21
autor: Leszek Pipka
Umysł pisarza
Hmmm…co my tu mamy? Liczę na palcach i wychodzi mi, że to szósty Twój tekst. Dwa – jakby trochę z innej parafii, cztery według instrukcji, schematu ogólnego stosowania. Z czego trzy (w tym ten – „chwalebny”), to gałęzie tego samego drzewa, a jedno – „Victoria” jest wariacją wspomnianego schematu.
Liczenie na palcach skończone, teraz trochę dziecinnej zabawy w onomatopeje. Otóż te trzy utwory o identycznej konstrukcji streścić dałoby się tak: ple,ple,ple (coś tam w charakterze wstępu), tirli-tirli (wątek miłosny), ryms! (będzie wojna), auć! (wojujemy), ojojoj… (źle bardzo - i łapkę wyciągnął do niego).
Wygląda na to, że z całej zabawy w pisanie najbardziej podoba Ci się konstruowanie dekoracji, w których po raz kolejny można będzie odegrać tę samą sztukę.
Czy to źle?
Niekoniecznie, ośmielam się jednak zwrócić uwagę na to, że stworzenie następnego uniwersum nie jest równoznaczne z pisarskim rozwojem. Jeszcze wrócę do tej kwestii.
Warstwę językową zanalizowała Rubia, jednak jej spostrzeżenia nie oddają całej orki, jaką należałoby uskutecznić, żeby tekst był chociaż poprawny. On jest długi, więc nawet gdyby kolejnych dziesięciu komentujących dołożyło swoje uwagi, to i tak by wystarczyło roboty dla jedenastego. Bo strasznie gonisz, przyjmując dynamizującą skrótowość za bezwzględny priorytet.
Popatrzmy na dowolny, naprawdę losowo zaznaczony fragmencik tekstu.
Pułkownik Sikora zbiera oddział, specjalnie pod okiem cywili, bo strasznie panikują. Tak może nabiorą trochę dowagi i nadziei.
„Pod okiem” to związek frazeologiczny odwołujący się do czyjejś kontroli (czasem, w kontekście całego wyrażenia – słabej) na przykład „pod okiem trenera” czy – pasujący jak ulał do sytuacji – „pod okiem doświadczonego dowódcy”. I raczej w liczbie pojedynczej. Tu – cywile nie sprawowali kontroli nad wojskiem.
„Pułkownik Sikora zbiera oddział w obecności (przytomności) cywilów (cywili jest zdaje się również poprawnie, ale gorzej brzmi), bo ci (którzy) strasznie panikują.”
To jest z grubsza Twoja patatajowa wersja.
Można pełniej, na przykład tak:
„Pułkownik Sikora zbiera oddział w obecności cywilów, żeby opanować szerzącą się wśród nich panikę.” Albo: „Pułkownik Sikora zarządza zbiórkę oddziału na oczach panikujących cywilów, aby podnieść ich morale” I tak dalej.
Niechlujne jest zestawienie pierwszego i drugiego zdania. Jakby sześciolatek na podwórku opowiadał dowcip o Polaku, Rusku i Niemcu.
Jedźmy po krótkości. Jedno zdanie:
„Pułkownik Sikora zbiera oddział na oczach cywilów, bo ci strasznie panikują, a tak może nabiorą trochę odwagi i nadziei." „Odwagi”, nie „dowagi”. :-) A i tak nie jestem pewien poprawności.
Dłuższe. Dwa zdania:
„Pułkownik Sikora zbiera oddział na oczach cywilów, którzy strasznie panikują. W ten sposób chce im dodać odwagi i przywrócić nadzieję”.
I jeszcze wystawniej:
„Pułkownik Sikora zbiera oddział na oczach cywilów, którzy strasznie panikują. Być może pokaz wojskowej sprawności podniesie ich na duchu i doda odwagi (przywróci nadzieję).”
I tak dalej. Klocków do obracania w palcach na ogół nie brakuje. Trzeba je zestawić tak, żeby – nie gubiąc nerwu prozy – wyrazić się możliwie pełnie, plastycznie, sensownie.
– Żołnierze! – zawołał (tu się czas przyplątał niewłaściwy) mocnym głosem. – Nasze zadanie jest proste, (a może dla odmiany dwukropek?) zablokować drogę i wytrwać do przybycia odsieczy! Bijemy się o czas, (a może dla odmiany myślnik?) każda minuta więcej, to kolejny ocalony cywil! Teraz odpoczywać! (Bo) Zabijając elfy, narobimy się, jak drwale!
Ponad trzysta gardeł wybucha śmiechem.
No nie.
Gardła nie wybuchają. W skracaniu dochodzisz do absurdów. Wyobrażam sobie armię kamikadze, uzbrojoną w wybuchające gardła. Łojezu.
„Trzystu chłopa wybucha śmiechem”. OK.
Albo: „Z trzystu gardeł wydobywa się radosny rechot”.
Czy jakkolwiek inaczej, trzymając się powszechnie stosowanej frazeologii.
Następnie rozkładamy się w resztkach świątyni, pułk prezentuje się całkiem dobrze.
Gulo, „resztki” i „rozkładanie się” umieszczone w jednym zdaniu kojarzą się równie jednoznacznie. Jak rozkładające się resztki pułku mogą się dobrze prezentować?! I ten przeskok podmiotów w jednym zdaniu – od „my” do „pułk”?
Nie licząc strzelców, mamy lekką haubicę, (wprawdzie) jeszcze ładowaną od wylotu, ale to zawsze artyleria.
W szereguuuu….równaj!!! Kolejnooo….odlicz!!! Strzelec! Strzelec! Haubica! Strzelec!
Biegieeem…Marrrsz!
Armata to nie człowiek.
Myśl o uzbrojeniu, sile ognia, którą dysponuje pułk da się zapisać bez obrażania niczyjej logiki.
No i nasza chluba (myślnik, bądź średnik) ufundowana przez mieszkańców, kartaczownica, mitralieza. Istne cudo techniki, ma trzydzieści luf ładowanych od tyłu z takiej specjalnej kasetki, kręci się korbą i odpala kolejno (i je kolejno odpala). Nieoficjalnie nazwaliśmy ją „Mała Lulu”.
Kto nie ma warty, drzemie, tlą się małe ogniska, niektórzy rozmawiają półgłosem.
Tu jest fałszerstwo, które zdemaskowała Natasza. Oszukujesz. To tak naprawdę są trzy zdania. Kurde, esemesowe pisanie.
Nadchodzi wieczór, powietrze tak słodkawo pachnie.
„Nadchodzi wieczór, powietrze pachnie tak słodko.” To byłoby zdanie poetyzujące.
„Nadchodzi wieczór, powietrze pachnie słodkawo (tu przydałoby się jakieś porównanie)”. To jest zdanie sprawozdające. Tu „tak” jest niepotrzebne.
– Ktoś się zbliża! – krzyczy wartownik. Łapiemy za karabiny, zajmujemy pozycję, wypatrujemy tych ostrouchych barbarzyńców.
„Pozycję” czy „pozycje”? Wot eto wopros.
Gdzieś z daleka rozlegają się bębny, trudno powiedzieć jak daleko. O tej porze głos niesie na wielkie odległości, ale to na pewno bębny wojenne dzikich.
Jeśli „rozlegają się” to – „daleko”. Jeśli „z daleka” - to „dochodzą”, „dobiegają”, „słychać” głosy (dźwięki) wydawane przez bębny (dudnienie bębnów?). Nie można dowolnie traktować utrwalonych, słownikowych związków frazeologicznych.
Źle połączyłeś składniki w tym cieście.
„Gdzieś daleko rozlegają się bębny, o tej porze głos niesie na wielkie odległości, więc nie sposób ocenić dystansu. Ale na pewno są to wojenne bębny dzikich.”
Takie miarowe, ciężkie bum, bum, dołączają do nich (niego) rogi. Musi być ich wiele, wydaje się, że cały las brzmi (rozbrzmiewa) tymi dźwiękami.
Aż powietrze drży, wibruje, po chwili wszyscy jesteśmy na nogach.
Znowu oszustwo, przerzutka podmiotów.
Połączmy pierwszy kawałek zdania z poprzednim. Wyjdzie tak:
„Musi być ich wiele, wydaje się, że cały las rozbrzmiewa tymi dźwiękami, aż powietrze drży i wibruje.”
Teraz drugie: „Po chwili wszyscy jesteśmy na nogach”.
W jednym zdaniu? Proszę:
„Powietrze drży, wibruje, co natychmiast stawia nas na równe nogi”. Na przykład.
No i tak. Bliższy ogląd dość bezlitośnie obnaża niedostatki językowe Twojego pisania. W przytoczonym fragmencie tylko jeden akapit jest do przyjęcia (nieomal) w całości. Twierdzenie o orce wydaje się być uzasadnione.
Jakbyś pominął etap namysłu nad gotowym tekstem, czyszczenia go, wprowadzania stosownych modyfikacji.
Patrząc na fabułę chciałoby się powiedzieć, że ona niesie czytelnika, że przez tekst się płynie.
Jednak te oszukane zdania, skonstruowane z osobnych cząstek, oddzielonych przecinkami rozrzucone są w całym opowiadaniu (Natasza!) i rzadko kiedy (tylko w najbardziej dynamicznych momentach) dają wrażenie płynności.
A że rozrzucone są losowo, to dodatkowo wprowadzają element monotonii. W sumie trochę tak, jakby jechać pociągiem - gnamy, ale dość jednostajnie, a w mózg się wwierca nieco męczące – tudut-tudum, tudut-tudum, tudut-tudum...
I taka sprawa. To, że zjadasz ogonki w formach czasownikowych, to jeszcze nic, najlepsze jest wszakże to, iż w dwóch miejscach stwierdziłem DOPRAWIENIE ogonków. Wniosek jest jeden – najwidoczniej to jest Twoja choroba, z którą nie możesz sobie poradzić (mimo licznych napomnień), a z którą my będziemy musieli żyć.
Proponuję zatem oficjalną nazwę „gulosis albus”, w przełożeniu na nasze będzie to „GULOZA”. Niniejszym zgłaszam owo schorzenie do obowiązującego rejestru przypadłości pisarskich, obok takich klasyków, jak „siękoza”, czy „zaimkoza”. :-P
Powróćmy do spraw ogólnych.
Częścią wspomnianego schematu jest narracja w pierwszej osobie i w czasie teraźniejszym. To dosyć specyficzny, wyrazisty sposób opowiadania, skutkujący wszelako poważnymi konsekwencjami. Powoduje niejakie „wypłaszczanie”, pewne ślizganie się po powierzchni świata przedstawionego, zwłaszcza w partiach ciągnących akcję, opisujących czynności o gwałtownym przebiegu.
Dla uzyskania „soczystości”, głębi wymaga miejscami zwolnienia, zatrzymania się, uzupełnienia o szczegół, sięgnięcia trochę głębiej do myśli bohatera, wyjścia poza jednozdaniowy opis dominujących cech postaci przewijających się w narracji.
U Ciebie rządzi akcja pure. Tempo jest cały czas. Życia wewnętrznego, myśli, odczuwania (poza bardzo podstawowymi emocjami) – brak. Niczego nie zmienia nieco efekciarskie (choć ładne, to trzeba przyznać!) zatrzymanie się tu i ówdzie, ale to zatrzymanie jest bardzo służebne względem postępów fabuły.
Zgoda, krótkie, rytmiczne zdania to poniekąd zawiązki Twojego stylu, jednak kalekie to narzędzie, nie sprawdza się w każdej literackiej okoliczności.
Dalej: utwory napisane w pierwszej osobie, realistyczne w sensie przedstawionej fizyczności zachodzenia zdarzeń, a zakończone śmiercią, bądź choćby sugestią śmierci bohatera, budzą we mnie instynktowny sprzeciw z oczywistego powodu. Chyba, że przyjmiemy za pewnik istnienie przekazów z tamtego, lepszego świata.
I ostatnia rzecz. Wszystkie Twoje opka (to również) mają najprostszą możliwą konstrukcję – są sprawozdaniami, linearnymi wycinkami jakiejś rzeczywistości, od punktu A do punktu Z. Nie ma żadnej walki z formą, próby bardziej literackiego uszeregowania wydarzeń, wyciągnięcia jakiejś myśli, zamknięcia tekstu sensowną klamrą. Pora byłaby najwyższa, żeby autorskie myślenie bardziej kształtowało przedstawiany świat, żeby zwodziło czytelnika i kierowało nim zgodnie z intencjami piszącego.
Izby nie było, że potrafię się tylko czepiać. Czytałem i czytam wszystko, co wrzucasz, od „Kadeta” jestem pod ogromnym wrażeniem szerokości, rozmachu w opowiadaniu i kapitalnej inwencji pozwalającej bezboleśnie zszywać realia z różnych parafii.
To jest ogromny, niezaprzeczalny walor tego, co tworzysz.
No dobrze, co dalej, drogi Autorze?
Zapędziłbym Cię do napisania czegoś zupełnie innego i nawet wymyśliłem, czego, a to z uwagi na fakt, że nietuzinkowo, ciekawie radzisz sobie w wątkach miłosnych. Niestety (heh, dla większości piszących – na szczęście) dobry Pan Bóg nie obdarzył mnie żadną władzą nad kimkolwiek, więc możesz mieć głęboko w odwłoku moje zdanie.
Myślałem, myślałem i wymyśliłem rozwiązanie dylematu.
Maciek, mam robotę.
Niniejszym chciałbym u Ciebie zamówić utwór prozą.
Za jego napisanie kładę na stół 25 (dwadzieścia pięć) zyla. Mało?
Owszem, nie jest to wygórowane honorarium. Jednak zważywszy na to, że:
a) nie jestem człowiekiem specjalnie zamożnym
b) większość publikujących w Tuwrzuciu na pisaniu literatury nie zarobiła jeszcze ani grosza
c) nie mam zakusów co do praw autorskich do gotowego dzieła, deklaruję oddanie ich na rzecz Wery
d) ni za tym, ni za tym są to ciągle dwie zgrzewki browara :-)
układ wydaje mi się całkiem uczciwy.
Specyfikacja zamówienia:
1. Opowiadanie z pointą, z rozmysłem skonstruowane, w trzeciej osobie, w czasie przeszłym, rozmiaru czterech do pięciu znormalizowanych stron maszynopisu (nie znam się na liczeniu znaków)
2. Co do gatunku – z grubsza obyczaj. Tematyka – związek kobiety z mężczyzną, Anno Domini 2014 (z tolerancją do kilku lat wstecz), pożądana psychologia, zobrazowanie szczegółów ludzkich zachowań, a nade wszystko elementy erotyczne. Żadnych elfów, krasnoludów, interwencji nadprzyrodzonych i głosu z nieba.
3. Czas dowolny, choć granice rozsądku należałoby zachować. Mam już bliżej, niż dalej i jestem we wszelkich grupach podwyższonego ryzyka :-P
Jeśli byłbyś zainteresowany, proszę o wiadomość.
Zaliczki ci nie prześlę, to zbyt kosztowne, przecież publiczny charakter zamówienia wyklucza próbę oszustwa :-P
To jak, przyjmiesz zamówienie, Mistrzu?
Zatwierdzam post jako weryfikację. dorapa
Ostatnio zmieniony ndz 26 sty 2014, 15:39 przez
Leszek Pipka, łącznie zmieniany 1 raz.