- Echhhh – ciężko westchnęła postać, leżąca w głębokiej wnęce ciemnego korytarza. –Zachciało ci się być pieprzonym bohaterem? Moja babcia by powiedziała, masz babo placek.
Mężczyzna miał na sobie czarny kombinezon żołnierza CFPS (Centralna Federacja Planet Sojuszniczych), więc należał do elity jednostki. „I co z tego?”, zastanawiał się, macając opuszkami palców srebrne kwadraciki na piersi, odznaczenia za wzorową służbę w armii. W trudnych chwilach dotykał ich, by dodać sobie otuchy, teraz jednak nie robiły na nim wrażenia.
Ale wiedział, co ma robić.
Sięgnął prawą ręką do komputera na małej skrzynce obok i wolno wklepał kombinację klawiszy. Patrzył na ciemny monitor, czekając, aż rozświetli go jasna łuna obrazu, gdy nagle usłyszał trzask w słuchawce wpiętej w ucho.
- Kapitanie! Kapitanie! Już jes...
- Tak?! Ma... cholera, Maciek! Maćku! – Sięgnął do drugiego laptopa, którego już wcześniej uruchomił i szybko podłączył się do kamery z luki wyjściowej. Dostrzegł, jak ostatnia osoba personelu obsługi przechodzi przez właz. – No – odetchnął z ulgą. Gdy głos jednego z jego żołnierzy się urwał, wróżył najgorsze, że wróg zdołał jakoś ominąć linię obrony i od razu przedarł się do uciekinierów. Na szczęście to było tylko liche przeczucia. - Powodzenia – mruknął do siebie, wyciągając bezużyteczną już słuchawkę. Przełączył się na ostatnią działająca zewnętrzną kamerę i obserwował, jak prom odlatuje, niknąc w gęstej zawiesinie atmosferycznych gazów.
- No i zostałeś sam, czyń więc, po coś tu został.
Leżał w jednej z licznych wnęk ciemnego korytarza, zabarykadowany dużymi, wysokimi skrzyniami zaraz w wejściu w nią, a tuż przed sobą kilkoma coraz mniejszymi. Obok, po prawej, miał przenośny komputer, a w nim kody dostępu do wszystkich kamer, włazów, pomieszczeń, wszystkiego, co tylko takie miało, jakie prezes instytucji zamieścił tuż przed odlotem. Był teraz Myślą i Czynem.
- Dobra, śmierdzące ścierwa, zobaczymy, jak sobie poradzicie z żywym przeciwnikiem.
Atak zaczął się znienacka. Szturmowce wroga skutecznie ominęły radary i powietrzny zwiad, wypadając kilka set metrów z wiecznie gęstych chmur tuż przed kompleksem, zupełnie zaskakując naziemną obronę. Automatyczne działka przeciwlotnicze ledwie drasnęły pancerze pojazdów przeciwnika.
Zaraz za szturmowcami przybyły krążowniki z piechotą.
- Zobaczymy, jak sobie poradzicie z ludzkim okiem - uśmiechnął się i sięgnął po laptopa, który zapewniał mu dostęp do wszystkiego, co strzelało, poczynając od zwykłych działek sufitowych, poprzez niewielkie pojazdy samobieżnikowe, kończąc na mechach bojowych. Takim sprzętem zwykle sterowało kilkanaście osób w centrum dowodzenia, on teraz musiał radzić sobie sam.
Usadowił się wygodniej, przekręcił głową w lewo, prawo aż usłyszał, jak kości chrupią w karku. Zacisnął pięści, oblizał wargi i z wyczekiwaniem wpatrywał się w monitor po prawej, na nim miał wizję hali, w której lada moment powinien pojawić się wróg.
Ośrodek znajdował się parę metrów pod powierzchnią doliny otoczonej pierścieniem górskim. Kontakt z zewnętrznym światem zapewniało mu kilka przekaźników oraz wyloty dwóch tuneli, wejściowego i wyjściowego, tylko przez nie można było dostać się do wewnątrz, nie było żadnych włazów wentylacyjnych, czy ukradkowych szybów. Wrota obu tuneli były zawsze zamknięte, ale nigdy zablokowane. Jako że kompleks był miejscem objętym ścisłą tajemnicą i o jego istnieniu wiedziało ledwie parę właściwych osób, nikt ze stacjonujących w kompleksie nawet nie myślał o jakimkolwiek ataku. I właśnie dlatego nieoczekiwany szturm sprawił takie spustoszenie. Na szczęście szybka i niezwykle trzeźwa reakcja dowódcy grupy interwencyjnej pozwoliła na odparcie pierwszej fali agresji wroga, pozwalając uciec tym nielicznym.
Jedni uciekli, ktoś został.
- Kapitanie Kiryle Milowski, twoje imię będzie chwalone na kartach podręczników do historii – mruknął do siebie.
Choć bardziej los go tu zostawił aniżeli on sam się na to zdecydował. Kikut prawej nogi, nawet gdyby zdołał jakoś uciec, raczej nie pozwalałby mu na kontynuowanie dalszej kariery wojskowej, a dla niego było to równoznaczne ze śmiercią. Uważał, że życie jest armią, a krew walką. Więc skoro umierać, to przynajmniej w chwale i z honorem.
Na prawym monitorze zobaczył, jak grube wrota wykonane z ognioodpornego stopu najtrwalszych metali, jakie tylko ludzkości udało się wynaleźć, w kilku miejscach robią się czerwone, po chwili białe, aż wreszcie topnieją i znikają. Później jeszcze przez parę sekund nie widział na ekranie żadnego ruchu, przez głowę przemknęła mu nawet myśl, że to...
- Macie, pierdolone ścierwa! - zakrzyknął i przestał cokolwiek myśleć.
Już wcześniej wybrał sobie najbardziej optymalne działko i teraz tylko nacisnął odpowiednie klawisz, by je uruchomić. Większa część ekranu rozbłysła żółtą poświatą śmiercionośnego ognia z luf. Musiał tylko naciskać i celować, stanem amunicji się zupełnie nie przejmując, gdyż ta była automatycznie uzupełniana z magazynków w ścianach.
Przez wrota napływały niezliczone ilości wroga, ale Kirył wytrwale wyrzynał ich do nogi, celnie i skutecznie zalewał przeciwnika seriami ołowianej śmierci, ani jeden nie zdołał się przedostać przez twardą linię ognia.
Palce lewej ręki szybko poruszały się po „WSAD-zie”, popularnej kombinacji klawiszy wśród fanów FPS-ów, a prawa dłoń sterowała myszką. Nawyki z młodości, doświadczenie z gier i mistrzostwo świata w rozgrywkach w „Quake’a” teraz zaprocentowały. Szybko zapomniał się w walce. Przygryzł wargi aż popłynęła z nich cienka strużka krwi, zawsze tak reagował na wciągającą akcję, w młodości przed komputerem, później bezpośrednio w działaniu. Nie czuł jednak bólu, teraz tkwił w swym żywiole.
- Kurwa! – krzyknął zdenerwowany, gdy parę istot zdołało się przedrzeć, umykając pociskom. - I po ptokach, jakby powiedziała babcia. - Zdjął palce z klawiatury, wciągnął parę głębszych oddechów. – W sumie, nawet nieźle się trzymałem, dwie minuty dłużej, niż sobie dawałem na początku.
Patrzył, jak przez ogień, już tylko automatycznie sterowanych działek, przedziera się coraz więcej agresorów i zaczyna swą niszczycielską pracę. Z uwagą obserwował, jak dobierają się do sprzętu, wciskają swe łapska w metalowe ścianki i pobierają energię. Dlaczego? Nie miał pojęcia. W całej długiej karierze wojskowego, ani razu nie spotkał się z raportem o takich stworzeniach, być może jest pierwszym człowiekiem, który ma z nimi do czynienia.
Po pięciu minutach od przełamania linii obrony działka ucichły, padając łupem wroga. Kapitan spodziewał się tego, wprawdzie nie wiedział, jaki wygląd przybierze porażka, ale spodziewał się jej, więc na wszystko patrzył bez większych nerwów. Zerkał jeszcze parę chwil na halę, po czym wyciągnął z wewnętrznej kieszeni niewielki, plastykowy woreczek z ususzonymi liśćmi, kilkucentymetrową bletkę i wolno rozłożył wszystko na małej blaszce, jaką znalazł pod nogą.
- No malutki, witaj z powrotem. – szepnął do wolno rodzącego się skręta. Ostatniego zapalił tuż przed wkroczeniem do armii, od tamtej pory nie miał na nic takiego ochoty. Ale zawsze nosił przy sobie skromną porcję narkotyku. Jednym na szyi dyndają krzyże, innym królicze łapki, a on miał taki talizman.
Skręcił.
Poślinił opuszki palców w ustach i zwilżył nimi końcówkę skręta.
Wsadził go między wargi.
Westchnął, popatrzył z błogim uśmiechem na skrzynie i w końcu odpalił.
Zaciągał się długo, wolno, smakując specyficzną woń.
Oparł głowę o ścianę, zamknął oczy i uciekł myślami na zieloną łąkę. Uwielbiał tamto miejsce, zwłaszcza, gdy przychodził tam ze swą drugą połówką serca. Spotykali się potajemnie, gdyż społeczeństwo nie akceptowało wtedy takich związków. Padali na środku polany i patrzyli, jak na niebie przepływają chmury, słuchali bzykania pszczół, świergotu ptaków.
- Echhhh... - westchnął i z tej samej kieszeni, co wcześniej marihuanę, wyciągnął stare zdjęcie. Popatrzył na nie z łezką w oku, delikatnie dotknął palcami. - Michał... kochany mój. – Ze swoją orientacją ujawnił się dopiero, gdy zdobył szacunek przełożonych i kolegów z armii. Wcześniej nie miał łatwego życia, ciągle musiał żyć w ukryciu.
Z roztargnienia wyciągnęła go cisza.
Sennie otworzył oczy, popatrzył na monitor po prawej. Zdziwił się, gdy na hali dostrzegł tylko pustkę. Zostały same gołe ściany, schody, świetlówki schowane w przeźroczystych, metalowych trumnach zawieszone pod sufitem, porozrzucane skrzynie z narzędziami, generalnie. Nie widział w tym żadnego sensu. Cała reszta zniknęła, każde urządzenie zwyczajnie wyparowało, nawet działka z kamerami. Ta, z której miał wizję akurat była schowana za szybą w innym pomieszczeniu.
Zmarszczył brwi i wcisnął jakieś klawisze, przełączając obraz na wizję któregoś korytarza odchodzącego z hali. Tam buszowało kilka stworzeń. Dopiero teraz zauważył, że poruszają się na licznych krótkich, mechanicznych nogach, przypominając pająki.
- Co to za świństwo? – przybliżył głowę do monitora, powiększył obraz i natychmiast wykrzywił się w geście obrzydzenia. – No proszę... – Widział już wiele nieprzyjemnych rzeczy, ale to biło wszystkie w przedbiegach.
Zdołał wyłapać jedną istotę w bezruchu, gdy, zdawało mu się, pobierała prąd z dozownika wody. Stała przykleiwszy swe mackowate dłonie do urządzenia. Odchyliła głowę, wykrzywiając ją równolegle do kościstego kręgosłupa, jej krtań zaczęła drżeć, które to drganie równomiernymi falami rozchodziło się po całym ciele.
Uśmiechnął się do siebie. Te ruchy przypominały mu kobiecy orgazm, być może dlatego wolał mężczyzn.
Stworzenie nagle zastygło, poruszając jeszcze przez moment płaskimi palcami po ściance dozownika, po czym ułamek sekundy później już całe zesztywniało. „Nigdy nie wkładaj niczego do kontaktu”, pomyślał Kirył, gdy ujrzał, jak od dłoni istoty, tuż pod jej matową skórą, zaczynają płynąć cienkie strużki niebieskiej energii, co kilka centymetrów rozgałęziając się, by ostatecznie objąć całe jej ciało. Kapitanowi nie pasowało tylko jedno, dlaczego proces porażenia prądem zachodził tak wolno? Przecież coś takiego to kilka mrugnięć, a to, co widział trwało ponad minutę. W dodatku stworzenie sprawiało wrażenie zadowolonego, bo znowu zaczęło dygotać i wykrzywiło twarz w spaźmie przyjemności. Nagle rozbłysło fosforyzującą poświatą i zniknęło razem z dozownikiem.
- No ja cię mam w dupie - mruknął, odchylając głowę od monitora.
Szybko przełączył wizję na inną kamerę i tam dostrzegł podobne sceny. Tym razem zauważył jeszcze, że stworzenie zaczęło najpierw przepuszczać przez siebie prąd, a potem dopiero zesztywniało, by na końcu energicznie zatuptać metalowymi nóżkami i wreszcie przepaść bez śladu w towarzystwie elektronicznego zamka kodowego.
Rozszerzył usta w zdziwieniu. Skręt zawisł na dolnej wardze i po chwili spadł na klawiaturę, rozsypując żar na klawisze.
- Ha, ale numer! – pokręcił głową.
Zminimalizował folder z wizją z kamer i wszedł do rejestru zapisu, by odtworzyć nagrane sceny i przyjrzeć się dokładniej dziwacznym stworzeniom. Sprawiały wrażenie ślamazarnych, niezwykle opasłych istot, a mimo to potrafiły poruszać się z niezwykłą gracją i szybkością. Ich opasłe brzuchy, zwisające fałdami poniżej metalowych obręczy na biodrach, śmiesznie fruwały w powietrzu podczas każdego ruchu, ale nie krępowały ich ruchów.
- Co to, u licha, jest? – powiększył zdjęcie na ekranie i zmarszczył brwi, takiego kontrastu w fizjonomii nigdy jeszcze nie widział. Stosunkowo długie i umięśnione ręce wiły się, jakby były pozbawione kości, co dziwniejsze, wychodziły nie z ramion, a z kręgosłupa, którego kręgi ostrymi końcami wystawały spod napiętej skóry.
Podniósł z ziemi skręta, zerknął na niego w mroku i uznał łatwo, że jeszcze nie pora go zupełnie wywalać. Wyciągnął zapalniczkę, rozświetlił drobnym płomyczkiem otoczenie, by raz jeszcze zapomnieć wyswobodzić się z problemów.
„Stworzenia z metalowymi nogami... ja między metalowymi skrzyniami...”, oparł głowę o ścianę, wypuścił wolno dym z płuc. „Mam to wszystko w swej niemetalowej dupie”.
- Hmmmmm... – mruknął, odpinając od pasa prostokątny zestaw przetrwania. Popatrzył na niego niepewnym wzrokiem, ale w końcu wzruszył ramionami i bez większych oporów wyciągnął pierwszego batona, który, wedle napisu na folijce, miał być suszonym, wzbogaconym o odpowiedni zestaw witamin kurczakiem.
Wyłączył folder z zapisami i ponownie wszedł w podgląd kamer. Powoli chrupiąc kolejne kęsy pożywienia, w lekkim już znużeniu patrzył na monitor. Dopiero teraz dostrzegł smakowe walory zestawu, chociaż nie, nie smak cenił najbardziej, ale to, że, mimo swych niewielkich rozmiarów, baton tak długo się utrzymywał przy życiu. W palcach był kruchy, a pod wpływem śliny rozpływał się w gęstą maź, trudną do połknięcia, zwiększając swą żywotność.
Zaśmiał się. Gdy był szczylem i złapał gastrofazę potrafił zjeść nawet trawę z ketchupem. „A teraz mam suszonego kurczaka”.
Oparł głowę o ścianę i zawiesił wzrok na skrzyni obok.
- Właściwie, hmmmmm, miałem to miejsce wysadzić w powietrze, ale... cholera, dlaczego? – szepnął zachrypniętym głosem, zaciągając się resztkami skręta. – Oni odlecieli, a mnie przypadła w udziale rozwałka, bez sensu... przecież sam siebie też rozwalę. To mi nie bardzo pasuje. – Przytrzymał się dłońmi kantów skrzyń i wspierając na nich, stanął na jednej nodze, jedynej, która mu została. – Można to przecież inaczej rozegrać. – Sięgnął po laptopy, wsadził je do plecaka. Nie zapomniał o swoim wysłużonym cezram’ie, którego zawiesił na piersi. Uważał, że to najlepszy lekki karabin do akcji w niewielkich pomieszczeniach, stary, ale niezawodny, zupełnie, jak kiedyś kałasznikow. – Niby sam się zgłosiłem, że zostanę, ale... aj sram na to! To było wtedy i... i wtedy nie widziałem dla siebie innego rozwiązania, uch! – stękał z wysiłku, gdy wspinał się na kolejne skrzynie. - Kurwa! Przecież nie będę się przed, echh, przed sobą tłumaczył. Co ja? Sąd jestem, żeby się osądzać? – i zamilkł.
Po ciężkiej wędrówce wreszcie udało mu się wedrzeć na szczyt metalowej konstrukcji. Kucnął tuż pod sufitem, podczołgał się do krawędzi i zerknął przed siebie na pusty korytarz. Przynajmniej sądził, że jest pusty, wszędzie panował mrok i dostrzeżenie czegokolwiek konkretnego nie było łatwe. Jedynie awaryjne światła w rogach ścian świeciły lichą, blado zółtą poświatą.
- Dupa - poświecił w dół latarką, szacując wysokość - połamię sobie gnaty, nie dam... – urwał. Przypomniał sobie, dlaczego nie odleciał z innymi, przypomniał sobie, że wolał wybrać śmierć od życia kaleki z jedną nogą. – Jakoś to będzie – stwierdził. Wsadził latarkę do kieszeni i zrzucił plecak w ciemną otchłań. O laptopy się nie bał, miały wzmacnianą obudowę i nawet czołg im nie był straszny. Położył się na brzuchu, opuścił tułów, zwieszając na rękach i zastygł w takiej pozycji na parę chwil, miał jeszcze drobne wątpliwości, czy aby na pewno dobrze będzie zeskoczyć...
- Aj! – krzyknął, gdy rąbnął o podłogę, wprost na kość ogonową. – Miękniecie, Milowski, miękniecie.
Poczuł mocne pulsowanie w biodrze. „Miękniecie Milowski”, pomyślał i z trudem wstał. Przeciągnął plecak przez ramiona, odpiął od pasa broń i pokuśtykał przed siebie.
Otaczała go cisza i mrok. „W obliczu śmierci, ludzie się zmieniają”, pomyślał, gdy przyłapał się na analizowaniu swego ostatniego zadania. Wcześniej by mu do głowy nawet nie przyszło zastanawianie nad słusznością poleceń przełożonych, ale teraz? Kiedyś wyznawał zasadę „Inni myślą, ja działam” i to mu zawsze pasowało. Do tej pory.
- W końcu to ja podjąłem decyzję, więc mogę ją również zmienić – mruczał, pokonując kolejne metry korytarza. Na wszelkie sposoby próbował pokonać w sobie dysonans między lojalnością wobec obietnicy wysadzenia kompleksu a nagłą chęcią ucieczki.
Doszedł do włazu A-11w. Tutaj znajdowało się zejście do niższych poziomów i dalsze korytarze tego, na którym przebywał. Tutaj musiał podjąć ostateczną decyzję.
Wszedł do komory, skąd prowadziły rozwidlenia na prawo i lewo oraz jedno prosto, opadające, na końcu którego świeciła czerwona lampka, oznaczająca opuszczenie górnego sektora A.
Z lekkim wahaniem skręcił w prawo, w kierunku hali wylotowej. Działał, podejmował decyzje, ale nie był ich pewien.
Szedł milcząc, nie odzywał się do siebie, nawet nie myślał, chciał zachować spokój. Cisza zaczęła go uspokajać. Ale w końcu nie wytrzymał.
- Całe życie biegałem, wykonując czyjeś rozkazy, całe! I co mnie za to spotkało? Urwana noga i śmierć w zapomnieniu. Myślałeś, że będą o tobie pisać w podręcznikach? Naiwny człowieku! Przecież o tym kompleksie nikt nic nie wie, więc jak mają o nim pisać? – Zatrzymał się, nagle coś sobie uświadomił. – Tajemnica... sekret... ale dlaczego? – osunął się na podłogę, wyciągnął laptopa z podglądem do kamer i wszedł do pliku, do którego nigdy nie miał dostępu. Przypomniał sobie, że na samym początku służby w tym miejscu, prawie rok temu, zadał pytanie prezesowi VANCO, firmie rządowej, której własnością był ten budynek, o dostęp właśnie do sekretnych pomieszczeń, „Tajemnica rządowa”, usłyszał w odpowiedzi. Wtedy mu to wystarczyło, nie kwestionował niczego, dostał rozkaz i go posłusznie wykonywał. Ale teraz, kiedy miał kody do wszystkich drzwi i bunt w głowie postanowił się przełamać.
Chwilę szukał właściwego dokumentu, aż w końcu znalazł plik z nazwą „Tajne”.
Uśmiechał się, wklepując właściwy kod.
- O nie... my się tak bawić nie będziemy – odchylił głowę od ekranu, gdy ujrzał obraz. – Wykorzystać mnie chcieli, podłe świnie, szuje ostatnie. Takie świństwa tu robicie? Chcieliście wszystko wysadzić, zniszczyć dowody, niby pod pretekstem walki z wrogiem, a tu proszę! Moja babcia by powiedziała, że wyszło szydło z worka! – wyłączył wizję, wyłączył cały komputer i wstał energicznie. Poczuł w sobie nową moc.
Wyciągnął papierową mapę kompleksu, przyświecił zapalniczką, wybadał miejsce swojego położenia. Znalazł właściwą drogę do włazu, gdzie powinny znajdować się jeszcze jakieś szturmowce. Właściwie trudno się takim pojazdem poruszać w przestrzeni kosmicznej, ale ostatni wehikuł ucieczkowy wykorzystała poprzednia grupa, musiał korzystać z tego, co miał.
Pokuśtykał w odpowiednim kierunku. „Za kilka skrętów powinienem być na miejscu”, stwierdził, otwierając właz A-6, „Jeszcze tylko pięć takich”.
. Pełznął z przyćmionym umysłem. Nawet nie wiedział, o czym myśleć. Z jednej strony dopisywał mu całkiem niezły buntowniczy humor, ale z drugiej był zwyczajnie zdenerwowany na siebie, że tak łatwo dał się podejść, wściekły na swoją naiwną wierność przełożonym i wiarę w to, że ich rozkazy są ostatecznym słowem... potknął się i upadł na twarz.
To go ocuciło, wyswobodziło z myślowego amoku.
Podczołgał się do ściany. Wiedział, że na podłodze, co sześć metrów, tuż przy ścianach są wystające na kilka centymetrów spoiwa, łączące poszczególne segmenty konstrukcji budynku i pomimo ciemności umiał ich unikać, ale to, o co się przewrócił było czymś nowym, czego nie znał.
Wyciągnął latarkę, świecąc po otoczeniu. W końcu trafił, znalazł, co chciał.
- No proszę – mruknął – zupełnie, jak mój kikut, też rozszarpany. - Właściwie zapomniał o tym, że jest otoczony przez wroga i dopiero, gdy znalazł pojedynczą metalową nogę wróciła mu ta świadomość.
Patrzył na nią z ciekawością, nie wiedząc, na które pytanie najpierw szukać odpowiedzi. Dlaczego znalazł tylko jedną? Gdzie się podział jej właściciel? Dlaczego wcześniej nie spotkał żadnego przeciwnika?
- Hmmmm – wzruszył ramionami i odłożył znalezisko. – Na co mi to gówno? że niby dowód ataku? A czy ja komuś chcę udowadniać, co tu się dzieje? Czy ciekawi mnie tak bardzo, co to jest? Ja się chcę stąd tylko wydostać, a potem niech wali się świat. – Wsparł się na rękach, ale całkiem wstać nie zdołał, nagle poczuł mrowienie w rozszarpanym kolanie.
A to go zdziwiło.
Przecież zaraz po tym, gdy pocisk plazmowy zrobił z niego kalekę, wstrzyknął sobie w udo dziesięć miligramów wzmocnionej morfiny, by zatamować krwawienie i znieczulić na cierpienie. Wszelkie czucie w rozerwanej kończynie powinien mieć z głowy na przynajmniej dobę, a tu proszę! Już po niecałych trzech godzinach nerwy dają znać o sobie.
- Co jest? – Zauważył, że po metalowym odnóżu zaczęły przeskakiwać iskry. Chciał go dotknąć, lecz cofnął rękę, czując prąd w opuszkach. – Kirył, nie jest dobrze – mruknął drżącym głosem. Doświadczył w życiu wielu dziwactw, jeszcze więcej widział, ale to było coś nowego. żeby kawałek metalu sam z siebie zaczął nagle wytwarzać prąd i nie pozwalał człowiekowi siedzącemu obok wstać, bo to na pewno była jego sprawka, to już zakrawało na lekką abstrakcję, nawet w tak chorej rzeczywistości, jakiej żył Milowski.
- Nie można po dobroci? – sięgnął po karabinek. – Więc będziemy się złościć - odbezpieczając spust. Wycelował wolno, jednak nie strzelił, tylko rozdziawił w zdziwieniu usta. – Dupa...
Metalowe odnóże poruszyło się, drgnęło raz, drugi, by wreszcie zerwać w powietrze i sztywno stanąć na szpiczastym końcu, jakby do salutowania. W chwilę później, na ułamek sekundy, zabłysło oślepiającym światłem i nagle zgasło. Kirył chciał wstać, ale gdy tylko się poruszył przedmiot znowu ożył, rozświetlając już tylko swą górną powierzchnię. Milowski dostrzegł kilka grubszych segmentów wewnątrz niego, z których wychodziło całe mnóstwo kabelków tworzących razem skomplikowany system sieci połączeń. Rozszarpane końcówki drucików zatańczyły w powietrzu, by po kilku piruetach przykleić do wewnętrznych krawędzi rozszarpanej ramy nogi.
Kapitan zwyczajnie patrzył na dziwaczne przedstawienie. Kompletnie nie wiedział, jak reagować.
Przyklejające się przewody zaczęły tworzyć spójną, gładką ramkę, wykańczając rozszarpaną nogę niczym zabliźniającą się rana. W parę chwil później, po strzępach nie było śladu.
I wtedy Kirył poczuł nasilające się mrowienie w kikucie, które przeskoczyło jeszcze na udo, dochodząc aż do biodra. Odruchowo sięgnął do saszetki z morfiną, ale nie zdołał jej dobyć, nie zdążył. To, co zobaczył wyskoczyło daleko poza jego granice wyobrażeń, nawet upalonych marihuaną, odbierając możliwość reagowania. Dolna kończyna metalowej nogi zadrżała, uniosła w górę i wydłużyła się o trzy segmenty, po czym ponownie opadła na ziemię, jednocześnie grubszym końcem przybliżając do resztek kolana Milowskiego. Leżała przy nim parę sekund w zupełnym bezruchu, błyskając lekkimi spięciami, aż w końcu gwałtownie uderzyła o rozszarpane mięśnie i urwaną kość.
- AAAGHHHHRRRR!!! – przez korytarz przeleciał okrzyk spazmowego bólu.
Zwalił się zupełnie na ziemię i stracił przytomność. Nagle poczuł, jakby ktoś uderzał w całe jego ciało olbrzymim młotem. W ostatnich sekundach świadomości dostrzegł, jak metalowa obręcz przedmiotu zacieśnia się wokół jego kolana, przypalając naderwane ciało.
Czuł w sobie coś nowego.