Podobno autor umarł, liczy się tylko dzieło. Teza: Nad jedną powieścią powinien pracować zespół osób, czasy indywidualnych pisarzy przemijają na naszych oczach.
W historii kultury indywidualny geniusz jest niepodważalny, ale często realizował się w pracy zbiorowej. W rzeźbie czy w malarstwie przez wieki oczywistym było, że wraz z twórcą pracował cały warsztat uczniów i innych pomagierów. W muzyce kompozytor był najczęściej jeden, ale pomijając rzadkie przypadki gdy sam był wirtuozem i tworzył dla sienie kompozycje na jeden instrument, potrzebował wirtuozów, by dzieło jego mogło wybrzmieć. Teatr, a potem kino - oczywiste, że jedna osoba nie stworzy zbyt wiele, tylko jakiś monodram albo film przyrodniczy.
Z literaturą dotąd było inaczej - w niej pierwiastek indywidualny był dotąd na swój sposób samowystarczalny, kiedy tworzył, inne indywidua mogły mieć charakter co najwyżej doradczy. Bo czy po "Biblii" (i tak zresztą niespójnej by traktować ją jako jednomorficzne dzieło) powstało w literaturze coś godnego uwagi, co miałoby więcej niż jednego autora, choćby i tylko dwóch? Co najwyżej bracia Strugaccy, "Czarna Mańka", "Dobry omen" i może inne takie ciekawostki (zbiorów opowiadań nie liczymy, jeśli każde opowiadanie z osobna miało jednego autora). 99.9(9)% beletrystyki to jednak twory jednego autora, przynajmniej na razie.
Tylko, że kiedyś ci autorzy, to bywały prawdziwie wielkie indywidua, jakich dzisiaj ze świeczką szukać - albo potworne, niewyobrażalne talenty, albo intelektualiści i erudyci, co w jednym palcu mieli filozofię, filologię, matematykę, fizykę, a nierzadko i jeszcze medycynę czy coś pokrewnego. Jeśli przynajmniej jeden z tych dwóch warunków był spełniony, to i pisanie miało sens. To jednak było minęło - już koniec, już miło było, witamy w teraźniejszości.
Pytanie: Czy w czasach demokratyzacji wszystkiego, także kultury, a przy tym naciskaniu na coraz bardziej szczegółowe, coraz bardziej konkretne specjalizacje - nie mówimy tu, że to dobrze, mówimy, że tak jest - pojedyncze jednostka jest jeszcze w stanie udźwignąć coś takiego jak napisanie powieści?
No owszem, w przypadku sztuk formalnych, jakimi są poezja czy dramat, praca zbiorowa nadal wydaje nam się czymś po prostu niedorzecznym. Ale czemu nie w powieści? Przecież nawet wiele z najwybitnijszych powieści w dziejach, nie jest od początku do końca wewnętrznie spójna, nie zachowuje przez cały czas jednolitości stylu, nie jest kompozycją oddziałującą tylko formą - czytelnik i tak nie jest w stanie tego wszystkiego objąć swoją, ludzką i tylko ludzką percepcją. Nie jest w stanie - że się wyrazimy zgodnie z współczesnym nam językowym trendem - wszystkiego ogarnąć...
Proponujemy aby praca nad powieścią czerpała wzorce z pracy nad filmem, a nawet kino autorskie w najlepszym wydaniu wymagało kooperacji. Film jest niewątpliwie twórczością artystyczną w najściślejszym tego słowa znaczeniu (nie mówimy oczywiście o jakichś Patrykach V., itede) i jakoś fakt, że poza reżyserem pracują nad nim dziesiątki, albo i setki innych ludzi tego nie zmienia. Skoro wieloautorstwo działa w filmie, tym bardziej powinno zadziałać w powieści.
To byłby doskonały sposób na przyśpieszenie procesu pisarskiego, w czasach, kiedy dla konsumenta od "jak?" ważniejsze jest "jak szybko?", na wyeliminowanie wielu błędów, na które samemu się nie zwraca uwagi, wreszcie, niejako na w miarę zręczne ominięcie potrzeby erudycji (zamiast samemu studiować matematykę, skorzystajmy z dobrodziejstwa matematyka).
Takie "powieściowe konsorcjum" nie powinno być współtworzone przez ludzi o podobnych do siebie kompetencjach - jeśli traktują swoją twórczość z należytą powagą, prędzej czy później by się pozażynali, jeśli nie dosłownie, to przynajmniej emocjonalnie. Raczej powinien być, wzorem teatru czy kina, zachowany pewien podział na role, na przykład:
- Reżyser - główny pomysłodawca całej koncepcji, a jednocześnie osoba odpowiedzialna za koordynację i łączenie pracy pozostałych.
- Stylista/Poeta - ten z najlepszym ze wszystkich tzw. "piórem", który nadaje zdaniom właściwy im szarm, którego kreatywność skupia się przede wszystkim na warstwie językowej. Idealnie byłoby, gdyby miał wykształcenie muzyczne, a przynajmniej grał nie tylko na nerwach.
- Dramaturg - dba o trzymanie narracji w napięciu, trochę zachęca, a trochę irytuje potencjalną czytelniczkę bądź czytelnika. Szczególnie przygląda się też dialogom.
- Filozof - czuwa nad warstwą istotną dzieła, weryfikuje konstrukcję i poszczególne elementy pod względem logicznym, potrafi po każdym zdaniu zadać fundamentalne pytanie: "Po co?".
- Szukacz (nieładnie zwany "Researcherem?) - wyszukuje lub wymyśla ważne tematy, szuka też pewnych punktów wspólnych między materię świata przedstawionego a trywialną rzeczywistością. Sam może niewiele wiedzieć, ale musi wiedzieć jak coś sprawdzić. Tych może być więcej, dwóch, może trzech (chyba wystarczy?).
- Wypełniacz - każdy kto zmagał się z formą powieściową wie, że są takie fragmenty, konieczne z punktu widzenia całości, ale które za cholerę "nie idą". Osobiście, zdarzało się nam porzucić pracę nad ukończoną w 90% mini powieścią, ze względu na niemożność, albo niechęć, do jednej, pojedyncznej, niedającej się jednak obejść sceny. Takie problemy powinien załatwiać wykwalifikowany "zapełniacz". Świetny rzemieślnik, czujący literaturę, niemający jednak dość zapału na stylistę czy reżysera.
- Logistyk - ten, który odpowiada za pracę całego zespołu, na przykład organizuje wspólne spotkania, alkohol, (opcjonalnie) narkotyki, a przede wszystkim pilnuje terminów, jest jakby takim drugim reżyserem, ale bardziej od kontaktów z zespołem, nastawia się na kontakty ze światem zewnętrznym. Jeśli na przykład powieść ma być wydana w tradycyjnej formie, rozmawia z wydawcami. W najgorszym razie może być nawet pół-debilem, byle miał zmysł organizacyjny.
- Konsultant merytoryczny/Specjalista - to w zależności od tego co piszemy, jeśli to ma być jakaś powieść międzyplanetarna, warto zatrudnić do niej nawet kilku specjalistów od dziedzin ścisłych (fizyk, astrofizyk, biochemik, itd), jeśli historyczna, to jednego czy dwóch historyków, a jeśli powieść o muzeum lotnictwa, to najlepiej pracownika muzeum lotnictwa (k... jego mać).
W zasadzie piszemy tu o takim najbardziej podstawowym składzie, potrzebnym, żeby stworzyć powieść, niekoniecznie żeby ją wydać, sprzedać, reklamować, itd. Jeśli zakładamy cel komercyjny, to można zespół rozszerzyć o ludzi będących jeszcze bliżej tzw. "rynku czytelniczego" niż logistyk, na przykład zaangażujemy eksperta ds. sprzedaży czy grafika, który przygotuje oprawę (to akurat nie będzie żadna nowość).
Na razie to tylko remat do dyskusji. Jeśli się spodoba, nie wykluczamy, że w przyszłości podejmiemy próbę stworzenia takowego konsorcjum.
Poliautorstwo albo Konsorcjum powieściowe
1"Naucz się, że można coś innego roznosić niż kiłę. Można roznieść światło, tak?"
Robert Brylewski
Robert Brylewski