Dominowały barwy: czerń, granat, burgund. Złote i mosiężne detale połyskiwały w świetle lamp jak drogocenne rekwizyty. Kelnerzy przesuwali się bezszelestnie między stolikami, przypominając cienie. Z głośników sączył się jazz – miękki, leniwy, ale z ukrytą nutą napięcia.
Usiadłam. Czekałam krótko – pojawił się punktualnie. Najpierw rozejrzał się przy ladzie, potem jego wzrok padł na mnie. Zatrzymał się w pół kroku.
Na twarzy Michała zgasła nadzieja, rozmyła się w cieniu rozczarowania. Ruszył w moją stronę powoli, jakby każdy krok był ciężarem. Gdy stanął przy stoliku, spojrzał na mnie spod ściągniętych brwi. Palce zacisnęły się na oparciu krzesła.
— Gdzie jest twój ojciec? — zapytał ostro, bez powitania.
— Usiądź, proszę — skinęłam dłonią.
— To z nim się umawiałem.
— A jednak przyszedł ktoś inny. W jego zastępstwie… można powiedzieć, że odbywam praktyki do nowej roli.
Skrzywił się pytająco, niemal szyderczo. Uśmiechnęłam się i rozłożyłam ręce.
— Mam dla ciebie ofertę, panie dyrektorze oddziału w Brzezinowie. Kuszącą.
— Nie rozmawiam z tobą o ofertach — syknął. Podejrzliwość i uraza wyrysowały się na jego twarzy.
— Może powinieneś. — Wyjęłam z torebki dokument i machnęłam mu nim przed oczami.
Twarz Michała stężała.
— Zachorował? Coś się stało?! — spytał zbyt gwałtownie.
— Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
- Odpowiedz!
- Minęło już trzynaście lat, odkąd siedzisz w Brzezinowie. A przecież nie tego chciałeś. Wtedy sytuacja była zbyt napięta, zbyt nieznośna, prawda?
— Dobrze mi tu, gdzie jestem.
Kiwnęłam na kelnera. Zamówiłam espresso i sernik, przesuwając opuszką palca po rancie filiżanki. Michał tylko skinął głową, jakby automatycznie.
— Co z nim? — ponowił pytanie.
— Bycie dyrektorem w Brzezinowie to zaszczyt. Ale wiceprezesura… to już inny poziom.
— Odmawiam. — Serwetka w jego dłoniach była zmięta, nerwowo ściskana.
— Zawsze możesz poszukać szczęścia gdzie indziej. Mam już kogoś na twoje stanowisko.
— Nie zrobisz mi tego. Chcę rozmawiać z twoim ojcem. Co z nim?!
— Wszystko w porządku.
— Skoro wysyła ciebie, to chyba nie do końca.
Obdarzyłam go ironicznym uśmiechem.
— Oj, Michale… Może po prostu dojrzałam i wiem już, co się liczy.
Spojrzał na mnie krzywo.
— Mówisz, jakbyś nie była sobą.
— Jakbym była swoim ojcem? — uniosłam brew.
— Ależ skąd, jakby coś życiowo cię zmiażdżyło, starło twoją twarz na proch... — na jego obliczu wykwitł zjadliwy uśmieszek.
— To ją wyrzeźbiło a nie zmiażdżyło, mój drogi. I... dopiero zaczynam rozkwitać propozycjami: Wyjdź za mnie, Michale.
Zastygł. Patrzył na mnie, jakby czas stanął w miejscu.
— Wiem, co powiedziałam trzynaście lat temu. Przyznasz jednak, że nasze narzeczeństwo trwało dość długo. Dojrzałam. Teraz wybór należy do ciebie: wiceprezesura albo pożegnanie z firmą.
— Widzę, że twoje żarliwe uczucia nienawiści nie wygasły, będziemy idealną parą. A ja lubię grzecznych i pracowitych mężczyzn. Jesteś elegancki, opanowany, masz doświadczanie w firmie, ja zawsze byłam impulsywna, naiwna, zbuntowana… Na co mi jakieś prostackie i barbarzyńskie osiłki, mięśnie mam sama, bo lubię ćwiczyć na siłowni, ale intelekt też trenuję, a agresji fizycznej nienawidzę i za każdy jakikolwiek jej przejaw oddałbym trzy razy mocniej. No i po co po co mi pseudo intelektualni nieudacznicy lub erotomani mieszkający z matką i próbujący zrzucić winę za swoje niepowodzenia na kobiety? Głośno szczekające męskie pieski chichuaa chcące być górą? Nawet gdy byłam w swojej najbardziej naiwnej i infantylnej fazie nie potrafili wygrać ze mną na rzeczowe argumenty...
— Nie możesz odebrać mi wszystkiego, na co pracowałem — wysyczał.
— Nie odbieram. Przeciwnie. Oddział rozkwitł dzięki tobie. Potrzebuję cię, Michale. Doceniam twoją pracowitość i solidność. Ale chcę dać ci wyższe wyzwanie.
— Wal się, Heleno.
— Na stare lata chcesz grać buntownika? Zamienimy się rolami? Daj spokój.
— Byłaś zazdrosna, że twój ojciec czasem porównywał mnie do ciebie.
— Byłam. Myślałam, że to dlatego, że jesteś mężczyzną. Ale nie. Ojciec podsycał moją zazdrość specjalnie. Dobrze wiedział, jak mnie to rani. A ty… ciężko pracowałeś, ja nie chciałam żyć jak w klatce.
— A teraz chcesz?
— Niezupełnie. Ale wierzę, że da się pogodzić jedno z drugim. Potrzebuję kogoś takiego jak ty — pracowitego, spokojnego.
— Czyli poddańczego?
— Wobec mężczyzny to nie problem, ale wobec kobiety to już ujma, prawda?
— Mam za ciebie odwalać całą robotę?
— Nie całą. Podzielimy się.
— Wolę zostać wylany. Przekaż mu to.
— Rozumiem. Ojcu pewnie będzie przykro. On od lat widzi w tobie jedynego kandydata na zięcia. Próbowałam, byłam szczera. Ale nie podejmuj decyzji impulsywnie. Daję ci tydzień.
Milczał. Serwetka w jego dłoniach była już poszarpana na drobne skrawki. W końcu odsunął krzesło, zbyt gwałtownie – zaskrzypiało, burząc gęstniejącą ciszę.
Chwycił marynarkę, lecz nie od razu narzucił ją na ramiona. Przez chwilę stał obok stolika, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć. Nie padło jednak ani jedno słowo.
Odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia. Jego krok był szybki, lecz ciężki – jakby każdy następny wymagał wysiłku.
Patrzyłam, jak sylwetka Michała znika w półmroku sali, między stolikami i migotliwym światłem lamp. Kelnerzy uchylili mu drzwi. Przez moment wdarł się do środka chłodny powiew ulicy, po czym ciężkie drzwi zatrzasnęły się.
