OMC Qerus. Dziennik pokładowy Część I

1
Jako, że na forum kuso z sf postanowiłem sięgnąć do swych korzeni i coś skrobnąć. Na końcu jest przypis wyjaśniający co nieco, odnośnie jednej rasy. Miłej lektórki....







OMC Qerus. Dziennik pokładowy




- Trzy podwójne Tregarty poproszę. Tylko nie śmiej się z Egzo i nie gap się tak na wszystkich.

Gariana przyleciała do Stolicy z zapadłej dziury, którą z grzeczności nazywano umownie „prowincją”. Wielkie konstrukcje na orbicie podziwiane z powierzchni robiły wrażenie. Cztery słońca krążące wokół planety w różnym układzie, zależnie od pory roku - fascynujące. Nigdy dotąd nie widziała naraz tylu różnych nacji w jednym klubie. Tyle niesamowitych rzeczy na raz! I do tego facet z oczami na brzuchu, podobny do robala, który mieszkał pod jej łóżkiem. Po prostu nie mogła się powszczymać. Do klubu wkroczył nowy cudak z kobietą. Ona była bez wątpienia Veganką, on…trudno powiedzieć kim. Wpakowany w dziwny szkielet szedł dziarskim krokiem żołnierza. Metal oplątywał szczególnie prawą część ciała. Kobiecie to najwidoczniej nie przeszkadzało i rozmawiała z nim, jak gdyby nigdy nic trzymając dłoń w tylnej kieszeni mundurowych spodni. Tak ich zsądowała, że nawet nie zauważyła, kiedy stanęli przed ich stolikiem.

- Gariano to jest właśnie Egzo i jego jakże piękna małżonka – zaanonsował Jass zaszokowanej kuzynce.

- Eee miło mi – wydusiła wyciągając rękę. Egzo zaczął ją miażdżyć uśmiechając się krzywo. Wyrwała szybko czerwoną dłoń i schowała pod stolik.

- Przepraszam, wciąż nie mam wyczucie w nowym egzoszkielecie.

- Wyczucia kochany? – zdziwiła się Veganka siadając obok męża – a nie chodzi przypadkiem o te nową wojnę?

- Pamiętam naszą pierwszą wyprawę na Qerusie – zaśmiał się Jass – dzień przed był tak podekscytowany, że witając się zmiażdżył koledze dłoń wraz z nadgarstkiem, choć nie mam pojęcia jak to możliwe. Miałaś więc dużo szczęścia, kuzynko.

Veganka popłakała się ze śmiechu, a Egzo objął ją czule i szepnął do ucha:

- To właśnie ta jego krewniaczka z Galaktyk Zewnętrznych. Nawet IWI traci tam sygnał…

łzy ciekły strużkami po gładkich policzkach. Próbując opanować spazmy śmiechu skryła się w ramionach męża.

- No już, już… - powiedział czule głaszcząc ją ręką wplątaną w metal. Gariana nie wytrzymała i odwróciła wzrok. Zerknęła na Jassa, który tylko karcąco pokręcił głową. Egzo dyskretnie obserwując wszystko kątem oka zwrócił się do przyjaciela – oficerze podaj jej Tregarty, bo jeszcze nam się odwodni.

Sondując już nowego cudaka o trzech nogach rozmyślała o niech. Dziwna para. Cudak i piękna. Ciekawe jak oni to robią…



- Prawa burta rozerwana na wysokość czterech poziomów. Szybko tracimy powietrze!

- Odciąć!

- Kapitanie! Tam nadal są ludzie!

- ODCIąć powiedziałem!

Jass zawahał się. Na mostku od początku bitwy atmosfera była napięta, ale teraz… Tyle ludzi…Tyle istnień. Stał nad konsolą grodzi i nie mógł się przemóc. Kapitan podszedł i sam wykonał rozkaz.

- żołnierzu, odprowadź wicekapitana Jassvala do jego kajuty. Poślijcie po drugiego oficera. Ustawić okręt grzbietem do wroga. Załadować Oko Tytana.

- Kapitanie, flota wroga rozluźniła szyk. Wciąż kierują się na Gigantusa.

- Nie przerywać ognia. Gdzie ten oficer?!



Na korytarzu szalał pożar. żołnierze zastępujący zmiażdżonych strażaków byli przesiąknięci potem, dymem i smrodem palonego ciała.

- Gdzie ta gaśnica! – wrzeszczał Egzo – szeregowy! Biegnij po informacje co się dzieje na okręcie! Szefie, włącz te cholerne spryskiwacze!

- Tak jest! Ale… - resztę zagłuszyło pękniecie rury. Wrząca woda zalała niższy korytarz ścinając z nóg wszystkich żołnierzy. Wrzeszcząc, klnąc i trzymając się za poparzone twarze starali się stanąć na nogi. Poziom wody szybko się podnosił. Większość zdołała sama się wczołgać na wyższy korytarz, innym trzeba było pomóc. Paru było tak ogłuszonych bólem i powaleniem przez masy wrzącej wody, że ugotowało się żywcem.

- Gasić ten pożar! – krzyczał Egzo – żołnierzu pokażcie poparzenia. No ładnie. Weź pozostałych i idźcie do szpitala.

Kilku innych dotarło już do hydrantu i ciągnęli ze sobą wąż. Wszystko delikatnie się zatrzęsło.

- Znowu nas trafili! – jęknął żołnierz

- Spokojnie. To Oko wystrzeliło

Z głębi korytarza przybiegł zdyszany szeregowy.

- Odcięli sześć poziomów na prawej burcie. Pociski przeszły przez pas zbiorników i magazynów. Tam też szalały pożary, zanim ich odcięli.

- Sześć poziomów?! Z czego oni strzelają!?

Rozejrzał się dookoła. Kilkudziesięciu żołnierzy walczyło z pożarem, który przedostawał się przez sufit, szalał w kajutach i przedzierał się wentylacją niżej. Szarpnięcie powaliło kilku.

- Teraz nas trafili. Dobra chłopaki! Opróżniamy zbrojownie i odcinamy!



- Kapitanie, IWI wykryła kilkadziesiąt eskadr myśliwców i raptorów nacierających na nas.

- Uruchomić małe działa. Ogień zaporowy ze wszystkich baterii.

- Tak jest!

- Wezwać korpus Genotów na mostek. Przygotować się do abordażu.

Drugi oficer przybliżył się do kapitana i szepnął.

- Nie lepiej wystrzelić myśliwce?

- Nie pozwolę ginąć moim pilotom nadaremno. Tak ich nie pokonamy.

- Wniosą ładunki na pokład i zdetonują. Zniszczą nas od środka! Tego pan chce?

- Nie wyśle ich na pewną śmierć.

- My tu też nie przeżyjemy!

- Możesz sobie od razu strzelić w łeb.



Jass szedł zgaszony do swojej kajuty zastanawiając się czy wypełniłby rozkaz, gdyby dano mu więcej czasu. Eskortujący go żołnierz rozglądał się po opustoszałych kajutach i korytarzach. Wszędzie pusto. Gdzie są wszyscy? No tak, służyli na prawej burcie. Szkoda. Viga też już pewnie nie zobaczę. Pieprzona wojna.

- Czemu tak obrywamy, wicekapitanie? Przecież to okręt działowy.

- Widocznie wróg tego nie wie.

Usłyszeli chrzęst rozbijanego szkła.

- Ty Issońska kurwo, masz dziś farta! – zaśmiał się ktoś grubym głosem

- łaska Cesarza mi sprzyja.

- Ej! Cesarza w to nie mieszaj!

Jass zajrzał do środka kajuty. Kilku czterorękich zabijaków w lśniących pancerzach grało spokojnie w karty (1). Jeden zobaczywszy oficera zerwał się na równe nogi.

- Piąta kompania Genotów melduje gotowość.

- Się masz Jass! – wrzasnął radośnie Vigo - przyłączysz się?

- Nie słyszeliście alarmu?

- Czego? Nieee. To brzęczenie to niby alarm? Był tu przed chwilą Egzo. Mówił coś o płomyku z ogniska, i że coś oddzielił.

- Pożar odciął.

- Widziałeś kiedyś smarku pożar? Zaraz cie podpale to przynajmniej czegoś się nauczysz przed zejściem… Jakie rozkazy Jass?

Usiadł przy stoliku i pociągnął długi łyk genockiej gorzały. Najmocniejsza w tej części galaktyki, normalnie wypala gardła.

- Nasz ludź!

- Już wami nie dowodzę – odparł Jass – ale radziłbym poszukać Egzo. On z was zrobi użytek.

- Słyszycie? – krzyknął Vigo do sąsiedniej kajuty – będzie rzeźnia!

- Co to za muzyczka?

- Alarm abordażowy, smarku – Jass poczuł już błogie ciepło. Skinął na żołnierza i wyszli.

Przez drugie drzwi wpadło kilku Genotów z kilkuostrzowymi mieczami. Stanęli na baczność w szyku.

- Idziemy się zabawić! – zagrzmiał Vigo – i niech nikt z was nie odważy się zdychać. Wszyscy jesteście mi winni pieniądze. Będzie kupa krwi i smaru!

- I o to chodzi – zaśmiali się wszyscy.





1 - Odnośnie Genotów: Kawał chłopa o wymiarach minimalnych 2x1 metra. Posiadają podwójny system mięśniowy. Nie nawidzą maszyn [przykre doświadczenia z przeszłości], nikt z nich nie tknie broni palnej, nie wsiądzie do samochodu. Cesarz jest dla nich bogiem, i tylko on może ich do tego zmusić. Używają kilkuostrzowych mieczy tnących metal jak masło. Noszą zbroje ze specjalnego stopu odbijający pociski.
jestem, więc pisze...


Jedni myślą, że piszą. Drudzy piszą, że myślą.

2
Przeczytałem i... Jakoś trudno mi zogniskować myśli. Wesprę się cyferkami:



1. Pierwsze i chyba najważniejsze, co stuka mnie w ramię po przeczytaniu tekstu to jedno słowo - schematyczność. Do oporu. Bez trzymanki. Pierwsza scena - klub pełen różnych ras + planeta o więcej niż jednym słońcu (udaje, że nie myśli o Mois Esley na Tatooine). Druga scena/y - bitwa na statku. I do tego te wszystkie nazwy, a już w szczególności Galaktyka Zewnętrzna, która wydaje się żywcem wyjęta z Gwiezdnych Wojen.



Nie dostałem tu nic nowego, czy choćby czegoś starego w nowej, ładnej formie. Dziesiątki ras, dziesiątki nazw, ale to wszystko jakieś papierowe, jakby wymyślone dla jednego opowiadania i później na odstaw.



2. Sama historia, jeśli odrzucimy całą schematyczność, też nie powala. Ot, jest spotkanie starych znajomych w klubie i wielka bitwa statków. Wiem, że to dopiero część I, ale oceniam to co mam przed sobą, a to narazie ani nie zajmuje, ani za wiele nie wyjaśnia.



Mogłeś choćby rozwinąć akcję z odcinaniem poziomów, wcześniej dodając pozytywnego bohatera i teraz go poświęcając. Tak żeby rozpacz Jassa nie skończyła się na "pieprzona wojna!". Chociaż to, rzecz jasna, nie jest konieczne. To tylko jedna z wielu propozycji by tekst nabrał barw i wyrwał się z szarości.



3. Postacie. Jeszcze pierwsza scena w klubie zapowiadała dosyć porządnie poprowadzony ten aspekt, jednak już sceny bitewne... No nie wiem, zapał żołnierzy był niezły, ale trochę zbyt natarczywie podany (te wszystkie "będzie rzeźnia!"; "będzie kupa krwi i smaru!"), natomiast Jass i inni już jakby w ogóle zgubili osobowości w szale wojny.



4. Styl jest niezły. Dobrze idzie Ci z dialogami, tylko tam pod koniec z tymi żołnierzami mi zgrzytało. Właściwie więcej nie mogę powiedzieć, bo przeważająca część tekstu to dialogi, a samo opowiadanie jest krótkie.



5. Pewnie byłby to lepszy tekst, gdyby pomysł był inny. Jak narazie jest strasznie schematycznie i nijako, nie widzę i nie czuję tutaj porządnego jaja a także barw. Mamy Galatykę Zewnętrzną, wiele nazw i bitwę w kosmosie - wg mnie to zdecydowanie nie jest przepis na dobre SF. Wydaje mi się, że gdyby popracować (dużo) nad treścią, to w połączeniu z nienajgorszym stylem mogloby wyjść coś dobrego. Póki co jest szaro.



Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

3
1. Błędów jako takich nie znalazłem. Zdarzyły się powtórzenia, ale drobne. Ortografia w porządku. Podobają mi się dialogi, odpowiednio ułożone.



2. Początek tekstu bardzo fajny. Bar, różne rasy pijące razem i rozmawiające. Jednak nie podoba mi się walka. Kapitan chodzi spokojnie po statku, tymczasem statek już prawie nie istnieje. W jednej kajucie grają w karty żołnierze. I jeszcze do tego pytają się co to za melodia, a przecież to alarm. Prócz pożaru później już nic wielkiego się nie dzieje. Szkoda, że kapitan dopiero po stracie kilku poziomów nakazuje uruchomić mniejsze działa :?



3 Po za tym tekst miły do poczytania. Lubie SF więc miło mi się czytało. Wiem, że to dopiero część tekstu. Czekam na dokładkę.
"Tylko te drzwi pozostaną zamknięte, do których nie pukałeś"

4
Co do grających w kajucie żołnierzy, to mają po prostu kiepski słuch. Jeśli chodzi o małe działa to mają charakter wybitnie przeciw abordażowy. mają mały kaliber i mały zasięg, więc nijak ma sie to do ostrzeliwania innych okrętów.

Dodane po 3 minutach:

Ale dzięki za dobre słowo. 8)
jestem, więc pisze...


Jedni myślą, że piszą. Drudzy piszą, że myślą.

6
Primo - dobrze, że to scifi, a nie fantasy. Faktycznie ostatnio kuso z tym.



Secundo - fakt, że większość tego gdzieś tam już była. Skojarzenia z gwiezdnymi wojnami są naprawdę nie na miejscu. :] :?



Ogólnie - może być, taki kawałeczek niezłego militarystycznego scifi (przynajmniej tak na razie wygląda). Moim zdaniem mógłbyś troszkę bardziej wzbogacić opisy. Pewnie parę błędów jest, ale jakoś strasznie się w oczy nie rzucały. Chwilami dialogi nienaturalne. No i dodajże trochę barw temu światu - tu masz żołnierzy, wojnę a wszystko jakoś tak sterylnie, czysto, jak w Star Treku :P Tu cały statek w strzępach, a oni sobie spokojnie siedzą, grają w karty. I jak statek tak oberwie, to raczej nie da się naprawić uszkodzeń odcinając kolejne sektory. Dodaj trochę brudu, rozrywających się w próżni ciał, flaków, wrzasków, faków, shitów itp :D
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”