Wszystko po trochu.
Pierwsze opowiadanie, które udało mi się wypchnąć, wyszło z zabawy słowami. Zabójcy smoków byli, więc zastanawiałem się, jak tytuł zmienić, by coś z tego wyszło. Najpierw kombinowałem z wskrzeszaczem smoków, który miał łazić i zajmować się ożywianiem smoków, by inni mieli co tłuc (bo kandydatów na smokobójców wielu, a smoków jakoś nie przybywa), no i wyszedł zabójca przedsmoków... no i poszło.
Inne z kolei były bardzo świadomie wymyślone. Napiszę coś do śmiechu, osadzone w słowiańszczyźnie, ale nie tej starożytnej, bo wyeksploatowana. Więc XIX wiek bardziej. Do tego przeglądałem akurat Szwejka, więc natychmiast wyskoczyły dodatkowo skojarzenia. No i powstał cały cykl, z czego, niestety, za tylko jedno mi zapłacono, a resztą się zaopiekowały webziny...
Najlepsze moim zdaniem opowiadanie powstało z kolei ze wku... zdenerwowania. Najpierw powstał pomysł na odwrócenie pewnego naturalnego procesu, napisałem kilka akapitów i utknąłem. Później jednak dyskutowałem znowu na ten sam temat z pewnymi osobami, wkurzyłem się, i wplotłem to do opowiadania. Do tego jeszcze parę innych obsesji, i wyszło.
Inne powstało dlatego, bo był konkurs, więc trzeba było coś napisać. Wszyscy mieli pisać o kontakcie, więc pomyślałem, że może będzie odkrywcze, gdy ludzkość mając szansę na kontakt, szansę tę koncertowo oleje i zmarnuje. ALe dlaczego miałoby się to stać? I to tak, by nie wyszedł mdły paszkwil, jakich mnóstwo?
Jedno opko wyszło, bo kiedyś zastanawiałem się nad grą komputerową, jak by miała wyglądać, by była ciekawa i łatwo do implementacji oraz sensowna w graniu. Świat przedstawiony więc miałem, pozostało tylko wrzucić bohaterów i problem. I poszło opko do Esensji.
W fahrenhajcie poszło opko, które wyszło z marzenia na jawie. Kilku tygodni opowiadania samemu sobie w kółko tej samej historii, romansu dla dorosłych panów (

). Wyrzuciłem romans, został świat i bohaterka, opko poszło (mało co trafiłoby do NF, gdyby Cetnarowski odpowiadał trochę szybciej, albo fahrenheit opóźnił się jeszcze o kolejny miesiąc).
Wreszcie moje ulubione opowiadanie w Esensji powstało z innej obsesji. Umrzemy, i co potem? Nic? Jak to nic? I wymyślałem tuziny możliwości, aż wreszcie jedną ubrałem w słowa.
A obecne z kolei Wielkie Dziełło z kolei jeszcze inaczej: myślałem, co by mi najbardziej leżało w pisaniu. I wyszło, że latające okręty, samotne wyspy, mgły... potem do tego doszło przesłuchanie kilku muzyczek, które same budowały obrazy... no i mam 900k
Tak więc, widzisz, chyba nie ma jednej reguły. Jeden człowiek - a źródeł pomysłów mnóstwo i za każdym razem niemal inaczej. Niektóre powstały z luźnych skojarzeń, inne zostały zaprojektowane i wykonane jak szafka pod książki, a inne powstały jako efekt takiego trochę szaleństwa... Wątpię więc, by istniała jedna recepta na pomysł.