Tak naucza Ojciec Dyrektor. Amen[urban fantasy]

1
Witam wszystkich.



Na wstępie chciałbym zaznaczyć, aby ta króciutka powieść nie była brana całkiem na poważnie. Pomysł wpadł mi do głowy dziś, po meczu zacząłem pisać, teraz skończyłem:] Na początku planowałem napisać coś bardziej rozrywkowego, zabawnego, jednak wraz z każdym wersem opowiadanie zaczęło zmierzać w swoją stronę. Cóż, tak to czasem bywa;)



Przede wszystkim proszę obiektywną krytykę, bo to na niej najbardziej mi zależy.



Pozdrawiam







- Schyl głowę głupcze! – syknął Bartłomiej. Natychmiast schowałem się za samochodem, odrywając wzrok od stada. Bartłomiej był człowiekiem impulsywnym i ostrym, jednak jak mało kto wiedział jak zachować się w dziczy.

- Tędy nie przejdziemy. Pierdolone guanlongi! Kto by pomyślał że tak szybko się rozmnożą? – pytanie Bartłomieja skwitowałem milczeniem. Nie miałem zbyt dużego pojęcia zarówno o guanlongach jak i o innych stworach. Oczywiście przeszedłem pobieżne szkolenie obejmujące zarówno gatunki, jak i zwyczaje żyjących w okolicy dinozaurów, ale powiedzmy szczerze – niewiele z tego pamiętałem. W przeciwieństwie do Bartłomieja, który obcował z nimi na odzień.

- Dzięki niech będą panu oraz Ojcu Przewodnikowi za to że teraz zajęte są posiłkiem. Gdyby nie to, bylibyśmy martwi. – pokiwałem poważnie głową. Zanim otrzymałem reprymendę od Bartłomiej zdążyłem dojrzeć, iż cztery trzymetrowe guanlongi faktycznie poświęcały się rozszarpywaniu zdobyczy. Widać, że zajmowały się tym już od dłuższego czasu, ponieważ z zwierza został tylko krwawy ochłap. Nie byłem nawet w stanie stwierdzić, co padło ich ofiarą. Jednak byłem pewien, że Bartłomiej wiedział.

Powoli wycofaliśmy się z ulicy Zamenchoffa i skręciliśmy w Jastrzębią. Najprostsza droga do Selgrosa została odcięta. Musieliśmy dotrzeć do celu pomniejszymi uliczkami. Tego właśnie się obawiałem. Przecież za każdym rogiem mogło czyhać niebezpieczeństwo! Bartłomiej dostrzegł moje obawy.

- Nie martw się Filipie. Tym bestią dokończenie kolacji zajmie jeszcze jakiś czas. Poza tym wątpię, aby w okolicy były inne stada. Guanlongi to niezłe skurwiele! Potrafią zadbać o swój teren. Tak więc nie sraj po gaciach i trzymaj się blisko mnie.

Zakłopotany podrapałem się po łysej głowie i spuściłem wzrok. Bartłomiej uznał to za gest potwierdzający zrozumienie z mojej strony, i bezszelestnie ruszył Jastrzębią, klucząc pomiędzy wrakami samochodów. Szybko ruszyłem za nim, z ulgą iż wreszcie odwrócił ode mnie uwagę.

Nie lubiłem dużo mówić. Podobno milczenie jest złotem, jak mówi stare przysłowie. Ojciec Dyrektor również tak sądzi, dlatego też młodzi mężczyźni w bractwie, odbywający nowicjat zobowiązani są do jak najczęstszego przestrzegania tej zasady. Mamy słuchać, a nie gadać. To słuchanie pozwoli nam zdobyć wiedzę, dzięki której zwiększymy swoje szanse na przeżycie w tym dziki świecie. Tak naucza Ojciec Dyrektor. Amen.

Bartłomiej był doświadczonym zwiadowcą, a nasza droga przez ulicę Jastrzębią potwierdziła jego zdolności. Tylko raz usłyszeliśmy podejrzane odgłosy dochodzące z domu położonego po lewej stronie ulicy. Zdecydowana większość okien była w nim powybijana, a wyłamane drzwi ukazywały mroczne wnętrz korytarza. Nie minęło mgnienie oka, gdy przewodnik skręcił w uliczkę pomiędzy domami po prawej, i jednym susem pokonał drewniane ogrodzenie. Ruszyliśmy dalej, nie oglądając się za siebie.

Być może w owym domu znajdowali się jacyś ocalali. A być może nie. W dzisiejszych czasach ciekawość naprawdę była pierwszym stopniem do piekła. A tam nam się nie śpieszyło.

- Udało się chłopcze. Dotarliśmy.

Przed nami wznosił się żółty budynek o ogromnej powierzchni. Na dużym, krytym parkingu przed nim znajdowały się dziesiątki rozbitych, zmiażdżonych a niekiedy nawet spalonych aut. Idealna osłona przed nieprzyjaznymi spojrzeniami.

- Teraz słuchaj mnie uważnie Filipie. Podejdziemy do drzwi, powinny być otwarte. Jednak prawdziwe niebezpieczeństwo może czyhać w środku! Na pewno będą tam znajdować się jacyś ludzie. Ludzie, którzy nie będą chcieli podzielić się z nami zapasami. Może pieprzeni anarchiści? – splunął z odrazą na krawężnik – Tak więc jeżeli będzie bezpiecznie, weźmiemy trochę zapasów a następnie postaramy się zabezpieczyć obiekt. Jeżeli nie – wrócimy tutaj w wielkiej sile, a potem pokażemy tym brudasom co to znaczy gniew Ojca Przewodnika!

Przytaknąłem tylko głową. Widziałem, iż Bartłomiej naprawdę się zdenerwował. Słyszałem plotki, że podobno przed katastrofą jego syn przejawiał skłonności satanistyczne. Słuchał zakazanej muzyki i nosił długie włosy, pił zakazane napoje, które przecież są przeznaczone jedynie dla Ojców. A to, według szkolenia które przechodzimy w Centrum, oczywisty objaw zaprzedania duszy diabłu.

Nikt nie wie co faktycznie stało się z synem Bartłomieja. Wielu twierdzi, że zwiadowca własnoręcznie zamordował syna, gdy Ojciec dyrektor oficjalnie ogłosił, iż to jemu podobni winni są katastrofie. Iż to przez nich Bóg zesłał na nas tę plagę.

Zamyślony, podążając za Bartłomiejem, nie zauważyłem kamienia wielkości pieści lecącego w moja stronę. Spadł około pół metra ode mnie, roztrzaskując przednią szybę stojącego obok auta.

- Są tam, kurwy! Widzisz Filipie? Pierdoleni anarchiści! Zajęli cały budynek. Nie przypuszczałem że będzie ich tam tak wielu!

Ostrożnie wychyliłem się zza maski samochodu. Musiałem uważać ponieważ zostaliśmy zasypani gradem kamieni, a także kilka oszczepów poleciało w naszą stronę. Pierwszy raz widziałem tak wielu Anarchistów na raz. Było ich około czterdziestu. Ubrani byli w podarte łachy, a ich długie, tłuste włosy sięgały im daleko poza ramiona. Ohyda! Cały czas krzyczeli, jednocześnie ciskając wszystkim co mieli pod ręka. Kilku z nich powoli zbliżało się w naszą stronę. W rękach trzymali noże bądź metalowe rurki.

- Uciekajmy! – wyjąknąłem. Nie odzywałem się już od dawna, dlatego tez słowo zabrzmiało bardzo niewyraźnie. Bartłomiej jednak doskonale zrozumiał. Spojrzał na mnie, a w jego oku dostrzegłem zarówno strach, jak i wściekłość. Cały czas patrząc na mnie, wyciągnął z kabury przypiętej do pasa berettę. Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, odwrócił się ode mnie, wycelował w najbliższego z brudasów i oddał strzał. Wtedy rozpętało się piekło.

W tych niebezpiecznych czasach broń palna był na wagę złota. Zarówno jak i amunicja do niej. Ten, kto ją posiadał, zyskiwał bardzo cenny argument, pomagający roztrząsać spory, które spotykane były na każdym kroku.

Dlatego też, na odgłos strzału, masa brudasów zamiast uciekać rzuciła się z wrzaskiem w naszą stronę. Wszyscy, jak jeden mąż biegli teraz prosto na nas, wymachując nożami, pałkami, metalowymi rurkami i Bóg wie czym jeszcze.

Moja reakcja była łatwa do przewidzenia – początkowo sparaliżował mnie strach, jednak widok coraz szybciej zbliżającego się rozwrzeszczanego, osiemdzięsięcio nożnego stwora sprawił, iż zacząłem uciekać. Panicznie, bezmyślnie, byle jak najdalej od twardych metalowych rurek i zardzewiałych noży. Nie odwracałem się za siebie. Słyszałem jeszcze kilka strzałów za plecami. Bartłomiej myślał najwidoczniej, że kilka trupów powstrzyma Anarchistów. Spowoduje panikę w ich szeregach. Tak się jednak nie stało. Widząc to Bartłomiej również zaczął uciekać, jednak sporej wielkości kamień trafił go prosto w głowę. Miałem nadzieję iż zemdlał, zanim dopadli do niego. Spojrzałem za siebie tylko raz – aby zobaczyć, jak jakaś kobieta uderza go z całej siły z pałki w jądra, a inni dosłownie rozrywają go na strzępy. Widziałem rękę Bartłomieja, rzuconą pomiędzy tłum, który cieszył się i podawał ja sobie niczym trofeum.

Jednak nie zadowolili się samym zwiadowcą. Ci co bardziej sprytni nie zatrzymali się nawet przy nim, lecz od razu biegli za mną. Czy podejrzewali, że ja również mam broń? A może po prostu chcieli mnie zabić, dla czystej zabawy? Nie miałem pojęcia, lecz głos dobiegający zza pleców rozwiał moje wątpliwości.

- żywcem go!

To dodało mi sił. Na szkoleniu wyjaśniano nam, co Anarchiści i inne dzikusy robią a z dobrymi katolikami Ojca Przewodnika. Ja nie chciałem zostać jednym z męczenników.

Pościg skończył się szybciej niż się spodziewałem . Mój bieg zakończył spory kamlot. Dostałem prosto w łydkę. Ból sparaliżował mi cała prawą nogę. Nie utrzymałem równowagi i runąłem na twarz. Próbowałem się podnieść, lecz potężny kopniak sprowadził mnie spowrotem do parteru.

- Mariusz, kurwa, ostrożnie! Widzisz, że gówniarz chudy jak patyk. Chcesz go mi połamać? Na co mi połamany?

- Eee, sory Szefie. Jesteś pewien że nie chcesz go ubić? Toż to jeden z nich, na pewno ma już gówno we łbie.

- Przecież widzisz, że jeszcze młokos z niego. Może mu jeszcze totalnego prania nie zrobili. A jak tak to cóż....

Leżąc twarzą do ziemi i zwijając się z bólu nie widziałem gestu, który zrobił brudas mówiący te słowa, ale byłem pewien, że przeciągnął kciukiem po gardle.

- Eee tam, jak chcesz, to co, biorę go i wracamy, bo...

Mariusz nie dokończył. Przerwał mu ryk. Głośny, przerażająco brzmiący ryk. I to nie jeden. Delikatnie podniosłem głowę i zobaczyłem obżerające się wcześniej, cztery guanlongi. Przywabione odgłosami, oraz zapachem krwi najwyraźniej stwierdziły, że tutaj mogą urządzić sobie obfitszą kolację.

Reakcja była bardzo szybka. Wszyscy błyskawicznie zaczęli biec w stronę budynku. Kobiety piszczały, mężczyźni wrzeszczeli. Tym razem ze strachu. Drab zwany Mariuszem chwycił mnie za pas, podniósł jak piórko i przerzucił przez ramię. Twarzą byłem skierowany do zbliżających się bestii. Z tej odległości mogłem rozpoznać już charakterystyczny dla nich grzebień kostny na środku czoła oraz króciutkie łapy przypominające ptasie skrzydła. I zęby. Zęby błyskające przy każdym ich kroku.

- Spokojnie stary, zdążymy. Są za daleko. Jak tylko dobiegniemy, zabarykadujemy drzwi. Możemy tez postraszyć je bronią. – sapał biegnący obok brudas zwany Szefem. Pomimo, że bez obciążenia mógł biec znacznie szybciej, dotrzymywał kroku Mariuszowi. Zdziwiło mnie to, gdyż myślałem, że brudasy dbają jedynie o siebie, niczym zwierzęta.

Przewidywania Szefa zapewne by się spełniły, gdyby nie kolejny ryk, który zagłuszył całą powstała w związku z pogonią wrzawę. Ryki guanlongów brzmiały przy nim jak płacz dziecka w porównaniu z wybuchem samochodu. Zarówno ludzie, jak i pomniejsze dinozaury odruchowo się zatrzymali oraz odwrócili. I wtedy wynurzył się zza pobliskiego bloku. Ogromny, czternastometrowy jaszczur, stąpający na dwóch nogach dojrzał nas. Ruszył z początku powoli, lecz już po chwili zbliżał się w pełnym pędzie.

Rozpoznałem go, pamiętając ze szkolenia. Gigantozaur. Jeden z większych drapieżników, o masie około ośmiu ton. Z dwudziestocentymetrowymi zębiskami, ostrymi jak brzytwy. Podejrzewałem, że w konfrontacji z nich barykada Anarchistów może nie mieć szans. A właściwie byłem tego pewien.

- Mariusz w nogi! Zostaw cwela i wiejemy do środka. Już!

Mariusz posłuchał natychmiastowo, i znalazłem się na ziemi zanim słowo „już” zdążyło przebrzmieć w moich uszach.

Spojrzałem w stronę zbliżającej się do mnie maszyny do zabijania. Nawet guanlongi dostrzegły, iż w konfrontacji z nim nie mają szans, i natychmiastowo się ulotniły. Rozejrzałem się desperacko dookoła, ostatnie brudasy wbiegały już do środka, a ja leżałem sam, trzydzieści metrów od wejścia, będąc prawdopodobnie pierwszą z ofiar którą pożre stwór. Wtedy dostrzegłem właz, prowadzący do kanałów. Znajdował się zaledwie trzy metry ode mnie, pod wrakiem fiata pandy. Zacząłem czołgać się jak najszybciej w tę stronę, jednak zarówno paraliżujący ból łydki, jak i obolałe płuca stanowiły poważne utrudnienie. Jednak kolejny ryk gigantozaura dodał mi nadludzkich sił.

Wczołgałem się pod samochód. Drgania ziemi powodowane każdym krokiem tego olbrzyma były już tak silne, że ledwo trafiłem palcami w otwory we włazie. Krzycząc z wysiłku podniosłem metalowy pokrywę i bezwładnie przechyliłem się przez krawędź. W ostatniej chwili. Ułamek sekundy potem fiat panda został stratowany, zmieniając się w nowy właz dla studzienki. Tylko trochę większy i mniej kształtny.

Upadek z trzech metrów do zimnej, śmierdzącej breji pozbawił mnie tchu. Jak tylko wynurzyłem głowę z płytkiego szamba usłyszałem głośny huk. To dinozaur musiał uderzyć w barykadę. Po chwili krzyki ludzi upewniły mnie w tym, że barykada faktycznie nie wytrzymała.

Powoli podniosłem się. Byłem bezpieczny. Teraz wystarczyło dotrzeć do centrum oraz poinformować o wszystkim Ojca dyrektora. Zapewne wyśle tu ekspedycję, która zdobędzie resztki pozostawionego tu pożywienia dla naszego bractwa. Musze tylko o wszystkim zameldować...



***

Mroczne kanały rozświetlały jedynie nikłem promienie słońca, które wpadały przez włazy studzienek kanalizacyjnych. Gdyby nie ta odrobina światła, kuśtykający kanałami chłopak szedłby w całkowitej ciemności. Poruszał się powoli, opierając się co chwilę o ścianę i przystając. Widać było, że każde stąpnięcie na prawą nogę sprawiało mu ból. Nagle usłyszał pisk. Na początku delikatny. Potem coraz głośniejszy. Pisk i trzepot skrzydeł. Wielu skrzydeł. Nie przeszedł nawet dziesięciu kroków, kiedy dopadły go. Nietoperze. Wielkie. Wczepiały się w skórę, włosy, ubranie. Gryzły policzki, starały się dostać do oczu. Chłopak próbował się od nich odpędzić, lecz było ich zbyt wiele. I ten pisk. Przerażający. Głośny. Starał się zasłonić, uszy, lecz z przerażeniem odkrył, że jedno z nich zostało już całkowicie odgryzione. W tym momencie uderzyły w oczy. Wydarł się na cały głos. Krzyk bólu i rozpaczy skończył się tak szybko jak się zaczął. Błyskawicznie zaczęły wchodzić mu do ust. W kanałach rozlegał się już jedynie nietoperzy pisk.

2
Hmm, dużo literówek, co mnie zaskoczyło, czasem jakieś błędy interpunkcyjne, stosunkowo niewiele powtórzeń(prócz imion) albo ja ich nie zauważyłam. Nie będę wypisywać wszystkich. Przykłady:
Starał się zasłonić, uszy, lecz z przerażeniem odkrył, że jedno z nich zostało już całkowicie odgryzione.
Raczej ten przecinek tam potrzebny nie jest.


Musze tylko o wszystkim zameldować...
Muszę - literówka.



Zauważyłam też, ze masz czasem tendencje do pisania wyrazów, które razem się robią nieprzeczytywalne :) Czytałam to opowiadanie na głos wiec czasami wychwytywałam, to co w miarę normalnie wygląda na papierze/komputerze. Przykładowo:
iż cztery trzymetrowe guanlongi
czy
ponieważ z zwierza
(przeczytaj to na głos, to zrozumiesz o co chodzi -> to nie jakieś duże błędy ale troszkę przeszkadzają w czytaniu)



hm jeszcze zapis dialogów:
- Dzięki niech będą panu oraz Ojcu Przewodnikowi za to że teraz zajęte są posiłkiem. Gdyby nie to, bylibyśmy martwi. – pokiwałem poważnie głową.
Kropeczka przed myślnikiem -> nie, nie.
- Spokojnie stary, zdążymy. Są za daleko. Jak tylko dobiegniemy, zabarykadujemy drzwi. Możemy tez postraszyć je bronią. – sapał biegnący obok brudas zwany Szefem.
Tutaj to samo. Hmm mam nadzieję, że się po prostu zagapiłeś(jak się sprawdza własny tekst to się nie widzi literówek, przecinków i innych takich- zdaję sobie z tego sprawę)



Ogólnie styl nie jest zły. Temat natomiast budzi mieszane uczucia. Podoba mi się idea prania mózgu,główny bohater - tchórz, kluczenia między spalonymi wrakami i anarchiści. Nie podoba mi się Ojciec Przewodnik(jakby miało to być śmieszne na siłę), dinozaury i koniec. Wybacz ale uważam, że koniec jest fatalny(oczywiście, możesz się nie zgodzić). Osobiście nie mam nic do zakończeń, w których główny bohater umiera( wręcz przeciwnie) ale to tutaj w ogóle nie pasuje do tego opowiadania. Wydaje mi się, że dobrym pomysłem byłoby zrobić z tej całej wyprawy do Selgrosu, spalonych samochodów i dinozaurów po prostu wyprawę dzieciaków, które(jak się okazuje na końcu) nie wiem, na ten przykład zbierały zapasy na wyjazd czy coś w tym stylu( i zostają złapane przez rodziców). Więc opowiadanie ok, zakończenie nie bardzo(po prostu myślę, wierząc w ciebie, że można to zrobić lepiej).

Pozdrawiam. :)
"It is perfectly monstrous the way people go about, nowadays, saying things against one behind one's back that are absolutely and entirely true."

"It is only fair to tell you frankly that I am fearfully extravagant."
O. Wilde

(\__/)
(O.o )
(> < ) This is Bunny. Copy Bunny into your signature help him take over the world.

3
Dobra, po kolei.



Pomysł: 3+



Duży minus za zakończenie. Także nie mam nic przeciwko śmierci bohatera, bardziej chodzi o to, że nie pasuje. Brak tutaj jakiegoś sensu. Opowiadanie nie spina się w całość, jest przez to niepełne i puste. Mam wrażenie, jakbyś do tego usiadł, pisał, pisał, co i raz zmieniał wizję całej historii, dalej pisał, pisał, wreszcie stwierdził, że masz już dużo, jest całkiem niezłe i pora kończyć. Dla mnie kompletnie chybione.



Sam świat dinozaurów, rozwalonych miast, Ojców Dyrektorów i Anarchistów fajny, mimo że sam wątek sekty religijnej jest straszne eksploatowany. Ciekawy główny bohater.



Styl: 4= / 3+



Duży plus za scenę ucieczki przed Anarchistami. Naprawdę, czułem napięcie, czułem prędkość, słyszałem krzyki – absolutnie najlepszy fragment Twojego opowiadania.



A poza tym… Może być. Bez fajerwerków, żadnych barwnych opisów, odkrywczych metafor, czy interesujących dialogów. Nie jest źle, ale nie jest też super. Nie podobała mi się scena śmierci głównego bohatera – krótka, jednowyrazowe, urywane zdania i równoważniki. Już mówiłem: tak jakbyś usilnie chciał jak najszybciej to skończyć. I przy okazji stworzyć pseudoklimat, wstawiając masę „mrocznych”, króciutkich zdań. Wg mnie kompletnie chybione.



Ale poza tym czytało się przyjemnie. Z każdym tekstem będzie coraz lepiej.



Schematyczność: 3+



Jak już mówiłem, wątek religijnej sekty jest dosyć mocno używany, ale plus za dinozaury i interesującego, głównego bohatera. No i zakończenie bądź, co bądź, też jest… No, na pewno brak tam schematu. ;P



Błędy: 2+



Błędów jest masa. To o czym mówiła Arrianna, czyli literówki, interpunkcja, drobne potknięcia stylistyczne i zapis dialogów. Poszukaj na forum, albo w googlach linka do zasad poprawnego zapisu, lub po prostu dokładnie przeanalizuj rozmowy w dowolnej książce. Pamiętaj także:


- Schyl głowę głupcze!
Gdy zwracamy się do kogoś w dialogu, stawiamy przecinek. Tutaj np. powinien się on znaleźć przed „głupcze”. Ten błąd powtarza się u Ciebie dosyć często.



Oprócz powtórzeń imion, o których mówiła Arrianna dochodzi np.:


jednak zarówno paraliżujący ból łydki, jak i obolałe płuca stanowiły poważne utrudnienie. Jednak kolejny ryk gigantozaura dodał mi nadludzkich sił.

Spojrzał na mnie, a w jego oku dostrzegłem zarówno strach, jak i wściekłość. Cały czas patrząc na mnie, wyciągnął z kabury przypiętej do pasa berettę. Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, odwrócił się ode mnie,


Interpunkcji też jest sporo, ale mam nadzieję, że np. to:


Kto by pomyślał że tak szybko się rozmnożą?
że to jest tylko przeoczeniem. ;P


- Dzięki niech będą panu oraz Ojcu Przewodnikowi za to że teraz zajęte są posiłkiem.
No i tu mam nadzieję, że to przeoczenie…



Poza tym:


Może pieprzeni anarchiści?
- Są tam, kurwy! Widzisz Filipie? Pierdoleni anarchiści!
Pierwszy raz widziałem tak wielu Anarchistów na raz.
że kilka trupów powstrzyma Anarchistów
Zdecyduj się, czy to nazwa własna, czy nie.



Do delikatnych potknięć językowych dodałbym jeszcze:


jak jakaś kobieta uderza go z całej siły z pałki w jądra
Nie lepiej jedno „z” zastąpić: „uderza go z całej siły pałką w jądra”? Nie sądzisz, że brzmi lepiej?



No i masa literówek.



Ocena ogólna: 3+



Nierówne opowiadanie. Miejscami bardzo fajne fragmenty (ucieczka przed Anarchistami), a miejscami beznadziejne (scena śmierci głównego bohatera). Miejscami interesujący świat, a miejscami skopane wątki (zakończenie). A kiedy jedzie się po wertepach, to strasznie trzęsie.



Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

4
Hmm to ja może na początek powiem coś odnośnie świata, jak to planowo miało wyglądać (dla Ciebie Arrianno, aby wytłumaczyć po co tu dinozaury no i Ojciec):



Czasy współczesne - ludzie żyją, konsumują i ogólnie nie widzą nic innego poza czubkiem własnego nosa. Wtedy zdarza się COś (sytuacja w stylu Jurasic Park, naukowcy z NASA otwierają portal do alternatywnego wymiaru, etc.;) no i w naszym sielankowym życiu pojawiają się dinozaury. Pojawiają się znienacka, praktycznie wszędzie. Roślinożerne panikują i starają się oddalić w jak najspokojniejsze miejsca,tratując wszystko co stanie im na drodze, a mięsożercy szybko wyczuwają sytuację i zaczynają polować na praktycznie bezbronnych ludzi (zwłaszcza, że niekiedy te małe, biegające przekąski ranią je pociskami, a to im się naprawdę nie podoba).



Czy ludzie nie byli w stanie stawić oporu? Podejrzewam, że gdzieniegdzie owszem, potrafili się postawić. W miejscach takich jak Afganistan lub Irak, gdzie stacjonowały duże oddziały przygotowanych do walki żołnierzy sytuacja być może była powoli opanowywana. Jednak nie w Polsce.



A u nas sytuacja wyglądała nieciekawie - ocaleni ludzie wałęsali się samotnie wśród zniszczonych miast, nierzadko przymierając głodem. Potrzebna była silna ręka. Potrzebny był przywódca. Dziwnym trafem, siedziba Radia Maryja pozostała nienaruszona, audycje nadal były nadawane. Organizowano punkty zbiórek ocalałych, niektóre miejsca wybierano na schronienia dla większej liczby osób, które fortyfikowano. Nie pierwszy raz w ciężkich chwilach naszego narodu jedyna ostoją pozostał Kościół.



I wtedy Ojciec Dyrektor poczuł prawdziwą władzę w rękach. Dzięki swojej charyzmatycznej postawie słuchano go bez sprzeciwu. Mógł decydować o życiu i śmierci. Zdziczeli ludzie wykonywali jego rozkazy bez sprzeciwu, w obawie przed tym aby nie pozostawiono ich samych, bezbronnych na pastwę bestii.



Z czasem punkty zbiorek zaczęto nazywać Centrami. Centra były bardzo silnie chronionymi miejscami, w których naprawdę można było czuć się bezpiecznie. Po delikatnym unormowaniu sytuacji zaczęto uruchamiać programy propagandowe, które wpajały młodym ludziom oraz nowym ocalałym miłość do Ojca Dyrektora oraz Boga. No i oczywiści, należało na kogoś zwalić winę na cało zło na świecie, za sprowadzenie dinozaurów z otchłani piekielnych. A przecież wiadomo, że metalowcy, anarchiści i im podobni to czciciele Szatana ;)



Tak więc, jak widzisz Arrianno nie mogłem pominąć ani Ojca, ani dino, ponieważ są to podstawy przedstawionego przeze mnie świata.



Odnośnie ortów i interpunkcji - wydaje mi sie, że jeszcze dłuuuga droga przede mną zanim całkowicie, bądź też w znaczącym stopniu je wyeliminuje. Ale cały czas sie staram ;)



I faktycznie, te nieprzeczytywalne określenia strasznie brzmią na głos ;)



Co do zakończenia - przyznaję sie bez bicia, Patren trafiłeś w samo sedno. Stworzyłem świat oraz opowiadanie praktycznie z marszu, kiedy już napisałem w miarę sporo chciałem wrzucić to na forum by było ocenione. Przede wszystkim chciałem się dowiedzieć jak oceniacie styl, czy można to czytać w miarę płynnie, czy jest ciekawe. Dlatego zdecydowałem się na takie zakończenie. I uwierzcie mi, pisząc je, wiedziałem że jest złe. że nie pasuje. Dlatego więcej się już na takie rozwiązanie nie pokuszę :]



No i szczerze mówiąc nie spodziewałem sie, że bohater będzie przemawiał aż tak na plus. Nie skupiłem sie jakoś specjalnie na stworzeniu jego postaci, po prostu sam sie wykreował podczas pisania :] Miło mi słysząc, że jest ciekawy.



Ogólnie to dziękuje bardzo za to, że przeczytaliście i skomentowaliście to 3+ opowiadanie ;)



Pozdrawiam

5
Pomysł bardzo dobry, z tym że te "Dyrektorowanie" jest niepotrzebne i po prostu psuje to, co zostało stworzone. A zostało stworzone wiele, bo uważam, że ukazany świat jest bardzo bogaty w smutne doświadczenia. Dinozaury kroczące pomiędzy blokami to taki "croosover" JP i Godzilli, ale wychodzi całkiem dobrze.



Wiele zdań ma literówki albo drobne błędy - zdarza się.



Dobre też są niektóre opisy - nie dłużą się, a przekazują co istotne bez zbędnego kręcenia. Jednym słowem: są lekkie.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”