siękoza i zaimkoza???

1
Mam pytanie, zwłaszcza do tych bardzo kumatych literacko...
Jak to jest, że... się, że plus zaimki... "i" ale i wszystkie wyroby pochodne, wzbudzają taką niechęć w komentarzach.
Wkleiłem w edytor fragmenty znanych dzieł... Pan Mercedes, Syn, System i niespodzianka, bo ci uznani pisarze, to dopiero są królami siękozy, zaimki nie najgorzej, ale już "że" " i" i podobne, to już jest tragedia. Strony błyszczą na żółto, aż przykro na to patrzeć. Czy jest na to wytłumaczenie?

siękoza i zaimkoza???

3
ok, w takim razie sprawdźmy polskich znanych autorów....
Pani noblista Olga T. - 63 "się" na 3 stronach tekstu....

Dominika Wadryś-Hansen nie odrywała wzroku od ciała. Mimo szalejącego wiatru kobieta leżąca na schodach przed wejściem do kaplicy na Wiktorówkach pozostawała w absolutnym bezruchu. Jej ciało ułożono w pozycji krzyża, a ręce i nogi przebito długimi gwoździami, przytwierdzając je do stopni. Jedynym, co się poruszało, były wnętrzności wyrywane przez podmuchy halnego z otwartych trzewi. Krew rozlewała się na przestrzeni kilkunastu metrów, przywodząc na myśl makabryczne pociągnięcia pędzla szalonego malarza, a głośny wiatr sprawiał, że wrażenie upiorności się pogłębiało. Dominika z niepokojem zerknęła na trzeszczące drzewa, które mimo masywnych pni kołysały się jak chorągiewki. Drewniane Sanktuarium Maryjne również wyglądało, jakby zaraz miało ustąpić przed potęgą żywiołu. Mimo to grupa techników pracowała w pocie czoła, ignorując zbliżający się kataklizm. Próbowali zebrać jak najwięcej próbek, ale dla wszystkich było jasne, że za moment będą musieli szukać schronienia. – Nie powinno nas tu być – rozległ się głos zza pleców Wadryś-Hansen. Prokuratorka obróciła się zaniepokojona, ale kiedy dostrzegła, kto do niej dołączył, odetchnęła. Uśmiechnęła się blado i pozwoliła, by Edmund Osica objął ją niemal po ojcowsku. – Ani nas, ani nikogo innego, panie emerytowany nadinspektorze – odparła. Osica stanął obok niej i ściągnął poły kurtki z kożuchem. – Czynny inspektorze – poprawił ją. – Wrócił pan na służbę? – Wrócił – potwierdził Edmund. – I pozwolił się zdegradować o jeden stopień, żeby jakiś bejdok w ministerstwie miał satysfakcję. Dominikę jakiś czas temu doszły słuchy, że Osica miał pokierować nowym wydziałem, ale nie spodziewała się, że tak ochoczo wróci do tego, co przyniosło mu więcej szkody niż pożytku. Właściwie nie powinna mu się dziwić. Sama była przekonana, że nigdy nie zjawi się z powrotem w Zakopanem. A już szczególnie nie w takich okolicznościach. – Podejdziemy? – spytał Edmund. – Za chwilę. Inspektor niepewnie podniósł głowę i powiódł wzrokiem po górujących nad nimi gęstych koronach drzew. – Tutaj zaraz rąbnie na nas jakaś gałąź – zauważył pod nosem, a potem zmrużył oczy. – Zresztą niewiele widać. – Widać to, co najważniejsze. – Czyli? – To, co dostrzegał zabójca, kiedy wybrał to miejsce – odparła z przekonaniem Dominika. – Wątpię, żeby zrobił to na chybił trafił. Musi mieć jakieś znaczenie. W końcu ruszyła powoli w kierunku schodów, a Osica poszedł za nią, powłócząc nogami. – Ma takie znaczenie, że ktoś chciał dokonać wyjątkowo sakramenckiego obrazoburstwa i aktu herezji – burknął. Wadryś-Hansen przesunęła wzrokiem po inskrypcji widniejącej nad wejściem na teren sanktuarium. „Królowo Tatr, módl się za nami”. – Niewykluczone – odparła. W przypadku Bestii z Giewontu krzyż był po prostu krzyżem. Tym razem jednak chodziło o miejsce kultu maryjnego – w dodatku jedno z najważniejszych nie tylko w Tatrach, ale i na całym Podhalu. Dominika zachwiała się lekko, kiedy od strony szczytów nadszedł mocny podmuch. Osica machinalnie chciał ją podeprzeć, ale zbyła jego zabiegi zdawkowym uśmiechem. Oboje zatrzymali się przed ciałem i spojrzeli z góry na wywleczone wnętrzności. – Na litość boską… – jęknął Edmund. – To wygląda, jakby biedaczkę rozszarpało jakieś zwierzę. – Nie tylko rozszarpało, ale też zaczęło ucztę – zauważył technik kucający przy zwłokach. – I zaprosiło na nią kumpli. Znów dmuchnęło. Z rozciętego brzucha nieszczęśniczki wyrwała się część treści żołądka, sprawiając, że wszyscy zebrani obrócili się, jakby stali obok kałuży, w którą właśnie wjechał rozpędzony samochód. Wnętrzności trafiły tylko na ubranego w biały kombinezon technika. Zaklął pod nosem, a potem na powrót zabrał się do analizowania ran na ciele ofiary. – Co mamy? – spytała Wadryś-Hansen. – To, co pani widzi. – Czyli? – Sadystyczny dowód na to, że ludzkość jest popierdolona – odparł pod nosem kryminalistyk. – W dodatku na siostrze zakonnej. – Co takiego? – wypaliła Dominika. – To zakonnica? Mężczyzna skinął głową z ewidentną pogardą wobec czynu i osoby sprawcy, a potem wskazał na rozpłataną klatkę piersiową. – Widać właściwie tylko tyle, że rany kłute były zadawane prosto w serce. Prawdopodobnie przez nie nastąpił zgon, a potem sprawca zaczął… Zabrakło mu słów, a Dominika bynajmniej się nie dziwiła. – Zaczął rozcinać ciało i wywlekać organy – dokończył technikpo czym wskazał w lewo. – Kiedy zjawiliśmy się na miejscu, krwawe ślady i porozrzucane wnętrzności prowadziły w kierunku lasu. Wyglądało to, jakby sprawca specjalnie znaczył swoją drogę. Wadryś-Hansen popatrzyła w stronę tabliczki informującej, że niewielkimi drewnianymi schodami można dostać się do WC. – Sprawdziliście to? – Tak. Ślady urywały się przy latrynie, potem zabójca musiał wejść w las. Jeśli zostawił jakieś ślady, to halny dawno się z nimi uporał. Prokuratorka przypuszczała, że morderca wybrał akurat ten dzień nieprzypadkowo. Wiatr osiągający w porywach ponad dwieście kilometrów na godzinę sprawi, że oględziny miejsca zdarzenia właściwie staną się bezsensowne. Dominika obróciła się do Osicy. – Da się wcześniej przewidzieć, kiedy wystąpi halny? – Jak zapyta pani cepra, to powie, że nie. Zawsze go zaskoczy w górach, a potem… – Dlatego pytam pana. Edmund mruknął coś niezrozumiałego i skinął głową. – Ze dwa dni wcześniej wiadomo – odparł. – Sprawca mógł spokojnie się przygotować. Wadryś-Hansen skrzyżowała ręce i potarła ramiona. Czuła przenikający ziąb, mimo że po latach doświadczeń w górach tym razem była całkiem nieźle przygotowana – miała bieliznę termoaktywną zapewniającą odprowadzanie wilgoci, na niej warstwę termoizolacyjną, dzięki której nie traciła ciepła, a na to wszystko jeszcze kurtkę chroniącą przed wiatrem. Mimo to odnosiła wrażenie, jakby ktoś wrzucił ją do lodowatej wody. – Wszystko w porządku? – odezwał się Osica. – Tak – odparła czym prędzej Dominika i schowała ręce do kieszeni. – Po prostu byłam przekonana, że takie rzeczy mamy już dawno za sobą. Oboje spojrzeli na rozbebeszone ciało przed kaplicą. – Kiedy Forst dopadł Gjorda… – podjęła. – Sądziłam, że to koniec. – Koniec całego sukinsyństwa na świecie? – spytał z powątpiewaniem Edmund. – To chyba niewykonalne. – Chyba rzeczywiście nie. – Jedno zło rodzi drugie. A społeczeństwo, które raz go zazna, nigdy się z niego nie wyleczy. Wadryś-Hansen popatrzyła na inspektora bez przekonania. Wzruszył ramionami, jakby była to najstarsza i ludowa. – Mówię tylko, że to, co się tu stało, to logiczna konsekwencja – dodał. – Wynika z tego, co zrobił Gjord Hansen. Oczywiście miał rację, a Dominika była tego świadoma, od kiedy tylko otrzymała informację o tym, co odnaleziono przed wejściem do kaplicy. Morderca chciał w mniejszym lub większym stopniu powtórzyć makabryczne grzechy Bestii z Giewontu, wzbudzić taki sam, a może nawet większy szok i wywołać głęboki strach w każdym, kto usłyszy o zabójstwie na Wiktorówkach. – Wie pani, co nam pozostaje do sprawdzenia – odezwał się Osica. – Wiem. Oboje zbliżyli się do kobiety i przykucnęli przy niej. Miała nieco ponad trzydzieści lat, a jej martwa, pobladła twarz odznaczała się delikatnymi i łagodnymi rysami. Z jakiegoś powodu sprawiały, że cała ta scena robiła jeszcze bardziej nieludzkie wrażenie. Dominika założyła lateksowe rękawiczki, a potem ostrożnie odciągnęła żuchwę ofiary. Osica skierował do gardła snop światła z latarki i oboje starali się wypatrzeć jakikolwiek refleks. Na próżno. Może przesadzili. Może niepotrzebnie zakładali najgorsze. Owszem, zabójstwo było okrutne, ale to nie znaczyło, że sprawca zamierza rzucać rękawicę Gjordowi, pobić go w okrucieństwie czy skopiować jego modus operandi. Morderca mógł zwyczajnie realizować własne, niezwiązane z Eliaszem chore żądze. – I nic? – spytał Osica. Dominika wsunęła palce głębiej w gardło denatki. – Nic. – Dzięki Bogu. Wiatr świszczał między drzewami, budząc u Wadryś-Hansen skojarzenia z gwiżdżącymi demonami lub górskimi bóstwami, które tylko czekają, by z pomocą halnego pokazać śmiertelnikom kruchość ich istnienia. – Ostatnie, czego nam trzeba, to naśladowca albo kontynuator myśli Hansena – dodał Edmund. – A tak przynajmniej… – Proszę poczekać. – Na co? – rzucił z niepokojem Osica. Prokuratorka w końcu coś poczuła. Twarde, niewielkie ciało obce. Zbyt duże na kawałek zęba, ale chyba też zbyt małe jak na monetę. Zanim zdążyła wyciągnąć przedmiot, zadęło tak mocno, że niemal straciła równowagę, a głośny trzask więźby w konstrukcji sanktuarium sprawił, że Wadryś-Hansen machinalnie osłoniła głowę. Drzewami otaczającymi niewielką polanę szarpało już tak mocno, że dłuższe pozostawanie bez schronienia było właściwie proszeniem się o tragedię. – Starczy tego dobrego – powiedział Edmund. – Czas zabierać to ciało do środka. – Moment… Dominika na powrót sięgnęła do upiornie rozwartych ust i starała się znaleźć niewielki przedmiot w krtani. Nagle po polanie znów przetoczył się silny podmuch, jakby natura się buntowała, nie chcąc pozwolić, by Wadryś-Hansen bezcześciła zwłoki. – Pani prokurator – odezwał się technik. – Inspektor ma rację, pora na nas. Porywy halnego zwalały się na nich jak fale, przywodząc na myśl raczej sztorm na otwartym morzu niż wiatr w górach. Dominika wciąż nie potrafiła odnaleźć przedmiotu. Wsunęła rękę głębiej, starając się nie myśleć o tym, jak rozpycha przełyk. – Albo się schowamy, albo zaraz będzie tu znacznie więcej zwłok – dodał kryminalistyk. Jakby na potwierdzenie jego słów tuż przed wejściem na polanę rozległ się głośny trzask. Jedno z drzew nie wytrzymało starcia z halnym i gigantyczna gałąź runęła prosto na szlak. Zanim Wadryś-Hansen na dobre to odnotowała, rozległ się kolejny, tym razem jeszcze głośniejszy łoskot. Jeden z pni pękł z hukiem, a drzewo zwaliło się prosto na tabliczkę z apelem do Matki Boskiej. W okamgnieniu rozpętało się piekło. Wiatr wiał tak głośno, że nie sposób było usłyszeć osoby stojącej obok, a tumany wnoszonego kurzu i piachu utrudniały zobaczenie czegokolwiek. Osica złapał Dominikę pod rękę. – Idziemy! – polecił, starając się przekrzyczeć szalejący wiatr. Wadryś-Hansen w końcu poczuła to, czego szukała. Potrzebowała jeszcze tylko chwili. – Pani prokurator! Zignorowała go, chwytając mocno za skraj przedmiotu. Czuła, że zablokował się gdzieś w przełyku, więc szarpnęła z całej siły. Wyrywając dłoń z ust nieboszczki, poczuła, że wybiła jeden z przednich zębów. Miała jednak to, czego szukała. – Już! – ryknął Osica, osłaniając oczy ramieniem. – Zabierać ciało! Pociągnął Dominikę w kierunku drewnianej kaplicy, która bynajmniej nie jawiła się jako bezpieczne schronienie. Upewniwszy się, że prokuratorce nic nie grozi, natychmiast wrócił na zewnątrz, by pomóc pozostałym. Wadryś-Hansen spojrzała na to, co wydobyła z gardła ofiary. Zrobiło jej się słabo. Miała to, czego szukała. Jednoznaczne potwierdzenie. Przesunęła palcem po awersie, oczyszczając go ze śliny i krwi. Właściwie nawet nie musiała tego robić, by zrozumieć, co trzyma w dłoni. Nie był to niespotykany, wybity na daną okazję numizmat – wprost przeciwnie. Monetą, którą zabójca umieścił w krtani ofiary, była zwyczajna złotówka. Opadła bezsilnie na jedną z ławek przed ołtarzem, pochyliła się i zwiesiła głowę. Nie słyszała wściekle wiejącego halnego. Nie docierały do niej wykrzykiwane polecenia i ponaglenia. Wbiła wzrok w drewnianą podłogę kaplicy i trwała w bezruchu. Ktoś postanowił na nowo realizować wynaturzoną misję Gjorda. A może nawet więcej, przebić to, czego dopuścił się Eliasz. Dominika wzdrygnęła się na samą myśl. Ocknęła się na dobre dopiero, kiedy Osica do niej dołączył. Inspektor wsparł się na kolanach i dyszał ciężko, jakby właśnie przebiegł maraton. Ktoś zamknął drzwi do sanktuarium, ale dźwięk szalejących podmuchów zmalał tylko nieznacznie. Więźba nadal trzeszczała, jakby miała się poddać, a przeraźliwy świst zdawał się wydobywać spomiędzy wszystkich desek w ścianach. – Horror – rzucił cicho Edmund. Wadryś-Hansen podniosła na niego wzrok. – Horror dopiero się zacznie, panie inspektorze. – Matko Boska, niech pani nie mówi, że… – odburknął i zrobił krótką pauzę. – Znalazła pani monetę? Dominika powoli skinęła głową. Wszystko zacznie się na nowo. Przypuszczała, że Osica będzie od razu chciał zobaczyć numizmat, ten jednak milczał, patrząc na nią z niepewnością. Coś było nie w porządku, inspektor od razu powinien zainteresować się tematem. – Proszę mi powiedzieć… – zaczął ostrożnie. – To zwykła polska moneta? Złotówka? Wadryś-Hansen zmarszczyła czoło. Wciąż trzymała ją w dłoni, nie było najmniejszych szans, by Edmund cokolwiek zobaczył. – To bilon o wartości jednego złotego? – powtórzył. – Najzwyczajniejszy na świecie? Wstała powoli, przypatrując się Osicy. – Skąd pan wie? Zamiast odpowiedzieć, inspektor przesunął dłonią po przerzedzonych włosach. – Jezus Maria… – jęknął. – Nie wierzę. – W co? – odparła machinalnie prokuratorka. – I skąd pan wiedział? – powtórzyła stanowczo. Osica potrząsnął głową. Drewniana konstrukcjasanktuarium znów wydawała dźwięk, jakby mogła odczuwać ból. – Od Forsta – rzucił inspektor. – Co takiego? – Dwa dni temu powiedział mi, że Bestia wróci. I że wyceni życie ofiary na jeden złoty

Dodano po 6 minutach 15 sekundach:
Wojciech Chmielarz 39 się na 3 stronach
Tu1
– Pomoże mi pani?
Spojrzała na stojącą tuż obok staruszkę. Kobieta musiała być w wieku nie‐
dawno zmarłej matki Klementyny. Wysuszona, pomarszczona, przygarbiona,
w brzydkich butach, za długim płaszczu i rozerwanej reklamówce z Biedronki
na głowie, chroniącej przed zimnym deszczem.
– Strasznie ślisko dzisiaj – wyjaśniała przepraszającym tonem.
– Ależ oczywiście – powiedziała Klementyna.
Staruszka wzięła ją pod rękę i ścisnęła za dłoń. Nie miała rękawiczek. Jej skó‐
ra była miękka, jakby z waty, lekko obwisła, nieprzyjemnie nierówna. Klemen‐
tyna potrafiła wyczuć niewielkie, tłuste zgrubienia, miękkie guzki. Przeszedł ją
dreszcz. Pomyślała, że za niedługo też ją to czeka.
Taka brzydka starość. Kiedy ciało zaczyna się kurczyć, zwijać, porastać kro‐
stami, włoskami i po prostu śmierdzieć. To chyba ten zapach najbardziej przera‐
żał. Coś jakby mieszanina naftaliny, moczu i śmierci. To dlatego starsze kobiety,
jeśli tylko mogły sobie na to pozwolić, wylewały na siebie te ciężkie piżmowe
perfumy.
– Ja panią przepraszam, ale ja się boję – wyjaśniła staruszka. – W moim wie‐
ku to człowiek się przewróci, poślizgnie i łup, biodro złamane. A jak biodro zła‐
mane, to się już można do trumny kłaść.
– Nic nie szkodzi – zapewniła Klementyna.
Przechodziły właśnie nad głęboką kałużą tuż przy krawężniku. Brodziły
w szarej brei na wpół roztopionego ciemnego śniegu, pokrywającego białe pasy
przejścia dla pieszych. Staruszka wyrzucała z siebie raz po raz krótkie, płytkie
oddechy. Jak maszyna, która próbuje zaskoczyć. Klementyna pomyślała, że to
pewnie coś z płucami. Nowotwór. Rozedma. Gruźlica. Podobno na nowo zbiera‐
ła żniwo. A może po prostu banalne zapalenie. Wszystkie te choroby, które cze‐
kają również ją. I to nie w trudnej do przewidzenia przyszłości, ale za lat pięć,
góra dziesięć.
– Wezmę od pani tę siatę – powiedziała.
– Strasznie pani miła.
Kobieta podała ciężką torbę, wypełnioną po brzegi zakupami. Ważyło to chy‐
ba z pięć kilogramów. Klementyna poczuła ukłucie zazdrości. Jej lodówka była
niemalże pusta. Został tylko skrawek żółtego sera oraz słoik dżemu. Ostatni ka‐taj tłumacz nie miał nic do roboty...

siękoza i zaimkoza???

4
Drogi Tomku ;)
Po prostu tak jest, ze to forum nie jest przeznaczone dla noblistów, tylko dla nas, szarych myszek bibliotecznych i to my mamy się nad tymi „siękozami” zastanawiać. To się nazywa praca nad warsztatem. Jak masz jakiś fragment, który aż się roi od takowych i spróbujesz go „wypielić” to może się okazać, że wyjdzie z tego jeszcze lepszy? (aż dostaniesz wypieków jaki to jesteś genialny :D ?) Choć przyznaję, że to straszna mordęga, zwłaszcza np. pisząc w czasie przeszłym i próbując unikać tych wszystkich „byłych” :roll: .

Jest też taka sprawa, i to mogę podać z mojego nauczycielskiego podwórka, że najłatwiej jest zauważyć właśnie takie podstawowe problemy (jak gramatyka w szkole), za to z grubszymi już jest gorzej. Nie tylko żeby je zauważyć, ale i też wytłumaczyć w czym ten problem tak naprawdę jest. Ale za to, takie błędy jest też dużo łatwiej naprawić :)

A tak ogólnie, to najważniejsze, by tekst „płynął” swobodnie i nawet jeśli siękoza istnieje, ale czytelnik, zajęty czytaniem, tego nie zauważy (jak my zauważamy twoje przecinki :) ), to nie ma się czego za bardzo czepiać.

I mała prośba. Mogłeś dać ostrzeżenie przed czytaniem załączonych tekstów? Trochę zdeguściło.
Dream dancer

siękoza i zaimkoza???

6
tomek3000xxl, Ale to nie chodzi o bezwzględną liczbę "się" na stronie, tylko o to, czy ten zaimek dobrze pełni swoja funkcję. W języku polskim czasowników zwrotnych jest do licha i trochę, czasem trudno je wyeliminować. "Przyjrzał się twarzy zmarłego" to nie to samo, co "spojrzał na twarz zmarłego" albo "rzucił okiem". Z drugiej strony, już w podstawówce na lekcjach polskiego przestrzegają przed powtarzaniem "się" w zdaniu z kilkoma czasownikami zwrotnymi. I słusznie. Nie mam teraz czasu, żeby się tak bawić, ale: można wziąć fragment z któregoś z tych tekstów, które tu wrzuciłeś i spróbować zastąpić czasowniki zwrotne innymi, zachowując przy tym sens zdania i jego prawidłową konstrukcję (prawidłową, co nie znaczy, ze identyczną). Jeżeli da się to zrobić bez szkody dla treści i płynności tekstu, to znaczy, ze "się" było w nadmiarze :) I tyle.
"Siękoza" nie jest łatwa do wyeliminowania, gdyż zazwyczaj nie wystarcza usunięcie samego "się", trzeba zastąpić czymś czasownik, z którym ten zaimek jest związany. Autorowi jednak może zależeć, z różnych względów, właśnie na tym konkretnym, a nie innym czasowniku. A poza tym, nie ma licznika, który by ostrzegał, ze przekracza się dozwoloną liczbę "się" w tekście. Bo takiej liczby tez nie ma :)
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

siękoza i zaimkoza???

7
Ooo, proszę bardzo... mądry, to i umie mądrze wytłumaczyć :clap: Dziękuję za poświęcony czas, Rubio :)
Spytałem, trochę przerażony tą nagonką na tę nową weryuserkę. Tyle kopów w głowę, a ani jednego dobrego komentarza( bez obrazy), obrazowo i prosto pokazującego co w tekście było źle zrobione. Ja sam jeżeli czegokolwiek się tu nauczyłem, to raczej tylko z zawracania głowy na privach i na nieszczęście w szczęściu mój sympatyczny fumfel Seener dopuścił mnie do wiedzy ctrl+f, a nieocenina Gosia wspomniała o spacji i spacji stad teraz wiedza, jak pozbyć się tego natrętnego dziadostwa... że, się, zaimki itp.

siękoza i zaimkoza???

8
O, tak mi wpadlo w oko:
tomek3000xxl pisze: (śr 27 kwie 2022, 22:14) – Ja panią przepraszam, ale ja się boję – wyjaśniła staruszka. – W moim wieku to człowiek się przewróci, poślizgnie i łup, biodro złamane.
Nie ma: człowiek się przewróci, poślizgnie się, mimo ze oba czasowniki są zwrotne :) Czyli prawidłowo, zgodnie z zasadami gramatyki, chociaż to dialog i staruszka nie musi mówić poprawnie.
Czasem możemy mieć wrażenie, ze autor rozsiewa "się" beztrosko, podczas gdy w rzeczywistości on jednak siękozę kontroluje :)
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

siękoza i zaimkoza???

9
Ja powiek tak:
choć to długaaaa robotą, to pozbycie się... się, że, zaimków, ale, i,bo itp., to jednak podoba mi się. Dziś ze 3 godziny kombinowania, a tylko "i" oraz "się" zredukowałem do minimum, a to tylko 5 rozdziałów Nie wiem, czy to to ma sens, co chcę powiedzieć, ale to chyba powinno kiedyś zaprocentować i kiedy będę pisać nowy tekst, to od razu... być może, będę zwracał większą uwagę na tę drobiazgi, któe w długim tekście już drobiazgami wcale nie są....

siękoza i zaimkoza???

10
ja mam wrażenie, że dobrze nauczyć się reguł sztuki, zanim zacznie się je łamać. To znaczy: początkujący powinien uważać na wszystkie zbędne wyrazy, nie tylko zaimki, się, był itd. Później, kiedy człowiek już pozna warsztat, wtedy - więcej potrafiąc, więcej mając do dyspozycji - może spokojnie ignorować rady "wytnij »się«", jeżeli uzna, że mu nie przeszkadzają.

Inna sprawa, że już kiedyś wspominałem to samo - że gdy pierwszy raz zacząłem na takie rzeczy zwracać uwagę w swojej prozie, nagle zacząłem także dostrzegać usterki w tekstach, które kiedyś bardzo ceniłem. I nieraz czytając jakiegoś uznanego pisarza, myślałem sobie: rany, ależ by facet został zjechany na wery :D

A jeszcze inna sprawa, że mimo sprzeciwów niemal wszystkich weryfikaroriumowiczek i weryfikaterminatorów upieram się, że wery _ma_ swój gust :)
http://radomirdarmila.pl

siękoza i zaimkoza???

11
Ja (już) nie mam problemów z "zaimkozą" i "siękozą" w tekście, jak piszę to tego unikam. Uwierzcie mi, da się. A co do "się" i zaimków w przekładach, to napisał już Romecki - źli tłumacze. Ja piętnuję "zaimkozę" i "siękozę" z dwóch powodów. Jeden - nie podoba mi się takie pisanie. Drugi - na to może zwracać uwagę redaktor! A to już ważne dla potencjalnego debiutanta.

siękoza i zaimkoza???

13
To ja też dorzucę swoje zdanie, bo w sumie zaimki lubię :D
Mam wrażenie czasem, że na Wery niektórzy zamienili całkiem sensowną zasadę "zaimków nie może być w nadmiarze" na skrócone "zaimków nie może być". Uważam, że nadmierne usuwanie zaimków (czy jakiejkolwiek uznanej za "złą" części mowy) sprawia, że tekst staje się nienaturalny z dwóch powodów. Po pierwsze: zbyt dużo kombinowania z tekstem często mu szkodzi. Po drugie: zaimki to naturalna część mowy, używana powszechnie na co dzień.
Co do zaimków w tekstach wydanych czy forumowych i porównywania stężenia "się" na centymetr kwadratowy tekstu: teksty lepiej jest czytać niż próbować matematycznie analizować. Zaimki w czytaniu przeszkadzają? To jest ich za dużo. Nie przeszkadzają? To nie jest ich za dużo. Bo tego nie da się przełożyć na dane ilościowe: ta sama ilość się użyta w jeden sposób będzie wypadała naturalnie i poprawnie, a w inny wyjdzie sztuczność i "siękoza".
Jagoda, elfy i świnki morskie

siękoza i zaimkoza???

14
Mi osobiście do gustu przypadło wyjaśnienie Feliksa Kresa, gdzie w jednym z felietonów w bardzo plastyczny sposób opisał, w czym rzecz, jeśli chodzi o zaimki.
Link do felietonu pochodzi z innego tematu forum, zaś cała lista felietonów jest tutaj.
W którymś z felietonów poruszył również kwestię "siękozy" i też w przystępny (moim zdaniem) sposób ją omówił, nie jestem jednak w stanie teraz odszukać, w którym tekście o tym było.
Rem tene, verba sequentur (Trzymaj się tematu, a słowa przyjdą same)
Katon Starszy, zwany Cenzorem
ODPOWIEDZ

Wróć do „Jak pisać?”