"In the court of the Pumpkin King" [Groteska, Gore

1
[GłUPIE Aż SZCZYPIE. PRZED PRZECZYTANIEM SKONSULTUJ SIę Z LEKARZEM LUB FARMACEUTą.]







[YE’ BE WARNED!!!]













“But who here would ever understand

That the Pumpkin King with the skeleton grin

Would tire of his crown, if they only understood

He'd give it all up if he only could”

- Jack Skellington

“Nightmare Before Christmas”



***



[Oklaski] [Aplauz] [Jingle]



- Witam Państwa bardzo serdecznie w talk show „Z Cammeron wśród ludzi”! Niezmiennie prowadzącą jestem ja - Cammeron Vega. Niedługo dołączy tajemniczy gość, z którym będę mogła poprowadzić jak zwykle fascynujący wywiad. Dziś wyjątkowa noc Halloween, więc gość musi być również odpowiedni. Mam zaszczyt powitać człowieka, którego chyba nie trzeba przedstawiać miłośnikom groteskowego, czarnego humoru. Powiem tylko tyle: Proszę chylić czoła przed Dyniowym Królem! Hector Vellingberg przed Państwem!



[Oklaski] [Jingle]



- Witam Pana.

- Zapomniała Pani o „Innocent”...

- Słucham?

- Hector Innocent Vellingberg. To niezmiernie istotne...

- Doprawdy?

- Tak.

-W takim wypadku przepraszam. Zatem przed Państwem: Hector Innocent Vellingberg!



[Aplauz] [Werbel]



- Tak lepiej?

- Zdecydowanie.

- Doskonale. Może zaczniemy?

- To Pani program...

- Ach tak. Zatem jak się Pan czuje przed swoim corocznym Halloween’owym show?

- źle.

- Co się stało?

- Wczoraj zostawiła mnie żona...



[śmiech] [Werbel] [Oklaski]



- Co to było?

- Co takiego, Panie Vellingberg?

- Ten werbel i śmiechy?

- Podkreślenie żartu.

- Jakiego żartu?

- Tego z żoną...

- To nie żaden zgryw. To fakt i to bynajmniej nie śmieszny. Płakać mi się chce...



[Werbel] [śmiech]



- No i znowu?

- Co tym razem?

- To nie był żart. śmie pani żartować, myśląc, że to żart. To wcale nie jest zabawne...



[śmiech] [Jingiel]



- No, kurwa mać!

- Panie Vellingberg...

- Przesadzacie!

- No dobrze, już więcej nie będzie...

- Mam nadzieję.

- Ale proszę powściągnąć język.

- Postaram się.

- Więc, jaki był powód waszego rozstania?

- Ciężko mi o tym mówić, to świeża sprawa...

- Rozumiem, ale wie Pan, talk show skłania do szczerości...

- Chyba miała pani na myśli honorarium...

- Panie Vellingberg!

- Dobrze, dobrze. Jeśli chce Pani wiedzieć, dlaczego zostawiła mnie żona, powiem...

- Nie tylko ja. Tysiące widzów...

- Mnie to bez różnicy. Mam już dość. żona zostawiła mnie, bo...

- Tak, słuchamy...

- Proszę mi nie przerywać, gdy się zwierzam!

- Przepraszam.

- Oburząjące! W każdym razie, żona zostawiła mnie, gdyż dowiedziała się, że jestem kanibalem...



[Werbel] [śmiech] [Jingiel]



- Doskonały dowcip, Panie Vellingberg. Naprawdę jest Pan królem czarnego humoru. I to stopniowanie napięcia. Naprawdę, perełka! Prawię dałam się nabrać!



[śmiech]



- To nie żaden dowcip! Ja naprawdę zjadam ludzi! Smakują mi jak nic innego! Szpik, mięśnie, żyły trochę mniej...





[śmiech}



- Uspokujcie się, kurwa mać! Jesteście obrzydliwi! śmiejecie się ze mnie, gdy zdradzam wam moje największe sekrety! Jesteście chorzy...

- Panie Vellingberg! Dokąd pan biegnie! Proszę wrócić! Nagranie jeszcze się nie skończyło!



[śmiech] [Jingiel]



- No i pobiegł. Debil jakiś, czy co? Och, przepraszam Państwa. No w każdym razie „Show must go on” jak to śpiewał jakiś pedał. Zapraszam kolejnego gościa! Przed Państwem Dominik – człowiek, który nie może przestać się masturbować! Zapraszamy! I proszę mu wybaczyć trzymanie rąk w kieszeniach...



[śmiech] [Jingiel] [Aplauz na stojąco]



***



Odgłos wystrzału odbił się echem po niemalże pustym pociągu. Była noc Halloween. żaden z podróżnych nie zwrócił nań uwagi. Towarzysząca mu eksplozja i gwałtowne zatrzymanie lokomotywy i pisk hamulców wyrwał ich z marazmu. Siła wybuchu zatrzęsła przedziałami. Podróżni wpadli w histerię.

- ło matko boska!

- Nosz mać!

- Dżizas krajst! łot hapent?

- Zaraz mnie krew zaleje...

- Młemłemłe...

Przerażeni patrzyli po sobie by za chwilę znów dać się ponieść fali przerażenia. Drugi wybuch szarpnął tylnimi wagonami a te wywołały efekt domina.

- Dżizas krajst! Maj sandłicz!

- No i wykrakałem...

- Młemłemłeghgh....

Bagaże spadały z luków. Tunel, którym mknął ostatni nocny pociąg w noc Halloween zaczął walić się podróżnym na głowy. Kamienne odłamki spadając, przebijały dach maszyny raniąc spanikowanych ludzi. Nic nie zwiastowało, by sprawy miały przybrać pozytywny obrót. Tym bardziej, że każdy z podróżnych jadących pociągiem nocnym w Halloween wiózł ze sobą swoją mroczną historię...



***



- Ewrybady ołrajt? – zapytał młody chłopak w za dużym ubraniu masując obfitego guza na czole. Spilśnione włosy spadały mu na ramiona. Tlący się ledwo papieros upadł mu na spodnie, wypalając na nich dziurkę

- Oł fak. Aj hew burned maj nju trałzers – bełkotał.

- Jak nie przestaniesz pierdolić, to Cię skrzywdzę – mruknął młody mężczyzna w podartych jeansach wychodząc spod plastikowego siedzenia.

- Ajm sory – przeprosił chłopak i włożył peta do ust, strzepując popiół z kolan.

- Co to, kurwa było? – zapytał mężczyzna poprawiając skórzaną kurtkę. Próbował zetrzeć chusteczką mieszaninę pyłu i krwi. Miał szczęście w nieszczęściu leżeć pod mężczyzną zgniecionym przez zawalony sufit.

- Jak na mój gust dwie eksplozje poprzedzone strzałem z broni palnej – stwierdził ktoś z głębi przedziału.

- Ekspert się znalazł – mruknął mężczyzna wyłamując palce – a kto Ty jesteś, że się mądrzysz? – zapytał. Ktoś wstał z siedzenia i ruszył w jego kierunku. Szedł wolno, kulejąc na lewą nogę. Wycierał dłonie w pasiasty sweter i poprawił znoszony kapelusz.

- O kurwa mać, Freddy Kruger – wyszeptał młody mężczyzna patrząc na „eksperta”. Poparzona twarz i jedno oko pokryte bielmem.

- Nienawidzę tej serii – powiedział – Edgar Stromm – przedstawił się, podając dłoń.

- Rince Spelling – odparł młodzieniec

- Alchemik! Alexander Chemist! Al-Chemist! Alchemik! – wtrącił się chłopak w za dużym ubraniu – Najs tu mit ju!

- Przeginasz – rzucił ostrzegawczym tonem Spelling.

- Dobra już nie będę...

- Przestańcie się kłócić obaj... – uspokoił ich Stromm – Musimy sprawdzić co się stało i spróbować się wydostać. Mam rację?

- Niby tak...

- Chodźmy zatem.

Szli wolno przez przedziały. Wszystkie były zniszczone. Szyby wybite a dach zawalony.

- Jak w jakimś tanim horrorze – rzucił Spelling pocierając zapałką o swój porośnięty szczecinowatym zarostem podbródek.

- Nie strasz mnie – pisnął Alchemik.

Było nienaturalnie pusto i cicho. Delikatne trzeszczały zapalone świetlówki. W jednym z pierwszych przedziałów znaleźli go. Wysoki w płaszczu z kapturem. Na dłoniach miał krew. Posoka rozlana była też po podłodze wokół mężczyzny.

- Co się stało? Krwawisz? – zapytał Edgar podchodząc do mężczyzny.

- Nie. Tylko krew mnie zalała... – wyjaśnił.

- Zgrabnie ujęte – rzucił Rince zaciągając się papierosem.

- Czyja to? Twoja? – dopytywał Stromm

- No tak...

- Gdzie dostałeś?

- W termos...

- W co? Bez żartów...

- Nie żartuję – jęknął wskazując na szczątki pojemnika pod swoimi nogami.

- Jaki normalny człowiek nosi krew w termosie? – powiedział Spelling z odrazą.

- Nie normalny, man! Tylko zajebisty!!! – podniecił się Alchemik – Dyniowy Król, man!

- KTO??? – zapytali chórem Edgar i Rince patrząc to na dziwnego młodzieńca to na nienaturalnie zgarbionego mężczyznę w zakrwawionym płaszczu.

- Nie oglądacie tiwi wogólę – prychnął chłopak – Jestem Twoim fanem, man! – powiedział podchodząc do mężczyzny – A Twój występ dzisiaj w „Z Cammeron wśród ludzi”, za-je-bisty...

- ZA-JE-BISTY... – powtórzyli niemrawo Stromm i Spelling

- No pewno! – odparł Alchemik – Facet przyznał się dzisiaj, że jest kanibelem...

- Kanibalem – mruknął mężczyzna.

- To też! Szacuneczek, man! – młody uścisnął zakrwawioną postać

- I uwierzyłeś mi?

- No pewno! U Cammeron Vegi byli wszyscy, którym wierzę na słowo. Spoko goście, mówię Ci. Samomasturbujący się Dominik też miażdżył mury... – bełkotał podniecony Alchemik

- Co robił? – zapytał Stromm orientując się, że stracił wątek.

- Wapniak...

- Uspokójcie się – mruknął mężczyzna wstając. Musiał się schylić by nie zawadzać głową o lampy na suficie. Odrzucił kaptur uwalniając burzę potarganych, czarnych włosów. Ciemne oczy podkreślone miał czarną kredką. Spod płaszcza przebijał garnitur w czarno-białe pionowe pasy i krwistoczerwona koszula z czarnym krawatem zawiązanym pod szyją. Nieproporcjonalnie długie ręce i nogi do krótkiego tułowia nadawało mu wygląd groteskowo pająkowaty wygląd.

- Ożesz w mordę... – jęknął Rince otwierając usta. Papieros zgasł w kałuży krwi.

- Zajebisty, co? Mój kumpel! – chwalił się Alchemik

- Nie przypominam sobie. W każdym razie; nazywam się Hector Innocent Vellingberg i miło mi poznać panów w tak niecodziennych okolicznościach.

- No tak... – skwitował Stromm – może wiesz Hectorze, co się tu dzieje?

- Nie – odparł – ale mam ochotę coś przekąsić.

- Chyba kogoś...

- Kwestia przyrządzenia...



***



Po krótkim zapoznaniu nasi bohaterowie ruszyli dalej w poszukiwaniu przyczyny awarii ich pociągu. Szczególnie Stromm zastanawiał się, czym spowodowany był strzał, który słyszał wyraźnie na kilka sekund przed pierwszą eksplozją. Był pewien, że odpowiedź znajdą w pierwszym wagonie. Niepokoili go również jego towarzysze. Wyglądający na muzyka Rince, pająkowaty Vellingberg oraz Alchemik nie byli tymi, z którymi chciał przeżyć ten wieczór. O tej porze miał się widzieć z córkami. I zawiódł po raz kolejny...

Po otwarciu drzwi do pierwszego wagonu ich oczom ukazał się widok tak przerażający i makabryczny, że aż strach go opisywać. Stromm szybko zweryfikował swój pogląd o konieczności badania pierwszego wagonu w celu znalezienia przyczyn ich tajemniczej awarii. Motywując swoją decyzję tym, że gdyby rozwikłał wszystkie tajemnice otaczającego świata stałby się on nudnym, a nuda to wiadomo do czego prowadzi...

Podzielił się tym poglądem z towarzyszami a Ci przyznali mu rację w duchu dziękując niebiosom za tak roztropnego, choć samozwańczego przywódcę. Mógłby się im trafić jakiś wariat i co by było wtedy?



***



- Masakra jakaś – stwierdził Alchemik ni z tego ni z owego. Wszyscy kiwnęli głowami w milczeniu.



***



Bo i nie można się było nie zgodzić z tym stwierdzeniem. Gdyby Alchemik znał słowo „pointa” wiedziałby, że jest ich mistrzem. Tymczasem nie wiedział. Ale mimo to szczycił się tytułem „Mistrza wstrzymywania powietrza” nadanego mu przez dzieci w hospicjum „Wiadoma Przyszłość” gdzieś w centralnej Polsce. Nikt nie wiedział, że tytuł ten zawdzięczał pewnemu fortelowi związanemu z respiratorami. Ale dość o nim. Bohaterowie z mieszanymi uczuciami dotarli do drzwi ostatniego przedziału w składzie. Edgar chwycił za klamkę i szarpnął. Drzwi ustąpiły bez większych problemów...



***



- Wiele nadziei wiązałem z tym miejscem – rzucił cierpko Rince wchodząc do przedziału. Za nim wtłoczyła się reszta.

Na jednej ze środkowych ławek siedział młody chłopak. Głowa opadała na ramiona, jak gdyby spał. Farbowana na czarno grzywka zaczesana na bok lepiła się do zakrwawionego czoła. Na koszulkę polo w paski spływała purpurowa posoka. Na ścianie za truposzem lśniła plama z hemoglobiny po niesamowitym kształcie.

- Konik – stwierdził Alchemik.

- Prędzej zebra...

- Zdecydowanie jednorożec – rzekł Spelling gładząc się po swoim stylizowanym zaroście.

- Moglibyście poświęcić swoją uwagę miejscu zbrodni, z łaski swojej? – jęknął Stromm próbując ogarnąć zastaną sytuację. Był trup z dziurą w głowie a przed nim pistolet na podłodze. Zabójca miał ofiarę na odległość wyciągniętego ramienia. Egzekucja? Niewykluczone. Rozejrzał się dookoła. W rogu siedział gruby mężczyzna w brudnych ogrodniczkach z torbą sportową na zmiażdżonej czaszce. Mężczyzna podszedł do denata i rozsunął suwak. Kula do kręgli.

- Wiedziałem, że te cwele od „Kevina sam w dumu” mnie wkręcają co rok przy święcie – mruknął do siebie – kurwa, co za chorzy ludzie...

Strzelił się w twarz. Uspokój się Stromm. Były detektyw o mrocznej i alkoholowej przeszłości nie może się tak rozklejać. Co by powiedziały jego córki, gdyby go teraz widziały. A wnuczka? One w niego wierzą. Tylko dla nich żyje...



***

- Mamusiu, kiedy przyjedzie dziadziuś?

- Nie przyjedzie pierdziel stary, alkoholik jeden. Chuj mu w dupę.

- W sumie racja, mamusiu...



***



Musiał więc się uspokoić, odnaleźć w tej rzeczywistości. Nadal poczuć się jak przed amputacją jąder i wiedzieć co i jak. To on jest dowódcą. Towarzysze czekają w napięciu, oczekując trafnych posunięć. Musiał się poruszać z precyzją chirurga, by ich nie zawieść.

- Konik.

- Jednorożec.

- Konik...

- Jednorożec...

Tak więc wytężył wszystkie zmysły. Tu musiała być jakaś wskazówka. Nie było mocnych. Nagle stało się coś niebywałego...



***



- Dobra Al. To jest Konik...

- Ha! Mówiłem od początku, że tak. Arab! Ja się na tym znam!



***



... i nie było to, przyznanie racji Alchemikowi. Edgar Stromm usłyszał ciche „Mhmhmhmhmhm”. Zajrzał pod ławeczkę w pobliżu grubasa z kulą. Zobaczył postać przykrytą lekkim płaszczem. Odchylił jego połę. Jego oczom ukazała się głowa śpiącej, rudej dziewczyny mruczącej pod nosem jak mantrę „Mhmhmhmhmhm”. Zamyślił się.

- Co o tym myślisz, Hectorze? – uznał, że tajemniczy komik będzie dobrym doradcą.

- Niezłe ciacho.

- No, brzydka nie jest...

- Nie o niej mówiłem. Tylko o nim – wskazał głową na denata z kulą – Pączuszek. Mówiłem, że głodny jestem. Przepraszam – zawstydził się Vellingberg.

- Rozumiem Cię. To musi być dla Ciebie stresująca sytuacja...

- Niekoniecznie.

- Nie zaprzeczaj. Nie musisz być twardy. Tu nikt nie napiętnuje Cię, za oznakę słabości...

- Naprawdę?

- Mhm – kiwnął głową Edgar. Zobaczył ulgę na trupiobladej twarzy Hectora Innocenta. Komik dobył noża i wprawnym ruchem odciął grubasowi oba kciuki.

- O Bogowie – jęknął pakując sobie jednego do ust – jak ja uwielbiam Bounty. Wielkie dzięki Edgar. Myślałem, że będziecie mieli mi za złe, czy coś. Bo nie wszyscy tak lubią...

- Och, nie przeszkadzaj sobie – powiedział wybełkotał Rince między jedną falą wymiocin a drugą.

- To dla nas przyjemność, patrzeć jak uśmiech gości na Twojej twarzy – wtórował mu Alchemik.

- Jesteście cudowni...



***

Gdy wszyscy doszli do siebie, w ten czy inny sposób, Stromm zarządził przejście do środkowej części pociągu. To była bardzo ciężka sprawa. Pełna niewiadomych. Właściwie nigdy nie spotkał się sprawą tak skomplikowaną. Ciężko mu było znaleźć słowa określające stopień trudności tej zagadki...



***



- To jest daleko trudniejsze niż miłość dwóch gejów z hemoroidami. Kumacie? Z hemoroidami!



***



Edgar Stromm wtedy po raz kolejny docenił obecność Alchemika w zespole. To była dokładnie tak trudna sprawa. Jednakże tylko Rince wiedział na własnej... skórze, jak trudna jest miłość dwóch gejów z chorobami wenerycznymi. Jego znajomi myśleli, że jest po prostu wybredny co do kobiet i pełen energii do działania, bo jak to oni określali „Nie mógł usiedzieć na miejscu choćby na pięć minut”. Taka prawda. Nie mógł. W dodatku niemożliwie podniecali go mężczyźni. Nie mógł jednak tego okazywać, gdyż obracał się w środowisku rockmanów a tam trzeba mieć „image”. Jak się ma tego imaga to się jest kimś. Jak się nie ma to też jest się kimś, ale gorszym a na to sobie Reynard Spelling pozwolić nie mógł. No właśnie. Reynard. Jak punkrockowiec może mieć na imię Reynard? To źle wygląda. A on musiał dobrze wyglądać. I to była główna przyczyna złego nastawienia Rince’a do ludzi. Choć równie dobrze powodować to mogło niesamowite wyposzczenie...



***



- Ide się odlać – zakomunikował Alchemik przerywając ciszę jaka zapadła od wygłoszenia jego uwagi o hemoroidach. Wszyscy siedzieli jacyś nie swoi. Nawet mocno wierzącego w swoje siły Edgara zaczęło dopadać przygnębienie. Tylko Hector był zadowolony. Na jego wargi wypełzł, niczym biały robak, uśmieszek zwiastujący błogostan. Nie czuł się od czasów imprezy w prosektorium. Zawsze twierdził, że w mrożonkach siła a mikrofala to potęga. Szczególnie dla kogoś tak zapracowanego jak on. A ta głupia jędza Susan nie umiała tego zrozumieć. Tylko „zakładaj pończochy i do wyra”! A on potrzebował przestrzeni. Chciał być jak ptak. Spojrzał na Rince’a. Zmienił marzenia. Nie chciał być jak ptak. To było głupie marzenie. Ale wracając do tematu. Męczyła go aura ponurej wesołkowatości. Wszystko co powiedział, to śmieszne. A on tak lubił wygłaszać przemówienia na stypach. Wiecie jak głupio się czuje ktoś, kto rozbawia do łez żałobników? Bardzo. A przecież nie wypada...

Zawsze zastanawiał się, czemu zasmakował w ludzkim mięsie. To miało związek chyba z przedszkolem. W każdym razie dzięki tej diecie wyrósł jak na Georgach... Khem, drożdżach, oczywiście. W sumie to głupie, rozwodzić się nad przeszłością głównego bohatera. Wiadomo, że wszystko kręci się wokół akcji. Drobiazgowi mogliby jeszcze dodać, że wokół ostrz sokowirówki ale dajmy temu pokój...



***



- Mam! Mam! – wydarł się Alchemik biegnąc przez przedziały. Miał rozpięty rozporek i mokre spodnie.

- Widzę, że znalazłeś wszystko poza fiutem. Gratulacje – syknął Rince

- Dziękuję – wybełkotał chłopak machając portfelem – Kochany jesteś...

- Przestańcie się radośnie lizać po chujach i przejdźmy do meritum – Edgar przywołał ich do porządku. Uwielbiał czuć się jak Pułkownik John „Hannibal” Smith z Drużyny A.

- Weź nic mi nie mów – wymamrotał pod nosem Spelling przełykając gorzko ostatnie nadzieje orgii i zamknął się w sobie.

- Znalazłem to przy tamtym „imoł” – chwalił się Alchemik – denacie znaczy...

- A czegoś tam szukał? – Rince ocknął się i zaczął drążyć temat.

- Jak to czego!? – oburzył się chłopak – Drobnych na cole z automatu! To oczywiste chyba, w tej sytuacji???

Stromm, Hector i Spelling spojrzeli po sobie.

- W sumie racja – stwierdzili chórem. Edgar wziął od chłopaka portfel i otworzył. Wyjął dokumenty i przekazał je Rince’owi. Przeglądał czytając na głos.

- Casper Itch. Mężczyzna. Hmm, dobrze wiedzieć – rzucił

- No nie? – odparł dziwne uśmiechnięty Alchemik zapinając rozporek.

- Prawo jazdy, jakieś kwitki... – wyliczał mężczyzna odrzucając przejrzane dokumenty – O! Tu jest coś ciekawego... – rzucił biorąc do ręki żółty papier. Wodził po nim oczami.

- Czytajże! – ponaglił do Stromm.

- Nie sraj żarem – odparł – Casper Itch; syn Steve’a Itch – policjanta... blebleble... po dokonanych badaniach oraz serii testów w klinice... blebleble... stwierdzono rozdwojenie jaźni oraz w przypadku jednej z jaźni chorego oznaczonej „Casper D” występują ataki agresji mogące przekształcić się w rządzę mordu... Zwolniony z powodu cięć kadrowych...

Wszyscy zamilkli. Na usta wpełzł uśmiech triumfu.

- Zatem wszystko jasne! Denat jest sam sobie ofiarą i mordercą. Jako syn policjanta miał dostęp do broni. Wykradł ją i trafił do pociągu, w którym się znajdujemy. Nastąpił atak choroby. Rozdwojona jaźń zapałała chęcią zamordowania drugiej połowy więc jak to się mówi wyszła z siebie, by tego dokonać. Udało się. To tłumaczy położenie pistoletu. Tuż po strzale nastąpiła seria eksplozji spowodowana...



***



Tu Edgar tłumaczy towarzyszom przyczyny awarii pociągu. Wiedział o tym już od chwili, gdy rzucił okiem na zmasakrowany przedział pierwszy. Nie wiem jak on to zrobił. Nawet ja nie ogarniam burdelu, jaki tam zastali. Pieprzony geniusz w zarzyganym płaszczu. Ale kogo to obchodzi. Was? Bo mnie nie. Zginął młody człowiek i to jest właśnie motto tej durnej historyjki: „Wychodząc z siebie, upewnij się, że nie masz broni”



***



... i tym sposobem detektyw Edgar Stromm zamknął kolejną sprawę – oświadczył z dumą mężczyzna podnosząc w górę palec, zaznaczając swój sukces. Alchemik, Hector i Rince patrzyli się na niego z podziwem.

- No to co? Idziemy? – pierwszy ocknął się Alexander.

- Niby gdzie? – zapytał Rince – przecież wszystko pozamykane i w ogóle dramat

- Hahaha – zaśmiał się chłopak – nie doceniasz Alchemika. Odkryłem tajne przejście, strzeżone przez potężnego strażnika. Ale znam sposób jak go ominąć!

- W sumie, brzmi logicznie – rzekł detektyw – alkoholik.



***

Tak się kończy ta historia. Bohaterowie trafili do ostatniego wagonu. Tak, tam gdzie siedział samo-zabity trup. Alchemik pogrzebał w kieszeniach i wyjął z nich małą kauczukową piłkę. Odbił ją kilka razy. Rude dziewczyna w zaparowanych okularach wyszła spod ławki i zarzuciła na siebie płaszcz, którym dotychczas się przykrywała. Czekała na ruch chłopaka. Ten wziął zamach i cisnął piłeczką najsilniej jak było można. Wpadła do pierwszego wagonu.

- Ma dziewczyna przejebane – rzucił Rince widząc jak z narażeniem życia niby wściekła łania biegnie za fantem wprost w ramiona przedziału, o którym lepiej nie wspominać.

- Lepiej ona niż my – odezwał się bohaterski Edgar – spierdalamy.

- Racja – przyznał Spelling.

Pod legowiskiem strażniczki była klapka. Otworzyli ja i wydostali się na wolność.

I wszyscy, żyli długo i szczęśliwie. Poza zmarłymi...





Imiona, nazwiska i wydarzenia zostały zmyślone. Jeśli cokolwiek z tego co zostało zapisane pokrywa się z Waszym życiem – zmieńcie lub odstawcie leki. Słowo.



BONUS



[Jingiel] [Aplauz na stojąco] [Napisy końcowe]



- Jak wypadłem, można wiedzieć?

- Całkiem dobrze, Dominiku. Zgrabne odpowiedzi i w ogóle.

- żadnych zastrzeżeń?

- W sumie nie. Było lepiej niż z tym Vellingbergiem komikiem tym nieśmiesznym w ogóle...

- To dobrze. To dobrze...

- W sumie szkoda, że nie klaskałeś...

- Wie pani, jedną ręką to tak trudno...

- Rozumiem...



[Jingiel] [Logo Producenta]
"Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy, gdyż wiedza jest ograniczona"

2
- Mamusiu, kiedy przyjedzie dziadziuś?

- Nie przyjedzie pierdziel stary, alkoholik jeden. Chuj mu w dupę.

- W sumie racja, mamusiu...
Ten fragment mnie zmiażdżył XD Poza tym było raczej mało śmiesznie.



Ogólnie rzecz biorąc, tekst napisany dość poprawnie. Nie mam jakichś większych zastrzeżeń, no może z wyjątkiem tych wypowiedzi pseudoanglojęzycznych, ale tak widać musiało tam być.

Groteska jak groteska. W sumie nie bardzo znam się na tym gatunku, ale sądzę, że udało ci się osiągnąć zamierzony cel.

Mi opowiadanie się podobało. Było w sam raz jak na wtorkowy poranek przy kawie.

Chętnie przeczytałbym inne twoje prace z innych gatunków. Mam wrażenie, że mógłbyś się sprawdzić w sensacji albo thrillerze, ale to zależy tylko od ciebie.



Pozdrawiam.
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.

„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.

"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)

3
Absolutnie nie zgadzam się z przedmówcą!



Opowiadanie miało swoje błędy: parę intów, parę brakujących słów. Czysto ortograficznie, sama kosmetyka.



A oprócz tego, jest świetne!

Tak naprawdę niewiele owej groteski tu widziałem, a nie rzekłbym też, że można dopasować opowiadanie do tego gatunku. To jeden wielki komizm z nutką surrealizmu. I mimo nieco wulgarnych żartów, humor bardzo mi odpowiada, a akcja prowadzona jest w świetny sposób.

Co najważniejsze - te żarty nie były wtórne. Powiewały lekką bryzą nowości, tak, że można było się uśmiechać bez żadnego skrzywienia. Forma i warsztat stoją na wysokim poziomie. Jedne wielkie gratulacje!



Styl: 5

Schematyczność: 5

Błędy: 4

Jak na satyrkę i komizm, ogółem dałbym 5.
Obrazek



Cause I am my enemy

The water's up to the knee

I never wanted nothin' from you

Yes, I do; Yes, I do

My engine's runnin' on dry

My head's so fucked up inside

Shut up

I know

I said so...

4
Hm. Najpierw parę przykładów kosmetyki.



Na przykład tutaj:


To dla nas przyjemność, patrzeć jak uśmiech gości na Twojej twarzy


"To dla nas przyjemność patrzeć, jak uśmiech gości na twojej twarzy".



Uważaj z przecinkami w zdaniach złożonych, a "Twój" używamy w formach użytkowych. To nie list, mate.



Ogólnie, pierwsze czytanie szło mi dość opornie, może dlatego, że postawiłeś na dość abstrakcyjną całość, choć odczytywać oddzielnie też się da. Jeśli patrzeć z perspektywy "Dotarłam 10 sekund temu do ostatniej litery", przebija się faktycznie przyjemne, rozrywkowe oszołomienie umysłu (nie wiem, czy wiesz, co mam na myśli, w każdym razie pozytyw), ale gdybym miała analizować każdy z kawałków, obdarzając go oddzielną refleksją, powiedziałabym, że już tak oryginalnie, jak zasugerował Adam, nie jest, widziałam pewne schematy parę razy.



Zgadzam się z Foo, uważam, że połączyłeś lekką thrillerowatość z formułą groteski, którą mimo wszystko widziałam, całkiem zgrabnie.



Ogólnie: piątka może nie, ale czwórka, bo przeczytałam ten tekst dość dawno, a jednak kojarzyłam, o co chodziło i wróciłam do niego bez większych trudności.



Pozdrawiam.

5
Dziękuję, za uwagi. Miło mi, że się podobało a zauważone błędy poprawię. Warto było czekać na recenzje. Długo czekać...
"Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy, gdyż wiedza jest ograniczona"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”