Jako, że na forum kuso z sf postanowiłem sięgnąć do swych korzeni i coś skrobnąć. Na końcu jest przypis wyjaśniający co nieco, odnośnie jednej rasy. Miłej lektórki....
OMC Qerus. Dziennik pokładowy
- Trzy podwójne Tregarty poproszę. Tylko nie śmiej się z Egzo i nie gap się tak na wszystkich.
Gariana przyleciała do Stolicy z zapadłej dziury, którą z grzeczności nazywano umownie „prowincją”. Wielkie konstrukcje na orbicie podziwiane z powierzchni robiły wrażenie. Cztery słońca krążące wokół planety w różnym układzie, zależnie od pory roku - fascynujące. Nigdy dotąd nie widziała naraz tylu różnych nacji w jednym klubie. Tyle niesamowitych rzeczy na raz! I do tego facet z oczami na brzuchu, podobny do robala, który mieszkał pod jej łóżkiem. Po prostu nie mogła się powszczymać. Do klubu wkroczył nowy cudak z kobietą. Ona była bez wątpienia Veganką, on…trudno powiedzieć kim. Wpakowany w dziwny szkielet szedł dziarskim krokiem żołnierza. Metal oplątywał szczególnie prawą część ciała. Kobiecie to najwidoczniej nie przeszkadzało i rozmawiała z nim, jak gdyby nigdy nic trzymając dłoń w tylnej kieszeni mundurowych spodni. Tak ich zsądowała, że nawet nie zauważyła, kiedy stanęli przed ich stolikiem.
- Gariano to jest właśnie Egzo i jego jakże piękna małżonka – zaanonsował Jass zaszokowanej kuzynce.
- Eee miło mi – wydusiła wyciągając rękę. Egzo zaczął ją miażdżyć uśmiechając się krzywo. Wyrwała szybko czerwoną dłoń i schowała pod stolik.
- Przepraszam, wciąż nie mam wyczucie w nowym egzoszkielecie.
- Wyczucia kochany? – zdziwiła się Veganka siadając obok męża – a nie chodzi przypadkiem o te nową wojnę?
- Pamiętam naszą pierwszą wyprawę na Qerusie – zaśmiał się Jass – dzień przed był tak podekscytowany, że witając się zmiażdżył koledze dłoń wraz z nadgarstkiem, choć nie mam pojęcia jak to możliwe. Miałaś więc dużo szczęścia, kuzynko.
Veganka popłakała się ze śmiechu, a Egzo objął ją czule i szepnął do ucha:
- To właśnie ta jego krewniaczka z Galaktyk Zewnętrznych. Nawet IWI traci tam sygnał…
łzy ciekły strużkami po gładkich policzkach. Próbując opanować spazmy śmiechu skryła się w ramionach męża.
- No już, już… - powiedział czule głaszcząc ją ręką wplątaną w metal. Gariana nie wytrzymała i odwróciła wzrok. Zerknęła na Jassa, który tylko karcąco pokręcił głową. Egzo dyskretnie obserwując wszystko kątem oka zwrócił się do przyjaciela – oficerze podaj jej Tregarty, bo jeszcze nam się odwodni.
Sondując już nowego cudaka o trzech nogach rozmyślała o niech. Dziwna para. Cudak i piękna. Ciekawe jak oni to robią…
- Prawa burta rozerwana na wysokość czterech poziomów. Szybko tracimy powietrze!
- Odciąć!
- Kapitanie! Tam nadal są ludzie!
- ODCIąć powiedziałem!
Jass zawahał się. Na mostku od początku bitwy atmosfera była napięta, ale teraz… Tyle ludzi…Tyle istnień. Stał nad konsolą grodzi i nie mógł się przemóc. Kapitan podszedł i sam wykonał rozkaz.
- żołnierzu, odprowadź wicekapitana Jassvala do jego kajuty. Poślijcie po drugiego oficera. Ustawić okręt grzbietem do wroga. Załadować Oko Tytana.
- Kapitanie, flota wroga rozluźniła szyk. Wciąż kierują się na Gigantusa.
- Nie przerywać ognia. Gdzie ten oficer?!
Na korytarzu szalał pożar. żołnierze zastępujący zmiażdżonych strażaków byli przesiąknięci potem, dymem i smrodem palonego ciała.
- Gdzie ta gaśnica! – wrzeszczał Egzo – szeregowy! Biegnij po informacje co się dzieje na okręcie! Szefie, włącz te cholerne spryskiwacze!
- Tak jest! Ale… - resztę zagłuszyło pękniecie rury. Wrząca woda zalała niższy korytarz ścinając z nóg wszystkich żołnierzy. Wrzeszcząc, klnąc i trzymając się za poparzone twarze starali się stanąć na nogi. Poziom wody szybko się podnosił. Większość zdołała sama się wczołgać na wyższy korytarz, innym trzeba było pomóc. Paru było tak ogłuszonych bólem i powaleniem przez masy wrzącej wody, że ugotowało się żywcem.
- Gasić ten pożar! – krzyczał Egzo – żołnierzu pokażcie poparzenia. No ładnie. Weź pozostałych i idźcie do szpitala.
Kilku innych dotarło już do hydrantu i ciągnęli ze sobą wąż. Wszystko delikatnie się zatrzęsło.
- Znowu nas trafili! – jęknął żołnierz
- Spokojnie. To Oko wystrzeliło
Z głębi korytarza przybiegł zdyszany szeregowy.
- Odcięli sześć poziomów na prawej burcie. Pociski przeszły przez pas zbiorników i magazynów. Tam też szalały pożary, zanim ich odcięli.
- Sześć poziomów?! Z czego oni strzelają!?
Rozejrzał się dookoła. Kilkudziesięciu żołnierzy walczyło z pożarem, który przedostawał się przez sufit, szalał w kajutach i przedzierał się wentylacją niżej. Szarpnięcie powaliło kilku.
- Teraz nas trafili. Dobra chłopaki! Opróżniamy zbrojownie i odcinamy!
- Kapitanie, IWI wykryła kilkadziesiąt eskadr myśliwców i raptorów nacierających na nas.
- Uruchomić małe działa. Ogień zaporowy ze wszystkich baterii.
- Tak jest!
- Wezwać korpus Genotów na mostek. Przygotować się do abordażu.
Drugi oficer przybliżył się do kapitana i szepnął.
- Nie lepiej wystrzelić myśliwce?
- Nie pozwolę ginąć moim pilotom nadaremno. Tak ich nie pokonamy.
- Wniosą ładunki na pokład i zdetonują. Zniszczą nas od środka! Tego pan chce?
- Nie wyśle ich na pewną śmierć.
- My tu też nie przeżyjemy!
- Możesz sobie od razu strzelić w łeb.
Jass szedł zgaszony do swojej kajuty zastanawiając się czy wypełniłby rozkaz, gdyby dano mu więcej czasu. Eskortujący go żołnierz rozglądał się po opustoszałych kajutach i korytarzach. Wszędzie pusto. Gdzie są wszyscy? No tak, służyli na prawej burcie. Szkoda. Viga też już pewnie nie zobaczę. Pieprzona wojna.
- Czemu tak obrywamy, wicekapitanie? Przecież to okręt działowy.
- Widocznie wróg tego nie wie.
Usłyszeli chrzęst rozbijanego szkła.
- Ty Issońska kurwo, masz dziś farta! – zaśmiał się ktoś grubym głosem
- łaska Cesarza mi sprzyja.
- Ej! Cesarza w to nie mieszaj!
Jass zajrzał do środka kajuty. Kilku czterorękich zabijaków w lśniących pancerzach grało spokojnie w karty (1). Jeden zobaczywszy oficera zerwał się na równe nogi.
- Piąta kompania Genotów melduje gotowość.
- Się masz Jass! – wrzasnął radośnie Vigo - przyłączysz się?
- Nie słyszeliście alarmu?
- Czego? Nieee. To brzęczenie to niby alarm? Był tu przed chwilą Egzo. Mówił coś o płomyku z ogniska, i że coś oddzielił.
- Pożar odciął.
- Widziałeś kiedyś smarku pożar? Zaraz cie podpale to przynajmniej czegoś się nauczysz przed zejściem… Jakie rozkazy Jass?
Usiadł przy stoliku i pociągnął długi łyk genockiej gorzały. Najmocniejsza w tej części galaktyki, normalnie wypala gardła.
- Nasz ludź!
- Już wami nie dowodzę – odparł Jass – ale radziłbym poszukać Egzo. On z was zrobi użytek.
- Słyszycie? – krzyknął Vigo do sąsiedniej kajuty – będzie rzeźnia!
- Co to za muzyczka?
- Alarm abordażowy, smarku – Jass poczuł już błogie ciepło. Skinął na żołnierza i wyszli.
Przez drugie drzwi wpadło kilku Genotów z kilkuostrzowymi mieczami. Stanęli na baczność w szyku.
- Idziemy się zabawić! – zagrzmiał Vigo – i niech nikt z was nie odważy się zdychać. Wszyscy jesteście mi winni pieniądze. Będzie kupa krwi i smaru!
- I o to chodzi – zaśmiali się wszyscy.
1 - Odnośnie Genotów: Kawał chłopa o wymiarach minimalnych 2x1 metra. Posiadają podwójny system mięśniowy. Nie nawidzą maszyn [przykre doświadczenia z przeszłości], nikt z nich nie tknie broni palnej, nie wsiądzie do samochodu. Cesarz jest dla nich bogiem, i tylko on może ich do tego zmusić. Używają kilkuostrzowych mieczy tnących metal jak masło. Noszą zbroje ze specjalnego stopu odbijający pociski.
OMC Qerus. Dziennik pokładowy Część I
1jestem, więc pisze...
Jedni myślą, że piszą. Drudzy piszą, że myślą.
Jedni myślą, że piszą. Drudzy piszą, że myślą.