* Noce pod gwiazdami
Noce w Nowym Jorku bywają naprawdę odjazdowe. I nie mam tu wcale na myśli takich zwyczajnych nocek, widzianych z okienka przy kominku u bogaczy, czy z okienka, przy jakimś tam 'grzejniku', u mniej bogatych bogaczy. Gdy jest się bezdomnym, łatwiej dostrzec urok świata. Uwierzcie mi. No weźmy na przykład to, jak często dostrzegaliście piękno w takim księżycu, co? No, niby taki srebrny, okrągły, ale tak to jest... zwykły; normalny. A wyobraziliście sobie kiedyś wakacyjne niebo bez niego? No właśnie. Albo... piękno w 'targanych wiatrem' dębach? Nie wspomnę tu już o żarciu i jakim jest ono dla bezdomnych... skarbem. A już na pewno nie wspomnę o pieniądzach... i jakim są one dla bezdomnych... gównem. A propos nocy. Najwygodniej jest spać nad metrem, to chyba oczywiste. Trochę kartonów, kolega przy boku, od czasu do czasu jakiś-tam-portfel przy wejściu, raz w roku skórzany Portfel, raz na dwa lata wypchany forsą jakiś-tam-portfel, no i wypchany forsą skórzany Portfel... raz na pięć lat, powiedzmy. Tyle że z tym ostatnim to trzeba mieć naprawdę porządne szczęście. No i łapy stosunkowo silne, a nogi... sprawne.
Noce w Nowym Jorku bywają naprawdę odjazdowe. Pamiętam, jak kiedyś byłem w odwiedzinach u kumpla w Chicago, miałem tam do załatwienie pewne sprawy z miejscowym dziennikiem. Chyba już coś wam o tym wspominałem, co nie? Kumpel mieszkał w starej chacie na przedmieściach Chicago. Nazywał się Gurbin, o ile mnie pamięć nie myli i był Irlandczykiem. Znałem go już za dzieciaka, zawsze przyjeżdżał nad Michigan na wakacje. Tak jak i ja, choć on z matką, a ja bez. Jakaś różnica? Niewielka, prawda? Kto wtedy pamięta o rodzicach? Dom staje się jedynie hotelem i to darmowym... gorzej wygląda z żarciem, no i obsługa też nie za dobra, ale jest gdzie spać. A to się liczy najbardziej. W wakacje.
Gurbin był stosunkowo wolnym człowiekiem. Nie przykładał więc większej wagi do swojego „wyglądu”, 'zapachu', czy opinii, jaka krąży na jego temat w dzielnicy. Miał brązowy pierz na łbie, oczy też nieciekawe... takie... zanadto brązowe, jak na mój gust; nogi jak patyki, a łapska jak u panienki. To trochę niefortunne porównanie, wiem. Ale zawsze gdy mi podawał te swoje lepkie rączki, nie wiedziałem do końca, czy zdawał sobie sprawę z tego, co przechowuje w tej swojej....”środkowej” kieszeni.
Wiecie, Gurbin to taka uboższa wersja mafioso. Włochaty jak bestia, ale potulny jak panienka. Jednak mieszkał w Chicago; palił cygara, no i po ojcu odziedziczył ten zabójczy czarny kapelusz i garnitur; fakt ten sprawiał, że w liceum był bożyszczem dziewczyn. Wszystkie, dosłownie wszystkie, z klas równorzędnych, z klas sportowych, z mat-fizu, nawet laski z koła szachowego; wszystkie próbowały go usidlić. A Gurbin nie głupi człowiek był, niejedną tam w kącie podczas przerwy obracał. I nie był przy tym wcale napuszonym bufonem, choć pozbawiony manier i tego...no, dobrego wychowania. Wszystko to dlatego, że Gurbin nie był pozerem, a po prostu wolnym człowiekiem.
Piszę o nim z tego względu, że to właśnie dzięki jego wyobraźni i fascynacji muzyką, zająłem się zalążkami czegoś, co później nazwano rock and rollem i pokochałem Stany. Tak prawdziwie, jak się kocha tę jedyną. Jedni mówią na nią Ojczyzna, ci drudzy widzą w niej wyuzdaną dziwkę. Mniejsza. Chodzi oto, że kumpel nauczył mnie żyć dla siebie. A czy wspominałem już o Sekcie? No właśnie...
**** Sekta
Motherwall było starą wioską rybacką położoną nad brzegami Michigan. Dobrze patrząc, z brzegu dałoby radę zobaczyć słupy dymów unoszące się nad Detroit, a sprawny obserwator zauważyłby również, że okolica wokół wody nie jest tak wyludniona na jaką wyglądała jeszcze parę kilometrów przed brzegami jeziora; a samo Motherwall stanowi jedynie nic nie znaczący punkcik na mapie Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. A jednak w mniemaniu mojej matki wiocha ta była wyjątkowa. Coś tam kiedyś mi tłumaczyła, plotła o swoim... „gorejącym z tęsknoty” sercu... gdzie tam jej mocniej bije, a gdzie nieco słabiej. Chrzaniła o duszy, jakby ją w ogóle miała! Ta jej dziwaczna religijność i jeszcze bardziej dziwaczny pogląd na rzeczywistość naprawdę mocno oddziaływały na ludzi, których wokół siebie gromadziła. Do takich na przykład zaliczałem się ja, Anthony i mój nieszczęsny ojciec - Fergus. Jak ten drugi skończył, już wiecie; a mój 'oryginalny' koniec gdzieś na pewno czekał w kącie... sam... sam jeden.
Pamiętam także, jak co niedziele nad ranem cichcem wymykała się z sypialni, taszcząc po schodach solidną, wojskową walizę ojca. Przed wyjściem najpierw starannie i z gustem wybierała sobie jeden z tych płaszczów wiszących w komórce pod schodami; potem do wybranego przypinała sobie jakiś medal czy cóś, nie wiem, w każdym bądź razie - błyszczało. Następnie przez dobre piętnaście minut gapiła się w lustro, co chwila wzdychając, coś tam sobie w międzyczasie poprawiając we włosach. Musicie wiedzieć, że miała cholernie gęste, czarne włosy. W ogóle była bardzo owłosiona, jak na kobietę.
Nie przeczę, to dziwne, że mam głowę do takich szczegółów, tym bardziej, że to wszystko było na długo przed śmiercią Fergusa, a jak wiadomo-w chwili jego śmierci byłem jeszcze na etapie szczania w łóżko. Swoją drogą, na te pampersy, czy cóś tam innego, matka nigdy nie wydawała forsy. No i lałem w to swoje cholerne łóżko. W ten sposób przynajmniej miałem co „z siebie wylewać”. Bida była, no niestety. Oszczędzało się na wszelkie możliwe sposoby. Nie uznacie za zbytnią dygresję i zboczenie z tematu, jeśli pokażę wam papiery tego gościa, który prowadził 'śledztwo' w sprawie śmierci Fergusa?
**** Clodeville, wiosna 1949 roku
Akta pułkownika Nollinsa.
Zdarzenie: śmierć majora Fergusa Timothy`ego na miejscu, najprawdopodobniej na skutek ran odniesionych w wyniku wybuchu ładunku(-ów) typu granat F-1. Najprawdopodobniej broń wbrew decyzjom rządu nie została zwrócona siłom lądowym wojska Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej.
Opis miejsca zdarzenia: dom dwupiętrowy, drewniany; położony nieopodal Savannah, w niemal nienaruszonym stanie co mogłoby ewentualnie tłumaczyć;ciało znaleziono na parterze, identyfikacja dokonana na podstawie stopnia wojskowego i medalu honoru przyszytego do munduru, który to znajdował się na ciele ofiary.
-. Stan zwłok: rozległe obrażenia wewnętrzne; żadna z głównych części ciała nie przylegała do siebie w sposób naturalny. Biegli byli w stanie zidentyfikować tylko niespełna 20% procent ciała mężczyzny. 'Cudem ocalała' część korpusu z mundurem, na którym został znaleziony wspomniany wyżej medal i stopień żołnierski, przetrwała tylko dzięki wyjątkowemu położeniu ładunku. Jednakże również dzięki temu samemu wyjątkowemu ułożeniu ładunku, ok.80% masy ciała uległo całkowitej deformacji, pokrywając się np. licznymi poparzeniami czy wieloma metalowymi odłamkami, z racji rodzaju ładunku. Pomieszczenie, tj. przedsionek, z wieloma dowodami świadczącymi o braku udziału osób trzecich w tej tragedii. Po pierwsze (...), po trzecie warto nadmienić fakt, iż biegli na miejscu zdarzenia uznali, że głowa ofiary (...) została rozsadzona od wewnątrz, co potwierdza tezę, jakoby major Fergus Timothy próbował ów ładunek... połknąć. Jednakże nie uzasadniałoby to aż tak głębokiego uszkodzenia ciała; podejrzewa się więc, iż (...) ofiara poniosła obrażenia w wyniku dwóch ładunków tego samego rodzaju, 'odpalonych' niemal jednocześnie (...), w tym samym czasie, tj. najprawdopodobniej około godziny szóstej wieczorem. God Bless Him
****
Motherwall, koniec lipca 1955 roku
Zamieszkałem w chacie mojego wujostwa. Jak co roku zresztą. Cały dom obity był deskami, pomalowanymi białą farbą, która z biegiem lat zdążyła już solidnie wyblaknąć, tak że bywały miejsca, gdzie deski straciły 'swój' kolor albo gdzie w ogóle ich nie było lub utrzymywały się tylko na jednym wiekowym gwoździu. Weranda była jednak rzeczywiście zadbana. Sam fakt, że ktoś na takiej brudnej wiosce posiadał zadbaną werandę, że gówien psich ani rybich łbów nie sposób było tam znaleźć; wszystko to świadczyło o niebywałej 'przyzwoitości' rezydentów domostwa. Tak, Ciotka Cycera i jej mąż Ernie tworzyli całkiem zgraną parę. On – stary prosty rybak, ona- jeszcze starsza a z wykształcenia chyba sprzątaczka i z tego co pamiętam, była kuzynką mojej matki. Swego czasu musiała być naprawdę niezłą laską. Rybak nie głupi człowiek i wie dobrze, co dla niego najlepsze. Ale dzieciarów to nie mieli. I to mnie najbardziej zastanawiało. Kurde, cycata sprzątaczka; super włosy, twarz przepiękna, nogi pewnie też musiała mieć zgrabne, a tu co? Nico, cholera. Kto wie, może 'coś' tam łykała, Jędza; albo łykał on, Gawiedź; możliwe też, że któś mu kiedyś z buta fangą w jajca strzelił.... a mało było takich? To dziwne, ale zawsze gdy mamy przed sobą statystykę czy coś w tym stylu, jesteśmy pewni, że nie przypadnie nam los bycia tym jednym pechowcem na tysiąc lub milion. Unikamy statystyk, bo kłamią.
Gurbin mieszkał dwie przecznice dalej. Razem z rodzicami co roku wynajmował jeden z 'domków - składaków' w ośrodku „Słoneczny Aloes”. Ernie mówił, że ośrodek ten wybudowano po wojnie, jako kurort dla tych „najgorszych skurwieli, dziwkarzy i pijaków, jakie armia Stanów Zjednoczonych kiedykolwiek nosiła w swym łonie”. Do ośrodka trafiali weterani II WŚ, którzy na wojnie popisywali się nie tylko odwagą i bohaterstwem. Tak więc już chyba w '52r. 'kurort' zamknięto. E tam, zamknięto; po prostu armia przestała zjeżdżać i urządzać tam dzikie libacje nad brzegami jeziora. I tyle. Ich miejsce zajęli zwykli cywile, którzy z gównianych składaków budowali porządne domy, dobudowywali piętra, wstawiali nowe okna, wymieniali meble i boazerię; a na miejscu posterunku żandarmerii postawili wspólne WC dla mieszkańców ośrodka. Było jeszcze weselej niż za panowania wojska; jeszcze więcej alkoholu i durnych mieszkańców; jeszcze więcej dziwek i alfonsów; I Gdyby tak wakacyjną nocą paru urzędników zakradło się cichcem do miasteczka i sporządziło odpowiednie statystyki, wyszłoby im na to, że mieszkańcy Motherwall to w trzydziestu procentach prostytutki, a pozostałe siedemdziesią to klienci tych prostytutek. Unikamy statystyk, bo kłamią.
Sweet Home Alabam
1
Ostatnio zmieniony pn 25 lut 2013, 22:19 przez Ollars, łącznie zmieniany 2 razy.