- Już za późno, kiciu. Twój Lancelot może się tu nawet teleportować, ale i tak ja będę szybszy.
Facet wiedział, co mówi. Przebycie czterech mil przez dystrykt Dauthraten zajmie Jahuanowi jakieś dwadzieścia minut, a podcięcie gardła to czas rzędu mrugnięcia okiem. Sklamgneiar miał kolejny powód do szerokiego uśmiechu, który i tak gościł na jego twarzy.
- I co teraz zrobisz?! – wrzasnęła dziewczyna, opryskując mężczyznę śliną. Błysnęło światło odbite od jej zębów, gdy wyszczerzyła je niczym wściekły wilk. Grzywka opadła jej na twarz, włosy powłaziły do oczu i poprzyklejały się do mokrych policzków.
Sklamgneiar oparł natjal o ścianę i przeciągnął się, aż coś strzeliło mu w plecach. Westchnął z ulgą i poprawił okrągłe okulary na nosie.
- Jak to co? – odparł spokojnie. – Czekamy.
Przeciągnął się jeszcze raz, angażując każdy mięsień. Sprawiało mu to widoczną satysfakcję – wyglądał jak kocur, rozciągający się po drzemce. Pod koniec wyciągnął przed siebie ręce, wyłamując palce.
- Mamy mnóstwo czasu, kotku. Niech ta rycerzyna myśli sobie, że jest zupełnie inaczej. A teraz pozwól, że przygotuję się na pojedynek.
Odwrócił się od niej i podszedł do ściany pomieszczenia, przeskakując po drodze nad kałużami. Betonowa piwnica pod jednym z budynków w Dauthraten była w opłakanym stanie, jak cały dystrykt z resztą. Sufit w kilku miejscach świecił dziurami, przez które skapywała woda nieskończonego deszczu, tworząc zacieki wzdłuż ścian i małe jeziorka na posadzce. Poza mrugającą jarzeniówką owe wyrwy były jednak jedynym źródłem światła w pomieszczeniu, więc Leian nie narzekała na nie zbytnio.
Poza kablami pod sufitem i dwójką ludzi, piwnica była pusta. Wejście do niej znajdowało się naprzeciwko skrępowanej, oddalone od niej o jakieś dwa tuziny łokci. Sufit pomieszczenia podtrzymywały trzy kwadratowe kolumny, stojące w linii dzielącej salę na pół. Do jednej z nich przywiązana była Leian. Aby skrępować dziewczynę Sklamgneiar zużył kilku sążni kabla zerwanego z sufitu, odcinając jednocześnie pół tuzina jarzeniówek od źródła zasilania. Dla niego i tak było to obojętne - w ciemności widział jak kot, jeżeli nie lepiej, a poza tym nagie, betonowe ściany piwnicy nie były wdzięcznymi obiektami obserwacji.
Tymczasem mężczyzna zrzucił czarny płaszcz i zawiesił go na zaimprowizowanym wieszaku ze zwisających kabli. Stał przed nią w granatowych spodniach i obcisłej, białej bluzce. Na nogach miał modne, czarne buty z wysoką cholewą i stalowymi podeszwami. Teraz uwięziona mogła ujrzeć jego chude, kościste ciało o szerokich barkach i żylastych przedramionach. Kiedy ściągnął bluzkę, okazało się, że plotki mówiły prawdę.
Wzdłuż kręgosłupa biegł misternie wykrojony, pełen detali bliznuaż w kształcie powietrznego węża. Ktoś musiał go wycinać godzinami, a Sklamgneiar nie mógł w tym czasie nawet drgnąć. Dla takich szczegółów rysunku najmniejszy ruch byłby zabójczy, więc mężczyzna albo naćpał się skrangiem przed seansem, albo nie robił sobie nic z bólu, gdy artysta kroił skórę jego pleców rozpalonym skalpelem.
Kiedy odwrócił się do niej przodem, zobaczyła półksiężycowate blizny wielkości paznokcia na jego piersi. Szram rozmieszczonych jak łuski u ryby, w ukośnych rzędach, widniało kilka tuzinów. Były to pozostałości po operacji wczepienia dranalowych płytek pod skórę – całkiem rozsądny zabieg, któremu poddawał się każdy niepewny jutra. Dranalowe łuski działały jak kamizelka kuloodporna, były jednak o wiele lżejsze i bardziej bolesne przy zakładaniu. Idealny patent dla kogoś takiego jak Sklamgneiar.
Przeczesał włosy ręką – były na tyle krótkie, aby nie przeszkadzać mu w walce, ale też wystarczająco długie, by mógł je mierzwić, co wyraźnie lubił. Szare kosmyki sterczały we wszystkie strony jak kolce na grzbiecie yannarn.
Szybkim skokiem dopadł swego ostrza, chwycił je za rękojeść i odbił się od ściany. Poszybował w kierunku sufitu. Złapał wolną dłonią obluzowany kabel, biegnący wzdłuż stropu, jednocześnie wyrzucając nogi w przód. Odbił się stopami od sufitu, lekko i zgrabnie jak Latrehai. Prawdę mówiąc, prawdopodobnie był jednym z nich. W locie wykonał salto z cięciem i wylądował tuż obok Leian. Przebył ponad dziesięć łokci nie dotykając stopą ziemi.
Nieważne, co chce sobą pokazać, Jahuan i tak sobie z nim poradzi - pomyślała dziewczyna. Była przekonana o wyższości swego chłopaka nad Sklamgneiarem, tak samo jak w to, że następnego dnia będzie padać deszcz.
Tymczasem porywacz ćwiczył, skacząc po całej piwnicy. Wydawało się, że nie działała na niego grawitacja – bez problemu przebiegał krótkie dystanse po ścianach czy zawisał na suficie, czepiając się go szeroko rozwartymi, napiętymi palcami. Pewnie dlatego był tak przeraźliwie chudy – jego skóra opinała tylko sterczące kości i małe, acz twarde mięśnie. Rzadko kiedy dotykał podłogi, a jeśli już, to tylko po to, by zaraz później odbić się od niej i poszybować do najbliższej kolumny czy ściany. Od czasu do czasu wyprowadzał cięcie w pustkę, błyskawiczne i pewne.
W końcu, po kilku minutach miotania się po piwnicy, wylądował przewrotem na ziemi i oznajmił:
- Nie wiem jak twój kochaś, ale ja jestem gotowy na małe conieco.
Zagadnięta w odpowiedzi wlepiła tylko wzrok w jedną z kałuż, licząc apatycznie krople wpadające do niej w sobie tylko znanym rytmie. W oczekiwaniu na kolejną łezkę deszczu wzniosła spojrzenie do dziury w suficie, skąd skapywała woda. Nowa kropla rosła tam powoli, nabierając sił do finałowej szarży. Jeszcze wyżej widać było skraweczek nieba, wiecznie zaciągniętego szarymi chmurami.
Ciekawe, czy taka kropla boi się upadku. Jest taka mała, drobna i bezbronna, przywiązana do rzeczywistości. Kiedy rośnie, coś pociąga ją w milczącą otchłań, sama nawet nie wie co. I wtedy jest już za późno, bo spada, leci, wali się jej cały dotychczasowy obraz na świat. Tak jak inne przed nią, dąży do otchłani, pogrąża się w nią. Czy tego chce?
Nieważne, bo w połowie drogi rozcina ją natjal Sklamgneiara, tańczący w dłoni właściciela.
Wojownik z nudów wziął się za finezyjne ćwiczenia szermiercze, z rodzaju tych, których nigdy nie używa się w prawdziwej walce. Oparł rękojeść na nadgarstkach i kręcił ostrzem młynki, trzymając ją przed sobą. Broń była dopasowana specjalnie dla niego. I tak krótka klinga natjala została przycięta do tego stopnia, że jej długość równa była rękojeści. Całość miała nieco ponad łokieć, co bardzo mu odpowiadało, był bowiem zwolennikiem ostrzy lekkich, szybkich i poręcznych.
Spacerował po piwnicy, stukając obcasami do rytmu gwizdanej przez siebie melodii. Echo nagich ścian bawiło się dźwiękiem, splatając w muzyczny warkocz jednostajny szum deszczu, staccato pojedynczych kropli i pogwizdywanie Sklamgneiara.
Po kilku okrążeniach piwnicy stanął w wejściu do pomieszczenia, obrócił się doń plecami i wodził leniwie wzrokiem po ścianach. W jego palcach natjal wywijała zabójcze piruety, wydawałoby się niezależnie od woli mężczyzny, podczas gdy ten wyglądał na piekielnie zanudzonego.
- Twój kochaś się spóźnia. To naprawdę irytujące; mógłby przyjść punktualnie chociażby na swój pogrzeb – westchnął, a kąciki jego ust powędrowały do góry, tworząc szyderczy uśmiech. Leian wydyszała coś w odpowiedzi, jednak było to zbyt ciche, aby porywacz mógł ją zrozumieć. – Co tam mamroczesz? – spytał, podchodząc do dziewczyny. Nachylił się nad nią i powtórzył: - Co znowu? Słucham! – Natjal oparł się na jej obojczyku.
- Kabel… Za mocno ściska… - wydusiła z siebie, łapiąc z trudem powietrze. Istotnie, więzy wpijały się powoli w jej ciało. Węzeł samozaciskający, znany także jako splot złodzieja tchu, zdawał egzamin celująco. – Nie mogę… nabrać… - ciągnęła ostatkiem sił.
- A właśnie że możesz i te słowa są tego dowodem! – parsknął. – Podziękuj Jahuanowi za jego punktualność, dziecinko.
Leian nie mogła spełnić nakazu porywacza, bo zemdlała zaraz po swoich ostatnich słowach. Twarz Sklamgneiara przed jej oczyma zamazała się, jakby patrzyła na nią przez zaparowaną szybę, po czym ogarnęła ją ciemność.
Mężczyzna uśmiechnął się do swoich myśli.
Pęta [s-f/fantasy - zawiera elementy obu gatunków]
1(\__/)
(O.o )
(> < ) This is Bunny. Copy Bunny into your signature help him take over the world.
(O.o )
(> < ) This is Bunny. Copy Bunny into your signature help him take over the world.