"Fobos" hmm... jakieś SF (to tylko fragment)

1
Błagam, nie czepiajcie sie imion, nie mam do nich głowy, chyba je pozmieniam na inne, może mieszane, z wielu kultur, ale póżniej. :roll:







Gdy otworzył oczy i ujrzał uniesioną pokrywę cylindra, wstrząsały nim

dreszcze, ale był jeszcze zbyt słaby aby wstać. Skrzywił się czując ukłucie na ramieniu, to automat zaaplikował mu wzmacniający zastrzyk. Po kilku minutach dreszcze minęły i, nie bez trudności, zdołał ostrożnie usiąść. Leżanka odkształciła się tworząc oparcie, a chwilę później ze ściany wysunął się podajnik z jedzeniem. Parująca biało-różowa papka nie wyglądała zachęcająco.

- Co jest do cholery – mruknął mrużąc oczy, światło sprawiało ból.

- Mieszanka białkowo proteinowa o działaniu łagodząco regeneracyjnym – usłyszał natychmiastową odpowiedź. – Przywróci funkcje twojego żołądka po okresie hibernacyjnym.

Głos rozbrzmiewał w niewielkim pomieszczeniu miłym dla ucha kontraltem, ale brak jakiekolwiek intonacji wyraźnie wskazywał, że ma do czynienia z automatem. Nadal jednak nie wiedział co tu robi, a co gorsza kim jest!?

- Możesz mnie poinformować co właściwie tu robię? – zapytał.

- Przechodzisz wstępny okres rehabilitacji po-hibernacyjnej w celu przywrócenia organizmowi jego…

- Tak, tak, tego się akurat domyślam – przerwał zirytowany. – Chodziło mi o to jak się tu znalazłem. I dlaczego nic nie pamiętam?

- Utrata pamięci jest jedynym z zagrożeń podczas procesu hibernacyjnego, zostałeś o tym fakcie poinformowany jeszcze przed podjęciem decyzji. Wykasowaniu mogą ulec obszary mózgu odpowiadające za wspomnienia i część osobowości. Według moich obliczeń szanse na utratę pamięci wynosiły jak jeden do stu tysięcy. Nagrałeś dla siebie wiadomość na taką ewentualność. Czy mam ją odtworzyć?

- Tak, dawaj – westchnął.

Na ścianie naprzeciw rozjaśnił się ekran. Po chwili w kadrze pojawiła się twarz, jego twarz. Przyglądał się jej przez chwilę oceniając swój wygląd. Uznał, że nie jest źle. Tylko to ubranie, najwyraźniej nie należał do osób obdarzonych dobrym gustem.

- Tego dnia, gdy doszedłem do wniosku że mam dość życia, ludzi i całego tego cholernego, nudnego świata, postanowiłem się zabić. Okazało się to trudniejsze niż mogłem podejrzewać – krzywy uśmiech na twarzy zdradzał lekkie zażenowanie. - I to już na etapie planowania. Podcięcie żył odrzuciłem od razu, to jest po prostu obrzydliwe. Myślałem o wstrzyknięciu jakiejś trucizny, ale żadnej nie mam. To znaczy, coś bym znalazł, niemal każdy środek chemiczny wprowadzony do krwioobiegu powoduje śmierć. Niestety, nie zawsze szybką i bezbolesną, wolałem więc nie eksperymentować… ale to nieważne. Gdy zdecydowałem się na hibernację, nie podejrzewałem, że będzie miała miejsce poza planetą. Ale rzeczywiście, na ten statek nie będą miały wpływu żadne wojny, kataklizmy ani inne czynniki mogące zagrozić mojemu, czy może powinienem powiedzieć, naszemu bezpieczeństwu. Cylinder przebędzie długą drogę do najbliższej gwiazdy. Lot potrwa ok. 300 lat, i mam nadzieję po tym czasie zastać nowy świat. świat w którym mógłbym być szczęśliwszy. Nawet nie przeszkadza mi, że mógłbym nie pamiętać swojego poprzedniego życia. Mimo wszystko to jakaś szansa i lepszy pomysł niż samobójstwo. Powodzenia.

Gdy ekran zgasł, zapadła cisza. Ale po chwili zaczęło dręczyć go pytanie, które musiał zadać od razu.

- Wiesz jak się nazywam? – zapytał.

- Oczywiście, mam pełne dane personalne. Twoje pełne nazwisko brzmi Roy Torgeson.

- A jak mam się zwracać do ciebie?

- Moi twórcy używali ludzkiego imienia Jena.

- Więc… co mi się przytrafiło, że chciałem się zabić czy uciec? – pytał dalej – Na tym nagraniu nie postarałem się zbytnio. Ale wyglądam na, jakby to powiedzieć, nadzianego gościa, któremu nic nie brakuje. Może poza gustem.

- Z informacji zawartych w mojej bazie danych wynika, że jesteś bardzo bogatym człowiekiem. Usługa hibernacji plus sprzęt i zbudowany na zamówienie statek w którym się znajdujemy kosztowały ponad półtorej miliarda kredytów. Z twojego profilu psychologicznego wynika, że głównym powodem takiej decyzji była nuda. A wiadomość na wypadek kasacji jest obowiązkowa i niestety mało kto traktuje ją poważnie.

- Istotnie. A co z tą utratą wspomnień? Można je jakoś przywrócić? – zapytał domyślając się odpowiedzi.

- Niestety to proces nieodwracalny. Mam pełną dokumentację na ten temat, gdybyś chciał poznać szczegóły.

- Później – odpowiedział po dłuższej chwili milczenia ponuro sięgając po łyżkę. Smak zimnej już odżywki też nie nastrajał optymizmem.

Kolejne dwa dni spędził na jedzeniu papki i obserwacji monitorów. Gdy minąwszy Pluton znalazł się w granicach Układu Słonecznego mógł już spacerować po niewielkim pokładzie. Zgodnie z wytycznymi komputera dwie godziny dziennie poświęcał na ćwiczenia fizyczne. Mięśnie też trzeba było przyzwyczaić do aktywności. Pomijając notoryczne problemy z bezsennością wszystko wracało do normy.

Przejrzał wyposażenie znajdujące się w ładowni. Sporo tego było, od pieczołowicie zabezpieczonej skrzynki wybornego wina, przez kolekcję kamieni szlachetnych, aż po bohomazy będące najwyraźniej jakimiś dziełami sztuki. Widać nie planował zaczynać od zera w „nowym świecie”.

Jednak z danych wynikało, że teraz nie jest po prostu człowiekiem, który stracił pamięć. Tracąc część swojej osobowości stał się kimś innym. Kimś, komu nie podobało się, że znudzony bogaty dupek, który nie wiedział co zrobić ze swoim życiem, zamroził go na trzysta lat.

- Osobowość to bardzo złożony twór kształtujący się latami podczas dorastania – tłumaczyła mu Jena kilka dni później – Tworzą ją wspomnienia, doświadczenia i kontakty z ludźmi. Ale także cechy genetyczne dziedziczone po rodzicach, które są w zasadzie wszystkim co ci pozostało.

- No dobrze, rozumiem – Roy kontynuował dyskusję – Lecz skoro straciłem wspomnienia, jakim cudem wiem jak posługiwać się, na przykład automatem żywieniowym?

- WIEM! To kluczowe słowo. Za wyuczoną wiedzę odpowiadają inne obszary mózgu, te nie zostały uszkodzone. Wytłumaczę ci to na przykładzie pilotowania statku. Wiesz jak to robić, bo zostałeś przeszkolony w tej dziedzinie. Nadal możesz korzysta z tej części mózgu w której są te informacje. Ale bez względu na to, jak dobrym pilotem byłeś wcześniej, teraz posiadasz jedynie umiejętności teoretyczne bez doświadczenia. Jak pilot podczas swojego pierwszego lotu.

Po kilku takich wykładach coś w nim pękło. Poszedł do ładowni po butelkę wina. To wszystko było zbyt przytłaczające i czuł że musi się napić. Skrzynka nie miała żadnego zamka, ale wystarczyło podważyć wieko i po chwili wracał z dwiema butelkami w ręku. Usiadł w fotelu przy konsoli nawigacyjnej. Wyciągnięcie korka z butelki było już dużo trudniejsze. Wreszcie zdesperowany stłukł szyjkę butelki o kant stołu. Już po godzinie zapadł w głęboki sen. Po raz pierwszy przespał całą noc, jak dziecko.

Rano czuł niesmak w ustach, ale przynajmniej był wypoczęty. Zjadł wyjątkowo obfite śniadanie. Również pod tym względem zapasy były imponujące. Siedząc tak, najedzony i pełen energii, pomyślał sobie, że może nie będzie tak źle.

- Jena, kiedy dotrzemy do Ziemi?

- Za dwie godziny wejdziemy na orbitę stacjonarną – odpowiedziała natychmiast – Zgodnie z instrukcjami mam wtedy wysłać sygnał do centrali. Przyślą lądownik po ciebie i twój ładunek. Ten statek został zbudowany na orbicie i nie jest zdolny do lądowania na powierzchni.

Niemal natychmiast naszła go przerażająca myśl. Jeżeli z jakiegoś powodu nie zostanie przewieziony na powierzchnię, sam nie zdoła tam dotrzeć. Po trzech stuleciach na ziemi mogło wydarzyć się wszystko. Ponownie ogarnęła go złość. Jak mógł być tak lekkomyślnym kretynem!

- A co, jeśli od dawna nie ma tam żadnej centrali?

- źle mnie zrozumiałeś Roy – uspokoiła go Jena – W pierwszej kolejności szukałam kontaktu przez satelitę firmy, ale nie było odpowiedzi. Następnie wykonałam skan całego zakresu częstotliwości. Napotkałam duże natężenie przekazów kodowanych na różne sposoby. Kontynuowałam próby nawiązania łączności. Dwadzieścia minut temu udało mi się złamać jeden z kodów i skontaktować się z kimś na planecie. Po wyjaśnieniu naszej sytuacji otrzymałam współrzędne punktu, gdzie będzie czekał lądownik. Otrzymaliśmy także polecenie zachowania ciszy radiowej.

Uspokojony postanowił wziąć prysznic i zmienić ubranie. Jak już zdążył się wcześniej przekonać, większość pstrokatych i krzykliwych ubrań nie odpowiadała jego obecnemu ja. Zdołał jednak skomponować kilka w miarę normalnych zestawów. Przygotował sobie solidną porcję deseru z galaretki owocowej i rozsiadł się w fotelu przed głównym ekranem imitującym wizjery dziobowe. Kładąc tacę na kolanach zauważył na ekranie radaru punkt zmierzający w ich kierunku.

- Jena, czy to już nasz lądownik?

- Nie. To inny statek – odpowiedziała – Próbuje się z nami skontaktować od kilku minut na nie kodowanej częstotliwości.

- Dlaczego mnie nie poinformowałaś, daj ich na głośnik – zirytował się i podjął szybką decyzję – Mieliśmy zachować ciszę, ale chcę się dowiedzieć o co tu chodzi. Tym bardziej, że i tak zaraz tu będą.

- Odmawiam, musimy ich zignorować i lecieć na Ziemię.

- Jak to odmawiasz?! – Roy nie zrozumiał. – Połącz mnie natychmiast!

Przełączył jeden z ekranów na zbliżenie nadlatującego statku. Był co najmniej trzykrotnie większy od nich i sprawiał wrażenie groźnego. Ale od razu rzucało się w oczy to, że podobnie jak oni nie mógł lądować na powierzchni. Z całą pewnością to nie mógł być lądownik. Roy wcisnął przycisk nadawania.

- Tu „Cancer” do niezidentyfikowanego statku, jakie są wasze intencje?

- „Cancer” przygotuj załogę do natychmiastowej ewakuacji, wchodzimy na pokład! – polecenie zostało wydane stanowczym głosem, wyraźnie nawykłym do wydawania poleceń.

- A kim ty jesteś żeby mi rozkazywać! – Roy niemal wstał z fotela. – Jakiej ewakuacji? Wracam na ziemię, na orbicie czeka na mnie lądownik. I nie widzę najmniejszego powodu aby się ewakuować.

- Nie ma żadnego lądownika! Nie możesz zbliżać się do planety bo zginiesz! Wyłącz komputer pokładowy i przygotuj się do połączenia.

- Chwileczkę, nie potrzebuję pomocy – Roy zerknął na jeden z ekranów. Jena wyświetliła krótki komunikat. „Otrzymaliśmy ostrzeżenie z Ziemi. PIRACI”

Roy przerwał łączność. Wiedział, że ładunek jaki miał na pokładzie stanowił łakomy kąsek dla każdego. Postanowił przejść na sterowanie ręczne. Zwiększył moc silników i rozpoczął manewr wymijający. Liczył na to, że zdoła wykorzystać przewagę szybkości i umknąć. Zanim zawrócą i nabiorą rozpędu powinien być już daleko. Niestety, poczuł dwa wstrząsy i w kokpicie zapadła ciemność.

- Jena? Jena, słyszysz mnie?

- Uruchamiam zasilanie awaryjne – Delikatne niebieskie światło pozwalało przynajmniej poruszać się bez ryzyka upadku – Wyłączyło mnie na chwilę, wystrzelili haki i dostaliśmy impulsem elektromagnetycznym. Na szczęście moje obwody są dobrze zabezpieczone.

- Możemy jeszcze uciec? – zapytał.

- Nie, większość systemów padła, jesteśmy unieruchomieni.

W całym statku rozległ się głuchy odgłos metalu uderzającego w metal. Roy domyślił się, że zamierzają wejść na pokład. Rozglądał się gorączkowo szukając czegoś mogącego posłużyć jako broń. Postanowił pokazać im czym grozi abordaż na JEGO statek. W ładowni znalazł zestaw luksusowych kijów golfowych. Zdecydował się na „drivera”, jego duża metalowa końcówka wydawała się niemal stworzona do walki.

Zaczaił się przy śluzie zewnętrznej, słyszał już odgłosy po drugiej stronie. Po chwili rozległ się szczęk otwierających się kolejno blokad. Najwyraźniej mieli suwnicę magnetyczną. Gdy ciężkie drzwi zaczęły się powoli otwierać uniósł kij nad głowę. Pierwszy który wejdzie do środka, gorzko tego pożałuje. Gdy zobaczył rękę trzymającą broń, uderzył z całej siły. Usłyszał okrzyk bólu i trzask łamanej kości. Kolejny cios powalił drugiego, ale było ich więcej. Skoczył w stronę pistoletu leżącego na podłodze, usłyszał trzask i poczuł uderzenie w nogę. Przetoczył się na plecy i mimo tego, że pociemniało mu w oczach strzelił w ich kierunku jeszcze dwa razy zanim stracił świadomość.





- Cholera jasna Dirk – wrzeszczała Mika oglądając jego rękę. – Po co wyciągnąłeś pistolet? Nie dałam takiego rozkazu!

- Tak sobie pomyślałem, że nie wiadomo co on zrobi – bronił się słabo. – No i miałem rację!

- Idiota! Przestraszyłeś go! – zerknęła na Grega trzymającego się za głowę, uniósł kciuk pokazując, że jest cała. – Sam jesteś sobie winien!

- Pani porucznik! On dostał drgawek, to chyba jakiś atak!

Rzut okiem wystarczył aby zdecydowała, że cały oddział zaliczy karny obóz, ale najpierw…

- Ruszcie dupska, do lazaretu z nim! Pilnuj żeby nie odgryzł sobie języka! Jak to jak!? Złap go palcami i trzymaj kretynie!





Gdy się obudził czuł nudności i zawroty głowy. Jęknął i otworzył oczy, wszystko widział jak przez mgłę. Najwyraźniej jednak nadal żył. Spróbował się rozejrzeć, ale był zbyt osłabiony.

- Obudziłeś się – usłyszał spokojny kobiecy głos. – Za kilka godzin wrócisz do siebie, walczyłeś trzy dni, podałam ci silny lek neutralizujący działanie toksyn.

- Jak? Piraci… – wycharczał z trudem.

- Piraci? – usłyszał zdziwienie w jej głosie. – Nie, nie jesteśmy piratami. Przylecieliśmy uratować ci życie. A teraz zaaplikuje ci zastrzyk, obudzisz się wieczorem w dużo lepszej kondycji.

- Gdzie…

- Wieczorem – powtórzyła z naciskiem sięgając po pistolet iniekcyjny. – Dowiesz się wszystkiego, teraz odpoczywaj.

Kolejna pobudka okazała się dużo przyjemniejsza. Leżał w na koi w niewielkiej kabinie. Obok, na niewielkim stoliku znalazł swoje rzeczy i kubek wody. Ubrał się szybko i opróżnił kubek do dna. Niepewnie zerknął na drzwi zastanawiając się, czy są zamknięte. Nie były. Na korytarzu stał mężczyzna w zielonym kombinezonie. Ponure spojrzenie jakim go obrzucił i ręka w szynie usztywniającej, zawieszona na temblaku, nie pozostawiała wątpliwości co do tego kim jest.

- Zamknij drzwi i chodź ze mną. Idziemy coś zjeść – burknął. Po czym nie czekając ruszył szybkim krokiem wzdłuż korytarza.

Roy idąc za nim poczuł się głupio, możliwe, że naprawdę próbowali mu pomóc. W każdym razie sposób w jaki go potraktowali nie wskazywał na wrogość.

- Powiedz mi, twoja ręka – zaczął. – To poważne złamanie?

- Zrośnie się, my piraci szybko wracamy do zdrowia – na jego twarzy nieoczekiwanie pojawił się kwaśny uśmiech. – Mam przymusowy urlop zdrowotny, więc Stary kazał mi cię oprowadzić po stacji i wyjaśnić panujące tu zasady.

- Stacji?

- Stacja orbitalna, jedna z trzech krążących wokół Marsa, dwie kolonizacyjne to w zasadzie ogromne miasta, a trzecia jest piracka. – w jego głosie wyraźnie pobrzmiewała kpina.

- Przepraszam za to – powiedział zaczerwieniwszy się ze wstydu. – Naprawdę myślałem…

- Nie ma sprawy – zaśmiał się wyciągając zdrową rękę. – Dirk. My też omal cię nie zabiliśmy. Kompletnie nas zaskoczyłeś i wszyscy spanikowali, zaczęli strzelać. Przyjąłeś sześć pocisków usypiających, a taka dawka jest śmiertelna. Dostałeś zapaści, ale doktor Sanchez cię z tego wyprowadziła. Masz szczęście, nasze centrum medyczne jest najlepsze, a i lekarzy mamy najbardziej doświadczonych.

Skręcili w następne drzwi i znaleźli się w niewielkiej jadalni. Była pusta, ale zapach od razu uzmysłowił mu jak bardzo jest głodny. Podeszli do obszernego blatu za którym krzątały się dwie starsze kobiety. Jedna z nich od razu zwróciła na niego uwagę.

- Dirk, czy to ten awanturnik, co to rozbił głowę mojego syna?! – zawołała wymachując wielką chochlą.

- Oh, przestań Kate. Dobrze wiesz, że to nie jego wina. Słyszałaś, ma być traktowany jak członek załogi. Zapomniałaś?

- No już dobrze, tylko pytam – zaczęła się bronić z oburzeniem. – I jakim tonem się odzywasz do starszych młokosie? Jazda do stołu, zaraz wam coś przyniosę.

Zamachnęła się na niego ścierką trzymaną w drugiej ręce, ale Dirk umknął przed ciosem śmiejąc się głośno. Roy obserwował tę scenę z rozbawieniem. Ale po chwili sam musiał salwować się ucieczką. Co prawda nie otrzymał jeszcze żadnych wyjaśnień, ale ci ludzie coraz bardziej mu się podobali. Zjedli solidną porcję gulaszu mięsnego w warzywach, którego smak cokolwiek nienajgorszy, był… dziwny, trudny do zidentyfikowania. Zapytał o to.

- Wierz mi, lepiej nie wiedzieć – usłyszał odpowiedź. – Powiem ci później, nie chciałbym teraz oglądać zawartości twojego żołądka z powrotem na stole. Znajdźmy jakieś spokojne miejsce i odpowiem na wszystkie twoje pytania, tu zaraz będzie straszny tłok.

- Zgoda, co proponujesz?

- Górny pokład, to miejsce gdzie wielu ludzi spędza wolny czas. Głownie z powodu ładnego widoku.

Gdy znaleźli się na górze, oczom Roya ukazał się imponujący widok planety. Z zaskoczeniem stwierdził, że znajdują się na orbicie Marsa. Pod nimi na powierzchni widać było wyraźnie rozbudowaną infrastrukturę i niewielkie płaty zieleni na rdzawo-czerwonej planecie. Na horyzoncie zauważył ogromną elipsoidalną skałę a na jej powierzchni, po zaciemnionej stronie zauważył światła.

- To Fobos, większy z księżyców Marsa – zaczął Dirk widząc na co patrzył. – Minie nas za jakąś godzinę. Jego orbita jest wąska i dużo szybsza. Jedno okrążenie wokół planety trwa około siedmiu i pół godziny więc mija nas trzy razy na dobę. Pod powierzchnią znajduje się nasza największa kolonia. To świetne miasto, kiedyś cię oprowadzę, jest tam knajpa w której można się dobrze zabawić.

- No dobrze, a dlaczego właściwie mnie zatrzymaliście? – zapytał zmieniając temat. – Dlaczego nie mogłem spotkać się z lądownikiem wysłanym z Ziemi?

- Cóż… zapewne dlatego, że na staruszce Ziemi nie ma żadnych lądowników. Zostałbyś zestrzelony, lub zabiłby cię twój komputer pokładowy. Mógłby odłączy ci tlen, lub otworzyć zewnętrzne grodzie…

- Zwariowałeś – przerwał mu Roy. – Jena nie może zrobić nic takiego, to sprzeczne z jej programem.

- I tu się mylisz – Dirk wskazał mu wolny stolik w rogu, podeszli tam i rozsiedli się wygodnie. – Stwierdziliśmy u niej pierwsze oznaki przeprogramowania, to była tylko kwestia czasu. Więc zapewnie domyślasz się, że sygnały z ziemi zawierały nie tylko wiadomości. Zrozum, jesteśmy w trakcie wojny. Twój statek stoi teraz w doku remontowym, komputer pokładowy został usunięty i zniszczony bo stanowił dla nas zagrożenie.

- Wojna, tak? Ale dlaczego ludzie z Ziemi chcieliby mnie zabić – zamyślił się Roy. – Chyba że traktują tak każdy zbliżający się statek.

- Nie, to nie tak – zaoponował Dirk – Tam, na Ziemi nie ma już ludzi. Zostaliśmy już tylko my. To znaczy, podobno ktoś przetrwał, jeden z patroli zauważył coś, być może człowieka. Możliwe, że niedobitki ukryły się gdzieś w górach, ale po kilku pokoleniach byliby teraz tylko dzikusami.

- Nic nie rozumiem – Roy czuł, że się pogubił. – Więc z kim prowadzicie tą wojnę? Tylko nie mów, że z jakimiś kosmitami.

- W tym rzecz, że nadal nie wiemy. Zaczęło się od morza, ekspedycja badawcza odkryła na dnie Atlantyku jakieś instalacje, to było na terenie rezerwatu więc zgłosili sprawę wyżej. Opowiadali o podwodnych budowlach, ogromnych odwiertach i prowadzonym na dużą skalę wydobyciu. Jednak od tego czasu każdy kto zbliżył się do tego rejonu znikał bez wieści. Nawet wojsko nie mogło tam nic zdziałać. Po kilkunastu latach zniknął jakikolwiek transport morski, nikt nawet nie zbliżał się do wody, tam czaiła się śmierć. Aż wreszcie ataki przeniosły się na ląd, z morza przybywały setki robotów, wyglądały jak ogromne kraby. Stwierdzono, że są w jakiś sposób sterowane zdalnie, zostaliśmy zmuszeni do ucieczki poza planetę. W ciągu niespełna roku stacje naukowe na księżycach Marsa zostały rozbudowane do poziomu miast. Wcześniej rozpoczęto proces terraformacji planety, niestety nie została jeszcze zakończona. Jednak wystarczyło aby założyć tam farmy hydroponiczne. Ewakuacja trwała kilka miesięcy, w międzyczasie pod bazami drążono kolejne tunele pod miejsce dla uchodźców, a i tak mogli zabrać tu zaledwie kilkadziesiąt tysięcy osób. Ci, dla których brakło miejsca i czasu zginęli. Tu początki też nie były wesołe, zapanował głód. Szklarnie na powierzchni wytwarzały żywność dla dwóch tysięcy dotychczasowej obsługi. Nawet po ich rozbudowaniu, na plony trzeba było czekać. Było coraz gorzej, ale genetycy wpadli na nowy pomysł, stworzyli zwierze wytwarzające w krótkim czasie ogromne ilości mięsa. Nie dziw się, to była stacja naukowa, z całym międzynarodowym personelem i najlepszym sprzętem. Możesz mi wierzyć te zwierzaki są naprawdę odrażające, wiem to, bo pracowałem kiedyś jako strażnik na farmie. Jednak rozwiązują nasze problemy i nikt już nie głoduje.

Rozmawiali tak jeszcze przez jakąś godzinę, Roy słuchał zaciekawiony zerkając czasem na niesamowity widok mijającego ich Fobosa. Ogromna skała o kilkunastokilometrowej średnicy przelatywała tak blisko, że widać było zabudowania na powierzchni. Jak wyjaśnił mu Dirk drugie miasto znajdowało się za planetą na Deimosie, drugim mniejszym księżycu, który okrążał Marsa znacznie dłużej i szerzej i mijał ich co 30 godzin. Stacja była w zasadzie bazą wojskową i stocznią remontową dla niewielkiej floty. Siedzieli by tak znacznie dłużej, Dirk okazał się świetnym kompanem, ale musiał zgłosić się na zabieg przyśpieszający zrastanie kości.

- Znajdę cię później. Stacja nie jest duża, wiec się nie zgubisz – rzucił na odchodnym.

Siedział przez dłuższą chwilę trawiąc nadmiar informacji i wrażeń. Minęła pora kolacji, więc zapewne według lokalnego czasu zbliżał się wieczór. Ludzie przy innych stolikach przyglądali się mu ukradkiem. Byli zaciekawieni, ale nikt nie chciał się narzucać. Postanowił znaleźć centrum medyczne. Przechadzał się korytarzami zerkając na oznaczenia kolejnych drzwi. Jednak zanim mu się udało, ktoś dotknął jego ramienia. Była to niska, pulchna kobieta o siwych włosach i łagodnym uśmiechu, której twarz już znał.

- Ostatnim razem wydawała się pani wyższa – powiedział odpowiadając szerokim uśmiechem.

- Ach, więc wiemy już, że poczucia humoru panu nie skasowało – złapała go za łokieć i pociągnęła korytarzem – Generał Sanders chce poznać walecznego pogromcę piratów.

- Zgoda, ale właściwie to ja chciałem pani podziękować za… eh, wszyscy już wiedzą? –jęknął żałośnie.

- Cóż, to nie jest duża stacja młody człowieku. A plotka jest główną rozrywką ludzkości niemal od zawsze – odpowiedziała – Nie przejmuj się, wkrótce o tym zapomną.







Generał okazał się wysokim postawnym człowiekiem, całkowicie pozbawionym poczucia humoru. Niemniej jego oczy błyszczały inteligencją i teraz oceniał przybysza przyglądając mu się przenikliwie. Roy czuł się nieswojo czując na sobie wzrok tego człowieka, ponadto to właśnie on miał zadecydować o jego losie.

- Więc, panie Torgeson – odezwał się wreszcie ciężko wzdychając. – Z danych, które znaleźliśmy w pańskim komputerze wynika, że stracił pan pamięć z powodu uszkodzenia mózgu po wyjściu z hibernacji, zgadza się?

- Tak, to prawda.

- A więc przyszło panu w jakimś sensie rozpocząć życie od nowa – kontynuował. – Zostanie pan wysłany do miasta Fobos, tam otrzyma pan pomoc w przystosowaniu się do nowej sytuacji. Musi pan wiedzieć, że wciąż borykamy się z wieloma problemami, wszyscy nadal walczymy o przetrwanie. Każdy, bez wyjątku, musi przykładać się do rozwoju naszego społeczeństwa. Zostanie panu przydzielona praca zgodna z pana indywidualnymi umiejętnościami, oczywiście w miarę możliwości. Leci pan najbliższym promem, czyli za niespełna trzy dni. Bagaż osobisty przeniesiono już do pana kabiny. Czy ma pan jakieś pytania?

Jego ton wyraźnie wskazywał na to, że żadnych nie przewiduje. Roy już stwierdził, że nie lubi tego człowieka. W dodatku on najwyraźniej zamierzał zarekwirować statek, tak po prostu bez żadnych wyjaśnień.

- Szczerze mówiąc, panie Generale, planowałem polecieć tam moim statkiem. - podkreślił z naciskiem czując narastający gniew. – Rzecz jasna gdy tylko zakończycie demontaż komputera pokładowego, który jak rozumiem mógłby stanowić zagrożenie. Chyba że…

Na szczęście Dirk wyjaśnił mu już, że wszystko to co w jego świecie było warte fortunę, tu nie miało żadnej wartości. Nie posiadając żadnych przydatnych umiejętności mógłby jedynie harować fizycznie na farmach hydroponicznych. Trafiał tam każdy, kto był zbyt głupi na naukę, a także wszelkiego rodzaju przestępcy. A on mógł tylko po raz kolejny przeklinać swoją przeszłość nadzianego próżniaka.

- Chyba że co? – Pytanie padło po dłuższej chwili milczenia.

- Przekażę go na rzecz waszej floty, ale chcę czegoś w zamian.

- Czego? – Generał skrzywił się złośliwie. – W naszym społeczeństwie nie ma pieniędzy, jedynym wykładnikiem wartości jest praca na rzecz całej społeczności. To nasz sposób na przetrwanie, a pan musi się dostosować!

Wypowiadając ostatnie słowa uniósł się lekko z fotela zaciskając ręce na krawędzi biurka aż zbielały mu kłykcie. W tej sytuacji pani doktor, która do tej pory siedziała z boku nie odzywając się ani słowem, postanowiła nieco załagodzić sytuację.

- Pozwól mu dokończyć Robercie, nie ma potrzeby tak się denerwować – Była chyba jedyną osobą, która miała śmiałość zwracać się do niego po imieniu. O dziwo, to zawsze koiło jego nerwy. Usiadł z powrotem na fotelu i skierował pytające spojrzenie na Roya.

- Chcę tu zostać. Wiem co się ze mną stanie, na Fobosie stwierdzą, że nic nie potrafię i wyląduje na farmach na powierzchni. Jedyne co posiadam to umiejętność pilotażu i ten statek. Skoro mam go wam oddać, wy mnie zatrudnicie, proste.

- To było by rozsądne – podpowiedziała dr. Sanchez. – Nie jesteś zbyt popularny w Radzie. W razie złożenia skargi, mogą nie uznać argumentu, że Flota potrzebuje każdego statku. Nakażą go zwrócić, nawet gdyby miał zostać zmarnowany.

Roy czekał na odpowiedz z niepokojem. Statek bez pomocy techników i tak byłby dla niego tylko kupą złomu, nawet reaktor po tak długim okresie pracy wymagał regeneracji.

- Zgoda, ale ja też mam warunki – generał rozpłynął się w uśmiechu. – Tym samym promem którym miałeś odlecieć, przybędą kandydaci na dwunastotygodniowy kurs weryfikacyjny. Ci którzy dotrwają do końca, mogą rozpocząć służbę we Flocie. Dołączysz do nich. Ostrzegam, innej propozycji nie będzie. Nie zaliczysz – wylatujesz i radzisz sobie sam. To jak?

- Zgoda – przytaknął Roy.

- Doskonale, jutro zgłosisz się po mundury i ekwipunek. Odmaszerować.

Wstając zawahał się przez chwilę, pewnie powinien zasalutować albo coś w tym stylu, ale wyszedł stwierdziwszy, że jest ignorowany. Bez większych problemów dotarł do swojej kabiny. Leżał na koi patrząc w sufit i rozmyślając o swojej sytuacji. Ten stary drań śmiał się. Ale zaliczę ten kurs, bo tak naprawdę nie mam innego wyjścia.

2
Mi sie bardzo podobało :) Wciąga, choć widać w tekście momenty gdy byłeś zmęczony ;-) I nie używaj skrótów takich jak ,,ok.'' od około, moim zdaniem głupio to wygląda ;-) Tak czy siak wciągnęło mnie i mógłbyś to trochę w sumie przedłużyć, bo za krótkie i sprawa wyjaśnia się zbyt szybko. Przypomniała mi się "Tylko Cisza" Peteckiego, aż sobie odkopie z tego bajzlu jaki mam w pokoju. No, i wydaje mi się że widać inspiracje z P.K.Dicka ;-) Niby utrata pamięci to ograny motyw, ale Ty to rozwiązałeś całkiem ciekawie. Bohaterowie są sympatyczni i można ich szybko polubieć ;-) Tak czy siak, keep it up!
..::Drum'n'Bass::..

3
Hej



Widać w całości przemyślany pomysł. Niestety, jeśli chodzi o formę, wygląda to bardziej jak skrypt wydarzeń, niż powieść. Wszystko rwie do przodu, od faktu do faktu, i ciekawe pomysły i wydarzenia przyjmujemy po prostu do wiadomości, zamiast się nimi trochę poekscytować.



Oto dobry przykład:


- W tym rzecz, że nadal nie wiemy. Zaczęło się od morza, ekspedycja badawcza odkryła na dnie Atlantyku jakieś instalacje, to było na terenie rezerwatu więc zgłosili sprawę wyżej. Opowiadali o podwodnych budowlach, ogromnych odwiertach i prowadzonym na dużą skalę wydobyciu. Jednak od tego czasu każdy kto zbliżył się do tego rejonu znikał bez wieści. Nawet wojsko nie mogło tam nic zdziałać. Po kilkunastu latach zniknął jakikolwiek transport morski, nikt nawet nie zbliżał się do wody, tam czaiła się śmierć. Aż wreszcie ataki przeniosły się na ląd, z morza przybywały setki robotów, wyglądały jak ogromne kraby. Stwierdzono, że są w jakiś sposób sterowane zdalnie, zostaliśmy zmuszeni do ucieczki poza planetę. W ciągu niespełna roku stacje naukowe na księżycach Marsa zostały rozbudowane do poziomu miast. Wcześniej rozpoczęto proces terraformacji planety, niestety nie została jeszcze zakończona. Jednak wystarczyło aby założyć tam farmy hydroponiczne. Ewakuacja trwała kilka miesięcy, w międzyczasie pod bazami drążono kolejne tunele pod miejsce dla uchodźców, a i tak mogli zabrać tu zaledwie kilkadziesiąt tysięcy osób.


Tu w jednym akapicie dajesz całe zawiązanie fabuły na tłustą powieść. Bez emocji, bez przeżywania kolejnych odkryć, bez stopniowania napięcia. Za dużo, za szybko.



Podsumuję: Fajny pomysł, fajne, klasyczne czytadło SF by z tego było, z tradycyjnymi wątkami i naprawdę bardzo, ale to bardzo ciekawą psychiką bohatera.



Tu dygresja - to rzadki i świetny patent. Utrata pamięci, odczytanie wiadomości "od siebie" i... Znielubienie swojego poprzedniego ja. Naprawdę można by to bardzo emocjonująco rozegrać, co pokazały przykłady "Pamięci Absolutnej" (AKA "Przypomnimy to Panu Hurtowo") czy "Planescape: Torment", choć tam mieliśmy do czynienia z kilkunastoma (kilkudziesięcioma?) poprzednimi życiami.



Cały ten tekst ma naprawdę sesnsowny potencjał. Szkoda, że wychodzi z tego bardziej skrypt powieści, niż powieść.



Zwolnij narrację, rozwijaj poszczególne sceny, bardzo skromnie dawkuj kolejne informacje, żeby czytelnik mógł się nadziwić i nacieszyć. Zanim coś zdradzisz, pokaż czytelnikowi efekty tej tajemnicy, ślady, które pozwolą mu się pobawić w detektywa, a potem dopiero demaskuj.



Mam na myśli coś takiego:



Bohater budzi się na statku. Komputer [może już zainfekowany?] nie daje mu na razie żadnego nagrania, żadnej informacji. Nie wie gdzie jest, nie wie, co robi w kosmosie, w szafie pełno ciuchów bez gustu, na kompie same kiepskie pornole (w końcu poprzednio był zblazowanym milionerem) - wszystko najwyraźniej urządzone przez jakiegoś kretyna - niezła paranoja.



Potem atak "piratów", bohater "ocyka się", a jego wybawcy podają mu zniekształconą wiadomość od niego samego, którą wydostali z czarnej skrzynki (czy czegoś tam) - okazuje się, że to on był tym "kretynem" którego zdążył już poważnie "znielubić"... I tak dalej.



Pojawia się tajemnica, pojawiają się jej "efekty", czytelnik bawi się w detektywa wraz z bohaterem, a potem walisz w czytelnika rozwiązaniem, jednocześnie zarzucając następne haczyki.



Tak ja bym to napisał.

Co oczywiście nie znaczy nic wiążącego - to tylko moja nieskromna opinia.



Czym się.
Pozdrawiam
Nine

Dziewięć Języków - blog fantastyczny
Portfolio online

5
Całkiem dobre, trochę za dużo na raz, ale nie jest źle.

Raczej nie gustuję w tego typu opowiadań, ale Twoje chętnie przeczytam w poprawionej wersji.

Błędów się nie doszukiwałem, a przynajmniej nie zauważyłem.

Nie dodam nic ponad to, co napisali poprzednicy.



Pozdro.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

6
Ponieważ Nine wypowiedział się dość szeroko na temat możliwości poprawienia tekstu i dopracowania go, ponadto to ona jest ekspertem od sf ;), ja skupie się na moich odczuciach.

Pomysł na razie nie zdradza zbyt wiele. To zaledwie fragment większej całości. Mam tylko nadzieję, że główny watek jeszcze nie został odkryty, bo jeśli tak, to będzie nudno jak diabli.

Jeśli zaś chodzi o styl, to muszę przyznać, że źle nie jest, ale również bez rewelacji. Piszesz w miarę poprawnie, ale nie zachwycasz, nie dajesz radości czytelnikowi. Miejscami jest bardzo sucho i ma się wrażenie, że zamiast piwa podano wodę.

Brakuje mi też opisu otoczenia, jakichś wzmianek o wyglądzie stacji orbitalnej. Brakuje czegoś, co nadałoby właściwego sf klimatu. A szkoda.

Dopatrzyłem się kilku błędów interpunkcyjnych, poza tym chyba czysto.



Pozdrowionka.
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.

„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.

"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)

7
No i zaczynam od nowa. :P Dzięki wszystkim za dobre słowo, ale przede wszystkim za krytykę. :twisted: W końcu to dla niej umieszczamy tu swoje teksty.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”