Latest post of the previous page:
Znow jeszcze cieplutki, nie sprawdzone
Zakonczenie rozdzialu 1
Ojciec odwrócił się na pięcie i zniknął za drzwiami. Ot tak, jak gdyby nigdy nic. Michael znów poczuł się jak piąte koło u wozu, niechciany, zapomniany przez wszystkich, pomocny tylko wtedy, gdy trzeba było coś naprawić lub podregulować. Czymże jednak są zawory, krany i drewniane budowle, wobec niechęci ojca do własnego syna … ?
- To boli – szepnął do siebie i złapał za młotek. Jeszcze nigdy nie wbijał gwoździ z taką siłą. Każde uderzenie było mocniejsze od poprzedniego, a ostatnie roztrzaskało karmnik w drobny mak. Dopiero wtedy poczuł ulgę i odsapnął. Był spocony, ale dziwnie zadowolony z tego co zrobił.
Przerwijmy teraz naszą historię, aby nabrać oddechu. Pomińmy chwile, w których Michael ubierał się. Zostawmy też w spokoju, jego wizytę w piwnicy i poszukiwanie wędek. Tam nie wydarzyło się nic ciekawego. To co najważniejsze dla niego, Ciebie drogi Człowku i mnie, stało się dokładnie godzinę później. Wydaje mi się, że już wystarczy tej przerwy. Jeśli pozwolisz, przeniosę cię do tych chwil …
- Prostuj plecy bałwanie! I nie szuraj wędkami po ziemi! – starczy ryk rozdarł ciszę panującą wokół zasypiającego lasu. – Nie mogę uwierzyć Henryku, że to twój syn. Przecież on jest całkowicie głupi.
Henryk nie odpowiedział nic, uśmiechnął się tylko pod nosem i poklepał swojego ojca, starego Rufusa, po ramieniu. Michael szedł na przedzie, niosąc wędki, robaki i koce. Starał się nie zwracać uwagi na kolejne zaczepki dziadka, który nawet w T E N dzień wyzywał go od najgorszych.
Po godzinie drogi, byli już prawie u celu. Most linowy, rozwieszony nad wzburzoną Colorado przeszli zadziwiająco szybko. Zazwyczaj wiatr bujał nim tak mocno, że potrzeba było nie lada umiejętności aby przejść na drugą stronę w jednym kawałku i nie rozbić się o skały wystające z wody. Michael zszedł z kładki i podał rękę dziadkowi. Ten jednak zignorował go i poszedł dalej, aby po chwili zniknąć w lesie. To samo zrobił Henryk, dodając od siebie kilka nędznych słów:
- Bierz tą rękę sprzed mojego nosa. Zajmij się lepiej wędkami.
Michael wykrzywił usta i omal nie zapłakał. Aby dać ujście złości, kopnął jak umiał najmocniej leżący nieopodal kamień.
Dalsza droga nie zabrała im wiele czasu. Po kilku chwilach dotarli nad brzeg długiego, lecz bardzo wąskiego jeziora, znad tafli którego, wystawały poszarpane i ostre jak brzytwy skały. Woda miała zupełnie czarny kolor, polśniewając światłem księżyca w pełni, i setek gwiazd. Nieopodal, pod pomostem zbitym z krzywych desek, zacumowana była wiosłowa łódź, wielkości niewielkiego stołu kuchennego. Zalana do połowy wodą, chwiała się na boki nawet od niewielkich fal. Michael wsiadł na nią pierwszy, wędki rzucił na zalaną podłogę i usiadł przy wiosłach. Na łódź wgramolił się Rufus, a ostatni swoje miejsce zajął Henryk.
- Wiosłuj dzieciaku, nabieraj krzepy – powiedział Rufus i charknął jak zapuszczony silnik. – Ja w twoim wieku nie takie rzeczy już robiłem. Dawaj, dawaj, na środek jeziora! Zatrzymamy się koło Skał Zakochanych, tam najlepiej biorą, prawda Henryku?
- Mi pasuje – odparł ojciec Michaela i rozsiadł się ja król. – Wiosłuj.
- Już ojcze – Michael złapał posłusznie za wiosła i mocno szarpnął nimi w przód, a potem do tyłu. Odpłynęli.
***
- Nabij mi robaka – powiedział Henryk i podał złocony haczyk Michael’owi. – Szybko, bo czuję, że dzisiaj będą brały jak nigdy.
- Mi też dzieciaku – krzyknął podniecony Rufus. – Nie guzdraj się tak bo ryby uciekną!
Michael nabił wijącego się robaka na haczyk Henryka, potem Rufusa i usiadł wygodnie na małej deseczce, rozwieszonej nad dwoma burtami. Wtopił wzrok w wystające znad wody skały, ostre i poszarpane, jakby ktoś wyciosał je siekierą. Były wielkości małego wzgórza, a na samym ich szczycie stała drobna chatka, zbita z desek. To tam według dawnej legendy osiadła para zakochanych, i tam też oboje dokończyli żywota. Od ich poświęcenia, miejsce to nazwano Skałami Zakochanych.
Nagle coś plusnęło pod łodzią i wytrąciło chłopca z zamyślenia. Duże ryby, pomyślał i spojrzał na ojca, jednak ten zdawał się niczego nie słyszeć. Michael nachylił się nad wodę. Pośród ciemności nie dostrzegł niczego prócz poszarpanych, podwodnych skał i niepokojących cieni, rzucanych przez nie.
- Słyszeliście to? – zapytał po chwili zwątpienia.
- Cicho bądź – odburknął Henryk. – Spłoszysz ryby.
- Ale …
- Nie słyszałeś co ojciec powiedział? – Rufus rzucił mu wściekłe spojrzenie. – Siadaj na tyłku i się nie ruszaj.
Michael opadł na ławeczkę ze złością. Znów mnie zignorowali, pomyślał i rzucił okiem raz jeszcze na jezioro. Było nadzwyczaj spokojne i płaskie, bez najmniejszych fal. Na czarnej wodzie błyszczało zniekształcone odbicie księżyca i gwiazd, nad brzegiem przesuwały się cienie wysokich drzew.
Niespodziewanie znów coś plusnęło obok łodzi, tym razem oblewając chłopca lodowatą wodą.
- Co jest? – szepnął do siebie i odwrócił się.
- Spójrz w dół – w jego głowie rozbrzmiał syczący głos. – Spójrz …
Michael przeraził się.
- Tato! – krzyknął i wstał na proste nogi. Gdyby mógł, ze strachu pewnie przeskoczyłby na Skały Zakochanych, jednak były one po prostu zbyt daleko, aby dystans ten pokonać jednym skokiem.
- Ile razy mam ci powtarzać dzieciaku?! – ryknął Rufus, całkowicie wyprowadzony z równowagi. – Zamknij się wreszcie! Jeśli nie potrafisz usiedzieć trzech godzin w spokoju, więcej z nami nie pójdziesz!
- Ale tam ktoś jest! – krzyknął Michael. – W wodzie, z tyłu łodzi.
Henryk rzucił chłopcu podejrzliwe spojrzenie, odłożył wędkę i podniósł się.
- Obyś mówił prawdę – powiedział ostrym tonem i przeszedł na rufę. Ukląkł i włożył dłoń do wody, pogmerał w niej i odchrząknął. Michael oddychał głęboko, czekając aż coś się stanie, jednak po chwili Henryk po prostu wstał i oznajmił:
- Masz zakaz wychodzenia z domu przez tydzień, chłopcze. Tam nic nie ma, a twoje głupie zagrywki są po prostu … – zamyślił się na chwilę, po czym dodał. – Głupie! Zejdź mi teraz z oczu.
- Niby jak? – warknął Michael. Jego nerwy były w strzępach.
- Co powiedziałeś? – Rufus wykrzywił usta w podłym uśmiechu. – Pyskujesz do swojego ojca?
- Nic już, nieważne – Michael opamiętał się i usiadł. – Nie wracajmy do tego.
- Wrócimy, wrócimy, tyle, że później – powiedział Henryk i przeszedł na dziób. – Zobaczymy co powie matka na twoje zachowanie.
Michael odburknął wtedy pod nosem coś, czego nie dosłyszałem lub po prostu nie chciałem słyszeć, bowiem moje uszy nie lubią brzydkich słów. Przez następne pół godziny, chłopiec siedział z nosem na kwintę, zły na cały świat i nie odzywał się do nikogo, nawet wtedy, gdy Rufus wyciągał z wody piękne pstrągi. Znów wpatrzył się w skały, chatkę zakochanych i księżyc, który górował nad jeziorem. Chłopiec zupełnie inaczej wspominał wyjścia na ryby z lat dziecięcych. Wtedy śmiali się, bawili i zachowywali tak, jak gdyby świat nie istniał. Henryk nie krzyczał na niego, nie zakazywał mu wyjść, był po prostu prawdziwym ojcem.
- Piękna ryba – szepnął Henryk, gdy Rufus ponownie wyciągnął pstrąga.
Jeszcze tylko chwila, pomyślał Michael. Kilka ryb i wracamy do domu. Nagle coś trzepnęło wodą spod łodzi tak mocno, że oblało chłopcu całą kurtkę.
- Dość tego – Michael burknął pod nosem i wychylił się znad łodzi. Dostrzegł coś dziwnego. Pod wodą, pomiędzy cieniami skał, zamigotały dwa, jasne punkciki. Wyglądały jak złote monety, lecz z każdą chwilą powiększały się, świecąc coraz mocniej. Michael przeraził się, bo znów usłyszał syczący głos:
- Spójrz w dół.
świetliste punkciki zgasły na chwilę a potem błysnęły mocą tysiąca słońc, tuż pod lustrem wody. Michael poczuł chłód, potem czyjś chropowaty uścisk na szyi i mocne szarpnięcie. Coś wciągnęło go pod wodę. Szarpał się jak dzik złapany w sidła, lecz uścisk był silniejszy. Chłopiec otworzył oczy i przerażony, wypuścił z płuc resztki powietrza. Blady jak kreda mężczyzna, w poszarpanym stroju, unosił się tuż przed nim. Nagle jego ślepia rozbłysły a Michael poczuł ciepło wędrujące od głowy, w dół.
Obudził się w zupełnie innym świecie, idąc po wielkiej pustyni czerwonego piasku. Było tak gorąco, że musiał zdjąć kurtkę, potem koszulę a na końcu i spodnie. Mijał kolejne palmy z zielonymi jabłkami, sterczącymi od góry. Nagle coś uderzyło w ziemię tuż przed nim i piasek rozstąpił się a krajobraz zmienił. Michael stał teraz w śnieżnobiałej kopule, która skrywała w sobie malowidła wszystkich zwierząt świata. Chłopiec nie zdążył się jednak im przyjrzeć, bo oto stał już w fabryce, pośród wielkich kominów sięgających nieba. Wydawał się przy nich bardzo malutki. Nagle coś zasłoniło słońce. Jakiś cień przemknął po niebie i zatrzymał się nad chłopcem. W ułamku sekundy zrobiło się mroźno a Michael pomyślał o płaszczu, który w tej chwili przydałby mu się bez wątpienia. Kiedy jego dłonie zaczęły się trząść, zauważył, że ma nas sobie dwa kożuchy z grubej wełny i płaszcz, o którym myślał przed chwilą.
- Gdzie ja jestem? – zapytał sam siebie. Głos miał inny, bardziej męski, w pierwszej chwili nie poznał samego siebie.
Nagle:
Krajobraz znów zmienił się, a Michael spadał w dół z ogromnej wysokości. Jego ciało z niewyobrażalną prędkością gnało ku kolorowym skałom, które migotały tysiącami barw. Po chwili z całym impetem uderzył o skały i od razu przebił się do kolejnego świata, piekielnie gorącego. Wylądował jak kot, na czterech łapach. Obok wznosiła się potężna góra, z której spływała wrząca lawa. Kiedy wstał, zauważył przed sobą niewielki cień, który z każdą chwilą stawał się coraz większy. Szedł chwiejnie w jego kierunku, pośród oparów wulkanicznej ziemi.
Dopiero po chwili, oczom chłopca ukazał się ten sam mężczyzna, który wciągnął go pod wodę. Michael cofnął się o krok.
- Nie bój się mnie – powiedział mężczyzna syczącym głosem i podszedł bliżej – Jestem wysłannikiem Blaska. Miałem cię odnaleźć w świecie Człowków.
- Kim jesteś?! – krzyknął chłopiec rozpaczliwie. – Gdzie ja jestem?!
- Zamilcz chłopcze, już ci mówiłem wszystko. Jestem wysłannikiem Blaska. Miałem …
- Odejdź ode mnie …! – ryknął chłopiec i opadł na gorącą ziemię. Nie wiedział co się z nim dzieje.
- To tylko sen. Jestem … - zaczął wysłannik, lecz nie dokończył bo do góry strzeliła wielka struga lawy, oblewając skałę na której stali. Odskoczyli na bok, a wulkaniczne opary utworzyły mroczną głowę, przykrytą kapturem. Szyderczy śmiech rozbrzmiał im w uszach. Wysłannik skoczył jak oparzony, rozwiewając opary rękoma.
- Moja misja spełniona! – krzyknął rozpaczliwie. – Teraz wszystko od ciebie zależy Człowku! Uwierz w to co zobaczysz i wpuść Blaska do swojego świata …
Nagle wysłannik padł w bezruchu na ziemię, jego krzyk urwał się. Ciało eksplodowało milionem czerwonych iskier. Michael zebrał siły. Chciał wyrwać się z tego koszmaru. Coś strzeliło i syknęło. Poczuł chłodny wiatr, obudził się na łodzi. Leżał na rękach Henryka a dokoła stało dwudziestu mężczyzn, których widział po raz pierwszy w życiu. Przyglądali mu się z największą uwagą, jakby był eksponatem w muzeum. Chciał coś powiedzieć, ruszyć się, ale jego ciało odmówiło posłuszeństwa. Wyjąkał tylko dwa słowa …
- Sen … Bla … Blask …
… po czym stracił przytomność.