Ja raczej zajmę stronę
Navajero i bezapelacyjnie zgodzę się z tym, co napisała
Rubia:
Rubia pisze:
(…) Jednak już od starożytności był rozpowszechniony pogląd, że sztuka ma przed sobą trzy zadania: docere - czyli uczyć, delectare - sprawiać przyjemność oraz permovere - poruszać, wstrząsać. Niekoniecznie wszystkie trzy muszą być realizowane w jednym dziele. Czyli widziano w sztuce pierwiastek bardzo świadomego oddziaływania autora na odbiorcę, z wyraźnie określonym celem. A jeśli nie... Nie wiem, naprawdę mam problem z wyobrażeniem sobie tekstu, który będzie pozbawiony "komentarza autorskiego", czyli intencjonalnego odniesienia wobec opisywanej rzeczywistości albo wobec innego dzieła. Zabawa słowami? Pisanie dla pisania?
Dokładnie tak – moim zdaniem, na tym też polega największa trudność pisania, a mianowicie jak bardzo autor odsłania się czytelnikowi; jak umiejętnie połączyć wszystkie wątki, gdzie dodać realizm, a gdzie wystarczy fikcja, by wyszło smaczne i oryginalne danie – lepiej – nowy, wspaniały świat :wink:
Tym w istocie jest książka. Autor daje czytelnikowi nie tyle mapę, co nową krainę, inny wymiar – rzeczywistość przefiltrowaną przez swoje zmysły. To odpowiedzialna i często niewdzięczna praca. Faktycznie, duża cześć fundamentów jest już zbudowana, jednak co z resztą? Pokusiłbym się o stwierdzenie, że każda dobrze napisana książka spełnia te 3 reguły –
docere: skoro czytelnik ma twarde reguły rządzące światem przedstawionym, to ile więcej o tym świecie wie autor;
delectare: tutaj chyba nie ma żadnych wątpliwości i w sumie z
permovere . Przedstawienie gwałtu czy anioła na skrzydłach to są środki wyrazu; coś jak cegła. Można z nich zbudować dom ,albo rzucac nimi w okno sąsiada. Albo można stworzyć dom, który żyje i pożera ludzi w środku (Phillip K. Dick – „Oko na niebie”). To wszystko musi mieć jakiś sens – oczywiście, że na świecie są patologiczne dzieci, które non-stop tłuką szyby na osiedlu i robią częstokroć gorsze rzeczy, są też inżynierowie, którzy tułają każdy grosz, ale większość świata to wycinek z generatora liczb losowych. Literatura to życie podniesione do potęgi. Tematy budzące oburzenie pisarz nawet
powinien poruszać, ale umiejętnie – i pojawia się kolejny problem do rozważenia – warsztat, czy historia? Nie ma historii bez warsztatu, tak jak bez warsztatu literackiego nie da się opisać dobrej historii, wiec cóż…trzeba ćwiczyć.
Przykłady tego, iż osoba autora znajduje odzwierciedlenie w dziele można mnożyć – zacznijmy od takiego „Ferdydurke” Gombrowicza. Jak wiadomo, jest to powieść awangardowa, podzielona niejako na 3 „etapy” – szkołę, dom Młodziaków i dworek w Bolimowie. Moim zdaniem jest to jedno z bardziej mistrzowskich ukazań świata przedstawionego m.in. ze względu na zakończenie – co wrażliwsi czytelnicy powiedzą, że no ale jak to, jak ten Józio tą Zosię potraktował… Oczywiście, z dworkiem w Bolimowie chodzi o groteskę i „Pana Tadeusza”, ale też sam Gombrowicz ukazał zapewne co nieco ze swojego życia – ładnie jest to opisane w „Jaśniepaniczu” Joanny Siedleckiej. (już nie mówię o tym, że każdy rozdział solidnie naznaczony jest poglądami autora, ale w
bardzo umiejętny sposób, dzięki czemu jest to jedna z lepszych lektur szkolnych)
„Dżuma” Camusa – Rieux, główny bohater jest przecież ateistą i na początku nie dogaduje się z ojcem Paneloux; jak wiadomo, kolejne mistrzowskie ujęcie problematyki dobra i zła i różnych postrzegań na czynienie dobra…Camus był ateistą. Przypadek – nie sądzę…
Padł tutaj „Rok 1984” Orwella – smutne, prawda, że smutne, ale zauważmy, jaki to ma cel, jaka wymowa przyświeca całemu utworowi. Swoją droga, bardziej smutny jest „Nowy wspaniały świat” Huxleya – i powiedziałbym też, że bardziej realny (ale bez offtopu). No oczywiście jeszcze jest „451 Fahrenheita” Bradbury’ego…wszystkie te antyutopie są bardzo przytłaczające w swoim odbiorze, ale jasno widać tutaj cel i tą wielowymiarowość dzieła – a nie relatywizm moralny.
Generalnie triumfujący czarny charakter i siermiężne opisy różnych rzeczy to odpowiednik Mary Sue (chyba, że rozpatrujemy dekadentyzm jako epokę) – ani jedno, ani drugie wcale nie jest dobre.
Poszedłbym dalej – o Herbercie i Miłoszu mówi się, że są poetami „moralnej próby”. Oni twardo obstawali przy swoim – „Który skrzywdziłeś…”, „Campo di Fiori”, choć oczywiście jest tu (u Miłosza) trochę innych wątków – „Alkoholik wstępuje w bramy niebios”… no ale dobra, to poeci byli.
Jest coś takiego jak 31 struktur dramaturgicznych(dotyczących fabuły); większość rzeczy, które tutaj piszemy, gdzieś tam została już w jakiś tam sposób napisana – oczywiście, lepiej lub gorzej. Czy to znaczy, że pisanie nie ma sensu? Otóż nie.
Sytuacja przypomina sprawę, gdy jest trzech kumpli i jedna dziewczyna, a za chwilę ma dojść do gry w karty. Koledzy kłócą się wzajemnie, którą talią grać; padają argumenty – a bo moja jest laminowana, a za pomocą tej grałem z kilkoma mistrzami Pcimia Dolnego, a ta ma to, czego inne nie mają. W całym tym zamieszaniu trzeba po prostu podejść i wyłożyć z przyległościami swoje karty na stół. O to chodzi w literaturze. Ale to tylko moje zdanie. Dlatego te „wielkie Cosie typu Miłość” to nie są jadowite drapieżniki, które tylko czyhają, by zamienić genialne dzieło w grafomanię, a wręcz przeciwnie – są to potężne stworzenia, z którymi trzeba się dogadać (nawet, jak czasem chapną za dużo…). W tym temacie trzeba iść czasem po linii największego oporu, celem przedstawienia tego, co się uważa za słuszne – tak zrobił choćby Bułhakow. Nie mówię, że każdy ma nim być, ale zawsze warto pisać szczerze. A to, że dla wielu ludzi słuszny będzie tylko i wyłącznie krystalicznie czysty bohater bez skazy, albo opowiadanie erotyczne w klimatach BDSM to już inna sprawa…ale to już zostało wspomniane:
Navajero pisze: Uczenie to przekazywanie wiedzy, a nie moralizowanie, choć w wielu książkach, także tych dobrych, autor podkreśla pewne wzorce moralne. I w niczym nie psuje to lektury. Większość arcydzieł literatury światowej zahacza o moralność i etykę. Oczywiście trzeba umieć to robić...
Dodałbym jeszcze: żeby się naumieć, trzeba popróbować
Wolha.Redna – świetny przykład z Dostojewskim. Jak wiadomo, on nie pałał szczególną miłością do Polaków. Nawet w „Zbrodni i Karze” pojawiają się Polacy w ogólnie niekorzystnym świetle – podczas pogrzebu Marmieładowa i też ten cytat w kontekście „braku morlaności przy widmie uchylenia się od kary” –
„Za granicę ucieknie Polak, ale nie o n, tym bardziej, że go śledzę, że ja zarządziłem kroki” – chodzi tylko o przykład, że twórczość autora jest nierozerwalnie zwiazana z jego osobą i odbijają się w niej też różne jego przywary…nawet w przypadku takich geniuszy, jak Dostojewski (a co dopiero tacy my

)