Hotel PRL -odcinek 4 ( nieco psychologiczny sci-fi)

1
Odcinek 4
Wzrok Heli wywołał u mnie ciarki. Moja córka patrzyła oskarżycielsko, co najmniej tak, jakbym kogoś zamordował.
- Jesteś na mnie zła? A można wiedzieć za co?
- Nie jestem zła, tylko zmęczona – burknęła.
- Ale obiad, który uratowałem przed zniszczeniem zjesz ze mną, co?
- Zjem.
Nalałem jej i sobie zupy do talerzy. Moja córka wyglądała, jakby odpływała gdzieś daleko w tylko sobie znane krainy.
- Hej, nie bądź taka zamyślona. Jedzenie zaraz ci wystygnie.
- A co ty się nagle taki troskliwy zrobiłeś?
- Cofnęłaś się do nastoletniego buntu, czy jak? A zresztą, on trwa u ciebie do tej pory, choć z małymi przerwami, ale jak widać, znowu zawitał w twoje progi.
- Kto zawitał? O co znowu ci chodzi?
- Nie słuchasz, a więc musiałaś bardzo daleko podążyć w swoich myślach, twoje stopy dawno oderwały się od podłogi, a wręcz od chmur i wstąpiły na inną galaktykę…
- Nie robi na mnie wrażenia to twoje poetyzowanie.
- Myślałem, że lubisz, jak poetyzuję. Co cię ugryzło?

Na moje pytanie stwierdziła, że już nie jest głodna i idzie się zdrzemnąć. Zazwyczaj ma apetyt za nas dwoje, ale teraz zjadła tylko pół talerza zupy.
Gdy moja córka poszła na górę, zamknąłem za sobą drzwi, na telefonie puściłem nieco głośniej stary dobry kawałek.

Po ogarnięciu kuchni spojrzałem przez okno. Coś mi się przypomniało. Ten dzień, gdy z żoną ustawialiśmy sztalugę przed budynkiem ośrodka wczasowego. Nagle uderzyły mnie wszystkie szczegóły, które stanowiły barwne tło tego zdarzenia. W pamięci ujrzałem parę staruszków siedzących na ławce i z ciekawością się nam przyglądających oraz histerycznego dzieciaka, którego matka, prowadząc za rączkę w tą i z powrotem, nie mogła uspokoić, tylko w kółko ryczał i odgrażał się, a ona do niego: Januszku już przestań, bo mamusia ogłuchnie, nie kupię ci tamtej piłki, rozumiesz?!
Nawet przypomniałem sobie pewnego młodego mężczyznę, który taszczył za sobą dwie walizki, w tym jedną wręcz ogromną, a idąca z nim starsza pani powtarzała: Co tak wolno? Tym ociąganiem się wykończysz swoją matkę, a ja muszę wreszcie odpocząć! Ta „dama” nie omieszkała na chwilę przystanąć i skomentować zachowania rozwrzeszczanego dzieciaka – teraz piłki, a w przyszłości jak nie będzie mógł dostać upragnionej kobiety, to pewnie będzie jeszcze bardziej nieznośny – stwierdziła. Matka chłopca aż zaniemówiła, syn tejże gadatliwej starszej pani zdążył tylko powiedzieć: Przepraszam, mama ma cięty język.
Widziałem też moją żonę, jej kolor sukienki - zielony, włosy związane w koński ogon, obrączkę na palcu i medalionik na szyi.
Aby świat zawirował i zadrżał w posadach przed moimi oczami, wystarczyło jedno spojrzenie na jej najpiękniejszą i najdroższą na świecie twarz, pełną miłości i nadziei.
Czemu nagle przypomniałem sobie wszystko tak wyraźnie – Ona, ci ludzie wokół i te detale…

Nie rozumiałem, co się ze mną dzieje. A może po prostu… Starsi ludzie nieraz widzą to, czego nie ma albo rozmawiają z tymi, których już dawno nie ma. Nagle poczułem bolesne ukłucie w sercu i narastający bunt.
"No bez przesady! Wypraszam sobie! Nie jestem aż taki stary!"
- Tato! Gdzie jesteś? – nagle usłyszałem głos mojej córki.
- No jak to gdzie? W kuchni!
- Tato, gdzie jesteś! – Dobiegło do mnie raz jeszcze, ale nieco bardziej stłumione. - Tato! Tato! Ta… – jej głos nikł coraz bardziej, a po chwili urwał się, jakby ktoś złapał wtyczkę i wyciągnął ją z gniazdka.
Otworzyłem drzwi i wyszedłem na korytarz.
- Hela! – krzyknąłem.
Nagle dobiegła mnie głośna piosenka znajomego zespołu.
- Tu nie ma żadnej Heli – odparł jakiś młodzieniec o długich włosach i z kolczykiem w uchu, niósł w ręku radio, z którego właśnie rozbrzmiewał wspomniany kawałek.
- Na pewno nie widział pan mojej córki – Heleny? Chyba mnie wołała…
- Nie. Ale może wyszła na zewnątrz, nasz gość właśnie będzie malował ośrodek, chyba wzbudził tym sensację wśród pozostałych. Trzeba przyznać, że za taki moment gotów jestem pomyśleć, że ten zapierdol tutaj, ma jakieś miłe momenty.
- Przepraszam za mojego brata – jakaś młoda kobieta nagle stwierdziła.
- Kto będzie malował? Boże… – wydusiłem z siebie i zbladłem.
- Szuka pan pani Heleny? Ach to pewnie ta pani, która ma problemy z pamięcią, jakiś czas temu zemdlała i położyliśmy ją na kanapie, ale nic się nie stało, już czuje się dobrze, pytała o swojego ojca. Zrozumiałam, że pan ma przyjechać…
„Ona… trafiła TU? To dlatego nagle przepadła, a obiad niemal się przypalił.”
- Wszystko w porządku? Blado pan wygląda.
- Muszę wyjść na zewnątrz i odetchnąć świeżym powietrzem.
- Domeldować pana do pokoju pani Heleny? Dostawimy łóżko polowe, proszę się nie przejmować.
- Bardzo proszę. A tymczasem przejdę się przed ośrodek.
Czym prędzej ruszyłem w kierunku drzwi wyjściowych. Pokonałem tylko kilka kroków na podwórzu i… specjalnie minąłem ich, a w zasadzie siebie i Ją, szerokim łukiem, nawet nie mając odwagi patrzeć w tamtą stronę, byłem jak zamroczony, moje dłonie drżały. Dalej przeszedłem obok młodego mężczyzny taszczącego dwie walizy w towarzystwie jego gderliwej matki, która niczym choinka, wystrojona w złote pierścionki bransolety i naszyjniki chyba przesadziła z jakimś perfumami, pachnąc niczym pralnia chemiczna. Jej syn teraz wydał mi się kimś znajomym, ale nie mogłem przypomnieć sobie, skąd mógłbym go znać. Jedno było pewne – miał na sobie odzież z PEWEX-u - Wranglery i te sprawy… Następnie minąłem rozwrzeszczanego dzieciaka - Januszka i jego wykończoną nerwowo rodzicielkę. Zatrzymałem się dopiero obok ławki ze staruszkami. Na mój widok, kobieta siedząca tam, tryknęła łokciem męża.
- Stasiu, przesuń się, niech pan usiądzie, w końcu my starsi, musimy się wspierać, a niech sobie młódź stoi, czy też maluje – stwierdziła. Spojrzałem na tych dziadków i dotarło do mnie, że wcale nie są jeszcze tacy starzy, jakimi ich wtedy widziałem.
- Wszystko w porządku? – pani spytała.
- Tak, ten młodzieniec… – to mówiąc z trudem odważyłem się spojrzeć w stronę tamtego siebie. – To mój syn, ale jesteśmy trochę skłóceni, chcę na niego popatrzeć z daleka – wyjaśniłem.
- Podobny do pana, nawet bardzo. Na pewno się kiedyś pogodzicie – pani stwierdziła współczująco. – Ma uroczą żonę, widać, że stoi za nim murem, a on za nią.
- Tak – odparłem, usiłując brzmieć niewzruszenie, ale moja twarz zdradzała zbyt wiele emocji.

Widok tamtego mnie i Jej był nie do zniesienia. Miałem wrażenie, że zaraz oszaleję i umrę z rozpaczy.
Cóż za absurd, przecież ktoś inny uznałby, że to najcudowniejszy prezent od losu, czyż nie? Tylko że ten ignorant, albo ignorantka nie rozumieliby, że ja już pochowałem ich oboje, w specjalnie do tego usypanej przez lata „mogile”, składającej się z setek tysięcy innych wspomnień i płytkich dążeń. Przysypałem ich tym wszystkim, nie chcąc już nigdy więcej ujrzeć tak bardzo z bliska i wyraźnie.

Nagle zapragnąłem znaleźć się gdziekolwiek indziej, byle nie tu, choćby w tej mrocznej przyszłości.
- Jest aż tak źle? – kobieta, lustrując mnie wzrokiem, nagle spytała.
- Celino, nie powinnaś tak pana wypytywać, może on sobie tego nie życzy – jej mąż wtrącił.
- Nie ma sprawy, miło jak się ktoś zainteresuje, bo… kiedyś było lepiej, ludzie byli serdeczniejsi, a teraz tylko interesuje ich mały ekran, wąskie koła wzajemnej adoracji i własne ego…
- Ma pan rację, za czasów naszej młodości ludzie byli inni. Młodzi już nie szanują starszych, są zapatrzeni w jakieś gwiazdy z Zachodu. Kupują zagraniczne czasopisma, słuchają buntowniczych piosenek. Chłopcy noszą te ostatnio modne radia…
- Jamniki, pamiętam je – nagle stwierdziłem.
- Tak, borsuki czy jamniki... mniejsza o to, ale robią, tyle hałasu, no i… chłopcy zakładają kolczyki w uchu i zapuszczają długie włosy jak panny, a panny to już za grosz przyzwoitości nie mają! – pani, dumna z siebie, skwitowała.
- Tak… Z pewnością – stwierdziłem i nagle roześmiałem się chyba zbyt intensywnie i nieadekwatnie. Musiałem już wyglądać na nieco dziwacznego, a może wręcz obłąkanego, ale miałem to gdzieś.
- Lucjanie, chodź! – Nagle usłyszałem. – Wstań, muszę z tobą porozmawiać!
Uniosłem wzrok. To była ta kobieta z kawiarni. Zamarłem.
- No nie poznajesz swojej znajomej? – spytała. Wbiłem w nią spanikowane spojrzenie.
- Poznaję – odparłem.
- A więc przejdź się ze mną na spacer, proszę.
Oddaliliśmy się na kilkanaście kroków.
- Widziałem przyszłość, byłem tam przez chwilę i dlatego jestem już dla was niewygodny?
- Ależ co ty mówisz?
- Jesteś jakąś agentką tej Partii Zjednoczonej?
- A wyglądam na taką? Należę do ruchu oporu.
- Kim jesteś dla mnie i Heleny?
- Znajomą.
- Od tobie współczesnej młodzieży słyszałem, że moja córka… w waszych czasach już…. Czy możesz mi powiedzieć, jak zginęła? Mogę temu zapobiec?
- Nie, bo… nie wiem.
- Kłamiesz! Widzę to w twoich oczach. Też zaciągnęła się do ruchu oporu?
- Nie zdążyła.
- Dlaczego?
- Wolała umrzeć niż pozwolić wszczepić sobie koordynator.
- A ja też zaciągnąłem się do ruchu oporu?
- Nie, ale gardzisz Partią Zjednoczoną podobnie jak kiedyś PZPR-em.
- Skąd to wszystko wiesz?
- Bo jestem z przyszłości. Dosyć tych pytań. Dam ci kilka instrukcji, których musisz bezwzględnie przestrzegać, bo ktoś poluje na ciebie i Helenę z waszej teraźniejszości, rozumiesz?
- Dlaczego na nas, skoro nie mamy nic wspólnego z ruchem oporu?
- Nie mogę ci tego powiedzieć.
- Dlaczego?!
- Bo odpowiedzi będą rodzić jedynie kolejne pytania. A na to nie mam czasu.
- To na co masz czas?
- By nieco wyjaśnić zaistniałe anomalie. W żadnej linii czasowej nie jesteście bezpieczni. W miasteczku jest kilka tuneli czasoprzestrzennych, jeden z nich przebiega właśnie przez pokój siedemnaście na pierwszym piętrze i kuchnię na parterze w tym budynku. Różne częstotliwości dźwięków otwierają je, na przykład niektóre piosenki…
- A więc tylko dlatego, że słuchamy muzyki na terenie hotelu ona zagina czasoprzestrzeń i nagle lądujemy w innych czasach?
- Tak można to ująć w bardzo dużym uproszczeniu
- A inni goście hotelu też mieli takie przejścia na przestrzeni lat?
- Nie, te tunele otworzyły się, a raczej zsynchronizowały niedawno, zaledwie kilka dni temu.
- Dlaczego nagle się otworzyły?
- Może wpływają na to przesunięcia tektoniczne, albo przebiegunowanie, zawirowania grawitacyjne, albo inne planety w naszym układzie lub galaktyce lub nieznane nam obiekty, zjawiska lub siły. To może być niemal wszystko. Wiem tylko tyle, że specyficzne częstotliwości dźwięków w pewnych miejscach w okolicach tego miasteczka i osoby, które odwiedzają je po raz kolejny, a potem znowu tu wrócą… temu podlegają. Jakby niektóre linie czasowe się otworzyły…
- Może powinniśmy opuścić ten hotel jak najszybciej i wrócić do domu? – nagle spytałem.
- To nie będzie teraz możliwe.
- Dlaczego?
- Spróbuj, a się przekonasz.
- To niebezpieczne?
- Nie, ale nie uda ci się. Porozmawiaj z Heleną, powiedz jej o tym wszystkim. Nie wdawajcie się w dyskusje z obcymi ludźmi, nie udzielajcie im żadnych informacji, noście przy sobie broń, znajdziesz ją w swoim pokoju z dwa tysiące dwudziestego czwartego, a w zasadzie dwie, bo Helena nie wzięła tej, którą jej dałam. Nie rozstawajcie się z bronią i nie wahajcie się, jakby co – nagle stwierdziła. Ja muszę już iść. Nie mogę być zbyt długo tutaj, ani nigdzie. Muszę stale się przenosić.
- Dlaczego?
- To daje mi niewidoczność wobec tych, którzy pochodzą z mojej linii czasowej. A jestem poszukiwana.
- Jak to działa?
- Nie wiem, ale zauważyłam, że do trzydziestu sześciu minut od przybycia do którejś ze wspomnianych linii czasowych nie widać mnie dla tych pochodzących z mojej, choćby za mną się przedostali.
- Ale musisz jakoś odpoczywać, spać, zdobywać jedzenie…
- Tak, ukrywam się w tych trzech liniach, radzę sobie.
- Zabiłaś tego mężczyznę, który był z tobą w kawiarni?
- Muszę iść - sucho odparła.
Pobiegła przed siebie i zniknęła w gęstwinie lasu. Przez jakiś czas, stałem w miejscu na ścieżce i bezczynnie gapiłem się przed siebie.

"Co mam teraz robić? To jakieś szaleństwo! To nie dzieje się naprawdę, tylko w mojej głowie. Ale skoro tak, czemu moja córka też zachowuje się dziwnie i prawdopodobnie widziała to co i ja…
Muszę wrócić do budynku i przenieść się do swojej współczesności, słuchając jakiejś piosenki... Nie, nie wrócę tam, nie spojrzę znów na…
Tylko spokojnie, te czasy mam w małym paluszku. Dam sobie radę."

Z trudem ponownie ruszyłem do hotelu. Wszedłem w podwórze. Danusia na chwilę chyba poszła do pokoju. Ten młodzieniec z radiem właśnie podszedł do mnie młodszego i klepnął w ramię.
- Bombowo ci idzie! – stwierdził, podkręciwszy jeszcze głośniej muzykę. - Niezły utwór, co?
- Świetny.
- Myślisz, że ten jebany mur kiedyś zburzą?
- Może, ale i tak wybudują następne – usłyszał w odpowiedzi. Już wtedy nie byłem zbyt entuzjastycznie nastawiony do świata.

Właśnie uzmysłowiłem sobie, że wcale nie pamiętam tego chłopaka, co to za jeden? Czemu mówi do mnie tak, jakby był kolegą? Musieliśmy poznać się tutaj, zaraz po moim przyjeździe. Ale chyba jednak kogoś mi przypomina. Zaraz! To z nim oglądałem ten program o teorii względności. Tyle że chyba ani ja, ani on nie pamiętaliśmy, że widzieliśmy się już wcześniej.
- Malkontent z ciebie, choć ze mnie też, jeszcze raz dzięki, że skłamałeś tym zakichanym pałom – rzucił.
- Nie ma za co.
"Zaraz… No tak! Przypominam sobie. Milicja się do niego doczepiła jak wypisywał „zakazane i obraźliwe dla władzy hasła” na murze jednej z ruder w miasteczku w pobliżu stacji benzynowej, gdzie akurat zatrzymał się mój autokar. Miałby przerąbane, ale wstawiłem się za nim i przeprosiłem za niego udając, że to mój młodszy wyrodny brat i że w domu zleję go za to, więc oni nie muszą. Potem trochę pogadał ze mną. Żalił się, że w kraju nie ma wolności i wszyscy we wszystko się wpieprzają, ale ja wiedziałem, że on i tak nie zna komuny od tej najgorszej strony.

"No dobra, dość tych wspominek. Jestem tu, słucham tej muzyki, czasoprzestrzenio, otwórz się! A, no tak muszę iść albo do kuchni albo do pokoju siedemnaście."
Energicznie ruszyłem do wejścia, ale wpadłem na jakąś kobietę.
- Co pan ślepy jest! Pcha się jak byk do obory! Co za brak kultury! Pan wie, kim ja jestem! Pochodzę z arystokratycznego rodu…
- Mamo, proszę… - jakiś młody mężczyzna skrzywił się. Wydał mi się znajomy, ale nie mogłem przypomnieć sobie, skąd.
- Twój ojciec był inny, a ty, nie wiem w kogo się wrodziłeś, bo ani nie w niego, ani we mnie, nic tylko cię wydziedziczyć – kobieta syknęła.
Współczułem w duchu temu biedakowi, jego mamuśka była zdecydowanie nie do pozazdroszczenia.
Ruszyłem do kuchni. Przysiadłem przy stoliku i spojrzałem na niemiłosiernie głośno brzęczącą lodówkę.
- Dobrze, że już od dawna takich nie robią – mruknąłem. Przymknąłem oczy. I nagle jakbym obudził się. Podniosłem głowę z blatu.
- Tato! – moja córka stała obok. – Też tam byłeś? Pokiwałem głową.
- Wybacz, nie powiedziałem ci, że to ja namalowałem obraz – nagle dodałem.
- Wybaczam – moje dziecko, jakby znowu było małą dziewczynką, przytuliło się do mnie spłakane. - Co tu się dzieje? – spytała.
- Musimy porozmawiać. Ta dziwna kobieta z kawiarni… była w osiemdziesiątym ósmym.
- Też ją spotkałam.
- Ona jest z przyszłości, dwa tysiące sześćdziesiąty to jej współczesność. Musimy dowiedzieć się, kim jest, ma coś wspólnego z nami – stwierdziłem.
- Tato… - Hela nagle zaczęła. – Czy ty przypadkiem nie poznasz jakiejś pani i nie zrobisz jej dziecka za kilka lat? Mnie przedstawiła się jako moja… siostra.
- Oczywiście! Późnymi wieczorami już poluję na samotne kobiety w mojej okolicy, a nuż jakaś znacznie młodsza, tak z dwa pokolenia, złapie się na dziecko w sidła starszego pana – stwierdziłem.
- Pytam poważnie!
- Równie poważnie odpowiadam.
- No to chyba skłamała.
- Nie, na pewno nie! Gdzieś tu jest moja nowa młodsza o jakieś pięć dych żona. Musze ją znaleźć, może szybciej nas wyswatają. Co tak patrzysz? Jesteś zazdrosna?
- Trochę, ale jakbym i ja znalazła jakąś… osobę także i dla mnie, to… czemu nie?
- A ja myślałem, że tatuś jest najlepszą dla ciebie osobą, rozumie cię jak nikt…
- Dobra, poszukam ci tej nowej żony, może będzie miała jeszcze ładniejszą siostrę… to ja ją zaklepuję - Hela parsknęła śmiechem.
- Nie, ty tą brzydszą, ja ładniejszą!
- Właśnie, że ja ładniejszą!

Hotel PRL -odcinek 4 ( nieco psychologiczny sci-fi)

2
Brakuje mi opisu emocji, zwłaszcza w tym długim dialogu pomiędzy narratorem a kobietą w przeszłości. Jest bardzo dużo informacji, ale zbyt sucho, nie wiadomo, jak się zachowują ci bohaterowie, jaką mają mimikę twarzy, czy gestykulują, jakie wyrażają emocje swoją mową ciała, tonem, itd. Rzuca mi się też w oczy, że przy wielu wypowiedziach używane jest "nagle", ale nie ma niczego na temat tego, w jaki sposób ktoś coś mówi, jakim tonem. W tym odcinku też jakoś niewiele się wydarzyło, fajnie by było doświadczyć jakiejś akcji, bo bycie na sucho poinformowanym o niebiezpieczeństwie, gdzie nawet nie ma za bardzo opisu reakcji bohatera na takie rewelacje, nie uderza w żadne emocje. Czekam na kolejne odcinki, ale fajnie by było jednak dowiedzieć się, co czują bohaterowie, żeby się z nimi utożsamić czy chociażby widzieć ich jak prawdziwych ludzi, a nie tylko gadające twarze.

Hotel PRL -odcinek 4 ( nieco psychologiczny sci-fi)

4
Luiza Lamparska pisze: (pt 10 sty 2025, 16:05) Lucjanie, chodź! – Nagle usłyszałem. – Wstań, muszę z tobą porozmawiać!
Uniosłem wzrok. To była ta kobieta z kawiarni. Zamarłem.
- No nie poznajesz swojej znajomej? – spytała. Wbiłem w nią spanikowane spojrzenie.
- Poznaję – odparłem.
- A więc przejdź się ze mną na spacer, proszę.
Oddaliliśmy się na kilkanaście kroków.
- Lucjanie, muszę z tobą porozmawiać!
Poznałem ten głos. To była kobieta z kawiarni. Powoli podniosłem na nią swój wzrok.
- No chodź - niecierpliwie czekała na moją reakcję.
Niechętnie wstałem ze swojego miejsca. Zauważyła, że nie ucieszyłem się na jej widok. Po chwili wahania obróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie.
Zrobiło mi się głupio. Zraniłem jej uczucia, a nie taki był mój zamiar. Ruszyłem za nią szybkim krokiem. Nie chciałem, żeby żywiła do mnie urazę.

Mniej gadania, więcej działania. Pozdrawiam
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”