12 V 2012
Jak miło jest mieć przed sobą wytwory ludzkiej cywilizacji. Dłonie mi zdrętwiały i kształt liter pozostawia wiele do życzenia, ale piszę! Piszę! Czuję się, jak nowo narodzony, a całą moją duszę przepełnia nadzieja. Wszystko to przez walizkę, którą znalazłem rano na plaży. Z jej środka wydobyłem nieco damskich ubrań, mnóstwo drobiazgów, których przeznaczenia mogę się jedynie domyślać, oraz terminarz, który teraz służy mi jako dziennik. Z braku ołówka czy pióra zapisuję swoje myśli kredką do oczu. Niestety nie natrafiłem do tej pory na żadne dokumenty czy zdjęcia mojej łaskawczyni, ale nie ustaję w poszukiwaniach. Strona tytułowa terminarza została wyrwana – dlaczego? nie wiem. Tymczasem moje serce przepełnione jest nadzieją na wyrwanie się z wyspy, na którą zostałem wyrzucony niczym owa walizka. Och, jakże miło jest znów widzieć znaki alfabetu, czuć wyprawioną skórę okładki w palcach, pisać! Nie miałem tej przyjemności od dwóch miesięcy, które wydłużyły się w mej pamięci w lata… Mam wrażenie, że Werter nie czułby się lepiej w objęciach swojej Loty. Krew roznosi po moim ciele nie tlen, lecz esencję nadziei.
Tymczasem powracam do przeszukiwania walizki. Czynność ta wprawia mnie w niejakie zakłopotanie, gdy muszę przerzucać damskie fatałaszki w poszukiwaniu czegoś bardziej wartościowego. To samo uczucie ogarnia mnie podczas czytania osobistych notatek poprzedniej właścicielki terminarza – nigdy nie znajdowałem przyjemności we wdzieraniu się w czyjąś prywatność, ale w tym przypadku nie widzę innej drogi do poznania jej tożsamości. Poza tym nie mam niczego ciekawszego do zrobienia.
13 V 2012
Leżąc wczorajszej nocy na przybrzeżnej skale zastanawiałem się, jak długą drogę musiała przebyć owa walizka przed przybyciem do mojego więzienia. Najprawdopodobniej dryfowała wiele tygodni, zanim wylądowała w moich rękach. Postanowiłem dowiedzieć się tego poprzez śledzenie zapisków Różanej Damy (nazwałem tak poprzednią właścicielkę walizki, ze względu na mnóstwo czerwonych bluzek i fiolkę różanych perfum znalezioną pomiędzy jej kosmetykami). Zabrałem się do tego dzisiejszego ranka – niestety, nie byłem w stanie stwierdzić, w którym momencie kończy pisać o wydarzeniach aktualnych, a zaczyna zapisywać notatki o wydarzeniach w przyszłości. Poza tym czułem się jak złodziej intymności, chociaż i tak wiem, że nigdy Róży nie spotkam. Cóż, nie jestem typem młodszego brata, który zakrada się nocami do pokoju nastoletniej siostry, aby śmiać się nad jej pamiętnikiem. Kończę na dzisiaj; burczy mi w brzuchu – czas znaleźć sobie obiad.
Wieczorem
Jednak uległem chęci przelewania słów na papier. Uraczywszy się kilkoma kokosami, powróciłem do mojego legowiska na drzewie. Polowanie na papugi zakończyło się zupełną porażką z mojej strony, jak zawsze z resztą. Wynik 40:0 dla skrzeczących klaunów. Odnoszę wrażenie, że kilka z nich podąża moim tropem, może szykują jakąś zemstę za dybanie na ich życie. Słońce zachodzi, zostanę więc zaraz pozbawiony jedynego źródła światła na wyspie. Wymościłem gałęzie ubraniami Róży, tworząc namiastkę materaca. Z dna walizki wydobyłem pudełko z cygaretkami i drewnianą lufkę, więc prawdopodobnie znajdzie się i zapalniczka. Z cygarniczką w ustach oglądam najpiękniejszy zachód słońca w moim życiu. Jak co wieczór, od sześćdziesięciu trzech dni. Mógłby być jeszcze wspanialszy, gdyby cygaretka jakimś cudem się zapaliła. Poza sferą marzeń pozostają myśli o towarzystwie Różanej Damy – gdybym wyobraził sobie choć cień jej ciała, po siedmiu dniach gryzłbym już ziemię. Samotnego mężczyznę myśli o kobiecie mogą doprowadzić do granic szaleństwa, a gdy poza wyobrażeniami posiada też jej przedmioty osobiste, to w tydzień pozostaje z niego wypalony wrak.
Krwistoczerwone słońce kieruje moje myśli we wszystkie strony, przez co siedzę pogrążony w zadumie, bez skupienia jednak nic ciekawego z owego zamyślenia nie wyniknie. Mogę oczywiście podążając mglistymi ścieżkami umysłu dojść do jakichś zaskakujących wniosków lub pomysłów, ale te najprawdopodobniej umkną mi, przesłonięte przez wieczorne niebo koloru wiśni. Wiśni, albo róży. Albo kobiecych ust.
Oho, już mnie bierze. Muszę zasnąć, zanim marzenia wezmą górę nad rzeczywistością. Biorę głęboki oddech, zatrzymując powietrze w płucach przez dziesięć uderzeń serca. Sekundy nie stanowią już dla mnie miary czasu, odeszły w niepamięć wraz z zegarami. Uspokoiłem się, słyszę już tylko szum oceanu i szelest liści. Serce bije wolniej, jakbym wszedł w trans. Nie, to złe określenie – moja świadomość jest pełna, niczym nieograniczona. Nie oddzielają mnie od otoczenia żadne mgliste ściany, ale mimo wszystko jest to stan daleki od pełnej percepcji Miyamoto Musashi’ego. Czuję się jak owa integralna cząstka wszechświata.
Napełniony spokojem udaję się na spoczynek.
14 V 2012
Miałem olbrzymie problemy z zaśnięciem; stworzenie materaca z kobiecych ubrań było bardzo złym pomysłem. Każdy głębszy oddech przywoływał zapach róż, którym przesiąknęły bluzki. Sen trzymał się ode mnie z daleka, jakbym był rozwścieczonym brytanem. Ulgę przyniosło dopiero opuszczenie legowiska i krótki spacer po plaży. Ułożyłem się na mojej skale, wznoszącej się półtrzecia sążnia nad powierzchnią wody – to za wysoko nawet dla przypływu, byłem więc pewien, że nic mnie nie zaleje. Powiew chłodnego wiatru na skórze i miriady gwiazd nad głową przyniosły wreszcie upragniony sen.
Poranek przyniósł niemałe zaskoczenie, gdy wdrapując się na moje drzewo mieszkalne zostałem obsypany wiązanką soczystych przekleństw. Skonfundowany, dotarłem na gałąź wymoszczoną ubraniami Róży, gdzie ujrzałem papugę wykrzykującą entuzjastycznie europejskie wulgaryzmy. Nie ma to, jak po dwóch miesiącach ciszy usłyszeć ojczystą mowę, zwłaszcza w wydaniu spod Stadionu Dziesięciolecia. Cóż, muszę uważać na swój język, podczas polowań na papugi musiało mi się co nieco wypsnąć. Przemiły ptak siedział na bluzkowym barłogu, brudząc go tu i ówdzie. W miarę powoli zbliżyłem się do papugi, przy okazji chwytając w palce biały top. Narzuciłem go na łeb ptaszydła, które zaklęło soczyście, komentując swoją sytuację. Bardzo trafnie, zresztą.
Siedzę teraz pod swoim drzewem, wdychając zapach pieczonego mięsa. Odbiega on nieco od pieczystego, które pamiętam z Europy, ale po dwóch miesiącach przymusowego wegetarianizmu papuga z rusztu pachnie lepiej niż takowy dzik. A propos, znalazłem zapalniczkę. Czuję się w pełni usatysfakcjonowany, niczym grafik po wykonaniu zlecenia na okładkę płyty, czy pisarz po wydaniu książki. Uczucie spełnienia ogarnia mnie od stóp do głów, dla uczczenia chwili zapalę sobie zaraz cygaretkę Róży.
Nadchodzą zmiany, czuję to w kościach; a piekąca się przede mną papuga jest tego świetnym dowodem.
40:1.
Pamiętnik rozbitka - trzy dni z tysiąca (szkic rel
1(\__/)
(O.o )
(> < ) This is Bunny. Copy Bunny into your signature help him take over the world.
(O.o )
(> < ) This is Bunny. Copy Bunny into your signature help him take over the world.