Januszek część 2

1
Wchodzenie po schodach nigdy wcześniej nie było dla Teresy takie przyjemne. Każdy kolejny stopień zawsze był cięższy, ale tym razem, w miarę zdobywania kolejnych pięter, czuła się coraz lżejsza i silniejsza. Gdy osiągnęła piąte piętro, stanęła przed drzwiami swojego mieszkania niczym Conan Zdobywca, tylko zamiast miecza trzymała siatkę z zakupami.
W środku skierowała się od razu do telefonu i wykręciła numer.
- Halo!? – krzyknął podeszły głos po drugiej stronie.
- Halo, Halinka!?
- Co?
- Halinka!? – Domagała się odpowiedzi Teresa.
- To ja jestem Halinka!
- Wiem przecież!
- Co?
- Tu Teresa! Przychodź do mnie to obejrzymy „Wyśmienite Dziesięciolecie”!
- Kotlety muszę przełożyć!
- To przełóż i przychodź! Napijemy się pigwówki.
- Będę za 10 minut.

***

Gdy przeszła mu czkawka, Mariusz postanowił opuścić swoje legowisko w poszukiwaniu środków płatniczych, które posłużyć miały jako bilet do bram wyższego stanu świadomości. Mariusz już dawno pogodził się z faktem, że gdy raz się ten stan osiągnie, nie ma już możliwości powrotu do szarej istoty ignoranctwa, a przynajmniej powrotu stałego. Dlatego też, dążyć trzeba do możliwie jak najdłuższego stanu zrozumienia i możliwie jak najkrótszego stanu niezrozumienia. Mimo, że teraz był bliższy tego drugiego, rozumiał, że musiał zdobyć kasę na artykuły pierwszej potrzeby.
Wstał więc i ruszył przed siebie pewnym krokiem (co było dla niego nietypowe, gdyż gdy umysł pracuje na wysokich obrotach, często zapomina o funkcjach motorycznych ciała). Długo szukać nie musiał. Gdy obchodził jeden z bloków, na drugim końcu chodnika zauważył dziwnie poruszającą się postać. Skierował się w jej stronę, starając się zrozumieć, co jest w niej takiego nietypowego.
Gdy zbliżył się na odległość krzyku, zrozumiał, że to mężczyzna, choć jego głowa owinięta była babciną chustą. Nosił też skórzane rękawiczki, spodnie i koszulkę z długim rękawem, mimo iż na dworze było gorąco. Postać coś powiedziała, lecz Mariusz był zbyt daleko, by dosłyszeć słowa.
- Eee, co tam mówisz, kierowniku? – Mariusz użył znanej niewielu strategii podnoszenia autorytetu rozmówcy. Według jego badań empirycznych była to wysoce efektywna technika, używał jej więc nader często. Nie raz usłyszał nawet, jak inni od niego zgapiają i używają tych samych słów, by wyżebrać kilka groszy. Padalce bez wyobraźni.
Postać zrobiła kilka kroków w jego kierunku. Mariusz zauważył jak powłóczył nogami, bardziej je za sobą ciągnąc, niż używając ich do przemieszczania się. Dojrzał również jego częściowo zasłoniętą twarz. Nie licząc absolutnie bezradosnego i niezmiennego uśmiechu od ucha do ucha, wszystko z nią było w porządku.
- Dzień dobry – powiedział mężczyzna.
- Dla kogo dobry, dla tego dobry. Mam nadzieję, że tobie się dobrze żyje, kierowniku, bo widzisz, u mnie kolorowo nie jest.
- Tak – odpowiedział człowiek.
- Eee, no właśnie, więc może byś poratował i przekazał dyszkę na szlachetny cel? – spróbował zagrywki psychologicznej Mariusz.
- Tak.
- Okeeeej – zareagował Mariusz na jedyną odpowiedź, jakiej się nie spodziewał.
Stali tak przez chwilę, mierząc się wzrokiem. Uśmiech na twarzy przybysza nagle zaczął się Mariuszowi wydawać dość niepokojący. Wtedy jednak nieznajomy uniósł dłoń. Między jego palcami lśnił lekko w słońcu banknot dziesięciozłotowy.
Mariusz uniósł powoli rękę i wyjął banknot z palców rękawiczki, które trzymały go tak delikatnie, jakby zaraz miał wypaść.
- No, dziękuję pięknie. To uszanowanie, panie kierowniku.
- Do widzenia – odpowiedział tylko mężczyzna, odwrócił się i skierował do jednej z klatek bloku.
Patrząc, jak wlokąc niezręcznie swoje ciało, postać odchodzi, Mariusz nie mógł posiadać się ze szczęścia. Zawrócił na pięcie tanecznym krokiem i skierował się w drogę powrotną. Gdy szedł, myślał o tym, co sobie kupi. Dwie amareny wydają się najrozsądniejszą możliwością.
Nagle poczuł delikatne ukłucie. Coś było nie tak. W trakcie dziwnego spotkania Mariusz nie zauważył, by mężczyzna sięgał gdziekolwiek po pieniądze. Nie miał nawet skąd ich wyjąć, musiał je więc trzymać w ręku zanim się spotkali. Dlaczego w takim razie z taką łatwością oddał je nieznajomemu?
W całym tym spotkaniu było coś niepokojącego. Jednak, aby roztrząsnąć takie poważne problemy, trzeba się było wpierw przenieść na wyższy poziom świadomości.

***

- Wszechświat nie chcę, bym się dziś napił – skwitował ze smutkiem Janusz.
Po przekroczeniu progu mieszkania, wszedł do kuchni i wyciągnął z zamrażalnika pojemnik po lodach z pietruszką w środku. Przykładając go do swojego nabrzmiałego czoła, marzył o rosole. Pływająca marchewka, mięciutki makaron i pyszny wywar okalany oczkami drobiowego tłuszczyku. Delikatny uśmiech rozjaśnił twarz Janusza. Spojrzał na kuchenkę łakomym wzrokiem. W istocie, na palniku leżał ich największy garnek, a w środku gotowało się, aż miło. Janusz podszedł powoli, próbując wywąchać bulion, zamiast tego jednak poczuł dziwny, niezidentyfikowany zapach.
Kiedy otworzył pokrywkę, cała jego głowa zniknęła w parze. Gdy ta się wreszcie rozwiała, oczy Janusza przesłoniła czysta nienawiść do istoty, z którą dzieli mieszkanie. W garnku kłębiła się brudna pościel. Z tego wszystkiego ręka Janusza opadła bezwiednie, a pojemnik z pietruszką wpadł do gara, rozchlapując wrzątek na całą kuchenkę.
Janusz dopiero po chwili zrozumiał, że woda z gotowanej pościeli znalazła się również na jego twarzy. Chcąc dać upust nadchodzącemu bólowi, otworzył usta do krzyku, kiedy coś sobie uświadomił. Gdy Danuta zobaczy, że do jej bezcennej pościeli wrzucił pietruszkę, poparzona twarz będzie tylko jedną z fizycznych dolegliwości. Zmusił się do zaniechania krzyku, wydając z siebie jedynie zduszony jęk, po czym przebiegł kilka kroków, prawie wpadając na zlew.
Gdy odkręcił zimną wodę i zanurzył twarz pod strumieniem, usłyszał koszmarny głos:
- Janusz, co ty tam do cholery robisz?!
- Nidż, myjme rencze – starał się wyartykułować, wypluwając jednocześnie wodę z ust.
- A co ty, rąk myć nie umiesz, że słyszę ciągle jakieś chlapanie na posadzce? Jak zobaczę choćby plamę na płytkach, to zetrę ją twoją gębą – od razu po tym Janusz usłyszał skrzypnięcie fotela.
- Bomże, hatuj mnie – zaczął błagać, gdy podłoga zadrżała od pierwszych kroków w salonie.
Wtedy rozległy się trzy niepozorne puknięcia w drzwi wejściowe. Janusz pomyślał, że może jest jeszcze ratunek. Wyjął twarz spod kranu i od razu poczuł piekący ból na całej brodzie. Nie było jednak czasu na użalanie się nad sobą. Czuł, że za tymi drzwiami może być jego wybawienie. Ucieczka była teraz jedyną możliwością.
Zebrał się w sobie i ruszył żwawo ku przedpokoju, pragnąc wyprzedzić swoje nemezis. Gdy przestąpił próg holu wiedział jednak, że już za późno. Minął się ze swoją żoną, która rzuciła mu tylko krzywe spojrzenie i podeszła do drzwi, po czym zamaszyście je otworzyła.
Próg był prawie pusty. Za drzwiami nikogo nie było, za to coś leżało na wycieraczce. Coś, co miało kształt… butelki.
- Janusz, co to ma znaczyć!? To sprawka tych twoich niedorobionych koleżków?
- Ale…ja…nic… - wybąkiwał Janusz, gdy Danuta przestąpiła próg i podniosła półlitrową, nieotwartą, szklaną butelkę.
- A więc to tak… Myślisz, że w ten sposób mnie przechytrzysz, Januszku? – użycie zdrobnień przez Danutę równało się z najpoważniejszą groźbą.
Janusz zaniemówił. Patrzył się tylko na pół litra w umięśnionej ręce Danuty, próbując zrozumieć. Gdy ta wyszła dalej na klatkę, próbując znaleźć sprawcę na schodach, w głowie Janusza zakiełkował pomysł.
Ej ty, stój! – krzyknęła Danuta do nieznanego anioła stróża, który schodził niezdarnie po schodach piętro niżej. Nagle drzwi za nią zamknęły się z hukiem, po czym szczęknęło wszystkie pięć zamków.

Januszek część 2

2
Jest to wprowadzenie do jakiejś ciekawej historii. Tym bardziej warto popracować nad językiem, bo historia traci przez niezgrabne zdania.
Quilty Sirin pisze: (śr 25 cze 2025, 11:06) Każdy kolejny stopień zawsze był cięższy,
trudniejszy a cięższy, zawsze mnie kłuje stosowanie tych zwrotów, jako synonimów. Cięższy stopień... nie pasuje mi to.

Dużo zdań zaczynasz od niezręcznego "Gdy...". Wyjątkowo, może by to uszło zaczynanie zdania od "kiedy" (ew. "gdy"), ale w takim natężeniu bardzo razi i odbiera przyjemność czytania.
Quilty Sirin pisze: (śr 25 cze 2025, 11:06) Gdy osiągnęła piąte piętro
Quilty Sirin pisze: (śr 25 cze 2025, 11:06) Gdy przeszła mu czkawka
Quilty Sirin pisze: (śr 25 cze 2025, 11:06) Gdy obchodził jeden z bloków
Quilty Sirin pisze: (śr 25 cze 2025, 11:06) Gdy zbliżył się na odległość krzyku
Quilty Sirin pisze: (śr 25 cze 2025, 11:06) Gdy szedł, myślał o tym, co sobie kupi
Quilty Sirin pisze: (śr 25 cze 2025, 11:06) Gdy ta się wreszcie rozwiała
Quilty Sirin pisze: (śr 25 cze 2025, 11:06) Gdy Danuta zobaczy
Quilty Sirin pisze: (śr 25 cze 2025, 11:06) Gdy odkręcił zimną wodę
Quilty Sirin pisze: (śr 25 cze 2025, 11:06) Gdy przestąpił próg holu
Quilty Sirin pisze: (śr 25 cze 2025, 11:06) Gdy ta wyszła dalej na klatkę,
Popracuj nad inną metodą opisywania tych sytuacji. Zamiast tworzyć taśmowo zdania podrzędne i nadrzędne "Gdy szedł, myślał o tym, co sobie kupi." można użyć imiesłowu "Idąc, myślał o tym, co sobie kupi.".

We fragmencie o Mariuszu zdania są trochę przekombinowane. Rozumiem cel humorystyczny, trochę stylizowanie na Bułhakowa (przynajmniej takie mam skojarzenia), ale zabrakło umiaru i mam wrażenie, że przeszarżowałeś nieco.
Quilty Sirin pisze: (śr 25 cze 2025, 11:06) Gdy przeszła mu czkawka, Mariusz postanowił opuścić swoje legowisko w poszukiwaniu środków płatniczych, które posłużyć miały jako bilet do bram wyższego stanu świadomości.
- to zdanie jest aż "zbyt" zabawne, a poza tym trochę niekonsekwentne, bo "środki płatnicze" raczej umożliwią Mariuszowi kupno najpierw butelki trunku i dopiero ten trunek/butelka będzie biletem do "bram" wyższej świadomości. Piszą w tonie żartobliwym, wbrew pozorom, trzeba jeszcze mocniej trzymać się zasad żelaznej logiki, niż w tekście niehumorystycznym.

Trochę też razi powtarzanie imion.
Quilty Sirin pisze: (śr 25 cze 2025, 11:06) Delikatny uśmiech rozjaśnił twarz Janusza
- w tym fragmencie nie występuje inny mężczyzna, więc spokojnie można pisać, że "Delikatny uśmiech rozjaśnił mu twarz.". I podobnie w kolejnych zdaniach.

Niemniej, tekst budzi ciekawość i nadzieję na dobrą opowieść.

Januszek część 2

3
Ten tekst jest taki… dziwny, ale w pozytywnym sensie. Fajnie miesza zwykłe, codzienne sytuacje (jak zakupy, rozmowa przez telefon, albo marzenie o rosole) z czymś absurdalnym i trochę strasznym. Najbardziej zapadła mi w głowę scena z tym gościem w chustce i z wiecznym uśmiechem – to było naprawdę niepokojące, aż czuć, że coś z nim jest nie tak. Z kolei fragment z Januszem i pościelą w garnku wyszedł bardziej komediowo, ale też trochę przerażająco przez tę Danutę, bo brzmi jak ktoś, kto nie żartuje. Momentami tekst jest trochę długi i można się pogubić w zdaniach, ale ogólnie dobrze się to czyta, bo jest i humor, i dziwny klimat. Ma się wrażenie, że za tym absurdem kryje się coś mroczniejszego, co dopiero wyjdzie na wierzch.
„Oto, jak to robisz: siadasz przy klawiaturze i wkładasz jedno słowo po drugim, aż się skończy. To takie proste i takie trudne. ”

Neil Gaiman

Januszek część 2

4
Temat drobnych pijaczków albo żuli i ich przygód jest już dość oklepany, ale za to jaki wdzięczny i jaki ma potencjał... Sama mam gdzieś z tyłu głowy pomysł na taką jedną historię. Zwłaszcza, że, przynajmniej w moim mieście, żul to gatunek wymierający. Nowego narybku brak. A taki Janusz spotykający dziwną postać... No ciekawe co będzie dalej? Błędów trochę jest, ale pewnie było pisane na szybko, wystarczy poprawić. Mnie zabolało najbardziej:
Quilty Sirin pisze: (śr 25 cze 2025, 11:06) ruszył żwawo ku przedpokoju
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”