/Zmodyfikowana końcówka odcinka drugiego/
Spacerując, spoglądaliśmy na szemrzący strumień, któremu noc nadała atramentowy odcień. Światła lamp połyskiwały w ciemnej tafli wody, a samotne liście niczym gwiazdy na granacie nieba, skrzyły się odbitym blaskiem latarni. W nocy niebo schodzi do wody.
- Tak tu urokliwie i spokojnie – stwierdziłam.
- Masz rację – odparł ojciec.
Nic nie wskazywało na to, że za chwilę ktoś zakłóci nasz spacer.
- Ludzie! Luuudzie! Tam w krzakach leży trup! – żwawo gestykulując rękoma, zawołał jakiś mężczyzna. Był zaniedbany i chwiał się na nogach.
Po chwili rozpoznaliśmy go. Chłop mieszka w pobliskim miasteczku, nie stroni od alkoholu, a jest znany z tego, że lubi naprzykrzać się dziewczynom pracującym w pewnej kawiarni na ryneczku. Choć jest nieszkodliwy, bywa naprawdę irytujący.
- A po czym pan wnioskuje że to trup? – mój ojciec spytał ze sceptycznym wyrazem twarzy.
- Wygląda strasznie! Leży na brzuchu, ma zmasakrowaną twarz odwróconą w bok i… wycięty kawałek mięsa przy krzyżu! Na pewno nie oddycha, ma już sine plamy na ciele!
- Co?! – Mój ojciec wyglądał na wyjątkowo przerażonego i… przekonanego.
Zaczęłam zastanawiać się, co nagle sprawiło, że uwierzył tamtemu, przecież facet chwiał się na nogach i równie dobrze mógł mieć delirkę.
- Zadzwonił pan na policję? – tata zapytał.
- No właśnie nie. Nie mam telefonu od jakichś dwudziestu lat, stary zlikwidowałem, a komórki sobie nie kupiłem. Nie potrzebuję, bo do nikogo nie dzwonię, ani nikt do mnie nie dzwoni.
- No dobrze, ja mam telefon i zadzwonię po policję, ale najpierw proszę mi pokazać, czy aby na pewno coś się panu nie przywidziało.
- Tato, nie zostawiaj mnie tu samej – zaprotestowałam.
- Idź do hotelu, do recepcji. Poczekam tu aż wejdziesz w bramę.
Niechętnie zrobiłam, jak kazał.
Czas pod nieobecność ojca bardzo mi się dłużył. Myśli w mojej głowie nerwowo kotłowały się.
„A jeśli mój ojciec niepotrzebnie się naraża? Po cholerę on tam poszedł?! Nie miał takiego obowiązku. Niech sobie ten pijak sam radzi! Jak tata nie wróci za kilka minut, sama zadzwonię na policję.”
Zdenerwowana zaczęłam chodzić w tą i z powrotem w holu recepcji.
Po chwili dostrzegłam ojca zmierzającego w moją stronę.
- I co tam było? – spytałam nie mogąc wytrzymać.
- Nic. Coś się temu pijaczkowi przywidziało.
- Cóż, tego można było się spodziewać, był nieźle zalany – stwierdziłam z ulgą.
- A może w tym czasie, gdy z nim rozmawiałem… - mój ojciec nagle urwał. – Może ktoś sprzątnął ofiarę.
- Co?! Daj spokój tato, ten chłop ma niezłą pijacką fantazję – trup z wyciętym kawałkiem mięsa w okolicy krzyża?!
- No tak, to… nie ma sensu – ojciec odparł nie patrząc mi w oczy.
- Ty mu uwierzyłeś, ale co cię do tego przekonało? dlaczego jesteś, tato, jakiś taki… zmieszany?
- Może jutro ci opowiem, ale ta historia i tak nie będzie mieć sensu – rzekł tajemniczo i za nic w świecie nie dał się namówić na dalsze zwierzenia.
Odcinek 3
Nazajutrz, gdy oboje schodziliśmy po schodach, najpierw to ja zatrzymałam się naprzeciwko obrazu, a po chwili mój ojciec.
Utkwiliśmy wzrok w malowidle. Nagle ojciec i ja, niemal jednocześnie otworzyliśmy usta, by coś powiedzieć, ale znowu zamilkliśmy.
- Ty pierwszy – zaproponowałam.
- Nie, ty, ale zdziwisz się za chwilę.
- To powiedz teraz!
- Zaraz, najpierw ty.
- Po tym wczorajszym incydencie z pijakiem, obawiałam się, że zarządzisz wcześniejszy powrót do domu, bo… wyglądałeś jakbyś mu uwierzył, nawet po tym gdy okazało się, że facet ma przywidzenia.
- Bez obaw, nie chcę stąd odjeżdżać, ale wczoraj miałem bardzo dziwny sen i w nim… - nagle urwał.
- No co w nim było?
- Wyjątkowo chora wizja przyszłości. Eh, szkoda czasu na zawracanie ci tym głowy.
- No to w skrócie streść.
- Ludziom montowano, właśnie w okolicy krzyża, pewne urządzenia, z pozoru mające dbać o ich bezpieczeństwo. Marzyli o tym, by się ich pozbyć, bo byli stale inwigilowani…
- A, pomyślałeś, że to trup z przyszłości, rozumiem. Chyba mam konkurencję, pewnie ty też potrafisz pisać niezłe opowiadania sci-fi? Może mały pojedynek z równym sobie ci zaproponuję?
- Przecież mówiłem, żebyś nie ciągnęła mnie za język – burknął. - Jak widać zmęczenie i koszmary nocne potrafią namieszać człowiekowi w głowie. A teraz chodźmy wreszcie na to śniadanie.
- Ale miałeś przecież mi coś powiedzieć.
- Żartowałem - odparł obojętnie.
Chyba poczuł się urażony, bo chcąc nie chcąc, nieco wyśmiałam jego absurdalne obawy, ale przecież sama doświadczyłam tu czegoś jeszcze bardziej dziwnego niż totalnie szalony sen – halucynacji o przeszłości, więc kim że jestem, by drwić z ojca…
- Tato, ja też miałam, tak jakby sen, ale o przeszłości, aż zastanawiałam się jak to możliwe – stwierdziłam, lecz ojciec nic nie odpowiedział. Pewnie uznał, że dalej z niego drwię.
Przygotowałam dwie maślane bułki z dżemem oraz twarożek, a ojciec zaparzył herbatę.
Zjedliśmy. Tata zabrał się za mycie naczyń, a ja uprzątnęłam stół, po czym usiadłam.
„Chwileczkę! A może to miejsce tak na nas działa? Coś jest takiego w tym hotelu… Niewypowiedzianego, ten klimat… Pewnie większość osób uznałaby ośrodek wczasowy Sielankę za niemodny oraz zaniedbany, no i pozbawiony życia…”
- Znów się zamyśliłaś – nagle usłyszałam.
- Przyganiał kocioł garnkowi. A to już nie można sobie na wczasach dłużej posiedzieć przy herbacie?
- Można.
- No dobra, tato. Proponuję zacząć dzień od spaceru aleją, a co dalej, to się później wymyśli.
*
Liście klonów dumnie prezentowały swoje zjawiskowe barwy. Kolejny raz przystanęłam, by sfotografować skrzący się złotem krajobraz.
Ojciec, podążając kilkanaście kroków przede mną, nagle odwrócił się i spojrzał łagodnie choć wyczekująco, ale w tym momencie, fikuśny wietrzyk na tyle zmierzwił statecznemu drzewu pożółkłą czuprynę, że masowo zaczęła ona strącać liście. Wirując, opadały na ziemię i… na wszystko, co tylko napotkały na swojej drodze.
- Co? – ojciec spytał, dostrzegłszy, że uważnie mu się przyglądam, a zarazem uśmiecham pod nosem. Mój staruszek znalazł się w samym epicentrum wietrzykowego figla.
- Masz liście na włosach. I obok kołnierza. Na plecach też - odparłam.
- Chodźmy dalej, bo nas zasypią.
- Nie. No właśnie nie. Zobacz, jak lecą! Spróbujmy je złapać. Możemy powygłupiać się w tym jesiennym zamieszaniu! – krzyknęłam rozbawiona i zaczęłam łapać w swoje dłonie te spóźnione listy do matki natury. Ojciec nic nie odpowiedział, tylko mi się przyglądał, solidnie już przysypany.
- To może chociaż postójmy i popatrzmy, jak dostojnie opadają, jak się nie śpieszą i błyszczą w słońcu – zaproponowałam.
- Na to mogę przystać. Mnie też spodobała się ta ich dostojność wirowania w dół - z gałązki na której wyrosły wprost ku ziemi, gdy ona je wzywa, a przy tym żadnego dramatu oraz łez, tylko spokojne opadanie… – ojciec rzekł.
- Tato! Aleś poszedł w poezję! Jak chcesz to potrafisz! – Uśmiechnęłam się.
- No pewnie, że potrafię, tylko jestem leniwy, ale podobno to u nas cecha rodzinna – odparł, po czym wyciągnął rękę, niemal natychmiast opadł na nią żółty klonowy listek. Po chwili jeszcze jeden. I kolejny.
- No, będą z ciebie ludzie, tato. Córka cię jeszcze wychowa na prawdziwego konesera przyrody i cieszenia się chwilą – stwierdziłam, a on niczym krnąbrny nastolatek, przewrócił oczami.
Później zaproponowałam, byśmy przeszli się do parku zdrojowego, a następnie obeszli rynek.
Dalszy etap wędrówki zajął nam dwie godziny. Za widoku jakoś szkoda było wchodzić do kawiarni, woleliśmy poczekać aż dzień przechyli się ku końcowi. Po drodze obserwowaliśmy zachód – wielka pomarańczowa kula, wśród iskrzących złotem drzew, wpełzła pod horyzont.
ego wieczoru w kawiarni zgromadziły się tłumy, niespotykane jak na to miejsce. Żaden stolik, nawet z tych na dworze, na ogrzewanym lampionami tarasie, nie był wolny.
Popatrzyliśmy na siebie z ojcem i wzruszyliśmy ramionami, po czym oboje jeszcze raz omietliśmy wzrokiem to miejsce, jakbyśmy czegoś szukali.
- Też próbowałeś odszukać tę parę, którą poznaliśmy wczoraj? – nagle spytałam.
- Tak, ale nie ma ich - odparł.
*
Po długim spacerze, z satysfakcją zameldowaliśmy się w kuchni. Gorąca herbata wzbogacona szczyptą przypraw korzennych: imbiru, cynamonu oraz kilku goździków to było coś, co najskuteczniej rozgrzewało w piękne choć już dość chłodne jesienne wieczory. Wstawiłam wodę i sięgnęłam do szafki po szklanki.
- Idę po jabłka i gruszki do pokoju, przegryziemy sobie do herbatki – ojciec oznajmił.
- A nie lepiej odgrzać zupę i placki ziemniaczane? - Uznając, że najwyższa pora na obiadokolację, spytałam.
- Możesz, ale i tak przyniosę owoce – stwierdził i ruszył na korytarz.
Wyjęłam garnek z zupą i wstawiłam go na kuchenkę oraz patelnię z plackami. W tym momencie przypomniałam sobie, że trzeba ugotować makaron, ale ten miałam w pokoju, ponieważ wczoraj, po zakupach, wyjęłam go z plecaka i postawiłam na szafce, z zamiarem przyniesienia go do kuchni.
Wyszłam z pomieszczenia i ruszyłam ku schodom.
Gdy mijałam recepcję, z uchylonych drzwi coś nagle błysnęło. Ruszyłam dalej, ale nagle usłyszałam jakąś rozmowę.
- Proszę nam to wytłumaczyć, ale nie jako tegoroczna laureatka nagrody Nobla, ale jako osoba, której, mam nadzieję, coś jednak nie wychodziło, sprawiało trudność, byśmy i my, laicy, zrozumieli.
Przystanęłam na schodach, czując się bardzo dziwnie.
- Już tłumaczę. Wyobraźcie sobie państwo taflę jeziora, spokojną, gładką, a po chwili dwie osoby, stojące naprzeciwko siebie rzucające dwa kamienie. Na powierzchni wody wytworzą się fale. Normalnie jedne punkt na gładkiej tafli nigdy nie spotkałby punktu oddalonego o choćby kilka centymetrów, ale i na niespokojnej wodzie, fala z falą nigdy by się nie zetknęła, mogłyby tylko podążać za sobą, jak chwila za chwilą. Zwiększenie prędkości ośrodka sprawiałoby, że te fale płynęłyby coraz szybciej, na coraz mniej spokojnej wodzie, ale wciąż oddalone od siebie. Natomiast, gdy powstaną dwa źródła fal naprzeciwko siebie, fale, rozchodząc się, zaczną się na siebie nakładać, tak samo kontinua czasowe - przeszłość napotka przyszłość…
Stałam na schodach i wciąż słuchałam, ale po chwili dotarło do mnie, że słucham... własnego głosu. Jak oparzona zerwałam się spowrotem w stronę recepcji, wbiegłam do pomieszczenia. Nikogo nie było, ale grał telewizor.
Zbladłam, gdy na jego ekranie ujrzałam… siebie siedzącą w jakimś studiu oraz dziennikarkę. Miałam perfekcyjny oficjalny makijaż i elegancki żakiet oraz długą spódnicę i szykowne pantofle, a także pofarbowane włosy na jakiś czekoladowy odcień, ale po za tym wyglądałam dokładnie tak samo. Tak jakbym udzielała wywiadu, gadałam coś o teorii względności, o tym, że dźwięk też jest wymiarem i na pewnych wyselekcjonowanych częstotliwościach, potrafi on ingerować w czasoprzestrzeń, marszczyć ją jak taflę wody…
- Co do diabła?! – wykrzyknęłam, łapiąc się za głowę. Mój oddech był przyśpieszony, czułam, że kręci mi się w głowie. Ogarnęło mnie przerażenie – Dobrze się, kurwa, bawicie! – wrzasnęłam sama już nie wiem do kogo. – Tato! pomocy! Co się dzieje! – zdążyłam jeszcze rozpaczliwie zawołać.
Szum w moich uszach narastał. Czarne plamy zaczęły rosnąć przed moimi oczyma, zlewając się w coraz to większe łaty.
*
- Proszę pani! Słyszy mnie pani? – zawołał jakiś chłopak.
- Mateuszu, ona chyba się budzi – tym razem odparła młoda kobieta.
Otworzyłam oczy. Oślepiło mnie światło. Nade mną stała jakaś para
- Słyszę. Czy jest tu mój tata?
- Nie, a ma przyjechać? Tak jak pani Wiktoria?
- Nie rozumiem – odparłam.
- To ta pani, co cierpi na problemy z pamięcią – Nagle dobiegło moich uszu. Natychmiast zerwałam się na równe nogi i spojrzałam w ich twarze.
Ciężko przełknęłam ślinę.
„Przede mną stało dwóch ludzi, którzy ledwie co wkroczyli w dorosłość, poznałam ich, ale w znacznie starszych wersjach.
„To Szefunio, który chyba ma na imię Mateusz i Aleksandra,…”
- Och, tu jest moja siostra! – nagle usłyszałam.
- Pani Wiktorio, dobrze, że pani przyszła.
Ku mnie zmierzała ta sama kobieta. Z kawiarni. Zaniemówiłam. Czułam, że znowu robi mi się słabo.
- Siostro kochana, zostawiłam ci coś w twoim pokoju, w plecaku, a teraz muszę już iść, coś bardzo pilnego mnie wzywa, wiem, że nic ci nie będzie, te omdlenia to efekt twoich kłopotów z pamięcią, ale dajesz sobie radę. Tylko nie mów, że mnie nie poznajesz – nagle dodała.
- Poznaję – odparłam.
- Dobrze, że… ty i… on tamtemu nie zaufaliście. Od tej chwili musisz na siebie uważać, a wszystko będzie dobrze, obiecuję i... niech cię uściskam, kochana – dodała, a w jej oczach pojawiły się łzy. Po chwili ta kobieta mocno mnie przytuliła. Poziom mojego zdezorientowania osiągnął punkt krytyczny.
- Do zobaczenia. W przyszłości – dodała i jakby nigdy nic, poszła sobie.
Ja i ta młoda dwójka popatrzyliśmy na siebie.
- Och, siostrzana miłość… – Aleksandra nagle odezwała się. – Czemu ja mam tylko brata i to wiecznie nadąsanego i skwaszonego… - stwierdziła i spojrzała na Szefunia, którego młodzieńcza wysportowana sylwetka i imponująco gęste i długie włosy oraz buntowniczy kolczyk w uchu czyniły niezłym ciachem.
- Ja też się nie prosiłem o siostrę, która ciągle mi truje i dramatyzuje – burknął.
- Ojej, odkąd skończyłeś dziesięć lat, nie mogłam cię nawet przytulić, bo krzyczałeś, że robię ci wstyd przed kolegami.
- Już daj spokój, czy ty musisz przed ludźmi robić jakieś widowisko?
- Cieszę się, że goście się dobrze u nas czują i wyrażam swoje spostrzeżenia– odparła.
- Oj, wyniosę się stąd za rok na studia i już więcej nie wrócę, zostanę inżynierem i to inni będą dla mnie pracować, a ty jak chcesz to haruj tu całe życie i wyrażaj swoje spostrzeżenia, a komuna ci w zamian da…
- Ale ta młodzież pyskata.... - rzekłam współczująco do Aleksandry.
- Nie jest jeszcze pani taka stara, żeby znowu strzelać do mnie z tej "młodzieży" natychmiast odparł i mrugnął.
- Dosyć, bezczelny smarkaczu! Przepraszam za niego- Aleksandra zdenerwowała się. - Jak nie umiesz się zachować to idź pomóc ustawiać krzesła w stołówce. W tej chwili.
- Nie rozkazuj mi.
- Mogę, bo jestem starsza od ciebie.
- O trzy lata. Wolne żarty! – burknął, ale wyglądało na to, że jednak posłuchał i ruszył korytarzem, po czym podszedł do rzędu krzeseł i zaczął je po kolei przenosić.
- Macie tu stołówkę? – spytałam Aleksandrę, jakby to była najważniejsze pytanie, jakie chciałabym komukolwiek i kiedykolwiek zadać.
- No właśnie dzisiaj otwieramy, ponieważ co drugi gość pyta się o wyżywienie, a jak pani wie, mamy istne zatrzęsienie ludzi. Większość przyjeżdża tu zakładów pracy.
- Rozumiem, to ja może… pójdę do swojego pokoju.
- Już pani lepiej?
- Tak jak mówiła moja siostra, to nic poważnego, czasem mi się zdarza – stwierdziłam i pognałam w nadziei na rychłe ustąpienie halucynacji.
Otworzyłam drzwi. Nie znalazłam tam ani mojego komputera, ani telefonu, podłogi i meble były nowsze, ale jakby bardziej starodawne. Na łóżku leżał plecak. Otworzyłam okno i wyjrzałam przez nie. Młody Szefunio niósł jakiś mebel z dwom innymi chłopakami.
- Do piątki! Tylko uważajcie na schodach! – Aleksandra zadyrygowała.
Z daleka natomiast jakaś grupa dorosłych wysiadła z autokaru i ustawiła się niczym uczniowie w dwóch rzędach, krzywych, mężczyźni wyglądali na… spitych. Po czym ruszyli oni w kierunku recepcji.
- Lakiery Włocławek najlepsze są! Tu pracować wszyscy chcą! – jakiś typ głośno zaintonował.
- A jeszcze lepsza nasza ceramika, gdy Włocławek się pojawia, wszystko inne znika!
- O kurwa… - jęknęłam. – Ale dziwne te lata osiemdziesiąte...
W tym momencie przez myśl przeszło mi, że wspomniane miasto to miasto rodzinne ojca, ale tylko przez chwilę o tym myślałam, miałam przecież inne rzeczy na głowie.
„Kim jest ta Wiktoria? Co stało się z tym jej… facetem, z którym weszła do kawiarni? – Czułam, że pot spływa mi po czole, a krew cierpnie w żyłach. Patrzyłam na duży plecak na łóżku, ale jakbym bała się do niego podejść, myśląc, że znajdę tam tykającą bombę, czy coś podobnego.
Czułam, że dłużej nie mogę zwlekać, bo zostanę w tych dziwacznych czasach na zawsze, choć prawda jest taka, że nigdy nie odnajdywałam się we współczesności, zupełnie jakbym nie należała do mojego pokolenia. Dziwne.
Ostrożnie podeszłam do plecaka. I otworzyłam go. Wyjęłam kilka par swetrów i spodni a nawet skarpet oraz zawinięty w papier kawałek ciasta. Jabłecznik. Delikatnie nagryzłam – smakował jak ten, który zwykle robię ja, to jedno z niewielu ciast, które umiem upiec.
- Fajnie mieć siostrę – stwierdziłam ni to z kpiną, ni to z radością, szczęśliwa, że plecak nie okazał się mieć bomby w środku.
Po chwili znalazłam coś jeszcze, okazały plik banknotów z tamtych czasów, a na samym dnie… pistolet.
„Co za obłęd! To nie dzieje się naprawdę, to tylko moje halucynacje…” - Siedząc na łóżku, zaczęłam sobie powtarzać w myślach. Z zamyślenia wyrwał mnie czyjś głos.
- Słońce, no chodź! A co ty tam targasz? – nagle usłyszałam.
Nerwowo przełknęłam ślinę. .
- Nie, nie, nie… To nie może być… - nerwowo zerwałam się z łóżka.
Dostrzegłszy podobną do mnie kobietę w towarzystwie dwudziestoparoletniej wersji mojego ojca omal nie krzyknęłam na głos.
- To prezent dla ciebie – stwierdziła, podając mu coś prostokątnego, zawiniętego w papier.
- Co to jest? – spytał.
- Nie udawaj, że nie wiesz. Twoja mama mówiła mi, że w liceum chodziłeś na kółko plastyczne.
- To był epizod. Wysłała mnie tam, bo chciała mieć artystę w rodzinie.
- Dużo przeszedłeś i wiem, że potrzebujesz teraz zająć się czymś, to ci pomoże być tu i teraz, wszystko, co złe już minęło, mamy to za sobą. Pomyśl o tym, dla naszego dziecka – stwierdziła i położyła dłoń na zaokrąglonym brzuchu.
- Danusiu nic się nie zmieni, w tym przeklętym kraju nigdy nic się nie zmieni, a tacy jak my są kukiełkami do bicia i torowania drogi innym.
- Zmieni się.
Nagle do tej dwójki podszedł jakiś podpity mężczyzna i głośno zaintonował: Włocławska ceramika i lakiery górą!
- Wujku… - młodsza wersja mojego ojca ciężko westchnęła.
- No już idę, chyba na drzemkę, bo ciocia zaraz mnie pogoni – rzekł i chwiejnie pobiegł do budynku.
- Ale co ja mam namalować? – mój ojciec nagle spytał mamę.
- Może jakiś pejzaż?
- Nie będę z tym chodził w góry, Słońce, za kiepski ze mnie artysta do takich poświęceń.
- Nie musisz, namaluj coś tutaj, na miejscu, proszę.
- No dobrze. Tylko pozwól mi się rozpakować.
- Pozwolę – odparła i czule pocałowała go.
W moich oczach pojawiły się łzy, spłynęły po twarzy, a za chwile wstrząsnął mną spazmatyczny szloch.
Niewiele myśląc wyleciałam z pokoju niczym z procy i popędziłam na dół. Coś mignęło mi przed oczami, jakbym zaraz miała stracić przytomność. Znowu te ciemne plamy. Z trudem zbiegłam ze schodów i przysiadłam przy stole w kuchni, zupełnie osłabiona położyłam głowę na blacie i zamknęłam oczy.
- Gdzie ty poszłaś?! Zupa prawie wykipiała, a placki o mało co się nie spaliły.
Natychmiast otrzeźwiałam, ledwie otworzywszy oczy oskarżycielsko spojrzałam na ojca.
- No co się tak patrzysz? Uratowałem obiad. To ja powinienem być zły na ciebie!
Wciąż milczałam.
- Dobrze się czujesz? No już, chrzanić obiad. Wszystko w porządku?
Nadal milczałam, uporczywie świdrując go wzrokiem.
muzyka dla klimatu:
Hotel PRL -odcinek 3 (sci-fi)
2Fajny tekst.
Podoba mi się cała sytuacja ze znalezieniem trupa, dobre tempo i reakcje bohaterów.
Wydaje mi się, że to stwierdzenie jest niepotrzebne - na wszystko patrzymy z punktu widzenia bohaterki. Jeżeli od razu przejdziesz do jej myśli, które są opisane dalej, to wiemy, kto ma takie myśli (później robisz taki zabieg, kiedy bohaterka siada przy stole i lepiej to brzmi).
Proponowałabym zmienić tę drugą część na "Zajęło nam to dwie godziny" - bo zakładam, że park i rynek to był ten dalszy etap wędrówki?Luiza Lamparska pisze: (śr 27 lis 2024, 00:01) Później zaproponowałam, byśmy przeszli się do parku zdrojowego, a następnie obeszli rynek.
Dalszy etap wędrówki zajął nam dwie godziny.
Tutaj jest za dużo słów na temat raczej mało znaczącego makaronu (w końcu chodzi tylko o to, żeby bohaterka miała pretekst, żeby pójść na górę). Może coś bardziej w ten deseń: "W tym momencie przypomniałam sobie, że trzeba ugotować makaron, który po wczorajszych zakupach nadal spoczywał w plecaku na górze / na szafce w moim pokoju."Luiza Lamparska pisze: (śr 27 lis 2024, 00:01) W tym momencie przypomniałam sobie, że trzeba ugotować makaron, ale ten miałam w pokoju, ponieważ wczoraj, po zakupach, wyjęłam go z plecaka i postawiłam na szafce, z zamiarem przyniesienia go do kuchni.
Bardzo podoba mi się zwrot z tym, że orientuje się, że słucha własnego głosu.
Przydałby się jakiś krótki opis albo wrażenie, jakie zrobili ci ludzie tak, żeby czytelnik mógł sobie w tym konkretnym momencie wyobrazić, co dokładnie widzi bohaterka. A jeżeli nadal jest w szoku i nie może zarejestrować, to napisać właśnie o tym, że nawet nie umie określić, jak wyglądają.Luiza Lamparska pisze: (śr 27 lis 2024, 00:01) Otworzyłam oczy. Oślepiło mnie światło. Nade mną stała jakaś para
Tutaj bardziej bym sugerowała "Przez głowę przemknęło mi, że wspomniane miasto (miejscowość) to miasto rodzinne ojca, ale nie mogłam się dłużej nad tym zastanawiać." - przemknęło samo w sobie sugeruje, że nie myślała o tym dłużej i płynnie możesz przejść do kolejnej opisywanej czynności.Luiza Lamparska pisze: (śr 27 lis 2024, 00:01) W tym momencie przez myśl przeszło mi, że wspomniane miasto to miasto rodzinne ojca, ale tylko przez chwilę o tym myślałam, miałam przecież inne rzeczy na głowie.
Nagle usłyszałam jest niepotrzebne - bohaterkę wyrwal z zamyślenia czyjś głos, więc wiadomo, że pojawiająca się następnie wypowiedź to właśnie to, co usłyszała.Luiza Lamparska pisze: (śr 27 lis 2024, 00:01) Z zamyślenia wyrwał mnie czyjś głos.
- Słońce, no chodź! A co ty tam targasz? – nagle usłyszałam.
Ale to wszystko to tylko moje sugestie, żeby tekst był bardziej płynny i żeby czytelnik się nie potykał. Ogólnie podoba mi się, wciągnęło mnie, ciekawy zamysł i czekam na dalszy ciąg.
Hotel PRL -odcinek 3 (sci-fi)
3Niestety znowu ta maniera opisywania dialogiem:
Nie widzę w którym kierunku ta historia zmierza. O czym to właściwie jest? Pojawiają się jakieś postacie, ale czy mają znaczenie dla dalszego przebiegu akcji? Ponieważ na samym końcu wstawiłaś motyw muzyczny z "Powrotu do przyszłości" to warto wspomnieć, że w tym filmie każdy szczegół miał znaczenie. Na przykład McFly siedzi ze swoją dziewczyną na ławce w parku i podchodzi do nich kobieta zbierająca pieniądze na ponowne uruchomienie zegara na ratuszu, który trzydzieści lat wcześniej został uszkodzony przez piorun. Dzięki temu McFly, będąc później w roku 1955, zna dokładną datę i miejsce, kiedy jest możliwe wytworzenie takiej ilości energii, która pozwoli na zasilenie jego wehikułu czasu i tym samym powrót do roku 1985. Czy w Twoim opowiadaniu informacja:
Dokąd to wszystko zmierza?
W momencie, gdy ten pijaczek zaczyna krzyczeć, oboje powinni pobiec w jego stronę. Na pewno zbędne jest pytanie: A po czym pan wnioskuje, że to trup? Z punktu widzenia czytelnika lepiej byłoby, gdyby zajrzeli w te krzaki i stwierdzili, że nikogo tam nie ma. Dopiero wtedy pijaczek zacząłby opisywać im co widział.Luiza Lamparska pisze: (śr 27 lis 2024, 00:01) A po czym pan wnioskuje że to trup? – mój ojciec spytał ze sceptycznym wyrazem twarzy.
- Wygląda strasznie! Leży na brzuchu, ma zmasakrowaną twarz odwróconą w bok i… wycięty kawałek mięsa przy krzyżu! Na pewno nie oddycha, ma już sine plamy na ciele!
- Co?! – Mój ojciec wyglądał na wyjątkowo przerażonego i… przekonanego.
Nie widzę w którym kierunku ta historia zmierza. O czym to właściwie jest? Pojawiają się jakieś postacie, ale czy mają znaczenie dla dalszego przebiegu akcji? Ponieważ na samym końcu wstawiłaś motyw muzyczny z "Powrotu do przyszłości" to warto wspomnieć, że w tym filmie każdy szczegół miał znaczenie. Na przykład McFly siedzi ze swoją dziewczyną na ławce w parku i podchodzi do nich kobieta zbierająca pieniądze na ponowne uruchomienie zegara na ratuszu, który trzydzieści lat wcześniej został uszkodzony przez piorun. Dzięki temu McFly, będąc później w roku 1955, zna dokładną datę i miejsce, kiedy jest możliwe wytworzenie takiej ilości energii, która pozwoli na zasilenie jego wehikułu czasu i tym samym powrót do roku 1985. Czy w Twoim opowiadaniu informacja:
będzie miała znaczenie dla dalszego przebiegu akcji? Bo jeśli nie, to mamy tylko zapełniacz, bez którego moglibyśmy się jakoś obyć. Ludzie mogą nie mieć cierpliwości, żeby przeczytać całe opowiadanie.Luiza Lamparska pisze: (śr 27 lis 2024, 00:01) Z daleka natomiast jakaś grupa dorosłych wysiadła z autokaru i ustawiła się niczym uczniowie w dwóch rzędach, krzywych, mężczyźni wyglądali na… spitych. Po czym ruszyli oni w kierunku recepcji.
- Lakiery Włocławek najlepsze są! Tu pracować wszyscy chcą! – jakiś typ głośno zaintonował.
- A jeszcze lepsza nasza ceramika, gdy Włocławek się pojawia, wszystko inne znika!
- O kurwa… - jęknęłam. – Ale dziwne te lata osiemdziesiąte...
Dokąd to wszystko zmierza?
Hotel PRL -odcinek 3 (sci-fi)
4Dario: dziękuję za lekturę. Niedociągnięcia są, oczywiście, wezmę pod uwagę Twoje propozycje.
Cieszę się, że tekst przypadł Ci do gustu.
Januszu: sam, jako świadomy i aktywny czytelnik, musisz sobie odpowiedzieć lub próbować wywnioskować czy też hipotetyzować co na co, po co i dlaczego.
Dziękuję za wizytę.
Cieszę się, że tekst przypadł Ci do gustu.
Januszu: sam, jako świadomy i aktywny czytelnik, musisz sobie odpowiedzieć lub próbować wywnioskować czy też hipotetyzować co na co, po co i dlaczego.
Dziękuję za wizytę.
Hotel PRL -odcinek 3 (sci-fi)
5Sporo tajemnic, a więc muszę poznać ich rozwikłanie. Czekam na ciąg dalszy 

Hotel PRL -odcinek 3 (sci-fi)
6Gelsomino, bardzo cieszę się, że zaciekawiłam, pozdrawiamGelsomina pisze: (pn 02 gru 2024, 13:06) Sporo tajemnic, a więc muszę poznać ich rozwikłanie. Czekam na ciąg dalszy

Hotel PRL -odcinek 3 (sci-fi)
7Czuję tu fajne napięcie. Coś niepokojącego rodzi się w tle sielskiej wakacyjnej opowieści. Ten wątek rozwija się interesująco, aż do kulminacyjnych halucynacji, rozpoczętych wizją wywiadu telewizyjnego z bohaterką "z przyszłości". Od tego momentu akcja pędzi, jak pospieszny do Przemyśla. Ten pistolet w plecaku, to hit.
Może jedynie dialogi są nieco rozciągnięte na poboczne kwestie typu "siostrzana miłość", "plany życiowe Szefuńcia", "utarczki miedzy rodzeństwem" - wydaje mi się, że bohaterka (a jej perspektywę przyjmujemy), będąc w szoku nie rejestrowałaby takich szczegółów.
W poniższym fragmencie brakuje mi wskazania od razu, gdzie ona ujrzała ojca i matkę. Skąd dobiegały ich głosy? Czytelnik jest zdezorientowany. Nie wie, czy głosy dobiegają zza okna, czy może z korytarza hotelowego. Przez to trudno zbudować sobie wizję tej sceny.
Ponadto:
W pierwszej, spokojnej części trochę przestylizowane i zbyt obfite wydają mi się poetyckie opisy dotyczące zjawisk przyrodniczych. Pojawiają się tam, gdzie wcale nie wydają się koniecznie potrzebne, a wystarczyłoby proste stwierdzenie np.: "słońce zajdzie" zamiast "dzień przechyli się ku końcowi". Być może chodziło o podkreślenie sielankowego charakteru, zanim nadjedzie pospieszny do Przemyśla, jednak, moim zdaniem, wyszło nadmiarowo.
Może jedynie dialogi są nieco rozciągnięte na poboczne kwestie typu "siostrzana miłość", "plany życiowe Szefuńcia", "utarczki miedzy rodzeństwem" - wydaje mi się, że bohaterka (a jej perspektywę przyjmujemy), będąc w szoku nie rejestrowałaby takich szczegółów.
- dajmy na to, takie zdanie. Bohaterka przed chwilą obudziła się w przeszłości i widzi przed sobą młodsze wersje znanych sobie osób. Czy rejestrowałaby drobiazgowo kłótnię między nimi i taką przemowę? Czy raczej "schowałaby się" do własnej przerażonej głowy i z zewnątrz dochodziłyby do niej jakieś wyrywki zdań? Myślę, że ona gorączkowo starałaby się zrozumieć "Co tu się k.... dzieje?!!!". Nie słuchałaby tych dialogów. Byłyby tylko zewnętrznym szumem. On by raczej tylko rejestrowała, że chłopak i dziewczyna, stojący obok, kłócą się o coś.Luiza Lamparska pisze: (śr 27 lis 2024, 00:01) Oj, wyniosę się stąd za rok na studia i już więcej nie wrócę, zostanę inżynierem i to inni będą dla mnie pracować, a ty jak chcesz to haruj tu całe życie i wyrażaj swoje spostrzeżenia, a komuna ci w zamian da…
W poniższym fragmencie brakuje mi wskazania od razu, gdzie ona ujrzała ojca i matkę. Skąd dobiegały ich głosy? Czytelnik jest zdezorientowany. Nie wie, czy głosy dobiegają zza okna, czy może z korytarza hotelowego. Przez to trudno zbudować sobie wizję tej sceny.
Luiza Lamparska pisze: (śr 27 lis 2024, 00:01) - Słońce, no chodź! A co ty tam targasz? – nagle usłyszałam.
Nerwowo przełknęłam ślinę. .
- Nie, nie, nie… To nie może być… - nerwowo zerwałam się z łóżka.
Dostrzegłszy podobną do mnie kobietę w towarzystwie dwudziestoparoletniej wersji mojego ojca omal nie krzyknęłam na głos.
- To prezent dla ciebie – stwierdziła, podając mu coś prostokątnego, zawiniętego w papier.
Ponadto:
W pierwszej, spokojnej części trochę przestylizowane i zbyt obfite wydają mi się poetyckie opisy dotyczące zjawisk przyrodniczych. Pojawiają się tam, gdzie wcale nie wydają się koniecznie potrzebne, a wystarczyłoby proste stwierdzenie np.: "słońce zajdzie" zamiast "dzień przechyli się ku końcowi". Być może chodziło o podkreślenie sielankowego charakteru, zanim nadjedzie pospieszny do Przemyśla, jednak, moim zdaniem, wyszło nadmiarowo.
- to zdanie jest dziwne. Co to znaczy "Za widoku"? Jakiś regionalizm? Wystarczyłoby: W świetle dnia... Dopóki było jasno...Luiza Lamparska pisze: (śr 27 lis 2024, 00:01) Za widoku jakoś szkoda było wchodzić do kawiarni, woleliśmy poczekać aż dzień przechyli się ku końcowi.
kimże
nadmiarowy opis, wystarczyłoby "zaczęłam łapać", a że w dłonie i własne, to już każdy wie.