Casting na Króla [parodia fantasy]

1
Jako, że niniejszy tekst jest parodystyczną wprawką, sukcesem będzie jeśli się uśmiechniesz. Miłej lekturki...



Casting na Króla



Promienie słońca przebijały się powoli przez zachmurzone niebo oświetlając stopniowo wysokie wierze, rozległy pałac władcy i mrowie budynków na wyspie, która spokojnie płynęła po niebie otoczona przez kawałek morza – urodziwą pamiątkę z powierzchni.

Zza chmur wyłoniła się skrzydlata bestia, miotając się dziko na wszystkie strony. Białowłosy Jeździec z trudem utrzymywał kierunek. Uspokojony nieco widokiem zbliżającego się ocalenia, zacisnął zęby i trzymał się kurczowo. Miał nadzieję, że potwór zbyt zmęczony rzucaniem się we wszystkie możliwe kierunki nie ominie wyspy. Smok zniżył lot i zanurzywszy paszcze w wodzie pruł tafle zostawiając za sobą równoległe pręgi. Obserwował przez chwile szybko oddalający się widok, a obróciwszy się ku przodowi przywarł natychmiast do zwierzęcia o mało co nie zahaczając o krużganek na wieży obserwacyjnej. Jego włosy musnęły poręcz i dłoń żołnierza, który akurat wyszedł z komnaty usłyszawszy dziwny pomruk smoka. Wszystko zaczęło nagle wirować z zawrotną prędkością i poczuł, że spadają. Tuż nad placem potwór wyrównał lot i obrócił się brzuchem do góry. Nim Białowłosemu przestał kręcić się świat, wyleciał z siodła i spadł ciężko na plac z głuchym szczękiem kolczugi ukrytej pod kaftanem.

- Robie się na to za stary… – jęknął podnosząc się z wolna. Rozejrzał się, czy ktoś go nie atakuje. Stwierdziwszy, że jednak nie, pokuśtykał do bocznych drzwi pałacu. Zakołatał donośnie. Otworzył chłopiec o kruczoczarnych włosach i okrągłych drucianych okularach.

- Czy my się skądś nie znamy? – spytał Jeźdźca wpatrując się w jego bliznę w kształcie błyskawicy.

- Wątpię – odparł zgryźliwie – zapamiętałbym taką paskudną gębę.

Urażony chłopak zastanawiał się czy pokazać mu autentyczną drogę, czy może jednak nie… Końcem końców doszedł do wniosku, że pomiędzy zrobieniem na złość, a histeryczną ucieczką przed gniewem władcy istnieje drobna, acz ważna różnica. Z bólem serca odrzucił pomysł wysłania go do lochów z karteczką dla mistrza tortur „obraza majestatu H.P.”. Wytłumaczywszy co i jak, powrócił do pilnowania drzwi.

Podstarzały jeździec włóczył się po korytarzach powtarzając ciągle:

- Prosto i w prawo…prosto i w prawo…a może w prawo i prosto?

Na myśl cisnęły mu się wspomnienia, jak po jednym podmuchu wiatru potrafił znaleźć wyjście z puszczy, ale nie chciał się dobijać. Nikt z napotkanych nie rozumiał o co się mu rozchodzi. Wszyscy z rozbrajającym uśmiechem szczebiotali coś pokazując na wysokie sklepienia. W końcu znalazł wielkie wrota z napisem:



Casting na władcę Mantarii



Przewodniczący jury:

Hairoth Spansey



Proszę wchodzić POJEDYńCZO!



Z potoku słów zrozumiał aż cztery: „na władcę” i „Hairoth Spansey”, choć co tych ostatnich nie był całkowicie przekonany. Gdyby nie postępująca głuchota przystawiłby ucho, próbując poznać liczbę wrogów, rodzaj noszonej zbroi i pozycje społeczną wsłuchując się w chrzęst skórzanego obuwia. Zamiast tego zapukał i wszedł. Znalazł się na obszernym, słonecznym dziedzińcu porośniętym trawą. Na środku stał misternie rzeźbiony stół, za którym siedział jakiś młodzieniaszek na tronie. Obok przycupnął niski i łysawy skryba z pulpitem na kolanach.

- Podejrzany typek – pomyślał – trzykroć młodszy, a taki poważny…za poważny jak na swój wiek i za spokojny jak na pusty pałac pełen obcych typków. Nie podoba mi się to…

Podszedł z kamienną twarzą, skłonił się lekko i usiadł we wskazanym krześle. Hairoth odstawiwszy kielich, spojrzał badawczo na przybysza.

- Imię?

- Harrygerd.

- Zawód?

- Emerytowany zabójca potworów.

- Czemu sądzisz, że będziesz dobrym władcą?

Harrygerd poczuł się zbity z tropu. To miał być wybór na króla czy dobrodzieja?

- Będę strzegł ludu, rozwiąże większość armii, aby chłopi mogli pracować na swych polach, przygarnę wdowy i sieroty, zadbam o braterskie stosunki z sąsiadami – wyrecytował usłyszaną gdzieś formułkę.

- A nieposłuszni władzy? – spytał z błyskiem w oku.

Emerytowany zabójca poskrobał się po głowie. Co by zrobił z nieposłusznym smokiem?

- Zabić, usmażyć, resztę sprzedać – odparł dumnie.

Skryba urwał w pół zdania i spojrzał oszołomiony na Harrygerda. Zerknąwszy kątem oka na spokojne oblicze Hairotha powrócił do pisania.

- Skontaktujemy się z panem – powiedział beznamiętnie.

Skłoniwszy się, wyszedł. Na korytarzu spotkał marynarza i dziwnego jegomościa w dredach, chuście na głowie i dyndającym kompasem u pasa, zmierzających na dziedziniec.



- Panie Gibbs!

- Tak, kapitanie?

- Gdy ja będę czarował te książątko, przypilnuj żeby załoga się nie rozlazła.

- Tak, kapitanie. Właściwie to czemu chcesz zostać królem…czegoś-tam?

- Założę gorzelnie i będę miał więcej rumu niż wszystkie szelmy Karaibów

razem wzięci.

- Sir, nie jestem pewien czy ten cały Spansey na to przystanie.

Kapitan się zatrzymał.

- I dlatego cicho-sza, kapewu? Jak się dowiedzą o pędzeniu…

Nagle z wnęki wyłonił się siwy staruszek o wyglądzie mordercy. Kapitan krzyknął i chowając się zza Gibbsa wyjął pistolet.

- Czy ktoś tu wspominał o pędzeniu? – spytał odsłaniając rząd złotych zębów w szczerym słowiańskim uśmiechu – spokojnie szajbusie.

- A ty to kto? - spytał kapitan nie opuszczając broni

- Egzorcysta i bimbrownik. Ta czarna łajba w porcie to twoja?

- Można to tak ująć – odparł z uśmiechem – a właściwie to czemu się czaisz w ciemnościach?

- Przykucnąłem se, żeby napić się trochu na rozjaśnienie umysłu – a jako dowód pokazał wysuszoną do połowy flaszkę.

Widząc bratnią duszę kapitan opuścił pistolet, chwycił flaszkę i pociągnął kilka łyków.

- Ależ poczęstuj się… – szepnął do siebie staruszek - a już myślałem, że nie spotkam swojego.

- Od wejścia do portu nic nie piłem, a rum skończył się jeszcze na morzu – poskarżył się oddając pustą flaszkę.

- A tak wracając do portu. Jak tu się dostałeś? Przecie wyspa szybuje w chmurach.

- Panie Gibbs! Opowiedz mu, a ja ide przejąć władze – i oddalił się swym specyficznym chodem.

- Słyszałeś kiedyś o morskich żółwiach…



Przemierzając korytarz, doszedł do wielkich wrót.

- Kass-ting…kiss-ting…co to do cholery jest casting?!

Już miał chwycić za klamkę, kiedy z bocznego korytarza wyłonił się wysoki facet w dziwnym hełmie, bawiąc się metalowymi kulkami, które latały nad jego dłonią. W połowie drogi potknął się o jakiegoś małego człowieczka ze złotym pierścieniem zawieszonym na szyi.

- Gandalf? – spytał niziołek zadzierając głowę.

Magneto uznał, że potknął się o swój płaszcz, więc szedł dalej nie patrząc pod nogi. Zignorowany bohater wodził za nim tęsknym wzrokiem przez chwile, a potem zniknął w bocznym korytarzu.

- Czemu sądzisz, że to ty właśnie zostaniesz królem? – spytał drwiąco pseudo-Gandalf, podchodząc bliżej.

- Synu – odparł nonszalancko celując pistoletem w jego nos – jestem kapitan Jack Sparrow, wystarczy?

- Jak zwykle pewny siebie – zaśmiał się. Pistolet lekko zadrżał i zaczął się obracać wokół własnej osi. Jack próbował powstrzymać bunt własnej giwery, lecz zanim się spostrzegł celowała już w jego twarz. – wystarczy jedno pociągnięcie a… - przerwał czując zimny sztylet na szyi.

- Plastikowy. Nie łódź się mutancie – szepnął łysy mięśniak wyłaniając się z cienia - wystarczy jedno pociągnięcie a pożegnamy się.

- Władanie nekromantami się znudziło, co? – zagaił Jack, siląc się na wesołość.

- Nawet nie wiesz jak.

Sparrow nerwowo wpatrywał się w wiszący w powietrzu pistolet. Jego pistolet!

Wrota cicho się uchyliły. Wyjrzał zza nich skryba i rozejrzał się badawczo po korytarzu. Widząc grupę integrującą się ze sobą mruknął tylko „następny” i znikł. Zanim ktoś zdołał się poruszyć, do środka wślizgnął się staruszek w gumofilcach.



Hairoth siedział zamyślony, studiując dokumenty podawane przez skrybę. Na widok nowego kandydata poderwał się z miejsca.

- Nie sądziłem, że się zjawisz. Czuje nad wyraz zaszczycony – zaśmiał się Hairoth. Skryba obrzucił go podejrzliwym spojrzeniem, zdziwiony zmianą nastroju i zgorszony taką poufałością. Jak tak w ogóle można! ON i ten stary brudas!

Dalsze roztrząsanie sprawy przerwało skinienie Spanseya, więc oddalił się potulnie.

- Nie widzieliśmy się ze dwadzieścia lat, a ty nic się nie zestarzałeś.

- Alkohol dobrze konserwuje – odparł drwiąco.

Hairoth chwycił tace niesioną przez sługę i nalał obojgu z karafki, której ściany ciągle zmieniały kształty. Egzorcysta pociągnąwszy łyk zakrztusił się. Ze zdziwienia oczywiście.

- Tak, tak, to najszlachetniejsza wódka z zapasów twojego ojca, schowana w gardle krowy przed pogromem carskim, a resztę już znasz. – powiedział Spansey, kiedy Jakub ochłonął. Odczekał aż staruszek wypije, zbada zapach, wypije, oceni smak, wypije, przyjrzy się konsystencji i ruchem eksperta odstawi szklankę.

- Wybacz, ale musze zadać ci takie same pytania jak poprzednikom. Czemu sądzisz, że będziesz dobrym władcą?

- A kto powiedział, że mam być dobry? – prychnął zdumiony. Hairoth obserwował go spokojnie, wiec postanowił ciągnąć dalej – wprowadzę rządy twardej ręki, bo tylko takie gwarantują posłuszeństwo i szacunek dla króla…

Skryba zaczął się już martwić. Nie rozumiał coraz więcej słów, a wszystkie je musiał zapisać…najpierw był jakiś car teraz ten król…po co komu używać takich szczególnie wymyślnych wyrazów?

- A w razie buntu?

- Będę się musiał dostosować do reguł tego twojego świata.

- Czyli?

- Przedyskutujemy wszystkie „za” i „przeciw”.

- Czy aby nie będziesz chciał zmienić ustroju?

- A po jaką cholerę? – spytał zgryźliwie Egzorcysta, którego te pytania zaczęły lekko irytować. Skryba spadł z wrażenia rozlewając atrament z kałamarza. Fakt, że ktoś ośmielił się TAK bezczelnie zwrócić do jego pana był, mówiąc łagodnie, wstrząsający. Osłupiały spojrzał na śmiejącego się Hairotha i na ciągle żywego staruszka. Nie wiedział co zaskoczyło go bardziej. Dławiąc gniew pozbierał arkusze papieru i wyjąwszy spod siedzenia nowy kałamarz usiadł z powrotem.

- Demokracja to chaos – ciągnął dalej Egzorcysta przerwany wątek – komunizm to burdel. Rządzi ten, kto daje więcej. Monarchia jest najlepsza.

Zza wrót dobiegały odgłosy przepychanki. Padł strzał. Nie było słychać upadającego ciała, więc nikt się tym nie przejął. Skryba stwierdziwszy, że po dzisiejszym wstrząsie już nic nie jest wstanie go zdziwić, nawet nie oderwał wzroku od pulpitu. Zgiełk na korytarzu wzmagał się. Z początku słyszeli grad przyciszonych przekleństw i wyzwisk, potem odgłosy odbijania się czegoś ciężkiego od ściany.

- Ktoś dobrze się bawi – mruknął Egzorcysta.

- Służba zaprowadzi cię do pokoi – powiedział zamyślony Hairoth zerkając z zaciekaiwniem na wrota. U jego boku stanął czarnowłosy chłopak w drucianych okularach, wezwany skinieniem przez skrybę.

- Dobrze wiesz, że… - zaczął wojowniczo staruszek.

-…że nic tu po tobie – uciął chłodno – tam są boczne drzwi.



Ledwo Egzorcysta zniknął za małymi drzwiczkami, wszedł wysoki rycerz zakuty w czarną zbroję, niosąc wielki buzdygan. Zatrzymawszy się przed krzesłem, drgnął sztywno w przód, w wymuszonym i nienaturalnym ukłonie. Położył broń na stole i usiadł z głośnym chrzęstem. Hairoth przywitał go ironicznym uśmieszkiem.

- Chyba nie przybyłeś na casting?

- Nie…przyleciałem na wybór władcy Mantarrrrri…- odparł zimnym szeptem.

No ładnie – pomyślał Hairoth – kolejny nie rozumiejący międzynarodowych zwrotów. Materiał do zapamiętania: nigdy więcej!

- Wiesz jak cię nazywają w większości krain?

- świńskie oczka – szepnął rozdrażniony

- Nie…no może też. Nazywają cię ”wrogiem wolnych ludów śródziemia”. Jak z taką etykietką zamierzasz zbudować spokojne państwo? – spytał zgryźliwie Hairoth. Wiedząc że na odpowiedz przyjdzie trochę poczekać zaczął popijać szmaragdowe wino z pucharu. Sauron siedział nieruchomo, nie zdradzając uczuć i myśląc usilnie.

- Będę strzegł ludu, rozwiąże większość armii, aby chłopi mogli pracować na swych polach, zadbam o braterskie stosunki z sąsiadami, przygarnę wdowy i sieroty…

Wizja wspólnych wieczorów przy kominku w przyzamkowym sierocińcu, gdzie Sauron czytałby dzieciom na dobranoc bajki o wesołych Hobittach było patologicznym urojeniem. Hairoth najpierw zaczął się krztusić, potem wybuchł takim śmiechem, że skryba poderwał się z przerażenia. Srebrny pierścień na wielkiej czarnej rękawicy zaczął się jarzyć ognistymi literami. Kiedy pierwszy atak minął rzucił mu chusteczkę.

- masz…wytrzyj się… z wina – wybełkotał Hairoth śmiejąc się. łzy zaczęły mu spływać po policzkach, więc wziął drugą od skryby. Sauron mruczał wściekle, lecz siedział spokojnie. „Gdyby nie był tym, kim jest… - myślał”. Zauważywszy beznadziejność sytuacji wstał i zaczął zmierzać ku wyjściu. Hairoth nadal chichocząc wyszedł bocznymi drzwiami na korytarz i czekał ukryty za kolumną. Niewzruszony skryba zmarszczył brwi myśląc ile czasu jego pan marnuje na sprawki, których on nie rozumi. Nie zauważył nic godnego uwagi oprócz grupki śmiejących się dziwaków.



Wrota prowadzące na dziedziniec otworzyły się z łoskotem i jakiś człowieczek stojący tuż przy nich poleciał na przeciwległą ścianę. Nikt nie zainteresował się trzaskiem łamanych kości, bo wszyscy pochylali się nad jakąś księgą.

-…i wtedy przyszedł do mnie Aragorn – czytał Sparrow - Stanął przed mymi wrotami, lecz ja słyszałem tylko rżenie konia…no nieźle się zapowiada… tuż za nim niedobitki z poprzedniej potańcówki u Denethora …

- Tu wcale tak nie pisze! – oburzył się goblin ze służby Saurona.

- Bo trzeba czytać między wierszami, autorzy najlepsze rzeczy zawsze przemilczają…

- Mój pamiętniiiik! – rozległ się wściekły szept. Wszyscy odwrócili się przerażeni utkwiwszy oczy w wielkim buzdyganie wzniesionym do ataku.

- Ktoś coś mówił? – zainteresował się Jack.

Hairoth spokojnie spoglądał na latających ludzi. Część próbowała się ratować ucieczką, lecz Sauron z zadziwiającą szybkością uświadamiał im, jak bardzo się mylą. Kiedy tylko pierwszy towarzysz śmiechu nagle zniknął, Jack Sparrow zaczął się chyłkiem wymykać z pola rażenia. Po odrzuceniu jeszcze jednej postaci Sauron ujrzał go skulonego, jak umykał z księgą pod pachą.

- Ty…- szepnął wściekle.

- Kto? że niby ja?

Wyciągnął wielką rękę, aby pochwycić pamiętnik, lecz Jack czmychnął ku oknu, wdrapał się na parapet. Sauron powoli szedł chichocząc złowieszczo.

- Zapamiętaj ten dzień, jako ten, w którym o mały włos nie złapałeś…

Sauron wziął potężny zamach i rzucił w niego buzdyganem. Jack zastanawiał się chwilę, czy by nie dokończyć swojej ulubionej kwestii, ale ostatecznie widząc zbliżający się pocisk, skoczył.

- To by było na tyle – rzekł wesoło Hairoth do skryby – kto tam jeszcze był chętny?

- Chętnych było wiele, o panie, ale sprawnych pozostało tylko dwoje – rzekł spoglądając na porozrzucane ciała – księżniczka Ksjena i Lord V-coś tam.

Zaczęli iść korytarzem rozmawiając o niedawnych zdarzeniach.

-…jednakże zdaje mi się, panie, że Saurona gdzieś zabili – rzekł zamyślony skryba

- Sauri wiecznie żywy – zaśmiał się Hairoth – swoją drogą, jakby go przywiązać na dwieście lat do wulkanu na pustyni, to potem mógłby się okazać całkiem przyjaznym facetem…porozmawiałby…ciekawe co teraz robi.

- Chodzą plotki po wyspie, że reklamuje bieliznę dla puszystych.

- przecież nie ma ciała…

- …zakłada ją, panie, na zbroje – odparł skryba siląc się na powagę.

Wychodząc na pałacowy dziedziniec zauważyli smukłego elfa wpatrującego się we szkarłatny horyzont.

- Wstaje czerwone słońce, krew przelano tej nocy.

- Przecież to zachód, a nie wschód słońca – stwierdził posępnie skryba – komuś się tu chyba pomyliły kwestie…

Hairoth nie mógł już tego ścierpieć. Oparł się o ścianę pałacu i czekał, aż szum w głowie ucichnie.

- jak tylko Sauron odleci – wymamrotał – zbierzesz moją gwardię i oczyścisz pałac z tych oszołomów. Nie chce ich tu widzieć!

- tak jest, panie…Ale któż zostanie władną Mantarii?

- Ty. Wybierzemy jakąś marionetkę, ale to ty będziesz rządził. Chyba nie myślałeś, że zrobię królem kogoś zupełnie mi nieznanego?
jestem, więc pisze...


Jedni myślą, że piszą. Drudzy piszą, że myślą.

2
Jako, że niniejszy tekst jest parodystyczną wprawką, sukcesem będzie jeśli się uśmiechniesz.
Odniosłeś sukces. Zaczęłam się śmiać przy Sauronie i jego obietnicach. Ten moment był świetny. (; Ogólnie Sauron i Sparrow byli najlepsi (jestem kapitan Jack Sparrow, wystarczy? :lol:), reszta kandydatów na króla nie była jakaś powalająca. Na początku doznałam jakiegoś pomieszania: nie wiedziałam w końcu kto jest Eragonem, kto Potterem, a kto Geraltem (czy było trzy w jednym?). Tekst wymaga drobnej kosmetyki, ale nic nie przeszkadzało mi w czytaniu, nie pamiętam żadnych zgrzytów :]



Pozdrawiam (:
czas poplątał kroki; jest łagodny i beztroski

ma zielone kocie oczy, tak samo jak ty

3
Przecinki.

Zdania złożone. Zdania składowe.

Właśnie. Tam nie masz przecinków.



Cóż. Tekst? Zabawny.

Magneto pomylony z Gandalfemf? Przepiękne.

Pamiętnik Saurona? Jeszcze lepsze.

Logika Wędrowycza? Bardzo dobra.

Sparrow... Przegiąłeś XD



jednak trudno było się we wszystkim połapać. Toporny styl. Idzie się zgubić ;)



Ale, podoba mi się...
Are you man enough to hold the gun?

4
Testudos pisze:


jednak trudno było się we wszystkim połapać. Toporny styl. Idzie się zgubić ;)




a jakiej konkrety? gdzie tak strasznie zagmatwałem?
jestem, więc pisze...


Jedni myślą, że piszą. Drudzy piszą, że myślą.

5
Gdzie? Na samym początku, to raz. Nic nie połapałem ^_^'



Głównie to w momentach pojawiania się nowych bohaterów i w miejscach, gdzie tych bohaterów jest wielu.

Przeczytaj parę razy ;)
Are you man enough to hold the gun?

6

Jako, że niniejszy tekst jest parodystyczną wprawką, sukcesem będzie jeśli się uśmiechniesz. Miłej lekturki...



Casting na Króla



Promienie słońca przebijały się powoli przez zachmurzone niebo oświetlając stopniowo wysokie wierze, rozległy pałac władcy i mrowie budynków na wyspie, która spokojnie płynęła po niebie otoczona przez kawałek morza – urodziwą pamiątkę z powierzchni.


Odniosłeś sukces już w pierwszym zdaniu. Wieże. Tak ma być. Tłusty ortograf na samym początku tekstu to groteska jakaś jest?



W każdym razie parsknąłem śmiechem. Dopiąłeś swego :)



Smok zniżył lot i zanurzywszy paszcze w wodzie pruł tafle zostawiając za sobą równoległe pręgi. Obserwował przez chwile szybko oddalający się widok, a obróciwszy się ku przodowi przywarł natychmiast do zwierzęcia o mało co nie zahaczając o krużganek na wieży obserwacyjnej.


że niby smok obserwował, a później przywarł do zwierzęcia? A propos, ja będąc smokiem śmiertelnie obraziłbym się za zezwierzęcanie mojego skrzydlatego rodu.



Otworzył chłopiec o kruczoczarnych włosach i okrągłych drucianych okularach.


Może to zbytnie czepianie się, ale okulary nie są cechą wyglądu. 'Chłopiec o okularach'... Proponuję 'chłopiec o kruczoczarnych włosach, noszący okrągłe okulary.' Coś takiego, byleby 'o' nie odnosiło się do okularów.





- Gdy ja będę czarował te książątko, przypilnuj żeby załoga się nie rozlazła.


To książątko. Das, capisci?



- Służba zaprowadzi cię do pokoi – powiedział zamyślony Hairoth zerkając z zaciekaiwniem na wrota. U jego boku stanął czarnowłosy chłopak w drucianych okularach, wezwany skinieniem przez skrybę.

- Dobrze wiesz, że… - zaczął wojowniczo staruszek.

-…że nic tu po tobie – uciął chłodno – tam są boczne drzwi.


KTO uciął? Hairoth, Potter czy skryba?



Niewzruszony skryba zmarszczył brwi myśląc ile czasu jego pan marnuje na sprawki, których on nie rozumi.


To przypadek czy celowa stylizacja skryby na wsiową ciotę? Nie rozumim.



Za pomysł 5+. Wędrowycz i Sparrow w jednym tekście... Podczas czytania fragmentu z pamiętnika Saurona o mało nie spadłem z krzesła ze śmiechu :) Kass-ting... To też dobre.





A słyszeliście historię o żółwiach morskich?
(\__/)
(O.o )
(> < ) This is Bunny. Copy Bunny into your signature help him take over the world.

7
Cóż... Ortograf był brzydki, groteska czy nie. I "POJEDYNCZO", nie "Pojedyńczo".



I wykorzystywanie swojego nicku do nazywania bohatera według niektórych zakrawa na amatorszczyznę.



I były drobne błędy w zapisie dialogu, pamiętaj, że:



"- Masz...".



Ale podobało mi się. Udało Ci się wycisnąć oryginalność, łącząc postaci z dość... odległych frontów. Patrz inne posty.



Ogólnie jednak... odczucia pozytywne. Zwykle, widząc ortograf na dzień dobry, uśmiecham się uprzejmie i wychodzę po angielsku, ale tym razem... Duży plus. Z czwóreczką.



Pozdrawiam.

8
Eitai Coro pisze:
I wykorzystywanie swojego nicku do nazywania bohatera według niektórych zakrawa na amatorszczyznę.








A bo to jeden Hairoth kroczy po tej ziemi? Osobiście znam trzech 8)
jestem, więc pisze...


Jedni myślą, że piszą. Drudzy piszą, że myślą.

9
Osobiście znam trzech Cool


Niestety, my tylko jednego.
(\__/)
(O.o )
(> < ) This is Bunny. Copy Bunny into your signature help him take over the world.

10
wypomnieli ci "wieże" i "pojedyńczo" - też bym to uczynił i czynię. Szczypie w ączy :P



Pisząc gwarowo: zakręcone w kosmos.



Po mojemu.



Bardzo oryginalne i krzepkie. Uśmiałem się. Jeszcze nie widziałem tylu "bochateruf" w jednym tekście. Niezłe :)
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”