Witajcie,
Od dłuższego czasu w mojej głowie rodzi się pomysł na stworzenie nowego świata, który przedstawia się następująco:
Chciałbym osadzić niedużą społeczność na odległej stacji kosmicznej (tak wiem, mocno zdarta płyta), zbudowanej na bazie ogromnej planetoidy. Stację nazwałem Helios - 1 (nazwa jeszcze pewnie wielokrotnie zmieni się) i jej podstawowym zadaniem będzie pobór energii słonecznej i późniejsze przekazywanie ją na Ziemię.
Nasza planeta w tym czasie ma być na krawędzi wojny światowej wywołanej najgorszym w historii kryzysem energetycznym i dogadanie się narodów świata w celu stworzenia tej stacji i uczciwy podział płynącej stamtąd energii jest jedynym sposobem by zachować dosyć kruchy pokój (coś w stylu, dalej mamy zimną wojnę, ale nikt nie prze do otwartego konfliktu).
Sama stacja to planetoida, w zasadzie ogromny kosmiczny głaz otoczony czymś w rodzaju Sfery Dysona, które pobiera ogromne ilości energii. Społeczność zamieszkująca Heliosa żyję w liczny wydrążonych jaskiniach połączonych korytarzami. Część jaskiń jest tak duża, że posiada własny ekosystem i dzięki temu stanowi grunt do rozwoju swego rodzaju rolnictwa. Poza zbiorami z jaskiń, najgłębsze i niezamieszkane jaskinie porośnięte są jadalnymi gatunkami grzybów, z których sprytni osadnicy są w stanie wyprodukować niemal wszystko - od mąki po wódkę ( wynika to z tego, że wszystkie plony rolnictwa przeznaczane są tylko i wyłącznie do produkcji żywności, która jest relatywnie droga w porównaniu do grzybów znajdowanych prawie wszędzie; inne rośliny typu len i bawełna odpadają - wszystko jest zastąpione tworzywami sztucznymi; hodowla jest również mocno ograniczona i prowadzi się ją głównie w celach naukowych).
Ludzie pochodzą z niemal całego świata. Docelowo wymyśliłem sobie organizację na wzór ONZ, która tworzy konwencję o utworzeniu stacji i w myśl tej konwencji każdy naród miał wytypować daną grupę ludzi do osiedlenia. Oczywiście zdarzyło się, że niektóre kraje w ten sposób pozbyły się kryminalistów czy też innych elementów niechcianych, zdarzyli się również agenci, którzy mieli zadbać o interesy swoich państw, jednak z reguły wysyłany zwykłych ludzi kierując się szerokim spektrum umiejętności i wiedzy. Chcę w ten sposób otrzymać efekt tylko narodowo - religijnego. Z kolejnymi pokoleniami konstrukcja społeczna się zmienia coraz bardziej skręcając w stronę systemu kastowego opartego o wykonywane zawody. Profesja będzie przekazywana z rodzica na dziecko, latorośle będą do pracy przygotowywać się w systemie quasi - mentorskim szkoleni przez ojca/matkę. Ludzie należący do danego zawodu będą trzymać się razem, w końcu wytworzą własne tradycje, kulturę etc.
Wszystkim będzie kierował Zarząd (ta nazwa zapewne też zostanie wielokrotnie zmieniona), który mieści się w ogromnym budynku w centralnej jaskini planetoidy. Jest to jedyny budynek, którego iglica wystaje na powierzchnię planetoidy (po prostu jest tak ogromny). Zarząd kieruje losami stacji i zamieszkujących ich ludzi w iście korporacyjnym stylu. Nie jest on wybierany w demokratycznych wyborach, jego istnienie wynika z konwencji, która stała się dokumentem tworzącym stację i jej pierwszym statutem. Tam również zasiadają ludzie, którzy są potomkami pierwszych rządzących (coś w rodzaju monarchii, ale wieloosobowej, "polimonarchia").
To są wciąż luźne myśle, ale traktuję ten pomysł jako niezły punkt wyjścia do wielu ciekawych historii, które w takim otoczeniu można pokazać i pociągnąć do przodu losy stacji i żyjących tam ludzi. Zdaję sobie sprawę, że z punktu widzenia merytorycznego jest jeszcze milion spraw do określenia i kolejny milion, które jeszcze muszę poprawić. Co o tym sądzicie moi drodzy? Macie jakieś uwagi, dodatkowe pytania? Jest to dość ciekawe czy aż nazbyt "ciągnie" wszelkiej maści futurystycznymi dystopiami?
Tworzę świat...
1Tutaj też jestem (zaczynam być) :
https://twitter.com/krytykiem
https://www.youtube.com/channel/UCdV2z6 ... BSDxXzvsnw
https://twitter.com/krytykiem
https://www.youtube.com/channel/UCdV2z6 ... BSDxXzvsnw