Wrzucam pierwszy tekst. Życzę wszystkiego co miłe.
Metalowa klatka. Metr na metr przestrzeni. Ledwie mogę się położyć zapominając o trudach dnia codziennego. To obleśne jedzenie, którego nie rzuciłbym nawet kundlowi błąkającemu się po ciemnych zaułkach. Agresja zajmująca całą resztę tego malutkiego światka, w którym jestem przetrzymywany i problemy z dostarczeniem powietrza do cel. Czemu niesłusznie zostałem wtrącony do tego Babilonu? Czemu zostałem zamknięty wśród pomiotów szatana?
Boję się wychodzić na dziedziniec podczas popołudniowych spacerów. Nie widzę w nich niczego sprzyjającego życiu. Spacer to i tak zdecydowanie za dużo powiedziane, kręcenie się naokoło placyku, otoczonego ze wszystkich stron przez stalowe pręty, można co najwyżej nazwać wypasem, a na dodatek CI wszyscy więźniowie nastawieni do człowieka, jakby on był winny ich położeniu. Oni tylko szukają okazji, aby obić twarz współwięźniowi. Nieraz mogłem zobaczyć zakrwawione ścierwa, wyciągane bosakiem przez ludzi Króla.
Jestem tu dopiero drugi tydzień, a już zapomniałem jak wygląda świat opatrzony promieniami słońca. Jedynym źródłem światła jest stara żarówka, której nie daję zbyt dużo czasu. Prawdziwe światło zapewne zobaczę dopiero w dniu egzekucji. Nie wiem jeszcze, co wymyślił dla mnie Król, ale zapewne nie skończy się na szubienicy. To by była kara nie adekwatna do moich win. Za kradzież królewskich atrybutów, mimo że upozorowaną, tak bym ja stał się głównym podejrzanym, mogę spodziewać się co najmniej snu w żelaznej dziewicy. Przeraża mnie wizja śmierci w taki sposób. Kolce, którymi nabita jest trumna przeszywają ludzkie ciało, pozwalając poczuć, czym w rzeczywistości jest ból. Lodowe zastrzyki nigdy nie trafiają w główne organy doprowadzając do przedwczesnej śmierci, najpierw muszą uświadomić winowajcy zło i szkodliwość jego czynów. Dopiero po tym człowiek ginie w spazmach cierpienia, krztusząc się własną krwią.
Byłem zawsze pewny, czeka mnie inny los. Korzystałem z moich zdolności tylko na rzecz dobra. Nigdy nie użyłem atutu, aby kogoś pogrążyć lub pokazać, że jestem lepszy. Rywalizacja musi być sprawiedliwa, inaczej daje złudny wynik. Czy inni nie dostrzegają tego? A może ja powinienem porzucić sprawiedliwy świat i żyć w realiach tworzonych drogą bezwzględności i siły?
Myśli kotłowały się w jego głowie. Zdradzony przez najbliższych. Postawiony przed sądem. Niesłusznie skazany na śmierć. Zamknięty w najgorszym z więzień. Złość na niesprawiedliwość świata już dawno wyparła wszystkie jego pozytywne cechy. Zaczęła się liczyć tylko zemsta.
Wstał z ziemi otrzepując postrzępione, brudne spodnie, które wybitnie pokazywały w jakich warunkach przebywał ostatnimi czasy. Odgarnął kruczoczarne włosy sięgające ramion, a jego oczy groźnie zabłysły. W głowie powstawał plan zemsty.
-Czas działać!- wykrzyczał wysokim, ostrym głosem, który potoczył się po całej Dziurze. Wszystko ucichło w jednej sekundzie, a w jego kierunku zaczęły odwracać się zdziwione twarze innych więźniów. Nikt się nie ruszał, tylko zdenerwowane spojrzenia wwiercały się w niego - dumnego i wyprostowanego, niepasującego do otoczenia. Uśmiechnął się szeroko, wystawiając na wierzch zaniedbane zęby.
-Nie po to się urodziłem, by skisnąć w tej pieprzonej klitce- jego głos znów zahuczał. Ludzie zaczęli odwracać spojrzenia i śmiać się w głos. Więzień upadł na kolana i zaczął łkać. Gdy podniósł głowę stał przed nim wysoki, chuderlawy człowiek, którego wiek zdradzały siwe pasma włosów.
-Słuchaj! – rzekł, podając rękę – nie warto wybijać się przed szereg w tym miejscu. To sprowadzi na Ciebie tylko kłopoty. Jestem Kringold.
Jego strój nie odpowiadał standardom Dziury. Miał na sobie długą jasną pelerynę, a na szyi zawieszony złoty amulet w kształcie krzyża zwieńczonego koroną. Jego spojrzenie było łagodne i pełne ciepła. Emanował od niego spokój oraz chęć życia.
-Igor. – przedstawił się więzień – Jeżeli chcesz się pastwić nade mną to od razu odejdź albo stanie CI się krzywda dziadku.
-Igorze przyszedłem, aby CI pomóc. Zasługujesz na to. – odrzekł, a na jego twarzy zagościł grymas niezadowolenia. – Wiem, jak możesz się stąd wydostać, jednak musisz być grzeczniejszy wobec mnie, w przeciwnym razie czeka Cię niechybna śmierć.
-Co Ty też gadasz, odsiadka musiała Ci naprawdę w głowie pomieszać.- zaśmiał się – skoro znasz wyjście, to czemu sam z niego nie skorzystasz?
-Ależ korzystam. Nie miej wątpliwości. Mogę się poruszać dowoli, nic mnie nie ogranicza. – w głosie staruszka pojawiła się nuta gniewu. – Nie zachowuj się jak cała reszta bandytów skazanych na pobyt tutaj. Posłuchaj. Po środku dziedzińca jest przejście. Użyj atutu.
Igor upuścił głowę analizując słowa starca. W jego głowie wybuchła burza, a serce zaczęło w nadnaturalnie szybkim tempie bić. Na czole zalśniły kropelki potu. Starzec wiedział o atucie. Skąd? A może to tylko wyobraźnia podsunęła mu tę myśl. Podnosił swą głowę bardzo wolno, jakby bał się co ujrzy w górze. Gdy wrócił do wyjściowej pozycji nikogo już nie było. Tylko pawie piórko spływało w dół, po serpentynie stworzonej przez powietrze. Pochwycił mocno pióro i pociągnął opuszkami palców po jego włosiu. Zdezorientowany i zmęczony wszedł głębiej do celi i zasnął. Nie śniło mu się nic.
Gdy się obudził , nie był pewny, czy ostatnie wydarzenia to rzeczywistość, czy może tylko senna mrzonka. Przycupnął pod ścianą, opierając głowę na kolanach. Zdał sobie sprawę z własnej sytuacji. Wiedział, że jest pośmiewiskiem. Czuł, że wszyscy opowiadają sobie, śmiejąc się do rozpuku, historię o jego wczorajszym zachowaniu.
-Nie mam nic do stracenia- Powiedział pod nosem sam do siebie.- Może warto spróbować. Nie grozi mi nic, oprócz kolejnej kompromitacji. Postanowił, że pójdzie na popołudniowy spacer, nie zważając na kpiny innych więźniów i sprawdzić, czy starzec go nie okłamywał.
Bywał na dziedzińcu, ale nigdy nie przyglądał się dokładniej otoczeniu. Brukowe kamienie nie przyciągnęły jego uwagi dostatecznie mocno, by miał zamiar choćby na chwilę rzucić na nie okiem, podobnie było ze stalowymi prętami. Stwierdził, że dzisiaj musi wszystko zbadać najdokładniej jak to możliwe. Nie miał przecież i tak niczego do roboty, a takie zachowanie mogło przynieść nie lada korzyści.
Czas wyjątkowo się dłużył, przeciągał i widocznie zamiast biec, szedł spokojnym tempem, które budziło tylko frustracje Igora. Nie mógł uśpić myśli o ucieczce, mimo że się starał. Śpiewał stare ballady usłyszane na którymś z ognisk, recytował wiersze i opowiadał bajki. Nic jednak nie przynosiło efektów. W cholerycznym ataku zaczął odrapywać podłożę palcami. Zdarł sobie całe dłonie, a opuszki jego palców wołały o litość. Nareszcie usłyszał zmodulowany przez tubę głos. Bas rozszedł się potężnie, niszcząc dotkliwą ciszę.
-Czas na popołudniowy spacer.
Wstał, wyszedł z celi i udał się do furtki prowadzącej na plac. Ustawił się w kolejce, za trzema szerokimi więźniami, którzy byli wyraźnie podekscytowani dzisiejszym spacerem. Wszyscy zostali przeszukani i wpuszczeni. Igor podszedł najpierw na środek placu i nie schylając się, by nie zwrócić na siebie niepotrzebnej uwagi obejrzał kostki brukowe. Niczego nie dostrzegł. Postanowił więc obejrzeć okratowanie. Szedł w Okół placu sprawdzając dłońmi każdą z rur, niczego jednak nie wyczuł, poza charakterystycznym chłodem metalu i delikatnych rys, wykonanych pewnie przez innych penitencjariuszy. Zawiódł się nie znajdując żadnych znaków świadczących o istnieniu tajnego wyjścia. -Ten, jak mu tam było Kringel, czy coś takiego musiał mnie oszukać, licząc na kolejny pokaz - pomyślał zdenerwowany. Rozejrzał się w poszukiwaniu tajemniczego człowieka. Nie widział go. Zły na swoją naiwność przeklnął siarczyście.
Jakby na ten sygnał rzuciło się na niego trzech zwalistych olbrzymów, którzy na dziedziniec weszli przed nim. Już po pierwszym ciosie wylądował na ziemi. Wszystko w Okół spowiła czerń. Gdy otrzeźwiał, zdał sobie sprawę, że jego ciało zostało wywleczone na środek dziedzińca. Otarł zakrwawioną twarz rękawem, lecz tylko pogorszyło to sprawę. Drobne kamyczki poprzyczepiały się do świeżych ran. Podniósł głowę i ujrzał napastników ujarzmionych batami przez służbę królewską. Przesunął wzrok powrotem w dół, a jego oczom ukazał się symbol. Był on naprawdę niewielki, a wyglądał zupełnie jak amulet staruszka, który podał mu tak niedawno pomocną dłoń. Wpatrtywał się w niego dopóki nie podszedł do niego strażnik.
-Żyjesz śmieciu? – powiedział z pogardą w głosie.-Król nie byłby szczęśliwy wiedząc, że zamiast niego egzekucje przeprowadziły jakieś pieprzone goryle.
- Żyje –wycedził Igor.
-Ruszaj się powrotem do własnej celi. Tylko szybko. Chyba nie chcesz dostać na dodatek batem, po tym cholernym cielsku. – rzucił strażnik, po czym odwrócił wzrok.
Igor nie chciał sprawdzać, czy strażnik tylko grozi, czy de facto potrafi uderzyć batem i tak poobijanego więźnia. Prawdopodobnie nie miał by żadnych skrupułów, więc wolał nie ryzykować. Wstał i nie czekając na dalsze zachęty ruszył do celi. Nie minęła minuta, a on był już na miejscu. Skulił się na ziemi. Był potargany i umorusany z góry na dół. Rzecz jasna w takich miejscach higiena nie istnieje, jednak jego stan był ponadprzeciętny. Mimo swojego tragicznego położenia, wcale się nie przejmował. Jego umysł pracował na najwyższych obrotach, próbując odpowiedzieć na pytanie czy ten symbol jest oznakowaniem przejścia. Wiedział, że musi użyć atutu, aby otworzyć zamek, nie potrafił jednak znaleźć rozwiązania, jak pobudzić atut i w jakim kierunku go użyć. Pełen niezidentyfikowanych przeczuć wylał trochę wody, przeznaczonej do picia, na swoją twarz, by oczyścić rany. Gdy doprowadził się już do porządku postanowił, że przed następnym spacerem skoncentruje całe swoje doświadczenie i spróbuje siłą atutu zadziałać na tajemniczym wzorze. Nie wiele mu pozostało, położył się w rogu pomieszczenia i zapadł w bardzo długi sen.
Otaczały go wysokie dęby, roiło się od nich, były opatrzone zielonymi koronami, a pomiędzy liśćmi można było dojrzeć gniazda ptaków . Zrobił krok do przodu i poczuł pod stopami osuwającą się materie. Zatrzymał się, spojrzał pod nogi i zobaczył tony piasku. Piach był dosłownie wszędzie, otulał korzenie i pnie. Był wyjątkowo jasny, niczym ściągnięty z długich nadmorskich plaż. Słońce przesycało się przez porozrzucane gałęzie, wytyczając niby dróżkę pomiędzy drzewami.. Postanowił ruszyć, kierując się zgodnie ze świetlistym drogowskazem.
Drogi nie było końca. Wszędzie widział to samo, gdyby nie wrodzona orientacja w terenie, już dawno by się zgubił. Zaczęły go boleć nogi, a i gardło zaatakowała nieprzyjemna susza. Wszystko go swędziało, a z jego ciała spływał pot wymieszany z brudem. Ściekał całymi strugami, tworząc wyspy na jego torsie i nogach. Nie zdejmował mimo to okrycia, aby natrętne muszki nie obsiadły jego ciała. Gdy dochodził do skrajnego wyczerpania zauważył w niedalekiej odległości polanę. Zszedł ze ścieżki i podążył w jej kierunku. Czym bardziej się zbliżał tym wyraźniej słyszał szum rzeki, głosy ludzi i ujadanie psów.
Polane porastała wysoka do pasa, jasno zielona trwa. Jej brzegi były ostre. W centralnym punkcie stał niewielki domek z kominem, niedużą wiatą i budą dla psa. Jak to możliwe, że nie zauważył go wcześniej. Na ganku stało dwoje ludzi, nikłej postury postury. Oboje miały długie siwe włosy, sięgające aż po pas oraz peleryny zielonego koloru. Strój w jaki byli ubrani oraz ich specyficzne fryzury niczego nie mówiły Igorowi. Wiadomo było, że mieszkańcy gór nosili grube kożuchy i buty z wysokim podbiciem, a ich głowy były skrywane pod grubymi, wełnianymi czapkami, albo że mieszkańcy równin zazwyczaj pokazywali się w szerokich spodniach i koszulach w kratę, osobników tego typu jak CI nigdy jednak nie widział, ani nawet nie słyszał. Postanowił, że podejdzie do nich. Gdy zbliżył się na 100 metrów postacie go zobaczyły. Uśmiechając się promiennie kiwnęły na jego ręką. Igor nie dawał się długo zapraszać. Zachęcony ruszył rześkim tempem. Nie zastanawiał się nad usposobieniem obcych. Miał nadzieję, że nie spotka go nic złego z ich strony. Nie mylił się. Gdy tylko podszedł usłyszał miłe słowa powitania oraz zaproszenie na kąpiel w strumyku płynącym za domkiem. Jak już się umył wrócił pod ganek. Jako że nikt już tam nie stał, pozwolił sobie wejść do chatki. Przeszedł krótkim, wąskim korytarzem i zapukał do jedynych drzwi. Usłyszał zaproszenie, więc szarpnął za klamkę. Drzwi się uchyliły odsłaniając przestronną izbą z dwoma sieniami po bokach i okrągłym dębowym stole, na którym roiło się od wszelkiego rodzaju potraw, od owoców, przez warzywa do mięs.
-Jesteśmy Kadi i Fadi- powiedział jeden z nich. – żyjemy w tym miejscu od tysiącleci. – jego twarz rozjaśniła się. Zamyślił się i jakby zapatrzył w odległe czasy.
-Miło mi. Jestem Igor i…- zająknął się, przełknął ślinę, która niebezpiecznie wymykała mu się z ust, gdy zerkał na stół łakoci. – i nie wiem co tu robię
Kadi zaśmiał się. Nie minęła chwila, a Fadi już mu wtórował. Ich śmiech był równy i wyniosły. Mijała chwila za chwilą. W końcu gdy byli już cali czerwoni i ledwie łapali powietrze w płuca, śmiech zastąpiła ujmująca cisza.
-Częstuj się – rzucili jednocześnie. –znów zaczynając się śmiać.
Igor nie myśląc o niczym złapał kawał mięsa i obgryzł je z dokładnością hieny popijając winogronowym sokiem. Później łapał kolejne smakołyki i wtykał je sobie do usta nie bacząc na sok, który spływał mu po brodzi i kapał równomiernie na kolana. Takiej uczty nie doświadczył już bardzo dawno. Gdy już w jego żołądku nie było miejsca podniósł twarz na której widniał szeroki uśmiech. Gospodarze uradowani, że wszystko tak smakowało gościowi wstali i ukłonili się.
-Umyłeś się. Najadłeś. –zaczął Fadi- więc teraz czas na popołudniowy spacer…
- Czas na popołudniowy spacer! -Igora obudził tubalny głos jednego ze sług Króla. W jego głowie zaczęło wszystko się na nowo układać. Zaczął powrotną drogę do rzeczywistość. Zdał sobie sprawę, że nadal jest zamknięty w dziurze. Nie było żadnego lasu, ani ludzi, ani nawet posiłku.
EDIT Adrianna:
Również życzę wszystkiego, co miłe, ale niestety temat muszę zablokować
Igor uciekaj! [fantasy] [cześć całości]
1
Ostatnio zmieniony sob 29 sty 2011, 18:47 przez Bart28, łącznie zmieniany 1 raz.