Poprzednia część...
ZAMIESZKI
Godzina 14:16, jednostka Specnazu w Petersburgu.
Dmitrij ponownie przyjechał swoim prywatnym wozem do budynku jednostki, na wezwanie generała Izotowa.
Wezwany przez generała Izotowa, Dmitrij ponownie przyjechał swoim prywatnym wozem do budynku jednostki. Sytuacja na Ukrainie jest bardzo napięta, a wieści dochodzące z Białorusi mówiły o gwałtownej eskalacji zamieszek.
Wylegitymowawszy się wartownikowi, Dmitrij wszedł do budynku jednostki. Białe ściany korytarza, pachniały świeżą farbą.
Budynek otoczony ze wszystkich stron przez umundurowanych i uzbrojonych ludzi przypominał gniazdo os, którym grozi dezynsekcja.
- Dzień dobry - powiedział Izotow do Dmitrija.
- Witam, towarzyszu generale. Słyszałem, że mamy być wysłani do Mińska?
- Tak, pan kapitan i pięciu agentów GRU. Akcję nadzoruje SWR. Pamiętacie tych snajperów na Euromajdanie? Lecz to byli prywatni najemnicy z Rosji, nie mający z naszym rządem wiele wspólnego. Wy zaś...
- Mamy zabijać bezbronnych demonstrantów? - zapytał oburzony Dmitrij.
- Nie, nic takiego. Wy będziecie likwidować przywódców tego powstania oraz tych demonstrantów, którzy będą atakowali milicjantów.
- Czyli mam zabijać w imię innego kraju. Niech będzie...
- Zamieszki trwają od tygodnia. Musimy im wybić z głowy myślenie o wolności.
- Dobra, dobra. Jaki jest plan dokładnie?
- Chodźmy do sali odpraw, omówimy to.
Dmitrij i Izotow poszli do pokoju, tego samego pomieszczenia, w którym Dmitrij przygotował się do tajnej misji na terenie Ukrainy w celu wykradnięcia dokumentów. Po drodze udzieliła im się atmosfera nerwowego skupienia. W pokoju tym siedziało pięciu funkcjonariuszy wywiadu GRU.
Dmitrij miał mieszane uczucia co do tej misji, nie tolerował atakowania ludności cywilnej. W Afganistanie widział wiele zbrodni dokonywanych na Afgańczykach, w Gruzji jeden z jego podkomendnych otworzył ogień do uciekających, bezbronnych ludzi, Dmitrij ukarał go wtedy strzałem w głowę z kałasznikowa.
Izotow siadł przy biurku i przewracał strony gazety, był to ''Kommiersant'' - największy i niezależny rosyjski dziennik.
- Jeszcze dziś polecicie do Mińska, podzielicie się na dwuosobowe grupy, Worszewski oraz Petrow, Aristow z Sokołowem i Woronin z Fiodorowem. Białoruskie władze zapewnią wam bezpieczny dojazd na teren protestów. Każdy oddział zajmie miejsce na dachu budynków wokół Placu Niepodległości. Będziecie likwidować przywódców demonstrantów i innych prowokatorów, w ten sposób obniżymy im morale - poinformował Izotow.
- Nasze marionetki się buntują - oznajmił spokojnym głosem Borys Petrow, agent GRU, który miał współpracować z Dmitrijem. Funkcjonariusz ten był ciemnookim blondynem z niewielkim zarostem, o atletycznej budowie ciała. Borys był nieco młodszy do Dmitrija.
- Czemu Białorusini nie zajmą się tym? To ich sprawa - zapytał się Dmitrij.
- Boją się strzelać do swoich, w ogóle wojsko tamtejsze nie chce strzelać do rodaków - oznajmił Izotow.
- Idziemy! - oznajmił będący w średnim wieku agent Fiodorow o czarnych oczach i brązowych włosach oraz kilku bliznach na twarzy.
Wszyscy wstali, wzięli torby z ekwipunkiem i ruszyli w kierunku wyjścia z budynku, następnie cała szóstka wsiadła do helikoptera Ka-60. Wielozadaniowy śmigłowiec z głośnym warkotem oderwał się od ziemi i poleciał w kierunku Białorusi, lot był długi. Agenci i Dmitrij mieli podrabiane paszporty, aby uniknąć zdemaskowania.
Wszyscy mieli także wojskowe spodnie i buty, a także kabury na pistolety oraz kamizelki kuloodporne pod cywilnymi kurtkami lub bluzami.
- Każdy z nas ma telefon satelitarny ze słuchawką do ucha, lornetkę, pistolet MP-443 z tłumikiem i trzema dodatkowymi magazynkami. Petrow, Sokołow i Woronin będą wyposażeni też w karabiny snajperskie SW-98 z dwoma dodatkowymi magazynkami. Karabiny macie w tych torbach - powiedział, wskazując na torby, Fiodorow.
W kabinie było nieco ciasno, lecz nikt nie narzekał. Po godzinie lotu Dmitrij znudzony długą podróżą wyjął z kieszeni swojej brązowej, skórzanej kurtki, paczkę ulubionych papierosów, Lucky Strike, zapomniał jednak zapalniczki.
- Masz zapalniczkę, Borys? - zapytał Dmitrij.
- Tak, weź... - odpowiedział Borys.
Dmitrij paląc papierosa, zajrzał do torby ze snajperką.
- Ja strzelam, a ty będziesz szukał celów - powiedział Borys.
- Wszystko jedno... - burknął Dmitrij.
Po kwadransie śmigłowiec dotarł do Mińska. Z daleka było widać liczne smugi dymu, pochodzące od podpalanych opon.
- Lądujemy! - oznajmił pilot.
Maszyna wylądowała na wojskowym lotnisku. Na jego płycie czekał jeden z oficerów białoruskich Wojsk Wewnętrznych w towarzystwie dwóch funkcjonariuszy kontrwywiadu w czarnych garniturach.
- Witam! Jestem major Szorikow - przywitał się oficer w starszym wieku, o siwych włosach z wychodzącymi z helikoptera agentami.
- Dzień dobry - rzekł radośnie Fiodorow.
- Do dzieła - powiedział będący w średnim wieku, agent z brązową brodą i bujnymi wąsami, Siergiej Sokołow.
- Milicja będzie was eskortować do Placu Niepodległości, macie do dyspozycji cywilnego Volkswagena Transportera z kuloodpornymi szybami i wzmocnioną karoserią - oznajmił Szorikow.
Cała szóstka poszła do czarnego Volkswagena, kierowcą był Sokołow. W towarzystwie dwóch milicyjnych radiowozów ruszyli w kierunku placu, na którym odbywały się wielkie demonstracje.
W drodze do celu, Dmitrij widział chaotyczne sceny identyczne do tych, jakie rozgrywały się na Ukrainie. Ludzie wybijali okna i podpalali radiowozy, okradali sklepy, wynosząc telewizory i kradli auta. Niektórzy milicjanci przesadnie znęcali się nad protestującymi, bijąc pałkami i kopiąc leżących demonstrantów. Jeden z demonstrantów płonął, gdyż koktajl Mołotowa który trzymał w ręku, został trafiony strzałem milicjanta.
- Jesteśmy na miejscu! - poinformował milicjant przez CB radio.
Dmitrij i pięciu agentów zaparkowało busa niedaleko placu i podzieliło się na pary.
- Ja z Woroninem zajmiemy pozycję na Białoruskim Państwowym Uniwersytecie. Worszewski i Petrow zajmą pozycję na dachu Domu Rządu. Sokołow i Aristow zajmą miejsce na tym pięciopiętrowym budynku, którego nazwy nie znam - oznajmił Fiodorow.
- W porządku. Chodźmy, zanim nas dopadną - odpowiedział Dmitrij.
Agenci ruszyli w kierunku budynków. Wszędzie było słychać krzyki tłumu, strzały i milicyjne syreny. Panowało wielkie zamieszanie, plac był pełen zdenerwowanych ludzi. Demonstranci podpalali opony i rzucali koktajlami Mołotowa w kierunku zasłaniających się tarczami milicyjnych antyterrorystów z białoruskiej jednostki OMON. Milicja odpowiadała strzałami z paralizatorów, ze strzelb na gumowe kule i rzucając granaty obezwładniające. Po pewnym czasie na placu pojawił się opancerzony samochód z armatką wodną, który oblewając demonstrantów, zmuszał ich do ucieczki.
- Zapowiada się długi dzień - oznajmił Borys, który pokonywał kolejne piętra budynku z Dmitrijem.
- Nie te lata, aby zapierdzielać tyle pięter... - warknął pod nosem Dmitrij.
Po kilku piętrach Borys i Dmitrij wyszli na dach. Borys wyjął z torby SW-98. Dmitrij usiadł na ziemi i przez lornetkę obserwował zamieszki.
- Do wszystkich jednostek! Otworzyć ogień! - rozkazał przez telefon satelitarny generał Izotow.
SNAJPERZY
Godzina 16:41, Plac Niepodległości w Mińsku.
Nad pełnym ludzi i płonących opon placem zjawiły się dwa helikoptery - jeden milicyjny, a drugi należący do telewizji.
Już czterech powstańców poległo od karabinów Sokołowa i Woronina, Borys zdołał zlikwidować tylko jednego prowokatora. Nagle jeden z zamaskowanych demonstrantów stanął na barykadzie i nieustannie rzucał koktajlami Mołotowa oraz kamieniami w kierunku samochodów milicji, oaz zachęcał innych, by się do niego przyłączyli. Nagle trafił go pocisk wystrzelony przez Borysa. Z przestrzeloną głową, stoczył się bezwładnie z barykady.
- Dobry strzał - oznajmił spokojnym tonem Sokołow przez krótkofalówkę.
- To my mamy krótkofalówkę? Nie mówili mi o tym - zapytał Dmitrij.
- Każdy z trzech oddziałów ma po jednej. Za to każdy z nas ma telefon satelitarny.
- O tych telefonach to akurat wiem!
Dmitrij obserwował dalej plac, zamieszki trwały cały czas. Na niższych budynkach pojawili się milicyjni strzelcy wyborowi, lecz oni mogli zabijać tylko wtedy, gdy podejrzany pierwszy otworzył ogień. Zaraz po tym, jadąca ulicą obok placu furgonetka milicji, została trafiona koktajlem Mołotowa. Samochód wpadł w poślizg i wjechał w powracający do remizy wóz strażacki. Strażacy szybko wysiedli z wozu i ugasili gaśnicami płonący pojazd. Nikt nie zginął, lecz dwóch milicjantów zostało ciężko rannych.
- Prowokator na dwunastej! Koło sklepu - zaraportował Dmitrij.
Borys oddał strzał w kierunku powstańca, który rzucił koktajlami w policyjny wóz, trafiony demonstrant zginął na miejscu, upadając na sklepową wystawę.
W pewnym momencie w słuchawce od telefonu satelitarnego odezwał się głos.
- Przerwijcie ogień! Opozycja i siły rządowe doszły do chwilowego rozejmu; nie spodziewajcie się zagrożenia. Bez odbioru - powiedział przez krótkofalówkę Szorikow.
- Przerwa! - oznajmił Fiodorow.
- Jakoś tak źle się z tym czuję - powiedział Dmitrij.
- To są nacjonaliści, faszyści... - oznajmił pod nosem Borys.
- A Łukaszenka to niby nie jest nacjonalistą? Socjalistyczny dyktator...
- To w końcu nacjonalista czy socjalista? - zapytał Borys.
- Nie zrozumiesz raczej tego. To skomplikowane - rzekł Dmitrij.
Sytuacja na placu uspokoiła się, niektórzy demonstranci zeszli z barykad. Byli jednak też tacy, którzy dalej prowokowali siły rządowe, lecz było ich bardzo mało, więc milicja nie miała problemów z ich złapaniem.
- Sokołow i Aristow! Do budynku, na którym jesteście, weszło dwóch ludzi - poinformował przez krótkofalówkę, młody, szatyn, Woronin.
- Demonstranci? - zapytał się Aristow, snajper o czarnych, krótkich włosach i niewielkim zaroście.
- Nie, Gorbaczow z Putinem, kurwa... - warknął Dmitrij.
Dmitrij szybko wziął karabin Borysa i zabił strzałem w szyję wychodzącego na dach, zamaskowanego napastnika w kamizelce kuloodpornej i z rewolwerem w ręku. Drugi powstaniec został zlikwidowany od strzału z pistoletu Sokołowa.
- O mały włos, aby was zabili... - oznajmił Dmitrij przez krótkofalówkę.
- Jak się tu do nas dostali? - zapytał zdziwiony Sokołow.
- Dzięki za pomoc, stawiam wam wódkę i pierogi - odpowiedział Aristow.
Minęło pół godziny, rozejm się skończył. Na plac wyjechały dwa czołgi należące do Wojsk Wewnętrznych Białorusi. Ostre rozruchy zaczęły się ponownie.
Woronin zabił ze snajperki dwóch prowokatorów, kula przeszła na wylot tak, że obydwaj demonstranci zginęli od jednego strzału.
- Jak długo mamy ich zabijać? - zapytał się Borys, jedząc batonika.
- Aż się poddadzą... - odpowiedział Dmitrij.
- W Kijowie się nie poddali!
- To było co innego.
Nagle na placu zjawili się dwaj powstańcy ze skradzionymi kałasznikowami w rękach, jeden z nich zabił serią z karabinu, antyterrorystę kryjącego się za radiowozem.
Borys zastrzelił jednego z napastników, drugi uzbrojony demonstrant został zabity przez Sokołowa.
Zaraz po tym, zadzwonił telefon satelitarny.
- Tu generał Izotow! Atakujemy Ukrainę! Zajęliśmy cały Krym! Potrzebujemy was, inni was zastąpią. Wracajcie! - poinformował o sytuacji Izotow.
- Wojna? - zapytał się zdziwiony Borys.
- Nie spodziewałem się tego dziś... - oznajmił Dmitrij.
INTERWENCJA
Godzina 17:15, Mińsk.
Dmitrij i reszta oddziału biegiem ruszyli w kierunku busa, rozruchy panowały wszędzie, cały czas latały koktajle Mołotowa i kamienie, był chaos. Naprzeciwko jakiś uczestnik demonstracji leżał na ziemi i był bity pałkami przez dwóch milicjantów, kilka metrów dalej, ratownicy medyczni wynosili ze strefy zamieszek jakiegoś rannego funkcjonariusza milicji. Gdy Woronin dobiegł do Volkswagena, jeden z zamaskowanych, młodych demonstrantów podbiegł do Dmitrija.
- Wolna Białoruś! - krzyknął powstaniec w czarnej bluzie, w jego oczach było widać bezwzględność, ale też strach.
Demonstrant wyjął nóż, lecz Dmitrij szybkim ruchem rozbroił napastnika, kopiąc go kolanem w brzuch, i powalił na ziemię.
- Szybko! Nie znam tego miasta, ale musimy trafić na lotnisko! - Krzyknął Fiodorow.
Snajperzy wsiedli do vana i z piskiem opon ruszyli. Jadąc w kierunku lotniska, jeden z powstańców rzucił w kierunku pędzącego volkswagena koktajl Mołotowa, lecz prowadzący vana, Dmitrij, szybko wykonał skręt w bok, omijając lecącą w kierunku busa, butelkę z benzyną.
W drodze na lotnisko, Dmitrij o mały włos nie zderzył się z długim, milicyjnym konwojem, który pędził na plac. Sytuacja była bardzo napięta.
Po kilku minutach szóstka snajperów dotarła na teren lotniska, wartownik siedzący w przy bramie szybko wstał i podniósł szlaban.
Wszyscy wysiedli z busa i pobiegli w kierunku helikoptera.
- Włączyć silnik! Odlatujemy! - krzyknął biegnąc w stronę lotniska Dmitrij do stojących obok śmigłowca dwóch pilotów.
Piloci szybko wsiedli do maszyny i odpalili silnik. Śmigłowiec po kilku sekundach oderwał się od ziemi i odleciał z Mińska w kierunku Krymu.
- Polecimy na Krym przez Rosję - rzekł Fiodorow.
- To chyba oczywiste - oznajmił Dimitrij.
Śmigłowiec opuścił przestrzeń powietrzną Białorusi. Kiedy helikopter leciał nad Rosją, Dmitrij zapalił papierosa.
- To palenie cię zabije - powiedział Borys.
- Wiem, kiedyś rzucę... - odpowiedział Dmitrij.
Po długim locie helikopter wylądował na wojskowym małym lotnisku w Kursku. Maszynie kończyło się paliwo.
- Przesiadka! Polecimy samolotem - powiedział Fiodorow.
Funkcjonariusze biegiem ruszyli do gotowego do lotu, transportowego samolotu, Antonowa-22. Wszyscy weszli do środka.
- Zapiąć pasy! Lecimy na Krym! - oznajmił nawigator w samolocie.
- Jeszcze niedawno byliśmy za Ukrainą... - rzekł po cichu Borys.
- Władza się zmienia. Janukowycz nie był taki zły. Tych wszystkich cholernych Banderowców, nacjonalistów z UPA, komunistów. Trzeba wytępić - powiedział agresywnym tonem Dmitrij.
- Komuniści nie popierają tych nacjonalistów... - odpowiedział Sokołow.
- Wiem, ale oni to też zagrożenie, nigdy nie byłem komunistą, mimo że wstąpiłem do armii w czasach ZSRR... - oznajmił Dmitrij.
- Ruski paradoks... - rzekł Sokołow.
Samolot po godzinie dotarł na Krym. Maszyna wylądowała na lotnisku w Sewastopolu, Dmitrij wysiadł z samolotu. Jedne śmigłowce startowały, a inne lądowały, panowała napięta atmosfera. Nagle na niebie pojawił się wracający z misji, samolot szturmowy Su-25. Jego lewe skrzydło płonęło, po kilku sekundach z hukiem uderzył w płytę lotniska, szczątki maszyny poleciały na wszystkie strony. Takiego wypadku nikt by nie przeżył.
- Jezu, ja pierdolę! - krzyknął zdziwiony Borys.
Dwa wozy strażackie na sygnale ruszyły w kierunku rozbitego samolotu. Maszyna była całkowicie roztrzaskana.
- My zostaniemy w sztabie, trzymaj się, kapitanie - rzekł poklepując po ramieniu Dmitrija, Fiodorow.
- W porządku, czas iść na wojnę - odpowiedział Dmitrij.
Dmitrij poszedł w kierunku sztabu, budynek ten był dużym, starym gmachem. Po wylegitymowaniu się wartownikowi stojącemu przy drzwiach, Dmitrij z ponurą miną poszedł w kierunku zbrojowni, w tamtejszej szatni przebrał się z innymi komandosami w wojskowy, zielony mundur, założył cięższą lecz mocniejszą kamizelkę kuloodporną, włożył beret i wziął swój ulubiony karabin, AK-74 z granatnikiem.
Po zestrzeleniu malezyjskiego samolotu pasażerskiego przez ukraińców, Dmitrij był za jak najszybszym podbiciem Ukrainy i ukaraniem wszystkich powstańców z Euromajdanu.
- Kapitan Worszewski! Widzę, że jest już pan gotowy? Od teraz nie służycie już w Alfie, Specnaz GRU to wasza nowa jednostka. Kiryla i Wiktora też - poinformował generał Izotow, który właśnie wszedł do zbrojowni.
- Czyli teraz pracujemy dla wywiadu... - odpowiedział ponurym tonem Dmitrij.
Dmitrij wyszedł ze sztabu, gdzie spotkał się z Kiryłem i Wiktorem.
- Witam, tym razem trochę dużo postrzelamy... - powiedział Wiktor.
- Dokładnie - odpowiedział Dmitrij.
Trójka żołnierzy weszła na pokład transportowego śmigłowca, Mi-8. Helikopter oderwał się od płyty lotniska i poleciał z innymi śmigłowcami w kierunku Ukrainy. Prócz transportowych helikopterów leciały też szturmowe, cztery Mi-28.
Po dwudziestu minutach przeleciała eskadra myśliwców, które atakowały ukraińskie jednostki. Walka zaczęła się, rosyjskie czołgi zaciekle atakowały pozycje Ukraińców, zaraz po tym baterie przeciwlotnicze zaczęły atakować śmigłowce. Jeden z Mi-28 został rozerwany od wybuchu rakiety przeciwlotniczej.
- Kurwa, zaraz wpierdolę tym artylerzystom! - krzyknął nerwowym tonem Kirył.
- Spokojnie bo sraczki dostaniesz - odparł Dmitrij.
Nagle pocisk z ręcznego granatnika, RPG, uderzył w helikopter, którym lecieli Dmitrij, Kirył i Wiktor.
- RPG leci! - krzyknął Kirył.
- Dostaliśmy w ogon z rakiety! Hydraulika padła! - zaraportował pilot.
Maszyna zaczęła dymić i kręcić się dookoła, Wiktor uderzył się głową o drzwi helikoptera, miał jednak hełm i nic mu się nie stało. Zaraz po tym spadła na ziemię.
TWARDE LĄDOWANIE
Godzina 18:21, południowa Ukraina, 10 km od Krymu.
Dmitrij obudził się, i poprawił swój beret, przez chwilę nie wiedział, gdzie się znajduje ani z jakiego powodu. Wszędzie było słychać śpiew ptaków, jedynie wybuchy gdzieś w tle przypominały, że toczy się wojna.
Ogon helikoptera był złamany na pół, reszta maszyny też nie była w lepszym stanie, wszystkie szyby powybijane, silnik się kopcił. Gdy Dmitrij się podniósł, zobaczył siedzącego w kabinie martwego, zakrwawionego pilota. Drugi pilot, Kirył i Wiktor przeżyli, byli tylko poobijani i przez chwilę nieprzytomni.
- Cholera! Jegorow nie żyje! Skurwysyny... - powiedział młody blondyn z niebieskimi oczami, pilot, o swoim towarzyszu.
- Biedak nie miał tyle szczęścia, co my. Jak ci na imię? Ja jestem kapitan Worszewski.
- Kapral Paweł ''Rekin'' Petrowicz! - odpowiedział młody pilot, zdejmując swój popękany od uderzeń, lotniczy kask.
- Sierżant Morozow - oznajmił poważnym tonem Kirył, który z Wiktorem wyszedł z wraku śmigłowca.
- A ja jestem chorąży Popow. Zawsze wolałem latać Hindem niż tymi złomami...
- Nie ma na co czekać, chodźmy szukać naszych i pomścić Jegorowa - rozkazał Dmitrij.
Trójka komandosów założyła hełmy i wzięła do rąk swoje AK-74, Rekin sprawdził amunicję w swoim pistolecie, MP-443 Grach, i poszedł z żołnierzami w kierunku pobliskiej wsi. W wiosce było dużo starych drewnianych domów, na ulicy stało kilka, w większości zardzewiałych, Ład, ZAZ-ów i dwa traktory. Nagle rozniósł się odgłos szczekania psów, z domów zaczęli wychodzić zaciekawieni mieszkańcy.
- Won! Najeźdźcy! - krzyknęła stojąca w drzwiach staruszka.
Zaraz po tym jeden z mężczyzn rzucił kamieniem w kierunku żołnierzy. Wiktor ukradł stojącą obok czerwoną Ładę Samarę typu sedan, odpalił silnik kablami i z towarzyszami z piskiem opon odjechał z miejsca zdarzenia, zostawiając w tyle zdenerwowanych ludzi którzy rzucali w odjeżdżający pojazd kamieniami.
- Wynośmy się stąd. Jedźmy na północ! Tam są nasi - zakomenderował Dmitrij.
Dmitrij wyjął krótkofalówkę, aby nawiązać łączność z oddziałami Rosjan. Lecz okazało się że urządzenie to, zostało uszkodzone podczas wypadku śmigłowca.
Nagle, po przejechaniu półtora kilometra, z naprzeciwka wyjechał z głośnym warkotem rosyjski czołg, T-90, w towarzystwie dwóch wozów pancernych. Na niebie przeleciały trzy myśliwce.
- Co jest? - zapytał Rekin.
- To nasi, słowiańskie wyczucie czasu - odpowiedział Wiktor.
Z czołgu wysiadło trzech żołnierzy, Dmitrij i reszta oddziału wysiadła z auta.
- Łada jako wojskowy pojazd? Myślałem, że dziś mnie już nic nie zdziwi... - rzekł jeden z czołgistów.
- Kto dowodzi? - spytał się Dmitrij.
- Pułkownik Sorokin, pułkownik Kowalow i generał Izotow, nie słuchało się na odprawie, co? - odpowiedział pogardliwie dowódca czołgu, czarnooki szatyn w średnim wieku.
- My tu prawie byśmy zginęli, ty lachociągu! - rzekł nerwowym tonem Paweł.
- Spokój, Rekin! Chodzi mi o to, kto jest polowym dowódcą! - krzyknął Dmitrij.
- Major Igor Peterenko, czyli ja! Jestem jednym z dowódców polowych. Jutro Polacy idą na Lwów, my idziemy na Chersoń - odpowiedział dowódca.
- Jedziemy z wami - rzekł Dmitrij.
- Idźcie do jednego z transporterów, na razie jedziemy do posterunku w Bryliwce.
- W porządku, Ładę zostawimy, mieszkańcy niech sobie ją wezmą - odpowiedział Wiktor.
Czwórka żołnierzy wsiadła do środka jednego z transporterów opancerzonych, BTR-80, i pojechali w kierunku ustalonego posterunku.
LWÓW
Godzina 9:10, granica ukraińsko polska.
Polska armia w porozumieniu z NATO rozpoczęła inwazję na Ukrainę w celu odzyskania Lwowa.
Słońce ponownie zawitało, deszcz przestał padać, była bezchmurna pogoda.
Dziesiąta Brygada Kawalerii Pancernej zaraz po przekroczeniu granicy Ukrainy spotkała się z trzema ukraińskimi czołgami T-84, nie było z nimi większych problemów, obydwie maszyny wroga stanęły w ogniu. Następnie brygada po pokonaniu kilku małych oddziałów piechoty Ukraińców pędziła prosto w stronę miasta przez wiejskie tereny.
- Jazda! - powiedział będący w średnim wieku, brodaty dowódca ciężkiego czołgu PT-91, porucznik Konrad Borkowski.
W czołgu jechali także, operator uzbrojenia, starszy sierżant, blondyn o piwnych oczach, Tomasz Kamiński i młody o brązowych włosach kierowca, kapral Lech Mazowiecki.
Oddział składał się z czterech czołgów Leopard 2A4 oraz dwóch PT-91 Twardy. Wszystkie jechały prosto przed siebie. Niebo natychmiast straciło swój urok, gdyż na jego tle widać było polskie myśliwce F-16, Migi-29 oraz przeznaczone do atakowania celów naziemnych samoloty szturmowe Su-22.
Brygada pędziła przez zaorane pola i opustoszałe drogi. Nagle na horyzoncie pojawili się wrogowie.
- Wrogowie! - zaraportował Tomasz.
Jechały cztery średnie czołgi T-72. Borkowski szybko załadował pocisk do działa.
Konrad był weteranem wojny w Afganistanie, razem z Kamińskim i Mazowieckim często wspierali wojska Amerykanów podczas walk z Talibami.
- Kamiński! Ognia! Przeciwpancernym! - zakomenderował Borkowski.
Jeden z wrogich czołgów stanął w płomieniach.
- Dostał gnój! Cały się zapalił! - z przyśpieszonym oddechem krzyczał Tomek.
Po Lechu ku zdziwieniu nie było widać żadnych emocji. Jakby się na to wszystko uodpornił, jakby miał serce z kamienia, niczym robot wykonywał swoje zadanie. Kolejne dwa czołgi wroga zostały zniszczone przez Leoparda z oddziału, w którym służył Tomasz Kamiński.
- Dobre trafienie! - oznajmił jeden z czołgistów.
Ostatni wrogi czołg został zniszczony przez Kamińskiego. Nagle jeden z jadących Leopardów został zniszczony od lecących rakiet.
- Jezu, rozwalili trójkę! - powiedział Lech.
Leopard płonął, dwóch z czterech czołgistów wyskoczyło z czołgu, lecz zaraz potem spłonęli żywcem.
Po kilkunastu minutach czołgi dotarły do przedmieść Lwowa, wjechały na dwupasmówkę prowadzącą do miasta, na drodze stało kilka opuszczonych i uszkodzonych samochodów osobowych oraz ciężarówek. W tle było widać panoramę Lwowa i przelatujące nad nim samoloty.
- Tu Szarik 2! Dotarliśmy do Lwowa, żadnych wrogów, bez odbioru... - powiedział przez radio Borkowski.
Zaraz po tym nadjechały cztery samochody terenowe Humvee oraz trzy transportery opancerzone KTO Rosomak, z których wysiedli polscy komandosi.
W Lwowie od godziny trwały zacięte walki między Polakami a Ukraińcami, Dziesiąta Brygada Kawalerii Pancernej miała pomóc polskim żołnierzom zakończyć tę bitwę.
- Co się dzieje? Nikogo nie ma - zapytał zdziwiony Tomasz.
- Chyba się wycofali... - odpowiedział Lech.
- Jezu, znowu wrogowie... - powiedział Borkowski, który zauważył lecące cztery ukraińskie śmigłowce szturmowe, Mi-28.
- Widzą nas, gdzie nasze lotnictwo? - powiedział Tomasz.
- Wszyscy wypierdalać z maszyn! Musimy się gdzieś ukryć - rzekł Borkowski.
Wszyscy czołgiści wyskoczyli z pojazdów i zaczęli szukać schronienia, panował chaos, helikoptery ostrym ostrzałem zniszczyły dwa czołgi, jednego Leoparda i jednego PT-91, zaraz potem wybuchły dwa Humvee i jeden Rosomak.
- Rozwalą nas! Tu Szarik 2! Gdzie jesteście? - mówił przez radio Tomasz, który ukrył się we wraku ciężarówki leżącej po wiaduktem.
Nagle, nadleciały dwa F-16, które zestrzeliły cztery atakujące śmigłowce. Czołgiści wsiedli z powrotem do czołgu i ruszyli w stronę miasta, taranując wraki zestrzelonych śmigłowców, które leżały na drodze.
Ukraińcy wycofali się, miasto było puste, zostały jedynie polskie wojska.
- Panowie, dzisiaj jest historyczny dzień, Lwów, nasze miasto, został odzyskany! - powiedział charyzmatycznym tonem Borkowski.
Tomasz wysiadł z maszyny i rozejrzał się dookoła. Na niebie przelatywały polskie śmigłowce i samoloty. Miasto nie było zbytnio zniszczone, ucierpiało jedynie kilka budynków. Na ulicach stało pełno płonących wraków ukraińskich czołgów które zostały zniszczone przez polskie samoloty. Bitwa dobiegła końca, polscy żołnierze przeszukiwali budynki aby sprawdzić czy nie ma tam ukrytych wrogów. Lwów został odzyskany przez Polaków.
BITWA O CHERSOŃ
Godzina 4:50, obóz Rosjan niedaleko Chersonia.
Była mglista pogoda, która utrudniała widoczność, mimo to w rosyjskim obozie panowała spokojna atmosfera. Paweł został przydzielony do jednostek piechoty.
Dwie mobilne wyrzutnie rakiet, BM-21 oraz ciężka artyleria zasypywały Chersoń pociskami. W mieście nie było żadnych cywili, uciekli, zostały jednie ukraińskie wojska i ochotnicy służący w ukraińskiej Gwardii Narodowej. Most prowadzący do miasta został wysadzony przez ukraińskich saperów aby utrudnić Rosjanom dostęp do miasta. Po chwili do obozu przyjechał konwój, składający się z sześciu załadowanych do pełna żołnierzami ciężarówek i czterech samochodów terenowych typu GAZ-2975. Z jednego z nich wyszedł pułkownik Sorokin.
- Zaraz przystępujemy do ataku! - zakomenderował pułkownik.
- Witajcie, towarzyszu pułkowniku. Walimy do nich cały czas, ściągają posiłki z Kijowa - oznajmił major Peterenko.
- Będzie ostro... - powiedział pod nosem Sorokin.
- Ukraińcy zaczęli ten burdel, czas zakończyć to ich szaleństwo. To są ścierwa i terroryści, nie bohaterowie, jak mówi o nich Unia Europejska - przemówił Dmitrij do swoich ludzi.
- Orle 6! Tu sokół 1! Zaczynamy szturm! - zakomenderował przez radio Sorokin.
Rosyjski bombowiec przeleciał nad miastem, spuszczając bomby. Wybuchy było widać z daleka. Nagle wszyscy rosyjscy żołnierze ruszyli do ataku. Dmitrij, Kirył, Wiktor i Rekin wsiedli z innymi żołnierzami do amfibii PTS i popłynęli w stronę miasta. Po przepłynięciu na drugą stronę rzeki żołnierze wysiedli z pojazdu. Po wyjściu Dmitrij szybko zastrzelił Ukraińca, który zaszył się na dachu pobliskiego domu. Na ulicę wyjechał ukraiński czołg T-84, lecz zaraz potem został zniszczony w wyniku ataku rosyjskiego myśliwca.
Połowa miasta była doszczętnie zniszczona, druga część Chersonia była w lepszym stanie, lecz i tam trwały zacięte walki. Mgła i drobny deszcz dodawały bitwie mrocznej atmosfery.
- Ognia! Cele na dwunastej! - rozkazał Dmitrij.
- Przeładowuję! - krzyknął Rekin.
W pewnym momencie z jednego z budynków wybiegł młody ochotnik z ukraińskiej Gwardii Narodowej, patrząc ze strachem na Dmitrija, wycelował w niego pistolet, lecz się broń zacięła. Zdenerwowany partyzant zdjął hełm i rzucił nim w Rosjanina, po czym uciekł. Zaraz po tym strzał jakiegoś snajpera, w zbiór beczek z paliwem, które stały koło budynku, spowodował wybuch, który powalił Dmitrija i Kiryła na ziemię. Dmitrij, leżąc, zastrzelił dwoma strzałami z pistoletu biegnącego w jego kierunku Ukraińca.
Na niebie latały trzy rosyjskie helikoptery szturmowe Ka-50 i jeden Ka-52, który dowodził szwadronem tych śmigłowców. Lotnicze wsparcie dawało nieocenioną pomoc Rosjanom. Niektórzy obrońcy miasta zaczynali pomału wycofywać się z miasta. Dmitrij i Kirył podnieśli się i schowali za wrakiem samochodu.
Paweł pierwszy raz brał udział w walce, pierwszy raz też zabił człowieka, lecz podczas bitwy starał się schować w sobie wszystkie emocje i myśleć jedynie o wypełnieniu obowiązku.
- Ten komisariat milicji to ich sztab! Weźmiemy go szturmem! - krzyknął Wiktor, patrząc na Dmitrija.
- Dobry pomysł, Rekin! Naprzód! - rozkazał Dmitrij.
Czwórka żołnierzy zakradła się do stojącego naprzeciwko, dwupiętrowego komisariatu. Kirył podłożył pod drzwi mały ładunek wybuchowy, po eksplozji drzwi się rozleciały, Rosjanie gwałtownie wbiegli do środka, Rekin zabił serią z kałasznikowa stojącego na korytarzu, zdezorientowanego ukraińskiego żołnierza. W środku śmierdziało kiszoną kapustą.
Wiktor zastrzelił dwóch wybiegających z pokoju obok nieprzyjaciół. Następnie wszyscy poszli po schodach na górę. Dmitrij z marsową miną złapał jednego z Ukraińców za kamizelkę kuloodporną i wbił mu nóż w gardło. Trzech kolejnych żołnierzy zostało zabitych od ostrzału na oślep prowadzonego przez Kiryła. Rekin biegiem ruszył na ostatnie piętro, lecz tam nikogo już nie było.
- To już wszyscy? - zapytał Rekin.
- Tak, zobacz! Wycofują się - powiedział Dmitrij, wyglądając przez okno.
Ukraińscy żołnierze biegiem uciekali z Chersonia, ich wszystkie pojazdy zostały zniszczone.
Czwórka żołnierzy wyszła z komisariatu, na ulicach stało pełno rosyjskich czołgów i wozów pancernych, które zostały przetransportowane amfibiami.
- Wódki bym się napił... - powiedział do siebie Kirył.
- Tylko się nie upij... - odpowiedział Dmitrij, opierając się o stojący obok komendy radiowóz.
Bitwa została zakończona, ukraińskie jednostki wycofały się, a Rosjanie ponieśli małe straty.