Sztampa 1 [18+]

1
(uwaga na marginesie - przyznaję, że ten tekst stanowił dla mnie swego rodzaju rozrywkę, głupawy odpoczynek, pisałem go zamiast siedzenia przy telewizorze czy innej temu podobnej czynności. Dlatego nie siliłem się na wybitność, a fabuła jest pozbawiona głębszych treści :) Mimo to mam nadzieję, że tekst jest chociaż znośny. jeśli tak, to może powstaną kolejne odcinki Sztampy, w soboty takie jak ta.)
/zawiera wulgaryzmy/

Łyse Gnojki były typowym miasteczkiem w tych czasach bezprawia: powstały jakieś 10 lat temu jako prowizoryczny obóz, rzekomo oddolna inicjatywa ludzi, łączących się celem samoobrony, a w rzeczywistości założony przez Henryka „Rozcinacza” Müllera i jego popleczników, którzy wyzyskiwali pozostałych mieszkańców bezlitośnie. I tak samo jak wiele innych podobnych obozowisk, „Gnojki” miały pseudo-humorystyczną, wulgarną nazwę.

„Rozcinacz” umarł szybko. Zamordowany – co znów nikogo nie zdziwiło. Nie przez ludzi, oczywiście. Ktokolwiek wśród „obywateli” obozu był jako tako ogarnięty, sprawny, charyzmatyczny, silny czy bezlitosny, awansował do drużyny przybocznej „Rozpruwacza”. Reszta żyła w strachu, zapierdalając na „Rozpruwacza” i jego wojowników dzień za dniem, zadowalając się kilkoma ochłapami zgniłych ziemniaków na dzień, wiedząc, że nie mają alternatywy – poza drucianym płotem otaczającym obóz czekała ich śmierć.

Nie, zwykli ludzie nie mają nic do gadania. To nie oddolny bunt zniszczył „Rozpruwacza”. Zginął od sztyletu wbitego mu w plecy przez dowódcę jego własnej straży przybocznej, marzącego o władzy nad obozem. Tenże dowódca zginął niewiele później, otruty. Potem było jeszcze kilka takich przetasowań na samej górze, aż w końcu obóz wszedł w swój obecny, znowu jakże typowy, gnijący stan.

Billa to jednak nie obchodziło. Jego pancerna ciężarówka wymagała napraw. „Łyse Gnojki” powinny mieć konieczne części zapasowe. Oraz wódkę. A, no i paliwo. W sumie przydałoby się także coś do jedzenia.

Ciężarówki włóczęgów nie miały wstępu do większości obozów. Szanujące się obozy także nie wpuszczały samych włóczęgów – wszelkie kontakty handlowe, umowy itp. zawierane być musiały w tzw. „strefie zdemilitaryzowanej”, czyli otoczonym płotem skrawkiem ziemi przutulonym do obozu, z jednej strony do tego obozu należącym – więc naczelnik nie bał się tam wyjść ani wypuścić tam kupców – a z drugiej strony nienależącym, więc naczelnik nie bał się wpuścić tam włóczęgów. Ale „Łyse Gnojki” już od dawna przestały być szanującym się obozem. Zasady wymagające zbyt dużego wysiłku od dawna były ignorowane. Jeśli tylko włóczęga zostawił ciężarówkę i broń na zewnątrz, i wszedł sam a nie całą ekipą, mógł po prostu rozglądać się po obozie i szukać wszystkiego, czego potrzebował.

Tak więc Bill zaparkował ciężarówkę w przemyślnie ukrytym miejscu za pagórkiem i drzewami, zostawił tam karabin i resztę swojej ekipy, każąc im pilnować dobytku, wiedząc, że oni i tak będą grać w karty a potem pójdą spać i skierował się ku obozowi.

Natychmiast otoczyła go banda obdartusów – tzw. „szczurów”. Dziadostwo to lgnęło się zawsze tam, gdzie nikt ich nie chciał. Zbyt chorzy, zbyt starzy, zbyt głupi, zbyt słabi i zbyt biedni, by ktokolwiek przyjął ich do jakiegokolwiek obozu lub by mogli zostać włóczęgami, żyli z tego, co zdołali wyżebrać, znaleźć albo ukraść. Umierali z głodu i chorób bez przerwy – nikt więc nie wiedział, skąd tylu ich się ciągle brało. Ich godny pożałowania los był stałym wyrzutem sumienia wszystkich, co sumienie jeszcze mieli. Nikt im jednak nie pomagał, również dlatego, że nikt nie był w stanie. Obozy nie mogły pozwolić sobie na utrzymywanie hordy żebraków, bo nie starczyłoby jedzenia i leków dla ich własnych obywateli. Dotknąć takiego strach, bo połowa z nich miała trąd albo inne zarazy.

— Precz! — ryknał Bill, wymierzając kijem bolesny cios jednemu ze szczurów, który blagając o jedzenie zbliżył się zbyt blisko niego. —Nic dla was nie mam! — powtórzył Bill, grożąc kijem innemu. — Powiadam, won! — Uderzył jeszcze innego.

Nareszcie reszta hałastry zrozumiała i oddaliła się od Billa na bezpieczną odległość, dalej jęcząc i zawodząc.

Ostroznie, nie spuszczając szczurów z oczu, ciągle trzymając kij w pogotowiu, Bill przemieścił się bramie.

— Stać! — rozkazał strażnik obozowy. — Nie wpuszczamy tu szczurów!
— Nie jestem szczurem — odparł Bill. — Jestem włóczęgą. Idę na targ. Mam pieniądze — pokazał kilka złotych monet.
— Sam?
— Sam.
— Bez broni?
— Tylko kostur.
— Ręce do góry i stój tu. Musimy cię przeszukać.
Bill połknął swą dumę. To było zrozumiałe. Nawet obozy w stanie rozkładu nie mogły sobie pozwolić na wpuszczanie kogo popadnie. Inaczej długo by nie przetrwały.

Gdy formalności wreszcie dobiegły końca, Billa wpuszczono nareszcie do środka. Jego oczom ukazał się obóz w całej swej okazałości. Podzielony był zgrubsza na trzy dzielnice: najmniejszą, przeznaczoną dla obozowej śmietanki, średnią, zaludnioną przez „klasę średnią” (głównie strażników na usługach tuzów albo specjalistów z cenionymi umiejętnościami), i ostatnią, największą, zaludnioną przez motłoch – rolników, ale też wszelkiej maści zbirów i pasożytów, pojawiających się zawsze, gdy w jakimś obozie centralna władza słabła i nikt nie był w stanie ogarnąć w pełni całości.

Rzygać się Billowi chciało na widok tych tłustych dupków, łysych gnojków świetnie pasujących do nazwy obozu, zaludniających najbogatszą dzielnicę. Tam iść ani nie chciał, ani nie miał po co. Wiedział, że prędzej czy później będzie musiał odwiedzić dzielnicę „średnią”, poszukując mechanika. Ale nade wszystko chciał iść do baru, a i ludzie z dzielnicy „niskiej” byli do niego względnie najbardziej podobni, z nimi – jeśli z kimkolwiek – Bill utożsamiał się najbardziej. Tam więc też się skierował.

Wyrzutki w obskurnej tawernie obrzuciły Billa nieprzychylnym wzrokiem. Nie lubiano tu obcych. Do tego Bill był przyzwyczajony. Podszedł do lady.
— Piwa.
Barman go zignorował.
— Głuchy jesteś? Daj mi piwa.
Barman dalej udawał, że nikt do niego nie mówi.
— Tak się tu traktuje przyjaciół staregeo Dobermana?
Barman niechętnie odwrócił głowę w stronę Billa. Staruszek „Doberman” prowadził ten interes parę lat temu, Bill wyświadczył mu kiedyś przysługę, za co otrzymał rzekomo dożywotni wstęp. Ale „Doberman” już nie żył, niekoniecznie chciano więc honorować w nieskończoność jego długi wdzięczności. Ksenofobia powoli wygrywała. Ciągle trudno im jednak było aż tak jawnie plwać na przeszłość.
— Trzeba było tak od razu — burknął barman niechętnie. — Co mówiłeś, że chcesz?
— Piwa.
— Nie ma miejsc przy stolikach.
— Nie szkodzi, postoję.
— Byleś drogi nie zawadzał.
Jednak nalał mu tego piwa.

Stał więc Bill, oparty o ścianę, sącząc swe ciężko wywalczone szczyny ze śmierdzącego kufla. Prawdę mówiąc, był zły. Cały dzisiejszy dzień odczuwał przede wszystkim ten ciągły, chroniczny, przytłaczający wkurw. Tylko dlatego tu poszedł. Niechęć proli, spojrzenia spode łba obozowych zbirów, brud i smród tego przybytku – wszystko to wpółgrało świetnie z aktualnym nastrojem Billa.

Brakowało tylko jednego – mordobicia. Bill wiedział, że to byłoby nierozsądne. Zresztą brak było pretekstu. Ale, kto wie, może jeśli będzie tu stał dostatecznie długo, problemy znajdą go same…

Rozglądał się więc po sali.
— To ty nie wiesz, co się na świecie dzieje? — nawijał jeden z gości swojemu koledze przy stoliku. — Powiadam ci, kultyści śmierci już ruszają na szpital! Dziecko Jadźki jest takie chorowite, myślimy czy nie trzeba będzie zanieść go jakość do szpitala, nie wiem, kurwa, pewnie trzeba będzie jakiegoś włóczęgę przepłacić, by nas zawiózł, tylko skąd pieniądze zebrać… Barman! Jeszcze jedno piwo! Ale to i tak nie ma sensu, jak szpitala zaraz nie będzie!
— Eee tam, kultyści śmierci, co za brednie — wtrącił jego rozmówca. — Może zaraz jeszcze powiesz, że król szczurów istnieje?
— Oczywiście, że istnieje! A co myślisz? Niektórzy powiadają, że Prorok to w ogóle jego wysłaniec. Wiesz, fortpoczta zemsty. Koniec świata bliski, powiadam ci!

Bill przestał się przysłuchiwać. Znał tę legendę. Szczury powyłażą ze swych kanałów, dziur, dziupli i jaskiń, utopią cały świat w swej cuchnącej, zakażonej masie, wiedzieni sprawiedliwym gniewem za dekady cierpień zniszczą cały świat, który tak ich skrzywdził, po czym sami zginą – i tak nadejdzie Koniec. Nużyło go już takie gadanie. Przeniósł więc wzrok na inne stoliki.
— Hej, słodka, masz ochotę na mały numerek? — jakiś tłusty, podpity jegomość w średnim wieku zalecał się bez żadnej subtelności do którejś z klientek.
— Odczep się — burknęła tamta.
— Słyszałeś ją? Odczep się! — pojawił się nagle, przez nikogo nie proszony, jakiś młodzian, także wyglądający na podpitego.
— A ty się nie wtrącaj! — krzyknęła nienawistnie kobieta.
— Słyszałeś ją? Nie wtrącaj się! — nakazł grubas.
Młodzian chciał coś powiedzieć, najwyraźniej jednak zrozumiał, że nie warto. Odszedł jak niepyszny.
— Natalka, chodź. Wychodzimy. — powiedział grubas do kobiety tonem nie znoszącym sprzeciwu.
— Nie chcę. — burknęła tamta.
— Wychodzimy! — powtórzył grubas, wyciągając ku niej rękę.
— Zostaw mnie.
— Naprawdę nie warto.

Tego Bill nie chciał już wysłuchiwać ani chwili dłużej. Nikt nie zauważył, jak pojawił się pomiędzy Natalką a grubasem.
— Zostaw ją. — powiedział Bill.
— Następny?! — ryknął grubas.
— Proszę cię, wyjdź — jęknęła Natalka do Billa.
— Naprawdę nie warto — powiedział płaskim tonem Bill do grubasa.
— Wypierdalaj stąd, ty chuju jebany! — wrzasnął grubas, wymachując Billowi pięścią przed nosem. Jacyś inni mężczyźni – prawdopodobnie przyjaciele grubasa – zaczęli się zbierać wokół niego.
— Nie.
— Sam tego chciałeś! — krzyknął grubas, zamachując się na Billa.
Bill bez trudu uchylił się przed ciosem, następnie sam uderzył grubasa w podbródek. Nie czekając, aż koledzy jego przeciwnika przejdą do akcji, sam dobył swego kostura i uderzył jednego z mężczyzn w skroń, a drugiemu wepchnął koniec kija w splot słoneczny.

Dalej wypadki przebiegły szybko. Kobieta, krzycząc, poleciała do barmana. Barman wysłał gońca po straże. Bill sam opuścił bar, nie czekając, aż po niego przyjdą. Miał nadzieję, że przejdzie szybko ku dzielnicy „średniej”, będzie rozmawiał z mechanikiem, podczas gdy straże będą go szukać po barze, a jak potem po niego przyjdą, to będzie udawał niewiniątko, a zresztą to co najważniejsze będzie już miał.

Nie udało się. Nie zastał mechanika w chacie. Straż go dopadła, jak odwracał się od drzwi. Wyrzucono go z obozu na kopach, konfiskując monety.

Problem zdobycia części zamiennych do ciężarówki pozostawał więc ciągle otwarty.
Awatar: Mirounga leonina.jpg (wykadrowany i ze zmniejszoną rozdzielczością przeze mnie) Autor oryginalnego zdjęcia Serge Ouachée, (CC BY-SA 3.0)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron