Wrzesień przywitał nas upalnym latem. Myśl, by zrobić sobie wypad zanim pogoda nabierze jesiennych, a wręcz nie daj Boże zimowych humorów, kiełkowała we mnie już od jakiegoś czasu. Remont tylko przyklepał postanowienie. Zaproponowałam: jedźmy teraz.
Nie trzeba było dwa razy powtarzać. Może jednak te minus dwa stopnie w środku dnia, na przełomie kwietnia i maja, nie tylko mnie dało się we znaki.
Przynajmniej nie będziemy musieli szukać schronienia w „uwielbianej” przez nas pijalni.
Jesteśmy tu po raz któryś z rzędu. Kocham tę okolicę za spokój i ciszę oraz malownicze widoki. I jest coś jeszcze – jakby uśpiony duch przeszłości, tęsknoty, rozłąki… Ta ziemia niby jest nasza, ale korzenie ma obce.
Gdy tylko się rozpakowałam, natychmiast ruszyłam na spacer. Wspiąwszy się po serpentynie bukowego wzgórza odwiedziłam moją milczącą przyjaciółkę.
Do niedawna wyobrażałam ją sobie jako groźną czarownicę zaklętą w posąg lub też personifikację dżumy, która nawiedziła okolicę kilkaset lat temu.
Kamienna dama leży na postumencie, dziewczyna trzyma dłoń na znajdującej się obok czaszce. Ten nieduży posag jest dla mnie zarazem tajemnicą i przestrogą. Oprócz napisu będącego prośbą o modlitwę, wykuto na nim datę - 1685 rok. Czy to możliwe, by ta rzeźba pochodziła z tak odległych czasów i nie była zabezpieczona nawet kratką lub chociaż barierką?
Zawsze gdy tu przychodzę, dotykam dłonią tej czaszki, postumentu, twarzy dziewczyny, nie mogę się temu oprzeć, tym bardziej jeśli to jest tak stare, jak mówi tamta data, aczkolwiek, gdyby jeszcze kilkaset takich osobliwych turystek tu przyszło, chyba nic by nie zostało z posągu.
Nagle ONA przestaje być dla mnie groźną czarownicą i mścicielką lub niszczycielską zarazą, a z tą czaszką zaczyna mi się kojarzyć z żeńską wersją Hamleta – Hamlettą.
Zmieniła się.
Co możesz powiedzieć, gdy jako nieodłącznego towarzysza swojej egzystencji masz… stratę?
Ludzie odchodzą lub umierają dosłownie. Jak i nasze nadzieje.
Jeśli już spoważnieć i się zadumać to wcale nie aż tak na sto procent, dlatego… nagle poczułam chęć, by ubrać kamienną czaszkę w moje okulary. Tak też zrobiłam, ostatecznie przyłożywszy je do szarych, lodowatych oczodołów.
Towarzysz podróży akurat wtedy doczłapał się na szczyt pagórka. To nie tak, że go zostawiłam, nie chciał, żebym wzięła go pod rękę i sam kazał mi iść do przodu. Teraz na chwilę uniósł brew i skrzywił się.
- Nie zakładaj jej okularów, śmierć i tak ma wyjątkowo dobry wzrok.
- A może właśnie ma kiepski wzrok, bo często przychodzi po tych, po których nie powinna – odparłam.
- Lubisz się wdawać w dyskusje z tą rzeźbą. Jestem pewien, że za każdym razem milcząco wyjaśnia ci coś nowego, czego dotąd nie wiedziałaś.
- Masz rację. - Pewnie chcesz sobie odpocząć, a tak się składa, że w plecaku mam… Kratusia!
Tak nazywam stary, dziurawy już kocyk, który towarzyszy mi od dzieciństwa.
- Nie rób ze mnie już takiego znowu staruszka… - ojciec odparł. - Przy tobie, córciu, czuję się wiecznie młody.
- Powiedz mi, co jest złego w bawieniu się w bycie dzieckiem? Miło nim być. Czasami.
- No właśnie.
- Masz to swoje gorzko-kwaśne herbacisko? – nagle zmieniłam temat. Tylko nie każ mi znowu robić swojej.
- A dlaczego nie? Skoro ci nie smakuje…
- Bo to rytuał wycieczkowy. Ja niosę koc, a ty robisz herbatę i nią częstujesz.
- No dobrze. Mam herbatę i nie uwierzysz, ale nawet posłodziłem ją.
- Przekonałeś się do odrobiny cukru. Nareszcie.
- Nie, ale wiem, że ty lubisz taką herbatę – odparł.
- Dziękuję, że to uwzględniłeś. Pora skosztować – powiedziałam, odkręcając termos, po czym nalałam sobie trochę. - Nawet dobra – po chwili stwierdziłam z szerokim uśmiechem.
Wdrapaliśmy się na kolejny pagórek na szlaku. Lubię góry, te nie aż tak wysokie, gdzie jeszcze nie ma zgarbionej i skarlałej sosny -kosówki, a tym bardziej - wrogich i nagich skał. Mniejsze góry to piękne i zarazem łaskawe Oblicza Matki Ziemi.
Było o górach. A teraz o ludziach. Są jak małe robaczki. Jedne większe, a drugie mniejsze szkodniki. Taka natura. Nasza. Ale mniejsze góry są cierpliwe. Nawet, gdy je łaskoczemy, nie chcą nas strącić lub, co gorsza, rozgnieść na miazgę. Te jakże łagodne olbrzymy, pozwalają do woli siedzieć na swoich zielonych grzbietach.
W trzech czwartych wysokości stoku kończyła się polana, a zaczynały drzewa, najpierw pojedyncze jakby na zakolu, a potem wkraczałeś w strefę gęstego lasu.
Nie zanurzając się w zarośla i chcąc mieć widok na okolicę, skorzystaliśmy z gościnności przewróconej brzozy. Była oryginalną ławką w parku, który zaprojektowała matka natura.
Gdy usiedliśmy, cienkie witki drugiego drzewa, jakby odmawiającego nad tym powalonym modlitwę, zwieszały się nisko, niemal wchodząc mi na oczy. Nie miałam pewności czyje to włosy odgarniam ze spoconego czoła.
- Zdążymy jeszcze do schroniska? – zaczęłam się głośno zastanawiać.
- Nie wiem – ojciec wzruszył ramionami.
*
Ten budynek to jedna wielka galeria drobiazgów z przeszłości, które po części kojarzą się z górami, ale bardziej chyba z duchem minionych czasów. Na ścianach wiszą obrazy, płaskorzeźby, a także witraże, a nawet poroże muflona, czyli gatunku kozy, która żyła w tutejszych górach. Na parapetach stoją zapomniane już dzisiaj wynalazki takie jak np. maszyna do pisania, stare radia, młynki, elegancki czajniczek, porcelanowe lalki, szmaciane misie, gliniane naczynia, wazony, a nawet oprawione w ramki wiersze – trochę grafomańskie, czytałam. Muszę tam podrzucić coś swojego. Nawet się nie poznają, że do sterty tych „arcydzieł” przybyło nowe, w końcu jest tutaj wszystkiego tak dużo, jak to się mówi naćpane i niewymieszane.
Wśród jakże licznych, wiszących na ścianie, uwagę zwraca nietuzinkowe malowidło – pejzaż górski o zachodzie słońca stworzony na słoju drzewa. Maskotki kotów także obecne, a i znajdzie się żywy, który drzemie w fotelu rozlokowanym w tak zwanym kąciku myśli, na stoliczku umieszczono tam księgę, gdzie mogą się wpisywać goście. Kiedyś naskrobię kilka zdań, ale na razie nie wiem o czym.
Najbardziej przypadł mi do gustu wpis jakiejś pani Ewy, w skrócie mówiący o tym, że tylko tu i teraz mogą dziać się cuda, ponieważ przeszłości już nie ma a przyszłość dopiero nadejdzie.
Zamówiłam to samo co ojciec - herbatę z cytryną i także wypiłam ją bez cukru. Tamta na szlaku, jakoś mi nie smakowała. Dziwne.
Zastanawiałam się, czy wziąć zupę, ale zrezygnowałam - niedługo zamykali. I wtedy mimochodem usłyszałam narzekania, że kogoś kolejny raz przeganiają, że znowu tu przyszedł, jak to on się panoszy…
Czyli kto? Co to za gość Raczej nie mieli na myśli człowieka. Musiałam podpytać.
Kazali mi wyjść przed drzwi, patrzę, a tam… lisek stoi. Bystre ślepia, zadarte uszka i puszysta kita na czterech długich łapkach, wpatrzona we mnie nie mniej uważnie niż ja w niego.
Byłam naprawdę podekscytowana, nigdy z tak bliska nie widziałam tego zwierzęcia, stało w odległości zaledwie kilku metrów.
Jeden z prowadzących schronisko, można by rzec nerdowaty koleś, mniej więcej w moim wieku, ubrany w bluzę i starte dżinsy, z lekką nadwagą, bródką i kitką czarnych włosów, natychmiast przegonił zwierzaka, a mnie uraczył spojrzeniem, jakbym no nie wiem co chytruskowi podrzuciła - kurę czy inny przysmak? A ja sobie tylko stałam i fotografowałam. No może za długo. Facet miał rację, to nie sesja zdjęciowa, ale i tak zirytował, bo miałam wrażenie, że patrzy na mnie jak na infantylną wręcz turystkę, która skacze z radości, że zobaczyła lisa i czepia się faceta, ponieważ ten tak gwałtownie odgania to zwierzę. Owszem, doczepiłam się, bo rzucał kamieniem, co też powiedziałam, a on na to, że obok, ale nie w lisa. Postanowiłam dalej go wkurzać– a co by było jakby pan trafił? To jednak nierozważne.
Spojrzał na mnie jak na upierdliwą dziewoję i nagle stwierdził, że lis może być chory, powinnam uważać. Wdałam się w tłumaczenia, że przecież nie podchodzę, stoję parę metrów dalej i bardzo uważam oraz, że ten lis faktycznie jakiś taki dziwnie oswojony. Pewnie powinien być bardziej bojaźliwy. Właściwie to dłuższą chwilę prowadziłam monolog sama ze sobą, chcąc, by tamten facet też coś odpowiedział, ale on usiadł sobie z innymi kolegami przy piwku i uśmiechnął się do nich porozumiewawczo.
Wróciłam do schroniska i przedstawiłam babce zza lady teorię o wściekliźnie, skrzywiła się, że absolutnie nie, lis po prostu musiał tu dostać jakieś jedzenie i się przyzwyczaił. W tym momencie dotarło do mnie, że tamten nerd wymyślił historyjkę o wściekliźnie, żeby się mnie pozbyć. Dupek.
- Zbieramy się, gotowa? – ojciec wstając od stołu i dopijając drugą już herbatę stwierdził.
-Tak, szkoda, że nie poszedłeś oglądać lisa – stwierdziłam.
- Wiem, jak wygląda. Najważniejsze, że ty chciałaś go zobaczyć i ci się udało.
- No właśnie. Na żywo i z tak bliska…
- Chodź. Idziemy. Do miasteczka mamy godzinę drogi.
- Racja, o wpół do ósmej się już ściemnia.
*
Następnego dnia, tuż po śniadaniu, postanowiłam wybrać się do ulubionej kawiarni.
Mira mnie poznała. Wyglądała na zadowoloną, że się zjawiłam.
Przez dłuższy czas zastanawiałam się, jaką kawę chcę – czy amerikanę, a może cappuccino, albo latte? Z mlekiem krowim czy roślinnym? Syropy do tego? Orzechowy, wiśniowy i adwokat… No dobrze, może…
Czułam, że to zaczyna być kłopotliwe, ale stresowałam się coraz bardziej jakąś cholerną kawą i tym, że wypadnę dziwnie.
W końcu, po naprawdę długich rozważaniach, wybrałam: latte z wiśniowym syropem.
Usiadłam i czekałam. Gdy Mira podała mi kawę, ochoczo zabrałam się do zjadania pianki, którą nabierałam łyżeczką. Nagle poczułam coś w ustach. Ostrożnie pozbyłam się tego i wtedy dotarło do mnie, że to drobinka szkła. Zamarłam. Obejrzałam szklankę, czy nie jest wyszczerbiona, ale nie była. Po chwili wyłowiłam z pianki drugi podobny bardzo malutki odłamek szkła. Było mi dość niezręcznie, że musze zareagować, ale przecież nie mogłam udawać, że nic się nie stało. Podeszłam i wytłumaczyłam Mirze, w czym problem, pokazując odłamek. Była zdziwiona, ale przyniosła mi nową kawę.
Chciałam grzecznościowo dopić napój do końca, ale mleko było jakieś takie tłuste i niesmaczne, a ten syrop wiśniowy po dokładnym wymieszaniu, sprawił, że całość smakowała jak kiepski kompot w nieumytej szklance po kawie. Wypiłam tylko jedną trzecią.
Nagle, w drzwiach pojawił się nikt inny tylko ten podstarzały niestroniący od alkoholu amator baristek. Chłop łypnął okiem po pustej kawiarni, po czym donośnie zawołał w kierunku dziewczyny.
- Więcej uśmiechu, piękna! Jak ci mija dzień?
Mira natychmiast odpowiedziała.
- Bardzo dobrze, dziękuję.
Jej ton był opanowany i chłodny, nie było w nim nawet cienia obawy lub zażenowania, tak jak jeszcze kilka miesięcy temu.
W odpowiedzi facet jedynie się ukłonił i wyszedł.
- Czy to był…? – zaczęłam, nie mogąc się powstrzymać.
- Tak – Mira odparła, po czym machnęła ręką, jakby chciała podkreślić, że typ jest natrętny, ale nieszkodliwy. – On jest bardzo samotny – nagle dodała ze szczerym współczuciem.
- No tak… – mruknęłam, po czym wróciłam do stolika.
- A jakie lody dzisiaj macie?
- Rafaello, pistacja, kawa z mlekiem, sorbet z mango oraz wiśnia z jogurtem.
- Brzmi ciekawie. Muszę pomyśleć… - zaczęłam nerwowo drapać się po czubku głowy, jakby to miało pomóc w podjęciu decyzji. Znowu nie wiedziałam, co wybrać. Na moim czole pokazały się krople potu. Postawiłam na rozmowę, by zyskać nieco czasu: Nigdy nie przyjeżdżałam tu w tak dobrą pogodę. Ten początek września jest naprawdę upalny. To coś nowego dla mnie – zaczęłam. - Zawsze tylko były deszcze, a nawet śnieg i mróz ostatnio - na przełomie maja… Teraz przespaceruję się kilka godzin i ledwo zipię. Upał gotuje mi mózg i utrudnia takie proste sprawy jak wybór lodów- stwierdziłam, nerwowo uśmiechnąwszy się.
Mira nic nie odpowiedziała. Zapadła dłuższa cisza.
- Może… po południu coś wybiorę, do tej pory pewnie zostanie z połowę mniej smaków – w końcu stwierdziłam.
- Jasne, pewnie – odparła.
Zaczęłam wkładać swój telefon i laptop do plecaka. W tym momencie do kawiarni weszła jakaś kobieta z małą dziewczynką. Obie przywitały się z Mirą i zaczęły rozmawiać z nią po ukraińsku. Przez chwilę obserwowałam je dyskretnie. Może to była jej matka z młodszą siostrą? A może jej starsza siostra ze swoją córką? Spakowałam się i wyszłam.
Zapukałam do pokoju ojca, ale go nie było.
Po chwili odczytałam smsa – „Spaceruję aleją w pobliżu dworku”.
Ruszyłam w wyznaczone miejsce. Faktycznie tam był, właśnie siadał na ławce obok klombu z bujnymi czerwonymi kwiatami, dokładnie naprzeciwko budynku, w którym dwa wieki temu dał koncert nastoletni Fryderyk Chopin. Podbiegłam do ojca i przycupnęłam obok.
- Może… pójdziemy do kawiarni? Tej na rynku.
- Czy właśnie nie wracasz stamtąd?
- No… owszem. Ale nie mogłam się zdecydować, jakie lody wziąć i pomyślałam, że się przejdę i zastanowię. I… już wybrałam. Chodź, też sobie coś zamówisz.
- Przecież wiesz, że nie przepadam za lodami.
- To chociaż na herbatę wpadnij.
- Piłem całkiem niedawno, przed wyjściem z pokoju.
- To może… ciasto. Dobre mają. Chodź.
-Nie. Nie mam ochoty napychać się świeżo po śniadaniu ciastem. Po co mnie tam tak uparcie ciągniesz? Przecież zawsze mówisz, że wolisz iść sama, popisać sobie coś na laptopie… Nagle zmieniłaś zdanie?
- Po co? Chyba… chciałam komuś coś udowodnić.
- Komu?
- No właśnie nikomu ważnemu. Pora to odpuścić – stwierdziłam.
- Wszystko w porządku? – spytał, uważnie spojrzawszy mi w oczy.
- Pewnie. Po prostu kiepską kawę zamówiłam - z syropem wiśniowym i tłustym średnio świeżym mlekiem, po wymieszaniu smakowała jak kompot zabielany. Ohyda.
- Najlepsza jest najprostsza – espresso. Wszelkie dodatki, oprócz wody, niepotrzebnie tylko komplikują sprawę – stwierdził i pogłaskał mnie po głowie.
*
Wreszcie wybraliśmy się na mniej uczęszczany szlak. Ostatni raz spacerowaliśmy w tej okolicy w zeszłym roku. Wtedy było tu, co prawda, znacznie bardziej kolorowo, ale też i zimniej.
Początkowo prowadziła nas droga biegnąca szczytem jednego ze wzgórz, później wstępowało się na taką jakby ścieżkę stromo schodzącą w dół łąki, mijając nieduży dom, usytuowany we wgłębieniu terenu, co przydawało mu wrażenie bycia nieco wtopionym czy też zanurzonym w pagórek. Przed domem rosły drzewa owocowe. Jakże one muszą pięknie kwitnąć na wiosnę. Za to teraz rumienią się owocami.
Ścieżka, schodząc niżej , w pewnym momencie prowadziła do świerkowego lasu, biegła kilkadziesiąt metrów wzdłuż jego ściany, ale ostatecznie, mijała go i znów wracała na łąkę, na której pasły się konie.
Na chwilę usiadłam na ścieżce, ojciec także. W tym momencie kilka koni pasących się nieco dalej, nagle zaczęło galopować w naszą stronę. Poczułam lęk.
- Co one tak… szaleją? Jeszcze przeskoczą przez to wyjątkowo kiepskie ogrodzenie, notabene składające się z jakiegoś marnego drutu pod delikatnym napięciem, zawieszonego raptem pół metra nad ziemią.
- Nie przeskoczą, boją się go.
- Może już sobie stąd pójdziemy?
- Siedź, nie przeskoczą ogrodzenia. Zaufaj mi.
Konie faktycznie zatrzymały się przed elektrycznym pastuchem i z ciekawością łypały w naszą stronę. Wydawały się być zniecierpliwione.
- Chyba są głodne i czekają aż właściciel zaprowadzi je na sianko i owies – stwierdził ojciec.
Nagle, jeden z ogierów stojących nieco dalej, zaczął rżeć.
- Chodźmy, zanim postanowią zrezygnować z weganizmu na rzecz bardziej konkretnych rzeczy.
- Nas?
- Tak.
- One upominają się, o rzucenie im jakiegoś przysmaku, choć niekoniecznie chodzi tu o turystów. – No dobrze idziemy dalej, moja ty bojaźliwa córciu.
- Nie bądź złośliwy. Widziałam kiedyś, na animal planet, jak rozwścieczone słonie, tratowały lwy.
- Większość kobiet boi się pająków, a uwielbia konie. Ty masz na odwrót.
- Większość kobiet się myli. No więc… Pająki są fascynujące, tkają misterne pajęczyny, takie małe dzieła sztuki; są bardzo łowne i pracowite oraz pożyteczne – na przykład zjadają komary. Nawet te włochate i jadowite pająki, by zaatakować, musiałyby mieć powód – czuć się zagrożone. Natomiast koniom z ich masą i porywczością bliżej już do niszczycielskich i nieokrzesanych słoni.
Dalej łąka porastała brzozami, ani się obejrzeliśmy, a otaczał nas zagajnik. Mimo początku września drzewa miały już pożółkłe liście, wyglądało to tak, jakby akurat ten fragment szlaku wyjęty był z innej pory roku. Idąc, zauważyłam samotnie rosnącą wśród bujnych traw, czubajkę kanię. Natychmiast zerwałam ją. Okazała się być mocno wysuszona i niestety robaczywa. Zeszłam ze ścieżki i wdrapałam się na strome zbocze.
- Gdzie idziesz? – ojciec spytał.
- Zobaczę, czy nie rosną tu jeszcze jakieś grzyby. Gdybym znalazła choćby kilka, przyrządziłabym je na kolację.
- Jest sucho, jeśli już jakieś znajdziesz, to także będą robaczywe jak ta kania. Daj spokój, nie wygłupiaj się!
Rozglądając się po łące, nagle zauważyłam coś czerwonego w trawie. Podchodząc bliżej, rozpoznałam dużego koźlarza. Wybornie. Grzyb rósł nieopodal wysokiej kępy jeżyn. Zdążyłam go zerwać, gdy nagle coś obok zaszeleściło. Przerażona stanęłam jak wryta.
„Jeszcze któryś z tych nieokrzesanych koni mnie tu stratuje…”
Jednak po chwili, z zarośli, wyskoczyła sarna, po czym pognała w dół pagórka. Przebiegła bardzo blisko mnie, to było naprawdę niesamowite. Zadziwiające, że to zwierzę wyszło z tak doskonałej kryjówki - w tej jeżynowej gęstwinie było absolutnie niewidoczne, mimo iż stałam tak blisko, a może to właśnie dlatego sarna zdecydowała się na desperacką ucieczkę?
- Znalazłaś już cały koszyk? – usłyszałam , a po chili zobaczyłam ojca niechętnie wdrapującego się na zbocze.
- Widziałam sarnę i… mam koźlarza, jest bardzo duży i o dziwo nierobaczywy, zjemy go z jajecznicą.
- Moja córka żadnemu grzybowi nie przepuści. Będziesz niosła go w ręce?
- Nie, włożę do foliówki i do plecaka.
- Czyli zaraz zrobi się z niego drobny przecier.
- Co za różnica? Potem i tak trzeba pokroić na kawałki. Coś krucho z grzybami. Ten chyba był jednym z nielicznych, jakie wyrosły, panuje susza. Może ten deszcz co ma spaść coś zmieni na lepsze? Tak czy owak, nas już tu nie będzie.
- To dobrze, nie będziemy ich obierali po nocach – ojciec odparł z wyraźną ulgą.
- Czyli pamiętasz jak kiedyś, też w okolicy, nazbierałam dwie reklamówki podgrzybków i prawdziwków?
- Jak miałbym zapomnieć? Potem siedzieliśmy przy nich pół nocy, bo nie chciałaś, by się zmarnowały.
- Dzięki mnie mieliśmy grzybów pod dostatkiem, aż do wiosny.
- W takich chwilach zastanawiam się, czy zamiast zwyczajnej kwatery, może lepszy byłby hotel, w którym nie miałabyś na korytarzu kuchni.
- Nuda. W hotelach jest drętwo i ma się małe pole manewru. Nic nie zrobisz samemu, jesteś zdany na ich żarcie, niewiadomego zresztą pochodzenia, no chyba, że przemycisz ze sobą mini lodówkę i przenośną płytkę kuchenną.
- To prawda.
- Ale przyznaj, takiej dobrej jajecznicy z grzybami czy tez zupy, żaden hotel by ci nie zrobił.
- Przyznaję.
*
W mojej ulubionej kawiarni, na parapetach, w rzędach stoją książki o różnorodnej tematyce: od reportaży i psychologiczno- filozoficznych rozpraw poprzez beletrystykę aż do magazynów modowych. Gdy popijałam kawę i spoglądałam przez okno na malownicze kamieniczki na tle piętrzących się nad miastem wzgórz, jedna z publikacji, swoim tytułem („Córka mrozu”), przyciągnęła moją uwagę.
Wiadomym było, że nie zdążę zbyt wiele przeczytać. Przecież nikt nie siedzi po kilka godzin w kawiarni, w słoneczny, idealny do spacerów dzień.
Poza tym niewiele mi już zostało czasu do wyjazdu, który zbiegał się z jutrzejszym pogorszeniem pogody, dlatego nie będzie mi żal opuszczać tego miejsca i chociaż raz nie pozazdroszczę tym, którzy jeszcze zostają. Ale to i tak przysłowiowy Pikuś, bo czy wrześniowy deszcz może być gorszy niż ujemna temperatura i opady śniegu na przełomie maja i to w samym środku dnia?
Na szczęście Mira zechciała mi pożyczyć upatrzoną książkę. Obiecałam, że gdy przyjadę następnym razem, oddam.
Ale to nie był koniec niespodzianek. Jeszcze nie zdążyłam wyjść z toalety, gdy usłyszałam znajomy głos. Zwolniłam kroku, a w końcu zatrzymałam się przed salą główną.
- … Do picia polecamy absolutny hit tego lata: cappuccino z masłem pistacjowym i posypką z liofilizowanych truskawek, klienci także bardzo chwalą sobie latte orzechowe ze słonym karmelem.
- Brzmi kusząco, ale pozostanę wierny tradycyjnej espresso.
- W takim razie, pochwalam konkretny wybór. Zachęcam też do skosztowania lodów.
- Cóż, mój żołądek nie bardzo lubi się z nimi, ale z sernikiem wiedeńskim sprawa wygląda nieźle.
- Oczywiście, i ten konkretny wybór pochwalam. Sprawdzone smaki to poniekąd dobra strategia: brak rozczarowań oraz satysfakcja gwarantowana.
- Dokładnie.
- Proszę sobie usiąść, zaraz podam kawę i ciasto.
- Dobrze, dziękuję.
- Oj, ten stolik jest już zajęty – pani wyszła tylko na chwilę.
- Myślę, że ta pani nie będzie miała z moim towarzystwem problemu, to dobrze znana mi osoba; czapkę z daszkiem, która tam wisi, dostała ode mnie – stwierdził.
Energicznie ruszyłam do pomieszczenia głównego.
- Ty tutaj? No proszę, to jednak zechciałeś od rana uraczyć się słodkościami zamiast zawzięcie spacerować w parku zdrojowym? – spytałam zaczepnie.
- Wpadłem zobaczyć, czy przypadkiem nie przedawkowałaś kawy.
- Możesz być spokojny, wypiłam zaledwie cztery.
- Ależ wcale nie, pani wypiła tylko jedną – Mira, nie wiedzieć czemu, oznajmiła.
- Coś czułem, że mnie wkręca.
- Ale skoro ty zaraz dostaniesz swoje zamówienie, to ja wybiorę kolejną kawę – stwierdziłam.
- To… jaka będzie? – Mira, spytała, nieco zakłopotana, zupełnie jakby uznała, że planuję zastanawiać się dziesięć minut, albo i dłużej.
- Poproszę cappucino na owsianym, bez żadnych dodatków – oznajmiłam natychmiast.
- Takie wymyślne? – ojciec wtrącił.
- Jak dla mnie w sam raz. Konkretny wybór, prawda? – spytałam, z satysfakcją spojrzawszy na Mirę.
- O tak… zupełnie jak u… - zdezorientowana, na chwilę urwała, czekając na podpowiedź, ale ta nie nadeszła. Jej wzrok, jakby mimowolnie, przez ułamek sekundy zatrzymał się na obrączce na palcu ojca( on konsekwentnie nosi tę obrączkę od czterdziestu lat), a następnie zawisł nad moimi dłońmi, na których próżno było szukać podobnego rekwizytu – Jak u… pana – niezręczne dokończyła.
- Córka konkretność odziedziczyła po mnie – po chwili milczenia, ojciec nagle oznajmił.
- No tak, oczywiście… - Mira odparła z nerwowym uśmiechem.
Gdy usiedliśmy do stolika, nagle parsknęłam, szczerze rozbawiona.
- Niech zgadnę, czyżbyś nie zawsze była tu aż tak… konkretna?
- No, zgadłeś. Ale powiedz, martwiłeś się, co? Dlatego przyszedłeś, gotowy nawet zjeść ciasto, które, cytując, od rana niepotrzebnie zapycha ci żołądek.
- Ależ skąd. Przyszedłem jedynie po to, by sprawdzić, czy znowu nie trwonisz pieniędzy na kawy, których potem nie wypijasz.
Gdy już wyszliśmy na zewnątrz, idąc w kierunku parku zdrojowego, nie mogłam powstrzymać się, by o coś ojca nie zapytać.
- Pamiętałeś, jak ci kiedyś opowiadałam o tej baristce i typie, który ją zaczepia, co? Obawiałeś się, czy i do mnie nie startuje?
- Ależ moja droga, jestem spokojny o ciebie. Ty byś zaraz takiemu tak nagadała, że poszłoby mu w pięty.
- Myślę, że tak, ale na szczęście pato-typiarze spragnieni wrażeń, polujący na pokrzywdzone przez los dziewczęta bez wymagań jakoś mnie omijają, a i zdesperowane czterdziestoletnie męskie dziewice – maminsynkowie, czy też zbuntowani oraz nienawidzący swoich matek chłopcy trzymają się z daleka.
- A może niejaka Hela posłała ich wszystkich do piekła?
- Cóż, w kotle pełnym gotującej się smoły, jest ich miejsce. Szkoda tylko że jakaś miła pani nie garnie się do zostania moją żoną, a twoją synową – stwierdziłam, kwaśno roześmiawszy się.
- Za mały wybór baristek w kawiarni?
- A spadaj! Owszem, za mały.
- To może jak ci zaradni panowie lub chłopcy musisz poszukać jakiejś pokrzywdzonej małolaty, która nie znosi swojej matki? Albo… nieświadomej zagrożeń upośledzonej umysłowo kobiety? – ojciec spytał, ale jego wyraz twarzy był smutny i krył w sobie odrazę do tego typu „zaradnych” jednostek.
- Ta… Ścierw ludzkich nie brakuje, a ja chcę jednak móc spojrzeć sobie w oczy bez obrzydzenia, a zresztą, nie szukam zabawy i rozrywki kosztem kogoś słabszego, tylko partnerstwa.
- Wiem, Słoneczko, wiem. Kiedyś znajdziesz to, czego szukasz.
- Naprawdę w to wierzysz?
- Tak.
***
Tego dnia, siedząc przy porannej kawie, chciałam po prostu przeskrolować Internet w poszukiwaniu, tak właściwie to przypadkowych informacji. Czasem tak robię, ale nie za często, by nie trwonić zbytnio czasu. I w pewnym momencie zobaczyłam obrazy, które wyglądały jak wyjęte z apokalipsy. W pierwszej chwili pomyślałam, że to nie dzieje się na prawdę, to jakiś fałsz, podpucha… Ale nie, wszystko wskazywało na to, że jest inaczej.
- Zobacz! To jakiś koszmar! – poruszona, stwierdziłam, trykając ojca w ramię.
- Już widziałem zdjęcia i czytałem artykuły.
- I nic mi nie powiedziałeś?!
- A po co ci te koszmarne wiadomości?
- I tak się dowiedziałam. Spójrz - przejeżdżaliśmy tą drogą tydzień temu, a teraz są tam półtorametrowe uskoki, wyrwane barierki, zabytkowy kamienny most totalnie zrujnowany – stwierdziłam, a do oczu cisnęły mi się łzy. To miasteczko żyje z turystów, a teraz co poczną?
- Powtórka z dziewięćdziesiątego siódmego.
- Nie, mówią, że jest znacznie gorzej. Myślisz, że… można było temu zapobiec?
- Ograniczyć, zapewne tak. Parę lat temu powstał projekt ówczesnej opozycji, by w tym regionie wybudować zabezpieczenia, ale trzeba było przesiedlić niektórych mieszkańców, ale niejakie „piwo i seks” go zablokowało, a teraz mają czelność bredzić, że ówczesna władza źle organizuje pomoc, a nawet że ta powódź to ich wina? Nie gloryfikuję obecnie rządzących, ale… tragedie zawsze stają się okazją do przepychanek i narzędziem do zwalczania „wroga”.
- A czytałeś o tej aktorce, która nazwała niektórych powodzian bydlakami, bo uciekając w popłochu, w środku nocy zostawili zwierzęta w domach?
- Tak, ta pani na każdym zdjęciu i video-vlogu ma idealny makijaż i nienaganny strój. Córciu, ja głęboko wierzę, że ona miałaby czas, nie tylko wynieść swoje dziecko, jego najniezbędniejsze rzeczy, a także swoje dokumenty i najniezbędniejsze rzeczy, koty i psy i… mrówki oraz muchy, a także… wszystkie przybory do makijażu i sukienki za kilkanaście tysięcy, by nadal wyglądać tak olśniewająco, prawda?
- Tak, ta kobieta to wzór cnót do naśladowania, nigdy nie była w takiej sytuacji, ale w przeciwieństwie do tych bezdusznych głąbów, wie co zrobić, a ci niemądrzy ludzie to nie to co ona… Bydlaki i prostaki bez uczuć… – stwierdziłam z gorzką ironią.
- No widzisz. Ta celebrytka, silna i nieustraszona kobieta, po prostu ma swoje zdanie i nie boi się go powiedzieć, szczególnie gdy zna jakąś sytuację od podeszewki.
- Ta… od podszewki. Wiesz co? Chodzi mi po głowie takie określenie. Nie wiem skąd i o kim chcę to powiedzieć, żeby nie było, ale… inteligenta ameba.
- O tak, mi też ono chodzi po głowie, ale nie wiem czemu.
- Ja pierdolę, coś czuję, że Ziemia Kłodzka oraz pozostałe zalane tereny jeszcze długo nie podniosą się z tej tragedii.
- Niestety na to wygląda.
Oblicza Matki Natury [przyroda, obyczaj, filozofia]
2Tekst ciekawy, między innymi dlatego, że pojawiają się wątki osobiste i wygląda na to, że się trochę przed czytelnikami odkrywasz. Fragmenty z opisami przyrody nie "zamulały", ale jednak czekałem kiedy się skończą, co dla mnie jest złym znakiem, bo postanowiłem ponownie przeczytać "Wielki las" Nienackiego - tym razem od deski do deski, a nie jak dwadzieścia pięć lat temu (jako nastolatek) dla "momentów". Ogólnie jak piszesz na przykład:
Tekst do krótkich nie należy, ale da się przeczytać na raz.
to rzeczywiście można sobie próbować wyobrazić tę scenerię. Więc wydaje się, że wszystko jest w porządku. Tylko założę się, że większość czytelników, zdemoralizowanych przez media społecznościowe, po prostu przebiegnie ten fragment wzrokiem i nie będzie miała tego wzgórza i tej łąki przed oczami. No ale w dzisiejszych czasach tak to już jest.Luiza Lamparska pisze: (wt 24 wrz 2024, 11:32) Początkowo prowadziła nas droga biegnąca szczytem jednego ze wzgórz, później wstępowało się na taką jakby ścieżkę stromo schodzącą w dół łąki, mijając nieduży dom, usytuowany we wgłębieniu terenu, co przydawało mu wrażenie bycia nieco wtopionym czy też zanurzonym w pagórek. Przed domem rosły drzewa owocowe. Jakże one muszą pięknie kwitnąć na wiosnę. Za to teraz rumienią się owocami.
O tym pijaczku to bym chętnie jeszcze poczytał. Wiadomo, że jest to przegrany człowiek, ale dla mnie właśnie dlatego ciekawy.Luiza Lamparska pisze: (wt 24 wrz 2024, 11:32) - Więcej uśmiechu, piękna! Jak ci mija dzień?
Mira natychmiast odpowiedziała.
- Bardzo dobrze, dziękuję.
Jej ton był opanowany i chłodny, nie było w nim nawet cienia obawy lub zażenowania, tak jak jeszcze kilka miesięcy temu.
W odpowiedzi facet jedynie się ukłonił i wyszedł.
Wątek polityczny na końcu niepotrzebny.Luiza Lamparska pisze: (wt 24 wrz 2024, 11:32) Parę lat temu powstał projekt ówczesnej opozycji, by w tym regionie wybudować zabezpieczenia, ale trzeba było przesiedlić niektórych mieszkańców, ale niejakie „piwo i seks” go zablokowało, a teraz mają czelność bredzić, że ówczesna władza źle organizuje pomoc, a nawet że ta powódź to ich wina? Nie gloryfikuję obecnie rządzących, ale… tragedie zawsze stają się okazją do przepychanek i narzędziem do zwalczania „wroga”.
Dokąd

Tekst do krótkich nie należy, ale da się przeczytać na raz.
Oblicza Matki Natury [przyroda, obyczaj, filozofia]
3Januszu,
miło, że przebrnąłeś przez całkiem długi kawałek tekstu, doceniam.
Co do opisów przyrody to, szczerze przyznam, że zamiast czytać( czy to u siebie czy innych), to wolę je tworzyć, bo to spore wyzwanie i łamigłówka słowno-stylistyczna, coś jak granie w grę ze słowami. Tak to już chyba jest z opisami przyrody.
Fragment polityczny jest też fragmentem informacyjnym.
A pan pijak, to chyba pozostanie zagadką, musi być jakaś tajemnica, no nie?
Dziękuję za przeczytanie i pochylenie się nad opowiadaniem.
miło, że przebrnąłeś przez całkiem długi kawałek tekstu, doceniam.
Co do opisów przyrody to, szczerze przyznam, że zamiast czytać( czy to u siebie czy innych), to wolę je tworzyć, bo to spore wyzwanie i łamigłówka słowno-stylistyczna, coś jak granie w grę ze słowami. Tak to już chyba jest z opisami przyrody.
Fragment polityczny jest też fragmentem informacyjnym.
A pan pijak, to chyba pozostanie zagadką, musi być jakaś tajemnica, no nie?
Dziękuję za przeczytanie i pochylenie się nad opowiadaniem.
Oblicza Matki Natury [przyroda, obyczaj, filozofia]
4mnie się bardzo ten fragment spodobał. Ale całości nie przebrnęłamLuiza Lamparska pisze: (wt 24 wrz 2024, 11:32) cienkie witki drugiego drzewa, jakby odmawiającego nad tym powalonym modlitwę, zwieszały się nisko, niemal wchodząc mi na oczy. Nie miałam pewności czyje to włosy odgarniam ze spoconego czoła.
Oblicza Matki Natury [przyroda, obyczaj, filozofia]
5- enigmatyczne, brakuje mi tu krótkiego wyjaśnienia, o co chodzi.
quote="Luiza Lamparska" post_id=273030 time=1727170365 user_id=15384]
Wspiąwszy się po serpentynie bukowego wzgórza
[/quote] - trochę niezręcznie to brzmi, choć zapewne chodzi o wijącą się ścieżkę, ale wyszło tak, jakby wzgórze było serpentyną.
niepotrzebna inwersja
- sugestia, że okłamała ojca podoba mi się, wnosi trochę napięcia i dwuznaczności do tej - w moim odczuciu - zbyt "gładko" i beznamiętnie toczonej relacji.
- raczej z małej i może nawet w cudzysłowiu, to nie piesek Pikuś.
- jak rozumiem, to zamierzona sugestia orientacji bohaterki, czy jakieś zaplątanie?Luiza Lamparska pisze: (wt 24 wrz 2024, 11:32) Szkoda tylko że jakaś miła pani nie garnie się do zostania moją żoną, a twoją synową – stwierdziłam, kwaśno roześmiawszy się.
- brakuje mi takiego osadzenia geograficznego od samego początku, po wzmiance, że ta ziemia "niby jest nasza".
- brakuje mi konkretnego obrazowego wskazania na powódź, jako niszczycielski żywioł. Czytelnik może sobie wyobrażać równie dobrze trzęsienie ziemi lub inną katastrofę. Pamiętnikowy/reportarzowy charakter narracji trochę to usprawiedliwia. Jednak, choć dziś czytelnik łapie kontekst od razu, czytając za rok już będzie zdezorientowany.Luiza Lamparska pisze: (wt 24 wrz 2024, 11:32) teraz są tam półtorametrowe uskoki, wyrwane barierki, zabytkowy kamienny most totalnie zrujnowany
Dla mnie narracja jest zbyt spokojna, brak napięcia w relacji głównych bohaterów (trochę takie beznamietnie gadające do siebie głowy). Są niepogłębione zajawki możliwych konfliktów: okłamywanie ojca, żeby nie robić mu przykrości, orientacja bohaterki i możliwa fascynacja barristką. Brakuje mi jakiegoś ognia.
Oblicza Matki Natury [przyroda, obyczaj, filozofia]
6Dziękuję za wizytę.Soma pisze: (pt 27 wrz 2024, 17:53) mnie się bardzo ten fragment spodobał. Ale całości nie przebrnęłam
Masz rację, następnym razem wyślę bohaterów, żeby zrobili sobie ognisko i piekli kiełbaski w jakimś fajnym górskim plenerze, oczywiście tam, gdzie jest to dozwolone. Dziękuję i pozdrawiam.
Oblicza Matki Natury [przyroda, obyczaj, filozofia]
7Chodzi mi o to, że bohaterowi są tacy beznamiętni i trochę nużący, nie przyciągają mojej, jako czytelnika, uwagi. Taka budowa postaci miałaby sens, gdyby one były tylko neutralnymi obserwatorami rzeczywistości, relacjonującymi to, co się dzieje dookoła. Wtedy jednak musiałoby się "dziać" coś naprawdę ciekawego, co przyciągnie uwagę czytelnika. Można by pogłębić opis spotykanych postaci, opisać ich historię (np. jaka jest historia barristki, dlaczego bohaterka jej nie zbadała, dziewczyny pożyczają sobie kawiarniane książki, a nawet nie wiedzą wzajemnie, czy osoby, które się przy nich pokazują, to ich dzieci, matki, siostry, mężowie, kochankowie czy ojcowie. Tym sposobem często ukazująca się barristka, budzi we mnie nie mniej emocji niż kamienny posąg z czaszką, sarna, czy grzyb kania - który btw. można pomylić z muchomorem sromotnikowym).Luiza Lamparska pisze: (ndz 29 wrz 2024, 23:00) Masz rację, następnym razem wyślę bohaterów, żeby zrobili sobie ognisko i piekli kiełbaski
W moim odbiorze to taka bardzo hermetyczna historia ojca i córki. Tworzą samowystarczalne dwuosobowe uniwersum. Jednak czytelnik nie jest dopuszczany do istoty tego układu, do jego jądra emocjonalnego. Może jedynie ślizgać się po jego powierzchni, po gładkich słowach i gestach.
Z wnętrza tego układu obserwujemy rzeczywistość. Nie jest porywająca. Raczej dość papierowa. Jakby oglądana przez szybę. Może śniona? Spotykane postaci nie mają w sobie ducha. Barristka cyklicznie podaje bohaterce kawę w kawiarni, jednak przez cały czas pozostaje dla czytelnika tylko "dywagacjami bohaterki o barristce". Przyroda miło opisana, ale raczej też nic nowego. Większość z nas była blisko konia i widziała sarnę.
Może nawet pójście w faktografię uatrakcyjniłoby przekaz. Parę słów o historycznej obcości Ziemi Kłodzkiej? Jak odróżnić kanię od muchomora? Poszperanie w necie, archiwach lub popytanie o historię kamiennego posągu?
Ogólnie jednak opowieść płynie gładko i czyta się bez potknięć oka. Tylko nie wiem, o czym ta opowieść.
Oblicza Matki Natury [przyroda, obyczaj, filozofia]
8Proponowany przez Ciebie sposób "eksploatacji" postaci nie jest mi bliski w tym gatunku. Pogłębianie postaci nie zawsze polega na wykładaniu kawy na ławę.Jakub2024 pisze: (pn 30 wrz 2024, 10:09) Można by pogłębić opis spotykanych postaci, opisać ich historię (np. jaka jest historia barristki, dlaczego bohaterka jej nie zbadała, dziewczyny pożyczają sobie kawiarniane książki, a nawet nie wiedzą wzajemnie, czy osoby, które się przy nich pokazują, to ich dzieci, matki, siostry, mężowie, kochankowie czy ojcowie.
Jedno jest pewne, tekst po prostu nie jest dla Ciebie.
Dziękuję za poświęcony czas i pozdrawiam.
Oblicza Matki Natury [przyroda, obyczaj, filozofia]
9Nie jestem żadnych znawcą, ale pisząc, chyba tak płyniesz z nurtem, co? Mam na myśli, że w tej historii, podobnie jak w innej, którą czytałam, jest bardzo dużo słów. Tutaj ładnych słów, ale nie jestem pewna, czy potrzebnych. Odnoszę też wrażenie, że ta historia mnie do niczego nie doprowadziła. Przeleciałam przez tekst i chyba tyle. Nie wiem oczywiście, jaki jest cel pisania tego opowiadania, na co jako autorka się nastawiasz, co chcesz przekazać czy przećwiczyć.
Jeśli chodzi o plastyczność opisu, to faktycznie ładnie to wygląda. W dialogach moim zdaniem nie budujesz "atmosfery" dookoła rozmowy. Nie widzę też myśli, która by spajała całą historię, jakiejś klamry. A ta by się przydała, skoro akcja jest bardzo zwyczajna, narrator jest zwyczajny i bohaterowie też są zwyczajni.
Ja bym nowej i tak nie wypiła, bo jednak szkło w buzi to przypał.
W lesie widzę tylko kosze wiklinowe i plastikowe wiaderka.
Jeśli chodzi o plastyczność opisu, to faktycznie ładnie to wygląda. W dialogach moim zdaniem nie budujesz "atmosfery" dookoła rozmowy. Nie widzę też myśli, która by spajała całą historię, jakiejś klamry. A ta by się przydała, skoro akcja jest bardzo zwyczajna, narrator jest zwyczajny i bohaterowie też są zwyczajni.
No szkło w kawie wymaga trochę większej afery niż podania nowej kawyLuiza Lamparska pisze: (wt 24 wrz 2024, 11:32) Podeszłam i wytłumaczyłam Mirze, w czym problem, pokazując odłamek. Była zdziwiona, ale przyniosła mi nową kawę.

Trudno mi uwierzyć, że jakiś zapalony grzybiarz zbiera grzyby do siatkiLuiza Lamparska pisze: (wt 24 wrz 2024, 11:32) nazbierałam dwie reklamówki podgrzybków i prawdziwków?

Oblicza Matki Natury [przyroda, obyczaj, filozofia]
10Dziękuję uprzejmie za lekturę.
Cóż, ludzie piszą z różnych powodów - jeden dla nobla, drugi dla pieniędzy, trzeci dla pochwał, a ja piszę, bo lubię. (To moje niezmienne motto, które parę lat temu wymyśliłam i opublikowałam na innym forum).
Pozdrawiam

Cóż, ludzie piszą z różnych powodów - jeden dla nobla, drugi dla pieniędzy, trzeci dla pochwał, a ja piszę, bo lubię. (To moje niezmienne motto, które parę lat temu wymyśliłam i opublikowałam na innym forum).
Pozdrawiam
