Link do poprzedniego rozdziału: viewtopic.php?f=93&t=24432
---
17.06.2025 (wtorek), godz. 23:52
Pogoda: 18°C, burzowo, duszno, słychać grzmoty i psy wyjące po wsi
Słucham: Kino – „Печаль”
---
"Boże Ciało i boża kara, czyli długi weekend u Zenona"
Znowu to się dzieje. Długi weekend. Święto, które – o ironio – nie dotyczy mnie w żaden sposób, a i tak zmienia mi cały rozkład tygodnia. Tym razem Krystyna postanowiła, że jedziemy do Zenona. Tak. Stricte do Zenona. Nie przy okazji turnusu. Teraz to osobna wyprawa z całym rytuałem w tle.
Plan wygląda tak:
Środa wieczór: jedziemy z matką do Leona. Z noclegiem. Leon – mój brat, który mieszka w klasycznym PRL-owskim bloku, drugie piętro bez windy, zapach gotowanej kapusty na klatce i linoleum w kolorze „zdechła żaba”. Jego dziewczyna spoko, dziecko też spoko (półtoraroczny Feliks), ale łazienka tam jest tak ciasna, że żeby umyć zęby, muszę dosłownie przytulać pralkę. A Krystyna, jak to Krystyna, robi z tego wyprawę jak na safari. „Tylko nie jęcz, Lilka” – klasyk.
Czwartek rano: Zenon odbiera nas spod bloku Leona. Dlaczego nie spod naszego domu? Bo Krystyna nie chce, żeby Zenon wiedział, gdzie mieszkamy. I to mówi wszystko o tym, jak ona traktuje ten związek. On serio myśli, że to poważne. A ona? Gra rolę damy z prowincji, ale nawet nie podała mu dokładnego adresu.
Czwartek–niedziela: Zenon. Gdańsk. Nowe osiedle, nowe windy, nowoczesny fetysz. Mieszkanie w kolorze „udajemy bogactwo”, styl: plastik i szkło. Zenon zawsze jest uprzejmy do przesady. Ale to nie jest ta szczera uprzejmość, tylko taka na pokaz. Zawsze pyta, czy chcę „coś specjalnego do picia”, a i tak potem przynosi jakiegoś energola, którego uznaje za luksus. Niby nic, ale mnie to drażni. I zawsze wspomina coś o tym, że może bym jednak „zrobiła coś z włosami”. Tak, Zenon. Super pomysł. Może jeszcze zoperuję mózg, żeby zrozumieć twoje dowcipy.
Aha – tym razem zamiast balkonika zabieram wózek inwalidzki. Tak, bo Krystyna zapowiedziała „dużo spacerów po Gdańsku” i „nie będziemy przecież co chwila odpoczywać”. Jasne. To nie odpoczynek, mamo. To konieczność.
I tak – to pierwszy raz, kiedy jedziemy do Zenona tylko po to, żeby być u Zenona. Bez turnusu w tle. Bez rehabilitacyjnego alibi. W tym roku miałam już dwa: jeden w marcu, drugi w maju. Kolejny dopiero w listopadzie, bo wakacyjne turnusy to koszmar – dzieci, wrzask, animacje. Więc teraz nie mam wyjścia. Przez cztery dni jestem „gościem Zenona”.
Samochód mamy zostaje pod blokiem Leona. Jakby to było jakieś obce miasto, a nie 40 km stąd. Symboliczne. Zostawiamy samochód i zdrowy rozsądek.
---
Komentarze:
Użytkownik_Pustki:
„To brzmi jak początek thrillera. ‘Zamknięta w Gdańsku z Zenonem’. Niech Bóg Ciało, ale niech dusza ucieka.”
KalekaSarcia:
„Wyobrażam sobie Zenona z jakimś winem musującym 0.5% i pytaniem ‘czy słuchasz sanah?’. Trzymaj się, Lilli.”
KofeinowaNaZimno:
„Sytuacja z adresem to klasyka. Moja matka też kiedyś spotykała się z typem, któremu podawała fejkową miejscowoścść. Też go ciągała po rodzinie, ale nie odwrotnie.”
PrawyTylnyHamuje:
„Z wózkiem będzie łatwiej niż z balkonikiem na brukach Gdańska. Ale Zenon brzmi jak typ, który ci zrobi zdjęcie i wrzuci na fejsa z podpisem ‘Moje dziewczyny ’”
byle_do_listopada:
„Połączenie braku windy u Leona z emocjonalnym parterem u Zenona to coś, co trudno unieść nawet psychicznie. Współczuję.”
---
18.06.2025 (środa), godz. 21:41
Pogoda: 22°C, duszno, powietrze jak mokry ręcznik, komary większe niż wróble
Słucham: BUCK-TICK – „ROMANCE”
---
"Dwa piętra wyżej od godności – czyli nocleg u Leona"
Nie wiem, kto w latach 80. uznał, że osoby starsze, chore, niepełnosprawne i matki z wózkami mogą sobie „jakoś poradzić” z dwupiętrowymi blokami bez windy. Ale powinien sam tam teraz zamieszkać. I codziennie targać zakupy z Biedry, po pięć kilo ziemniaków na raz.
Weszłam. Dałam radę. Trzymałam się jedną ręką poręczy, drugą ręki Krystyny, która z kolei miała jeszcze torbę na ramieniu i pretensję w głosie. W środku już lepiej, Leon jak zawsze serdeczny, jego dziewczyna – Klaudia – też. Klaudia to typ osoby, której wszystko wychodzi ładnie: ciasto, makijaż, zdania. Ale nie jest przy tym wkurzająca. Nawet lubię z nią gadać, bo mówi spokojnie i nie patrzy na mnie z tym „mam dość” w oczach.
Na kolację były domowe tortille z mięsem mielonym, papryką, kukurydzą i jakimś sosem, który Klaudia zrobiła z jogurtu i czosnku. Pyszne. Nawet Krystyna się zachwycała. Zjedliśmy w piątkę – Feliks miał swoją wersję bez przypraw, Leon pokroił mu wszystko w kosteczkę, a potem jeszcze łyżeczką karmił. Trochę jak sceny z reklam rodzinnych margaryn. Ale nie wkurzało mnie to. Może dlatego, że było cicho. I nikt niczego nie musiał udawać.
Aż do momentu, kiedy zeszło na Zenona.
Leon rzucił: „Ale serio, Lilka, czemu ty się tak na niego uwzięłaś? W sumie to ci nic nie zrobił.”
Na co ja odpowiedziałam: „Bo jest fałszywy. Udaje bogacza, a podaje żarcie z dyskontu i chce mi robić wizerunkowe korekty.”
Leon na to: „Może nie jest fałszywy, tylko po prostu chce zrobić dobre wrażenie? Zresztą mama chyba lubi jego towarzystwo.”
Tutaj przerwała nam Krystyna: „Nie zaczynajcie, bo mi się znów migrena rozwinie.”
Nie rozwinęła się, ale rozmowa się skończyła. Klaudia przyniosła herbatę z melisą, Leon poszedł kąpać Feliksa. I w sumie to dobrze. Bo zaczynałam mieć tę twarz, co ją robię przed płaczem, tylko że bez płaczu. Tą pustą, tępą, zaciętą. Tą, którą widuję w lustrze po rehabilitacji, jak mam dość.
Nie jestem zła na Leona. On po prostu nie widzi, że Zenon mnie traktuje jak przedłużenie Krystyny. Jakby mnie nie było osobno, tylko jako córka kogoś, z kim chce się przespać. A ja tego nie znoszę. Nie potrzebuję obcej atencji, która się do mnie klei jak kurz do oleju.
Jutro o 8:30 mamy zejść z powrotem po schodach. Tylko że tym razem z walizką. Krystyna już dwa razy sprawdzała, czy ładowarka od szczoteczki do zębów jest w torbie. Ja sprawdzam tylko, czy mam słuchawki. Resztę jakoś przeżyję.
---
Komentarze:
asymetria_emocjonalna:
„To jak Zenon traktuje cię jako dodatek do matki, to klasyczny przykład braku osobnego spojrzenia na osobę z niepełnosprawnością. Masz 100% racji, że cię to wkurza.”
netflix_i_makaron:
„Klaudia brzmi jak dobry człowiek. I ta kolacja… zazdroszczę, serio. Może zrób o niej osobny wpis?”
bloki_z_duszą:
„Te schody to trauma. Też mam MPD i mieszkałam na czwartym piętrze przez 16 lat. Kto to projektował?!”
zwyklytyp:
„Hej, jestem facetem z niepełnosprawną siostrą i często łapię się na tym, że próbuję ją ‘rozsądnie’ ustawić w sytuacjach rodzinnych, a to ją wkurza. Dzięki za ten wpis, może coś mi się rozjaśniło.”
---
20.06.2025 (piątek), godz. 00:13
Pogoda: wieczorem 19°C, lekki wiatr, pachnie miętą i smażonym olejem z kebaba
Słucham: Molchat Doma – „Zvezdy”
---
"Z Leonowego PRL-u do Zenonowego plastiku, czyli czwartek w skrócie"
To miał być prosty plan: rano zejść z Krystyną z drugiego piętra, zapakować się do auta Zenona i pojechać do Gdańska. Ale oczywiście musiał nastąpić zwrot akcji. Około 10:00 Zenon po prostu wparował do mieszkania Leona z torbą truskawek i tekstem: „To może najpierw kawa, co?”
Krystyna udawała, że to całkiem normalne, Leon był uprzejmy, ale widać było, że czuje się dziwnie. Zenon pytał o pracę Leona, o dziecko, o „wyzwania młodych ojców”. Leon odpowiadał poprawnie, a ja patrzyłam, jak Zenon próbuje się wkleić w nasze życie, jak naklejka na tłustej powierzchni.
O 11:00 ruszyliśmy. Ja oczywiście na tylnym siedzeniu – w pozycji leżącej, z poduszką, wodą i telefonem pod ręką. Krystyna z przodu z Zenonem, udająca, że wszystko ją ciekawi. Ja miałam własny zestaw survivalowy:
Czateria – mało ludzi, wszyscy jacyś otępiali od upału albo popisu.
Kamil Sus na YouTube – klasyk, oglądałam jego komentarz do jakiegoś odcinka Ukrytej Prawdy, śmiałam się pod nosem.
Pisanie z Józefiną – odpisała po kilku godzinach, trochę o pogodzie, trochę o życiu. Standard.
Muzyka – Plastic Tree, DSBM, sovietwave. Klasyka samotności.
Zenon prowadził spokojnie, aż podejrzanie. Włączył klimatyzację, której nienawidzę (ale nie mówiłam, żeby nie było „znowu jej coś nie pasuje”). Wjeżdżając do Gdańska, poczułam się jakbym jechała na turnus – tylko że tym razem bez fizjo, bez planu, bez sensu.
Do mieszkania Zenona dojechaliśmy około 18:00. Nowoczesny blok, winda taka, że mogłaby grać w Black Mirror. Mieszkanie – chłodne, sterylne, pachnące chemicznie odświeżaczem powietrza. Pokój gościnny był gotowy – poduszki ułożone symetrycznie, ręcznik na łóżku, a na szafce kartka „Miło Cię widzieć, Lilka”.
Nie wiem, czy to było miłe, czy przerażające.
Na kolację był makaron z mięsem i fasolą – gotowiec z mrożonki. Zenon tylko wrzucił wszystko na patelnię i zapytał, czy chcę dużo, czy bardzo dużo. Zjadłam trochę. Smakowało jak wszystko z mrożonki – dobrze, ale bez duszy. Krystyna zjadła więcej, chwaliła, a ja już byłam w trybie „przeżyj wieczór, Lilka”.
Potem Zenon rozłożył całą gamę przekąsek: ciasto ze sklepu, truskawki, herbatki ziołowe, jakieś ciasteczka, których nazwy nie znałam. Krystyna wyglądała na zadowoloną. Nawet około 21:00 poszli razem po kebaba na osiedlu. Zostawili mnie w spokoju – dzięki im za to.
Dostałam małego kebaba z kurczakiem. Faktycznie smaczny, ale sorry – w miasteczku 20 km od mojej wsi jest lepszy. I nie dałam rady zjeść do końca, choć się starałam. Zenon zapytał z troską: „Nie smakuje?” Odpowiedziałam: „Nie, po prostu szybko się zapycham.” Czytaj: „nie mam ochoty siedzieć z tobą i żuć frytek o 21:30”.
Resztę wieczoru spędziłam w pokoju gościnnym, na łóżku z telefonem i słuchawkami. Krystyna przyszła raz, zapytała, czy wszystko w porządku. Odpowiedziałam, że tak. Nie mam siły na więcej.
---
Komentarze:
kanapkaznieistnienia:
„Kamil Sus to jedyny człowiek, który może uratować taką podróż. I tak podziwiam, że dałaś radę w aucie przez 7h z tą dwójką.”
truskawka_zenona:
„Kartka ‘Miło Cię widzieć, Lilka’ to coś między cringe a blackmailem emocjonalnym. Ale przynajmniej nie podał wina.”
gościnnie_u_fałszu:
„Mam takie same mieszane uczucia co do ‘gościnności’. Czasem lepiej dostać kromkę chleba niż ucztę z napiętą atmosferą. Dobrze to opisałaś.”
zjedzjeszczejednociacho:
„Ten moment, kiedy wszyscy chcą cię nakarmić na siłę, a ty chcesz tylko świętego spokoju… Klasyka rodzinnego horroru.”
---
21.06.2025 (sobota), godz. 00:42
Pogoda: 25°C w ciągu dnia, słonecznie, bezwietrznie, pachniało spalinami i goframi
Słucham: The Birthday – „Kusottare no Sekai”
---
"Mikstura ciepła, tłumu i gotowców – czyli piątek z Zenonem i Krystyną"
Wstaliśmy około 11:00 – wszyscy. Krystyna, Zenon, ja. Bez pośpiechu, bez planu. Ja zjadłam na śniadanie krokiety z mrożonki, które Zenon wcześniej wrzucił do piekarnika i podał z komentarzem: „Pachną prawie jak domowe, co?”. Prawie. No właśnie.
Około 13:00 siedzieliśmy już w tramwaju. Ja – na wózku (oczywiście), który przez cały dzień pchał Zenon i nawet nie pozwolił Krystynie dotknąć rączek. „Ja popcham, ty odpoczywaj, Krysiu” – brzmi jak troska, pachnie kontrolą.
Tramwaj szarpał, jakby go prowadził ktoś, kto gra w Mario Kart. Ale ja i tak lubię jazdę tramwajem. Lubię to kołysanie, widok ludzi, dźwięk brzęczących drzwi. No i scenki. Jak ta, gdy starsza pani z energią napędzaną czystą frustracją naskoczyła na parę zakochanych nastolatków, bo nie ustąpili miejsca. Oczywiście potem Zenon i Krystyna zaczęli ten duetowy koncert narzekania: „Kiedyś to ludzie mieli kulturę” / „Teraz to tylko w telefonach siedzą”. Tak jakby to miało coś wspólnego z miejscem w tramwaju.
Spacer po starówce – znałam ją. Byłam tu w marcu tego roku, ale lato to inna kategoria sensoryczna. Wszystko bardziej pachnie, bardziej się świeci, bardziej drażni. Gdy mijaliśmy żebraka na wózku, spojrzał na mnie i powiedział: „Zdrowia, dziewczynko.” Zamarłam na sekundę. Jakby wiedział coś, czego nie wie nikt.
Potem była galeria FORUM. Sztuczna rzeczka w środku – ładna, ale nienaturalna. Odpowiadałam na wszystko „nie wiem” albo „obojętne mi to”, bo serio nie wiedziałam, czego oni ode mnie chcą. Żeby się zachwycać? Żeby nie marudzić? Żeby udawać, że miło spędzam czas?
Złamałam się. Kupiłam szejka kawowego z bitą śmietaną i piankami w KFC. Mój comfort drink. I zaczęłam żałowałać w tej samej sekundzie, gdy Zenon mruknął coś o tym, że długo się czeka i że ‘sami młodzi pracują, nic nie potrafią’. Kawa była zimna, Zenon gorący od pretensji.
Krystyna nic nie kupiła. „Za drogo” – stwierdziła, i zapowiedziała, że jutro pójdziemy do tej innej galerii, gdzie były kiedyś promocje i „lepszy klimat”.
Dalej – Muzeum II Wojny Światowej. Przeładowane. Ludźmi i historią. Wagon bydlęcy, emaliowane garnki, pożółkłe listy – wszystko mnie ścisnęło. Kiedyś czytałam dużo powieści z czasów wojny, zwłaszcza tych dla młodzieży. I mimo że od dawna nie czytam niczego w tym nurcie to ten klimat dalej mnie łapie za serce.
Pomogłam Zenonowi kupić bilety na interaktywnej tablicy – oczywiście nie ogarniał, ale udawał, że ogarnia. I jeszcze jakaś kobieta zrobiła nam zdjęcie na tle czołgu, bo Krystyna poprosiła. Jej telefon, jej pomysł. Ja tylko się uśmiechnęłam jak maskotka.
Potem długo, bardzo długo spacerowaliśmy. Most z kłódkami – oni się zachwycali, ja gapiłam się w czerwony blok z cegły, który wyglądał normalnie. I właśnie dlatego był piękny. Gdy jadłam loda włoskiego, podeszła do mnie starsza pani i podała mi chusteczkę higieniczną, choć o nic nie prosiłam. Ujęło mnie to.
W tramwaju powrotnym Zenon oczywiście nie mógł się powstrzymać od komentarza, że kierowcą była kobieta. Bo przecież płeć to najważniejsza informacja, jeśli tramwaj hamuje ostro.
Jeszcze przed powrotem weszliśmy do Pepco. Szukaliśmy pompki do wózka – nie było. Ale ja za to kupiłam sobie koszulkę z My Melody i oversize'owe spodenki. Krystyna nie powiedziała ani słowa, co uznałam za cud. Kupiłam też nową ładowarkę, bo od rana mój telefon się grzał jak patelnia. Jest trochę lepiej. Podejrzewam, że to kwestia napięcia. W domu się okaże.
Potem Biedronka. Nie kupiłam swojej ukochanej coli z Biedry, bo Zenon już mi kupił Coca-Colę. Nie skomentowałam. I nie wypiłam od razu.
Do mieszkania wróciliśmy dopiero po 19:00.
Ja zjadłam sushi z Biedronki, które Zenon mi kupił. Potem jeszcze kolacja: ziemniaki, faszerowana ryba i surówka – wszystko poza ziemniakami to gotowce.
Najgorsze było mycie się. Zenon ma wysoki brodzik. Próbowałam wejść na czworakach, a i tak Krystyna musiała mi pomagać. Mycie? Żadne „komfortowe warunki” – tylko przetrwanie.
Wieczorem, już w łóżku, napisałam do Józefiny – szczerze, emocjonalnie. I jeszcze do Basi, tak z rozpędu. Może żeby przypomnieć sobie, że świat istnieje też poza Gdańskiem i udawanym życiem Zenona.
Swoją drogą – przez całe życie nie widziałam tylu niepełnosprawnych co dziś. Ludzie z wózkami, chodzikami, nawet jakaś alternatywka na wózku w kolorowych skarpetkach i glanach. Może tu po prostu da się bardziej być sobą.
I wiecie co? Klejenie się Zenona i Krystyny mniej mnie rusza niż dawniej. Może już nie mam siły się wkurzać. A może po prostu bardziej mnie obchodzę ja sama niż ich teatr.
---
Komentarze:
w_teatrze_zenona:
„Ten wpis to jak dobry reportaż z linii frontu emocjonalnego. Szacun za szczegóły.”
lody_z_chusteczką:
„Ta starsza pani z chusteczką – coś w tym było pięknego. Ludzkiego.”
brodzik_strachu:
„U mnie też taki brodzik. Dosłownie muszę planować kąpiel jak wspinaczkę wysokogórską. Współczuję, Lilka.”
pepcofilozofia:
„My Melody i oversize spodenki to najlepsze, co można sobie sprawić po dniu pełnym bodźców. Brawo Ty.”
---
22.06.2025 (niedziela, ale pisane z opóźnieniem), godz. 00:58
Pogoda: 27°C, parno, zero wiatru – wszystko się kleiło
Słucham: Aimer – „Torches” (bo od rana miałam ochotę na coś melancholijnego i kojącego jednocześnie)
---
„Gdyby nie manga i pies jak Leonardo, to dzień byłby do skasowania”
Około trzynastej ruszyliśmy do tej „tańszej galerii”, o której Krystyna mówiła już wczoraj z ekscytacją godną pielgrzymki. Po drodze Zenon koniecznie chciał wstąpić do sklepu sportowego po pompkę do wózka – udało się, a co więcej, na parkingu galerii napompował koła.
I tak oto miałam napompowany wózek i coraz bardziej wypompowaną psychikę.
W tej galerii nie było jakiegoś konkretnego planu. Ja miałam jeden cel – kupić dwa kolejne tomy „Pokoju w kolorach szczęścia”. Ale... w tej samej księgarni, w której byłam w maju, nie tylko nie było tej mangi – nie było całej sekcji mang.
Całej. Sekcji. Mang.
Poczułam, jak coś mi się w głowie zacina – jak stary Windows. Nie skorzystałam z pomocy sprzedawczyni, bo byłam za bardzo rozbita. Za głośno. Za jasno. Za dużo. Typowe sensoryczne przeciążenie – tylko że tym razem nie miałam gdzie uciec.
Zanim wyszliśmy z galerii, poszłam jeszcze do Empiku – kupiłam dwa pierwsze tomy „Oshi no ko”. Polski tytuł to „Moja gwiazda”, ale ja nie umiem się przestawić. To „Oshi no ko” i tyle. Przynajmniej to mnie trochę uratowało.
Po powrocie do mieszkania Zenona było około godziny przerwy. Zenon i Krystyna poszli do osiedlowego warzywniaka, a ja leżałam w pokoju gościnnym i gapiłam się w sufit. Cisza w końcu nie bolała.
Potem tramwaj nad morze. Godzina jazdy w stanie pełnego zmęczenia. Trafiliśmy na motorniczego wariata – hamował i przyspieszał tak gwałtownie, że parę razy prawie wypadłam z wózka. Aż zrobiło mi się niedobrze. Zenon skomentował coś w stylu „No oczywiście, pewnie kobieta prowadzi”, na co nawet Krystyna tylko westchnęła.
Po drodze Zenon też musiał skomentować dwie dziewczyny, nastolatki, które po prostu siedziały i się śmiały. Nie były głośne, nie przeszkadzały nikomu. Ale Zenon rzucił coś pod nosem o „współczesnych pustakach”. Mam coraz większe podejrzenia, że Zenon nie lubi młodych, bo przypominają mu, że sam już młody nie jest.
Na plaży było... dziwnie.
Zenon nie miał ani koca, ani maty – tylko dwa ręczniki kąpielowe. Krystyna i Zenon leżeli, jedli owoce i patrzyli sobie w oczy jak bohaterowie taniej reklamy. Ja siedziałam – bo położyć się na ręczniku przy nich było dla mnie zbyt krępujące.
Sypałam piasek z dłoni do dłoni i obserwowałam psy. Było ich mnóstwo – ale jeden wyglądał identycznie jak Leonardo. Aportował w wodzie, był mokry i radosny. I na sekundę było mi lepiej.
Potem knajpa. Ale tylko ta najtańsza, bo Zenon płacił.
Ja mówiłam od razu, że nie jestem głodna. Że nie chcę. Że nic mi nie trzeba.
Ale przeciążenie to nie coś, co inni rozumieją.
W końcu Krystyna zamówiła mi panierowanego łososia z frytkami. Oni wzięli schabowe. I wiecie co? Zjadłam ze smakiem. I naprawdę się ucieszyłam, że jutro wracam do domu.
Ale nie.
Telefon.
Leon.
Na głośnomówiącym.
Namawiał mnie, żebym została jeszcze jeden dzień, dla „mamy”, dla jej szczęścia.
Zgodziłam się. Nie dlatego, że chciałam. Po prostu nie miałam siły na publiczną awanturę. I wiem, że gdyby odmówiła – byłabym przedstawiona jako histeryczka.
Leon nawet powiedział: „Nie rozumiem, czemu ty się nie cieszysz z wakacji.”
Nie odpowiedziałam.
Jeszcze zanim wróciliśmy, Krystyna kupiła mi lody pistacjowe w kubeczku. Nie zapytała, czy chcę. Ale zjadłam.
Około 21:00 wsiedliśmy w tramwaj powrotny.
Obok mnie siedziała trójka ludzi – dwie dziewczyny i chłopak. Rozmawiali o bracie jednej z nich, który ma MPD. Mówili, że w tym kraju pomoc dla niepełnosprawnych to żart. I mieli rację.
Chciałam coś powiedzieć. Ale byłam za zmęczona i za nieśmiała.
Do mieszkania wróciliśmy około 22:00.
Nie miałam siły z nikim pisać. Ani z Basią, ani z Józefiną, ani z nikim.
Tylko leżałam i słuchałam, jak Krystyna podśpiewuje w kuchni.
---
Komentarze:
pudełkolodu:
„Te dwa ręczniki na plaży to jakaś metafora życia, której nie chcę analizować. Ale wiem, co czułaś.”
wyczerpanadozera:
„Publiczna zgoda na coś, czego się nie chce, tylko po to, żeby nie być uznaną za ‘toksyczną’... oj, boli znajomo.”
leonardozmorza:
„Ten pies, co wyglądał jak Leonardo – piękny moment. Takie przebłyski dają siłę.”
niedoszlamanga:
„Mnie też boli brak działu mang w niektórych księgarniach. To zawsze jakby mi ktoś wyciął kawałek tchu.”
---
23.06.2025 (poniedziałek, pisane po północy), godz. 00:42
Pogoda: 28°C, duszno, słońce aż męczyło wzrok, zero deszczu, zero ulgi
Słucham: Plastic Tree – 「Sink」
---
„Nazywanie mnie córką Zenona powinno być karalne”
Wstaliśmy wszyscy około jedenastej. Klasyka.
Na śniadanie – makaron z czerwoną fasolą i warzywami. Oczywiście gotowiec, czyli ulubiona forma kulinarna Zenona: coś z paczki, coś z patelni, zero kreatywności. Nie żeby mi to przeszkadzało – ja i tak jadam, żeby mieć spokój.
Po jakimś czasie pojechaliśmy do zoo. Tym razem samochodem, bo dość już było przygód tramwajowych.
Zenon oczywiście cały czas pchał mój wózek, bo „przecież mama się zmęczy”. I dobrze – przynajmniej nie musiałam się użerać z wózkowym sterowaniem między tłumami.
Ale najgorsze było przy kasie.
Zenon zagadał do kasjerki:
"A zniżka dla córki się należy?"
Przysięgam – aż mnie w środku skręciło.
Bo o ile kocham być brana za nastolatkę, o tyle bycie uznawaną za córkę Zenona – to już totalny mentalny horror.
Samo zoo traktowałam raczej jako długi spacer. Zwierzęta? Spoko.
Bez szału, ale interesująco. Najbardziej podobał mi się mały dziki kotek – siedział sobie w cieniu i wyglądał, jakby nic go nie ruszało. Totalny vibe.
Włosy miałam związane w jeden kucyk (nienawidzę takiej fryzury, ale po prostu było mi za gorąco). Do tego duże okulary przeciwsłoneczne i ta moja nieszczęsna nadwaga, ale i tak ktoś wziął mnie za dziecko.
I to było... miłe. Naprawdę miłe.
Był też moment, który zapamiętam:
Mała dziewczynka wpadła na mnie.
Automatycznie złapałam ją asekuracyjnie za ramiona i zapytałam: „Nic ci nie jest?”
Ojciec dziewczynki podbiegł, zabrał ją i... dał jej klapsa.
Wszyscy wokół patrzyli z niesmakiem – ktoś nawet powtórzył moje słowa, tylko że nie wiem w jakim tonie.
Bo ja przez moje napięcia mięśniowe i sposób mówienia często brzmię, jakbym krzyczała, nawet gdy tego nie robię.
Może myśleli, że się wkurzyłam.
A może wręcz przeciwnie.
Nie wiem. Jak zwykle.
Zenon potem kupił wszystkim frytki w barze na terenie zoo.
A potem mi jeszcze Pepsi z automatu.
Dawno nie piłam Pepsi – to był mój ulubiony napój zanim odkryłam Colę Original z Biedronki.
Na koniec Krystyna kupiła mi lody o smaku słonego karmelu. W porządku gest.
Po powrocie do mieszkania Zenona – już około 18:00 – Zenon zaproponował, że jeszcze pojechalibyśmy tramwajem pozwiedzać.
I pierwszy raz w życiu Krystyna powiedziała „nie”.
To było dziwne, ale satysfakcjonujące. Może w końcu poczuła, że ja mam dość? A może sama miała?
Więc oni poszli po kebaba (oczywiście tego z osiedla, bo przecież "blisko, tanio i wiadomo co się je"), a ja zostałam w mieszkaniu.
Po kolacji wyszłam na balkon.
Było cicho, duszno, ale w miarę znośnie.
I tam, podjadając słone prażone migdały, przeczytałam cały pierwszy tom „Oshi no Ko”.
Czułam się, jakby coś wróciło do mnie.
Nie wiem co.
Może chwila bez poczucia obcości.
---
Komentarze:
dusicielswiatla:
„‘Córka’ Zenona brzmi jak tytuł horroru w klimacie lat 90. Szacunek, że nie wybuchłaś.”
kotekzoo:
„Małe dzikie kotki w zoo to totalne uosobienie spokoju. Ja bym się tam przeprowadziła.”
paraliżsocialny:
„Też mam tak, że brzmię na wkurzoną, nawet jak jestem neutralna. Ludzie nie odróżniają tonu od treści.”
pepsi2005:
„Pepsi z automatu w zoo to smak dzieciństwa, zanim się człowiek zorientował, że jest nie do końca lubiany.”
oshinokofan:
„Ciekawe, co sądzisz o tym twistcie z pierwszego tomu. Bo ja się nie pozbierałam przez tydzień.”
---
24.06.2025 (wtorek), godz. 14:17
Pogoda: 26°C, duszno, parno, ale chmury gęste jak papka
Słucham: BUCK-TICK – „Miss Take 〜僕はミス・テイク〜” (czyli ja jestem pomyłką, zgadza się)
---
„Wracam do mojego nigdzie. Dzięki Bogu.”
Wyjazd od Zenona odbył się bez wielkiego pośpiechu – w końcu kto by się spieszył z raju?
Wszyscy ruszyliśmy z Gdańska około dwunastej.
Zenon za kółkiem, Krystyna z przodu, ja z tyłu – leżąca, słuchawki, j-rock.
Przyznam, że droga mijała spokojnie, ale tylko do momentu, gdy usłyszałam coś, co mnie zagotowało do rdzenia.
Myśleli, że śpię.
Zenon powiedział do Krystyny, że znajdzie mi faceta.
Cytuję: „Bo jak ona kogoś znajdzie, to my wreszcie będziemy mieć czas dla siebie.”
…Przecież ja nie jestem zwierzakiem do przekazania w inne ręce, żeby móc mieć weekendy wolne.
Wewnątrz – furia. Na zewnątrz – milczenie.
Po prostu napisałam o tym Józefinie. To wszystko, na co mnie było wtedy stać.
Dojechaliśmy pod blok Leona. Leon wyszedł na powitanie i zaproponował, żeby wszyscy zostali na noc.
Mama się zgodziła.
Ale Zenonowi zasugerowała, żeby już wracał do Gdańska.
Nie powiedziała tego wprost, ale miała minę jak po tygodniu picia herbaty z gwoździ.
Może też miała go dość.
Ja nocowałam w pokoju gościnnym, mama w salonie.
Na zewnątrz szalała burza.
Klaudii i małego Feliksa nie było w mieszkaniu – Feliks ma jelitówkę i leży w szpitalu.
Nic poważnego, raczej obserwacja. Ale było cicho, i to cenię.
Rano – śniadanie z Żabki.
Czyli zimna pizza (ta z ziołami i serem – średnia, ale lepsze to niż gotowce Zenona).
Leon w międzyczasie rzucił, że „też poszuka mi faceta” – to chyba jakiś rodzinny żart, którego nikt nie chce mi wytłumaczyć.
Ja tylko marzyłam, żeby się wykąpać.
Porządnie. W normalnej łazience, bez czołgania się przez brodzik Zenona, bez wanny Leona.
I żeby nikt nie sugerował, że brak chłopa to największy dramat w moim życiu.
Około dwunastej ruszyłyśmy z mamą w drogę.
Godzina później byłam w domu.
I powiem to wprost: z ulgą.
Mój dom jest nijaki, stary, wiejski, śmierdzi kurzem i suszoną miętą.
Ale jest mój.
Tu nie muszę nikomu udowadniać, że wózek to nie powód, żeby mnie komuś „oddać”.
I wiecie co?
Zaczęłam się zastanawiać, czemu Leon nazwał ich psa Leonardo.
To było parę lat temu, jeszcze jak mieszkał z nami.
Czy to jakaś narcystyczna potrzeba? Czy po prostu uważa, że pies zasługuje na jego imię?
Albo może miał wizję, że Leonardo będzie jego dziedzicem?
Nie wiem.
Ale się nad tym zastanawiam.
Bo to lepsze niż analizowanie, co jeszcze Zenon wymyśli, żeby pozbyć się mnie pozbyć.
---
Komentarze:
wilczarzeczywistości:
„Facet jako lekarstwo na to, że Zenon nie ma prywatności? Fikcja roku. Dobrze, że żyjesz.”
cichepiętro3:
„BUCK-TICK to idealny soundtrack na ‘wracam z przymusowych wakacji’. Tak bardzo czuję ten vibe.”
żabkaforever:
„Pizza z Żabki – to smak powrotu z piekła. Nie idealna, ale własna.”
wannatowolność:
„To uczucie, kiedy własna łazienka staje się oazą. Serio, zero ironii – mam tak samo.”
piesnazwęma:
„Leonardo-pies to brzmi jak alter ego Leona. Ale lepsze to niż Zenon-pies.”
[KONIEC]
Rotten Purple Hikikkomori,czyli gdańskie eskapadry ( obyczajówka+P)
2Napisane fajnie tak, jak wszystkie poprzednie, ale mam wrażenie, jakby Lilka straciła tutaj jakąkolwiek sprawczość. Większość rzeczy dzieje się po prostu naokoło niej, nie mamy żadnych jej konkretnych reakcji, jakby wszystko akceptowała bez słowa. Wydaje mi się, że w poprzednich częściach była bardziej wygadana, a przynajmniej w stosunku do swojej matki i Zenona bardziej stanowcza. Lilka z poprzednich wpisów skomentowałaby plan Zenona na znalezienie jej chłopaka jakimś uszczypliwym docinkiem, kłóciłaby się z mamą o tę rybę z frytkami, itd. Nie wiem czy to było zamierzone? Czy Lilka jest w jakimś regresie i się po prostu poddała? Czy to jakaś faza przejściowa lub ten brak turnusów po prostu powoduje, że się zupełnie zamyka w sobie? Brakuje mi oczywiście rozterek z Danielem lub tym młodym szesnastolatkiem - to są części, które są bardzo ciekawe, kontrowersyjne. Tak samo ci wszyscy ludzie, którzy robią z nią ćwiczenia są ciekawi, wielowymiarowi nawet, jeżeli pojawiają się tylko na chwilę. Zenon, Krycha i Leon w poprzednich wpisach byli bardzo trzecioplanowi, stanowili dobre tło, ale jako główni i jedyni bohaterowie z Lilką nie mają dużo do zaoferowania. Zenon jest tak płaską postacią, że bardziej nie może być. Więc albo proponowałabym zgłębić postaci, które już znamy z poprzednich wpisów (Daniel i jego dziewczyna, Józefina, Renn, itd.), a tę trójkę zostawić jako nieco ekscentryczne i irytujące dla Lilki tło, albo dodać im głębi, jeżeli chcesz te wątki z nimi rozwijać. Krycha już zaczyna mieć trochę bardziej złożoną strukturę, bo zaczyna Zenona olewać z niewiadomych przyczyn, ale Zenon jest dalej tylko klaunem. I w sumie bym się nie obraziła, jakby został takim klaunem, bo nieźle mu to wychodzi.
Ale pisz dalej, bo mi się podoba tak, jak mi się podobało
Ale pisz dalej, bo mi się podoba tak, jak mi się podobało

Rotten Purple Hikikkomori,czyli gdańskie eskapadry ( obyczajówka+P)
3Hej!
Jak najprościej mówiąc chciałam pokazać jak małą Lilka ma sprzeczność w swoim życiu pomimo zdolności do 'pyskowania'
Zauważ też że jej bunt objawia się jedynie wewnętrznie i na blogu. Inaczej by np nie dała się zabrać się do Gdańska w jedyny dzień wolny na turnusie (Rotten Purple Hikikkomori czyli kraina dziwadeł)
No i przeciążenie sensoryczne też potrafi odebrać siły nawet na szczątkową obronę. Lilka była po prostu zmęczona:)
Jak najprościej mówiąc chciałam pokazać jak małą Lilka ma sprzeczność w swoim życiu pomimo zdolności do 'pyskowania'
Zauważ też że jej bunt objawia się jedynie wewnętrznie i na blogu. Inaczej by np nie dała się zabrać się do Gdańska w jedyny dzień wolny na turnusie (Rotten Purple Hikikkomori czyli kraina dziwadeł)
No i przeciążenie sensoryczne też potrafi odebrać siły nawet na szczątkową obronę. Lilka była po prostu zmęczona:)
Rotten Purple Hikikkomori,czyli gdańskie eskapadry ( obyczajówka+P)
4Ok, miałam skomentować, że mało się przebijało zmęczenie, ale teraz czytam jeszcze raz i faktycznie jest dużo i o zmęczeniu i przeciążeniu, więc mnie przekonuje 
