry, a nawet celujący! Elf pracujący (pomagający) policji, wykorzystujący pamięć roślin a do tego bardzo praktyczny zabieg z przeniesieniem rośliny to świetnie przemyślana intryga pozwalająca na zbudowanie nie tylko opowiadania, ale także całej powieści. Jednak superlatywy dotyczące tekstu na tym się kończą, ponieważ język jest toporny - a dokładnie dialogi (tragiczne, sztuczne, za krótkie, jednolite dla postaci) i to, co robisz z nimi jako narrator. W miejscu, gdzie trzeba pokazać tę mówiącą osobę, ty rzucasz kawałek drętwego narratora, który dosłownie jest wszędzie jednolity. Czułem, jakbym czytał "Detektywa", a dodam, że to wcale nie ciekawa lektura. Pojawiły się też pytania, w tym dwa ważne napomknięcia:

Otóż, McDowel wezwał gliny na miejsce przestępstwa, o czym informujesz w drugim akcie, ale w pierwszym to on wchodzi, zupełnie zaskoczony na miejsce zbrodni. Dlaczego? Czy logiczny ciąg wydarzeń (tutaj pokazanych nieco na wspak w tych aktach) nie powinien otwierać opowiadania w inny sposób? I rzecz druga, czyli rozgardiasz w mieszkaniu - tło rabunkowe jest tak wyraźne (nawet, jeśli później zebrane dowody mówią inaczej), że dwaj doświadczeni inspektorzy nie potrafią tego określić? To jest bardzo nienaturalne wobec prezentowanych wydarzeń.

Tekst został wyłożony na gruncie warsztatowym - brakuje w nim życia, tej iskry, którą narrator tchnie w postaci, ale dokładnie tam, gdzie jest to potrzebne najbardziej, czyli przy dialogach. Natomiast one same... są naprawdę złe, i ciężko mnie tutaj coś doradzić, bo tak to już jest z dialogami - wychodzą albo nie.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”