Czas Końca [fantasy]

1
-Za Rudecję! - wzniósł toast Sarep Rincan, zacny wojak, który przeżył na tym świecie więcej wiosen niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Z dawnej tężyzny fizycznej niewiele już zostało, toteż mocny był przede wszystkim w gębie.

-Za króla! - zakrzyknęli gromkim chórem żołnierze zebrani wokół ogniska.

Blask bijący od paleniska rozświetlał mroki panujące na polanie, raz po raz rzucając światło na wozy wyładowane żywnością przeznaczoną na front. Burzowe chmury przewijały się po nieboskłonie, od czasu do czasu przysłaniając księżyc w pełni.

-Piękna noc...tak tu spokojnie...tak cicho... - powiedział Wilbur Norr, młody adept sztuk magicznych.

-Co?

-Nic, podziwiam piękno natury...jak myślisz, panie, daleko jeszcze do końca podróży?

-Hmm...wyruszyliśmy z Crodin przed dwudziestu dniami, teraz jesteśmy w lesie...tym, jak mu tam...no, w jakiejś chędożonej puszczy. Myślę, że za dwa, może trzy dni powinniśmy dojechać – zamyślił się na chwilę - ty tak od urodzenia wyglądasz?

-Hmm? O co ci chodzi?

-No bo widzisz ten twój nos wystający jakby wieża zamkowa...

-Jak możesz! Nie będę dłużej przesiadywał w takim towarzystwie! - wstał i z zacięciem malującym się na twarzy zdecydowanym krokiem oddalił się w kierunku najbliższego wozu.

-A idźże, i tak tylko powietrze nam marnowałeś! - skomentował jeden z żołdaków.

-Dobra, chłopaki, słuchajcie! - podniósł głos Sarep – Panie kuchmistrzu, przynieś pan ostatnie beczki! Nasza podróż dobiega końca! - zawtórowały mu wiwaty podwładnych – Od jutra ruszamy żwawiej...ale dziś, póki noc młoda, pijemy! Do ostatniej kropli! - po tych słowach gromkie brawa rozniosły się po całej okolicy, wypełniając na chwilę nienaturalną ciszę spowijającą las.





******



Cała polana zdawała się być w ogniu. Zaatakowali niespodziewanie, wyłonili się z mroku niczym zjawy, bezlitośnie mordując większość pogrążonych już we śnie wojaków. Większość wozów trawił pożar, rozprzestrzeniający się coraz dalej przez wzmagające się podmuchy wiatru. Zewsząd do uszu ukrytego Rincana docierały nieludzkie wrzaski konających towarzyszy. Nie był wstanie im pomóc, zresztą nawet gdyby mógł, i tak by tego nie zrobił, jak zawsze martwił się tylko o siebie.



-Jebane skurwysyny!

-Panie...nie powinieneś tak mówić, bogowie patrzą!

-A niech se robią co chcą, w życi to mam...cały transport poszedł się chędożyć, pieprzona jego mać!

-Toteż wypada się pomodlić, prosić o przebaczenie, toż to niewątpliwie za grzechy kara...

-Zamknij się.

-...coś pan popełnił podczas podróży, sam widziałem, mówiłem, trzeba było do ołtarza na klęczkach ...

-Zamknij się! Chcesz żebym ci wepchnął ten twój sterczący nochal w łeb? Zapewniam, będziesz lepiej wyglądał!

-Ale...

-Shhh, chyba wracają...ty, nie mógłbyś czegoś wyczarować? Przecież magikiem jesteś, nie?

-Magiem jak już...ale jakby to powiedzieć... nie do końca ...wyrzucili mnie z uniwersytetu...pozbawili mocy...

-Co? Cholera...schowaj się głębiej bo cię zobaczą!

Wpełzli pod krzewy otaczające butwiejący pień drzewa.

-Ale tu śmierdzi...co to jest? Jakby trupem czuć?

-Trupem? Tak, będziesz trupem jak się nie zamkniesz wreszcie...słyszysz? Już tu są!

Czterej jeźdźcy wyłonili się spośród drzew, oświetleni poświatą bijącą od podpalonych w pierwszym ataku wozów. światło księżyca odbijało się w klingach mieczy. Pędzili wprost na ostatnich wojowników broniących jedynego sprawnego furgonu.

-No co za...jeszcze im mało?!

-Panie...mieliśmy siedzieć cicho...

Bandyci natarli z impetem na przerażonych żołdaków. Atakowali bezbłędnie, jakby gnani jakąś wyższą siłą. Pierwszy z obrońców próbował sparować wyprowadzony na niego cios. Bezskutecznie. Padł trafiony ostrzem pod ramię, kolejny, z rozharataną piersią legł tuż obok. Ostatni próbował uciec, jednak nie na wiele się to zdało. Nie zdążył dobiec do linii lasu, gdy bełt wystrzelony z ciemności ugrzązł w jego plecach, wbijając się po samą lotkę. Jego płuca powoli zaczęły wypełniać się krwią, czekała go powolna, bolesna śmierć. Sarep poczuł dziwny chłód przenikający jego ciało, zasiewający zwątpienie w umyśle. Z tego samego kierunku co pozostali napastnicy, z mroku wyłoniła się kolejna postać, z kuszą w ręku...roztaczała wokół siebie dziwną aurę, wyczuwalną przez wszystkie żywe istoty w okolicy.

-Jakie gnoje...wszystkich wytłukli...jak tu żyć w takich czasach, jeszcze przed chwilą śpiewałeś przy ognisku z piwem w ręku, a tu nagle ani się spostrzeżesz zbój jaki miecz ci w dupę...

-...ehem...

-Czego?

-Nic, nic.

Jeździec zbliżył się do ciał poległych obrońców i zsiadł z konia. Wyczuwał czyjąś obecność w pobliżu. Ruszył powolnym krokiem w stronę rosnących niedaleko krzaków. Zatrzymał się z wzrokiem utkwionym w zbutwiałym pniaku. Natychmiast zbliżyli się do niego jego towarzysze, ustawiając się o parę kroków przed nim. Czterech z nich atakujący wcześniej karawanę równocześnie rozpaliło zawieszone dotychczas na plecach pochodnie. Najbliższy podszedł do kryjówki Sarepa i Wilbura.

-Ty, ten chędożony pies chyba wie, że tu jesteśmy.

-Ależ mości panie, przecież jak mógłby nas zobaczyć...

-Wyłazić. - powiedział syczącym, nieznającym sprzeciwu głosem zbir.

-...

-Wyłaźcie albo spalę was żywcem...sami wybierajcie co lepsze.

Wilbur wstał, ociągając się.

-Drugi też.

Rincan podążył za przykładem niedoszłego maga, i również podniósł się, mamrocząc pod nosem jakieś przekleństwa.

-Idioto! To przez ciebie nas znaleźli! Trzeba było siedzieć cicho jak ci kazałem a nie pieprzyć jakieś głupoty!

-Przecież ja nic nie mówiłem, to pan cały czas komentował starcie...

-Cisza!

Dopiero teraz uważniej przyjrzeli się napastnikom. Mieli na sobie obszerne, czarne szaty, poza jednym, który nosił się na czerwono, a z szyi zwisał mu dziwny medalion przedstawiający płonącą gwiazdę. Jedyne, co dostrzegli pod skrywającym jego twarz kapturem to dwa błękitne, gorejące punkciki w miejscu, gdzie powinny znajdować się jego oczy. Emanowała od niego niesamowita energia, wywołująca strach i zwątpienie w sercach Sarepa i Wilbura. Osobnik ten stał trochę z tyłu, nie odzywał się, a jedyną oznaką, iż żył, było jego spojrzenie, te dwa ogniki utkwione nieustannie w twarzy Rincana.

-Czego tu hołoto jedna? Mało wam zabijania? Proszę bardzo, dalej! Nie krępujcie się! Czyńcie swoją...

-Spokojnie, zaraz do tego dojdziemy. Ale najpierw porozmawiamy. To ty przewodzisz tej karawanie?

-...

-Dobrze, bardzo dobrze...więc musisz być Sarepem Rincanem....taak, czuję tą błękitną krew władców...zmiana nazwiska nic nie pomogła. Jak widzisz, i tak bez problemu cię odnalazłem. Jesteś do bólu przewidywalny, oczywiście...wiedziałem, że nie polegniesz w walce, tak ci zależy na własnym życiu...i niczym innym.

-O czym ty do mnie...przestań pierdolić, czego chcesz?

-Widzisz...skoro i tak wkrótce umrzesz...

-Gadaj zdrów.

-Dokładnie tak jak mówili...mocny w gębie i...to wszystko. Rozkaz wykonany, odnalazłem cię... pozostaje tylko zamknąć tą twoją jadaczkę raz na zawsze. Ale może nie chciałbyś odchodzić samotnie? Może najpierw zabawimy się z twoim przyjacielem? Taak...to niewątpliwie byłoby ciekawe urozmaicenie...

-Co? że...jego? No jak chcesz, ja ci nie bronię.

-Ej, Sarep...

-Czego? Nie widzisz, że próbuję jakoś wydostać się z tej popieprzonej sytuacji? Gdy oni zajmą się tobą, może będę wstanie jakoś się wymknąć... - powiedział ściszonym głosem.

-Ale chcą mnie zabić...

-No i?

-...

-Co jest...?

Oczy szefa bandy zajarzyły się silniejszym blaskiem, medalion na wysokości piersi zaczął się żarzyć. Wyprostował prawą rękę, a z jego palca wskazującego wystrzelił potok iskier oświetlając na ułamek sekundy jego twarz - przerażającą, groteskową twarz, ze, zdawałoby się, zaszytymi ustami, poruszającymi się nieustannie, jednak nie zdolnymi do wydobycia jakiegokolwiek dźwięku. Czoło zdobiła mu wyraźna, głęboka blizna w kształcie gwiazdy. Jego wspólnicy jakby znieruchomieli, patrzyli przed siebie niewidzącym wzrokiem. Sarep próbował krzyknąć, jednak nie był wstanie. Rozdzierający ból przeniknął całe jego ciało, ciarki przeszły mu po plecach.

-Sarep! - usłyszał krzyk – co ci jest? Powiedz coś!

-Nhmm...hrkkk...

-Co żeś mu zrobił niegodziwcze? Odpowiedz!

-Za dużo gadał...nie lubię takich ludzi, słowa, słowa...i nic z nich nie wynika... - rzekł monotonnym głosem stojący przed nim zakapior – zbyt dużo czasu już tu straciłem. On jest ostatnim...nareszcie, koniec...nadchodzi, zbliża się...nikt tego nie powstrzyma... - powiedział do siebie - nie pozostawię żadnych świadków...

Po wypowiedzeniu tych słów żołdak znieruchomiał z otwartymi ustami, oczami zachodzącymi lekką mgiełką.

Wilbur stał skonsternowany – o co chodzi...co to za sztuczki... – pomyślał.

Maszkara ponownie szykowała się do rzucenia zaklęcia, tym razem skierowała swoją dłoń w stronę Norra. Ciemności ledwie rozświetlane przez pochodnie i dogorywające w pobliżu szczątki wozów ustąpiły oślepiającemu blaskowi rozchodzącemu się od palca agresora. Wilbur poczuł mrowienie, stopniowo przechodzące od samych koniuszków palców do czubka głowy. Może przynajmniej pójdzie szybko. Wszelkie cienie jakby się rozpłynęły, noc zdawała się dniem...jasność wypełniała całą okolicę, przenikała w głąb jego umysłu, nie mógł już skoncentrować myśli na niczym innym, tylko to światło...wszędzie światło. Oczami wyobraźni ujrzał twarz swojego przeciwnika, każdy szczegół, najmniejszą zmarszczkę, krople potu spływające po policzkach...nie, to nie on, już nie. Szybował w przestworzach, pośród chmur, dookoła pustka. Pustka? Przecież...tam, daleko, na krawędzi świata – kto to?





Był już dzień. Wschodzące słońce rzucało pierwsze promienie na okolicę. Sarep obudził się z potwornym bólem głowy. Podniósł się, zlustrował wzrokiem swoje ubranie – zupełnie zniszczone. Ból wywołany poparzeniami na rękach i twarzy nie pozwalały mu racjonalnie myśleć. Znajdował się w ogromnym kraterze o urwistych zboczach, ziemia dookoła niego zdawała się wypalona. Gdzieniegdzie ze szczelin w podłożu wciąż wydobywał się duszący, gryzący gardło dym. Zdecydował, że nie może tutaj zostać. Już miał ruszyć, gdy przypomniał sobie o czymś. Rozejrzał się. Tak...nieopodal dostrzegł ciało Wilbura. Podszedł do niego chwiejnym krokiem, obserwował przez chwilę. żyje - pomyślał. Widział poruszającą się rytmicznie pod pozostałościami płaszcza pierś towarzysza.

-Ehh...co za burdel...nie mogę go tak zostawić...

Dochodził już powoli do siebie, toteż wziął na ramię towarzysza niedoli i powoli skierował się w stronę najbliższej skarpy.

Zajęło mu to znacznie dłużej niż myślał i wyczerpało prawie całkowicie jego nadwątlone siły. Przed sobą ujrzał skraj lasu, połamane drzewa z osmolonymi od ognia liśćmi. Ciała czterech jeźdźców leżały nieopodal. Ciała? Raczej ich pozostałości...zmasakrowane, z karykaturalnie powykręcanymi kończynami. Pozbawione były głów, jakby ktoś chciał się upewnić, że na pewno odeszli z tego świata. Krew pokrywała wszystko wokół, trawę, nawet kwiaty, te błękitne, najpiękniejsze. Nigdzie nie mógł dojrzeć tajemniczej istoty czerwieni.

-Macie za swoje chędożone bękarty, syny zawszonych ladacznic! - wychrypiał – tak się kończy stając mi na drodze!

Ostatnie słowa wypowiedział przerywając je potężnymi atakami kaszlu. Nie mógł złapać oddechu. Cholera, muszę odpocząć...ale nie tutaj, nie w tym miejscu skażonym takim okrucieństwem – pomyślał. Ruszył powolnym krokiem w kierunku gościńca, którym podróżował wcześniej wraz ze swoją kompanią. Ułożył bezwładne ciało Wilbura paręnaście kroków od traktu, ukryte za rosnącymi tu ostrokrzewami.

-Gdzie...my...jeste...co...się...stał... - z trudem, ledwie słyszalnie zapytał Norr.

-No proszę, a jednak żyje...śpiąca królewna jedna...myślałem, że będę cię musiał tu zostawić jeżeli nadal będziesz robił za trupa. A gdzie jesteśmy? No cóż, tuż obok tego pięknego leja, na miejscu którego jeszcze niedawno była taka urocza polana. A co się stało to naprawdę pojęcia nie mam...oślepił mnie, skurwysyn, ten w czerwonym...nie mogłem mówić...myślałem, że to już koniec...jakiś mag z niego był pewnie, szczęście, że chyba zginął. A co ty pamiętasz?

-Ja...? światło...ból...nadzieję.

Wilbur ponownie zasnął. Sarep uznał, iż nie warto go męczyć dalszymi pytaniami w tej chwili, to się mogłoby źle skończyć. - ciekawe – pomyślał – czyżby on jednak...

Przytłoczony wydarzeniami ostatnich godzin, nie mógł dłużej ustać na nogach, toteż położył się obok kompana, zasłonięty od strony traktu przez gęste krzewy, i pogrążył się we śnie.





Zbudził go tętent kopyt. Nasłuchiwał przez chwilę, stwierdzając, że dochodzi on od strony krateru. Patrząc z bezpiecznej odległości, rozpoznał na stroju zbliżającego się jeźdźca godło Rudecji. Jak to ma w zwyczaju, nie myśląc zbyt długo wybiegł na drogę.

-Zatrzymaj się! – krzyknął, wymachując rękami – kim jesteś i co cię sprowadza w te strony?

Podróżnik zwolnił, przyglądając się postaci stojącej na drodze nieufnym wzrokiem, zza pasa wyciągnął miecz. Sarep powtórzył swoje pytanie.

-Kim jestem? A co cię to interesuje obdartusie? Chyba widzisz godło na mej piersi, jeśliś nie jest otępiały sam winieneś się domyślić. Nie mam czasu na puste konwersacje. Spieszę z ważnym poselstwem do stolicy. Zejdź mi z drogi, albo będę musiał uznać cię za wroga i, uwierz mi, świat ten nie zna wielu lepszych ode mnie szermierzy.

-Nie mam złych zamiarów, zapewniam. Służę tej samej sprawie co i ty. Czy nie byłbyś skłonny odstąpić trochę świeżej wody i strawy dla strudzonego wędrowca? Jak widzisz, wiele przeszedłem ostatnimi czasy – Rincan od czasu do czasu potrafił nieco załagodzić ton swoich wypowiedzi.

-Nie mam nic. Twierdzisz, żeś mym sojusznikiem? Nie za bardzo chcę w to wierzyć! Co tu się wydarzyło? Co to za dziura, tam, w ziemi? Chyba sami bogowie zeszli na ziemię i stoczyli jaką wiekopomną bitwę!

-Panie, chciałbym ci powiedzieć, lecz sam tego nie wiem... - -stwierdził Sarep przezornie - też byłem niezwykle zaskoczony, gdy to ujrzałem.

-Coś kręcisz, nieznajomy...gdybym miał choć odrobinę więcej czasu zakuł bym cię w kajdany i popędził do najbliższej warowni na spytki...nieważne. Odsuńże się wreszcie i pozwól mi przejechać.

Sarep posłusznie zszedł z drogi. Jeździec ruszył żwawym tempem nie oglądając się za siebie.

-Panie! Jakie wieści z wojny? - krzyknął Sarep w ostatniej chwili.

Posłaniec, nie zwalniając odpowiedział tylko:

-Król nie żyje.







 

 

 

 

2
Technicznie.



Myślników powinno się używać w sposób następujący:

bla bla bla - ple ple ple, czyli spacje przed i po.



Wielokropek:

bla bla bla... ple ple ple, czyli spacja po.



ok, teraz błędy:


-Jak możesz! Nie będę dłużej przesiadywał w takim towarzystwie! - wstał i z zacięciem malującym się na twarzy zdecydowanym krokiem oddalił się w kierunku najbliższego wozu.


średnio mi to zacięcie pasuje... Może raczej oburzenie?


wypełniając na chwilę nienaturalną ciszę spowijającą las.


Hum, hum... Tutaj ostrożnie - w lesie nigdy nie jest cicho. Zawsze coś chrobocze, szeleści, szumi, skrzypi itd.


-A niech se robią co chcą, w życi to mam...cały transport poszedł się chędożyć, pieprzona jego mać!


Zalatuje Sapkowskim. Rzyć przez er zet.


-Shhh, chyba wracają...


To "shhh" jakby wielkobrytyjskie. Psuje klimat. Spolszcz to waść, wstydu oszczędź.


Z tego samego kierunku co pozostali napastnicy, z mroku wyłoniła się kolejna postać


Bez "z mroku" wyglądałoby to lepiej.


Czterech z nich atakujący wcześniej karawanę równocześnie rozpaliło zawieszone dotychczas na plecach pochodnie.


Ostrożnie, mniej wprawny czytelnik może zrozumieć, że zapalili owe pochodnie, mając je na plecach.


Emanowała od niego niesamowita energia, wywołująca strach i zwątpienie w sercach Sarepa i Wilbura.


W co oni zaczęli wątpić? Nie rozumiem.


przerażającą, groteskową twarz, ze, zdawałoby się, zaszytymi ustami, poruszającymi się nieustannie, jednak nie zdolnymi do wydobycia jakiegokolwiek dźwięku.


To zdanie, czyta się, nieprzyjemnie, ze względu, na przeładowanie, przecinków, czyli - można je było rozbić na dwa/trzy krótsze zdanka.




Czoło zdobiła mu wyraźna, głęboka blizna w kształcie gwiazdy.


Dobrze, że nie błyskawicy... Tę gwiazdę mógł mieć chociażby wytatuowaną.


Ciemności ledwie rozświetlane przez pochodnie i dogorywające w pobliżu szczątki wozów


Nie wierzę, żeby wozy transportowe spłonęły tak szybko. Od początku ataku nie minął nawet kwadrans (według mojej logiki).


ziemia dookoła niego zdawała się wypalona. [...] Krew pokrywała wszystko wokół, trawę, nawet kwiaty, te błękitne, najpiękniejsze.


To ziemia była wypalona, czy nie?


Nigdzie nie mógł dojrzeć tajemniczej istoty czerwieni.


Komuś tutaj przyimek uciekł.


-Macie za swoje chędożone bękarty, syny zawszonych ladacznic!


Przecinak po "za swoje".


Cholera, muszę odpocząć...ale nie tutaj, nie w tym miejscu skażonym takim okrucieństwem – pomyślał.


Przeć to nie pasuje do charakteru postaci. Już raczej Wilbur miałby wstręt do okrucieństwa, ale żeby Sarep?


gdybym miał choć odrobinę więcej czasu zakuł bym cię w kajdany


Zakułbym. łącznie.







Pomysł na 3, z wykonaniem też miernie. Błędów jak mrówków.
(\__/)
(O.o )
(> < ) This is Bunny. Copy Bunny into your signature help him take over the world.

3
Pierwsza rzecz: nadużywasz wielokropka. Kilku wyrazów mających na celu naśladowanie dźwięków jest dla mnie niezrozumiałych.

Stylizacja nieco Ci nie wyszła, mieli wyjść zapewne ludzie prości, a naszym oczom ukazali się chłopcy z blokowisk palący trawkę w kilogramach. Przynajmniej takie wrażenie odniosłem. Zbyt nowocześni ci prości ludzie.

Pomysł? Cóż, schematyczny, nie wybijający się poza szablon.

Styl? Amatora czuć na kilometr. Musisz jeszcze dużo popracować.

Nie potrafię powiedzieć o tekście więcej niż, że zaraz po przeczytaniu zapomniałem o czym był. Jednym słowem tekst do dopracowania. Wróć, styl do dopracowania, tekst może kiedyś.



Pozdro.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

4
Dzięki za opinie :)



GreyMoon



Odnośnie błędów technicznych, będę pamiętał na przyszłość. Tyle.







Co do ogólnych uwag typu użycie niewłaściwego określenia to może fakt, ale myślę, że własnie dzięki takiej krytyce moich pierwszych tekstów będę na to zwracał większą uwagę.



Odnośnie rzyci. Zgadza się, znam to z Sapkowskiego, ale przecież takie słowo było normalnie w użyciu w dawnych czasach, prawda? Fakt, że chyba tylko Sapkowski go używał w polskiej fantastyce, no i jest to jego postaci dość charakterystyczny zwrot, ale po prostu podoba mi się :) Mimo to następnym razem spróbuję poszukać czegoś innego.



Z tego samego kierunku co pozostali napastnicy, z mroku wyłoniła się kolejna postać






Bez "z mroku" wyglądałoby to lepiej.


Z tego samego kierunku co pozostali napastnicy, wyłoniła się kolejna postać?



nie, coś mi tu nie pasi w takiej formie. Jak już bez "z mroku", to raczej spróbowałbym całe zdanie zmienić, chociażby skrócić na coś takiego:



"Z mroku wyłoniła się kolejna postać."


Czterech z nich atakujący wcześniej karawanę równocześnie rozpaliło zawieszone dotychczas na plecach pochodnie.
Ostrożnie, mniej wprawny czytelnik może zrozumieć, że zapalili owe pochodnie, mając je na plecach.


Dlatego jest w tym zdaniu "dotychczas", co uznałem, iż wyjaśnia sytuację. Chociaż może tak nie do końca.


Emanowała od niego niesamowita energia, wywołująca strach i zwątpienie w sercach Sarepa i Wilbura.







W co oni zaczęli wątpić? Nie rozumiem.


W szanse Polski na wygranie chociaż jednego meczu na EURO 2008 :D Chociaż może nie, to nie to :)


Czoło zdobiła mu wyraźna, głęboka blizna w kształcie gwiazdy.



Dobrze, że nie błyskawicy... Tę gwiazdę mógł mieć chociażby wytatuowaną.


Taak...faktycznie, czytając to zdanie już po skończeniu opowiadania przypomniałem sobie, że ktoś już miał podobną sytuację w jakiejś książce. No ale mniejsza o to, o tatuażu też myślałem, wogóle o całej twarzy wytatuowanej jakimiś przedziwnymi znakami. Widać źle wybrałem.


Ciemności ledwie rozświetlane przez pochodnie i dogorywające w pobliżu szczątki wozów



Nie wierzę, żeby wozy transportowe spłonęły tak szybko. Od początku ataku nie minął nawet kwadrans (według mojej logiki).


W pierwotnym zamyśle atak przedstawiony w tekście powinien być drugim, ale jakoś ostatecznie zapomniałem wspomnieć o tym...no i to w pierwszym natarciu wozy miały zostać podpalone. Ehh...


ziemia dookoła niego zdawała się wypalona. [...] Krew pokrywała wszystko wokół, trawę, nawet kwiaty, te błękitne, najpiękniejsze.



To ziemia była wypalona, czy nie?


Była, ale w kraterze. A Sarep już z niego wyszedł (w zamyśle).


Nigdzie nie mógł dojrzeć tajemniczej istoty czerwieni.



Komuś tutaj przyimek uciekł.


Zmieniałem ten fragment parokrotnie i najwyraźniej przy okazji zjadłem "w".


Cholera, muszę odpocząć...ale nie tutaj, nie w tym miejscu skażonym takim okrucieństwem – pomyślał.



Przeć to nie pasuje do charakteru postaci. Już raczej Wilbur miałby wstręt do okrucieństwa, ale żeby Sarep?


Dobra. Racje masz, przyznaję bez bicia. Mogłem to bardziej wulgarnie ująć, to byłoby ok.





weber



Wielokropek, tak, zdecydowanie za dużo go tutaj, ale odruchowo pisałem w ten sposób. Bodajże gdzieś na tym forum wyczytałem niedawno, że to jeden z podstawowych błędów początkujących. Zgoda. Będę się wystrzegał.


Zbyt nowocześni ci prości ludzie.


To znaczy? Chodzi ci o słownictwo, jakim się posługują w dialogach?



Weber edit: Dokładnie o to.



-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------



Podsumowanie:



To było moje pierwsze opowiadanie i zamierzam pisać dalej. Mam nadzieję, że z czasem nabiorę wprawy i nie będę popełniał takich durnych błędów.



Drugie opowiadanie w drodze. Dużo lepiej, płynniej idzie mi jego pisanie. Myślę, że będzie lepsze. Jak tylko skończę, przeczytam parę razy, poprawię te błędy, które będę wstanie wywchwycić i jeżeli będę czuł, że jest gotowe do publikacji, to umieszczę je tutaj. Tematyka trochę inna, choć raczej trzymam się konwencji fantasy.



Jeszcze raz dziękuję za krytykę i postaram się wyciągnąć odpowiednie wnioski :)

5
Pomysł: 3-

Zdecydowanie zbyt słaby, oklepany i nudnawy. W zasadzie nic co się zdarzyło w twojej historii nie porywa i nie ciekawi. O właśnie tak, nie wywołałeś we mnie nawet krzty zaciekawienia.



Styl: 3

Słabiutko. Wręcz na poziomie podstawówki... no najwyżej gimnazjum. Widać, że się starasz i masz jakąś wizję wydarzeń, ale przedstawienie ich tak, by zachwycały albo chociaż nie nudziły jeszcze nie leży w twojej mocy. Musisz nad tym popracować, więc czytaj dużo i dużo pisz.



Schematyczność: 3=

Ze świtem fantasy można zrobić wszystko, a jednocześnie trudno być oryginalnym. Ty nie byłeś.



Błędy: 2

Wielokropki, których było zdecydowanie za dużo i interpunkcja, która miejscami leżała.



Ogólnie: 2+

Absolutnie nie powala.
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.

„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.

"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”